Dziesięć spotkań (skrawki, może jako psychologiczne)

1
Emilka
___Miała wtedy dziesięć lat, ogromne zielone oczy i nierówno obcięte włosy spadające na bladą twarzyczkę. Nazwiemy ją Emilką, bo co jeśli się obrazi, gdy przypadkiem przeczyta te słowa? Wtedy nie lubiła czytać, pisać też nie – litery stawiała długo i uważnie, gdy się starała, produkując niemożliwy do odcyfrowania szlaczek, gdy było jej wszystko jedno. Linijki w jej zeszycie przypominały pajęcze pismo obrazkowe, koślawe brzuszki obijały się o pochyłe laseczki, zagubione daleko od pozostałych części jakiegoś „b” czy „d”.
___Po co pisać, skoro można zapamiętać? Zapamiętywała wszystko, jeśli tylko miała ochotę. Nie musiała się uczyć na sprawdziany, bo przecież to samo znała z lekcji. Tylko – utrapienie! – na kartkówkach znów każą jej zapisywać...
___W klasie była cicha i spokojna. Gdy zostawała ze mną sama, zmieniała się nie do poznania, podskakując na krześle i zarzucając mnie dziesiątkami pytań. Proszę pani, co jest za Plutonem? A dlaczego dinozaury wyginęły? A co się stanie, gdy wylejemy ciekły azot?
___O azocie usłyszała na festynie, od prezentującego doświadczenia chemika. Inne dzieci podchodziły, by przyjrzeć się samonapędzającej kolejce i piszczały na widok zmieniających się kolorów mikstur. Emilka zapamiętała temperaturę ciekłego azotu.
___Czasem robiłyśmy sobie małe konkursy wiedzy, losowałyśmy karteczki z pytaniami – raz ja, raz ona. Pamiętała kolejność wszystkich planet i wysokość Mount Everestu. Ale na hasło „najgłębsze miejsce na Ziemi” nie znała odpowiedzi.
- Ale to nic, proszę pani – stwierdziła. – Mogę za to powiedzieć, jak się nazywa najgłębsze miejsce w ca-a-łym wszechświecie!
- Jak? – spytałam.
- Czarna dziura – odpowiedziała z błyskiem w oku.
___Minęło kilka lat i nie wiem, co się dzieje z Emilką. Może dalej opiekuje się młodszym bratem, wyprowadza psa i sama robi sobie śniadania. Chciała zostać kelnerką. To bardzo dobra praca – powiedziała mi – kelnerka nie musi dużo pisać, a przecież zamówienia można zapamiętać w mig.
Kapelusznik
___O piątej rano spacerował po krakowskim dworcu w kapeluszu na głowie, spod którego błyszczały oczy czerwone jak u królika. Kapelusz nie należał do niego, lecz pasował jak ulał. Wszystko było w nim niepoukładane, a jednak tworzył całość, ze swoim wypadem do Krakowa i nocą spędzoną w klubach, z czekającą w domu zezłoszczoną żoną, z firmą i domkiem w górach, do którego wciąż jeździł ze znajomymi ze studiów.
___Nigdy nie wychodź za mąż – powtarzał, łapiąc się za głowę i poprawiając kapelusz, oszołomiony alkoholem i bezsenną nocą. A on żałuje? Niezupełnie. Żona? Dobra żona. Kiedyś byli bardzo zakochani. Teraz czeka na niego i na pewno myśli, że narozrabiał bardziej, niż to było w istocie. O co więc chodzi? Nie potrafił, a może bał się wypowiedzieć. Tylko tyle, że lepiej będzie dla mnie nigdy nie wychodzić za mąż.
Beatrycze
___Chyba najpierw zjawił się jej przyjaciel, Kleofas. Dobrze to pamiętam – szłam do szkoły między blokami, kołysała się gondola kilkuosobowej, żółtej huśtawki, a młode drzewka kasztanowców sypały swoje pierwsze owoce. Gdzieś wtedy i gdzieś tam wyglądnął Kleofas, ciemny i kędzierzawy, może dziesięcioletni. Wiedziałam o nim tylko tyle że bawi się w swoim świecie zbierając podobne kasztany, umorusany i szczęśliwy, obsypując liśćmi jakąś dziewczynkę. Gdy miałam czternaście lat byli już dorośli, a ona, Beatrycze, patrzyła rano przez okno, z wilgotnymi włosami, ze stopami zanurzonymi w puchu dywanu. Miała rude włosy, wiedziałam. A wiele lat później niespodziewanie narysowałam ją, dowiadując się, jak wygląda.
___Sprzedałam ją, jak sprzedaje się kawałek mięsa, wtłoczyłam do opowiadania pisanego dla rozgłosu. Kleofas został sam. Nie powinno się tak postępować ze swoim stworzeniem.
Zbieraczka
___Może była ostatnią z wiejskich dziadyg, niezmordowanie pchając przed sobą wózek z wszelakimi skarbami, zdobytymi na śmietnikach ubraniem, cegłami i cementem. W zimie i w lecie z żelazną wytrwałością chodziła i szukała skarbów. Budowała z nich kościół. Nad strumieniem, na dzikiej łące, powstawały chybotliwe ściany – a na honorowym miejscu stała figurka Maryi bez głowy.
___Kiedyś była żoną i matką, wychowała gromadkę dzieci w domu na skraju miasta. Pewnie zaśmiałaby się tylko, gdyby ktoś jej powiedział, że za trzydzieści lat postanowi zbudować kościół – a jej dzieci będą wieczorami zakradać się tam chyłkiem, ze wstydem, i te ściany rozbierać.
Dziewczyna
___Dziewczyna jadąca w autobusie ma twarz Elżbiety Bawarskiej. Czy ktoś jej to kiedyś powie, do kogo należą te mocne brwi, drobne usta i spojrzenie oczu? Czy ktoś jej uświadomi, że nosi w dwudziestym pierwszym wieku twarz cesarzowej, najpiękniejszej kobiety Europy?
___Raczej nie, bo rysami Elżbiety stała się twarz nieszczęśliwej aktoreczki; bo nawet jeśli zobaczy oficjalny portret (może na szkolnej wycieczce w Wiedniu) nie rozpozna siebie wśród obcej fryzury i włosów. Dlaczego miałaby trafić na ten inny obraz, który wisiał w prywatnych komnatach cesarza?
___Mogłabym jej powiedzieć, ale milczę, nie wywołuję duchów.
Pasterka
___Eufrat jest tu głęboki i turkusowy, spiętrzony sztuczną tamą, przygnieciony promem wyładowanym po brzegi autami, pełnym krzykliwych ludzi chcących się jak najszybciej dostać na drugi brzeg. Zawiasy skrzypią, łańcuchy trzeszczą, niektóre auta wciąż włączone buchają spalinami w upalnym słońcu i tak telepiemy się, jak groteskowa arka nowoczesności, na drugi brzeg.
___Patrzę w wodę rozbryzgiwaną przez turbiny, czystość plamioną kroplami oleju, żar leje się z nieba, pot spływa, kręci mi się w głowie. Ławice ryb przemykają w głębinie jak stada ptaków w zatopionym świecie. Na brzegu stoi kobieta, poi konia. Dumnie wyprostowana obserwuje nasz pokraczny statek, a ja patrzę na nią – na pasterkę, której nigdy nie poznam, obcą na drugim brzegu. Wierzchowiec prycha, ona go uspokaja jednym dotknięciem ręki i odprowadza bezpiecznymi ścieżkami wśród skał. Nie znam jej, lecz jest dla mnie panią tej ziemi.
Stary człowiek
___Kiedy sapiąc i chrząkając usadowił się na ostatnim wolnym miejscu, trudno było rozpoznać czy jest miejskim włóczęgą, czy po prostu starszym człowiekiem. Włosy miał w nieładzie, oczy przekrwione, krzywo zapięta koszula kryła rozlazłe ciało. Usadowił się ze swymi torbami i nagle stało się jasne, że pachnie świeżo wypranym ubraniem. Wciąż sapiąc, próbował doprowadzić się do porządku. Dyskretnie wyciągnął z reklamówki ręczniczek, którym osuszył czoło, z kieszonki koszuli wyjął grzebyk. Odłożył laskę, uspokajał się jeszcze chwilę, stawiając barykadę ze swego grzebienia i ręcznika, wyprasowanej koszuli i czystej bielizny przeciw obrzękowi ciała, roztrzepotanemu sercu i przedwczesnej, chorobliwie wodnistej starości. Może trzymała go przy życiu tylko ta barykada.
Neslihan
___Była piękną kobietą. Miała niemal czarne włosy i twarz opaloną w gorącym słońcu. Miała smagłe, smukłe ręce i przydymione oczy, tak ciemne, że trzeba było się przyjrzeć by dostrzec, że są niebieskie.
___Nazwano ją Neslihan, lecz nie lubiła tego imienia. Wiedziała, że skromniejsze nie odbierze jej uroku. Była świadoma swej piękności i wszystko wokół siebie zamieniała w grę. Rzucała uśmiechy, rozdawała upomnienia i drobne nagrody, karciła dłonią i zmarszczeniem brwi, i wiedziała, że może spętać każdego.
___Więc bawiła się, zamieniając mężczyzn w małych chłopców, rumieniących się na jej widok i spełniających drobne, śmieszne prośby.
___Patrzyłam na nią z cienia starając się zrozumieć.
___Czasami trzeba dać sobie złamać serce, powiedziała mi raz, w ciemności, gdy nie potrzebowałam widzieć wyrazu jej twarzy. Cóż, wtedy zrozumiałam, ją, ale jeszcze nie siebie.
Na skraju
___Był przedziwnie spokojny, człowiek we wpół zburzonej wsi. Dwadzieścia lat temu trwała tu wojna i położyła wszystko w ruinę. Ale podźwignęli się i własnym wysiłkiem odnowili kościoły i domy. Osiem rodzin i trzy świątynie – powiedział. Zostało ich osiem rodzin. A potem wziął nas, wyrwanych z nowoczesnego świata, by pokazać kościół, którego wieku nikt nie pamięta. Krzyże i inskrypcje, jego niskie przejścia i grube mury. Kiedyś zebrali się tu wszyscy i czekali na wyrok, mówi, w czasie pierwszej wojny. Kiedyś zebrali się... ściany są grube jak mury fortecy, można się długo bronić.
___Oprowadza z taką naturalnością, jak pan na włościach, wyjmuje klucze, otwiera prastare przejścia. Na jego piersi widnieje złoty krzyżyk i żaden z nas się nie śmieje, nawet ci, którzy na co dzień nazywają religię zabobonem, nawet ten, który wyznaje islam. Coś nas dotyka, przedwieczny spokój w muzułmańskim kraju, w wiosce na końcu świata, spokój z kart wyznań świętych, który drażni i niepokoi dopóki nie wciągnie się go do płuc. Oddycham głęboko i pochylam głowę z bezdennym wstydem.
Ty
___A potem wracam i idę do ciebie. Siedzimy razem i to jeden z niewielu momentów, kiedy nie zagłuszasz nas muzyką, filmem, tylko słuchasz i chcesz słuchać. Może to jedyna chwila, kiedy nie mam już w nas tej dzikiej nadziei i tęsknoty, ale gorycz jeszcze nie przyszła. Chodź do mnie, opowiem ci o spotkaniach. Może się uspokoisz, a mnie będzie to zbyt drogo kosztować w przyszłości – lecz jeszcze nie teraz. Teraz jest godzina między nocą a dniem, szara i bezbarwna. Narysowałam ją kiedyś, zanim cię spotkałam, lecz nie zobaczysz tego obrazu. Tam patrzą w okno, ona skulona, zamknięta w sobie, on – swobodnie oparty o ścianę. Nie patrzą na siebie ani na rozrzuconą pościel, wypatrują czegoś w oknie i zastanawiają się co zrobią, gdy nadejdzie świt. W tej szarej godzinie - zawsze jesteś.

Dziesięć spotkań (skrawki, może jako psychologiczne)

4
powrzucała fotki i polazla, zadowolona z zamętu.
świetnie się czyta, ale przydałoby się coś dłuższego.
daj!
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.

Dziesięć spotkań (skrawki, może jako psychologiczne)

8
To by było tak z tym czepianiem:
z łapanki:
Galla - mogę społecznie wstawić przecinki?
a tu:
Galla pisze: poprawiając kapelusz, oszołomiony alkoholem i bezsenną nocą.
a to ci kapelusz ;)
Galla pisze: człowiek we wpół zburzonej wsi.
"nie czyta" się dobrze to we wpół
Galla pisze: nie mam już w nas tej dzikiej nadziei i tęsknoty
dużo jednosylabowców - rwie się rytmicznie
nie mam [w nas]?? - trochę niejasne


Szukam klucza do porządku opowieści.

(A zachwyciła mnie "Breatycze")
Granice mego języka bedeuten die Grenzen meiner Welt.(Wittgenstein w połowie rozumiany)

Dziesięć spotkań (skrawki, może jako psychologiczne)

10
Dziękuję, dziękuję i proszę o szczerą krytykę, przyda się :)
Galla - mogę społecznie wstawić przecinki?
To jest mój dramat :D Ale dopiero od kilku lat! Od jakiegoś czasu dziwnie dzielę zdania przy wymyślaniu i od razu je tak zapisuję. Potem czasem wyłapuję, częściej nie. Chyba remedium byłoby czytanie większej liczby książek po polsku.
nie mam już w nas tej dzikiej nadziei i tęsknoty
Literówka :oops:. I wychwycony drugi problem - jak wypośrodkować między wygładzoną formą a "strumieniem myśli"... zdarza mi się zmieniać zdanie pięć razy, a potem wrócić do wersji pierwotnej, bo inaczej coś umyka.
Szukam klucza do porządku opowieści.
Klucz jest, ale zaburzony - nie zamieściłam wszystkich miniatur. Wyraźniejszy porządek mam w innej serii, "Noce". Może kiedyś się odważę zamieścić.
W "Beatrycze" szturchnęłaś mnie pomysłem. Jak uda mi się skleić miniaka, to zaznaczę że to przez Ciebie;)
A ja wróciłam do zapisków z podróży dzięki Tobie :) Przydaje się to forum.

Nav, Ithi, Ravva, Romku - dziękuję! Czy będzie coś dłuższego... na razie raczej kolejna seria.

Dziesięć spotkań (skrawki, może jako psychologiczne)

15
Oj...
(mamy do czynienia nie z post jednowyrazowym, tylko z rozwiniętą opinią - ku rozwianiu ewentualnych wątpliwości Moderatora).
Bonus:
Można. Można rozbierać, uładzać, poprawić tu, czy tam. Przecinkami sypnąć. Nawet trzeba, jeśli kiedyś pójdzie do druku.
Tylko teraz - po co?
To jest dobre, bardzo dobre pisanie. Już nie amatorskie.
Talent i osobowość błyszczą. W standardowym, tutejszym otoczeniu - dobitnie.
Pod wrażeniem.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”