I
Stałem na szczycie. Cały świat był mój, tylko mój. I wiedziałem, że będzie mój na zawsze. Na wieki wieków. Amen. Nie miałem zamiaru dzielić się nim z nikim ani niczym. Był zbyt cudowny. Bo gdy tak stałem, wpatrując się w chmury, drzewa, powietrze, ośnieżone szczyty wysokich gór, pojedyncze chatki, stojące na ich zboczu, czułem, że wokoło mnie wszystko jest wolne. Wolne są myśli. Myśli o kwiatach, o żonie, miłości, śmierci, wolności. Myśli, zmieniające się co sekundę, minutę, godzinę. Myśli są wolne. Własnym rytmem poruszają się chmury. Cirrus, Cirrocumulus, Altostratus, Altocumulus, sunące po niebie jak rydwany, podejmujące niekończącą się podróż. Stoją drzewa, wolne od wszystkich cywilizacyjnych chorób, szumiące od czasu do czasu, dające znać, że są. Są wolne. Wolne jest powietrze, docierające tam, gdzie zapragnie, obdarzające własną wolnością istoty wolne. Wolne są ośnieżone szczyty gór, ośnieżone dlatego, że ich wolność pozwala im być ośnieżonymi. Wolne są chatki, stojące na ich zboczu, żyjące własnym rytmem, korzystające z własnej wolności, nie ograniczając wolności zbocz gór.
Chciałem tak stać, i napawać się ich wolnością. Wolnością, pozwalającą zapomnieć mi o moim własnym zniewoleniu. Ale jeżeli zniewolenie ma polegać na spoglądaniu na boską, czystą wolność, to mogłem być zniewolony do końca. świata, czasu. Końca. Chciałem być zniewolony. Stałem na szczycie, i rozumiałem. Rozumiałem, dlaczego to jest raj. Stanie, i rozumienie tysięcy, milionów, miliardów wolności, jest czymś wspanialszym, niż posiadanie własnej możliwości wyboru. Byłem skazany na piękno. Stałem, i to rozumiałem. Już nie rozumiem….
II
Spadam. Czym jest czas? Czy nas ogranicza? Nie czuję go już, spadam. Minęły sekundy, czy godziny? Czy to ważne? Nic już nie widzę. Trzydzieści cztery lata. Czterysta osiem miesięcy. Dwieście siedemdziesiąt cztery tysiące, sto siedemdziesiąt sześć godzin. Tyle przeżyłem. Czy to ważne? Wiem, co powiesz. Czas to pieniądz. Co to znaczy? Im jesteś starszy, tym jesteś bogatszy? Bogatszy w doświadczenie, prawda? W cierpienie? Smutki, radości? Bogatszy w bezowocne życie? Może znaczy to, że masz szczęście, przeżywając tak długi okres czasu? Jestem młodszy, ja mogę tylu lat nie dożyć. Czy to ważne? Spadam. Czym jest przyjaźń? Czy nas ogranicza? Tyle myśli, tyle lat starań. Oddałbym za przyjaciół wszystko. Czy to ma jakieś znaczenie? Co z tego, że byłem na tyle gotowy, skoro nigdy nie musiałem tego pokazać? Tyle spędzonych wspólnie chwil, tyle radości, smutków. Tyle cierpienia. Czy to ważne? Nie spojrzał za siebie. Nie popatrzył. Tyle lat starań. Tyle wspólnych chwil, tyle radości smutków. Spadam.
III
- Chodź na pole, Krzysiek! No chodź, pokopiemy piłkę! Pogoda jest wyśmienita!
Wołali mnie. Siedziałem przy biurku, wpatrując się w obrobiony złotą ramą obraz. Przedstawiał świętą Maryję z dzieciątkiem. Maryja siedziała pokornie na mizernym krzesełku, z głową pochyloną w smutku, wpatrując się opiekuńczo w małego Jezusa. Nienawidziłem tego obrazu. Moja matka często zwieszała wzrok tak samo, siedząc na fotelu, gasząc wcześniej światło w pokoju. Zwieszała tak wzrok, zamykając po chwili oczy. Miałem czasami wrażenie, że nie chciała ich już więcej otworzyć. Lubiłem patrzeć na ten obraz ze względu na wielką, złotą ramę. Nie dlatego, że była bogato zdobiona. Nie dlatego, że była dziełem znanego artysty. Była po prostu złota.
- Krzysiek! Chodź wreszcie. Nudno tu bez ciebie!
Otarłem łez. Wstałem. Wołali mnie.
2
Po pierwsze, nie „otarłem łez” tylko „otarłem (kogo? co?) łzę” jeśli już musi być liczba pojedyncza (ty i tak dałeś liczbę mnogą – kogo? czego nie ma? łez).
W tekście uderza ciągłe powtarzanie słów „wolność”, „czym”, „tyle”, „był” i reszty. Wiem, że to celowy zabieg, ale trzeba zachować umiar – jak to się mówi: „co za dużo to nie zdrowo”.
Następnie, nie wiem czy to pora czy zmęczenie po rekreacyjnej niedzieli, ale nie rozumiem pomysłu. Albo to jest wstęp do czegoś, albo po prostu krótkie gadanie o niczym. źle się wyraziłem, coś tu jest, ale tak mało interesujące, że aż mało zauważalne.
Mówiąc wprost, nie podobało mi się. Kolejny krótki tekst bez fabuły.
W tekście uderza ciągłe powtarzanie słów „wolność”, „czym”, „tyle”, „był” i reszty. Wiem, że to celowy zabieg, ale trzeba zachować umiar – jak to się mówi: „co za dużo to nie zdrowo”.
Następnie, nie wiem czy to pora czy zmęczenie po rekreacyjnej niedzieli, ale nie rozumiem pomysłu. Albo to jest wstęp do czegoś, albo po prostu krótkie gadanie o niczym. źle się wyraziłem, coś tu jest, ale tak mało interesujące, że aż mało zauważalne.
Mówiąc wprost, nie podobało mi się. Kolejny krótki tekst bez fabuły.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
3
Oczywiście masz rację, co do łez
zauważyłem już po dodaniu, a nie można niestety edytować. Oczywiście brak umiaru powtórzeń jest celowy, i sam w sobie jest umiarem. Oczywiście jest to sam początek dłuższej historii, i, póki co, faktycznie jest bez fabuły. Będę dodawał częściami dalszy ciąg:) dzięki za opinię.

Coś się kończy, coś się zaczyna
5
Cały świat był mój, tylko mój. I wiedziałem, że będzie mój na zawsze.
Lepiej: Cały świat był mój, tylko mój i wiedziałem, że będzie mój na zawsze.
Z tym, ze przesadziłeś z liczą słowa "mój" o jeden.
Na wieki wieków. Amen.
Też bym razem napisała bez tej kropki.
Spadam
tak się mówi, jak się opuszcza imprezę, lepiej: spadam w dół, czy coś w tym stylu.
nie jestem pewna, ale wydaje mi się, że małą literąCirrus, Cirrocumulus, Altostratus, Altocumulus
Ogólnie tekst, jeśli idzie o treść, o przesłanie, podobał mi się. Ma w sobie pierwiastek autobiograficzny, oddaje autora.
[/code]
9
III
- Chodź na pole, Krzysiek! No chodź, pokopiemy piłkę! Pogoda jest wyśmienita!
Wołali mnie. Siedziałem przy biurku, wpatrując się w obrobiony złotą ramą obraz. Przedstawiał świętą Maryję z dzieciątkiem. Maryja siedziała pokornie na mizernym krzesełku, z głową pochyloną w smutku, wpatrując się opiekuńczo w małego Jezusa. Nienawidziłem tego obrazu. Moja matka często zwieszała wzrok tak samo, siedząc na fotelu, gasząc wcześniej światło w pokoju. Zwieszała tak wzrok, zamykając po chwili oczy. Miałem czasami wrażenie, że nie chciała ich już więcej otworzyć. Lubiłem patrzeć na ten obraz ze względu na wielką, złotą ramę. Nie dlatego, że była bogato zdobiona. Nie dlatego, że była dziełem znanego artysty. Była po prostu złota.
- Krzysiek! Chodź wreszcie. Nudno tu bez ciebie!
Otarłem łzę. Wstałem. Wołali mnie.
***
Gonili nas. Od dziesięciu minut. Zdawałem sobie sprawę, co będzie, gdy nas złapią. Skończone brutale. Widziałem już faceta, który podrywał dziewczynę największego z pośród nich – ich przywódcy. Dwa tygodnie w szpitalu. Nie można było dostrzec oczu, pośród ogromnych siniaków. Słyszałem za nami wyrafinowane obelgi i wyzwiska. Dość spory arsenał wulgaryzmów, jak na takich prymitywów. Oglądnąłem się za siebie, spoglądając na nich z zachwytem. Też chciałbym tak przeklinać. Chciałem wyrazić im swój podziw, lecz rzucona przez jednego z nich butelka rozbiła się o moją nogę. Przyspieszyłem biegu. Co wpadło mu w ogóle do głowy, podrywając tą dziewczynę? Była ładna, owszem, ale powinien liczyć się z konsekwencjami. Był poetą. Nieobecnych duch. Odseparowany od świata rzeczywistego. Pewnie nawet nie wiedział, że jest zajęta. Czy to ważne? Był moim przyjacielem. Nie mogłem go tak zostawić. Uciekaliśmy dalej.
***
- Ty, skurwielu! Jesteś Bartek Senny?
Dziesięciu wielkoludów zbliżało się do nas, z dość wrogim wyrazem twarzy. Nie znałem ich. Bartek najwyraźniej także. Zastali nas, studiujących poezję Staffa..
„Kochać i tracić, pragnąć i żałować,
Padać boleśnie i znów się podnosić,
Krzyczeć tęsknocie ‘precz!’ i błagać ‘prowadź!’
Oto jest życie…”
- ślepi jesteście?
Unieśliśmy głowy znad książki.
- Głusi, nie ślepi. – kumpel podpowiadał największemu z nich.
- Tak, głusi. Pytam się ciebie, eleganciku! – zwrócił głowę w kierunku Bartka. – Jesteś Senny?
- Ja? Tak, to…. To znaczy tak, jestem Bartek Senny. Czy my się znamy?
- Zaraz poznasz się z moją pięścią!
Wielkolud się zamachnął. Byłem szybszy. Po chwili olbrzym trzymał się za krocze, wyjąc jak bizon. Niezawodne kin-geri.
- Dooo…ooo. Dorwać skurwysynów! – wysapał ranny bizon.
Bartek zerwał się szybko do ucieczki. Upuścił zbiór poezji Staffa. Podniosłem go, i pognałem za Bartkiem.
***
Leżeliśmy w kałuży krwi. Miałem chyba złapany nos. Bolało mnie krocze. Miałem nadzieje, że moja przyszła żona na tym nie ucierpi. Jeżeli będę miał żonę. Oprócz tego brakowało mi tchu. Biegliśmy przez dobre piętnaście minut, aż przez cholerny korzeń biec przestaliśmy. Nie patrzyłem pod nogi, przewróciłem się. Krzyczałem, żeby biegł dalej, nie zwracał na mnie uwagi. Obejrzał się. Nie zostawił mnie. Wyklinałem, biorąc przykład z goniących nas. Zaklinałem go, aby się nie zatrzymywał. Drań. Został. Sprali go chyba bardziej. Ledwo dyszał. Wyplułem ząb.
- Warto było? Ta laska jest aż taka dobra w łóżku?
To pytanie dręczyło mnie od dawna.
Nie usłyszałem odpowiedzi. Usłyszałem za to lekko stłumiony przez krew śmiech. śmiech, który rozchodził się już na całą okolicę. Wyplułem drugi ząb, i zaniosłem się beztroskim śmiechem, tarzając się cały w naszej wspólnej krwi.
***
- Czemu on zawsze musi się spóźniać? – narzekania przyjaciół towarzyszyły mi na każdym kroku. Ostatni już raz przeglądałem listę rzeczy, potrzebnych na wyprawę w góry. Alpy – to nie jakaś tam dziecinada, czy lekka przechadzka po pagórkach. Oni tego nie rozumieli, beztroscy. Ciekawe, czy zabrali ze sobą raki. A wzięli czekany? Sprawdzanie ekwipunku to podstawa wycieczki w góry. A oni tylko narzekają. Zawsze im się spieszy. Już od czasów dzieciństwa. Ale to moi przyjaciele, niech narzekają. I tak znam prawdę – po prostu niecierpliwie czekają na nową przygodę. Pochłaniają każdą chwilę zachłannie, bez umiaru. Nie potrafią się delektować. Ale to niech ich wina. Zdają sobie sprawę z unikalności każdego momentu. Wiedzą, że każda wyprawa może być ich ostatnią. Ba, każda chwila może zakończyć ich marny żywot. Chcą jak najprędzej zaznać tej przygody, aby nikt nie mógł już im tego odebrać. Nie wiedzą, że i tak poczują smak wieczności. Będą mieli jeszcze wiele czasu, aby spenetrować każdy zakątek świata, wyzwolić najdrobniejsze nawet pragnienie.
- Powinniśmy zarezerwować godzinę dla jaśnie pana podróżnika, pakującego się wiecznie – jej głos, pełen radości, kontrastował z treścią wypowiedzi. Nie mogłem się nie uśmiechnąć. Powoli wróciłem do sprawdzania swojej listy.
***
- Zapomniałam czekana.
Wiedziałem. Godzina narzekań w samochodzie. Nic nie powiedziałem. Reszta wydawała się zakłopotana. Nie byli wprawnymi alpinistami. Grand Combi nie jest łatwy do zdobycia. Amatorzy.
- Weź mój. Poradzę sobie z samą liną. Wchodziłem już na podobny szczyt bez czekana.
Nie było to prawdą. Nie wchodziłem bez czekana. Nigdy. Ale czy to ważne? Czego się nie robi dla przyjaciół? Zgodziła się. Patrzyli na mnie z podziwem i wdzięcznością. To była wystarczająca nagroda. Kochałem ich. A oni kochali mnie. Miałem taką nadzieję.
- Chodźmy. Cały świat znajdzie się za niedługo u naszych stóp.
Chciałem tryskać optymizmem. Chciałem pokazać pewność siebie. Zaczęliśmy się wspinać.
Dodane po 2 minutach:
spośród... przepraszam, nie zauważyłem
- Chodź na pole, Krzysiek! No chodź, pokopiemy piłkę! Pogoda jest wyśmienita!
Wołali mnie. Siedziałem przy biurku, wpatrując się w obrobiony złotą ramą obraz. Przedstawiał świętą Maryję z dzieciątkiem. Maryja siedziała pokornie na mizernym krzesełku, z głową pochyloną w smutku, wpatrując się opiekuńczo w małego Jezusa. Nienawidziłem tego obrazu. Moja matka często zwieszała wzrok tak samo, siedząc na fotelu, gasząc wcześniej światło w pokoju. Zwieszała tak wzrok, zamykając po chwili oczy. Miałem czasami wrażenie, że nie chciała ich już więcej otworzyć. Lubiłem patrzeć na ten obraz ze względu na wielką, złotą ramę. Nie dlatego, że była bogato zdobiona. Nie dlatego, że była dziełem znanego artysty. Była po prostu złota.
- Krzysiek! Chodź wreszcie. Nudno tu bez ciebie!
Otarłem łzę. Wstałem. Wołali mnie.
***
Gonili nas. Od dziesięciu minut. Zdawałem sobie sprawę, co będzie, gdy nas złapią. Skończone brutale. Widziałem już faceta, który podrywał dziewczynę największego z pośród nich – ich przywódcy. Dwa tygodnie w szpitalu. Nie można było dostrzec oczu, pośród ogromnych siniaków. Słyszałem za nami wyrafinowane obelgi i wyzwiska. Dość spory arsenał wulgaryzmów, jak na takich prymitywów. Oglądnąłem się za siebie, spoglądając na nich z zachwytem. Też chciałbym tak przeklinać. Chciałem wyrazić im swój podziw, lecz rzucona przez jednego z nich butelka rozbiła się o moją nogę. Przyspieszyłem biegu. Co wpadło mu w ogóle do głowy, podrywając tą dziewczynę? Była ładna, owszem, ale powinien liczyć się z konsekwencjami. Był poetą. Nieobecnych duch. Odseparowany od świata rzeczywistego. Pewnie nawet nie wiedział, że jest zajęta. Czy to ważne? Był moim przyjacielem. Nie mogłem go tak zostawić. Uciekaliśmy dalej.
***
- Ty, skurwielu! Jesteś Bartek Senny?
Dziesięciu wielkoludów zbliżało się do nas, z dość wrogim wyrazem twarzy. Nie znałem ich. Bartek najwyraźniej także. Zastali nas, studiujących poezję Staffa..
„Kochać i tracić, pragnąć i żałować,
Padać boleśnie i znów się podnosić,
Krzyczeć tęsknocie ‘precz!’ i błagać ‘prowadź!’
Oto jest życie…”
- ślepi jesteście?
Unieśliśmy głowy znad książki.
- Głusi, nie ślepi. – kumpel podpowiadał największemu z nich.
- Tak, głusi. Pytam się ciebie, eleganciku! – zwrócił głowę w kierunku Bartka. – Jesteś Senny?
- Ja? Tak, to…. To znaczy tak, jestem Bartek Senny. Czy my się znamy?
- Zaraz poznasz się z moją pięścią!
Wielkolud się zamachnął. Byłem szybszy. Po chwili olbrzym trzymał się za krocze, wyjąc jak bizon. Niezawodne kin-geri.
- Dooo…ooo. Dorwać skurwysynów! – wysapał ranny bizon.
Bartek zerwał się szybko do ucieczki. Upuścił zbiór poezji Staffa. Podniosłem go, i pognałem za Bartkiem.
***
Leżeliśmy w kałuży krwi. Miałem chyba złapany nos. Bolało mnie krocze. Miałem nadzieje, że moja przyszła żona na tym nie ucierpi. Jeżeli będę miał żonę. Oprócz tego brakowało mi tchu. Biegliśmy przez dobre piętnaście minut, aż przez cholerny korzeń biec przestaliśmy. Nie patrzyłem pod nogi, przewróciłem się. Krzyczałem, żeby biegł dalej, nie zwracał na mnie uwagi. Obejrzał się. Nie zostawił mnie. Wyklinałem, biorąc przykład z goniących nas. Zaklinałem go, aby się nie zatrzymywał. Drań. Został. Sprali go chyba bardziej. Ledwo dyszał. Wyplułem ząb.
- Warto było? Ta laska jest aż taka dobra w łóżku?
To pytanie dręczyło mnie od dawna.
Nie usłyszałem odpowiedzi. Usłyszałem za to lekko stłumiony przez krew śmiech. śmiech, który rozchodził się już na całą okolicę. Wyplułem drugi ząb, i zaniosłem się beztroskim śmiechem, tarzając się cały w naszej wspólnej krwi.
***
- Czemu on zawsze musi się spóźniać? – narzekania przyjaciół towarzyszyły mi na każdym kroku. Ostatni już raz przeglądałem listę rzeczy, potrzebnych na wyprawę w góry. Alpy – to nie jakaś tam dziecinada, czy lekka przechadzka po pagórkach. Oni tego nie rozumieli, beztroscy. Ciekawe, czy zabrali ze sobą raki. A wzięli czekany? Sprawdzanie ekwipunku to podstawa wycieczki w góry. A oni tylko narzekają. Zawsze im się spieszy. Już od czasów dzieciństwa. Ale to moi przyjaciele, niech narzekają. I tak znam prawdę – po prostu niecierpliwie czekają na nową przygodę. Pochłaniają każdą chwilę zachłannie, bez umiaru. Nie potrafią się delektować. Ale to niech ich wina. Zdają sobie sprawę z unikalności każdego momentu. Wiedzą, że każda wyprawa może być ich ostatnią. Ba, każda chwila może zakończyć ich marny żywot. Chcą jak najprędzej zaznać tej przygody, aby nikt nie mógł już im tego odebrać. Nie wiedzą, że i tak poczują smak wieczności. Będą mieli jeszcze wiele czasu, aby spenetrować każdy zakątek świata, wyzwolić najdrobniejsze nawet pragnienie.
- Powinniśmy zarezerwować godzinę dla jaśnie pana podróżnika, pakującego się wiecznie – jej głos, pełen radości, kontrastował z treścią wypowiedzi. Nie mogłem się nie uśmiechnąć. Powoli wróciłem do sprawdzania swojej listy.
***
- Zapomniałam czekana.
Wiedziałem. Godzina narzekań w samochodzie. Nic nie powiedziałem. Reszta wydawała się zakłopotana. Nie byli wprawnymi alpinistami. Grand Combi nie jest łatwy do zdobycia. Amatorzy.
- Weź mój. Poradzę sobie z samą liną. Wchodziłem już na podobny szczyt bez czekana.
Nie było to prawdą. Nie wchodziłem bez czekana. Nigdy. Ale czy to ważne? Czego się nie robi dla przyjaciół? Zgodziła się. Patrzyli na mnie z podziwem i wdzięcznością. To była wystarczająca nagroda. Kochałem ich. A oni kochali mnie. Miałem taką nadzieję.
- Chodźmy. Cały świat znajdzie się za niedługo u naszych stóp.
Chciałem tryskać optymizmem. Chciałem pokazać pewność siebie. Zaczęliśmy się wspinać.
Dodane po 2 minutach:
spośród... przepraszam, nie zauważyłem

Coś się kończy, coś się zaczyna
10
hmm... co do początku zgodzę się z przedmówcami, co do całości... cóż, nadal nie podoba mi się forma tekstu. takie krótkie wyrywki, ni to myśli bohatera ni to jego wspomnienia. wyrwane obrazki.
dużo błędów, jak na tak krótki tekst - z powodów godzinowych i remontowo-przeprowadzkowych - zrezygnuje z "oficjalnej" oceny. Styl, kurcze nie wiem jak to nazwać, ubogi - tak chyba to będzie dobre, acz nie do końca. Brakuje mi tu "tego czegoś". Jestem na nie
dużo błędów, jak na tak krótki tekst - z powodów godzinowych i remontowo-przeprowadzkowych - zrezygnuje z "oficjalnej" oceny. Styl, kurcze nie wiem jak to nazwać, ubogi - tak chyba to będzie dobre, acz nie do końca. Brakuje mi tu "tego czegoś". Jestem na nie
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
11
są to wspomnienia bohatera, tworzące integralną częśc. Może dlatego nie potrafisz tego scalic, ponieważ umieściłem jedynie dwa fragmenty:) Całośc jest dluga, dlatego nie wrzucam calego, a pojedyncze fragmenty. Chodzi mi także o to, abyscie ocenili styl, tudziez formę 

Coś się kończy, coś się zaczyna