Noce
1.
___Zamykam oczy i zasypiam, za-sy-piam, powtarzając w myślach to słowo aż staje się niezrozumiałe i jestem niemal pewna, że w kącie pokoju siedzą zmory i przesiewają ziarenka piasku przez abażur lampy. Lampa jest staroświecko zdobiona, jej rozgrzana, drewniana nóżka pachnie lakierem i żywicą, a może to już zapach lasu z mojego snu? Pyk – i zapada ciemność, pokój znika a nade mną zasklepia się noc.___Zwykle nie boję się tej ciemności, ale czasem przychodzi do mnie strach. Zaglądam w jego otchłań przez szczeble łóżka i wiem, że kołyszę się na krawędzi i coś mnie zaraz pożre. Nie tak dosłownie, z mlaskaniem i kłapaniem zębów. W mojej książeczce człowiek został zjedzony przez wieloryba i całkiem wygodnie urządził się w jego wnętrzu; lecz ta ciemność mnie strawi, pochłonie i przestanę istnieć.
___Nie bałam się snów i koszmarów, tylko tej pierwszej kropli spadającego strachu. Pyk – dzieliła się cząstka, z niej powstawały cztery, a z nich nieskończenie więcej. Pyk – pączkowało coś na cały pokój i świat, kładło się na piersi, wpychało w płuca i wszystko było już stracone. Może jeszcze wiedziałam, czym jest nieistnienie? Zapominałam powoli, latami, wraz ze spiętrzającym się życiem.
2.
___Noce w domu dziadków były wytłumione barierą zasłon i rzędów starych książek. W pokoju hałasował jedynie duży zegar, odmierzając czas do końca świata, ale o tym wiedziałam tylko ja - i może było to całkiem nieważne odkrycie. Dywan na ścianie pochłaniał zbłąkane smugi światła i cząsteczki kurzu, a nad nim raziły absolutną gładkością dwa święte, skryte za szybami oleodruki. Patrzyły na mnie zanim zrozumiałam, co mówią. Gdzieś w domu spał kot i starzy ludzie, lecz chrapanie nie naruszało ciszy, było tylko grzebieniem na jej fali. ___Noc przynosiła litość nad zimnymi, martwymi ciałami lalek. Próbowałam je ogrzać i wlać w nie ducha, przykrywając szmatkami, tworząc każdej dom i łóżko. Czasami przytulałam którąś, choć nie lubiłam ich włosów i szklanych oczu; ale każda z nich miała imię, którego nie mogłam zmienić – i pragnęła ciepła. Ciężko było panować nad pokojem, gdy światło gasło i wszystko co znane znikało – obrazki i litery w książkach, wnętrza szuflad, zakamarki szaf – i mogłam tylko ufać, że pozostają tym samym, czym za dnia.
___Moje wędrówki zaczęłam od dachu. Niekiedy coś kazało mi czekać aż wszyscy zasną, może do północy, może dłużej – a potem przemknąć na palcach po skrzypiących deskach, wspiąć się na biurko, otworzyć okno i wyjrzeć na wolność, na skos dachu i czubek świata. Było chłodno, wiatr wzdychał do komina, a ja zamierałam na wpół wyrwana z pokoju, z głową pod czystym niebem. A potem, nagle śmiertelnie zmęczona wracałam do ciepłego łóżka i zasypiałam jak kamień.
3.
___Poza domem plenił się bezkresny ogród, wołając mnie i zagarniając. Szłam odkrywając nocną łąkę, źdźbło po źdźble, chłodną i odmienną. Zioła i wysokie koszyki traw najdłużej przechowują słońce, szeleszczą promieniując ciepłem, krążą w nich wonne soki, lecz wszystko powoli ogarnia zapach ciemności. Po północy przemiana jest dokonana, trawa traci resztki zieleni, mrówki śpią i nawet świerszcze zakopują się głębiej między grudki ziemi. Teraz dopiero czuję, że wszystko z tej ziemi powstało i wszystko nią jest, śpiące owady i ptaki, chłodna trawa, bezbronne zioła i moja skóra, kołysana cieniem pranocy – i tych wód, nad którymi unosił się Duch.___O letnie, wakacyjne noce, zdyszane śmiechy i obdarte kolana, betonowa droga bezpieczna przed wtargnięciem lamp. Płyty wdeptane w mech i porysowane kredą, skaczemy w klasy dopóki widać linie, a potem siadamy na tym ciepłym, szorstkim, dziwnie jasnym betonie. Mogłabym na nim zasnąć, przykładając głowę jak do poduszki; lecz rozbudza mnie radość, w domach zapalają się światła, a my wciąż mamy w tym podwórkowym świecie tyle do zrobienia.
___Kiedyś spojrzałam w górę, po raz pierwszy bez strachu, bo niebo było wcześniej lękiem czającym się nad moim światem. Oswoiłam je jak przywołuje się kota, wyciągając rękę i wabiąc aż zbliżyło się – i wita mnie teraz odwiecznym mruczeniem. Poznałam Łabędzia, Orła i Lutnię, drogowskazy kopuły; Kasiopeę i Kapellę na północy, migoczącą płowo i błękitnie. Wychodziłam nocą na dach świata, na łagodne, trawiaste zbocza pagórków, ciche nad światłami miasta. Siadałam na pokrytej trawą skarpie jak w ciepłym gnieździe. Nic złego nie może zdarzyć się na tych wzgórzach, nie zaszkodzi im deszcz ani wojna; na zawsze pozostaną zawieszone między miastem a wsią, między górami a kotliną, między drzewami a tłustym, ornym polem nad którym nie ma już nic poza gwiazdami.
4.
___Była jedna chwila, w wysokich, późnolistopadowych górach. Wyrwaliśmy się z zaduchu zabawy, przestąpiliśmy bezpieczny, drewniany próg i poszliśmy w noc. Huczała wtedy wiatrem w dolinach, otulała pnie mgłą, potężna i bezkresna. Drzewa były jej żołnierzami, gdzieś w jarach toczyła się wojna, zimno tłamsiło jesień. Wszystko spowijała cisza mimo wichru, cisza niezamieszkanych przestrzeni, cisza moich gór. Szliśmy przed siebie ścieżkami zwierząt, domyślając się tylko szlaku, a dookoła giął się las. Lecz wołano nas i odzyskaliśmy zmysły, opamiętując się w ostatniej chwili – i zawróciliśmy, nie trzymając się za ręce. ___W Krakowie nie mogę znaleźć nocy. Wszystko jest wieczorem, w bezpiecznym pokoju, w gromadzie ludzi, na późnym spacerze. Wieczór trwa do godziny trzeciej, zaczyna się chybotać i rozmywać w świcie, Kraków nie lubi świtu, nie lubię go też ja. Chodzę po ulicach Starego Miasta, zaglądam w zaułki, znajduję śmiech, śmieci i wymiociny, lecz ani śladu nocy. Także na Plantach jej nie ma, wśród przycinanych co roku drzew; nawet pod czapą smogu i mgły, w rozproszonym świetle lamp, gdy miasto dyszy i kisi się ogrzewając własnymi oparami. Pustka wygryza wtedy zdobienia kamienic, kapie z rynien, czerni szczeliny między kocimi łbami – ale nie ma nocy.
___Rynek tętni muzyką i pokazami ognia, tam, tam, rytm rzuca wyzwanie dzwonom, tam, ludzie tańczą zamiast położyć się spać, nikt nie patrzy na wieżę ratusza. Korowody znikają w podziemnych klubach i wychodzą, wyplute i przemielone, tam, tam, ale nie poddają się. Tam, radość zagłusza noc, tam, można się śmiać, nic ważnego się jutro nie wydarzy, tylko teraz, teraz... i teraz wystarczy, na kilka lat, wystarczy to, że miasto żyje i się bawi. Tylko na Reformackiej zawsze panuje jesień...
5.
___I szukam. Alkohol nie dodawał jasności gdy wracaliśmy w zupełnym mroku przez las, stromą ścieżką z chłodnej doliny. Niepotrzebnie zapaliliśmy latarkę, bo noc natychmiast osaczyła nas jak wrogów próbujących ranić jej oczy, zarzuciła welon przez który nie przenikały dźwięki ani zapachy – i tak szliśmy z szumiącymi głowami jak pod kocem, a jedyne co słyszeliśmy to dudnienie własnych butów. Dum, dudniły głucho na tekturowym podłożu, świat nie istniał, latarka ukazywała nam pnie drzew, obudzone i obnażone, jak świetlik który okazał się być robakiem. Szliśmy, przestępcy, a las milczał głucho; dookoła była tylko ciemność, tak duszna, że zabrakło nawet przestrzeni na strach.___I szukam. Daleko w śródziemnomorskim świecie powietrze ochładza się do upragnionych trzydziestu kilku stopni, a czarna woda pluszcze jak w ogromnym basenie. Można się na niej unieść nie dotykając dna, które jest równie odległe jak niebo srebrne od księżyca. Można pić wino i wskoczyć prosto z mola w spienione fale, a potem płynąć, łapiąc życie głębokim haustem o trzeciej w nocy. Człowiek nie potrzebuje wiele snu żyjąc w zupełnej harmonii z wodą, upałem i pracą, żywiąc się owocami i pływając w nocy w odwiecznym morzu, by o piątej rano znów wstać i zacząć kolejny dzień.
___A tam, czy rzeczywiście odważyłam się iść zupełnie sama? Ziemia była czarna po horyzont, ale niebo zrosiły miliony świateł, a gdzieś w oddali czaiły się kurhany. Tylko ta skała wznosiła się jak biała fala wśród stepu, stumetrową grzywą – i wszędzie panowała cisza tak dojmująca, że śpiewały w niej gwiazdy.
6.
___Aż nagle mnie znalazła i położyła rękę na ramieniu. Gwiazdy wirują w fontannie, a ja patrzę nie umiejąc myśleć. Rytm wbija się w mózg żelaznym obcasem, fragmentem rozmowy, zasłyszaną linijką piosenki. I powtarza, skrzecząc i wykrzywiając, wciąż, wciąż, wciąż. Nadeszła pusta noc, nie wiem i nie czuję nic. Tylko trwam, a przede mną wymiotuje kolorami fontanna.___Może jest jej za dużo, zbyt niebezpiecznej. Chodź i nie wracaj, szepcze. Na Reformackiej zawsze panuje jesień a z kasztanowca spadają na asfalt suche liście. W podziemiach klasztoru śpią zmarli – i to też jest noc. Zaglądałam im kiedyś w twarze, patrzyłam na rzęsy i wyostrzone nosy, na przysypane pyłem stroje dawnych epok. Może zrozumiałam za mało, ale dziś tylko pozdrawiam ich przez grube mury.
___Koty umykają spod nóg i kryją się pod samochodami. Duże miasto i tysiące ludzi. Patrzę przez okno, odwracam się, nie, nie zapalam światła. Po prostu zamykam oczy i zasypiam, za-sy-piam... zmory wzdychają, przez okno wpada pachnący powiew czerwca. Zasypiam, chociaż nieraz zatęsknię, chociaż tak trudno będzie się obudzić i wystawić twarz na potężne, jasne i parzące słońce.