***
WWWŁódź się budziła.
WWWBlanka nigdy nie nastawiała budzika, przeciągły ryk świstawki w fabryce przy Wodnym Rynku wystarczył jej w zupełności. Było to oczywiste i naturalne tak jak to, że się oddycha; od stu sześćdziesięciu lat dla kolejnych pokoleń weberek, majstrów i farbiarzy zakładowy gwizdek był zwiastunem końca kolejnej zmiany, a dla fabrykantów – sygnałem pobudki. To jedno od pierwszego dnia istnienia fabryki się nie zmieniło, chociaż zmieniło się już wszystko, inni byli robotnicy i maszyny, Łódź niepostrzeżenie stała się największym miastem na zachodzie Polski, właściciele już od dawna podpisywali się jako „Kesslerowie”, a ich zakłady potęgą nie ustępowały nawet imperium rodziny Poznańskich.
WWWTak, jak jej pierwszego łódzkiego pradziadka nazywali Lodzermenschem, tak samo Blanka lubiła myśleć o sobie. Było to mocno zresztą na wyrost, sama nie osiągnęła jeszcze niczego i trudno, żeby było inaczej.
-Blanko Karolino Kessler, już od sześciu godzin jesteś pełnoletnia. - Dziewczyna uśmiechnęła się do siebie i, wyskoczywszy z łóżka, wyjrzała na dwór; jej rodzice właśnie wysiadali z samochodu, tego dnia wcześniej niż zazwyczaj przyjechali na Wodny Rynek.
WWWAnna Kesslerowa natychmiast dostrzegła córkę w oknie jej sypialni na piętrze pałacu.
-Chodź, mamy coś z tatą dla ciebie. - Pomachała sporej wielkości kopertą, przewiązaną jasnoróżową wstążką.
WWWBlance nie trzeba było dwa razy powtarzać, tak jak stała, wypadła na korytarz i, dudniąc bosymi stopami po wyścielonych bordowym chodnikiem stopniach, zbiegła na półpiętro wyłożonej jasną boazerią klatki schodowej.
-No, to ostatnie dziecko z rodu Kesslerów jest już dorosłe. - Wilhelm Kessler przytulił córkę do siebie. - I pomyśleć, że jeszcze tak niedawno zjeżdżałaś tu po poręczy...
-Na waszym miejscu zdecydowanie cieszyłabym z tej mojej dorosłości. – Dziewczyna puściła oko do ojca. - Ostatni zjazd skończył się na wstrząśnieniu mózgu i dwóch szwach, dobrze, że blizny nie widać pod włosami...
WWWKessler roześmiał się.
-Akurat głowa to będzie ci teraz bardzo potrzebna.
-Otwórz, proszę. - Anna podała córce kopertę; dziewczyna jakby zawahała się, przez moment głaskała kciukiem szorstki, czerpany papier. - A życzyć chcemy ci przede wszystkim podejmowania samych mądrych i trafnych decyzji...
WWWBlanka nie czekała już dłużej. Kiedy drżącymi z niecierpliwości palcami rozwiązywała wstążkę i wyciągała prezent, nie wiedziała jeszcze, że właśnie ta chwila będzie wracać do niej we wspomnieniach wiele, wiele razy...
WWWEliza, jak zawsze, czekała na Blankę przy wejściu do Źródlisk. Już kiedy szła przez park, dojrzała audi Kesslerów stojące koło wozowni pałacu i nie dziwiła się wcale, że jej przyjaciółka się spóźnia. W końcu osiemnaste urodziny są raz w życiu – i raz w życiu rodzice dają taki prezent... Ranek był słoneczny i ciepły, po błękitnym niebie przesuwały się białe kłębki chmur, bzy na Wodnym Rynku ciągle jeszcze kwitły, a jednostajny huk włókienniczych maszyn, wytłumiony przez grube ceglane mury do cichego pomruku, działał na Elizę uspokajająco; nie było sprawy, mogła czekać dowolnie długo.
WWWW końcu Blanka, dobry kwadrans po zwyczajowo przyjętym czasie, wybiegła z zakładowej bramy – i to też właściwie nie było dla Elizy zaskoczeniem.
-Elizka! Dostałam, naprawdę dostałam! - Blanka rzuciła się jej na szyję.
-Wiem, wariatko. - Eliza wyplątała się z uścisku i poprawiła Blance szarą, licealną maciejówkę, byle jak wciśniętą na jeszcze bardziej byle jak uczesane rude włosy. - To ja robiłam ten papier, obiecałam twojej mamie, że się nie wygadam. Pół nocy nad tym siedziałam, ale fajnie wyszło. - Z zadowoleniem spojrzała na trzymany przez przyjaciółkę dokument stylizowany na firmowy papier z początków istnienia fabryki, na którym literami o nieco secesyjnym kroju wypisane było „Akt własności”.
WWWInni prosili na osiemnastkę przeważnie o nowe telefony, laptopy, kurs prawa jazdy, co odważniejsi o tatuaż – a Blanka chciała fabrykę. I doczekała się w końcu. Po roku ciągłych próśb rodzice w prezencie urodzinowym zdecydowali się przepisać na nią najstarszą część zakładów – wytwórnię ręczników w „Centrali” przylegającej do pałacu przy Wodnym Rynku – a sam pałac, ukochany przez Blankę chyba jeszcze mocniej niż pradziadkowe przędzalnie, tkalnie i apretury - oddali jej póki co w dożywotnie użytkowanie.
-W poniedziałek idziemy do notariusza. I nareszcie wszystko się zmieni, nareszcie będę sama za siebie odpowiadać, sama utrzymywać, nikogo nie będę musiała słuchać...
WWWEliza słuchała Blanki w milczeniu; starsza od niej o trzy miesiące, nie chciała pozbawiać jej złudzeń. Z własnego doświadczenia świetnie wiedziała, że pełnoletność – zwłaszcza w szkole - niczego tak naprawdę nie zmienia. W tym przypadku dochodziła jeszcze fabryka, która, jak Eliza przypuszczała, odbierze przyjaciółce resztę tak naprawdę pozornej swobody. Ale póki co Blanka była nieprzytomna ze szczęścia, rozgadana i zakręcona jak mało kiedy, i naprawdę nie było sensu psuć jej tej urodzinowo-fabrycznej radości.
WWWPrzyjaciółki pochodziły z tego samego włókienniczego świata – ale z przeciwległych jego krańców. Blanka była dzieckiem fabrykanta z pałacu przy Wodnym Rynku – a Eliza córką i wnuczką weberek i majstrów, prawnuczką auskiery i andryjera, po prostu dziewczyną z kesslerowskich famuł na Księżym Młynie. Poznały się dopiero w liceum, ufundowanym przez pierwszego łódzkiego pradziadka Blanki, a które ona sama wybrała wiedziona rodzinnym sentymentem. Wtedy też, przez bliskość szkoły, przeprowadziła się z willi na Julianowie do pałacu i razem z Elizą stały się nierozłączne. Dwie spokojne licealistki w szarych czapkach „piłsudczyków” ze szkoły przy alei Scheiblera dość szybko stały się oczywistą częścią Księżego Młyna - i po trzech latach już właściwie nikogo nie dziwiło to, że „Kesslerówna zadaje się z dziewczyną od Białków”. Łódź nie takie rzeczy widziała...
WWWByła piąta po południu, kiedy Eliza nagle uświadomiła sobie, że przez otwarte okno w pokoju Blanki nie słychać odgłosów maszyn.
-Fabryka stoi.
-No, stoi.
-Nie idziesz zobaczyć? - Eliza dalej nasłuchiwała, na jej twarzy malował się niepokój przemieszany z czujnością.
WWWBlanka wzruszyła ramionami.
-Nie, to jeszcze rodzice kazali zatrzymać. Wiesz, żeby wszyscy mogli przyjść dzisiaj na Źródliska, na moje urodziny...
-Myślałam, że będę na zamkniętym balu fabrykantów, a tu się zrobił festyn dla całego zakładu. - Eliza gwizdnęła przez zęby i zmarszczyła śmiesznie nos; Blanka zrozumiała, że żartuje. - A wiesz, że to jest strasznie miłe, że pomyśleliście nawet o nas, robotnikach. - Spoważniała nagle.
WWWBlanka nie odzywała się, nie wiedziała, jak się zachować. Bardzo rzadko między nią a jej przyjaciółką pojawiało się dzielenie na to co „nasze” i „wasze”, chociaż miały świadomość tych różnic, to z reguły nie miały one najmniejszego znaczenia – i takie chwile jak ta były dla dziewczyny potwornie kłopotliwe.
WWWElizie też zrobiło się jakoś głupio.
-Powiedz lepiej, kogo zaprosiłaś tak wiesz, osobiście. I dawaj te pazury, bo w końcu spóźnisz się na własną osiemnastkę...
-Mam ci całą klasę wymieniać? Chyba tylko Chajka nie przyjdzie, jej brat ma bar micwę. - Blanka przez chwilę patrzyła, jak Eliza po raz pierwszy w życiu maluje jej paznokcie. - Poza rodziną to tyle, no i jeszcze z fabryki, ale to nieistotne... - Dziewczyna nagle zaczerwieniła się jak piwonia. - Siajowy strasznie ten lakier, nie?...
WWWEliza oparła brodę na stulonej dłoni i uważnie przyglądała się Blance.
-„Drży fabrycznej pracy rytm, życie znowu się zaczyna / Znowu idzie w szary świt, fabryczna dziewczyna. / W fabryce pracowała już od najmłodszych lat / W fabryce pokochała chłopca i cały świat”* - Zanuciła. - Daj spokój, przecież ja wiem, że kochasz się w tym Maksie z farbiarni. Maks, co to w ogóle za imię...
WWWBlanka w końcu się uśmiechnęła.
-Jak w Łodzi masz na nazwisko Baum, to imię jest jedno i oczywiste...
WWWWieczór był pogodny i wyjątkowo jak na koniec maja ciepły. Park Źródliska wypełniały tłumy, pomiędzy robotnikami z kesslerowskich zakładów można było dostrzec tego czy innego fabrykanta, który również przyszedł złożyć urodzinowe życzenia córce łódzkiego króla bawełny. Blanka musiała przyznać, że to zdecydowanie był jej dzień. W Łodzi plotki rozchodziły się szybko, pół miasta już wiedziało, że zakłady przy Wodnym Rynku przeszły w ręce Blanki, dziewczyna co i rusz przyjmowała gratulacje i życzenia nawet od całkiem nieznanych sobie ludzi. Poranna euforia nie opuszczała jej ani na chwilę, nareszcie czuła się prawdziwym fabrykantem, prawdziwym Lodzermenschem. Miała wrażenie, że czas się cofnął, i że to ona, a nie pradziadek Karol Wilhelm, puszcza właśnie w ruch „Centralę”, że i Łódź, i fabryka są jeszcze takie młode, zupełnie jak ona sama – i tyle ciągle życia przed nimi!...
WWWMaks znalazł w końcu Blankę na mostku nad stawem.
-Panie Baum! - Pomachała mu z daleka, rozpromieniona, i bez zastanowienia zbiegła do niego parkową alejką. - Tak się cieszę, że pan przyszedł - wyrwało się jej i natychmiast poczuła zdradliwy rumieniec wypływający na twarz, miała tylko nadzieję, że w półmroku tego nie widać.
WWWMaks roześmiał się cicho.
-Zapomniałaś już o naszej umowie? - zapytał. - Przecież miałaś zacząć mówić mi na „ty”, kiedy skończysz osiemnaście lat...
-Pamiętam. - Blanka patrzyła na Bauma błyszczącymi oczami. - A słyszałeś...
-Wszyscy słyszeli. - Przerwał jej ze śmiechem. - Najmłodsza łódzka fabrykantko, wolisz dzisiaj gratulacje, czy życzenia? - Próbował droczyć się z Blanką tak, jak mieli to w zwyczaju, kiedy zaglądała do farbiarni – ale nie podjęła gry, tym razem była niespodziewanie poważna.
-Wolę życzenia, bo gratulować póki co nie ma mi czego.
-To w takim razie życzę ci samych dobrych ludzi dookoła – i niech fabryka dobrze działa i się rozwija...
WWWW altanie w Źródliskach grała orkiestra.
Sam nie wiesz, kiedy Łódź
chwyciła cię w swą sieć.
Chcesz iść – Łódź woła: „Wróć!
Tu pracuj i tu siedź!”**
WWWBlanka patrzyła w bladofioletowe niebo.chwyciła cię w swą sieć.
Chcesz iść – Łódź woła: „Wróć!
Tu pracuj i tu siedź!”**
-Jaka dziwna ta noc...
WWWKarolowi Radowieckiemu szczęście tego dnia dopisywało. O ile - tak jak wszyscy w Łodzi - doskonale wiedział że Wilhelm Kessler, jeśli chodzi o swoje zakłady, jest nie do ruszenia – o tyle był przekonany, że już z jego córką pójdzie mu o wiele łatwiej. Kiedy rano w mieście gruchnęła wieść o przejęciu przez Kesslerównę fabryki przy Wodnym Rynku, Radowiecki miał świadomość, że tej szansy nie może zmarnować. Co prawda przyszedł do Źródlisk bez planu i pomysłu, trochę niezdecydowany, co zrobi, ale wiarygodny pretekst do poznania Blanki szybko znalazł się sam.
WWWKarol wiedział co prawda, że Baum jest technologiem w kesslerowskiej farbiarni, ale to, że znał się z Blanką – i to widocznie nieźle, na co wskazywała rozmowa przerywana co chwila wybuchami serdecznego śmiechu – było dla niego niemałym zaskoczeniem.
-Dobry wieczór. - Karol ukłonił się bardziej dziewczynie niż Baumowi. - Maks, przedstawisz mnie pani?
WWWInternet kłamie, pomyślał Radowiecki, patrząc na Blankę. Wiedział, jak wyglądała, znał z fotografii jej okoloną rudymi włosami mlecznobiałą twarz o szarych oczach – ale na zdjęciach wyglądała jakoś poważniej i doroślej. Uświadomił sobie, że ona przecież dopiero dzisiaj skończyła osiemnaście lat - i nie chciało mu się wierzyć, żeby ta drobna dziewczyna w zielonej sukience za kolana, z ciągle jeszcze czymś dziecinnym w spojrzeniu i w uśmiechu, naprawdę należała do grona łódzkich Lodzermenschów i fabrykantów.
WWWOrkiestra zagrała „Bałuckie tango” i Radowiecki poprosił Blankę do tańca. Zanim odeszli na placyk przed altaną, gdzie wirował wielobarwny, robotniczo-fabrykancki tłum, Maks delikatnie przytrzymał dziewczynę za łokieć.
-Chwileczkę, panie Radowiecki. - Przeprosiła.
WWWWidać było, że Baum jest czegoś zły.
-Z Karola w sumie jest dobry człowiek. – Maks pochylił się nad dziewczyną i szeptał jej prosto do ucha. - Jest dobry człowiek, ale proszę, uważaj...
WWWHuk maszyn w tkalni ogłuszał i nie można było się do niego przyzwyczaić – ale Blankę wciąż jeszcze zachwycał. Jej fabryka śpiewała. Śpiewała przędzalnia, śpiewała tkalnia i wykańczalnie, zgrzeblarki i krosna wygrywały swoją dziwną muzykę, pieśni przędzarek trzęsły ceglanymi murami, gwizdały transmisje – i wyrywały się te śpiewy wysoko ponad szedowe dachy, płynęły nad Księżym Młynem i jeszcze dalej, jeszcze szerzej, aż po horyzont, nad całą, ogromną Łódź...
WWWBlanka szła powoli wzdłuż rzędów krosien, jak co dzień, rano i po południu, doglądała uważnie pracy weberek, tak, jak robili to przez długie dziesięciolecia wszyscy jej pradziadkowie, bo przecież pańskie oko konia tuczy – a Blanka od paru tygodni była już prawną i oficjalną właścicielką „Centrali”. Była szczęśliwa, bo fabryka żyła, wszystkie działy szły pełną parą – a tylko kiedy żyła fabryka, wtedy naprawdę żyła i ona.
WWWUmówili się z Baumem tu, w tkalni – po skończonej pracy obiecał przyjść po nią na halę, mieli jechać razem na Teofilów. Zażyłość Kesslerówny i technologa z farbiarni jakoś szczególnie robotników nie dziwiła. Znacznie ciekawszym tematem do plotek były za to coraz częstsze wizyty Radowieckiego przy Wodnym Rynku, ale do dziewczyny jakoś to wszystko nie docierało, nawet przez tak niezawodne źródło zakładowych rewelacji, jakim była Eliza.
WWWMaks nawet nie musiał się zakradać, żeby wystraszyć Blankę, łomot krosien skutecznie zagłuszał wszystko inne. Nie słyszał nawet, jak krzyknęła – a krzyknęła na pewno, widać było to z nagłego drgnięcia jej ramion, kiedy zaszedł ją od tyłu i zakrył jej oczy dłońmi.
-Chodźmy na dół! - Wykrzyczała Baumowi prosto do ucha, inaczej się tu nie dało, po czym dodała w myślach: „Niech nie gadają...”
WWWLało jak z cebra, kiedy wsiadali do tramwaju. Maks co prawda wolałby samochód, ale że dla Blanki tramwaj najwyraźniej był atrakcją, nie miał serca pozbawiać jej tej drobnej radości.
-Muszę mieć inicjały na bramie, tak jak u Poznańskich. - Blanka zdradziła wreszcie przyczynę tej wycieczki. - A pan Radowiecki mówił, że gdzieś przy krańcówce na Aleksandrowskiej jest dobry artysta kowal.
WWWBaumowi jakoś nie spodobało się wspomnienie Radowieckiego, tak jak nie podobały mu się jego wizyty na Wodnym Rynku.
-Nie powinnaś rozmawiać z Karolem o fabryce.
-Nie rozmawiam. - Blanka wzruszyła ramionami. - Wolę pogadać z tobą. - Uśmiechnęła się, chcąc zatrzeć przykre wrażenie pierwszych słów.
-O fabryce?
-Też.
WWWZamilkli oboje, tylko tramwaj stukał po szynach.
-Ruszamy z prześcieradłami od sierpnia, potrzebne będą nowe barwniki.
-Barwniki dostaniesz. - Baum spojrzał na Blankę uważnie. - Tylko że ani apretura ci tego nie przerobi, ani dziewczyny w szwalni nie poradzą.
-Müller z księgowości mówił, że trzeba kupić więcej maszyn, przyjąć więcej szwaczek i uciągniemy.
WWWMaks w milczeniu obserwował grube krople deszczu, siekące szyby. Po raz pierwszy uświadomił sobie, że Blance brakowało doświadczenia i elementarnej wiedzy, a całe jej fabrykantowanie opierało się jak dotąd na pełnomocnictwach i kompetencji dyrektorów poszczególnych oddziałów zakładu. Pilnowała interesu jak umiała, dbała o fabrykę tak, jak dyktowało jej zakochane w „Centrali” serce – ale na twardą i nieustępliwą Łódź to było za mało. A Baum już nieraz widział, że przy odrobinie nieuwagi to miasto potrafi pożreć...
WWWTo Maks jechał z Blanką na Teofilów i koniec końców to Maks przykręcał secesyjne inicjały dziewczyny na zakładowej bramie. Nie pasowało to za nic ani do bramy, ani do fabryki, ani do pałacu – ale było ładne: zgodnie z projektem Elizy, litery „B” i „K” oplecione były giętką linią nici, rozwijających się ze stylizowanych szpulek i czółenek tkackich.
-Elizka ma oko. - Pochwalił Baum, odchodząc parę kroków od bramy i przyglądając się jej, tak jak robiła to Blanka, z lekkiego dystansu.
-Żebyś wiedział. Obiecałam jej, że zaraz po maturze biorę ją do fabryki, będzie mi wzory na ręczniki rysować. Zrób mi zdjęcie. – Blanka podała Maksowi komórkę. - Wrzucę sobie na Faceweb...
WWWBaum próbował jeszcze różnych kadrów, kiedy telefon dziewczyny nagle zadzwonił w jego ręku.
-Radowiecki. - Odruchowo przeczytał na wyświetlaczu.
-Odrzuć! - Blanka pomachała ręką, ale Maks wahał się, komórka dalej wygrywała „Prząśniczkę”. - Poważnie, Maks, ja nie chcę z nim teraz rozmawiać...
WWWBlanka powoli sączyła lemoniadę i uważnie obserwowała Radowieckiego. Siedzieli właśnie w jednej z kawiarni w nieczynnej od jakiegoś czasu i poszatkowanej na liczne lokale i kluby fabryce przy Piotrkowskiej. Blanka nie ukrywała przed sobą, że pochlebiało jej zainteresowanie Karola, nawet przyjemne były jego wizyty na Wodnym Rynku i sporadyczne wyjścia do miasta, lubiła z nim rozmawiać, ale jednak ciągle miała się na baczności. Pamiętała, co powiedział jej wtedy Baum – i jednak to Bauma znała dłużej niż Radowieckiego i to jego zdaniu ostatnimi czasy ufała bezgranicznie.
WWWRadowiecki powoli zaczynał tracić już do Blanki cierpliwość. Spotykali się, sam nie wiedział, w jakim charakterze i trwało to już długo, a nie miał z tego właściwie nic. Zależało mu na kesslerowskim placu przy Wodnym Rynku, na samej Blance znacznie mniej, chociaż podobała mu się i nie pogardziłby nią, gdyby jednak pozwoliła się uwieść – i tylko dlatego ciągnął tę znajomość tyle czasu. O „Centrali” nigdy nie rozmawiała i Radowiecki sam już nie wiedział, czy te łódzkie plotki są jednak przesadzone i Kesslerówna wcale nie jest aż tak pochłonięta swoją fabryką, czy zwyczajnie – obojętne, z własnego rozsądku czy za cudzą radą – nie chce zdradzać się z niczym przed konkurencją, jaką był dla niej inny fabrykant.
-Ładnie tutaj.
WWWGłos Blanki wyrwał Karola z zamyślenia.
-Ja myślę; Ramisch zrobił ładny interes na tych lokalach.
-Panie Karolu, żebym ja miała Ramischa hale na Olechowie, to też bym nie tłukła na Wodnym Rynku tych ręczników. - Uśmiechnęła się.
WWWZimne, szare oczy Radowieckiego zaświeciły się nagle.
-Myślała pani kiedyś, żeby to wszystko sprzedać?
WWWPo twarzy Blanki jakby przepłynął cień i Radowiecki zrozumiał od razu, że niepotrzebnie zaczynał temat.
-Pan wybaczy, ale to nie jest ani miejsce, ani pora na rozmowy o takich rzeczach. - Dziewczyna podniosła się z krzesła i przełożyła pasek torebki przez ramię. - Bardzo proszę, panie Karolu, żeby odwiózł mnie pan do domu...
WWWNa ewangelickiej części cmentarza przy Ogrodowej było pustawo i, jak na ostatni dzień października, wyjątkowo ciepło; dziewczyny, w porozpinanych kurtkach, zmęczone długim spacerem, przysiadły na schodkach mauzoleum pradziadków Blanki.
WWWEliza, dziwnie jak na siebie cicha, wystawiła twarz do słońca i zamknęła oczy. Blanka popatrywała na nią z ukosa; znały się już tyle lat, że doskonale zdawała sobie sprawę z tego, że między nimi nie było do końca w porządku. Spodziewała się, że przyjaciółka może mieć do niej żal o brak uwagi – tradycyjny, jesienny spacer na Stary Cmentarz był ich pierwszym spotkaniem od dobrych paru tygodni, jeśli nie liczyć drogi do szkoły – ale fabryka, szkoła i zbliżająca się matura naprawdę zabierały Blance większość czasu.
-Elizka, jak myślisz, naszej kaplicy chyba przydałby się gruntowny remont, co?
WWWEliza drgnęła i spojrzała na Blankę, w oczach zapalały jej się dzikie ogniki.
-Ty mówisz poważnie?
-Najzupełniej.
-Przecież ty nie masz pieniędzy.
-Fabryka dobrze idzie, to pieniądze się znajdą. - Blanka nie rozumiała, o co chodzi.
-Przędzalnia zaraz stanie, tata mówił, że więcej jak połowa zgrzeblarek się sypie, bez sensu jest pchać w to pieniądze, zresztą, zaraz nie będzie nawet czego naprawiać!... - Eliza zerwała się ze stopnia i z pięściami wbitymi w kieszenie kurtki stała nad przestraszoną jej wybuchem przyjaciółką. - Blanka, posłuchaj, fabryka to nie tylko farbiarnia, nie tylko wykańczalnie; jak czegoś nie zrobisz, to zaraz cała „Centrala” ci się posypie...
WWWNa dworze było jeszcze zupełnie ciemno, kiedy w pałacu przy Wodnym Rynku rozległ się wściekły łomot do drzwi. Blanka, półprzytomna, wyrwana z głębokiego snu, nie rozumiała, co się dzieje. W pośpiechu nawet nie zapaliła światła, zbiegała na dół po omacku, wodząc ręką po chłodnej boazerii klatki schodowej i co i raz potykając się na stopniach.
WWWNa progu stał Szaja Rosenfeld.
-Panie Szaja! - Dziewczyna na widok Rosenfelda oprzytomniała momentalnie. - Co to ma znaczyć, pan wie, która jest godzina?
WWWW fabryce właśnie rozśpiewała się świstawka, a przez ciągle otwarte drzwi do sieni walił paskudny, mokry śnieg i ciągnęło zimno.
-A pani wie może, gdzie są moje pieniądze? Co to ja jestem, instytucja charytatywna, żebym te kilometry gumki do prześcieradeł darmo rozdawał?
WWWBlance zrobiło się słabo. Nawet przy jej marnym doświadczeniu było jasnym, że jeżeli Rosenfeld przychodzi upomnieć się o pieniądze przed szóstą rano, do jej prywatnego mieszkania, to nie wróży to niczego dobrego.
-Panie Rosenfeld, ja najmocniej pana przepraszam. - Dziewczyna ukryła twarz w dłoniach i usiłowała zebrać myśli. - Panie Rosenfeld, pan dostanie te pieniądze jeszcze w tym tygodniu, obiecuję...
WWWSzaja patrzył na Blankę i nawet jakaś litość go brała, przecież to dziecko było nawet młodsze od jego córki...
-Pani nie obiecuje, tylko pani płaci. A jak nie, to proszę sobie szukać innego dostawcy! - Rosenfeld jednak nie odpuścił, bo odpuścić nie mógł.
WWWGłucho łupnęły drzwi; Blanka bezradnie usiadła na schodach i rozpłakała się tak, jak chyba jeszcze nigdy w życiu.
WWWKiedy godzinę później wpuszczała Bauma do pałacu, uspokoiła się już, ale ciągle wyglądała źle i było jasne, że coś jest mocno nie w porządku.
WWWMaks o nic nie pytał i Blanka była mu za to wdzięczna. Przeszli razem do jadalni na parterze pałacu, tej o eklektycznym wystroju nienaruszonym w zasadzie od czasów grubo sprzed Wielkiej Wojny, gdzie Blanka raczej rzadko przebywała – ale w której właśnie dzisiaj zdecydowała się zjeść śniadanie.
-Mam angielkę z mlekiem, chcesz?...
WWWDziewczyna przyniosła jeszcze jedną łyżkę i, milcząc, jedli razem z tego samego talerza. Maksowi było dobrze i jakoś tak po domowemu; zamyślił się mocno i dopiero po chwili spostrzegł, że Blanka nie je, tylko siedzi z twarzą ukrytą w dłoniach, a łzy kapią jej przez palce na intarsjowany blat stołu.
-Blanka, co się stało, powiedz mi, proszę... Radowiecki, tak?... - Próbował zgadnąć, ale dziewczyna tylko pokręciła przecząco głową.
WWWBaum, niewiele myśląc, przyciągnął ją do siebie i mocno objął. Położyła mu głowę na piersi i mocno, ufnie w niego wtuliła; jej kochany Maks był z nią, mogła czuć się bezpieczna.
WWWBaum jeszcze długo siedział z Blanką w objęciach, kołysząc ją i głaszcząc po wstrząsanych raz po raz od gwałtownego płaczu ramionach...
WWWRadowiecki już dawno nie pokazywał się przy Wodnym Rynku i jego niespodziewana wizyta kilka dni po Nowym Roku jakoś nie zachwyciła Blanki. Chyba przez to przyjęła go w pokoju mauretańskim, tym, który lubiła najmniej z całego pałacu – ale Radowiecki nie był Maksem, nie mógł wiedzieć o niej takich rzeczy i nie wywarło to na nim najmniejszego wrażenia.
WWWRozmawiali o zbliżającej się maturze Blanki i dziewczynę coraz bardziej ta rozmowa drażniła i przygniatała. Z trudem, ale musiała przyznać przed sobą samą, że powoli zaczynało ją to wszystko przerastać. Za dużo na siebie wzięła, zachłyśnięta swoją pełnoletnością i zadziwiająco szybko okazało się, że rzeczywistość nijak ma się do jej wyobrażeń. Nawet z rodzicami była ostatnimi czasy w raczej chłodnych stosunkach i prawie nie jeździła na Julianów, na własne życzenie zresztą; zwyczajnie bała się przyznać, że nie radzi sobie z życiem tak, jak była przekonana, że powinna. Do strachu o fabrykę dokładał się jeszcze niepokój związany ze szkołą i Blanka zła była na Radowieckiego, że nie dość, że przypominał jej o majowych egzaminach, to zabiera jej czas.
WWWBlanka, chociaż starała się być grzeczna, rozmawiała z Karolem dość niechętnie i szybko to zauważył.
-Czy pani się na mnie gniewa?
WWWBlanka stała pod oknem; Radowiecki podszedł do niej i położył jej ręce na ramionach. Blanka po raz pierwszy widziała z tak bliska szczupłą twarz Radowieckiego, jego lekko wklęsłe policzki, trochę ostry w rysunku nos, popielate wąsy i wreszcie – te zimne, szare oczy, tak inne w wyrazie od doskonale jej znanych oczu Maksa...
-Czy pani się gniewa? - Zapytał ponownie.
-Przepraszam pana, panie Karolu. - Dziewczyna uśmiechnęła się anemicznie. - Mam trochę różnych zmartwień, to wszystko...
WWWRadowiecki sam już nie wiedział, czy bardziej drażni go czy fascynuje powściągliwość Blanki, to jej nieco staroświeckie, sanacyjne wychowanie, z którego słynęły w Łodzi dziewczyny z hołdującego tradycjom kesslerowskiego liceum. Przemknęło mu przez głowę, czy w stosunku do Bauma też jest tak zdystansowana – i pod wpływem tej myśli, szarpnięty nagłą zazdrością podszytą jakąś głupią, złą ambicją, gwałtownie pocałował ją w usta.
-Panie Radowiecki! - Blanka wyrwała się, zaskoczona; Karol widział jeszcze, że w ułamku sekundy podniosła rękę jak do spoliczkowania, ale udało się jej opanować. - Panie Radowiecki, proszę natychmiast stąd wyjść i raz na zawsze wybić sobie z głowy i mnie, i moją fabrykę!...
WWWKarol znalazł Maksa w farbiarni.
-Byłeś u Blanki.
WWWRadowiecki wzruszył tylko ramionami i wyjął papierosa, Baum wyrwał mu go z ręki, jeszcze zanim zdążył zapalić.
-Podpalaj sobie swoje hale na Targowej. - Maks patrzył na Karola zmrużonymi z wściekłości oczami.
WWWRadowiecki dalej udawał, że nie słyszy skierowanych do siebie słów.
-W Łodzi mówią, że to już jest ruina, nie fabryka, za chwilę to wszystko stanie.
WWWHuk maszyn dochodzący z tkalni ciągle jeszcze przeczył słowom Radowieckiego.
-Nie przekonasz jej, Karol.
-Proszę cię jak przyjaciela; ty z nią pogadaj, ciebie posłucha.
WWWBaum nie mógł uwierzyć w to, co słyszy. Co ten Radowiecki miał w głowie, żeby prosić go o namówienie dziewczyny do pozbycia się fabryki! Wszyscy wiedzieli, czym są te zakłady dla Blanki - i on, Maks Baum, dla którego ona sama była najważniejsza na świecie, miałby o tym zapomnieć i tak podle zawieść jej zaufanie?...
-Ty już całkiem nie masz sumienia.
-A ty, Maks, jesteś sentymentalny Niemiec. - Karol uśmiechnął się ironicznie. - Żeby nie wiem co, ja będę miał te zakłady, a jak będzie trzeba, to się z Kesslerówną ożenię!...
-O, ty!... - Baum z wściekłością rzucił się na Radowieckiego.
WWWObaj upadli, straciwszy równowagę - i, sczepieni, tarzali się po zimnej posadzce, szarpiąc wściekle nawzajem i tłukąc na oślep, zajadle, bez litości – dopóki nie rozdzielili ich zaalarmowani krzykami robotnicy.
WWWStali naprzeciw siebie, dysząc ciężko, ciągle jeszcze wściekli, ciągle gotowi do skoku. Radowiecki, zamroczony, szukał chusteczki po kieszeniach, Baum wycierał wierzchem dłoni krew z rozciętej wargi.
WWWA fabryka nie takie rzeczy już widziała.
WWWMuzyka poprowadziła Maksa przez opustoszały pałac aż do sali balowej. Blanka siedziała w ciemności, mrok rozpraszało tylko światło latarni palących się na Wodnym Rynku; zamyślona, nawet nie usłyszała kroków, zauważyła Bauma dopiero, kiedy usiadł obok niej na szerokim parapecie środkowego okna.
-A tobie co? - Położyła mu rękę na policzku i, obróciwszy do mdłego światła, z troską oglądała na jego twarzy ślady po walce z Radowieckim.
-Wciągnęła mnie maszyna – zażartował; czuł, jak pod jej dotykiem serce topi mu się niczym wosk. - Blanka, posłuchaj... - zaczął, ale urwał w połowie.
WWWBlanka ciągle jeszcze trzymała dłonie na jego ramionach; Maks nie mógł wyrzucić z siebie tych gorzkich, ciężkich słów, nie potrafił powiedzieć, że jej ukochana fabryka nieubłaganie obraca się w ruinę, ale kiedy spojrzał w pociemniałe, zrezygnowane oczy Blanki zrozumiał, że nie musi tego mówić – bo ona już wie.
WWWMuzyka ciągle grała; Baum wstał z okna i delikatnie pociągnął Blankę za sobą. Zawirowali na ogromnej sali w najbardziej łódzkim z łódzkich walców na tym jedynym balu fabrykantów i Lodzermenschów, który był ich i tylko ich. Tańczyli coraz wolniej, nie trzymali już rytmu, coraz mocniej objęci, coraz ciaśniej przytuleni – i Blanka ze zdziwieniem spostrzegła, że stoi bez ruchu, z rękami zarzuconymi na szyję Maksa, opleciona jego ramionami, i patrzą sobie nawzajem w oczy.
-Blanka, złota moja, kochana, jedyna...
WWWBlanka chciała mu odpowiedzieć, ale nie zdążyła, Baum zamknął jej usta pocałunkiem.
WWWFabryka już nie śpiewała, świstawka po raz pierwszy od niepamiętnych czasów nie oznajmiła końca pierwszej zmiany. Maszyny stały, złowroga cisza wypełniała opustoszałe budynki przy Wodnym Rynku – a zwarty tłum robotników otaczał ściśle kesslerowski pałac. Blade, marcowe słońce oświetlało zacięte twarze weberek, prządek, mężczyzn z farbiarni i apretury, tłumiony tygodniami, słuszny gniew narastał w nich z każdą chwilą.
WWWTo musiało się w końcu stać i Blanka miała tego świadomość. Uprzedzona przez Elizę dosłownie parę minut przed wybuchem strajku, zdążyła jeszcze ściągnąć z farbiarni Maksa - i, zabarykadowani w pałacowym gabinecie, czekali na rozwój wypadków.
WWWBlanka siedziała za biurkiem, pochyloną głowę ciężko wsparła na rękach. Nie była w stanie spojrzeć na zapłakaną Elizę; wiedziała, że w robotniczym tłumie są też jej rodzice.
WWWBaum nerwowo krążył po pokoju i co chwila spoglądał na Blankę. Widział jej bladą, przerażoną twarz, zagryzione boleśnie usta, zaciśnięte do granic wytrzymałości, pobielałe palce – i nie potrafił jej pomóc. Wszystko, cokolwiek teraz miała postanowić, musiało być jej własną decyzją – tak, jak jej była strajkująca fabryka.
WWWZłowrogi, jakby na siłę tłumiony, pomruk za oknami narastał.
WWWZadzwoniła komórka Blanki, leżąca przed nią na biurku; Baum, stojący za plecami dziewczyny, dostrzegł napis „Mama” na wyświetlaczu. W Łodzi wieści rozchodziły się szybko, Kesslerowie musieli już wiedzieć, co dzieje się na Wodnym Rynku.
-Odbierz.- Eliza uniosła głowę, tusz do rzęs spływał jej po policzkach.
-Nie. - Blanka odrzuciła połączenie; Maks położył rękę na jej ramieniu, czuł, jak cała drży.
WWWWtem ciszę rozdarł nagły brzęk tłuczonego szkła. Blanka, przerażona, patrzyła na kamień, leżący parę kroków przed biurkiem pomiędzy odłamkami wybitej szyby – i nagle dotarło do niej z całą mocą, że właśnie w tej sekundzie, wcale nie w dniu osiemnastych urodzin, tak naprawdę dorosła.
-Nie ma innego wyjścia.
WWWPrzez chwilę stała jeszcze przed Maksem, trzymał jej twarz w obu dłoniach, widziała z bliska jego dobre, niebieskie oczy – ale uwolniła się z tego uścisku i nie oglądając się za siebie, wyszła z gabinetu.
WWWKiedy otwierała drzwi i stawała przed swoimi robotnikami, wiedziała już, że przegrała.
WWWA Łódź stała dalej, coraz większa i coraz potężniejsza. Od prawie stu lat, od Wielkiej Wojny, żaden kataklizm, żadna wojna nie stawała na przeszkodzie jej rozwojowi – i Łódź rosła, budowana przez kolejne pokolenia Lodzermenschów, ten dziwny tygiel trzech kultur, nienasycone miasto – organizm, miasto – potwór, ryczący potężnym głosem kolejnych fabryk, tak licznych i nieprzebranych, że zniknięcie jednej nie było nawet możliwe do spostrzeżenia...
WWWBlanka stała z Baumem przed bramą swojej dawnej fabryki i patrzyła, jak jeden z robotników zdejmuje z niej zaprojektowane przez Elizę, secesyjne inicjały. Było jej gorzko; w niecały rok straciła niemal wszystko, z tamtych, fabrycznych czasów została jej tylko miłość Maksa. Skończyły się czasy kesslerowskiej „Centrali”, z budynków przy Wodnym Rynku w rękach Kesslerów pozostał tylko pałac i Blanka dopiero teraz rozumiała, dlaczego rodzice go na nią wtedy nie przepisali, przewidując to, czego ona sama przewidzieć nie zdołała.
-Co mam z tym zrobić, panie dyrektorze? - Weber stał przed wychodzącym właśnie z tkalni Radowieckim. - Wyrzucić?
-Nie. - Karol wyjął z jego rąk secesyjne litery i wyszedł za bramę.
WWWRadowiecki patrzył Blance w oczy i też dziwna gorycz osadzała mu się na ustach; dopiął swego, po ogłoszeniu upadłości wykupił fabrykę na licytacji, ale cieszyło go to mniej, niż się spodziewał.
-Przepraszam, Blanka – powiedział cicho, podając jej tę ostatnią rzecz z fabryki, która jeszcze do niej należała. - Przepraszam.
WWWŁódź rosła dalej...
* - "Fabryczna dziewczyna", Zbigniew Drabik, Jerry (Jerzy Ryba) (wg tekstowo.pl)
** - "Walczyk o Łodzi", autora nie ustaliłam