Witałem się już w odpowiednim do tego dziale, jakiś czas temu napisałem tam kilka rzeczy. Nad ksiązką pracuje już rok czasu (w maju będzie rok odkąd wpadłem na ten pomysł) z przestojami mniejszymi lub większymi. Tekst przeszedł już szereg dosyć sporych zmian na dzień dzisiejszy mam 30 stron napiszę pewnie więcej jak otrzymam od was opinię. Obecnie miałem długi przestój i to nie względu na brak weny czy brak chęci, ale brak przekonania w tym, co robię. Na początek wstawię tutaj dziesięć stron, co by za dużo czytania nie było i za tydzień wstawię kolejny fragment z odnośnikiem do tego tutaj. Książka jest inspirowana serialem Rodzina Soprano, proszę o konstruktywną krytykę. Tekst zawiera wulgaryzmy.
Prolog
-Belluno.
- Jackie, przyjedź do mnie musimy posprzątać cały ten burdel.
- Jasna sprawa Chrissy, będę za pięć minut.
Usłyszałem, że Los Angeles to miasto wielkich możliwości, więc postanowiłem sprawdzić to na własnej skórze. W swoje Cv mogłem jedynie wpisać, że ukończyłem szkołę średnią, także nie za bardzo miałem się czym chwalić. Spakowałem się następnego dnia , zamówiłem taxówkę i czym prędzej ruszyłem do miasta w którym mieszkała moja ciotka.
Dom mojej cioci Jennifer był skromny, ale z klasą. Mieszkała sama w trzypokojowym mieszkaniu dlatego mogłem się u niej zatrzymać. Drugi pokój wynajmowała i mieszkał w nim jakiś mężczyzna na imię miał James, nie widywałem go zbyt często. Zwykle słyszałem tylko , jak odbiera telefon i za chwilę gdzieś wychodzi. Jennifer nie należała w młodości do kobiet z rodzaju długonogich blondynek o niebieskich oczach i obszernym biuście, dlatego nigdy nie znalazła faceta, nie wyszła za mąż, nie uprawiała seksu – czasem mi jej szkoda.
Była niską brunetką o zielonych oczach, do najszczuplejszych nie należała...dobra, po prostu była gruba. Pracowała jako kierownik działu obsługi klienta w zakładzie energetycznym. Nie lubiła samotności, a mieszkanie było dla niej stanowczo za duże, więc zdecydowała się na wynajem. W mieszkaniu nie było ekstrawaganckich mebli, talerzy i filiżanek z chińskiej porcelany, na szczęście był telewizor, a w pakiecie kablówka i telefon, więc niczego mi nie brakowało.
Nie mając zbyt dużego wyboru w selekcji ofert pracodawców po tygodniu poszukiwań, postanowiłem otworzyć własną taksówkę. Następnego dnia po wcześniejszym załatwieniu wszystkich formalności związanych z moim nowym zawodem wyjechałem koło południa na miasto. Dzień – zwyczajny, jak każdy inny, przewoziłem ludzi z punktu A do punktu B. Dowiedziałem się nieco więcej o tutejszych nawykach jak również samych ludziach, niektórzy byli całkiem sympatyczni i rozmowni. W ciągu miesiąca pracy zdążyłem zobaczyć różne rzeczy w tym mieście i wcale nie żałowałem, dobrze było wiedzieć w jakim środowisku się znajduję. Zdarzało się, że widziałem z pozycji kierowcy, jak gdzieś w zaułku wciągali jakieś białe gówno z kolei w innym jakiś czarnuch przekopywał białasa, albo mierzył do niego z pistoletu i kazał wypierdalać, czy dwóch facetów dokonujących włamania do jakiejś posesji. To miasto da się lubić, polubiłem je – ma swój urok i wciągało jak gąbka wodę.
Któregoś dnia trafił mi się dość szczególny klient, niby nic wielkiego – wyglądał jak każdy normalny mężczyzna na ulicy. Miał około czterdzieści lat, 180 centymetrów wzrostu i przeciętnie umięśnioną sylwetkę. Był jasnej cery z lekką opalenizną oraz dwudniowym zarostem na twarzy. Nosił okulary w stylu awiator w srebrnej oprawce z białymi szkłami. Czarne włosy elegancko zaczesane jak włoski mafiozo z ameryki w latach trzydziestych. Ubrany był w fioletową koszulę rozpiętą pod szyją, na której wisiał złoty krzyżyk średniej wielkości do tego czarne spodnie i pół buty. Gdy go zobaczyłem od razu pojawił mi się przed oczami obraz typowego cwaniaka, wiseguya rodem z gangsterskich filmów. Zawsze oglądałem je z zafascynowaniem oraz przekonaniem, że to tylko fikcja i tacy ludzie nie istnieją na prawdę. Tego dnia miałem okazję poczucia na własnej skórze, jak to jest grać w takim filmie z tą różnicą, ze moment kiedy reżyser mówi „Cięcie, mamy to” nie istniał.
Wsiadł w Chinatown, ruszyłem przed siebie mając nadzieję, że za chwile poda mi kierunek jazdy. Na moje nieszczęście szybko rozwiał moje wątpliwości i kazał mi jechać po prostu przed siebie. Pomyślałem w tym momencie, że za chwile gdzieś zza rogu wyskoczy kilku facetów, wywiozą mnie do lasu, dostanę kulkę w łeb w drodze wyjątku zawsze mogłem sam kopać sobie grób a dopiero potem ją dostać i słuch po mnie zaginie – jak w amerykańskich filmach. Mniej więcej w połowie drogi zaczął być bardziej rozmowny.
- Nigdy Cie tu jeszcze nie widziałem…- sucho stwierdził.
- Może szukałeś w nieodpowiednim miejscu – odparłem z uśmiechem na twarzy .
- Długo jeździsz tutaj na taryfie?
- Szczerze mówiąc od niedawna, zacząłem jakiś miesiąc temu. Przyjechałem i wprowadziłem się do cioci dopóki nie znajdę własnego lokum. Pomogła mi, a na chleb trzeba jakoś zarobić.
- Jak się tutaj znalazłeś?
Do mojej taksówki wsiada jakiś jegomość, którego widzę pierwszy raz na oczy i jak gdyby nigdy nic zadaje pytania jakby co najmniej pracował w Los Angeles Police Departament. Nigdy nie należałem do osób, które są specjalnie wylewne, a zwłaszcza pierwszej lepszej osobie napotkanej na ulicy. Zastanawiałem się, co on sobie wyobraża, więc bezczelnie odparłem:
- Zadajesz takie pytania każdemu taksówkarzowi? Nie przypominam sobie żebyśmy się przedstawiali z imienia i nazwiska, dlatego mam delikatną prośbę. Od teraz zwracaj się do mnie „Proszę Pana”. Mam nadzieję, że to nie będzie problem.
Mężczyzna się mocno zdziwił, jak gdyby chciał powiedzieć, czy wiem kim on jest w tym mieście. Szczerze mówiąc wtedy tego jeszcze nie wiedziałem i nie interesowało mnie to, chciałem być zwyczajnym taksówkarzem. Po chwili namysłu, klient stwierdził:
- W porządku Proszę Pana. Proszę tutaj zjechać na bok i wystawić mi rachunek. Gdyby Pan jednak zmienił zdanie i chciał coś osiągnąć w tym życiu, zostawiam tutaj wizytówkę. Może Pan być kimś oddzwaniając do mnie, albo do końca życia jeździć na tej pierdolonej taryfie, pański wybór.
- Dobra, zjeżdżaj koleś.
Mężczyzna wysiadł trzaskając drzwiami. Zostawił spory napiwek na liczniku było raptem trzydzieści dolców, a on zostawił stówkę. Spojrzałem na wizytówkę, delikwent nazywał się Jackie Belluno. Schowałem ją do portfela i pojechałem w swoją stronę. Spojrzałem na zegarek, dochodziła już dziesiąta w nocy, zrobiłem jeszcze kilka kursów po czym zjechałem do domu.
Zrobiłem sobie kolacje, herbatę, zapaliłem lampkę nocną w pokoju i usiadłem przy stoliku, a następnie wyciągnąłem z portfela wizytówkę Belluno. Widniał na niej napis oraz logo firmy zajmującej się utylizacją odpadów.
Zastanawiałem się, co miał na myśli mówiąc, że mogę być kimś… robiąc w śmieciach. Dłużej sie nie zastanawiając stwierdziłem, że musi sobie ze mnie jaja robić. Zobaczył młodego chłopaka na taksówce, bez przyszłości i pomyślał, że będzie miał przedni ubaw, oczywiście - moim kosztem.
Wtorek, 7 lipca 1998
Następnego dnia obudziłem się o dziesiątej rano, pomogłem cioci przy pracach domowych w nagrodę poczęstowała mnie dobrym obiadem i wyjechałem na miasto około siedemnastej. Ruch na mieście był znikomy. Ilość taksówek stojących w porównaniu do zajętych była w stosunku dwa do jednego. Przyczyną prawdopodobnie była piękna i słoneczna pogoda nad miastem. Stałem na postoju dobrą godzinę – bez skutku. W pewnym momencie wysiadłem z samochodu, zrobiłem sobie przerwę na papierosa. Zrelaksowany błogim spokojem oraz unoszącym się dymem papierosa, rozglądałem się wokół siebie, podziwiałem piękno tego miasta i cieszyłem wzrok patrząc na równie piękne kobiety. Dziesięć minut później moja przerwa na papierosa się skończyła. Podeszło do mnie dwóch obcych mężczyzn i dostałem kurs do śródmieścia w Los Angeles. Obaj byli młodzi, jeden z nich był łysy, ubrany w podkoszulek polo, jeansy i klasyczne cichobiegi natomiast drugi miał perfekcyjną grzywkę jak nastolatki w szkołach średnich, ubrany był podobnie z tym wyjątkiem, że miał na sobie brązową skórę. Rzuciłem niedopałek papierosa pod nogi, przydeptałem po czym wsiadłem do samochodu i ruszyliśmy we wskazane miejsce. Po odpaleniu silnika, między mną a dwójką mężczyzn wywiązała się rozmowa:
- Wczoraj miałeś okazję jechać z bardzo wpływowym człowiekiem tego miasta.. – stwierdził jeden z nich.
- Nie przypominam sobie – odparłem. Domyślałem się, że chodzi o gentlemana, który zostawił mi wizytówkę i powiedział, że mogę być śmieciarzem zamiast taksówkarzem, wolałem jednak udawać, że nie wiem o kogo chodzi.
- Pan Jack Belluno, mówi Ci to coś?
- Ah, tak – oczywiście.
- Punkt dla Ciebie, słuchaj mnie teraz uważnie. Ten człowiek wyciągnął do Ciebie pomocną dłoń, a Ty potraktowałeś go jak śmiecia. Zjedź, o tutaj na lewo.
W pewnym momencie zboczyliśmy z kursu do śródmieścia i zatrzymaliśmy się w osiedlowej uliczce dzielnicy slumsów, nie było na niej żywej duszy. Bloki były obskurne na większości z nich było graffiti z różnymi hasłami w kilku językach, których nie potrafiłem zrozumieć. W samochodzie miałem włączoną funkcję pobierania powietrza z zewnątrz, wyłączyłem ją tuż po wjeździe w uliczkę. Śmieci walały się wszędzie, miejsce było przesycone wilgocią, bakteriami, które się tutaj zalęgły oraz oparami smrodu. Gdy zaparkowałem, dalej kontynuował mężczyzna:
- Wyciągniesz teraz komórkę, wykręcisz numer do Pana Belluno i grzecznie go przeprosisz, zrozumiałeś? – zabrzmiało jak groźba.
- A jak tego nie zrobię? – zapytałem z niedowierzaniem. W gruncie rzeczy już z góry wiedziałem, że to zrobię. Mężczyzna wyjął broń, a następnie przystawił mi pistolet do skroni po czym dodał:
- Jak tego nie zrobisz, to staniesz przed bramą Św. Piotra szybciej niż myślałeś.
Gdy poczułem kawałek metalu przyłożony do mojej głowy, przez moment nie mogłem nic z siebie wydusić, serce podskoczyło mi do gardła. Przełknąłem ślinę i pomału powiedziałem:
- Jak sobie życzysz.- Byłem cały przerażony, ręce trzęsły mi się jak galareta. Jeden niewłaściwy ruch i mogło być po mnie. Powolnym ruchem sięgnąłem do kieszeni spodni i spróbowałem wyjąć komórkę, niefortunnie spadła mi pod nogi. Człowiek trzymający mi broń przy szyi powiedział:
- Podnieś P-O-M-A-Ł-U ten jebany telefon. Dobrze Ci radzę, bez żadnych numerów.
Mężczyzna przeliterował słowo „pomału” dając mi do zrozumienia, że wcale nie żartuje. Chwyciłem telefon i usłyszałem:
- Kręć, podyktuję Ci.- wtem zaczął dyktować numer telefonu. Przyłożyłem słuchawkę do ucha, mając spluwę przy skroni i zacząłem rozmowę:
- Yyy… pan Belluno?
- Zgadza się – powiedział pewnym głosem.
- Chciałem pana bardzo przeprosić za wczorajszy dzień. Nie wiedziałem kim pan jest i jak bardzo wpływowy w tym mieście, głupio wyszło. Sam pan rozumie, jestem nowym w tym mieście, nikogo nie znam, nie wiem na co mogę sobie pozwolić i co do kogo powiedzieć. Bardzo mi przykro.
- Przeprosiny przyjęte, ale będziesz musiał mi to jeszcze jakoś wynagrodzić, a ja nawet wiem w jaki sposób. Między innymi dlatego pojawiłem się na twojej drodze, żebyś wiedział, co do kogo powiedzieć i na ile sobie możesz pozwolić. Mam propozycje, spotkajmy się jutro o szóstej wieczorem na Robertson Boulevard w kawiarni „The Shock”, porozmawiamy o twoim problemie.
- Oczywiście, do zobaczenia.
Po tych słowach rozmowa się skończyła, a klient na tylnym siedzieniu mający władzę nad tym czy będzie mi dane jeszcze trochę korzystać z życia, schował broń z powrotem, a następnie dodał:
- Słyszałeś, gdzie masz jutro przywlec swoje dupsko. Jak nie przyjdziesz, to możesz być pewny, że po Ciebie przyjdziemy.
Ostatnie zdanie wypowiedział z lekkim uśmieszkiem na twarzy, poklepał mnie po ramieniu i wysiedli razem z partnerem z samochodu. Gdy się oddalili odetchnąłem z ulgą z myślą, że jeszcze trochę pożyję. Sama myśl o spotkaniu z Belluno i jego gorylami w cztery oczy nie napawała mnie optymizmem, ale nie miałem innego wyjścia. Byłem na straconej pozycji, jak nie przyjdę to tak czy inaczej mnie znajdą i wyląduje w piachu dwa metry pod ziemią. Byłem dorosłym mężczyzna, musiałem ponieść konsekwencje swoich decyzji. Może Bóg tak chciał? Matka mi zawsze powtarzała, ze nigdy nie wiem, co Bóg dla mnie przewidział.
W gruncie rzeczy nie zrobiłem nic złego, prowadziłem tylko pieprzoną taryfę i to był właśnie początek moich problemów…
Środa, 8 lipca 1998
Tego dnia o dziewiątej rano obudziła mnie Jennifer tuż przed wyjściem do pracy. Poprosiła mnie abym rozwiesił pranie i posprzątał w mieszkaniu. Zdziwiłem się, bo w tym mieszkaniu tak naprawdę nie było czego sprzątać – w nim zawsze było czysto… cóż przynajmniej odkąd przyjechałem to tak mi się wydawało. Ciocia o to dbała, ale Mama mi mówiła, że ma fioła na punkcie czystości. Siłą rzeczy mieszkałem pod jej dachem więc musiałem zrobić, to o co mnie poprosiła. Zanim zabrałem się za sprzątanie zrobiłem rekonesans. Wstałem, a następnie wszedłem do kuchni i pierwszy w oczy rzucił mi się zlew, był pełen naczyń. Zerknąłem na podłogę… po chwili namysłu stwierdziłem, ze w zasadzie jest czysta. To była identyczna sytuacja jak z męskimi ciuchami na fotelu. Nie są czyste, brudne też nie, ale jeszcze można w nich chodzić. Gdy przeszedłem do łazienki od razu zrozumiałem, że mam do zrobienia wszystko. Począwszy od dwóch luster, dwóch półek na kosmetyki, umywalce kończywszy na wannie i sedesie. W pokoju Jennifer porządek był zachowany u siebie musiałem schować wyjęty stos ciuchów wiszący na fotelu oraz podjąć jedną z trudniejszych męskich decyzji, które dać do prania, a co zostawić. Zająłem się wszystkim w międzyczasie przygotowałem dla niej obiad, ale wcale nie wynikało to z mojej życzliwości. Na szóstą musiałem jechać na spotkanie, a do tego czasu wolałem nie ruszać się z domu a tym bardziej pokazywać na mieście. Pracować nawet nie byłem w stanie. Od samego rana byłem roztrzęsiony, czegokolwiek bym nie chwycił to wypadało mi z rąk, a na samą myśl o tym gdzie i z kim będę rozmawiał przeszywał mnie dreszcz. Między trzecią a czwartą po południu przyszła Jennifer, była podekscytowana, że całkiem nieźle radze sobie w kuchni skoro jednocześnie zdążyłem posprzątać w mieszkaniu przed jej przyjściem. Zjedliśmy wspólny obiad po czym spojrzałem na zegarek, było parę minut po piątej więc stwierdziłem, że czas najwyższy się zbierać jednak zanim wyszedłem ucałowałem ją. Mieszkałem w południowym Los Angeles przede mną było jakieś pół godziny drogi do śródmieścia nie wliczając korków. Wolałem być tam za wcześnie niż za późno, nie wiedziałem z kim mam do czynienia i czego mam się spodziewać. Gdy usiadłem za kierownicą nieco się uspokoiłem, skupiłem myśli chociaż na chwilę na czymś innym.
Rozdział I
Propozycja nie do odrzucenia
Dojechałem na miejsce dwadzieścia minut przed planowanym czasem. Chodnikiem wzdłuż kawiarni spacerowało sporo ludzi, mogłem być spokojny o swoje bezpieczeństwo. Przed wejściem czekały na mnie białe stoliki ogrodowe z parasolkami, pogoda dopisywała więc nic nie stało na przeszkodzie aby usiąść na zewnątrz. Zanim jednak to zrobiłem, wszedłem do środka nie dlatego, że chciałem tam usiąść, ale rzadko kiedy miałem okazję przebywać w tak ekskluzywnych restauracjach.
Do środka prowadziły narożne brązowe drzwi wypełnione szybą, wystrój lokalu został podzielony na dwie części dla przeciętnego człowieka pracującego na etacie był on nieco bardziej ubogi niż dla cwaniaka. Tuż przy wejściu stały dwa brązowe stoliki, a przy każdym z nich na przeciwko siebie znajdowały się jednoosobowe kanapy z czarnej skóry. Nad nimi na suficie w kolorze stolików wisiał elegancki biały klosz, który świecił żółtym światłem. Po lewej stronie było duże, szerokie okno, zasłonięte ciemno-brązową żaluzją, przy którym znajdowały się trzy miejsca siedzące ustawione jedno za drugim wzdłuż okna. Kolumnę kończyła mała, świecąca, lampka wisząca na niebieskiej ścianie z wzorkiem kwiatów nad ostatnią z kanap. Poziomo do rzędu przy oknie było również kilka miejsc siedzących rozmieszczonych jedno za drugim. W tej części lokalu kolor podłogi utożsamiał się z kolorem ścian, całość podpierały cztery cienkie brązowe kolumny architektoniczne z wzorem przypominającym literę „S”. Od miejsc na środku restauracji na wyciągnięcie ręki usytuowano bar – na przeciwko wejścia. Blat wykonano w całości z ciemnego drewna, a krzesła przy nim stojące z jasnego, obydwa kolory świetnie ze sobą kontrastowały. Na barze zobaczyłem najdroższe alkohole świata, również od niego biegła podłoga zrobiona z ciemnego drewna odrobinę ciemniejszego niż blat, natomiast ściany miały tapetę pomarańczowo-brązowych cegiełek. Idąc dalej przed siebie przy ścianie schodów prowadzących na drugie piętro umieszczono szafę grającą, a na końcu było pomieszczenie ze stołem do gry w bilarda wyposażone w stojak na kije i bile. Na drugim piętrze
w centralnym punkcie stał spory stół nakryty białym obrusem z czterema krzesłami z czarnej skóry, wykończonymi brązowym drewnem, a nad nimi wisiał czarny świecznik na sześć żarówek. Za głównym stolikiem na ścianie wisiały wąskie, wysokie okna, przy których w dużej odległości od siebie rozmieszczono dwa miejsca siedzące, również z białym obrusem natomiast zamiast krzeseł do siedzenia służyły wygodne kilkuosobowe sofy z brązowej skóry. Różnica między parterem, a pierwszym piętrem była widoczna gołym okiem, społeczność była podzielona.
Zdecydowałem, że usiądę na zewnątrz, żeby nie musieli mnie szukać, tak było zdecydowanie prościej. Rozsiadłem się wygodnie i rozglądałem na boki, po czym spojrzałem na zegarek i było za siedem szósta. Po kilku minutach podjechał taksówkarz, a przez szybę tylniego okna pasażera zobaczyłem Belluno. Zapłacił, wysiadł, rozejrzał się i szybko namierzył mnie wzorkiem. Wszedł jeszcze na moment do środka, zamienił kilka zdań z barmanem. Spoglądałem na to przez okno, rozmawiali jak gdyby znali się, co najmniej kilka lat, a następnie dosiadł się do mojego stolika.
- Jack jestem. – Powiedział sympatycznym tonem, wyciągając dłoń w moim kierunku.
- Emm.. Christopher, możesz mówić mi Chris, Chrissy. Bardzo mi przykro, że spotykamy się w takich, a nie innych okolicznościach. – Dodałem, ściskając jego dłoń. Odniosłem wrażenie, że rozmowa idzie we właściwym kierunku.
- Cieszę się, że tutaj przyszedłeś zamiast się spakować i spróbować wyjechać jak najdalej z dala od kłopotów, masz jaja. Gdybyś próbował uciekać to byłeś cały czas obserwowany przez moich ludzi i daleko byś nie odjechał. Podjąłeś mądrą decyzję przychodząc tutaj.
W trakcie rozmowy przyszła kelnerka z zamówieniem. Nic nie zamawiałem, te ceny były nieadekwatne do moich zarobków, dla Belluno nie był to problem. Zamówił dwa razy to samo, szklanka niegazowanej wody z cytryną i obiad.
- Dziękuję, nie jestem głodny. – Lekko zdziwiony całą sytuacją, powiedziałem do Jacka.
- Nalegam.-dodał.
- Skoro nalegasz, to chyba nie mam innego wyjścia, co? Dziękuję. – Roześmiałem się i podziękowałem za hojność z jego strony.
- Załatwianie spraw na pusty żołądek nie należy do przyjemnych. Nie dość, że jesteś głodny, to jeszcze wkurwiony i wkurwiasz się podwójnie. Teraz możemy porozmawiać o naszej sprawie, mam dla Ciebie propozycję zakończenia naszego sporu.
- Zamieniam się w słuch. – luźno rzuciłem, zajadając się obiadem.
- Masz dwie możliwości. Pierwsza z nich brzmi tak: Wisisz mi dwa tysiące za obrażenie mnie i drugie tyle za to, że musiałem do Ciebie fatygować swoich ludzi. Gdy Cię odwiedzili nie sprawiałeś większych problemów i przyjechałeś tutaj dziś, więc odliczam Ci dziesięć zielonych franklinów. Wykazałeś się głupotą, ale pokazałeś, że masz jaja. Byłeś niedoinformowany więc miałeś prawo popełnić błąd, niestety za głupotę się płaci. Podsumowując, jesteś mi dłużny trzy tysiące i gówno mnie to obchodzi jak je zdobędziesz.
Jak usłyszałem, że jestem mu dłużny dwa tysiące i drugie tyle.. miałem wrażenie, że nogi mi się ugięły całe szczęście, że siedziałem i tego po mnie nie zauważył. Obiad od tego momentu już nie smakował mi tak samo jak na początku. Zastanawiałem się, skąd ja wezmę tyle pieniędzy.
- A jak brzmi druga możliwość? – zapytałem z przerażeniem w głosie.
- Za dużo się nie zmienia, nadal wisisz mi trzy tysiące, ale powiem Ci jak je zdobyć i być może jeszcze sobie dorobisz. Jednak z tym bym nie przesadzał, ponieważ to zależy od tego w jakim będę nastroju, ale jak nie będziesz mi podnosił ciśnienia to wszystko będzie w porządku.
Wniosek był prosty. Musiałem zacząć dla niego pracować i wkrótce miałem dowiedzieć się, co to jest za praca oraz jakie będą moje obowiązki.
- Zawsze tak zdobywasz pracowników? – dodałem z oburzeniem.
- Nie, ale Ty sobie wyjątkowo na to zasłużyłeś. – Belluno mówiąc to, uśmiechnął się pod nosem.
- Od kiedy mogę zacząć pracować dla Ciebie i co miałbym robić?
- Zaczniesz od jutra. Zadzwonię jutro do Ciebie, przekażę Ci wszystkie instrukcje, masz być pod telefonem nie zależnie od dnia ani godziny. Mogę zadzwonić do Ciebie nawet o trzeciej nad ranem, a Ty będziesz musiał wstać i przyjechać, zrozumiałeś?
- Oczywiście, Jack. Tutaj masz moją wizytówkę. – dodałem, nie kryjąc niezadowolenia .
- Świetnie, jesteśmy w kontakcie czekaj jutro na telefon.
W międzyczasie wszystko, co miałem na talerzu zniknęło, przepiłem szklanką wody, a następnie zapytałem:
- Mogę już iść?
- Jasne, ja zapłacę. Idź i wypoczywaj.
Po tych słowach pożegnaliśmy się podając sobie dłoń po czym pojechałem do domu i położyłem się spać.
9 lipca 1998, czwartek
Udało mi się jakimś cudem dożyć kolejnego dnia, sam nie wiem komu to zawdzięczam sobie czy ten u góry nade mną czuwał. Gdy się obudziłem to sięgnąłem po komórkę, którą zostawiłem poprzedniej nocy na szafce nocnej tuż przy łóżku. Chciałem sprawdzić czy nikt do mnie nie dzwonił i niczego przypadkiem nie przespałem. Miałem chyba więcej szczęścia niż rozumu, nikt nie dzwonił mogłem kontynuować relaks. Z samego rana łóżko miało dla mnie najsilniejszą siłę przyciągania było silniejsze niż grawitacja. Odkąd się obudziłem nie miałem ochoty na wstawanie z łóżka i zabieranie się za cokolwiek. Nie wiedziałem czego mam się spodziewać. Byłem uzależniony od telefonu jakiegoś kutasa, mógł do mnie zadzwonić w dowolnym momencie i musiałbym wszystko rzucić w ułamku sekundy żeby zjawić się u niego. Wyjazd na miasto nie wchodził w grę, zresztą miałem dziwne wrażenie, że moje życie nie będzie wyglądało tak samo jak dotychczas i na stałe pożegnam się z taksówką. Włączyłem telewizję, posłuchałem wiadomości w sumie nie dowiedziałem się niczego nowego. W jednym miejscu był wypadek, w drugim pijany mężczyzna zabił żone zostawiając dwójkę dzieci z kolei w innym miejscu policja kogoś zastrzeliła podczas rutynowej kontroli drogowej i nie poniesie za to żadnych konsekwencji, a w Kongresie jak zwykle to samo, czyli kilku bałwanów w garniturach spierających się z drugimi, którzy myślą, że są mądrzejsi niż tamci i odwrotnie. Zachowują się jak kobiety w ciąży. Potrafią być w jednej partii żeby reprezentować pewne poglądy przez jakiś czas, a jak stracą posadę to zapisują się do opozycji i mówią kompletnie, co innego, byle dostać się do świata polityki, show biznesu. Natomiast Państwo szarego obywatela oraz jego dobro zawsze miało głęboko w poważaniu. Po chwili przełączyłem na kanał sportowy trafiłem akurat na środek meczu bejsbola New York Mets – Los Angeles Dodgers. Obejrzałem mecz do końca w międzyczasie ugotowałem sobie obiad – dochodziła godzina piąta po południu, a telefon milczał. Miałem w planach położyć się spać około pierwszej w nocy. W tym momencie zadzwonił do mnie telefon. Numer był mi kompletnie nieznany, ale odebrałem z myślą, że to może być Belluno tak czy inaczej miałem być pod telefonem.
- Chrissy, Jackie z tej strony dzwonię z budki. Zbieraj swoje dupsko i przyjedź na Stone Canyon 301 będę tu na Ciebie czekać.
- Ale to jest w Bel Air to kawał drogi… - odparłem z zażenowaniem.
- Zgadza się, masz dwadzieścia minut – po tych słowach trzasnął słuchawką.
Cóż, nie miałem innego wyjścia musiałem się zbierać i jechać na umówione miejsce spotkania. Była noc więc dojazd nie stanowił najmniejszych problemów, miasto było puste, dojechałem tam w piętnaście minut. Gdy dojeżdżałem zobaczyłem przed sobą czarną furgonetkę. Jack mrugnął mi światłami, żebym go rozpoznał. Zaparkowałem obok i wsiadłem do środka. W samochodzie poza mną, Belluno było jeszcze dwóch chłopaków – tak Ci sami, którzy mieli okazje przystawić mi spluwę do skroni i nakłonić do spotkania z Jackiem.
- Słuchaj mnie uważnie. Właścicieli tego domu obecnie nie ma, wyjechali na wakacje, dom jest pusty i do naszej dyspozycji. Ja z Fredem i Jerrym wejdziemy tam na kilka minut i zabierzemy, co nasze. Facet jest naszym dłużnikiem i zalega z czynszem.
- A na czym ma polegać moje zadanie? – zapytałem, w ogóle nie będąc czymkolwiek zaskoczonym.
- Będziesz stał na czatach i jak coś się będzie działo to zadzwonisz do mnie, zrozumiałeś?
- W porządku-odparłem.
Fred, Jerry i Jackie w momencie wyszli z samochodu, wzięli ze sobą narzędzia próbując wejść na teren posesji. Dom był duży, ale nie wydawał się być jakoś szczególnie chroniony przynajmniej tak mi się wydawało, bo nie posiadał nawet ogrodzenia. Samochód był zaparkowany na podjeździe. Szczerze mówiąc od samego początku wyobrażałem sobie taki scenariusz. Gdy widzi się osobę w znaczniej lepszej kondycji finansowej niż przeciętna dla szarego obywatela, która ma forsy jak lodu to z góry wiadomo, że nie zarobiła jej legalnie. Uchyliłem okno od strony kierowcy w samochodzie i zapaliłem papierosa rozglądając się wokoło i co jakiś czas patrzyłem w okna domu, żeby kontrolować sytuację i widzieć jak im idzie, byłem trochę spięty takie sytuacje to nie był dla mnie chleb powszedni. Nie minęła godzina, a chłopaki wyszli z domu obładowani jak mikołaj w boże narodzenie po czym zapakowali wszystko do furgonetki i pojechaliśmy do kryjówki, którą wskazał mi Jackie w trakcie jazdy.
- Chris, odpalaj silnik i spierdalamy stąd. – rzucił Jackie w moim kierunku wsiadając do samochodu razem z chłopakami.
- Gdzie jedziemy? – spojrzałem wymownie na Jackiego.
- Na razie jedź przed siebie, będę Cię nawigować na bieżąco.
- Od samego początku wiedziałem, że to na pewno nie do końca legalna praca – rzuciłem w stronę Belluno.
- Słuchaj, ja tylko odzyskałem swój dług, koleś był naszym dłużnikiem. Pożyczył ode mnie forsę i nie oddał w terminie. Co Ty byś zrobił na moim miejscu, poprosił grzecznie czy Ci odda?
- Zapewne zrobiłbym to samo, co Ty.. – stwierdziłem z zażenowaniem. Jakby nie było takie są fakty. Gdybym komuś pożyczył kupę pieniędzy i zwlekał by z terminem, poszedłbym sobie sam to odebrać.
- Sam rozumiesz, jak to wygląda. Na dniach pozbędziemy się tego wszystkiego i zarobimy kupę szmalu, a Ty dostaniesz swoją działkę. Skręć tutaj w prawo, potem w lewo i po lewej stronie będzie garaż, zaparkujesz tam.
- Nie ma sprawy, Jackie.
Po jakimś czasie dojechaliśmy na miejsce, kryjówka znajdowała się w porcie. Wjechałem przez metalową bramę na teren ogromnego magazynu otoczonego wysokim szarym murem. Za bramą znajdowało się kilka wypakowanych tirów, zamknięte kontenery i kilka wysokich garażów z bramą w kolorze niebieskim. Do magazynu można było się dostać poprzez wpisanie kodu na klawiaturze systemu alarmowego. Jack otworzył jeden z garaży klikając odpowiedni guzik na pilocie z poziomu pasażera, a następnie wjechałem do środka
i zaparkowałem. Wysiedliśmy z samochodu, zamknęliśmy za sobą garaż za pomocą pilota,
a następnie wymieniliśmy kilka zdań nie mających większego znaczenia paląc przy tym papierosa i po chwili rozeszliśmy się do domów. Miałem czekać na kolejny telefon od Belluno.
10 lipca 1998, piątek
- Słucham? – Odebrałem komórkę zaspanym głosem.
- Chris, zbieraj się i przyjeżdżaj do mnie.
Westchnąłem i dodałem zmęczonym głosem:
- Podaj mi adres.
- Almeda Street 31.
- Zaraz będę.
Koneksje (Fragment mojej książki).
2tak można powiedzieć tylko o jakiejś nieznanej pipidówie, nie o LA, gdyż każde dziecko pod każdą szerokością geograficzną wie, że LA to LA
bez "swoje" i tak że
mistrz. skoro mógł dojechać do LA taxówką, a jednocześnie dopiero pewnego dnia dowiedział się, że to miasto wielkich możliwości i postanowił następnego dnia tam przyjechać, to... nie dokończę tego zdania, by nie używać wulgaryzmów
nie można zostawiać czytelnika z takim nieokreślonym opisem obcego, bo przecież amerykańskiego, domu. żeby przynajmniej było coś w stylu: zwykły biały domek na przedmieściach z ogródkiem bez płotu
na tym etapie przygody z literaturą lepiej zastosować bezpieczniejszy wariant logiczny: ... dlatego mogła mnie przyjąć
przecinki, szyk zdania, no i jeśli jest już wynajem, to opis kwadratu powinien być szerszy
po chwili. "gdzieś" niepotrzebne, bo na tym etapie ani bohater, ani czytelnik nie jest tym zainteresowany, choć mogłoby zostać z uwagi na melodykę textu - która w beletrystyce ma wyższy priorytet niż minimalizm logiczny
rozumiem, że ten chaos - dom, gość, ciocia - to celowe zagranie mające podkreślać gawędziarski styl opowieści luźno snutej przez bohatera?
pozostawiam bez komentarza to, chyba, że tym razem ma to być świadectwo niedojrzałości socjologiczno-emocjonalnej bohatera, bo wcześniej dał się poznać jako kretyn mówiąc o tym całym LA
pierwsze poprawne i sensowne zdanie
znów chaos, brak wcześniejszego opisu domu - nie mieszkania - budzi wątpliwości czy można użyć "stanowczo", bo może to wielkość małego M-3, a to nie jest z urzędu za duże na jedną osobę, może kiedyś.
a akwarium było? bo czemu miałyby być niby extravvaganckie meble itp? ciotka dewotka? o LA nie wiedział, ale wyobrażenie ciotki dewotki miał. no i łał, telewizor w LA - chyba, że akcja dzieje się w latach pięćdziesiątych, wtedy ok, ale nieudolność wcześniejszego fragmentu nie pozwala wziąć tego pod uwagę
rozumiem, że dokładnie zbadałeś sprawę i formalności - czy taki gimb może zostać od ręki taxówkarzem w LA? ok, zaraz piszesz, że woził ludzi - a gablota? skąd się wzięła?
ok, na tym koniec lektury. poziom jest, niestety, unchytable. chaos, przypadkowość, brak logiki i znajomości realiów, ubóstwo stylistyczne, interpunkcja zaczerpnięta z bębna maszyny losującej, słowem porażka.
widać jednak, że masz jakąś historię do opowiedzenia i masz jakieś ku temu predyspozycję, to nie jest paździerz czystej wody, a jedynie text najeżony wszelkimi możliwymi błędami, więc jakieś perspektywy są, ale najpierw wypadałoby ochłonąć, spojrzeć na to z dystansu, przestudiować masę forumowych weryfek, poczytać klasyków i dzieła podobne do pisanego (najlepiej nie anglojęzyczne, albo w sumie lepiej poprzestać tylko na klasykach) i napisać to od nowa. tak bym to widział.
Koneksje (Fragment mojej książki).
3Hahaha! Nie miałam pojęcia, że seks i małżeństwo zarezerwowane są jedynie dla długonogich blondynek.
Bardzo nieprawidłowo użyty imiesłów. W tym tekście widzę zresztą mnóstwo błędów językowych. A opowiedziana historia wydaje mi się bardzo naiwna. Przykro mi, ale nie chciałabym czytać takiej książki. Chyba że weźmiesz się do pracy i dużo, dużo poprawisz.
Koneksje (Fragment mojej książki).
4a dwa zdania dalej
To coś wiedział czy nie wiedział. Ja zamiast siedzieć w domu to bym popytał co to za koleś mi grozi bronią.
coś tu nie gra, nawet jak już tam pojechali, i dojechali w trakcie gdy mu pokazali gdzie pojechali, to mimo wszystko coś nie tak. Ja tam bym nikomu nie pokazywał gdzie mam kryjówkę, wiesz policja w LA też jest.RomanRP pisze: po czym zapakowali wszystko do furgonetki i pojechaliśmy do kryjówki, którą wskazał mi Jackie w trakcie jazdy.
- Chris, odpalaj silnik i spierdalamy stąd. – rzucił Jackie w moim kierunku wsiadając do samochodu razem z chłopakami.
- Gdzie jedziemy? – spojrzałem wymownie na Jackiego.
- Na razie jedź przed siebie, będę Cię nawigować na bieżąco.
A kolesie nie maja nic innego do roboty niż patrzeć, o której twój bohater wyjdzie z domu ciotki, że tak boi się ruszyć? LA jest duże, a nawet ogromne. Ja nawet nie jestem w sobie wyobrazić tak dużego miasta, bo nigdy w takim kolosie nie byłem.
Ogólnie przeczytałem całość, bo lubię czytać, ale wymaga toto tutaj sporo poprawek. Więc pisz, ile wlezie

Koneksje (Fragment mojej książki).
5Off Topic
nie można zostawiać czytelnika z takim nieokreślonym opisem obcego, bo przecież amerykańskiego, domu. żeby przynajmniej było coś w stylu: zwykły biały domek na przedmieściach z ogródkiem bez płotu
Off Topic
pozostawiam bez komentarza to, chyba, że tym razem ma to być świadectwo niedojrzałości socjologiczno-emocjonalnej bohatera, bo wcześniej dał się poznać jako kretyn mówiąc o tym całym LA
Off Topic
rozumiem, że ten chaos - dom, gość, ciocia - to celowe zagranie mające podkreślać gawędziarski styl opowieści luźno snutej przez bohatera?
Off Topic
telewizor w LA - chyba, że akcja dzieje się w latach pięćdziesiątych, wtedy ok, ale nieudolność wcześniejszego fragmentu nie pozwala wziąć tego pod uwagę
Chciałem ją pokazać jako życiową nieudacznicę. Dla mnie jest to swojego rodzaju element, który nadaję bohaterowi wyjątkowści i nie jest on pusty. Lepiej by było jakbym napisał, że była laską na której widok każdy facet sie slinił i mogła sobie przebierać do woli? Faktycznie, warto sie nad tym na chwilę zatrzymać i zastanowić.
Off Topic
To coś wiedział czy nie wiedział. Ja zamiast siedzieć w domu to bym popytał co to za koleś mi grozi bronią.
Off Topic
coś tu nie gra, nawet jak już tam pojechali, i dojechali w trakcie gdy mu pokazali gdzie pojechali, to mimo wszystko coś nie tak. Ja tam bym nikomu nie pokazywał gdzie mam kryjówkę, wiesz policja w LA też jest.
A kolesie nie maja nic innego do roboty niż patrzeć, o której twój bohater wyjdzie z domu ciotki, że tak boi się ruszyć?
A kolesie nie maja nic innego do roboty niż patrzeć, o której twój bohater wyjdzie z domu ciotki, że tak boi się ruszyć?
Koneksje (Fragment mojej książki).
6Mam pytanie, czy mieszkasz-ałeś w LA?
Added in 7 minutes 9 seconds:
Added in 7 minutes 9 seconds:
Intelektualista - to człowiek mówiący zawile o rzeczach prostych; artysta - to człowiek mówiący prosto o rzeczach zawiłych.
Buk
Buk
Koneksje (Fragment mojej książki).
7Research ci leży i kwiczy. Nie wiadomo, czy dom, czy mieszkanie, opis miasta jest.... hm, nie wiem, jakiego słowa użyć, żeby cię nie dotknąć, więc poprzestańmy na tym, że tak się nie opisuje wielkiej (także dosłownie) aglomeracji. Telewizor jako szczęśliwy fart? W latach dziewięć dziesiątych - na pewno nie. Norma. I tak dalej...
Szczerze mówiąc, nie masz pojęcia o tym mieście, o jego naturze, o tym, jak się tam żyje - w tekście to widać. Na przykład: bohater przyjeżdża, postanawia zostać taksówkarzem i... już. Bracie w literach, nawet w Polsce masz (o ile nie znieśli) limity taksówkarzy, licencje, a w Stanach to jest w ogóle klan taksówkarski, przynajmniej w tych największych miastach (poczytaj sobie o taksówkarzach z Nowego Jorku, podejrzewam, że w LA jest podobnie).
Ergo: nie był to dobry wybór, osadzić akcję w prawdziwym mieście.
Językowo też kiepsko, ale tu przedpiścy już ci pokazali, w czym rzecz.
Szczerze mówiąc, nie masz pojęcia o tym mieście, o jego naturze, o tym, jak się tam żyje - w tekście to widać. Na przykład: bohater przyjeżdża, postanawia zostać taksówkarzem i... już. Bracie w literach, nawet w Polsce masz (o ile nie znieśli) limity taksówkarzy, licencje, a w Stanach to jest w ogóle klan taksówkarski, przynajmniej w tych największych miastach (poczytaj sobie o taksówkarzach z Nowego Jorku, podejrzewam, że w LA jest podobnie).
Ergo: nie był to dobry wybór, osadzić akcję w prawdziwym mieście.
Językowo też kiepsko, ale tu przedpiścy już ci pokazali, w czym rzecz.
Mówcie mi Pegasus 
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak
Koneksje (Fragment mojej książki).
8Cholera nie zdążyłem już edytować... Romek Pawlak był szybszy...
Więc, do rzeczy...
Z tego co przeczytałem to nie mieszkałeś w LA. Jeśli nie masz pojęcia o miejscu o, którym piszesz - zwyczajach ludzi, wyglądu ulic, pogodzie itd itp... nie ma sensu się oszukiwać i czytelników bo oni szybko się zorientują...
Więc, do rzeczy...
Z tego co przeczytałem to nie mieszkałeś w LA. Jeśli nie masz pojęcia o miejscu o, którym piszesz - zwyczajach ludzi, wyglądu ulic, pogodzie itd itp... nie ma sensu się oszukiwać i czytelników bo oni szybko się zorientują...
Intelektualista - to człowiek mówiący zawile o rzeczach prostych; artysta - to człowiek mówiący prosto o rzeczach zawiłych.
Buk
Buk
Koneksje (Fragment mojej książki).
9Nie, można sprytnie poudawać, wymóg mieszkania nie jest niezbędny, ale wtedy research musi być zrobiony z biglem 

Mówcie mi Pegasus 
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak
Koneksje (Fragment mojej książki).
10Rzecz jasna. To LA jest "martwe"...
Intelektualista - to człowiek mówiący zawile o rzeczach prostych; artysta - to człowiek mówiący prosto o rzeczach zawiłych.
Buk
Buk
Koneksje (Fragment mojej książki).
11Ja zdaję sobie sprawę z tego wszystkiego, co tutaj piszesz i rozważałem nad tym jak to pisałem, ale... Serio jest sens rozdrabniać się na tematy, że są tam takie i takie limity ( w sumie było full, ale ktoś kopnął w kalendarz, zwolniło sie miejsce, on akurat był we właścicwym miejscu i czasie, złożył podanie, odbył rozmowę z szefem korporacji bla bla ). Podsunąłeś mi właśnie pomysł.. gdybym tak osadził akcję w fikcyjnym mieście, wtedy mogę napisać o tym dosłownie wszystko... Co do mojego opisu - chciałem pokazać "brudny" klimat tego miasta, ale chyba za krótko to ująłem.Romek Pawlak pisze: Research ci leży i kwiczy. Nie wiadomo, czy dom, czy mieszkanie, opis miasta jest.... hm, nie wiem, jakiego słowa użyć, żeby cię nie dotknąć, więc poprzestańmy na tym, że tak się nie opisuje wielkiej (także dosłownie) aglomeracji. Telewizor jako szczęśliwy fart? W latach dziewięć dziesiątych - na pewno nie. Norma. I tak dalej...
Szczerze mówiąc, nie masz pojęcia o tym mieście, o jego naturze, o tym, jak się tam żyje - w tekście to widać. Na przykład: bohater przyjeżdża, postanawia zostać taksówkarzem i... już. Bracie w literach, nawet w Polsce masz (o ile nie znieśli) limity taksówkarzy, licencje, a w Stanach to jest w ogóle klan taksówkarski, przynajmniej w tych największych miastach (poczytaj sobie o taksówkarzach z Nowego Jorku, podejrzewam, że w LA jest podobnie).
Ergo: nie był to dobry wybór, osadzić akcję w prawdziwym mieście.
Językowo też kiepsko, ale tu przedpiścy już ci pokazali, w czym rzecz.
W sumie opis tak ogromnego miasta w 2 -3 zdaniach to kiepski pomysł, macie rację.
Koneksje (Fragment mojej książki).
12takie rozdrobnienie byłoby jeszcze większą kompromitacją. tu nie chodzi o szczegółowość, ale o zasadę prawdopodobieństwa - widzę, że nic nie kumaszRomanRP pisze: Ja zdaję sobie sprawę z tego wszystkiego, co tutaj piszesz i rozważałem nad tym jak to pisałem, ale... Serio jest sens rozdrabniać się na tematy, że są tam takie i takie limity ( w sumie było full, ale ktoś kopnął w kalendarz, zwolniło sie miejsce, on akurat był we właścicwym miejscu i czasie, złożył podanie, odbył rozmowę z szefem korporacji bla bla ).
Koneksje (Fragment mojej książki).
13// Jednak przydałby sie tutaj opcja edycji, ale mniejsza z tym.. Tak w dużej mierze to każdy tutaj sie przyczepił do tego taksówkarza, ze jest tak o na pstryknięcie palca i braku tego opisu mieszkania na początku. Chciałbym poznać opinię na temat reszty fragmentu ogólnie odnośnie fabuły i tego jak sie to czyta. Skoro nikt nic nie mówi na temat dalszej części tekstu to wnioskuję, że nie ma jakichś większych zastrzeżen? (W co, szczerze mówiąc wątpię.)
W tym momencie, nie bardzo.. Romek mówi o tym, że to nie powinno być takie "o już" , a Ty o jakiejś zasadzie prawdopodobieństwa..
Koneksje (Fragment mojej książki).
14Nie, właśnie Smoke dobrze pisze, nie zrozumiałeś. Nie chodzi o rozszerzenie opisu, tylko o sam fakt, że to działa kompletnie nie tak, jak to opisałeś. Masz złe założenia, nie złe słowa.
Mówcie mi Pegasus 
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak
Koneksje (Fragment mojej książki).
15Teraz, kumam chodzi o ten realizm. Wychodzę właśnie z założenia, że nie musi to być takie od deski do deski - w końcu to jest fikcyjna opowieść tyle, że akcja osadzona w prawdziwym mieście, ale Wy wiecie lepiej w związku z czym muszę sprawdzić kilka rzeczy jak to wygląda i to opisać.