Wspomnienia pachną sukienką

1
WWWUmieszczane na pieńku drewno rozłupywał na poły jednym uderzeniem siekiery. Łupał mocno, aż ostrze, po przedarciu się przez polano, zatapiało się w szerokim dębowym pniu. Ubrany w drelichowe spodnie i flanelową niebieską koszulę z podkasanymi rękawami, z tkwiącymi nań wiórkami, zarośnięty mężczyzna otarł krople zimnego potu z czoła, schylił się po kolejne polano, po czym umieścił je na pieńku, tak jak poprzednie: ciach! Sterta szczap rosła w oczach.
WWWSpojrzał na moment ponad prawym ramieniem w stronę rozciągniętych nylonowych sznurów, gdzie Zosia, ubrana w białą sukienkę w niebieskie kwiatki, w której tak kochała chodzić po domu, rozwieszała pranie. Rozkloszowany dół sukienki targany delikatnym jesiennym zefirkiem, muskał blade nogi właścicielki. Mężczyzna ciupiący drewno obejrzał się raz jeszcze na swoją żonę i zaprzestał pracy. Wiatr drażnił filigranowe ciało kobiety, choćby chciał przeszkodzić w rozwieszaniu wypranej pościeli nie tylko szarpiąc sukienką, ile czochrając Zosi kruczoczarne włosy. Kobieta raz po raz musiała odgarniać niesforne pasemka sprzed twarzy, zaś pranie wyrywało się z jej drobnych dłoni, jakby chciało odlecieć. Pod sukienką, na tle niskiej i szczupłej sylwetki, malowały się drobne piersi. Przyglądający się temu mężczyzna w kraciastej koszuli zamarł przez chwilę na ten widok, przełknął ślinę jak spragniony, kolejny raz ocierając pot ze zroszonego czoła. Od zawsze podobał się Zosi w tej roboczej koszuli, powtarzała to nie raz, nie dwa.
WWWStanowili brawurowo dobrane, zgodne niemal we wszystkim i chyba nigdy nie kłócące się małżeństwo. Niemal. Czasami robił "awanturę o nic” - jak to określała Zośka. Zdarzało mu się, rzadko, ale się zdarzało, puścić nerwy ze smyczy niekiedy całkowicie bez powodu, wykrzyczeć się, wyrzucić pretensje. A potem siedział zwykle cicho, zwada jak morfina przynosiła ulgę. Żona zwykle wybaczała.
WWWBył od niej o cztery lata starszy. W pewnym sensie poznali się dzięki sąsiadowi, Bronkowi, jej krewnemu, do którego wpadała wraz z rodziną na święta parę razy do roku. Znali się wówczas jedynie z widzenia. Któregoś dnia postanowił wziąć sprawy w swoje nabite muskułami od ciężkiej pracy ręce i zagadać do nieznajomej. Dziewczyna szła ulicą obok jego domu, kiedy kosił trawnik.
WWW- Pani tak sobie spaceruje, a tu wkoło tyle roboty – wskazał ręką na zarośnięte podwórko, na tę robotę, co to niby czeka. – Może by tak zechciała, piękna dama, za mnie skosić trawę, co? Pomóc choć trochę. Ładnie to tak spacerować i nic nie pomóc? – puścił do niej oczko, uśmiechając się. Miał w tym uśmiechu oraz w wyraźnej męskiej barwie głosu, z czego doskonale zdawał sobie sprawę, największą kartę przetargową. - Trochę tego jeszcze zostało, a wkoło żadnych pomocnych rąk.
WWW- Czy ja dobrze słyszałam? Czy ja wyglądam na tanią siłę roboczą? – Zwolniła kroku na chwilę, by podjąć kokieteryjny dialog. - Mam kosić pański trawnik? A pan... Co będzie wtedy robił?
WWWZastanowił się przez moment, a potem z uśmiechem odparł:
WWW- Dziękował Panu Bogu za to, że wreszcie zwróciła pani na mnie uwagę... A potem zaparzę nam kawy. Adam jestem, wyciągnąłbym rękę, tylko ufajdana jest i ten płot przeszkadza...
WWW- Zastanowię się jeszcze, czy panu pomóc – odparła z nieukrywanym rozbawieniem, póki co, nie zdradzając swojego imienia.
WWW- Jak będzie pani wracać, proszę dać odpowiedź. Proponuję chociaż tej kawy się napić. – uruchomił kosiarkę, bezczelnie nie dając odpowiedzieć, toteż nic nie odpowiedziała. Uśmiech nie zniknął z twarzy dziewczyny, poszła dalej zamyślona.
WWWTak się poznali, tak to mniej więcej wyglądało. I wiele tej trawy od tamtego czasu jeszcze urosło, sporo się nakosili, już we wspólnym ogródku, już razem, kosili, pracowali.
WWWZosia, odkąd ją po raz pierwszy zobaczył, zagadał, poprzez kilkanaście miesięcy narzeczeństwa, kilka lat małżeństwa, ciągle była chodzącym ideałem dla zaborczego, niekiedy trudnego, ale dbającego o swoją wybrankę męża, który Zosię sam upatrzył, zahaczył rozmową - ją jedyną spośród wszystkich innych dziewcząt – i którą, mimo różnicy charakterów, Adam bardzo kochał. Powiedzieć, że mu się podobała, byłoby zbyt małostkowym, nie oddałoby stanu, w jakim przez większość czasu, kiedy patrzył i przebywał obok Zosi, znajdowały się jego umysł i ciało. Pożądał jej nieludzko, zwierzęco, od pierwszych do ostatnich lat związku, tak bardzo, że w chwilach takich jak teraz, kiedy tak stał jak kołek, urobiony i spocony obok sterty drewna, nie potrafił oderwać od niej wzroku. Uwodzony jej krągłą, smagłą buzią, kruczoczarnymi włosami i anielskim spojrzeniem, nie opierał się ani przez moment, aby nie zajść żony od tyłu, objąć mocno i pocałować, powiedzieć co czuje, że ją kocha i pragnie najbardziej na świecie. Kuszony krągłościami chowanymi pod delikatną sukienką w niebieskie kwiatki, kwiatuszki, tą, którą jej kupił, kiedyś, dawno. Dawno temu. Kusiła go swoim wciąż młodym, pięknym ciałem, choć oboje byli już dobrze po trzydziestce.
WWWW tamtej chwili, rąbiąc drewno na opał, patrzył na Zosię i wyobrażał sobie, jakby to było gdyby ja tak podszedł, czy zapłonęłaby dziką żądzą, czy też powiedziała, że ma już serdecznie dość swojego wybranka? Bo miałoby mu się za co oberwać, choćby za niewyparzoną gębę… Mimo to, kochała męża. Kiedy nie byli pokłóceni, uwielbiała to dolewanie gestami i spojrzeniami oliwy do ognia, ciągłe kokietowanie. Choć kiedy się awanturował, miała go serdecznie dość, nastawały ciche dni i noce, bardzo długie i ciężkie.
WWWPorozwieszała świeże pranie, zabierając ze sobą koszyk z klamerkami. Kiedy odchodziła, leciutko przechyliła głowę w kierunku zharowanego Adama, czerwone usta zwężając jak na pocałunek, gestem przesyłając buziaka. Chodź za mną, kusił całus. Czuł, jak buzuje krew w jego żyłach, podnosząc ciśnienie, jak wzbiera pożądanie, przyśpieszając oddech. Odłożył siekierę, wspierając trzonek o dębowy pień. Przepoconego i zamyślonego Adama otaczała wokoło sterta bukowego, poćwiartowanego drewna. Opodal, w niedużej, obitej papą szopce, suszyło się już sporo rozłupanych i idealnie poukładanych szczap i polan - godziny spędzone z piłą i siekierą w dłoniach, litry wylanego potu - przejaw mieszkania przy lesie. Starczy tego z pewnością na dwie mroźne zimy.
WWWZdjął rękawice. Do domu wszedł domurowanym doń garażem, potem schodami na parter i przez hol prosto na werandę, na spotkanie. Na spotkania z Nią.
WWWLecz wewnątrz nie zastał nikogo.
WWW- Zofia? Zosiu…- Wypowiedział wreszcie pierwsze słowa tego dnia.
WWWDługie, pociemniałe firanki w miejscu otwartych drzwi na taras, gdzie zwyczajem Zośka wchodziła i wychodziła wieszać pranie bądź wychodząc do ogrodu, falowały bezdźwięcznie, zupełnie jak jej sukienka albo włosy, nie opierając się sile wiatru nawet przez chwilę. Przeważnie spędzali tu sobotnie i niedzielne poranki, siedząc, pijąc kawę. Kiedy nastawał wieczór, spraszali znajomych, paru najbliższych, i rozpalali grilla. To Zosia częściej pamiętała o takich drobnostkach, jak wspólna kawa, wspólna kąpiel, wspólna kolacja, czy wspólny spacer. Wspólne chwile. Wszystko wspólne.
WWWNa tarasie pusto, więc poszedł do kuchni – może tam będzie, pomyślał. Ale tam też śladu po gospodyni. Spojrzał na zegar: była godzina, o której zwykle wracał do domu z pracy, ale nie takiej, polegającej na rozbijaniu drzewa, a takiej zwykłej, do której ludzie rano wyjeżdżają, a popołudniami wracają. Za każdym razem, kiedy wchodził po robocie do domu, witał się z żoną pocałunkiem, a potem razem zasiadali przy stole, do obiadu.
WWWPrzez tyle czasu gotowała w tym miejscu, tutaj w tej kuchni - przeszło mu przez myśl.
WWWTeraz stał tu jedynie pusty stół, nie było obiadu, nic nie pachniało. Przypomniał sobie, jak kochali się kiedyś na tym stole. Dawno temu. Wówczas też miała na sobie ta jego Zosia dokładnie tą samą niebieską sukienkę.
WWW- A na deser dostaniesz mnie – wyszeptała kiedyś czule do ucha, kiedy kończyli jeść obiad.
WWWDzieci, choć oboje bardzo chcieli, się nie doczekali.
WWWZnowu oblizał spękane, wysuszone zimnym wiatrem wargi. Na dziś dzień skończył poszukiwania, do czego wróci prawdopodobnie jutro, może jeszcze wieczorem drugi raz i znowu zawoła jej imię. Kto wie, może jak wczorajszej nocy, Zosia znów przyśni się Adamowi? Na dziś wystarczy, poddaje się. Nie ma Zofii. Wszedł do łazienki, by umyć brudne ręce. Przeszedł do sypialni, gdzie odsunął drzwi szafy, mimo lat wciąż pachnącej lakierem do drewna, nabytej parę dni po ślubie.
WWWWewnątrz wisiała biała sukienka w niebieskie kwiatki, którą kupił jej, kiedy byli razem na wycieczce. Taka, jaką chciała. Przyciągnął dekolt sukienki bliżej nosa, by po raz kolejny, jeden z ostatnich, nakarmić emocje orientalnym zapachem perfum. Jej perfum. Ścisnął sukienkę mocnym chwytem drwala, a potem uwolnił ubranie z uścisku, przyglądając się reszcie porozwieszanych rzeczy. Wszystkie należały do żony. Woń perfum zanika z czasem, za każdym razem pachnąc coraz słabiej, gdy otwiera drzwi szafy. To nic, w łazience stoi jeszcze flakonik perfum. Jak zwykle, kiedy to robi, odczuwa emocje tak silne i towarzyszące temu poczucie bezsensu, że pociąga tylko nosem, mruży żwawiej oczy, choćby usiłował tamować łzy. Poddaje się, zasuwa drzwi do wspomnień, nie chce rozpamiętywać wydarzeń sprzed kilku miesięcy, tego, dlaczego Zofia miała nie wrócić już nigdy z zakupami w drodze do domu, co się wydarzyło.
WWWZanim kilka miesięcy temu Zosia udała się w swoją ostatnią podróż, a później Adam w poczuciu bezsilności i totalnego bezsensu każdego dnia zaczął szukać żony po domu oraz otwierać szafę, dzień za dniem, i wąchać ubrania, w przeddzień wypadku zdążył na nią nakrzyczeć. Trochę za ostro, bo wciąż ma to w pamięci, nie może sobie tego wybaczyć, że naubliżał żonie nim to się stało.
WWW- W lodówce nie ma cytryn do herbaty, a skoro nie pracujesz, mogłabyś częściej uzupełniać takie rzeczy! Do jasnej cholery, co mam pić? Herbatę bez cytryny to samej sobie pij! Pieprzona idiotka…
WWWRano nie zdążył przeprosić, bo w sumie po co? Zwykle wybaczała takie głupstwa.
WWWPodobno tamtego dnia, ze zgniecionego niczym rozdeptana puszka, leżącego na dachu samochodu, przez stłuczoną przednią szybę wysypało się kilka cytryn. Jedna z nich doturlała się pod chodnik po drugiej stronie jezdni, na którym stało w chwilę potem mnóstwo gapiów, przyglądających się całemu nieszczęściu. Jeden z samochodów omal nie potrącił dziewczynki, która wbiegła na jezdnię, schylając się po jedną z cytryn. Kierowca dynamicznie zdążył wyhamować, trąbiąc i krzycząc coś wewnątrz, coś jakby, że oprócz spóźnienia się na obiad, dodatkowo przejechałby małą idiotkę! Nie miał czasu popatrzeć na skutek straszliwego wypadku. Nieuważne dziecko skutecznie mu to uniemożliwiło. Zerknął tylko spiesząc się do domu na pogniecione auto, nie spostrzegł się, nie miał bladego pojęcia, że po drugiej stronie jezdni znajduje się zdewastowany samochód z najbliższą mu osobą w środku, jeszcze żyjącą, świadomą, jeszcze tylko przez parę godzin. On zaś następne godziny spędził czekając na Zosię w domu, aż wróci. Nigdy nie wróciła.
WWWŻółty owoc pozostał przez dłuższy czas na miejscu nietknięty, leżąc samotnie na skraju jezdni, jak samotni i niezauważeni bywają ludzie.
WWWSzczapy rozłupanego drewna odtąd rosły w zwały.

Wspomnienia pachną sukienką

2
Pięknie napisane, melancholijne opowiadanie. Przedostatni akapit wręcz mną poruszył. Historia o małżeństwie i wypadku wydaje się być bardzo prawdziwa - bez upiększeń, przedstawiona w sposób prosty, lecz niebanalny. Ot, takie jest życie, po prostu.
Misery loves company for a little bit of sympathy
KMFDM

Wspomnienia pachną sukienką

3
To ja się tradycyjnie poprzyczepiam do takich małych głupotek.
Kreator pisze: Umieszczane na pieńku drewno rozłupywał na poły jednym uderzeniem siekiery. Łupał mocno, aż ostrze, po przedarciu się przez polano, zatapiało się w szerokim dębowym pniu.
Sprzeczność, "na poły" to znaczy niezupełnie, a tu się zatapia w pieńku czyli przechodzi na wylot.
Kreator pisze: Wiatr drażnił filigranowe ciało kobiety, choćby chciał przeszkodzić w rozwieszaniu wypranej pościeli nie tylko szarpiąc sukienką, ile czochrając Zosi kruczoczarne włosy.
Coś mi tutaj nie pasuje. Do czego tutaj to "choćby"? Chyba że to jakiś gwarowy zwrot.
Kreator pisze: Uwodzony jej krągłą, smagłą buzią, kruczoczarnymi włosami i anielskim spojrzeniem, nie opierał się ani przez moment, aby nie zajść żony od tyłu, objąć mocno i pocałować, powiedzieć co czuje, że ją kocha i pragnie najbardziej na świecie.
Ale dlaczego ty tak brzydko do mnie piszesz? ;(
Tak na serio, to zgubiłam się w tym zdaniu dwa razy. Chyba przez to podwójne zaprzeczenie i długość.
Kreator pisze: Przypomniał sobie, jak kochali się kiedyś na tym stole. Dawno temu.
To w ogóle nie w temacie, ale zastanawia mnie co jest takiego świetnego w stołach, że niektórzy ludzie wolą je od łóżek. Przecież to musi być strasznie niewygodnie.

Opowiadanie w pewnym momencie zaskoczyło mnie i zasmuciło, myślę że taki miał być efekt.
"Strasznie mnie wkurza gdy się pytają:
Jak tam roboty się posuwają
A w budownictwie przecież pracuję
Co mnie obchodzą robotów ruje!?"
Autor nieznany(przynajmniej mnie)

Jajko to bardzo świeży kurczak.

Wspomnienia pachną sukienką

4
auslander pisze: Przedostatni akapit wręcz mną poruszył
To chyba największy komplement jaki może sobie życzyć autor, że swoim tekstem wywołał jakieś emocje, chocby najdrobniejsze :)
Licho pisze: T
Sprzeczność, "na poły" to znaczy niezupełnie, a tu się zatapia w pieńku czyli przechodzi na wylot.
Może źle to napisałem. Na poły czyli na dwie połówki rozłupał, a nie że siekiera weszła tylko do połowy. Rozumiesz o co mi chodzi ? :)
Licho pisze: Do czego tutaj to "choćby"? Chyba że to jakiś gwarowy zwrot.
To 'choćby' miało być synonimem 'jak gdyby'.
Licho pisze:
Opowiadanie w pewnym momencie zaskoczyło mnie i zasmuciło, myślę że taki miał być efekt.
Jeżeli naprawdę Cię zasmuciło, to naprawdę bardzo się cieszę, w końcu tak miało być :)

Dziękuję za poczytanie i komentarze.
Ogromna prośba. Otóż to jest może z dziesiąte opowiadanie jakie ogólnie napisałem. Jak to wygląda, w sensie styl, czy się broni?
Może jeszcze ktoś się pokusi o opinię? Nie lubię prosić o krytykę, ale to dla mnie, jak chyba większości tutaj, bardzo wiele znaczy. Obiecuję się odwdzięczyć i oczywiście więcej udzielać w tym dziale :P :twisted:

Wspomnienia pachną sukienką

5
To ja mogę dorzucić swoje trzy grosze.

Ogólnie jest w tym niezła atmosfera (podobało mi się, jak oddałeś pożądanie między małżonkami), chociaż samo przesłanie wydaje się być trochę banalne. Ot, kocham kogoś, jestem dla niego czasem niedobry, a potem on nagle umiera (oczywiście w wypadku samochodowym), a ja żałuję, że byłem niemiły dla tej osoby, nie doceniając tego, co mam. Odnoszę wrażenie, że gdzieś już to widziałem/słyszałem.

Dialogi nie są złe, ale trochę trącą sztucznością. Przy okazji:
Herbatę bez cytryny to samej sobie pij!
sama

Z innych kwesti warsztatowych. Weźmy tytuł:
Wspomnienia pachną sukienką
A nie sukienka wspomnieniami? :D wspomnienia jako coś totalnie abstrakcyjnego nie mogą "pachnieć" (okej, metafora, ale nawet w metaforach musi być jakaś logika). Jakoś w drugą stronę brzmi dla mnie bardziej sensownie (zapach sukienki przywołuje wspomnienia, czyli m. in. inne zapachy itd.)
Umieszczane na pieńku drewno rozłupywał na poły jednym uderzeniem siekiery.
Dopełnienie stoi tutaj na początku. Jeżeli chciałeś podkreślić, że Adam był tak silny, że jednym uderzeniem rozcinał drewno, to okej. Chociaż brakuje w zdaniu podmiotu.
Ja bym napisał tak:
"Adam rozłupywał umieszczone na pieńku drewno jednym uderzeniem siekiery".
Ubrany w drelichowe spodnie i flanelową niebieską koszulę z podkasanymi rękawami, z tkwiącymi nań wiórkami, zarośnięty mężczyzna otarł krople zimnego potu z czoła,
Jakoś średnio dla mnie brzmi "tkwiącymi nań wiórkami". Może "obsypany wiórami"? Jeżeli już gdzieś te wióry tkwiły, to może pomiędzy włóknami koszuli, czasownik "tkwić" kojarzy mi się z zakotwiczeniem, zaczepieniem gdzieś
Spojrzał na moment ponad prawym ramieniem w stronę rozciągniętych nylonowych sznurów, gdzie Zosia, ubrana w białą sukienkę w niebieskie kwiatki, w której tak kochała chodzić po domu, rozwieszała pranie.
Zerknął przez ramię?

Ogólnie czasem zdania są za długie i szyk wyrazów dziwnie się prezentuje.
Kreator pisze: to nic, w łazience stoi jeszcze flakonik perfum. Jak zwykle, kiedy to robi, odczuwa emocje tak silne i towarzyszące temu poczucie bezsensu, że pociąga tylko nosem, mruży żwawiej oczy, choćby usiłował tamować łzy
Wyszło, że to flakonik odczuwa emocje, poza tym znów długie zdanie ze skomplikowanym szykiem

Jest trochę powtórzeń (jeden-jedną, cytryn, cytryny etc.)
Rozkloszowany dół sukienki targany delikatnym jesiennym zefirkiem, muskał blade nogi właścicielki
za duży odstęp między podmiotem a orzeczeniem

Zmieniłbym na:
Targany delikatnym jesiennym zefirkiem dół sukienki muskał blade nogi jej właścicielki.
albo ewentualnie:
Rozkloszowana sukienka, targana delikatnym jesiennym zefirkiem, muskała blade nogi właścicielki.

Ogólnie opowiadanie coś we mnie poruszyło. Dopóki odzywają się emocje, to nie jest źle :)
An artist can't tell you what the hell they're up to. They don't know. They can maybe guess. What they're actually doing when they're producing a piece of art is figuring out what they're up to. And that's when you know they're actually artists. They're moving beyond themselves.
Jordan Peterson

Wspomnienia pachną sukienką

6
Podoba mi się w tym opowiadaniu ta melancholia, która umiejętnie to zasmucenie Adama po stracie Zosi, wprowadza czytelnika w stan lekkiego przygnębienia. Jest też tutaj dużo radości, którą również ukazują wspomnienia. Bardzo podobał mi się opis w którym małżonkowie się poznali, Taki alfa z tego Adama a Zosia przy nim jest skromną postacią, ale też nie do końca ponieważ pazurek damy delikatnie się ujawnił, kiedy to Adam ją kokietował na tą kawę.
Taki był to podryw fajny :D
Całość OK pozdrawiam
"BLISS"

Wspomnienia pachną sukienką

8
Hej,

Ogólnie - w porządku tekst. Przeczytałem bez zmęczenia. Jest jakiś temat, autor chce coś opowiedzieć i robi to bez nadużywania przymiotników, słownych popisów w każdym zdaniu. Z takich kwestii formalnych to mógłbym ewentualnie zwrócić uwagę na momentami trochę za długie zdania, jak choćby tu:

"Zosia, odkąd ją po raz pierwszy zobaczył, zagadał, poprzez kilkanaście miesięcy narzeczeństwa, kilka lat małżeństwa, ciągle była chodzącym ideałem dla zaborczego, niekiedy trudnego, ale dbającego o swoją wybrankę męża, który Zosię sam upatrzył, zahaczył rozmową - ją jedyną spośród wszystkich innych dziewcząt – i którą, mimo różnicy charakterów, Adam bardzo kochał."

Wiesz co, chyba trochę też za szybko wykładasz kawę na ławę ze śmiercią. Moim zdaniem, ta informacja powinna trafić czytelnika jak grom z jasnego nieba, zupełnie niespodziewanie. A tak nie jest. Dopóki jest mowa o pożądaniu, dopóki zjada Ją wzrokiem, dopóty w tekście panuje intrygujący klimat - co będzie dalej? A potem wszystko siada, bo już wiadomo - aha, umarła.

Pozdrawiam!

Wspomnienia pachną sukienką

9
Przeczytałam komentarze i znów pójdę pod prąd, bo większości chwalonych aspektów ja nie polubiłam.

Doceniam, że jest bardzo, bardzo, bardzo intensywnie szlifowane opowiadanie, ale początek...

Obrazek
Irytował mnie taki nadmiar melancholii, senności, ślicznego obrazka z udanym małżeństwem. Nawet jeśli były na nim rysy, to tylko dla pokazania, że małżeństwa mogą być idealne mimo drobnych nieporozumień. Jakoś nie mogłam wejść w historię. Jak przeczytałam o flaneli, drelichu i brodzie, to od razu nastawiłam się, że pojedziesz stereotypami i nie myliłam się. Bo oczywiście, że taki człowiek będzie trochę samcem alfa, trochę gburem, ale trochę jednak misiem. Oczywiście, że jego żona będzie piękna, zgrabna, będzie jak aniołek nie tylko z powodu zwiewnej sukienki, ale i z charakteru.

Irytowałam się na oboje bohaterów. Zwłaszcza na nią. Może dlatego, że jeśli jakieś zachowania osobiście dla mnie są niezrozumiałe, to od razu tracą wiarygodność. No bo serio, taki aniołek mimo takich zachowań męża? Na to pozwalała? Nigdy nie odpyskowała? Co ona w nim w ogóle widziała? To nie jest jakaś moja własna blokada czy brak empatii, bo nawet w syndrom sztokholmski uwierzę, jeśli jest to porządnie opisane.

Wszystko jest określone jakąś cechą. Są powtórzenia. Kruczoczarne włosy, no już wiem. Sukienka, sukienka i sukienka. Rany boskie, tak o nią dbał, a swetra nigdy nie kupił?

Scena z ich zapoznaniem się była... dziwna. Nic jak dla mnie nie wniosła.

Mało płynny szyk zdań, np.
Kreator pisze: Miał w tym uśmiechu oraz w wyraźnej męskiej barwie głosu, z czego doskonale zdawał sobie sprawę, największą kartę przetargową.
Kreator pisze: Kiedy nie byli pokłóceni, uwielbiała to dolewanie gestami i spojrzeniami oliwy do ognia, ciągłe kokietowanie.
Kreator pisze: Powiedzieć, że mu się podobała, byłoby zbyt małostkowym, nie oddałoby stanu, w jakim przez większość czasu, kiedy patrzył i przebywał obok Zosi, znajdowały się jego umysł i ciało.
Miał w tym uśmiechu oraz w wyraźnej męskiej barwie głosu największą kartę przetargową, z czego doskonale zdawał sobie sprawę.
Kiedy nie byli pokłóceni, uwielbiała to dolewanie oliwy do ognia gestami i spojrzeniami, ciągłe kokietowanie.
Powiedzieć, że mu się podobała, byłoby zbyt małostkowe, nie oddałoby stanu, w jakim przez większość czasu znajdowały się jego umysł i ciało, kiedy patrzył i przebywał obok niej.


Brzmią mocniej.

Niektóre rzeczy wtrącasz jakby z poczucia obowiązku, jakby inaczej historia byłaby niepełna. Np. to, jak się poznali, ten cały "sąsiad, Bronek, jej krewny". Tu Adam wchodzi zrozpaczony do kuchni, a tu wzmianka, jak się na stole kochali albo ni stąd, ni zowąd, że nie mieli dzieci. No to co?

Ale za to podobało mi się ostatnie zdanie :D Bo dobrze podsumowuje całość.

Pozdrawiam!

Wspomnienia pachną sukienką

10
A mnie się podobało. Uwagi wyłuskał/a @Licho, więc powielać nie będę.
Kreator pisze: - Zastanowię się jeszcze, czy panu pomóc – odparła z nieukrywanym rozbawieniem, póki co, nie zdradzając swojego imienia.
To zdanko mnie trochę zmyliło. Nie potrzebnie, moim zdaniem, dookreślone tu jest, że nie zdradziła swego imienia. Widać przecież, że się nie przedstawiła. :)
Początek trochę mnie zmęczył. Za dużo opisu, za dużo słow, za mało akcji. Ale to tylko moja opinia.
Całość jednak ciekawa.
Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.

Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/

Wspomnienia pachną sukienką

11
cru pisze: Jak przeczytałam o flaneli, drelichu i brodzie, to od razu nastawiłam się, że pojedziesz stereotypami i nie myliłam się.
Nie zrobiłem tego umyślnie, ale pewnie masz rację, bardziej chyba podświadomie tak obojga opisałem, trochę stereotypowo. Jakkolwiek drewno rąbie się np. ubranym własnie w bluzę flanelową, nie w marynarce, a zarośnięty był, bo już o siebie nie dbał - z wiadomych powodów. Nie było dla kogo.
cru pisze: Co ona w nim w ogóle widziała?
Przecież facet nie był znowu taki zły, nie bił jej, nie wyzywał od jakiś tam. Co w nim widziała? Zaradność i pracowitość - najważniejsze męskie cechy :P
Czarna Emma pisze: To zdanko mnie trochę zmyliło. Nie potrzebnie, moim zdaniem, dookreślone tu jest, że nie zdradziła swego imienia. Widać przecież, że się nie przedstawiła.
Początek trochę mnie zmęczył. Za dużo opisu, za dużo słow, za mało akcji. Ale to tylko moja opinia.
Całość jednak ciekawa.
Dziękuję za trafne uwagi :)

Baaardzo Serdecznie Dziękuję też pozostałym za komentarze. Obiecuję w wolnym czasie się odwdzięczyć! ( :twisted: )
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron