Noce

1
[Kiedyś obiecałam, że to wrzucę. Tym razem skrawki tworzą zamknięty cykl, chociaż istnieje ich więcej i... pewnie całość stworzyłaby lepsze, ale czy nie zbyt obszerne ramy? Jeden z tych wyrwanych tekstów dałam kiedyś do miniatur: http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopi ... 33&t=17942. To nie jest spowiedź osobista czy pamiętnik, ale pasowała mi tu jedynie narracja pierwszoosobowa. To raczej odpryski od innych prac.]
Noce
1.
___Zamykam oczy i zasypiam, za-sy-piam, powtarzając w myślach to słowo aż staje się niezrozumiałe i jestem niemal pewna, że w kącie pokoju siedzą zmory i przesiewają ziarenka piasku przez abażur lampy. Lampa jest staroświecko zdobiona, jej rozgrzana, drewniana nóżka pachnie lakierem i żywicą, a może to już zapach lasu z mojego snu? Pyk – i zapada ciemność, pokój znika a nade mną zasklepia się noc.

___Zwykle nie boję się tej ciemności, ale czasem przychodzi do mnie strach. Zaglądam w jego otchłań przez szczeble łóżka i wiem, że kołyszę się na krawędzi i coś mnie zaraz pożre. Nie tak dosłownie, z mlaskaniem i kłapaniem zębów. W mojej książeczce człowiek został zjedzony przez wieloryba i całkiem wygodnie urządził się w jego wnętrzu; lecz ta ciemność mnie strawi, pochłonie i przestanę istnieć.

___Nie bałam się snów i koszmarów, tylko tej pierwszej kropli spadającego strachu. Pyk – dzieliła się cząstka, z niej powstawały cztery, a z nich nieskończenie więcej. Pyk – pączkowało coś na cały pokój i świat, kładło się na piersi, wpychało w płuca i wszystko było już stracone. Może jeszcze wiedziałam, czym jest nieistnienie? Zapominałam powoli, latami, wraz ze spiętrzającym się życiem.
2.
___Noce w domu dziadków były wytłumione barierą zasłon i rzędów starych książek. W pokoju hałasował jedynie duży zegar, odmierzając czas do końca świata, ale o tym wiedziałam tylko ja - i może było to całkiem nieważne odkrycie. Dywan na ścianie pochłaniał zbłąkane smugi światła i cząsteczki kurzu, a nad nim raziły absolutną gładkością dwa święte, skryte za szybami oleodruki. Patrzyły na mnie zanim zrozumiałam, co mówią. Gdzieś w domu spał kot i starzy ludzie, lecz chrapanie nie naruszało ciszy, było tylko grzebieniem na jej fali.

___Noc przynosiła litość nad zimnymi, martwymi ciałami lalek. Próbowałam je ogrzać i wlać w nie ducha, przykrywając szmatkami, tworząc każdej dom i łóżko. Czasami przytulałam którąś, choć nie lubiłam ich włosów i szklanych oczu; ale każda z nich miała imię, którego nie mogłam zmienić – i pragnęła ciepła. Ciężko było panować nad pokojem, gdy światło gasło i wszystko co znane znikało – obrazki i litery w książkach, wnętrza szuflad, zakamarki szaf – i mogłam tylko ufać, że pozostają tym samym, czym za dnia.

___Moje wędrówki zaczęłam od dachu. Niekiedy coś kazało mi czekać aż wszyscy zasną, może do północy, może dłużej – a potem przemknąć na palcach po skrzypiących deskach, wspiąć się na biurko, otworzyć okno i wyjrzeć na wolność, na skos dachu i czubek świata. Było chłodno, wiatr wzdychał do komina, a ja zamierałam na wpół wyrwana z pokoju, z głową pod czystym niebem. A potem, nagle śmiertelnie zmęczona wracałam do ciepłego łóżka i zasypiałam jak kamień.
3.
___Poza domem plenił się bezkresny ogród, wołając mnie i zagarniając. Szłam odkrywając nocną łąkę, źdźbło po źdźble, chłodną i odmienną. Zioła i wysokie koszyki traw najdłużej przechowują słońce, szeleszczą promieniując ciepłem, krążą w nich wonne soki, lecz wszystko powoli ogarnia zapach ciemności. Po północy przemiana jest dokonana, trawa traci resztki zieleni, mrówki śpią i nawet świerszcze zakopują się głębiej między grudki ziemi. Teraz dopiero czuję, że wszystko z tej ziemi powstało i wszystko nią jest, śpiące owady i ptaki, chłodna trawa, bezbronne zioła i moja skóra, kołysana cieniem pranocy – i tych wód, nad którymi unosił się Duch.

___O letnie, wakacyjne noce, zdyszane śmiechy i obdarte kolana, betonowa droga bezpieczna przed wtargnięciem lamp. Płyty wdeptane w mech i porysowane kredą, skaczemy w klasy dopóki widać linie, a potem siadamy na tym ciepłym, szorstkim, dziwnie jasnym betonie. Mogłabym na nim zasnąć, przykładając głowę jak do poduszki; lecz rozbudza mnie radość, w domach zapalają się światła, a my wciąż mamy w tym podwórkowym świecie tyle do zrobienia.

___Kiedyś spojrzałam w górę, po raz pierwszy bez strachu, bo niebo było wcześniej lękiem czającym się nad moim światem. Oswoiłam je jak przywołuje się kota, wyciągając rękę i wabiąc aż zbliżyło się – i wita mnie teraz odwiecznym mruczeniem. Poznałam Łabędzia, Orła i Lutnię, drogowskazy kopuły; Kasiopeę i Kapellę na północy, migoczącą płowo i błękitnie. Wychodziłam nocą na dach świata, na łagodne, trawiaste zbocza pagórków, ciche nad światłami miasta. Siadałam na pokrytej trawą skarpie jak w ciepłym gnieździe. Nic złego nie może zdarzyć się na tych wzgórzach, nie zaszkodzi im deszcz ani wojna; na zawsze pozostaną zawieszone między miastem a wsią, między górami a kotliną, między drzewami a tłustym, ornym polem nad którym nie ma już nic poza gwiazdami.
4.
___Była jedna chwila, w wysokich, późnolistopadowych górach. Wyrwaliśmy się z zaduchu zabawy, przestąpiliśmy bezpieczny, drewniany próg i poszliśmy w noc. Huczała wtedy wiatrem w dolinach, otulała pnie mgłą, potężna i bezkresna. Drzewa były jej żołnierzami, gdzieś w jarach toczyła się wojna, zimno tłamsiło jesień. Wszystko spowijała cisza mimo wichru, cisza niezamieszkanych przestrzeni, cisza moich gór. Szliśmy przed siebie ścieżkami zwierząt, domyślając się tylko szlaku, a dookoła giął się las. Lecz wołano nas i odzyskaliśmy zmysły, opamiętując się w ostatniej chwili – i zawróciliśmy, nie trzymając się za ręce.

___W Krakowie nie mogę znaleźć nocy. Wszystko jest wieczorem, w bezpiecznym pokoju, w gromadzie ludzi, na późnym spacerze. Wieczór trwa do godziny trzeciej, zaczyna się chybotać i rozmywać w świcie, Kraków nie lubi świtu, nie lubię go też ja. Chodzę po ulicach Starego Miasta, zaglądam w zaułki, znajduję śmiech, śmieci i wymiociny, lecz ani śladu nocy. Także na Plantach jej nie ma, wśród przycinanych co roku drzew; nawet pod czapą smogu i mgły, w rozproszonym świetle lamp, gdy miasto dyszy i kisi się ogrzewając własnymi oparami. Pustka wygryza wtedy zdobienia kamienic, kapie z rynien, czerni szczeliny między kocimi łbami – ale nie ma nocy.

___Rynek tętni muzyką i pokazami ognia, tam, tam, rytm rzuca wyzwanie dzwonom, tam, ludzie tańczą zamiast położyć się spać, nikt nie patrzy na wieżę ratusza. Korowody znikają w podziemnych klubach i wychodzą, wyplute i przemielone, tam, tam, ale nie poddają się. Tam, radość zagłusza noc, tam, można się śmiać, nic ważnego się jutro nie wydarzy, tylko teraz, teraz... i teraz wystarczy, na kilka lat, wystarczy to, że miasto żyje i się bawi. Tylko na Reformackiej zawsze panuje jesień...
5.
___I szukam. Alkohol nie dodawał jasności gdy wracaliśmy w zupełnym mroku przez las, stromą ścieżką z chłodnej doliny. Niepotrzebnie zapaliliśmy latarkę, bo noc natychmiast osaczyła nas jak wrogów próbujących ranić jej oczy, zarzuciła welon przez który nie przenikały dźwięki ani zapachy – i tak szliśmy z szumiącymi głowami jak pod kocem, a jedyne co słyszeliśmy to dudnienie własnych butów. Dum, dudniły głucho na tekturowym podłożu, świat nie istniał, latarka ukazywała nam pnie drzew, obudzone i obnażone, jak świetlik który okazał się być robakiem. Szliśmy, przestępcy, a las milczał głucho; dookoła była tylko ciemność, tak duszna, że zabrakło nawet przestrzeni na strach.

___I szukam. Daleko w śródziemnomorskim świecie powietrze ochładza się do upragnionych trzydziestu kilku stopni, a czarna woda pluszcze jak w ogromnym basenie. Można się na niej unieść nie dotykając dna, które jest równie odległe jak niebo srebrne od księżyca. Można pić wino i wskoczyć prosto z mola w spienione fale, a potem płynąć, łapiąc życie głębokim haustem o trzeciej w nocy. Człowiek nie potrzebuje wiele snu żyjąc w zupełnej harmonii z wodą, upałem i pracą, żywiąc się owocami i pływając w nocy w odwiecznym morzu, by o piątej rano znów wstać i zacząć kolejny dzień.

___A tam, czy rzeczywiście odważyłam się iść zupełnie sama? Ziemia była czarna po horyzont, ale niebo zrosiły miliony świateł, a gdzieś w oddali czaiły się kurhany. Tylko ta skała wznosiła się jak biała fala wśród stepu, stumetrową grzywą – i wszędzie panowała cisza tak dojmująca, że śpiewały w niej gwiazdy.
6.
___Aż nagle mnie znalazła i położyła rękę na ramieniu. Gwiazdy wirują w fontannie, a ja patrzę nie umiejąc myśleć. Rytm wbija się w mózg żelaznym obcasem, fragmentem rozmowy, zasłyszaną linijką piosenki. I powtarza, skrzecząc i wykrzywiając, wciąż, wciąż, wciąż. Nadeszła pusta noc, nie wiem i nie czuję nic. Tylko trwam, a przede mną wymiotuje kolorami fontanna.

___Może jest jej za dużo, zbyt niebezpiecznej. Chodź i nie wracaj, szepcze. Na Reformackiej zawsze panuje jesień a z kasztanowca spadają na asfalt suche liście. W podziemiach klasztoru śpią zmarli – i to też jest noc. Zaglądałam im kiedyś w twarze, patrzyłam na rzęsy i wyostrzone nosy, na przysypane pyłem stroje dawnych epok. Może zrozumiałam za mało, ale dziś tylko pozdrawiam ich przez grube mury.

___Koty umykają spod nóg i kryją się pod samochodami. Duże miasto i tysiące ludzi. Patrzę przez okno, odwracam się, nie, nie zapalam światła. Po prostu zamykam oczy i zasypiam, za-sy-piam... zmory wzdychają, przez okno wpada pachnący powiew czerwca. Zasypiam, chociaż nieraz zatęsknię, chociaż tak trudno będzie się obudzić i wystawić twarz na potężne, jasne i parzące słońce.

Noce

2
Przeczytałem jednym tchem. Piękne, szczególnie cztery pierwsze części, płyną, wirują, kojarząc mi się nastrojem z ósmą symfonią Schuberta.
ale nie ma nocy.
Tak, masz rację. W miastach często nie ma nocy.

Noce

3
Piękne...
Ogólnie to jest perełka, ale te zdania poniżej szczególnie mnie urzekły.

Dziękuję, że się tym podzieliłaś, świat jest o bardzo ważną odrobinę lepszy.
Galla pisze: w kącie pokoju siedzą zmory i przesiewają ziarenka piasku przez abażur lampy
Galla pisze: Nie bałam się snów i koszmarów, tylko tej pierwszej kropli spadającego strachu
Galla pisze: W pokoju hałasował jedynie duży zegar, odmierzając czas do końca świata, ale o tym wiedziałam tylko ja - i może było to całkiem nieważne odkrycie.
Galla pisze: Zioła i wysokie koszyki traw najdłużej przechowują słońce, szeleszczą promieniując ciepłem, krążą w nich wonne soki, lecz wszystko powoli ogarnia zapach ciemności. Po północy przemiana jest dokonana, trawa traci resztki zieleni, mrówki śpią i nawet świerszcze zakopują się głębiej między grudki ziemi
Galla pisze: Niepotrzebnie zapaliliśmy latarkę, bo noc natychmiast osaczyła nas jak wrogów próbujących ranić jej oczy, zarzuciła welon przez który nie przenikały dźwięki ani zapachy
Galla pisze: Szliśmy, przestępcy, a las milczał głucho; dookoła była tylko ciemność, tak duszna, że zabrakło nawet przestrzeni na strach.
Galla pisze: cisza tak dojmująca, że śpiewały w niej gwiazdy.
Galla pisze: zmory wzdychają, przez okno wpada pachnący powiew czerwca.
gosia

„Szczęście nie polega na tym, że możesz robić, co chcesz, ale na tym, że chcesz tego, co robisz.” (Lew Tołstoj).

Obrazek

Noce

4
Nie, Galla! Tak jak lubię Twoje pisanie, tak tym razem: nie. Ja wiem, są teksty, które trzeba napisać, bo człowiek się udusi, ale tym razem to wszystko poszło gdzieś bokiem, obok mnie. Na poziomie pojedynczych zdań -- cudnie, ale jako całość ten tekst nie broni się przed trzeźwą oceną. Po prostu do mnie zupełnie nie przemawia.
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!

Noce

5
Dzięki Gorgiasz, dzięki Ithi :hug:. Jak coś: błędy też można wytknąć, nie obrażę się! Chociaż w tych miniaturach już nie będę wiele dłubać, czas na coś świeższego.

Dzięki za opinię, Filip. Rozumiem, bo sama mam tak z wieloma tekstami, że nie ruszają (dlatego nie zawsze palę się do komentowania!). A co masz na myśli, mówiąc "trzeźwa ocena"? Styl, zbytni patos, nastrój?

Noce

6
Galla pisze: A co masz na myśli, mówiąc "trzeźwa ocena"? Styl, zbytni patos, nastrój?
No właśnie nie wiem: przeczytałem dwa razy i nic. Chyba nie potrafię odpowiedzieć, nie potrafię pomóc. A tam, nie patrz na mój komentarz ;)
Coś tam było? Człowiek! Może dostał? Może!
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”