Depresja

1
„ Depresja”


Patrzysz, za dużo się gapisz, lampisz jak sroka w gnat i nawet już nie gadasz jak dziad do obrazu, bo nie dostrzegasz niczego. Wyschłeś, wyprztykałeś się, gdy mijasz przechodniów to uporczywie i tępo zaglądasz im w oczy, co chcesz zobaczyć? Stary jesteś, ci mijani ludzie nie są już bramą jak za młodu, życie przeleciało przez palce, najlepsze lata straciłeś zamieniony w drewno. Znosiłeś samotność i izolację, a może taka była od zawsze twoja natura. Przyszła prawda, żeby karę ci wymierzyć. Nic nie widzisz, niewiele dociera, gawrony, martwe niebo, łączenia płytek chodnikowych i tak od lat. Tak na prawdę jesteś już martwym człowiekiem, nie tli się żaden płomień, świat się z tobą nie kręci, skasowany, przegrany, zimna żaba, karaluch, ciebie nie ma, zniknąłeś z horyzontu realnego świata niczym ciężko chory, ba mało tego, właśnie za taki stan rzeczy spotyka cię kara, a nie współczucie i troska, nie ma cacania, siedzisz w kącie, z boku, nikt cię nie zaprasza, ewentualnie wykorzystuje umysłową bezbronność, sam jesteś sobie winien, tak chciałeś i tak masz, podobno na własne życzenie, siedzisz i patrzysz jak pochylona czapla na małego szkodnika, niby uschnięte drzewo na skraju przepaści. Nie czujesz, że żyjesz, jesteś zgarbiony, powłóczysz nogami, zniszczyło cię, hę? tak zwane życie. Zapłaciłeś za pożądanie chorobą, nie masz sukcesu, na którym mógłbyś spoczywać, brak tobie wiary dającej spokój i wytchnienie, wreszcie brak ci samego siebie. No to przypomnij sobie wszystkie chwile, kiedy mogłeś płakać, powinieneś był płakać, ciebie nawet rzeka opuściła, zostawiając suche koryto, byłeś jak stare buty, znoszone ubranie, chwila na pogrzebie, nocka na ławce w parku. Nie dajesz nadziei, nikt nie jest zadowolony z twojego stanu, sama obecność drugiej osoby gasi cię jak huragan zapałkę. Zastanów się czy wegetacja w trwaniu warta jest czegokolwiek, bez nadziei nie można żyć, takie życie to rychła śmierć z rozpaczy, działasz jeszcze, ale to już bezosobowa mechaniczna aktywność nie należąca już do ciebie. Żyjesz, bo realizujesz potencjalności z poprzedniego wcielenia, a nie tworzysz nowej karmy, dlatego stoisz tak naprawdę w miejscu, wszędzie jest ta sama beznadzieja, zgliszcza, psychiczna katastrofa, statyczność totalna, niedostępna innym, bo absolutna, nie do poznania, nieprzenikniona przez opętanych swoim życiem innych ludzi, zatem nikt ci nie pomoże. Biada, nieszczęście, kara za istnienie, ofiara losu, umarły z życia, świadek.

Ale raz było naprawdę dobrze, bosko, ciepło, świetliście. Oddech nic nie ważył, mostek podnosiła wewnętrzna moc. Oczy pałały dziką nadzieją, ciekawość wirowała nieprzerwanie, Umysł był żyzny jak muł w korycie rzeki i na pewno niezmącony żadną rozterką. Jaskrawe kolory wyciągały się ponad ciebie. Każdy krok był stąpaniem dziecka i odkryciem świata z niewinnym uśmiechem. Pszczoły bzyczały jak spragnione słodyczy dziewice z wypukłą piersią. Wodospady huczały, substancja wypełniła formę i poczułeś odlew bytu w miejscu najwyższego dobra i tysiąc rzeczy potwierdzało wspaniałość tej chwili, choć wszystkie były tylko rękojmią z tego świata. Raz wygrałeś i czułeś jak w żyłach pulsowała krew, miałeś coś z życia, tę bezpośredniość, oglądałeś samego siebie! I co? Obejrzałeś się, odwróciłeś od widowiska, spojrzałeś na świat pod kątem głębokiego zwątpienia i niepewności, zacząłeś zezować na rzeczywistość i szczęście drugi raz nie przyszło.

Przynajmniej nie musisz już szukać, kluczyć po labiryncie, w którym nie z własnej woli się znalazłeś, rzucony w świat. Inni szukają centrum i skarbu, siedząc na skrzyni pełnej złota bez ciekawości, żeby ją otworzyć, widzą tylko mapy z lotu ptaka, podziwiają naturę jak widokówkę. Przestałeś kopać jak kret i nie jesteś też łopatą raniącą podziemnego ślepego intruza. Zostało z ciebie to nic, które przykleiło się i z trudem odkleja, z drewnianym uchem, zaropiałymi oczami, co patrząc nie rozpoznaje okrętu.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Miniatura literacka”