Józek

1
Była późna jesień 1949 roku.



Deszcz zacinał coraz mocnej. Za oknem, wiejska droga, pod naporem ciężkich kropli stopniowo zamieniała się w błotnistą breję. Przez zaparowaną szybę wiejskiej chaty, coraz mniej można było zobaczyć. Aby móc cokolwiek przez nią dostrzec, Józek, co jakiś czas, sukcesywnie przecierał ją dłonią. Już miał odejść od okna i zabrać się do śniadania, gdy nagle usłyszał warkot silników. Zainteresowany ciekawymi odgłosami, wybiegł z chaty boso i w samej koszuli.

- Józek gdzie lecisz? Dyć zaziębisz się! Załóż coś na nogi – wołania babci już do niego nie docierały.

Gdy znalazł się przed domem, zobaczył zbliżający się wojskowy łazik z płócienną plandeką. Jego uwagę jednak bardziej przyciągnął inny pojazd. Był to czarny wóz, który jechał tuż za wojskowym Jeepem. Miał coraz większe problemy z poruszaniem się w tej błotnistej mazi, w jaką, mocno padający deszcz, zamienił piaszczystą, wiejska drogę. Józek znieruchomiał. Nigdy wcześniej nie widział piękniejszego auta!

Czarny, elegancki woź pokonywał dziury i wyboje z niebywałą gracją i wytwornością. świeże błoto nie zdołało przykryć blasku jego błyszczącej karoserii. Srebrny „grill”, przykrywający chłodnicę auta, prezentował się majestatycznie. Przecinały go dwa daszki stanowiące symbol marki auta.

Józek był niemalże wniebowzięty. Z zapartym tchem, oraz rozdziawioną buzią obserwował go, gdy przejeżdżał tuż obok jego domu. Nagle czarny wóz zatrzymał się. Następnie lekko cofnął, próbując nabrać rozpędu, po czym ponownie ruszył do przodu. Nic z tego. Próba nie powiodła się. Pojazd ugrzązł w błocie na dobre. Dodawanie gazu przez kierowcę w niczym nie pomagało. Wręcz przeciwnie, powodowało, że pojazd zakopywał się jeszcze głębiej. Z łazika wyskoczyło dwóch żołnierzy z pepeszami przewieszonymi przez ramiona. Podbiegli z tyłu czarnej limuzyny. Próbowali, pchając auto od tyłu, możliwie jak najbardziej je rozbujać, tak aby mogło w końcu wydostać się z tej błotnej pułapki.

Chłopiec tchnięty jakimś nagłym, nieokreślonym odruchem podbiegł do tyłu czarnej limuzyny i przyłączył się do pchania.

- A ty tu, czego?! – usłyszał zaraz od jednego z żołnierzy. Wracaj do matki!

Chłopiec nie słuchał. Był jak w transie.

- Spierdalaj stąd, ale już! – krzyknął ten sam, po czym odepchnął małego, silnym ruchem ręki.

Józek upadł i cały utaplał się w błocie.

- Józek, Józuś! No gdzie ty latasz? Czemu babci przykrości sprawiasz? – coraz bardziej dramatyczny głos babci, dochodził z wnętrza chaty. Chodź tutaj! Gdzie cię nosi?

Chłopiec leżał nieporuszony. Cały czas jego uwagę przyciągała piękna czarna limuzyna. Nie mógł oderwać od niej wzroku. Patrzył na auto z wielkim podziwem, będąc jak w hipnotycznym transie.

W końcu żołnierzom udało się wypchnąć auto z błota. Wskoczyli ponownie do wojskowego Jeepa. Następnie, z wielkim impetem, ruszyli z miejsca. Józek śledził wzrokiem czarny pojazd, do momentu, aż ten nie zniknął za zakrętem wiejskiej drogi. Chłopak wstał, otrzepał się i wrócił do chaty.

- Matko Boska! Józuś jak ty wyglądasz? Jak siedem nieszczęść! Coś ty robił? – biadoliła babcia.

- Nic babciu, to nic. Zaraz się umyję. Będę czysty.

- Ale synku, herbata stygnie, jajecznica też! Przecież nie lubisz zimnej.

- Babciu, pójdę się umyć. To nic. Zjem zimną. Albo nie. Nie jestem głodny. Umyję się, przebiorę i pójdę do Franka.

- Dziecko bój się Boga! Głodny będziesz chodził? Toż to nie zdrowe jest chodzić z pustym brzuchem.

- Babciu mówiłem, że nie jestem głodny.

- Ależ syneczku, jeszcze przed chwilą pytałeś się, kiedy będzie jajecznica. A teraz, co?

- Straciłem apetyt, najwyżej zjem u Franka.

Wybierając się do Franka, Józek tak się zaaferował niedawnymi wydarzeniami, że zapomniał włożyć buty. Biegł, co tchu, boso, nie zwracając uwagi na ogromne kałuże, w które co raz to wpadał. Gdy przekroczył płot do obejścia, gdzie mieszkał jego przyjaciel, zaczął drzeć się w niebogłosy.

- Franek, Franek!

Biegnąc dalej potknął się nawet dwa razy i upadł. Gdy na podwórku dostrzegł pana Stanisława, ojca Franka, z trudem łapiąc oddech, zapytał go:

- Dzień dobry! Proszę pana … gdzie jest Franek?

- Pochwalony! A co to się stało? Pali się czy co?

- Muszę się zobaczyć z Frankiem… Proszę mi powiedzieć gdzie on jest?

- W stodole. Abo, co?

- Dziękuje – odparł Józek, jeszcze dysząc i natychmiast pobiegł w stronę stodoły. Zrobił to tak szybko, że nie słyszał już głosu pana Stanisława, który coś jeszcze do niego mówił.

- Franek, jesteś? – zawołał Józek, gdy otworzył drzwi od stodoły.

- Cześć Józek! Co się tak wydzierasz? Na całym podwórku cię słychać! – zbeształ go Franek

- Mówię ci, jakie auto widziałem! Nie uwierzysz! Przed moimi oknami zakopał się w błocie. Nawet pomagałem go wyciągać…



***



Po powrocie do domu, Józek bardzo źle się poczuł. W nocy dostał bardzo wysokiej gorączki. Babcia była przerażona.

- Po doktora trzeba - zdecydowała.

Gdy nazajutrz rano, przyszedł lekarz, zdała mu sprawozdanie z ciężkiej nocy, jaką przeżył wnuczek.

- Józek w nocy, w gorączce mówił coś o jakimś czarnym samochodzie. Ciągle powtarzał, jaki to on piękny i że mu pomagał, wypychał go znaczy… czy coś takiego.

- Pani Makowa. To normalne przy takiej gorączce… To maligna była. Czy jego ojciec wie, w jakim stanie jest Józek?

- Jeszcze nie. Ale muszę komuś powiedzieć by go zawiadomił.

Lekarz dokładnie zbadał chłopca, po czym autorytatywnie stwierdził:

- Tak, ojciec musi przyjść! Mały może tego nie przeżyć. Jest w bardzo poważnym stanie. Ma ostre zapalenie płuc. Miejmy nadzieję, że jego organizm będzie na tyle silny, aby zwalczyć chorobę. Ja oczywiście, ze swojej strony zapiszę odpowiednie lekarstwa, ale one mogą okazać się niewystarczające.

- Jego ojciec jest w lesie. Trzeba go jakoś zawiadomić – babcia próbowała mówić najciszej jak się dało.

- Dobrze, rozumiem, postaram się to załatwić.

- O wdzięczna będę dobrodzieju!

Mijały dni, a stan Józka nie ulegał zasadniczej poprawie. W ciągu dnia dobrzał, żeby w nocy ponownie wpadać w gorączkę i majaki.

Wreszcie, jakiś tydzień po wizycie doktora, w domu pojawił się ojciec Józka. Całą noc spędził przy jego łóżku, trzymając go za rękę, oraz robiąc mu zimne kompresy na czoło. Wizyta okazała się mieć zbawienny i ozdrowieńczy wpływ na chorego. Jego stan stopniowo się poprawiał. Gdy Józek doszedł wreszcie do siebie, pierwsze, co zrobił to opowiedział ojcu o pięknym czarnym aucie, który ugrzązł w błocie pod oknami ich chaty, a on pomagał wyciągać go z błota.

Słysząc tą historię ojciec drgnął.

- Józuś musisz mi coś obiecać! Obiecaj mi… nie… przysięgnij, że nigdy więcej już nie zbliżysz się do tego auta!

- Ależ tato!

- Przysięgnij mi!

- Ale dlaczego?

- Bo tym samochodem jeżdżą bardzo źli ludzie! Oni chcą mnie złapać i wsadzić do więzienia!

- Ciebie? Dlaczego?

- Synku, teraz musisz odpoczywać. Musisz być zdrowy. Widzisz jak się babcia denerwuje? Na drugi raz nie biegaj w samej koszuli i bez butów po dworze! To nie może się powtórzyć!

- Dobrze, nie będę.

- Synku pamiętaj, jakby coś się znowu złego z tobą działo, natychmiast powiedz to panu doktorowi. On mnie szybko zawiadomi. Przybędę najprędzej, jak tylko to będzie możliwe. Już nie będziesz musiał tak długo na mnie czekać.

- Dobrze tato, będę pamiętał.



***



Wiosną chce się żyć!- myślał Józek siedząc razem z Frankiem przed swoim domem, planując kolejne dziecięce żarty i psikusy. Razem obserwowali Jadźkę, która mieszkała w chacie naprzeciwko. Józkowi bardzo się ona podobała. Nagle usłyszeli charakterystyczne odgłosy silników. Gdy ujrzeli dwa jadące auta, Józek drgnął.

Jednym z nich był ten sam samochód, który widział późną jesienią zeszłego roku. Tchnięty nagłym odruchem, wybiegł z chaty i puścił się biegiem za oddalającymi się samochodami. Za nim podążał Franek, bezustannie coś do niego krzycząc i mocno gestykulując. Nagle auta zatrzymały się przed domem jednego z mieszkańców wsi. Z łazika wyskoczyło trzech żołnierzy natomiast z czarnej limuzyny wyszło niespiesznie czterech mężczyzn w płaszczach, z kapeluszami na głowach. Trzech z nich udało się wraz dwoma żołnierzami do wnętrza chaty, natomiast jeden z cywilów udał się na stronę, za potrzebą. Trzeci z żołnierzy został na straży przy czarnym aucie.

Józka równocześnie przeszedł dreszcz strachu, jak i bardzo pozytywnych emocji. Nie mógł zmarnować takiej okazji. Musiał z niej skorzystać. Kolejna już mogła się nigdy nie powtórzyć. Był jak zahipnotyzowany. Nie reagował nawet na usilne nawoływania, chowającego się w krzakach Franka, który ściszonym głosem próbował odwołać przyjaciela od powziętego zamiaru. Józek był uparty i zdeterminowany, nie zastanawiając się długo, zaczął realizować bardzo śmiały i szalony plan. Korzystając z zaistniałej szansy, po cichutku zakradł się do auta, od strony pasażera. Przez nikogo niezauważony, delikatnie, z wyczuciem otworzył drzwi i wśliznął się do środka. Gdy znalazł się we wnętrzu auta, jego oczy zalśniły. Wszystko było tutaj takie cudowne i piękne. Rozkoszował się i delektował każdą chwilą spędzoną w tej cudownej limuzynie. Jednak, gdy tylko chwycił kierownicę, jego wzrok padł na żołnierza, z przewieszonym karabinem przez ramię, który stał odwrócony do niego plecami, tuż obok auta i palił papierosa. Natychmiast przywróciło mu to poczucie rzeczywistości. W jednej chwili zdał sobie sprawę z powagi sytuacji. Postanowił jak najszybciej wybiec z auta i uciec jak najdalej. Zaczął gwałtownie szarpać za klamkę. Raz i drugi, jednak bez skutku. Ta niemoc spowodowała, że chłopak wpadł w panikę. Szarpał coraz mocniej, ale na próżno. Drzwi ani drgnęły. Wtem ktoś silnie pociągnął za klamkę od zewnątrz. Drzwi otworzyły się. Stał za nimi mężczyzna w szarym płaszczu i w kapeluszu na głowie.

- źle ciągniesz. Powinieneś naciskać w dół, a nie do góry. Tak na pewno nie otworzysz tych drzwi – mężczyzna uśmiechnął się szelmowsko do Józka.

- Podoba ci się? – kontynuował zawadiacko.

Józek wpatrzony w niego wielkimi oczami, śmiertelnie przerażony nie mógł się poruszyć, a co dopiero wydobyć z siebie choćby jakiegoś dźwięku.

- To Citroen. Piętnastka. Rocznik 1934. Piękny wóz, nie? – mężczyzna pochylił się nad Józkiem. Chłopak teraz nerwowo oddychając, chłonął wyraźną woń jego nieświeżego oddechu.

- Powiem ci coś w tajemnicy, chcesz?

Józek lekko skinął głową.

- Kiedyś, jeszcze przed wojną, jeździli nim burżuje. Wiesz, kto to jest burżuj?

Chłopiec milczał jak zaklęty.

- Nie wiesz, co?

Józek dalej nie odpowiadał.

- To powiem ci. Burżuje to tacy ludzie, po których tutaj jesteśmy – głos mężczyzny nabierał spokojnego, rzeczowego tonu. Burżuje to wrogowie ludowi, a ty jesteś z ludu, co? – spojrzał na niego pytająco, po czym nagle, zupełnie niespodziewanie, krzyknął się na Józka.

- A dlaczego po nich przyjechaliśmy?! – nie czekając na odpowiedź, dalej triumfował. Bo kradną, bo to urodzeni złodzieje! Czy ty też jesteś burżujem!? – mężczyzna wwiercał się wzrokiem w śmiertelnie wystraszonego Józka.

Chłopiec teraz, marzył tylko o tym żeby się stąd jak najszybciej wydostać, uciec jak najdalej i najlepiej schować się w mysiej dziurze. Uczynił nagły, desperacki ruch ciałem w kierunku człowieka w płaszczu. Jednak ten szybko zagrodził mu drogę.

- Nie tak szybko. Nie puszczę cię dopóki mi nie odpowiesz! Czy ty też kradniesz?!

Zrezygnowany Józek pokręci przecząco głową.

- No, więc co robiłeś w tym aucie? Odpowiadaj jak do ciebie mówię!

- Ja tylko… proszę…. błagam… już nie będę… niech mnie pan puści.

- Czy ty myślisz, że ja mogę złodzieja wypuścić, kiedy ten sam mi się w łapy pcha?

Stojący przy aucie, przypatrujący się im z boku młody żołnierz, niespodziewanie odezwał się.

- Obywatelu kapitanie, to smarkacz, pewnie chciał se posiedzieć w aucie. To gówniarz zwykły. Puśćcie go, co?

- Pilnuj swojej roboty i do mojej się nie wpierdalaj!- odezwał się mężczyzna w kapeluszu.

żołnierz popatrzył badawczo na funkcjonariusza Urzędu Bezpieczeństwa, wyrzucił niedopałek papierosa, następnie odwrócił się do niego plecami.

Po chwili zjawiła się reszta cywilów, ubranych w długie płaszcze z ciemnymi kapeluszami na głowach.

- A kogo tu masz Stasiek? Co to za gagatek? – zapytał jeden z mężczyzn.

- Włamał się do auta! Pewnie chciał coś ukraść albo, co gorsza… szpiegował! – odpowiedział ten, który przyłapał Józka.

- Nie może być… taki chłopaczek? – pokręcił głową inny.

- Mówię ci to burżuj!

- Dobra zabieramy go do nas – zdecydował czwarty, który wyglądał na najstarszego. Może być użyteczny. Może będzie coś wiedział o miejscowych. Te skurwiele z AK pochowały się gdzieś w okolicznych lasach. Tutaj ich ani widu ani słychu. Może on będzie coś wiedział. Chyba tutejszy, nie?

Józek dopiero teraz przypomniał sobie słowa ojca. „To bardzo źli ludzie..” Jednak na wszelkie konkluzje było już za późno.

Wrzucono go do ciasnej i mrocznej celi więziennej. Oprócz niego, osadzonych było tam jeszcze kilku innych więźniów. Całą noc leżał na gołej, lodowatej podłodze trzęsąc się z zimna i przerażenia. Spał, a właściwie tylko drzemał w wielkim ścisku, ponieważ cela była przepełniona. Józek był strasznie roztrzęsiony. Najgorsze było jednak dla niego to, że babcia się na pewno bardzo o niego martwi. Pewnie już jakoś powiedziała ojcu o jego zniknięciu, a ten na pewno będzie bardzo wściekły. Zleje mnie pasem, jak tylko stąd wyjdę. Jeżeli w ogóle mnie wypuszczą. Boże, co ja zrobiłem… - myślał zatroskany i przerażony Józek.

Następnego dnia, z samego rana, wzięto go na przesłuchanie. Wprowadzono go do małego pokoju przesłuchań, gdzie za biurkiem siedział już oficer śledczy.

Ten gruby, starszy mężczyzna z błyszczącą, rozległą łysiną na głowie, nosił na sobie mundur Ludowego Wojska Polskiego. Widok małego, bosego i zupełnie bezbronnego chłopca nie zrobił na nim żadnego wrażenia, praktycznie w ogóle nie zwrócił na niego uwagi. Wydawał się stosować procedurę przesłuchania mechanicznie, automatycznie, bez względu na to, kogo przyszło mu w danej chwili przesłuchiwać. Nie spojrzał nawet, z kim ma do czynienia. Przeglądał mozolnie papiery leżące na jego biurku, co chwile podtrzymując sobie palcem małe okulary, które co jakiś czas zsuwały mu się z nosa.

- Nazwisko?

Strwożony Józek stał ze spuszczona głową i milczał.

- Masz chyba jakieś, co?

- Tak, nazywam się Makowy. Józef Makowy.

Oficer śledczy drgnął. Podniósł swój wzrok z nad papierów i bacznie przyjrzał się Józkowi. Był wyraźnie poruszony. Po dłuższej chwili zapytał ponownie.

- Czy ty wiesz do czyjego samochodu się włamałeś?! Czy wiesz, że to było auto, które jest własnością Urzędu Bezpieczeństwa Publicznego?

Józek spuścił wzrok i dalej milczał.

- Dlaczego to zrobiłeś?!- dopytywał się oficer śledczy.

Chłopak jednak nie odpowiadał. Funkcjonariusz cały czas przypatrywał mu się z wielką uwagą. Wreszcie, po dłuższej chwili milczenia, Józek bardzo cicho odpowiedział.

- Dlatego, że to auto, bardzo mi się podoba.

- I co w związku z tym? Myślałeś, że się do niego, ot tak po prostu włamiesz? Coś ty, se wyobrażał gówniarzu? że co? że sobie nim potem, najzwyczajniej w świecie odjedziesz?

- Ja… tylko…

Oficer śledczy przymrużył oczy i przestał na moment wpatrywać się w Józka. Widać było, iż wpadła mu do głowy jakaś myśl, która zaprzątnęła go całkowicie. Wreszcie odezwał się.

- To może chciałbyś się nim przejechać, co? – zaproponował już normalnym, spokojnym głosem. Radykalnie zmienił ton i strategię przesłuchania. Bacznie oczekiwał reakcji przesłuchiwanego. Gdy ten nie odpowiadał, dodał prawie dobrodusznie.

- Ale nie tak normalnie. Nie jako pasażer, ale jako kierowca! Mógłbyś usiąść za kierownicą…

- Naprawdę…mógłbym…ale nie… – chłopak zaczynał się łamać. Nie dosięgam do pedałów.

- Poradzimy sobie z tym… Ktoś ci pomoże. Będziesz siedział na kolanach kierowcy i sam będziesz mógł kręcić kierownicą. Co ty na to?

- Naprawdę mógłbym?? – oczy Józka zaświeciły. Był porażony szczęściem. W siódmym niebie. W ziemskim raju.

- Oczywiście! Tylko powiedź nam gdzie możemy znaleźć twojego ojca? Chcemy z nim tylko porozmawiać… nic więcej.

- Ja naprawdę nie wiem gdzie jest tata…gdzieś w lesie…

- To już wiemy. Zastanów się dobrze i przypomnij. Czy tata nie mówił ci jak można go znaleźć? Kto może w razie nagłej potrzeby doprowadzić ciebie do niego?

Józek milczał.

- Zastanów się! Twojemu ojcu grozi wielkie niebezpieczeństwo! Może w każdej chwili zginąć!

Józek ani drgnął. Nieustannie wpatrywał się w podłogę. Bił się z myślami. Ciągle i na nowo przypominał sobie słowa ojca. Ale z drugiej strony może jednak faktycznie tacie coś grozi. Ten pan przecież nie jest taki zły, obiecał, że mnie wypuści, no i ten samochód… ja jako kierowca… Niesamowite!

- Pamiętaj! Odwieziemy ciebie do domu i będziesz mógł poprowadzić! Właściwie to sam siebie zawieziesz!

- Naprawdę? – Chłopiec myślał, że śni. Cięgle nie dowierzał.

- Tak, ale tylko pod tym jednym warunkiem. Musisz nam pomóc znaleźć twojego ojca. To jedyny warunek. No, co ty na to? Taka okazja już się nie powtórzy!

Józek, jeszcze chwilę milczał, następnie odezwał się.

- Dobrze, powiem panu. W razie nagłej potrzeby mam powiadomić doktora z naszej wsi. On znajdzie tatę, bo wie dokładnie, gdzie on teraz jest. Ale na pewno będę mógł kierować?

- Tak, już ja o to zadbam – oficer śledczy wpadł w wesoły nastrój. Powiesz nam tylko gdzie mamy ciebie wysadzić.

- Dobrze, mieszkam na skraju lasu, cztery domy za kościołem.

- No to cieszę się! Podjąłeś słuszną decyzję. Będziesz mógł nawet dłużej poprowadzić wóz! Pojedziemy okrężna drogą, żeby najpierw porozmawiać z panem doktorem. Już my z nim pogadamy – powiedział oficer śledczy, po czym wstał zza biurka, uśmiechnął się w stronę chłopca i zbliżył się do niego.

- Fajnie! Bardzo się cieszę! - odparł rozradowany Józek. Jednak do końca nie odczuwał absolutnej, niczym niezmąconej radości. Coś w głębi duszy podpowiadało mu, że chyba za realizację tego wielkiego marzenia przyjdzie mu zapłacić wysoką cenę. Nie znał tylko jej wartości. Ale nie zaprzątał sobie tym zbytnio głowy, gdyż cały jego świat przesłaniała mu teraz możliwość zrealizowania niewyobrażalnego marzenia. Ogarniało go tak wielkie i niepojęte szczęście, że jeszcze nie dawno, nawet nie podejrzewałby, iż coś takiego w życiu może go spotkać.

- My też się cieszymy waszym szczęściem – wesoło odpowiedział oficer Urzędu Bezpieczeństwa, po czym przyjaźnie poklepał dłonią chłopca po głowie. Wyszli razem z pokoju przesłuchań.

- Zatem panie kierowco…w drogę! – dodał jeszcze radośnie, zamykając za sobą i Józkiem drzwi.

2
Przeczytałem i nie wiem do końca co o tym myśleć.

Z jednej strony mi się podoba, z drugiej jednak brakuje mi tu czegoś.

Ogólnie zgrabnie opisałeś tą historyjkę, ale jest kilka potknięć. Choćby tutaj:
Był to czarny wóz, który jechał tuż za wojskowym Jeepem. Miał coraz większe problemy z poruszaniem się w tej błotnistej mazi, w jaką, mocno padający deszcz, zamienił piaszczystą, wiejska drogę. Józek znieruchomiał. Nigdy wcześniej nie widział piękniejszego auta!

Czarny, elegancki woź pokonywał dziury i wyboje z niebywałą gracją i wytwornością.
Wpierw piszesz, że miał trudności, by po chwili zaprzeczyć temu słowami: "pokonywał dziury z niebywałą gracją i wytwornością."

Dialogi też momentami wydają się być pisanymi na siłę.

Nie wiem czy nie powinieneś poddać język trochę większej stylizacji. Teraz odnoszę wrażenie sztuczności niektórych sformułowań, np. Józek jest dzieckiem wiejskim, ale jego język nam tego nie mówi, tak samo jest z resztą bohaterów.

Pomysł mi się podoba, wykonanie już mniej. Nie wiem jak ocenić, dlatego sobie to daruję.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

3
Dzieki za opinie. Pomysle jeszcze nad ta stylizacja jezykowa. Ciesze sie, ze nie jest zle. Szkoda, ze nie dalo sie ocenic, bo bylem ciekawy. Pozdrawiam!

4
przez zaparowaną szybę wiejskiej chaty, coraz mniej można było zobaczyć. Aby móc cokolwiek przez nią dostrzec, Józek, co jakiś czas, sukcesywnie przecierał ją dłonią. Już miał odejść od okna i zabrać się do śniadania, gdy nagle usłyszał warkot silników. Zainteresowany ciekawymi odgłosami, wybiegł z chaty


Przegadane. Przedobrzone, namolnie wytłumaczone. Skoro przez szybę prawie nic nie było widać, to wiadomo, że on ją przecierał po to, żeby było widać. Po co więc to podkreślać? Wystarczyłoby: "przez zaparowaną szybę wiejskiej chaty coraz mniej można było zobaczyć, więc Józek co jakiś czas przecierał ją dłonią." To samo z warkotem silnika, wystarczyłoby: "nagle usłyszał warkot silników. Zainteresowany, wybiegł z chaty". Nie trzeba mieć Nobla żeby się zorientować, że to warkot go zaintrygował, prawda?



Widać też, że pałasz niezrozumiałą namiętnością do przecinków i stawiasz je wszędzie, czy trzeba, czy nie. Zapytaj o szczegóły Elster, naszego czcigodnego Interpunktatora, ona Ci wszystko wytłumaczy :)



Nie mam teraz czasu przeczytać reszty, ale zrobię to w końcu, bo tekst wygląda na dosyć ciekawy pomimo tej wysypki przecinków i tych upartych tautologii.

To tymczasem.


żołnierz popatrzył badawczo na funkcjonariusza Urzędu Bezpieczeństwa
Brawo. Tym jednym zdaniem pokazujesz, że wiesz o co w tym całym pisaniu chodzi. Wcześniej, z perspektywy małego chłopca, piszesz o tym mężczyźnie jako o panu w kapeluszu. Bo niby skąd Józek maiłby wiedzieć, że to ubek. Natomiast żołnierz nazywa rzeczy po imieniu bo może; w ten sposób dbasz jednocześnie o to, by czytelnik nie zbłądził. świetnie tutaj upilnowałeś narracji.


Widok małego, bosego i zupełnie bezbronnego chłopca nie zrobił na nim żadnego wrażenia, praktycznie w ogóle nie zwrócił na niego uwagi. Wydawał się stosować procedurę przesłuchania mechanicznie, automatycznie, bez względu na to, kogo przyszło mu w danej chwili przesłuchiwać.


Natomiast tutaj chała. Nagle, dosłownie znikąd, pojawia się nowy narrator wszechwiedzący, trzecioosobowy. Tutaj już narracji nie prowadzi ani Józek, ani drugoplanowi bohaterowie, jak to było w przypadku żołnierza - tylko ktoś stojący zupełnie z boku, chciałoby się rzec - sam autor. Lepiej byłoby pozwolić temu śledczemu na narrację.
[img]http://server.jassmedia.net/tutona/baner7s.png[/img]

5
długo zastanawiałam się co napisać, nadal nie jestem pewna swoich "odczuć"



kolejna historia z morałem - ale nie jest źle, gdyż temat ciekawy.

rzeczywiście widać braki typowo warsztatowe, co znacznie obniża walory twojego tekstu. poćwicz stylizacje i naturalne dialogi - obserwuj ludzi na ulicy, w pubach, szkole/uczelni/pracy, słowem wszędzie.



nie za dobrze wypadły zmiany narracji.
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”