Typ powieści to coś raczej jak science-fantasy, a nie science-fiction. Akcja rozgrywa się na Ziemii, ale w bardzo, bardzo odległej przyszłości. Nie mogę odsłonić więcej, bo to jest część opowieści.
Wrzucam na "tuwrzucia" bo chcę przede wszystkim poćwiczyć opisy i dialogi, oraz przejścia pomiędzy nimi. To chyba wszystko z ostrzeżeń...

***
"A BioSynthetic Unit of Purpose and Effective Life Forms Shaping and Reconstruction"
BSUoPaELFSaR
...***...
Be’Uneet op Elf Sa’ar O’ne
...***...
Be’Uneet op Elf Sa’ar O’ne
Księga I
"Plaga"
I. Narodziny"Plaga"
- Jak długo jeszcze zamierza tam siedzieć? - mały, szary gnom niecierpliwie przebierał nogami i po raz kolejny szarpał kępę trawy, którą już prawie wyrwał z korzeniami. Powiedział to oczywiście po swojemu, serią pohukiwań, klików, trzasków, mlaskań i popiskiwań.
- Uspokój się gnomie - nieco większy od gnoma dwarf grzebał patykiem w ognisku, wywołując tym fontanny iskier - zaraz wyrwiesz tę trawę, że nie wspomnę o wydeptanej ścieżce dookoła Filii. Jeszcze trochę i ją też wykopiesz, przerwiesz połączenie z Drzewem Elfów i nasz mały elfik dostanie zawału. Siedzi tam dopiero drugi dzień. Odpocznij lepiej.
Dwarf mówił normalnie.
- No ale ile można! Co on zamierza stać się jednością z tym drzewem, czy co? - nie uspokajał się gnom o imieniu Gnome.
W zasadzie miał na imię zupełnie inaczej, ale było ono zbyt trudne do wymówienia dla dwarfa, dlatego dla ułatwienia pozwalał nazywać siebie Gnome.
- Nie wiem, nie znam się na tych elfich ...sprawach. Trzeba po prostu poczekać.
- Mam dość czekania. Czekanie mnie irytuje. Tak bardzo chciałbym wiedzieć co tam w tej niebieskiej główce się dzieje. Widziałeś to zdziwienie w oczach? Tego co wypił był mały flakonik, z kilka kropel raptem. Ciekawe co to było? Myślisz, że elfy mają tego więcej? Chętnie bym…
- A obciąć Ci tę Twoją szarą główkę? - zniecierpliwiony dwarf obrócił się w stronę gnoma i zmarszczył brwi, żeby wyglądać groźniej. Na tego gnoma zawsze to działało, w końcu znali się od dawna - Zaczynam rozumieć, dlaczego zostałeś wygnany ze swojego Kopca. Chcesz spróbować? Dobrze. Spróbuj. Nie będę Cię musiał więcej uciszać. Sam to zrobisz. Tylko przynieś wcześniej jakiegoś drewna. Zaraz nam się skończy, a noc przed nami długa.
- Gdybyś tak co chwila nie dorzucał do ogniska, to by starczyło drewna na dłużej.
- Noce są zimne, a Ty zimna nie lubisz zdaje się. A to - wskazał palcem na elfa i drzewo - są elfie sztuczki. Nie dla takich jak my. Idź już.
Gnome poszedł. W gruncie rzeczy wolał iść szukać jakichś patyków, niż “cierpliwie” czekać aż elf łaskawie się przebudzi ze swojego dziwnego stanu. Wyszedł ostrożnie z ukrycia. Zaraz za głazem zasłaniającym szczelinę - gdyby ktoś chciał ją wypatrzeć z drugiej strony rozpadliny - i kępami wysokich traw o grubych, mięsistych liściach, które ze względu na dużą ilość wody zgromadzoną w okresie deszczowym, nie nadawały się do palenia, za to na pewno do gaszenia, choć - na szczęście - do gaszenia pragnienia też - była wąska, ledwo widoczna ścieżka. Wspiął się nią ponad półkę skalną gdzie znajdowała się szczelina, a potem niemal po pionowej ścianie na równinę, z której zeszli jakieś sześć godzin temu. Zanim wychynął spod urwiska, nasłuchiwał chwilę dla pewności, że nikogo nie ma w pobliżu. Na szczęście poza zwykłymi odgłosami typowymi dla trawiastych równin, nie słyszał niczego więcej.
Choć rosły tu trawy wszelkiego rodzaju (w końcu znajdowali się na Wielkiej Równinie Traw), to akurat tych z drewnianymi łodygami nie było zbyt dużo. Nawet gorące, zwrotnikowe Słońce nie potrafiło dostatecznie wysuszyć grubych łodyg wodnej trawy. Mówiąc wszelkiego rodzaju, nie mam tu na myśli tylko różnych gatunków jakie znali ludzie. Rosły bowiem tak różne, jak różni się zwykła trawa od drzewa. Były więc o rozmaitych wysokościach, grubościach i długościach, kształtach i odcieniach zieleni i brązu: łodyg, blaszek liściowych, krawędzi, pni, wyrostków, kolanek, wreszcie kłosów, gametofitów, sporofitów i zarodni. Od kilku centymetrów, do kilku metrów - kępiaste głównie, z grubymi bulwami, przechowującymi wodę, i końcami ostrymi jak noże. Tworzyły coś na kształt małych wysepek, pomiędzy nimi zaś, niczym wyschnięte rowy o półmetrowych skarpach, biegły wąskie ścieżynki, też porośnięte trawami, suszem, piaskiem. Służyły dla wszelkich mieszkających tam stworzeń, jak trasy szybkiego ruchu, ale ze względu na ostre krawędzie traw kępiastych, nie zawsze to były łatwe trasy. I tak cała równina pokryta takimi kępami i rowami, z rzadka tylko niczym wyspy wystawały z nich skalne bloki, też zresztą obrośnięte trawą. Mech pojawiał się bliżej środków kęp, gdzie trudniej docierało słońce.
Zwyczajem gnomim, każdy znaleziony, złamany patyczek i łodygę wystarczająco suchą składał do kosza na swoim odwłoku. Dzięki temu, że gnomy szare, miały stosunkowo mały, od góry płaski odwłok, doczepiały do tułowia coś jakby wielki worek, lub kosz. Wspierał się na odwłoku. Wypleciony z włóknistej trawy konopnej, ozdobionej symbolem klanu i plecioną klapką, co sprawiało wrażenie wielkiego plecaka z którego wyrastają nogi - cztery nogi… właściwie to sześć, ale zazwyczaj pierwsza para służyła za ręce. I to bardzo zręczne i chwytne, trójpalczaste, zakończone pazurkami - w tym jeden przeciwstawny palec. Ponad ramionami znajdowała się płaska, owalna, szersza u góry głowa z której wyrastały czułe na zapachy czułki, a do tego receptory ciepła poniżej szerokich, owadzich oczu - z przodu zaś twarde i krótkie, cztery żuwaczki. W zasadzie, gdyby porównać gnoma do jakiegoś stworzenia, przypominał najbardziej mrówkę, tyle że długiej na półtora metra. Ale jak stał na swoich czterech nogach, to sięgał dwarfom do ramion. Zamiast chitynowego pancerzyka, całość była obciągnięta ciemną, grubą, miejscami zrogowaciałą skórą, raczej trudną do przebicia, dlatego ostre krawędzie traw na gnomie nie robiły większego wrażenia. Każdy gnom doskonale nadawał się do wyszukiwania ...czegokolwiek. Do tego zresztą były przeznaczone. To co innym Rasom, czy stworzeniom mogło zająć dni, gnomom zajmowało godziny. Dlatego znalezienie i zebranie zdrewniałych i suchych łodyg, a przy okazji sporo węgla - rozwiązując przy okazji problem ewentualnego dłuższego obozowania z gotowaniem, lub pieczeniem - nie było żadnym wyzwaniem.
Po godzinie, może trochę więcej, miał już pełny kosz i zaczął kierować się do kryjówki. Był już w połowie drogi, gdy nagle zatrzymał się jak zmrożony. Wszystko dlatego, że jego połączone zmysły wysłały jednocześnie sygnał: “STOP!”. Całą uwagę skupił na jednej z kęp. Przez chwilę wydawało mu się, że “coś widzi”. Widzi to zbyt ograniczone słowo jeśli mowa o widzeniu gnomów. To co gnom potrafił wyczuć i z jaką dokładnością, nie miało sobie równych wśród żadnych stworzeń na Ziemi, ani teraz, ani kiedykolwiek wcześniej. Nie ważne czy to dzień, czy noc, deszcz, mgła, czy burza pyłowa - łącząc wszystkie swoje zmysły mózg gnoma mógł stworzyć dokładny obraz otoczenia i odczytać z tego co wydarzyło się przed kilkoma godzinami, dniami, czy latami nawet - oczywiście to zależało od wielu czynników, ale rasy - a szczególnie dwarfy - bardzo ceniły sobie tę ich wyjątkową umiejętność. Tym razem jednak, choć badał wszystkimi zmysłami, nie potrafił niczego dojrzeć, wyczuć, czy usłyszeć. Było tylko niewyraźne widmo cieplne czegoś, co absolutnie nie pasowało do miejsca. Czegoś, co nie powinno tutaj być. Stał tak jeszcze chwilę, wstrzymując oddech. Pełen skupienia i napięcia. Nagle, za jego plecami wynurzyła się postać. Błyskawicznie wykonał zwrot, i... rozpoznał od razu. A to co usłyszał potwierdziło tylko prawidłowość rozpoznania:
- A mięso gdzie? Nie masz nic do jedzenia?
- hsssss….
- Hahaha, żartowałem - już tak nie “hsssycz” na mnie jakbyś się złościł. Sam się zająłem jedzeniem. Kiedy Ty włóczyłeś się po okolicy zupełnie bez celu, ja postawiłem kilka wnyków na pustynne rabraty (królikoszczury).
- Nie złoszczę się. Chciałem Cię raczej uciszyć. Wydawało mi się, że coś widziałem. Ale teraz nic już nie widzę.
- Na Komory Durina! Oślepłeś!?
- ...tak, a przez Ciebie dodatkowo ogłuchłem.
- buahaha - dwarf beztrosko żartował dalej - w takim razie pozwolę Ci iść pierwszemu. Przydasz się jako alarm, gdybyś w coś wpadł. Ja na pewno to usłyszę… hahaha.
- A mięso gdzie? Nie masz nic do jedzenia?
- hsssss….
- Hahaha, żartowałem - już tak nie “hsssycz” na mnie jakbyś się złościł. Sam się zająłem jedzeniem. Kiedy Ty włóczyłeś się po okolicy zupełnie bez celu, ja postawiłem kilka wnyków na pustynne rabraty (królikoszczury).
- Nie złoszczę się. Chciałem Cię raczej uciszyć. Wydawało mi się, że coś widziałem. Ale teraz nic już nie widzę.
- Na Komory Durina! Oślepłeś!?
- ...tak, a przez Ciebie dodatkowo ogłuchłem.
- buahaha - dwarf beztrosko żartował dalej - w takim razie pozwolę Ci iść pierwszemu. Przydasz się jako alarm, gdybyś w coś wpadł. Ja na pewno to usłyszę… hahaha.
W kilka minut doszli do zejścia. Dwarf zdawał się być beztroski, nawet hałaśliwy, głośno stawiając kroki, pogwizdując, lub co chwila obdarowując złośliwością gnoma. A potem wybuchał śmiechem, sam śmiejąc się ze swoich żartów. Mogłoby się zdawać, że cała banda dwarfów tamtędy idzie. Ukradkiem zaś, niby tylko odgarniając liście, wrzucał coś w mijane kępy. Gnom nie odpowiadał na jego zaczepki, doskonale rozumiejąc jego intencje. W końcu zeszli do Szczeliny.
Szczelina to nie jest do końca właściwe określenie miejsca, w którym znaleźli Filię. Co prawda trzeba było się przecisnąć przez wąski przecisk wyżłobiony wodą z pór deszczowych, która gromadziła się głębiej w jaskini, aż w końcu znalazła ujście. Ale wewnątrz jaskinię tworzyła przestronna sala z prześwitem u góry, skąd spływała woda, lub przeciskało się światło dnia. Na środku dawno temu, gdy tworzył się prześwit, musiał spaść sufit, woda zaś zabierała ze sobą wypłukaną ziemię spomiędzy kęp, to zaś utworzyło jakby małe wzgórze, które w porze deszczowej stawało się wysepką. Na jej szczycie rosła Filia. Mogła wyrosnąć tylko z korzenia Matki, ale w jaki sposób korzeń Matki Drzewa odnalazł to miejsce? Niewiadomo.
Widok był urzekający i nawet gnom zatrzymał się, by na chwilę dać się ponieść zachwytowi. Drzewo było niskie ze średniej grubości, ciemno kasztanowym pniem, z liśćmi w dzień o barwie ciemnozielonej, ale teraz jarzącymi się lekko niebieskim światłem. Do tego pomarańczowy blask ogniska dopełniał sceny. Z gałęzi zwisały cienkie nitki łączy. Kilka z nich dotykało głowy elfa i pulsowało niebieskawym światłem, podobnie jak jego skóra. Wszystko to sprawiało wrażenie dziwnej magii. Elf nadal był w transie.
Spędzili w Szczelinie jeszcze pięć dni. Dzięki pułapkom dwarfa ubyło z Równiny kilka sztuk rabratów. Pozwoliło im to w miarę komfortowo przetrwać ten czas, a Równina nawet nie zauważyła takiej straty, więc wszyscy byli zadowoleni. No prawie. Gnom - irytował się czekaniem. Za to dwarf..., który nazywał się Oppinfer Unertapkis - było to bardzo tradycyjne imię dla członka bardzo starego rodu z północno-wschodnich gór Sknd’url. To i tak nie najgorzej, mógł się przecież nazywać Vyn’l Ze’lotar Onc - jak często nazywano młode dwarfy w środkowym Karp’url, albo co gorsza Dem Anienimien - jak w zachodnim Pienalp’url. Mimo tak wielkiego szczęścia, wolał by nazywano go po prostu Oppin. Zawsze też stronił od rodowych obowiązków i od przysługujących, zgodnie z tradycją, wygód. Starał się nie nadużywać przywilejów. Klątwa rodowa - jak sam nazywał swoje dziedzictwo - ciążyła mu nawet wtedy, gdy wstąpił do Skndurl’skich zwiadowców. Co uznano po prostu za książęcy kaprys. I chodź dawał z siebie wszystko, uczył się rzemiosła zarówno tradycyjnego dla swojej rasy - czyli metalurgii, kowalstwa, kamieniarstwa, rzeźby, architektury, mechaniki, optyki i temu podobnych - jak i umiejętności zwiadowcy - cały czas był tylko “małym księciem”. Aż w końcu uciekł. Odwiedził większość znanych krain, także dalekowschodnie, zamieszkałe przez Elfy Jasne - Hayen’elf. Lecz gdy zaczęła się Plaga, został przewodnikiem dla wielu grup uciekinierów, prowadząc ich do Wielkiego Erdenu - Królestwa Elfów Wysokich. Gnome’a poznał przy jednej z przepraw, chronionej dodatkowo przez oddział Lung’Elf, zwanych przez dwarfy Dragonelf - Smoczy Oddział Elfów Bojowych. Zresztą wyszkolonych i wyposażonych przez Dwarfy. Było to konieczne ze względu na coraz liczniejsze i odważniejsze ataki Plagi. Mimo doskonałego przeszkolenia - choć zdaniem Oppina i tak nigdy Elf nie osiągnie takiej bojowej wartości, jak choćby Zwiadowca Skndur’lski, ponieważ: “Elfy nie mają zabijania we krwi”. I są to oryginalne słowa Oppina! Przeprawa została rozbita i niemal wszyscy wybici. Od tamtej pory trzymali się razem. Plaga stawała się coraz poważniejszym zagrożeniem. Ale świat jeszcze nie reagował na nią tak, jak zdaniem naszego dwarfa, powinien. Nie wspominając o Elfach z ich umiłowaniem wszelkich Istot.
Ale wracając do Szczeliny - tak więc gdy Gnom irytował się czekaniem, Oppin czekał cierpliwie. Co jakiś czas tylko sprawdzając swoje urządzenie, gdy wydawało ciche piski - zwłaszcza wtedy, gdy w pobliżu któregoś z czujników przechodziło jakieś stworzenie. Urządzenie było tak zaprojektowane i ustawione, że wydawało tym niższy dźwięk, im większe stworzenie przemknęło obok czujnika. Ale to nie wszystko. Oppin jeśli zechciał, mógł zobaczyć obraz takiego stworzenia, ale ponieważ do tej pory były to wyłącznie rabraty, w końcu przestał zerkać, ale nie ściszał, choć popiskiwanie było nużące. Dorzucał tylko od czasu do czasu jakąś zdrewniałą łodygę, czy węgiel do ogniska, by podpiec te złapane.
Czas płynął wolno, jak zawsze gdy się czeka, a nie wiadomo dokładnie jak długo jeszcze będzie się musiało czekać. Na szczęście, pod koniec piatego dnia coś zaczęło się dziać. Najpierw zmieniło się pulsowanie nitek łączy. Wcześniej było powolne, ale rytmiczne. Teraz stawało się nieregularne, a intensywność wyraźnie spadała. Po kilku godzinach, bez innych wyraźnych znaków, zwyczajnie zgasły, uschły i odpadły od Filii. Elf otworzył oczy, ale tylko na chwilę, aby zaraz potem stracić przytomność i przewrócić się na plecy. Oppin i Gnome natychmiast podbiegli. Dwarf przyłożył głowę do piersi, chwilę się wsłuchiwał wstrzymując oddech. Trwało to może kilka sekund. Lecz to wystarczyło. Uśmiechnął się, odetchnął z ulgą upewniwszy się już, że elf żyje. Chwilę go cucili, a gdy w końcu doszedł do siebie, delikatny uśmiech pojawił się na błękitnawej twarzy. Wydawał się nieco zagubiony i zmieszany. Podniósł się powoli, lecz nie wstał. Oparł o drzewo. Spoglądając raz na gnoma, raz na dwarfa, zebrał siły i zapytał:
- Kim jesteście?
Tagi: #sci-fantasy, #fantasy, #fantastyka- Kim jesteście?