Pan K.

1
Dizzy szedł przed siebie, po lewej miał drewniany płot, a po prawej tłum ludzi, wrzeszczących i obrzucających się wyzwiskami. Tłoczyli się, nie mogąc przekroczyć pewnej granicy. Po niebie przetaczały się chmury barwy ołowiu. Na płocie wisiały plakaty z zapowiedziami koncertów i imprez, ale na większości z nich widniała twarz Dizzy’ego, poszukiwanego przez policję.
- To niemożliwe – pomyślał i się obudził, na swoim łóżku we własnych czterech ścianach.
Wstał i wyjrzał przez okno. Zobaczył odchodzącego spod drzwi jego kamienicy człowieka, ubranego w brązowy płaszcz. Na głowie miał kapelusz, więc nie dało się zobaczyć twarzy.
- Co to za gość? – Dizzy zapytał sam siebie.
- Zostawił ci przesyłkę pod drzwiami – odpowiedział mu głos za nim. Dizzy odwrócił się. Jego dziewczyna, Rose, stała w drzwiach.
- Co ty tu robisz?
- Następnym razem zamknij drzwi. Spałam na zewnątrz, bo mnie nie zaprosiłeś.
- Teraz też cię nie zapraszałem. Dobra, wchodź. Co tam masz?
Rose podała mu paczkę. Odpakował ją, ale nie znalazł tam nic wartego uwagi. Święty Mikołaj się nie postarał. Przysłał mu tylko stary zeszyt.
- Fetysz bibliofila.
- Pokaż.
Rose zerknęła do wnętrza zeszytu i zaczęła czytać. Skoroszyt był cały zapisany koślawym pismem.
- To mi wygląda na czyjś pamiętnik.
- Serio? Gość wylewa mi swoje żale na wycieraczkę?
- Ludzie lubią się zwierzać.
- A tak konkretnie, co tam jest?
- Facet przedstawia się jako Pan K. Hmmm… Opisuje, co po kolei robi, cały swój dzień.
- Pięknie. Zaraz to spalę. Nie mam ochoty poznawać czyichś perwersyjnych wyznań.
Rose odsunęła się i nie oddała Dizzy’emu zeszytu. Nadal czytała, jakby to była jakaś powieść przygodowa.
- Czekaj. Ten facet chyba nie lubi punków. Nazywa ich dość wulgarnie. Hmmm… Chyba wiem, czemu ci to podrzucił.
- Tak?
- On ci grozi.

*****

Policjant o imieniu Frank wpatrywał się w kartkę papieru. Otrzymał rozkazy i teraz musiał je wypełnić.
- W końcu pobrudzę sobie ręce – pomyślał.
- Wpuśćcie tego z różowymi włosami – rzucił do jednego z kolegów.
Do pomieszczenia wszedł punk i zasiadł naprzeciwko Franka.
- Super. Twoje przezwisko to Dizzy?
- Tak. Czemu tu jestem?
- Che, che. On pyta, czemu tu jest? Zabawne. Bo twoja dziewczyna doniosła nam, że dostałeś jakiś pamiętnik od nieznanego faceta. No i jesteś punkiem, więc znajdujesz się w grupie ryzyka.
- Nie rozumiem.
- To coś ci wytłumaczę. Normalnie to mielibyśmy w dupie takie zgłoszenie, ale podobną sprawą już się niedawno zajmowaliśmy. Pewien gość podrzuca swoje wypociny pisarskie, powiedzmy pamiętniki, ludziom twego pokroju, a następnie w ciągu kilku dni ci goście znikają. Schemat się powtarza, dlatego tym razem chyba musimy przydzielić ci eskortę. Co nie, panowie?
Pozostali gliniarze odpowiedzieli śmiechem. Frank przyjrzał się swoim paznokciom.
- Macie podejrzenia, kto to może być? – zapytał Dizzy.
- Ktoś, kto bardzo nie lubi punków. Na razie niewiele mamy, jak widzisz.
- Rzeczywiście.
- Twoja sprawa powinna przynieść pewne odpowiedzi. Tym razem zepniemy poślady i będziemy cię obserwować.
A ty oczywiście musisz robić wszystko, żeby zabójca cię zaatakował. Che, che. Chcemy go dopaść na gorącym uczynku.
- Pan żartuje?
- Na twoim miejscu po prostu bym uważał. Nie, panowie?
- Tak, tak – potwierdzili zgodnie pozostali.
- Phil zbierze od ciebie zeznania. Twoja koleżaneczka już nam opowiedziała, co widziała. Tak tylko wspomnę, że możesz spodziewać się kogoś od nas kręcącego się w pobliżu. No, wyprowadźcie świadka.
Gliniarze zabrali Dizzy’ego, a Frank, pomimo dobrego humoru, wiedział, że za chwilę będzie musiał stać się obrońcą uciśnionych i zapolować na zabójcę.

******

Frank siedział w nieoznakowanym radiowozie, popijając oranżadę i obserwując kamienicę, w której mieszkał punk. Nagle zatrzeszczało policyjne radio.
- Co tam, Frank?
- Siedzę przed domem tego szczyla. Na razie cisza, spokój.
- Raportuj, gdy coś się wydarzy.
- Ta, stary, przecież mnie znasz.
Skwar lał się z nieba. Frankowi mocno przygrzewało w metalowej puszce, ale przynajmniej w mniejszym stopniu przyciągał wzrok postronnych osób.
- Upał jak w lipcu – stęknął i przypomniał sobie, że przecież nadal jest lipiec.
Za cztery godziny zmiana. Chociaż tyle, że nie będzie musiał siedzieć w podejrzanej dzielnicy w nocy. To dopiero by było przerąbane.
Obok jego samochodu przeszły dwie lasencje w spódnicach mini. Frank na chwilę zawiesił na nie wzrok i nie zauważył, jak facet w brązowym płaszczu i kapeluszu wyłonił się z bocznej uliczki i szybkim krokiem wszedł do kamienicy Dizzy’ego. Frank oczywiście po paru sekundach znów bacznie obserwował okolicę, ale wystarczyła chwila nieuwagi, by nie udało mu się dopaść Pana K. i zapobiec temu, co miało nadejść.

*******

Dizzy posiadał swój własny punkt obserwacyjny z okna kamienicy. Nie dostrzegł jednak wchodzącego nieznajomego, za to doskonale widział samochód i siedzącego w nim gliniarza. Ci policjanci to amatorzy, pomyślał.
Wtedy ktoś zastukał do drzwi. Dizzy zbliżył się do nich i nasłuchiwał.
- Kto tam?
Nikt nie odpowiedział, tylko ponownie rozległo się stukanie.
- Nie myśl, że cię wpuszczę, jeśli cię nie znam.
- To ja, Kettle.
Dizzy rozpoznał głos dawno niewidzianego przyjaciela.
- Skąd się tu wziąłeś?
- Wpuść mnie. Mam kłopoty.
Dizzy otworzył drzwi. Niestety nie czekało za nimi nic dobrego.

*****

„Posłuchajcie, kto do nas dzisiaj przyjechał. Sam Ted Orkin. Przywitajcie go brawami i nie wyłączajcie odbiorników.”
Frank wyłączył odbiornik. Miał dość pieprzenia różnych dziwnych ludzi, za którymi szaleli jeszcze dziwniejsi osobnicy.
- Ple, ple, ple. Sam też bym mógł występować w telewizji.
Z kamienicy dobiegł wrzask. Frank szybko wyskoczył z radiowozu i pobiegł sprawdzić, co się stało. Na korytarzu stała starsza kobieta i wrzeszczała wniebogłosy. Drzwi do mieszkania punka były szeroko otwarte, a na progu leżał jakiś inny koleś z irokezem na głowie. Frank odwrócił wzrok. Zabójca znów go ubiegł.
- Co tu się stało? – zapytał kobiety.
- Ja… nie wiem. Dopiero co opuściłam mieszkanie i…
- Dobrze, niech pani wraca do siebie i na razie tam zostanie.
Po chwili zjawiła się dziewczyna Dizzy’ego. Pewnie usłyszała krzyk i od razu przybiegła.
- O nie, to Kettle – szepnęła, patrząc na ciało punka.
- Kto taki?
- Kolega Dizzy’ego. A co z moim chłopakiem?
- Wygląda na to, że uciekł. Nie wiem, gdzie teraz przebywa. Okno w jego mieszkaniu jest otwarte, musiał wyskoczyć.
- Chyba nie myśli pan, że on...
- Nie wiem, ale możliwe, że była tu jeszcze jedna osoba, nasz osławiony Pan K. Może nawet teraz ścigać twojego chłopaka albo już go załatwił.
- O nie!
- Proszę się nie denerwować, ustalimy wszystko. Zaraz zorganizuję poszukiwania. To nie przelewki. Jeśli twój chłopak się odezwie, proszę nas niezwłocznie poinformować.
- Oczywiście.
Rose rozpłakała się i odeszła. Frank wytarł nos. Zaczął się powoli poddawać, czując, że sprawa go przerasta. Psychopata wciąż był na wolności, a jego tożsamość pozostawała tajemnicą.

*****

Dizzy uciekł z miejsca zbrodni. Sam nie wiedział, co dokładnie się stało. Zobaczył swojego kumpla Kettla, a potem jakby spod ziemi wyrósł przed nim także nieznajomy facet w płaszczu i kapeluszu. Po chwili Kettle upadł na podłogę bez tchu. W ręku obcego znajdowała się broń podobna do pistoletu, ale nawet nie słychać było strzału. Dizzy ratował się ucieczką, wyskakując przez okno i mając nadzieję, że gliniarz pospieszy mu na ratunek. Rozbił sobie kolano, nie miało to jednak żadnego znaczenia. Dobiegł do radiowozu, ale w środku nikogo nie było. Pewnie gliniarz poszedł po pączki. Punk musiał zniknąć i to jak najszybciej. Miał ochotę walczyć i pomścić przyjaciela, jednak nie miało to sensu. Przeciwnik dysponował znacznie silniejszą bonią. Jak na złość mało ludzi chodziło ulicami, nie było jak wmieszać się w tłum. Zapewne ten potworny skwar trzymał ich w domach. Tymczasem z kamienicy wyszedł Pan K. i pospieszył za Dizzym. Ten niewiele myśląc, skręcił w boczną alejkę, przebiegł kilkanaście metrów i zdał sobie sprawę, że znalazł się w ślepej uliczce. U wejścia do zaułka pojawiła się postać w płaszczu i kapeluszu.
- Posłuchaj, możemy się dogadać – zaczął Dizzy, ale wiedział, że to bezcelowe. Jego przeciwnik wyciągnął rękę, trzymając broń wycelowaną prosto w punka. To koniec.
- Rzuć to! – rozległ się głos za Panem K. Jakaś postać przybyła na ratunek Dizzy’emu. To chyba gliniarz. Pan K. odwrócił się bardzo szybko. Nie było słychać wystrzału, a zaskoczony policjant osunął się na ziemię. Następnie nieznajomy w płaszczu i kapeluszu powoli odszedł. Dizzy nie mógł w to uwierzyć. To pułapka, na pewno. Zbliżył się do leżącego funkcjonariusza, rozejrzał się i podniósł jego pistolet. Przynajmniej będzie miał się, czym bronić.
- Aaa, on zabił policjanta! – wykrzyknął ktoś.
- Nie, to nie tak.
Na ulicy stało dużo osób. Na widok punka z pistoletem wszyscy uciekli w popłochu.
- Naprawdę, to nie tak! – krzyczał Dizzy, machając bronią. Zobaczył, że z naprzeciwka nadchodzi już Frank z gliniarzami.

******

- Mamy dwa trupy i jednego podejrzanego świadka – powiedział Frank do Dizzy’ego. – Zabrałeś gliniarzowi gnata i latałeś z nim po całym mieście, terroryzując mieszkańców. Tak było?
- Niezupełnie.
- Tak było. Masz szczęście, że ten cały Pan K. używa odmiennego rodzaju broni, bo inaczej byśmy rozmawiali. Mogę sobie nawet myśleć, że jesteś niewinny, ale co z tego? Za dużo dowodów wskazuje na ciebie, jako winowajcę tego zamieszania.
- To nie ja.
- Nie mamy o czym gadać. Zabrać go na przesłuchanie! – rozkazał Frank. – Już jesteś udupiony, koleś.
Gliniarz napił się kawy z filiżanki, przejrzał raporty, a potem otrzymał informację, że punk uciekł.
- Co zrobił? – zakrzyknął Frank i parsknął kawą w twarz gliniarza, który przyniósł mu złą wiadomość.
- No, wyrwał się nam i w ogóle.
- Dopadnijcie go i to natychmiast!

******

Dizzy znów musiał uciekać, tym razem przed stróżami prawa i w kajdankach. Biegł tak długo, aż spostrzegł, że nie rozpoznaje terenu. W okolicy dominowały niewielkie domki. Zgubił się. Teren wydawał się dosyć odludny, odpowiedni na zasadzkę. Pan K. wyszedł zza rogu jednego z budynków i stanął naprzeciwko Dizzy’ego.
- Znów się spotykamy – powiedział. – Tym razem nie muszę udawać, bo nikt nie przybiegnie ci na ratunek.
- Ten głos…
Nieznajomy zrzucił kapelusz, ściągnął też chustę zasłaniającą usta. Przed Dizzym stał teraz jego dawny przyjaciel, Kettle. Na głowie nie miał już irokeza, ostrzygł się na krótko.
- Ty żyjesz? – zapytał Dizzy z niedowierzaniem.
- Jak widać. A tamten punk był trochę do mnie podobny, więc go wykorzystałem. I tak nie miałeś czasu, żeby mu się przyglądać.
- Dlaczego to robisz?
- Myślisz, że będę ci się tłumaczył? Chciałem, żebyś się zdziwił. W takie samo niedowierzanie wpadali inni, których załatwiałem, gdy odkrywali, że to ja jestem Panem K. Nazwij to szaleństwem. Mi to i tak jest obojętne. Zmieniłem styl, widzisz?
Przejechał dłonią po wygolonej głowie.
- Teraz jestem skinem, a oni nienawidzą punków.
- Kompletnie zwariowałeś.
- Może, ale całkiem sprytnie to zaplanowałem. Moi kumple dali mi tę fajną broń.
Kettle wyjął niewielki niby-pistolecik i wycelował w Dizzy’ego.
- Masz jakieś ostatnie życzenie?
- Tak, żebyś zniknął.
- No, zaraz zniknę, ale ty dużo wcześniej.
A jednak Dizzy’emu znów dopisało szczęście, bo niezwykła broń Pana K. nie zadziałała. Mimo że napastnik wciskał spust, nic się nie działo.
- Co jest, do cholery? – warknął wkurzony.
Dizzy wyczuł, że nadarzyła się okazja do ucieczki. Nie miał zamiaru czekać, aż coś zaskoczy. Obejrzał się. Pan K. dalej męczył się z bronią, nie mogąc nic zrobić.
- Pieprzony prototyp. Nie tak to miało wyglądać. Co jest? Aaaargh!
Napastnik upadł na ziemię, porażony własną bronią. Dizzy byłby się uśmiechnął, gdyby w tym samym momencie nie przywalił w mur.

******

- Słyszszsz..
Dźwięki z trudem docierały do obolałej głowy Dizzy’ego. Chyba stracił kilka zębów. Już nigdy więcej oglądania się za siebie.
- Szszszzzzzz. Słyszysz mnie?
Obrazy powoli wracały. Zobaczył twarz pochylającego się nad nim gliniarza. To był ten cały Frank. Złapali mnie i teraz skończę w pierdlu – pomyślał Dizzy.
- Nie martw się, nie skończysz w pierdlu – odparł mu policjant. - Znaleźliśmy Pana K. Z uwagi na to, ile przeżyłeś, rozgrzeszam cię.
- Dzię… Dziękuję.
- A teraz wstawaj i stąd spieprzaj. Nigdy cię tu nie było.
- A co z zeznaniami?
- Wszystko już zostało spisane, trochę podkoloryzowaliśmy, ale to nie twoja sprawa. Naprawdę mi ciebie szkoda.
- Czyli mogę odejść?
- Jasne, że nie, draniu. Żartowałem. Wsiadaj do radiowozu. Sędzia musi zobaczyć twoją paskudną facjatę, a potem dostaniesz wyrok za kradzież broni i ucieczkę funkcjonariuszom.
A tak poza tym, to się ciesz Wywinąłeś się Panu K.
- To był Kettle.
- Ten twój znajomy? Ciekawe, ale to akurat już my ustalimy.
Dizzy znów został zabrany przez policję, ale tym razem już nie musiał obawiać się Pana K. Chyba…

Pan K.

2
- Następnym razem zamknij drzwi. Spałam na zewnątrz, bo mnie nie zaprosiłeś.

Jak drzwi były otwarte, to czemu spała na zewnątrz, a nie weszła? Względnie czemu nie wróciła do siebie?

Tym razem zepniemy poślady

Chyba zepniemy poszlaki?

Skwar lał się z nieba.
(...)
- Upał jak w lipcu – stęknął i przypomniał sobie, że przecież nadal jest lipiec.
(...)
facet w brązowym płaszczu i kapeluszu


Żar, a gość chodzi w płaszczu i kapeluszu. Pewnie po to, żeby dziwnym ubraniem nie zwracać na siebie uwagi świadków. Maskowanie takie.

Obok jego samochodu przeszły dwie lasencje

W czyjejś wypowiedzi termin lasencje byłby ok. W didaskaliach to razi.

Na korytarzu stała starsza kobieta i wrzeszczała wniebogłosy. Drzwi do mieszkania punka były szeroko otwarte, a na progu leżał jakiś inny koleś z irokezem na głowie.

Kto zacz „inny koleś”? Primo: owszem, za chwilę dowiadujemy się że to nie był Dizzy, ale to dopiero za chwilę. Secundo: to znowu didaskalia. Lepiej byłoby „Nieznany Frankiemu młodzieniec z irokezem”.
Poza tym, co z tego że leży? Może pijany, o co te wrzaski?. Skąd wiadomo, że jest świętej pamięci? Jakaś kałuża krwi by się przydała.

Po chwili zjawiła się dziewczyna Dizzy’ego. Pewnie usłyszała krzyk i od razu przybiegła.

Gdzie była? Skąd przybiegła? Czaiła się za rogiem, też czatując na Pana K?

- Wygląda na to, że uciekł. Nie wiem, gdzie teraz przebywa. Okno w jego mieszkaniu jest otwarte, musiał wyskoczyć.

Glina stoi na korytarzu kamienicy i odwrócił wzrok od trupa. Skąd już wie, jak wygląda okno w mieszkaniu?

Przeciwnik dysponował znacznie silniejszą bonią.

Znacznie silniejsza od czego? Od broni Dizzyego? A jaką broń miał Dizzy?

spostrzegł, że nie rozpoznaje terenu.

Lepiej okolicy niż terenu.

- Znów się spotykamy – powiedział. – Tym razem nie muszę udawać, bo nikt nie przybiegnie ci na ratunek.
- Ten głos…
Nieznajomy zrzucił kapelusz, ściągnął też chustę zasłaniającą usta. Przed Dizzym stał teraz jego dawny przyjaciel, Kettle. Na głowie nie miał już irokeza, ostrzygł się na krótko.
- Ty żyjesz? – zapytał Dizzy z niedowierzaniem.
- Jak widać. A tamten punk był trochę do mnie podobny, więc go wykorzystałem. I tak nie miałeś czasu, żeby mu się przyglądać.
- Dlaczego to robisz?
- Myślisz, że będę ci się tłumaczył? Chciałem, żebyś się zdziwił. W takie samo niedowierzanie wpadali inni, których załatwiałem, gdy odkrywali, że to ja jestem Panem K. Nazwij to szaleństwem. Mi to i tak jest obojętne. Zmieniłem styl, widzisz?
Przejechał dłonią po wygolonej głowie.
- Teraz jestem skinem, a oni nienawidzą punków.
- Kompletnie zwariowałeś.
- Może, ale całkiem sprytnie to zaplanowałem. Moi kumple dali mi tę fajną broń.


Jeżeli Kettle w założeniu jest szurnięty, to jakoś tego zupełnie w rozmowie się nie czuje.

Ogólnie - słabe. Nie czuje się napięcia.
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług

Pan K.

3
Strachu już zaorał, wiele nie zostało do dodania. Rzeczywiście brak napięcia, drewniane dialogi, nieprzekonujące postacie, jak mój ś.p. Dziadek mawiał, "zabili go i uciekł".
W kilku miejscach "jak on to zrobił?" typu danie dyla w kajdankach (!) z posterunku (!) i zgubienie pościgu (!). To niestety nie kwestia nadludzkich mocy bohaterów, a braku szacunku dla inteligencji czytelnika.
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze

Pan K.

4
Zwracaj uwagę na prawdopodobieństwo tego, co piszesz. Zarówno w drobiazgach, jak i w sprawach poważniejszych. Tu taki drobiazg:
fanthomas212 pisze: Zobaczył odchodzącego spod drzwi jego kamienicy człowieka, ubranego w brązowy płaszcz. Na głowie miał kapelusz, więc nie dało się zobaczyć twarzy.
Skoro facet odchodził, to do kamienicy zwrócony był tyłem. Gdyby był bez kapelusza, też nie udałoby się zobaczyć jego twarzy.
A tu sprawa poważniejsza:
fanthomas212 pisze: Pewien gość podrzuca swoje wypociny pisarskie, powiedzmy pamiętniki, ludziom twego pokroju, a następnie w ciągu kilku dni ci goście znikają. Schemat się powtarza,
fanthomas212 pisze: musisz robić wszystko, żeby zabójca cię zaatakował. Che, che. Chcemy go dopaść na gorącym uczynku.
Skąd wiadomo, że chodzi o zabójstwa? Dlatego, że ktoś tak napisał w tych pamiętnikach? Skoro goście znikają, to znaczy, że nie ma ciał. Nie ma więc zbrodni i zabójcy. A może to porwania? A może grupa punków jaja sobie robi z policji, prowadzi jakieś gry, chcąc wykazać jej nieudolność?
Owszem, śledzenie chłopaka, który dostał taki "pamiętnik", a jeszcze nie zdążył zniknąć, jest jak najbardziej prawidłowe. Ale zakwalifikowanie sprawy jako zbrodni zabójstwa - nie. Do tego, ponieważ sytuacja jest mocno niejasna, obwieszczanie chłopakowi, że ma być przynętą w jakiejś zasadzce na "zabójcę" mija się z celem. Dyskretna obserwacja byłaby bardziej prawdopodobna.
Sytuacja zmienia się dopiero po napadzie na kolegę Dizzy'ego. Jest przynajmniej jakiś poszkodowany.
fanthomas212 pisze: Drzwi do mieszkania punka były szeroko otwarte, a na progu leżał jakiś inny koleś z irokezem na głowie. Frank odwrócił wzrok. Zabójca znów go ubiegł.
Leży, to może oznaczać, że jest nieprzytomny, niekoniecznie martwy. I jakie "znów"? To ile było trupów przy tych poprzednich zniknięciach? Ilu osób Frank nie upilnował?
Tylko nie pisz, że to wyjaśni się później, gdyż Frank nie powiedział chłopakowi wszystkiego, żeby go np. nie straszyć, a tak naprawdę, w grę wchodzi już kilku nieboszczyków. Policjant nie musi się zwierzać, lecz jeśli sprawa jest poważna i istnieje jakiś pan K. mordujący punków, to Frank powinien o tym rozmyślać, siedząc w samochodzie. W końcu, i tak nie ma tam nic do roboty, mógłby więc sam dla siebie (a właściwie - dla czytelnika) odtwarzać, co do tej pory się zdarzyło. Podać jakieś fakty, które wskazywałyby, że to jest już kolejne ogniwo w łańcuchu zabójstw. Bo tak, to on sobie chlapie ozorem - coś powie Dizzy'emu, coś jego dziewczynie, a czytelnik nie czuje ciężaru wydarzeń.

I jeszcze jedno: ten sen, rozpoczynający cały fragment, wydaje się zupełnie zbędny. Jeżeli w dalszej części tekstu nawiążesz do niego (ale jakoś sensownie), to w porządku. Jeśli nie - lepiej z tego zrezygnować, zaczynając od rozmowy Dizzy'ego i Rosie.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Pan K.

5
Dorzucę swoje trzy grosze.
1. Bohater dostaje "policyjną eskortę". Chyba raczej "ochronę". O ile się orientuję, eskorta towarzyszy osobie podczas transportu tej osoby.
2. "Wyprowadźcie świadka"- nie gra mi. Przecież nie jest świadkiem, tylko przynętą na Pana K.
3 "- Wpuść mnie. Mam kłopoty.
Dizzy otworzył drzwi. Niestety nie czekało za nimi nic dobrego." - Jak ktoś mu na dzień dobry mówi, że ma kłopoty, to raczej trudno spodziewać się czegoś dobrego.
4. „Posłuchajcie, kto do nas dzisiaj przyjechał. Sam Ted Orkin. Przywitajcie go brawami i nie wyłączajcie odbiorników.”. Wiem, że Polacy klaszczą po udanym lądowaniu. Nie wiem, czy klaszczą, gdy słuchają radia w domu, samochodzie, itd., gdy w studiu radiowym pojawia się gość. No, przyznam szczerze - ja nie klaszczę.
5. "- Ja… nie wiem. Dopiero co opuściłam mieszkanie i…" - chyba bardziej naturalne byłoby "wyszłam z mieszkania".
6. "- Wygląda na to, że uciekł. Nie wiem, gdzie teraz przebywa. Okno w jego mieszkaniu jest otwarte, musiał wyskoczyć."- raczej "nie wiem, gdzie teraz jest". Po drugie: jak ktoś ma w lipcu otwarte okno, to wcale nie znaczy, że zaraz będzie przez nie wyskakiwał.
7. Piszesz, że Dizzy wyskoczył przez okno i rozbił sobie kolano. Czyli, skoro się nie zabił, musiał mieszkać na parterze albo jednym z niższych pięter. Skoro tak, to jak policjant, biegnący do jego mieszkania zaraz po tym, jak usłyszał krzyk kobiety, nie natknął się na Pana K., który przecież gonił Dizzy'ego? Chyba, że Pan K. też wyskoczył przez okno.
8. "W okolicy dominowały niewielkie domki. Zgubił się. Teren wydawał się dosyć odludny, odpowiedni na zasadzkę. Pan K. wyszedł zza rogu jednego z budynków i stanął naprzeciwko Dizzy’ego." - skoro były domki, to nie do końca gra mi tu ten "odludny teren". To sugeruje, że domki były niezamieszkałe.
9. I na koniec - Dizzy robił za przynętę. Policja, jak rozumiem, dzięki niemu wreszcie dopadła Pana K. I w zamian za to ma iść do więzienia za kradzież broni i ucieczkę przed policjantami?

Co do treści - ogólnie jakoś nie do końca kupuję tę historię o "nawróconym" punku.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron