Tekst do którego nie mogę się przekonać. Poczatkowo miał być drablem i dalej jestem za odchudzeniem tego do stu słów.
To jedna z tych stacji benzynowych na kompletnym zadupiu. Za dnia wiatr toczy kule z kurzu i suchych patyków po upstrzonym plamami oleju parkingu, a między dystrybutorami łażą kury. W nocy zaś sensacją bywa brzęczenie ospałej muchy, czy niemrawy taniec ćmy wokół brudnego neonu.
Raz w miesiącu dostarczam swoją cysterną paliwo, nie budząc szczególnego zainteresowania pracującego tam Marcina, zwanego przez wszystkich pieszczotliwie „Maciorem”. Z powodów najzupełniej oczywistych – i całkiem trafnie.
Grubas zwykle śpi za ladą, markując przytomność. Kiedyś mu poradziłem, żeby namalował sobie źrenice na zamkniętych powiekach, przynajmniej udoskonaliłby kamuflaż, ale poczucie humoru spaślaka – tak zresztą, jak i całość jego zainteresowań – nie jest specjalnie wyszukane. Nie załapał.
Z braku wspólnych tematów on drzemie, a ja, przy stoliku, w ciszy przerywanej buczeniem dogorywającej jarzeniówki wypełniam kwity z rafinerii.
Tej nocy również wszystko przebiegało podług wypracowanej rutyny, tyle, że zaryzykowałem zamówienie hot doga z czegoś, co przypominało parówkę w bułce, przypieczoną skórką maskującej środek o konsystencji celulozowej waty.
Nagły syk otwierających się drzwi wyrwał pompiarza z głębokiej katatonii, w którą popadł po zaserwowaniu mi żarcia.
Dwoje klientów. O tej porze! Normalnie, wydarzenie roku.
- Dwie latte bez cukru proszę - zamówił szczupły mężczyzna w ciemnym płaszczu. Wysoki. Bardzo wysoki. Do tego wyjątkowy przystojniak. Na głowie miał stylowe borsalino, które, złożywszy zamówienie, przesunął w lekko tył, odsłaniając wysokie czoło.
Macior ożywił się nieziemsko.
- W promocji dzisiaj mamy płyn do spryskiwaczy, nową dużą zapiekankę w zestawie z coca colą za jedyne jedenaście złotych, oraz...
Nie, dziękuję. To wszystko – facet przerwał sprzedawcy, w przypływie natchnienia szykującemu się do wyrecytowania co najmniej połowy asortymentu, który miał do dyspozycji.
Szkoda, mogłeś zamówić, śliczny, po kilku razach wyglądałbyś, jak ten za ladą. Mężczyzna obrócił się do mnie i uśmiechnął, błyskając idealną bielą zgryzu, jakby przeczytał w moich myślach. Teraz zauważyłem więcej: wypielęgnowany, dwudniowy zarost i kwadratowy zarys szczęki. Całość składała się na twarz, która mogłaby reklamować ekskluzywny alkohol, czy drogie zegarki. Albo fundusz emerytalny. Nawet pacjent hospicjum wybrałby go bez wahania.
- Smacznego! Kolacja, czy śniadanie? - usłyszałem znienacka melodyjny, kobiecy głos. Przy moim stoliku, nieco z prawej, stała jego właścicielka. Dziwne, niby widziałem, jak razem wchodzili, ale wcześniej całą uwagę skupił na sobie jej towarzysz. Całkowicie niesłusznie, bo babka miała niespotykaną klasę. Zdążyłem zarejestrować dopasowaną do idealnej figury długą, jedwabną suknię w kolorze czerwonego wina z rozcięciem, eksponującym nogi modelki, narzucony na gołe ramiona szal i – mój Boże! – rękawiczki do łokci w tym samym odcieniu. Pewnie chodziła do jakiegoś fryzjera, choć burza czarnych jak smoła włosów, moim zdaniem, nie wymagała żadnych zabiegów. Wielkie oczy z miodową iskrą wpatrywały się we mnie, oferując niekłamaną uwagę.
- Dziękuję, jem kiedy mogę, rzadko przy stole, jak człowiek - odpowiedziałem przełykając ostatni kęs, jak na złość ten bez parówki, oporny. Czułem się przy tym jak idiota, przyłapany na wgapianiu się w jej piersi.
- No tak, praca, praca, praca... Powodzenia! - rzuciła lekko przez ramię, już w półobrocie, wyciągając rękę po kubek z kawą, podawany przez przystojniaka.
Chwilę później wyszli na zewnątrz, zostawiwszy ciche „dobranoc!” i sunące do siebie po prowadnicach skrzydła drzwi.
Wystartowałem parę sekund później, w przelocie rzucając Maciorowi wypełnione dokumenty.
Wypadłszy z impetem, rozejrzałem się po parkingu przed stacją. Co jest, do diabła? Ani w kręgu światła z okien, ani pod dystrybutorami, ani w cieniu, gdzie nie sięgały halogenowe lampy nie było nikogo. Żadnego ruchu, żadnej bajeranckiej fury, startującej z piskiem opon. Wkoło panowała kompletna cisza, tylko gdzieś z tyłu budynku leniwie ujadał wyrwany czymś z drzemki pies. W nieruchomym powietrzu, delikatną smugą, unosił się zapach piżma, wanilii i egzotycznych kwiatów, zmieszany z czymś jeszcze: wonią powietrza po burzy, krystaliczną i świeżą. Po chwili zapach znikł, roztopił się mroku nocy.
Stałem jeszcze przez chwilę, kompletnie pogubiony, a potem powlokłem się ciężko do mojej cysterny.
Oni
4Bardzo dobre. Ogólnie dobrze napisane, świetny, dyskretnie zarysowany klimat, pełny realizm. Tak właśnie bywa, niby wszystko w porządku, normalnie, naturalnie, a jednak nie do końca. Czasem coś się nie zgadza z porządkiem tego świata, ale przecież jest noc, zmęczenie, może krótki, kilkusekundowy sen (trafiają się takie nawet za kółkiem), umysł to jakoś wytłumaczy, wtłoczy w zrozumiałe, przyjęte koleiny.
I świetnie pokazałeś całą sytuacją, migawkę taką, obraz, który mimo wszystko, pozostaje czasem w świadomości na dłużej, dopóki nie zatrze go codzienność i rutyna.
I świetnie pokazałeś całą sytuacją, migawkę taką, obraz, który mimo wszystko, pozostaje czasem w świadomości na dłużej, dopóki nie zatrze go codzienność i rutyna.
Teoretycznie, przecinek przed „że” niepotrzebny. Spójnik złożony.Tej nocy również wszystko przebiegało podług wypracowanej rutyny, tyle, że zaryzykowałem zamówienie hot doga z czegoś,
Raczej „lekko w tył”.Na głowie miał stylowe borsalino, które, złożywszy zamówienie, przesunął w lekko tył, odsłaniając wysokie czoło.
„coca-colą”- W promocji dzisiaj mamy płyn do spryskiwaczy, nową dużą zapiekankę w zestawie z coca colą za jedyne jedenaście złotych, oraz...
- Nie, dziękuję. To wszystko. – Facet przerwał sprzedawcy,Nie, dziękuję. To wszystko – facet przerwał sprzedawcy,
Tutaj czegoś brakuje i trochę jest niejasne, kto wypowiada tę kwestię. Należałoby doprecyzować.Szkoda, mogłeś zamówić, śliczny, po kilku razach wyglądałbyś, jak ten za ladą. Mężczyzna obrócił się do mnie i uśmiechnął,
- Dziękuję, jem, kiedy mogę, rzadko przy stole, jak człowiek – odpowiedziałem, przełykając ostatni kęs, jak na złość ten bez parówki, oporny.- Dziękuję, jem kiedy mogę, rzadko przy stole, jak człowiek - odpowiedziałem przełykając ostatni kęs, jak na złość ten bez parówki, oporny.
Czułem się przy tym, jak idiota, przyłapany na wgapianiu się w jej piersi.Czułem się przy tym jak idiota, przyłapany na wgapianiu się w jej piersi.
Ani w kręgu światła z okien, ani pod dystrybutorami, ani w cieniu, gdzie nie sięgały halogenowe lampy, nie było nikogo.Ani w kręgu światła z okien, ani pod dystrybutorami, ani w cieniu, gdzie nie sięgały halogenowe lampy nie było nikogo.
Oni
5"usłyszałem znienacka melodyjny, kobiecy głos. Przy moim stoliku, nieco z prawej, stała jego właścicielka"
Właścicielka stołu
Podobało mi się i nie mam tu na myśli treści, a styl. Z tym, że początkowy opis stacji i tych kłębuszków z kurzu oraz patyków sugerował mi, że akcja może być umiejscowiona gdzieś na pustkowiu w USA.
No i ta ksywa "Macior" poprawiła mi humor
Właścicielka stołu


Podobało mi się i nie mam tu na myśli treści, a styl. Z tym, że początkowy opis stacji i tych kłębuszków z kurzu oraz patyków sugerował mi, że akcja może być umiejscowiona gdzieś na pustkowiu w USA.
No i ta ksywa "Macior" poprawiła mi humor

Kto czyta książki - żyje podwójnie. Umberto Eco
Oni
7Wciągający początek. Klimat. Bardzo fajny klimat. Aż sobie potrafię wyobrazić stację benzynową na głębokich peryferiach kraju, na przykład na Podkarpaciu, choć nigdy nie byłem na takiej stacji.
Tak tylko się pozastanawiam głośno jak często uzupełniane jest paliwo na stacji paliwowej. Co miesiąc to nie za mało?
Tak tylko się pozastanawiam głośno jak często uzupełniane jest paliwo na stacji paliwowej. Co miesiąc to nie za mało?
Hunde, wollt ihr ewig leben