Trawa rosła dokładnie taka sama jak w Polsce. Rozczarowany Marcin nie wiedział, czego właściwie się spodziewał. Na pewno z nieba powinien lać się żar, powinien się pocić. Po powrocie mógłby wtedy pogardliwie parskać śmiechem, słysząc o upale nie do wytrzymania. W Portugalii, mówiłby, to dopiero są upały. Tymczasem miał wrażenie, że w Polsce, przed wyjazdem, temperatura była wyższa. Jeszcze ten deszczyk, siąpiący, nieprzyjemnie podobny do polskich kapuśniaczków. To wszystko nie było w porządku.
Wyciągnął z kieszeni pomiętą kartkę. Z lotniska do przystanku Casa da Musica. Stamtąd najpierw prosto, potem skręcić... a może odwrotnie? Sprawdził jeszcze raz, czy ma dobrze poustawiane alarmy w komórce i w tej samej chwili telefon brzęczykiem zawiadomił o nadejściu esemesa. Numer do ambasady Polski. Gdyby ciebie okradli, numer do policji jest taki, gdyby cię pobili — numer ratunkowy taki. Życzymy miłego pobytu. W kolejnej wiadomości znalazł cennik usług — tyle a tyle za SMS, tyle za MMS. Czwarta wiadomość powiadamiała, że za dwa złote z hakiem dowie się, co go czeka dzisiejszego dnia.
W automacie kupił niebieską, sztywną kartę uprawniającą do używania komunikacji miejskiej. Uprzejmy, młody mężczyzna w żółtej kamizelce pokazał mu, jak kartę doładować i używać. Marcin podziękował, zadowolony, że wszystko zrozumiał, i dopiero później, gdy już stał na peronie, zorientował się, że powiedział „dziękuję” zamiast „thank you”.
Jakiś mężczyzna w starej, zniszczonej marynarce przeciskał się między ludźmi stojącymi na peronie. Mówił coś szybko, spokojnym, monotonnym głosem. Przystanął na chwilę przed Marcinem i powtórzył kilka razy to samo zdanie, z którego dało się wyłapać tylko jedno słowo: Senhor, senhor... Zanim Marcin zdążył zareagować, mężczyzna już odszedł, już naprzykrzał się korpulentnej, niskiej brunetce stojącej przy rozkładzie jazdy. Żebrak? Bezdomny? Dziwne. Przecież pamiętał z wikipedii, że Portugalia ma wyższy dochód narodowy na głowę niż Polska. Tutaj był Zachód, Europa. Potrząsnął głową, ale nie miał czasu się zastanawiać — wreszcie przyjechał pojazd metra. Wsiadł i, naśladując innych pasażerów, przyłożył niebieską kartę do automatu.
Nagle wydawało mu się, że usłyszał jakieś polskie słowo. Rozejrzał się szybko; koło niego stała grupka młodszych pasażerów. Rozmawiali swobodnie, co chwila wybuchając śmiechem. Zdecydowanie po portugalsku. A jednak wystarczyło przestać się przysłuchiwać, a już szumiały od nich znajome dźwięki, jeszcze chwilę, a wyłapie sens zdań. To było oczywiście tylko złudzenie. Gdy skupiał się na ich rozmowie, wrażenie podobieństwa do polskiego natychmiast znikało. To było kolejne oszustwo. Zdegustowany, odwrócił głowę i wtedy zobaczył pierwszą palmę. Uśmiechnął się; nareszcie. To jednak była Portugalia.
Wysiadł na Casa da Musica, obejrzał mapę i ruszył przed siebie. Szybko doszedł do Praca de Mousinho de Albuquerque. Z zadowoleniem zauważył kilka potężnych palm, a może zresztą sagowców, wszystko jedno — wyglądały egzotycznie. Poprosił starszą kobietę, by zrobiła mu zdjęcie na ich tle. Potem pokazał jej na wielki pomnik na środku placu.
— Co to jest? — zapytał i na wszelki wypadek powtórzył po polsku i rosyjsku. Kobieta odpowiedziała kilkoma zdaniami, uśmiechając się przy tym bez przerwy. Wyraźnie oczekiwała odpowiedzi. Ukłonił się niepewnie i podszedł do monumentu. Armaty, mężczyźni ni to w mundurach, ni to w cywilnych ubraniach, jakaś dziewczyna z mieczem, w rozwianej sukni — pstryknął kilka fotek, zdecydowany, że po powrocie do domu wygugla, co tutaj upamiętniono.
Obok placu stał wielki, nowocześnie wyglądający budynek, otoczony powyginanym placem. Nie miał go w swojej rozpisce. Obszedł go dookoła, ale zanim zdecydował się wejść do środka, odezwał się pierwszy nastawiony alarm. Synagoga, 9:00. Skrzywił się. Był już spóźniony pół godziny w stosunku do planu. Wyciągnął mapę i palcem wyznaczył trasę.
Synagogę znalazł dwadzieścia minut później. Jak na największą żydowską świątynię w Portugalii, wyglądała niezbyt efektownie. Zrobił zdjęcie przez płot. Furtka była zamknięta. Tabliczka głosiła, że turyści mogą zwiedzać od 9:30. Zawahał się. Bardzo chciał wejść do środka. W tej samej chwili przywołał go do rzeczywistości dźwięk nastawionego alarmu. Powinien już być przy nowoczesnym budynku teatru, obowiązkowej atrakcji według ściągniętego z sieci przewodnika. Odwrócił się na pięcie. Kiedy dotarł do Campo Allegro, kolejny brzęczyk powiadomił go, że według planu powinien właśnie dochodzić do mostu Ponte de Arrabida. Zatrzymał się i wyciągnął kartkę. To wszystko przez to cholerne metro; nie uwzględnił, że jeździ co pół godziny. Do wylotu ma jeszcze sporo czasu, ale w powrotnej drodze też będzie pewnie czekał na przystanku. Wreszcie uznał, że oglądanie oceanu i ruin zamków musi sobie darować. Podniósł głowę znad kartki i wtedy ją zobaczył.
Miała nie więcej, niż siedem lat. Mała, wychudzona dziewczynka, czarnooka, bez uśmiechu. Przypatrywała mu się otwarcie i wreszcie podeszła, wyciągając dłoń. Nic nie mówiła; stała tak tylko, wyprostowana, z twarzą bez wyrazu. To było już zdecydowanie nie w porządku; Marcin rozzłościł się i machnął kartką.
— Sio — powiedział. Mała nie zareagowała. Gdyby chociaż była murzynką, gdyby rysy miała mniej europejskie. Zniecierpliwiony, złożył kartkę i schował do kieszeni. Przeszedł na drugą stronę ulicy i ruszył szybko przed siebie. Obejrzał się tylko raz; dziewczynka wciąż stała, w tym samym miejscu. Wzruszył ramionami.
Kiedy zobaczył pierwszy zrujnowany budynek, sądził początkowo, że skręcił w złą ulicę. Jednak nie; według mapy był na Campo Allegro. Po drugiej stronie jezdni spomiędzy zieleni wyrastały ładne, nowoczesne bloki. Nie podobał mu się ten kontrast. Z jednej strony odrapaniec z wybitymi szybami, z oknami zasłoniętymi płytami z kartonu i pomazany graffiti, a naprzeciwko apteka w przeszklonym biurowcu.
Przy końcu ulicy zatrzymał się gwałtownie. Jakaś naga dziewczyna kąpała się w fontannie. Zaszokowany, zamrugał oczami i wtedy zrozumiał, że widzi tylko posąg. Podszedł bliżej; zdecydowanie posąg, z grubsza tylko realistyczny. Dziewczyna o ciemnoczerwonych sutkach i brązowych włosach łonowych, nawet nie bardzo obsrana przez ptaki. Obok na brzuchu leżała druga, wyglądająca jak siostra tej pierwszej, tak samo kolorowa i bezwstydna. Przypomniał sobie, że Grecy podobno też malowali posągi. Pstryknął kilka fotek i zerknął na zegarek na komórce.
Miał za mało czasu, by do starego miasta dotrzeć pieszo. Zdecydował, że pójdzie z powrotem na stację metra. Ruszył szybko przed siebie, zerkając co chwilę na komórkę, coraz bardziej spanikowany. Jeszcze trochę, a z wielkich planów zwiedzenia Porto w sześć godzin nic nie wyjdzie — nie będzie mógł opowiadać zblazowanym tonem kolegom, jak to nie chciało mu się czekać na lotnisku na samolot, więc w przerwie wyskoczył zwiedzić miasto.
Zanim doszedł do placu z wielkim pomnikiem, zauważył stojące na poboczu ulicy taksówki. To było to. Zadowolony, podszedł do jednej z nich. Była pusta. Obok stała jakaś kobieta.
— Pani jest kierowcą? — zapytał.
— Nie. Ja żyję na ulicy — odparła. Jej angielski był znacznie lepszy niż jego. — Nie mam pracy. Przyjacielu, kupisz mi coś do jedzenia?
— Przykro mi — powiedział, zaskoczony. Urwał. Powinien powiedzieć „I have no money” a może „I don't have money”?
— Dlaczego jest ci przykro, przyjacielu? — odpowiedziała kobieta. Jej akcent był bez zarzutu. — Nie musi ci być przykro. Ja po prostu jestem głodna. Jeżeli nie masz czasu, daj mi kilka euro, sama sobie coś kupię.
W tej samej chwili podszedł do nich mężczyzna i zagadał coś gniewnym głosem. Kobieta odpowiadała spokojnie. Mężczyzna krzyknął coś, otworzył drzwi taksówki i wsiadł, łapiąc za kierownicę, najwidoczniej gotowy, by ruszać. Marcin pośpiesznie wpakował się na siedzenie obok kierowcy.
— Stare miasto — powiedział. — To znaczy... eee... tego... Torre dos Clerigos.
Kierowca kiwnął głową. Marcin zadowolony zapiął pasy. Kobieta stojąca na chodniku pomachała mu ręką.
— Miłej podróży, przyjacielu — powiedziała, uśmiechając się smutno. Marcin odwrócił wzrok.
Kierowca jechał szybko. W czasie całej drogi odezwał się tylko raz, wygrażając pięścią w stronę innego samochodu. Gdy dotarli na miejsce, Marcin sprawdził czas i z zadowoleniem stwierdził, że nadgonił plan. Zapłacił kilka euro, przyjemnie zaskoczony niską sumą, i wyszedł na chodnik.
Z jednej strony ulicy w parku rosły jakieś dziwaczne drzewa, wyglądające jak gigantyczne pietruszki: z ziemi wyrastały krótkie, grube bulwy, a z nich wystrzelały w górę znacznie dłuższe liście. Przed wieżą był duży plac. Na jego końcu stał pomnik, tym razem bezbarwny jak należy, z zadowolonym z siebie mężczyzną obłapiającym nagą, znacznie niższą kobietę. Marcin na miejscu mężczyzny też byłby zadowolony, ale nie rozumiał, co wyrzeźbiona para ma przedstawiać. Wzruszył ramionami i zerknął do komórki — w międzyczasie przyszły dwa powiadomienia: o niesamowitym konkursie, gdzie nie ma przegranych, oraz o szansie na poznanie wesołej Marioli. Skasował wiadomości, zrobił sobie komórką zdjęcie na tle pomnika i odwrócił się w stronę wieży.
Na placu stał wóz z napisem „policja turystyczna”. To go rozbawiło. Czyżby turystów bawiących się nie dość dobrze karano tutaj mandatami? Wciąż uśmiechnięty, chciał wejść na wieżę, ale pilnujący wejścia mężczyzna nie chciał przyjąć od niego pieniędzy. Marcin nie mógł go zrozumieć. Tamten powtarzał jakieś słowo, chyba po angielsku, i pokazywał na kiosk koło chodnika.
— Aa, najpierw mam tam kupić bilety? — domyślił się wreszcie Marcin. Ukłonił się i odwrócił. Stanął jak wryty.
Przed kioskiem stała mała dziewczynka. Czarnooka, ciemnowłosa, cicha i smutna. Poznał ją od razu, ale zaraz żachnął się. To przecież niemożliwe, żeby tak szybko tutaj trafiła za nim sprzed synagogi. To tylko zbieg okoliczności. A jednak mała miała te same, brudne dżinsy, tę samą szarą koszulę i tę samą twarz bez wyrazu. Marcin obszedł dziewczynkę, śledzony przez jej spojrzenie. Gdy kupował bilety, podeszła bliżej. Tym razem nie wyciągnęła ręki. Patrzyła tylko, jak odbiera bilet i należną resztę.
Poczuł się lepiej dopiero na górze wieży. Widok był cudowny: eleganckie budynki ciągnące się aż do rzeki. Zrobił kilka zdjęć. Poniżej, tuż obok wieży, stał jeden zrujnowany budynek; nieprzyjemny zgrzyt przypominający o tym, że nie wszystko jest tutaj tak bogate i wspaniałe, jak sobie wyobrażał. Alarm w komórce przypomniał mu, że powinien kończyć zwiedzanie i ruszać do katedry. Wszedł na stopień przy murze — z zadowoleniem pomyślał o przemyślnych Portugalczykach, którzy postawili takie ułatwienie dla niższych turystów — i wyjrzał na dół, na plac. Nie widział już dziewczynki. Znikła, zupełnie, jakby sobie ją tylko wyobraził.
Po wyjściu z wieży najpierw odwiedził pomnik Pedra IV, opstrykując równocześnie stojące wokół piękne, stylowe kamienice. Przez otwarte drzwi jednego z budynków dostrzegł jakieś malunki. Wszedł do środka; ściany pokrywały piękne freski, z pędzącymi rycerzami, arystokratami, księżnymi. Szybko przerzucił przewodnik, ale budynek nie był w nim opisany. Wówczas dopiero dostrzegł, że nad jednym z wewnętrznych przejść wisi tablica elektroniczna i duży zegar, zupełnie jak na dworcach kolejowych w Polsce. Rozejrzał się, zaintrygowany, dla pewności przeszedł drzwi i rzeczywiście, to był po prostu dworzec. Bez wątpienia najpiękniejszy dworzec, jaki w życiu widział.
Goniony przez czas, przebiegł szybko ulicami do katedry, pstrykając zdjęcia domom o ścianach wyłożonych kafelkami. Przed katedrą stał pomnik rycerza na koniu. Obok był punkt informacji turystycznej; kobieta w środku, zacinając się i co chwila konsultując z koleżanką, wyjaśniła mu, że to jakiś wojownik ze średniowiecza, który kiedyś przed kimś bronił tego regionu. Próbując ukryć rozbawienie, podziękował i popędził dalej.
Obejrzał pomnik infanta Henryka. Z tego, co pamiętał, infant tłumaczy się jako dziecko — zastanawiał się więc dłuższą chwilę, dlaczego dziecko ma wygląd i proporcje dorosłego mężczyzny. Dowiedziawszy się, ile kosztuje wstęp do stojącego obok pałacu, parsknął tylko pogardliwie. Dotarł do mostu, na którym miejscowy Portugalczyk próbował mu sprzedać pocztówkę, by zarobić na jedzenie dla piątki dzieci. Zignorował go. Po drugiej stronie rzeki widział pokryty graffiti, najwidoczniej opuszczony kościół. Przechodzącą dziewczynę poprosił, by zrobiła mu zdjęcie na tle rzeki. Zgodziła się z uśmiechem. Miał nadzieję, że dziewczyna zapyta go, skąd jest, i jak mu się w Porto podoba, ale ona tylko życzyła mu miłego dnia.
Zmęczony, co chwila zerkając na komórkę, szedł powoli w stronę przystanku metra. Na przystanku było niewielu ludzi. Brakowało mu ławki, na której by mógł usiąść. Przykucnął wreszcie. Chwilę później ktoś stanął tuż przed nim. Chude nóżki w brudnych dżinsach. Podniósł głowę.
Ta sama dziewczynka, tak samo chuda i smutna, jak za pierwszym razem. Wyciągnęła do niego dłoń, nic nie mówiąc i nie zmieniając wyrazu twarzy. Udał, że jej nie widzi. Wreszcie wstał i odwrócił się ostentacyjnie w drugą stronę. Był już naprawdę zły. Bał się, że nie wytrzyma i zacznie na małą krzyczeć. Na szczęście na przystanek wjechał pojazd metra; wsiadł pośpiesznie. Gdy wyszedł na końcowym przystanku, już na lotnisku, komórka zabrzęczała krótko. Kolejne powiadomienie o loterii — za jedyne dwa złote siedemdziesiąt mógł zdobyć szansę na wygranie volkswagena. Dodatkowo, każdy wysłany esemes oznaczał przekazanie datku na biedne, głodujące dzieci w Afryce. Natychmiast wysłał wiadomość pod wskazany adres. Zadowolony z siebie, schował komórkę, kartkę z planem zwiedzania wyrzucił do kosza i ruszył do ruchomych schodów prowadzących na lotnisko. Do samolotu wsiadł z całkowicie czystym sumieniem.
Nossa senhora do rua
2To jest całość opowiadania, tak? Gdyby to był fragment czegoś dłuższego, szczegółowość stałaby się nieznośna. Jako zamknięta całość ładnie się broni. Tyle że czegoś mi tu brakuje. Chyba Marcina. Sądzisz, że taki człowiek naprawdę może istnieć? Jego reakcje mnie nie do końca przekonują. Ot jak tu:
No i właśnie z tym mam problem, jeśli chodzi o ten tekst. Bohater jest wyprany z emocji, OK - ale i sposób jego ukazania... także. Zostawia czytelnika zbyt obojętnym na treść.
Dziwić się żebrakom w Portugalii w dzisiejszych czasach wydaje mi się naciągane. Jeszcze rozumiem 30 lat temu, po wychyleniu się zza żelaznej kurtyny...
To mi się podoba. Jest i nastrój miejsca, i kawałek "żywego" Marcina.szopen pisze: Nagle wydawało mu się, że usłyszał jakieś polskie słowo. Rozejrzał się szybko; koło niego stała grupka młodszych pasażerów. Rozmawiali swobodnie, co chwila wybuchając śmiechem. Zdecydowanie po portugalsku. A jednak wystarczyło przestać się przysłuchiwać, a już szumiały od nich znajome dźwięki, jeszcze chwilę, a wyłapie sens zdań. To było oczywiście tylko złudzenie. Gdy skupiał się na ich rozmowie, wrażenie podobieństwa do polskiego natychmiast znikało. To było kolejne oszustwo. Zdegustowany, odwrócił głowę i wtedy zobaczył pierwszą palmę. Uśmiechnął się; nareszcie. To jednak była Portugalia.
Nie rozumiał? Tzn dlaczego nie rozumiał pary w uścisku?
OK, to się broni skoro miał jeden dzień na zwiedzanie, ale i tak pół tekstu zastanawiałam się, po co mu do licha takie przypomnienie?
Znów rozumiem - i nie rozumiem Marcina. Bo jak się zastanowić: raziło to jego poczucie estetyki? On nie ma emocjonalnego stosunku do tej Portugalii, więc co go tak naprawdę dotyka?
No i właśnie z tym mam problem, jeśli chodzi o ten tekst. Bohater jest wyprany z emocji, OK - ale i sposób jego ukazania... także. Zostawia czytelnika zbyt obojętnym na treść.
Nossa senhora do rua
3mnie to twoje otwarcie męczy - jest zbyt obcesowe, za brutalne i razi oczywistością - az prosi sie o złagodzenie perspektywą bohatera.
akapit jest pod 'by'chorągwią, a to jakoś zmusza do zwolnienia lektury ;-)

co to metro? no?
pociąg jest. pociągi mają wagony. możesz napisać "skład", jak już musisz wydziwiać.
mogłeś jeszcze trzasnąć czytelnika w leb ryza papieru, gdyby ewentualnie mial szanse nie zrozumiec przesłania opowieści.
i teraz po kolei - tekst jest podawczy, ze szczegółami wartymi wiekszej sprawy informujesz co i gdzie widzial marcin, ile kroków zrobił, w która stronę, jakie smsmy dostał, i że był mily chłopak w żółtej kurtce, a potem "chyba żebrak" w marynarce. to wszystko wnosi nic do tekstu, bo nie o to w nim chodzi - weźmy górnolotnie: tworzysz alegorię zycia w bańce 'mrówkowców', znieczulicy spolecznej, samotności wśród ludzi, etc. (hmm, chyba wernisaż 'in a bubble' mi się czkawaką odbija ;-) ), tylko w tym wszystkim brak marcina - jestem zdumiona, że facet w ogóle ma imię - nie ma jego emocji, one sie w nim nie dzieją, nie ma nawet sensu w tym pędzie i odhaczaniem kolejnych punktów ekskursji - poza oczywistym "pochwale sie kolegom, jak wrócę". wycieczka nic w marcinie nie zmienia, nawet to jego skupienie na wypełnieniu planu nie opowiada historii i nie kreśli marcina jako bohatera - znacznie ciekawsza jest drugoplanowa dziewczynka lub kobieta przy taksówce, chocby przez pozytywne nastawienie ("przyjacielu") mimo surowego zachowania marcina.
a jeśli jak w opowieści wigilijnej trzy "duchy" miały coś w bohaterze zmienić, powinny być bardziej wyraziste, a rozmowy z nimi dokądś prowadzić, bo inaczej możliwy wybór, jaki marcin dostał, i z którego nie skorzystał, nie ma sensu, podobnie jak twoja sugestia zawarta w ostatnim zdaniu, że egoizm bezrefleksyjnie wygrał z altruizmem.
technicznie: za dużo zaimków zwrotnych, za bardzo drobiazgowy, wręcz policyjny styl (zrobił to, urwał, zatrzymał sie, obrócil na pięcie, itd.), pociąłęś tekst strasznie na krótkie, porwane zdania - to jest przydatny zabieg przy opisywaniu dziań wojennych albo bójki, ale nie gdy chłopak zwiedza miasto, zredukowałes opisy - miały szanse pociągnąc widza za zaaferowanym nawiasami czasu bohaterem, w zamian wrzuciłeś powtórzenia, które nie budują napięcia ani atmosfery.
no i ciśniesz truizmami: "Dotarł do mostu, na którym miejscowy Portugalczyk próbował mu sprzedać pocztówkę, by zarobić na jedzenie dla piątki dzieci. Zignorował go." <- po co to zdanie jest w tekście? co chciałes osiągnąć - bo to troche jak 'last christmas' w radio na dzień przed wigilią, że nie wspomnę o rozsądnym skądinąd założeniu ograniczonego zaufania: skąd marcin (i ja :-P ) ma wiedziec o piatce dzieci portugalczyka, a jesli tamten powie, to czemu ma uwierzyc?
całość naciągnąłeś niczym panna dwa rozmiary za małą sukienkę i tylko czekać az materiał pusci w szwach, bo na razie tylko deformuje sylwetkę ;-)
pomysł jest dobry - podciągnięcie pod opowieśc wigilijną i duchy też, zmiana w bohaterze lub jej brak również, ale niech to coś wniesie, zadzieje sie na jakims poziomie, bo na razie całośc jest płaska jak ta mapa, z która marcin biegał po mieście.
akapit jest pod 'by'chorągwią, a to jakoś zmusza do zwolnienia lektury ;-)
Po powrocie mógłby wtedy <- za dużo - "po powrocie mógł pogardliwie... albo po powrocie mógby... pogardliwie parskać śmiechem, słysząc o upale nie do wytrzymania.
This is spartaaaa! no weź :-D chyba, ze powinno tak być, to szurnę butkami i przeprosze, bo może lubisz.A jednak wystarczyło przestać się przysłuchiwać, a już szumiały od nich znajome dźwięki, jeszcze chwilę, a wyłapie sens zdań. To było oczywiście tylko złudzenie. Gdy skupiał się na ich rozmowie, wrażenie podobieństwa do polskiego natychmiast znikało. To było kolejne oszustwo. Zdegustowany, odwrócił głowę i wtedy zobaczył pierwszą palmę. Uśmiechnął się; nareszcie. To jednak była Portugalia.
tu czerwone do kosza.Potem pokazał jej na wielki pomnik na środku placu.
konia z rzędem temu, kto wyjasni co poeta chciał powiedziećObok placu stał wielki, nowocześnie wyglądający budynek, otoczony powyginanym placem.

hmm, jakoś dziwnie mi się to czytac, to serio twoje?Nie miał go (1) w swojej rozpisce. Obszedł go(2) dookoła, ale zanim zdecydował się wejść do środka, odezwał się pierwszy nastawiony alarm.

kolejność zdań az błaga o korektę.Zrobił zdjęcie przez płot(2). Furtka była zamknięta. (1)
to te twoje 3%, prawda? krok po kroku, drgnienie za drgnieniem, scena jedna po drugiej, jakbyś film puścił klatka po klatce - na krótka mete, przy zbliżeniu to moze być interesujące, ale opisywanie jak facet idzie przypomina zacinające się nieme kino.Miała nie więcej, niż siedem lat. Mała, wychudzona dziewczynka, czarnooka, bez uśmiechu. Przypatrywała mu się otwarcie i wreszcie podeszła, wyciągając dłoń. Nic nie mówiła; stała tak tylko, wyprostowana, z twarzą bez wyrazu. To było już zdecydowanie nie w porządku; Marcin rozzłościł się i machnął kartką.
— Sio — powiedział. Mała nie zareagowała. Gdyby chociaż była murzynką, gdyby rysy miała mniej europejskie. Zniecierpliwiony, złożył kartkę i schował do kieszeni. Przeszedł na drugą stronę ulicy i ruszył szybko przed siebie. Obejrzał się tylko raz; dziewczynka wciąż stała, w tym samym miejscu. Wzruszył ramionami.
wiesz, co to jest? to sprawozdanie z zebrania/wycieczki. to sie nie dzieje, jest podane, zamknięte i matematycznie dokladne. i nudne.Poczuł się lepiej dopiero na górze wieży. Widok był cudowny: eleganckie budynki ciągnące się aż do rzeki. Zrobił kilka zdjęć. Poniżej, tuż obok wieży, stał jeden zrujnowany budynek; nieprzyjemny zgrzyt przypominający o tym, że nie wszystko jest tutaj tak bogate i wspaniałe, jak sobie wyobrażał. Alarm w komórce przypomniał mu, że powinien kończyć zwiedzanie i ruszać do katedry. Wszedł na stopień przy murze — z zadowoleniem pomyślał o przemyślnych Portugalczykach, którzy postawili takie ułatwienie dla niższych turystów — i wyjrzał na dół, na plac. Nie widział już dziewczynki. Znikła, zupełnie, jakby sobie ją tylko wyobraził.
może ty piszesz przewodnik, a ja sie nie połapałam, hmm?Szybko przerzucił przewodnik, ale budynek nie był w nim opisany. Wówczas dopiero dostrzegł, że nad jednym z wewnętrznych przejść wisi tablica elektroniczna i duży zegar, zupełnie jak na dworcach kolejowych w Polsce. Rozejrzał się, zaintrygowany, dla pewności przeszedł drzwi i rzeczywiście, to był po prostu dworzec. Bez wątpienia najpiękniejszy dworzec, jaki w życiu widział.
szedł powoli w strone metra.
Zmęczony, co chwila zerkając na komórkę, szedł powoli w stronę przystanku metra. Na przystanku było niewielu ludzi.
<płaczę ze śmiechu> sam jesteś "pojazd metra"!Na szczęście na przystanek wjechał pojazd metra;

co to metro? no?
pociąg jest. pociągi mają wagony. możesz napisać "skład", jak już musisz wydziwiać.
Do samolotu wsiadł z całkowicie czystym sumieniem.

i teraz po kolei - tekst jest podawczy, ze szczegółami wartymi wiekszej sprawy informujesz co i gdzie widzial marcin, ile kroków zrobił, w która stronę, jakie smsmy dostał, i że był mily chłopak w żółtej kurtce, a potem "chyba żebrak" w marynarce. to wszystko wnosi nic do tekstu, bo nie o to w nim chodzi - weźmy górnolotnie: tworzysz alegorię zycia w bańce 'mrówkowców', znieczulicy spolecznej, samotności wśród ludzi, etc. (hmm, chyba wernisaż 'in a bubble' mi się czkawaką odbija ;-) ), tylko w tym wszystkim brak marcina - jestem zdumiona, że facet w ogóle ma imię - nie ma jego emocji, one sie w nim nie dzieją, nie ma nawet sensu w tym pędzie i odhaczaniem kolejnych punktów ekskursji - poza oczywistym "pochwale sie kolegom, jak wrócę". wycieczka nic w marcinie nie zmienia, nawet to jego skupienie na wypełnieniu planu nie opowiada historii i nie kreśli marcina jako bohatera - znacznie ciekawsza jest drugoplanowa dziewczynka lub kobieta przy taksówce, chocby przez pozytywne nastawienie ("przyjacielu") mimo surowego zachowania marcina.
a jeśli jak w opowieści wigilijnej trzy "duchy" miały coś w bohaterze zmienić, powinny być bardziej wyraziste, a rozmowy z nimi dokądś prowadzić, bo inaczej możliwy wybór, jaki marcin dostał, i z którego nie skorzystał, nie ma sensu, podobnie jak twoja sugestia zawarta w ostatnim zdaniu, że egoizm bezrefleksyjnie wygrał z altruizmem.
technicznie: za dużo zaimków zwrotnych, za bardzo drobiazgowy, wręcz policyjny styl (zrobił to, urwał, zatrzymał sie, obrócil na pięcie, itd.), pociąłęś tekst strasznie na krótkie, porwane zdania - to jest przydatny zabieg przy opisywaniu dziań wojennych albo bójki, ale nie gdy chłopak zwiedza miasto, zredukowałes opisy - miały szanse pociągnąc widza za zaaferowanym nawiasami czasu bohaterem, w zamian wrzuciłeś powtórzenia, które nie budują napięcia ani atmosfery.
no i ciśniesz truizmami: "Dotarł do mostu, na którym miejscowy Portugalczyk próbował mu sprzedać pocztówkę, by zarobić na jedzenie dla piątki dzieci. Zignorował go." <- po co to zdanie jest w tekście? co chciałes osiągnąć - bo to troche jak 'last christmas' w radio na dzień przed wigilią, że nie wspomnę o rozsądnym skądinąd założeniu ograniczonego zaufania: skąd marcin (i ja :-P ) ma wiedziec o piatce dzieci portugalczyka, a jesli tamten powie, to czemu ma uwierzyc?
całość naciągnąłeś niczym panna dwa rozmiary za małą sukienkę i tylko czekać az materiał pusci w szwach, bo na razie tylko deformuje sylwetkę ;-)
pomysł jest dobry - podciągnięcie pod opowieśc wigilijną i duchy też, zmiana w bohaterze lub jej brak również, ale niech to coś wniesie, zadzieje sie na jakims poziomie, bo na razie całośc jest płaska jak ta mapa, z która marcin biegał po mieście.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Nossa senhora do rua
4Dzięki Galla i ravva za uwagi; jak zwykle, błędów we własnym tekście się nie dostrzega, nawet tak oczywistych. Z zaimkozą, byłozą i siękozą walczę od trzech lat i jak na razie walka jest bardzo nierówna 

Nossa senhora do rua
5Początek zapowiadał się dość ciekawie: wrażenia kogoś, kto pierwszy raz jest w obcym miejscu i porównuje je z tym, które zna najlepiej, czyli z Polską. To daje się rozegrać na rozmaite sposoby, a Portugalia jest dobrym punktem wyjścia - egzotyczna, lecz nie za bardzo, odmienna, ale nie na tyle, by nieznajomość tamtejszego życia i obyczajów ściągała na turystę poważne kłopoty. Można chodzić, jeździć, oglądać, zwiedzać, poruszając się w kręgu swojskie - obce, próbować oswoić obcość albo odnaleźć wreszcie upragnioną egzotykę. Podobał mi się passus o języku, który brzmi jak polski i bezradność wobec pomników: niby wiadomo, na co patrzymy, lecz sens tego umyka.
Ale: to są wrażenia kogoś, kto spędza tam pierwszy dzień, może nawet pierwsze godziny. Tymczasem z dalszego ciągu Twojego opowiadania wynika, że to jest OSTATNI dzień pobytu Marcina w Portugalii. Czyli pierwszy i ostatni? Tak też może być, dzień przerwy w jakiejś dłuższej podróży, choćby służbowej. Przylot wczesnym rankiem, następny samolot dopiero wieczorem. Tyle, że taka sytuacja kłóci się z tymi początkowymi obserwacjami, które sprawiają wrażenie, że Marcin pierwszy raz w życiu znalazł się poza Polską (że klimat za bardzo podobny, że żebracy... Od razu widać, że nie widział żebraków w Paryżu :wink: )
I tu okazuje się, że dalszy ciąg opowiadania jest o zwiedzaniu pod presją czasu, koniec natomiast o czymś jeszcze innym, bo o specyficznie pojmowanym miłosierdziu. Jak na tak krótki tekst, to jednak za wiele. To znaczy, taki ciąg zdarzeń i skojarzeń nie kłóci się z życiowym prawdopodobieństwem, ale jeśli na początku Marcin jest zniesmaczony tym, że klimat w Portugalii za bardzo przypomina polski, a na końcu jest zadowolony, że pomógł biednym dzieciom w Afryce, to jednak oś dramaturgiczna opowiadania jest cokolwiek zwichrowana. Te esemesy i dzwonki alarmowe trochę poprawiają konstrukcję, lecz wprowadzają (a wlaściwie sygnalizują) jeszcze jeden wątek, czyli zewnątrzsterowność bohatera, kierowanego przez sygnały płynące z sieci. Cztery w jednym, a przesłanie gdzieś się gubi.
Ale: to są wrażenia kogoś, kto spędza tam pierwszy dzień, może nawet pierwsze godziny. Tymczasem z dalszego ciągu Twojego opowiadania wynika, że to jest OSTATNI dzień pobytu Marcina w Portugalii. Czyli pierwszy i ostatni? Tak też może być, dzień przerwy w jakiejś dłuższej podróży, choćby służbowej. Przylot wczesnym rankiem, następny samolot dopiero wieczorem. Tyle, że taka sytuacja kłóci się z tymi początkowymi obserwacjami, które sprawiają wrażenie, że Marcin pierwszy raz w życiu znalazł się poza Polską (że klimat za bardzo podobny, że żebracy... Od razu widać, że nie widział żebraków w Paryżu :wink: )
I tu okazuje się, że dalszy ciąg opowiadania jest o zwiedzaniu pod presją czasu, koniec natomiast o czymś jeszcze innym, bo o specyficznie pojmowanym miłosierdziu. Jak na tak krótki tekst, to jednak za wiele. To znaczy, taki ciąg zdarzeń i skojarzeń nie kłóci się z życiowym prawdopodobieństwem, ale jeśli na początku Marcin jest zniesmaczony tym, że klimat w Portugalii za bardzo przypomina polski, a na końcu jest zadowolony, że pomógł biednym dzieciom w Afryce, to jednak oś dramaturgiczna opowiadania jest cokolwiek zwichrowana. Te esemesy i dzwonki alarmowe trochę poprawiają konstrukcję, lecz wprowadzają (a wlaściwie sygnalizują) jeszcze jeden wątek, czyli zewnątrzsterowność bohatera, kierowanego przez sygnały płynące z sieci. Cztery w jednym, a przesłanie gdzieś się gubi.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.
Nossa senhora do rua
6Potrzebujesz rewolucji w swoim pisaniu, więc na początku będzie to, co zazwyczaj piszę na końcu - podsumowanie i ocena ogólna. A więc: powyższy text jest jednym z najgorszych jaki przewinął się przez tuwrzucia, z pewnością zasługuje na "pierwszą dziesiątkę".
0/10
Zacząłem od tego, gdyż najmniejszy problem jest właśnie z textem. Szkoda czasu - i też nie ma sensu - wypisywać tu wszelkie drewno i paździerz, bo błędy i wypaczenia są szkolne, rażące i wałkowane na forum już razy tysiące. W texcie są chyba wszelkie gatunki drewna i jego prefabrykatów. No ale dla formalności trzy małe, trochę ciekawe przykłady:
kolejny literat, który nie uważa za dostatecznie ważne zadbać o geolokalizację postaci. Mówi się, że przez GPS ludzie nie umieją korzystać z mapy - i bardzo dobrze, to naturalna kolej rzeczy i psioczyć na to jest tak samo debilne jak mówić, że przez motoryzację ludzie nie umieją dziś zaprzęgać koni do powozu. Tylko czemu udziela się to w beletrystyce?
zero precyzji - on sobie z lotniska na lotnisko chadza - normalnie uosobienie hasła: sztuka dla sztuki
to jeszcze jeden przykład:
poniżej link i text Nosowskiej:
Kruszę w dłoniach
Kromki chleba dwie
Okruchy,ryżu garść
Na parapecie kładę
Na lampie siedzi mały wróbel
Na oko-same pióra i kości
Zwęszyło ucztę kilka tłustych mew
Odganiam je robię szum
Bo nienawidzę mew
W tym czasie wróbel z głodu zdycha
Spada pożera go sąsiada kot
Nie żebym lubiła ptaki
Ja o ptakach nawet nie myślę
Po prostu wzruszył mnie ten mały
Naprawdę chciałam dobrze
I teraz przechodzimy do sedna sprawy. Twój text jest zbędny. Jest o niczym. Nie jest nawet napisany sprawną polszczyzną, nie mówiąc o jakichkolwiek walorach beletrystycznych. Spójrz na text Nosowskiej - podała tysiąc razy więcej w kilkdziesiąt razy mniejszej formie. Tak to się robi, Ty natomiast prowadziłeś to drewniane opowiadanko o niczym po to tylko, by na koniec zasunąć puentą z afrykańskimi dziećmi (i vw) i czystym sumieniem - czy trzeba coś dodawać?
I teraz, po potrząśnięciu, sprawy najważniejsze. Stanąłeś - czego zresztą nie taisz - nad literacką krawędzią. Pytasz najpierw o bohatera:
http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopi ... 72&t=18582
ewidentnie widać, że chcesz pisać, potrzebujesz pisać, pragniesz pisać... ale nie masz o czym - mania pisania?
Problem polega na tym, że nie masz o czym pisać. Weźmy ten text. Odpowiedz (sam sobie) na te pytania (jednym zdaniem każde):
1. O czym jest ten text?
2. Dla kogo/ jaki target, jaki poziom odbiorców?
3. Co chcę im przekazać?
4. Czy przekaz jest oryginalny?
5. Czy temat nie był już milion razy wałkowany i w związku z tym czy mam unikatową formę i perspektywę dla niego?
Założyłeś też drugi temat, o zasięgu i odbiorcach:
http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopi ... 28#p197928
Widzisz, Twój plan - by najpierw opublikować tuzin textów w jakichś zinach, jakaś NF czy coś tam przed debiutem - jest z założenia błędny. Już ustalono na forum, że optymalną formą debiutu jest powieść - napisz ją po prostu i albo wydasz, albo nie. Jak wydasz to albo będzie poziom 600 albo sukces. Po co Ci teraz szarpać się, by w razie czego był poziom 600 plus - niech będzie - 300 fanów, których zdobędziesz dzięki szamotaninie przeddebiutowej? Poziom 900 w czymś lepszy jest? zwłaszcza, że wymuszony, a przez to może odbić się czkawką? Tak Ci zależy na tych paru egzemplarzach więcej (i tak mówimy o hurra optymistycznym wariancie z tymi 300)? Jaka to różnica?
Ogółem więc takie rady:
1. Pisz, jeśli masz coś do napisania.
2. Przestudiuj tak z 200-300 weryfikacji na forum, robisz podstawowe błędy, które są już omówione. Po co chcesz się testować, skoro z piaskownicy nie wyszedłeś? Przykładaj te weryfki do swoich textów.
3. Napisz powieść - najlepiej jak będziesz miał jakąś elementarnie uczciwą betę- kogoś kto się zna i kto się nie będzie patyczkował - przykładowo- jeśli myślisz o poważnym pisaniu (debiut w nieszemranym wydawnictwie) to jedyną radą dla tego textu jest jego skasowanie (po uprzednim przeoraniu redakcyjnym w ramach ćwiczeń).
4. Wyślij powieść do wydawnictw.
Nie baw się w żadne pomniejsze historyjki, żadne ziny, antologie, konkursy. Albo albo.
0/10
Zacząłem od tego, gdyż najmniejszy problem jest właśnie z textem. Szkoda czasu - i też nie ma sensu - wypisywać tu wszelkie drewno i paździerz, bo błędy i wypaczenia są szkolne, rażące i wałkowane na forum już razy tysiące. W texcie są chyba wszelkie gatunki drewna i jego prefabrykatów. No ale dla formalności trzy małe, trochę ciekawe przykłady:
sms wysyłany pod adres
pojazd metra - można to nazwać na pięć innych sposobów, beletrystycznych. Całe zdanie jak z milicyjnego notatnika. No i ten średnik. To jeden z kluczowych środków stylistycznych, wprowadza akcję bez konieczności stosowania wygibasów w formie; po prostu kawa na ławę, stąd też powinien być zarezerwowany na wyjątkowe okazje - takie w których forma nie powinna spowolnić treści. Tu można by zastosować jakąś ciekawą metaforę, opisać to plastycznie, nie łopatologicznie.
no masz, kolejnyszopen pisze: Ta sama dziewczynka, tak samo chuda i smutna, jak za pierwszym razem. Wyciągnęła do niego dłoń, nic nie mówiąc i nie zmieniając wyrazu twarzy. Udał, że jej nie widzi. Wreszcie wstał i odwrócił się ostentacyjnie w drugą stronę. Był już naprawdę zły. Bał się, że nie wytrzyma i zacznie na małą krzyczeć. Na szczęście na przystanek wjechał pojazd metra; wsiadł pośpiesznie. Gdy wyszedł na końcowym przystanku, już na lotnisku, komórka zabrzęczała krótko. Kolejne powiadomienie o loterii — za jedyne dwa złote siedemdziesiąt mógł zdobyć szansę na wygranie volkswagena. Dodatkowo, każdy wysłany esemes oznaczał przekazanie datku na biedne, głodujące dzieci w Afryce. Natychmiast wysłał wiadomość pod wskazany adres. Zadowolony z siebie, schował komórkę, kartkę z planem zwiedzania wyrzucił do kosza i ruszył do ruchomych schodów prowadzących na lotnisko. Do samolotu wsiadł z całkowicie czystym sumieniem.
kolejny literat, który nie uważa za dostatecznie ważne zadbać o geolokalizację postaci. Mówi się, że przez GPS ludzie nie umieją korzystać z mapy - i bardzo dobrze, to naturalna kolej rzeczy i psioczyć na to jest tak samo debilne jak mówić, że przez motoryzację ludzie nie umieją dziś zaprzęgać koni do powozu. Tylko czemu udziela się to w beletrystyce?
zero precyzji - on sobie z lotniska na lotnisko chadza - normalnie uosobienie hasła: sztuka dla sztuki
to jeszcze jeden przykład:
no właśnie: Sio
poniżej link i text Nosowskiej:
Kruszę w dłoniach
Kromki chleba dwie
Okruchy,ryżu garść
Na parapecie kładę
Na lampie siedzi mały wróbel
Na oko-same pióra i kości
Zwęszyło ucztę kilka tłustych mew
Odganiam je robię szum
Bo nienawidzę mew
W tym czasie wróbel z głodu zdycha
Spada pożera go sąsiada kot
Nie żebym lubiła ptaki
Ja o ptakach nawet nie myślę
Po prostu wzruszył mnie ten mały
Naprawdę chciałam dobrze
I teraz przechodzimy do sedna sprawy. Twój text jest zbędny. Jest o niczym. Nie jest nawet napisany sprawną polszczyzną, nie mówiąc o jakichkolwiek walorach beletrystycznych. Spójrz na text Nosowskiej - podała tysiąc razy więcej w kilkdziesiąt razy mniejszej formie. Tak to się robi, Ty natomiast prowadziłeś to drewniane opowiadanko o niczym po to tylko, by na koniec zasunąć puentą z afrykańskimi dziećmi (i vw) i czystym sumieniem - czy trzeba coś dodawać?
I teraz, po potrząśnięciu, sprawy najważniejsze. Stanąłeś - czego zresztą nie taisz - nad literacką krawędzią. Pytasz najpierw o bohatera:
http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopi ... 72&t=18582
ewidentnie widać, że chcesz pisać, potrzebujesz pisać, pragniesz pisać... ale nie masz o czym - mania pisania?
Problem polega na tym, że nie masz o czym pisać. Weźmy ten text. Odpowiedz (sam sobie) na te pytania (jednym zdaniem każde):
1. O czym jest ten text?
2. Dla kogo/ jaki target, jaki poziom odbiorców?
3. Co chcę im przekazać?
4. Czy przekaz jest oryginalny?
5. Czy temat nie był już milion razy wałkowany i w związku z tym czy mam unikatową formę i perspektywę dla niego?
Założyłeś też drugi temat, o zasięgu i odbiorcach:
http://weryfikatorium.pl/forum/viewtopi ... 28#p197928
Widzisz, Twój plan - by najpierw opublikować tuzin textów w jakichś zinach, jakaś NF czy coś tam przed debiutem - jest z założenia błędny. Już ustalono na forum, że optymalną formą debiutu jest powieść - napisz ją po prostu i albo wydasz, albo nie. Jak wydasz to albo będzie poziom 600 albo sukces. Po co Ci teraz szarpać się, by w razie czego był poziom 600 plus - niech będzie - 300 fanów, których zdobędziesz dzięki szamotaninie przeddebiutowej? Poziom 900 w czymś lepszy jest? zwłaszcza, że wymuszony, a przez to może odbić się czkawką? Tak Ci zależy na tych paru egzemplarzach więcej (i tak mówimy o hurra optymistycznym wariancie z tymi 300)? Jaka to różnica?
Ogółem więc takie rady:
1. Pisz, jeśli masz coś do napisania.
2. Przestudiuj tak z 200-300 weryfikacji na forum, robisz podstawowe błędy, które są już omówione. Po co chcesz się testować, skoro z piaskownicy nie wyszedłeś? Przykładaj te weryfki do swoich textów.
3. Napisz powieść - najlepiej jak będziesz miał jakąś elementarnie uczciwą betę- kogoś kto się zna i kto się nie będzie patyczkował - przykładowo- jeśli myślisz o poważnym pisaniu (debiut w nieszemranym wydawnictwie) to jedyną radą dla tego textu jest jego skasowanie (po uprzednim przeoraniu redakcyjnym w ramach ćwiczeń).
4. Wyślij powieść do wydawnictw.
Nie baw się w żadne pomniejsze historyjki, żadne ziny, antologie, konkursy. Albo albo.
Nossa senhora do rua
7Smoke,
Dzięki za życzliwe rady. Co do warsztatu, zgadzam się - błędów było sporo i boli, że sam ich w swoim tekście nie dostrzegłem. Chyba wszyscy do tej pory się zgodzili, że jest to mój najsłabszy tekst wrzucony na wery. Tym bardziej mnie to denerwuje, że chociaż tekst napisany dawno, to wrzuciłem go do tuwrzucia po redakcji. Ślepota na własne błędy jest potwornie wkurzająca.
Co do rady, by skupić się na powieści, sam już również do tego doszedłem.
Dzięki za życzliwe rady. Co do warsztatu, zgadzam się - błędów było sporo i boli, że sam ich w swoim tekście nie dostrzegłem. Chyba wszyscy do tej pory się zgodzili, że jest to mój najsłabszy tekst wrzucony na wery. Tym bardziej mnie to denerwuje, że chociaż tekst napisany dawno, to wrzuciłem go do tuwrzucia po redakcji. Ślepota na własne błędy jest potwornie wkurzająca.
Ależ ja mam o czym pisać. Ta historyjka wzięła się ze złości na faceta, który uważał, że afrykańskim dzieciom trzeba pomagać, ale zignorował biedną Portugalkę, bo najwidoczniej była zbyt biała. I miał być właśnie o takich ludziach, głośno krzyczących o pomocy biednym murzynom i uchodźcom, ale mających w nosie biednych europejczyków. Miał to też być tekst nie fantasy, nie s-f - no cóż, jak widać nie wyszło i poległem na wszelkich frontach.
Co do rady, by skupić się na powieści, sam już również do tego doszedłem.
Nossa senhora do rua
8ooo, to musze przeczytać raz jeszcze, bo akurat to przesłanie mi umknęlo - ja to odebrałam w kwestii samotności w świecie, izolacji, budowanego egoizmu i... no, opowieść wigilijna ;-)szopen pisze:Ta historyjka wzięła się ze złości na faceta, który uważał, że afrykańskim dzieciom trzeba pomagać, ale zignorował biedną Portugalkę, bo najwidoczniej była zbyt biała. I miał być właśnie o takich ludziach, głośno krzyczących o pomocy biednym murzynom i uchodźcom, ale mających w nosie biednych europejczyków.
i brakowało mi domknięcia tego wszystkiego.
Serwus, siostrzyczko moja najmilsza, no jak tam wam?
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Zima zapewne drogi do domu już zawiała.
A gwiazdy spadają nad Kandaharem w łunie zorzy,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie mów o tym.
(...)Gdy ktoś się spyta, o czym piszę ja, to coś wymyśl,
Ty tylko mamie, żem ja w Afganie, nie zdradź nigdy.
Nossa senhora do rua
9no chyba jednak nie. ok jedziemy. jaka była Twoja odpowiedź na pytanie nr 2? Odpowiedziałeś sobie na nie czy potraktowałeś je jako retoryczne, tudzież element smołkowego szołu?
Widzisz, wstawiłeś text na forum literackim - a ja zakładam, że są tu inteligentni i oczytani czytelnicy

2. text dla inteligentnych i oczytanych
teraz spójrz na sam text, na to drewno w każdym calu - warsztatowo (nie wypada użyć słowa `stylistycznie`) i przede wszystkim drewno w przesłaniu/treści. Naprawdę myślisz, że puenta afrykańska będzie atrakcyjna dla czytelników inteligentnych i oczytanych? Naprawdę myślisz, że inteligentni i oczytani zachwycą się formą i fabułą w której przedstawiasz prostego Polaka, wiedzionego prymitywnymi instynktami i przez swoją zaściankowość ledwie ogarniającego obcy, choć nieprzesadnie egzotyczny, świat? Naprawdę myślałeś, że poruszy to kogoś inteligentnego i oczytanego? Naprawdę myślałeś, że wariacja z portugalskimi żebrakami usprawiedliwi cały ten felieton, bo w gruncie rzeczy używasz sobie na polskim turyście? Toć już lepiej byłoby gdybyś uczynił go inteligentnym, światowym, znającym języki, kulturę itd. - wtedy kontrast z niezrozumieniem przez niego tamtejszego żebractwa byłby bardziej nośny, niż przez użycie do tego typowego chłopka roztropka. Naprawdę nie pojmujesz, że stworzyłeś kolejnego Janka Muzykanta, tyle, że z wariacją portugalską? I że każdy inteligentny i oczytany czytelnik siłą rzeczy musiał czytać to, a potem wiele innych, w podobnej tonacji utrzymanych, dzieł literackich czy choćby wspomnianych felietonów?
Fraza inteligentni i oczytani kłuje w oczy? Żaden problem, teraz na kartce (teraz widzisz, dlaczego tak ważne jest odpowiedzenie sobie na te pytania na piśmie i dalsze drążenie) użyj przedrostków "-nie" i "-pół". Zaczęło się zazębiać i pasować? No właśnie.
Tak jak Maruszewicz nie nadaje się na głównego bohatera powieści, tak nie każdy temat nadaje się do każdej formy literackiej. Tu, rozdmuchałeś temat do rozmiaru opowiadania, tymczasem wystarczyłby błyskotliwy drabel.
Nossa senhora do rua
10Smoke, mimo zgryźliwości i odwiecznego "paździerza", twoja krytyka, w pierwszym (w większej mierze) konstruktywna. Natomiast w drugim poście - jedziesz po bandzie.
Autor, IMHO, chyba lepiej wie, czy ma o czym pisać czy nie. Szopen wydał już kilka rzeczy, więc pewnie potrafi pisać na znacznie lepszym poziomie. Nossa senhora.... to w dużej mierze drewno.
Poruszasz ważne kwestie - sam z twoich weryfek korzystam, masz celne oko, czasem jednak jedziesz po bandzie.
W jakim celu ta jazda? Chcesz komuś zaimponować.
Co do meritum - się zgadzam.
Pozdrawiam.
Autor, IMHO, chyba lepiej wie, czy ma o czym pisać czy nie. Szopen wydał już kilka rzeczy, więc pewnie potrafi pisać na znacznie lepszym poziomie. Nossa senhora.... to w dużej mierze drewno.
Poruszasz ważne kwestie - sam z twoich weryfek korzystam, masz celne oko, czasem jednak jedziesz po bandzie.
W jakim celu ta jazda? Chcesz komuś zaimponować.
Co do meritum - się zgadzam.
Pozdrawiam.
I told my whole body to go fuck itself Patrick Coleman, Churchgoer
Nossa senhora do rua
11wiadomo, że nie rzuca się pereł przed wieprze ani nie rzuca do forumowego boju swoich flagowych okrętów - jednak po wrzucanych "nieperłach" i okrętach drugiego rzutu, można pokusić się już o jakieś wnioski. zresztą nieważne, jak twierdzi, że ma to niech pisze i wydaje, szopen, sorry za 3 os.
to nie jazda. myślę (tzn. mam ogromną nadzieję), że paru ludzi w tysięcznej części sekundy pomyślało sobie dokładnie to, co napisałem i wytłuściłem - i ja teraz tylko rozebrałem to na szybko dla szopena i innych.
Nossa senhora do rua
12Smoke,
Dawno mnie nikt tak po nerach nie poobijał, ale dzięki - czasami potrzeba od kogoś oberwać, żeby wyjść z samouwielbienia. Jak pisałem, tekst jest stary, ale przejrzałem go i uznałem, że jest dobry (!), i wymaga zaledwie kilku poprawek. Uznaję głos wszystkich, że to drewno i do bani.
Nauczka na przyszłość.
Natomiast co do reszty, to nie miał być tekst o polskim turyście, ani o Janku Muzykancie. To miał być tekst o tych, którzy chcą pomagać wszystkim na świecie, a swoim nie: taki reverse racism, w którym biały biedny nie istnieje, bo jest biały. Nie udało się, trudno.
Jak dla mnie EOT; opinie wysłuchałem, postaram się do nich zastosować; na temat tego, czy mam o czym pisać, czy nie, dyskutować nie zamierzam.
Dawno mnie nikt tak po nerach nie poobijał, ale dzięki - czasami potrzeba od kogoś oberwać, żeby wyjść z samouwielbienia. Jak pisałem, tekst jest stary, ale przejrzałem go i uznałem, że jest dobry (!), i wymaga zaledwie kilku poprawek. Uznaję głos wszystkich, że to drewno i do bani.
Nauczka na przyszłość.
Natomiast co do reszty, to nie miał być tekst o polskim turyście, ani o Janku Muzykancie. To miał być tekst o tych, którzy chcą pomagać wszystkim na świecie, a swoim nie: taki reverse racism, w którym biały biedny nie istnieje, bo jest biały. Nie udało się, trudno.
Jak dla mnie EOT; opinie wysłuchałem, postaram się do nich zastosować; na temat tego, czy mam o czym pisać, czy nie, dyskutować nie zamierzam.
Nossa senhora do rua
13Faktycznie, w ogóle nie widać, że tekst jest o tym, o czym chciałeś, by był. Jedyne zdanie, które na to mogłaby wskazywać, to:
Za mało moim zdaniem jest opisów myśli i odczuć bohatera. Przez to nie wiadomo, o co mu chodzi.
Nie znam się na weryfikacji jak zaprawieni tutaj w boju, więc większość błędów nie rzucała mi się w oczy. Ciekawe zwiedzało się Portugalię, a tamta dziewczynka trochę niepokoiła (jak jakiś wstęp do horroru
)
Jednak ja to zrozumiałam, że bohater łatwiej przyjąłby do wiadomości, że żebrze Murzynka, a nie europejskie dziecko. Z kolei zakończenie bardziej mówi o tym, że miał jednak wyrzuty sumienia, a nie, że jak pomagać, to tylko czarnoskórym.
Za mało moim zdaniem jest opisów myśli i odczuć bohatera. Przez to nie wiadomo, o co mu chodzi.
Nie znam się na weryfikacji jak zaprawieni tutaj w boju, więc większość błędów nie rzucała mi się w oczy. Ciekawe zwiedzało się Portugalię, a tamta dziewczynka trochę niepokoiła (jak jakiś wstęp do horroru

Nossa senhora do rua
14chciałeś, to dostałeś, zresztą im więcej potu na ćwiczeniach, tym mniej krwi w walce, a my tu na forum kłujemy się - nomen omen - ćwiczebnymi drewnianymi bagnetami


pozdrawiam i powodzenia

Nossa senhora do rua
15szopen pisze:
> wikipedii
a przypadkiem nie z Wikipedii ?
szopen pisze:
> co chwila wybuchając śmiechem
poprawnie
co chwila, wybuchając śmiechem
szopen pisze:
> Miała nie więcej, niż siedem lat
poprawnie
Miała nie więcej niż siedem lat
> wikipedii
a przypadkiem nie z Wikipedii ?
szopen pisze:
> co chwila wybuchając śmiechem
poprawnie
co chwila, wybuchając śmiechem
szopen pisze:
> Miała nie więcej, niż siedem lat
poprawnie
Miała nie więcej niż siedem lat