Przyjechał cyrk. Blanka wielki namiot kojarzyła z dobrą zabawą i napisem na płocie, mijanym codziennie w drodze ze szkoły. “Cyrk jest śmieszny nie dla zwierząt” głosiły namalowane białą farbą wielkie litery. Dla Blanki to było oczywiste - przecież to ludzie chodzą oglądać kolorowe przedstawienia, klaszczą pieskom ustawiającym piramidę, małpkom dokazującym na linach, albo tańczącym słoniom. Poza tym zwierzęta się nie śmieją. Dopiero kiedy poszła do liceum i i przestała jeść mięso, dotarł do niej sens tego hasła. Na razie miała dwanaście lat i była bardzo ciekawa czy w cyrku będą klauni i czy mają prawdziwe lwy, tak jak krzyczały plakaty. I dlatego już pierwszego wieczoru razem z koleżanką kupiły bilety na pokaz.
Był słoń. I dwa lwy. W klatkach, które można było zwiedzić w przerwie, śmierdziało i Blanka szybko stamtąd wyszła. Po latach oburzona wspominała tamte ciasne pomieszczenia i biały napis na płocie. Tamtego dnia co innego zaprzątało jej głowę. Akrobaci. Sześciu zgrabnych młodzieńców w czarnych spodniach śmigało po stelażu w kształcie prostopadłościanu. Robili salta i zwisy, stawali na rękach, wirowali na rurach, sprawnie zmieniając figury. Blanka patrzyła oczarowana. Siedziała w pierwszym rzędzie i wyraźnie widziała napięte do granic mięśnie cyrkowców, słyszała ich przyspieszone oddechy. To było niesamowite. Cały występ. Nie mogła się napatrzeć. Jakby fruwali w powietrzu. Już wtedy wiedziała, że musi to jeszcze raz zobaczyć. Całą drugą część przesiedziała jak na szpilkach, w nadziej, że akrobaci powtórzą swój spektakl. Niestety. Po scenie biegały psy, małpy, a nawet konie. Piękna baletnica wirowała pod samą kopułą cyrku, w jakimś szalonym tańcu na huśtawce. Ale dla Blanki to nie miało znaczenia, przyćmione akrobatycznym spektaklem.
- Chcę iść jutro jeszcze raz - poinformowała Irenkę.
Wracały pogrążonymi w zmierzchu uliczkami na swoje osiedle.
- Dobra, spytam mamy czy mnie puści.
- Muszę ich zobaczyć. - Blanka nie słuchała. Przed oczami miała półnagie ciała swoich akrobatów.
- Kogo? - Irenka nie zrozumiała. Jej najbardziej podobał się słoń, a potem niedźwiedzie.
- Akrobatów. Tych z Bułgarii.
- Nuda. Lwy były tysiąc pięćset razy lepsze - orzekła Irenka. - Zresztą jak chcesz to moi rodzice ich znają. Tych wszystkich akrobatów - podkreśliła.
- Jak to? - Serce Blanki momentalnie zaczęło bić dwa razy szybciej. - Tych chłopaków?
- Cyrkowców z Bułgarii - nonszalancko poinformowała Irenka. - To cała rodzina jest. Jak to cyganie. Przysyłają nam paczki. Nawet te rajstopy są od nich. - Wskazała na nogi, obleczone w jaskrawo czerwone rajtuzy. Rzeczywiście, Blanka nie widziała takich w sklepie.
- I co?
- I nico. - Irenka wzruszyła ramionami. - Przecież nie chciałabyś się zapisać do cyrku?
- A jakbym? - Blanka zacisnęła piąstki. W wyobraźni już widziała siebie jako asystentkę tamtych młodzieńców. Zwłaszcza jednego z nich, z długimi włosami związanym w kitkę. Aż westchnęła.
- Serio? Mogę zapytać, moi rodzice to załatwią. Ale wiesz, musisz dziś zdecydować. - Irenka pobłażliwe wydęła wargi.
- Dziś? Spytam mamy…
- Tylko byś musiała być jutro spakowana do wyjazdu- zastrzegła Irenka. - U nich trzeba szybko, nie ma czasu na zastanawianie. Występy nie czekają.
Blanka zamilkła, speszona. Tego nie mogła sobie wyobrazić. Co ma powiedzieć mamie? “Mamusiu, jadę do cyrku?”. To nie przejdzie. Przecież szkoła. Klasówka z matematyki. Jak to tak, zostawić? Zwolniła. Już chciała coś powiedzieć, kiedy uderzył w nią szyderczy śmiech koleżanki.
- Aleś ty głupia! Ja tylko żartowałam! - krzyknęła tamta i pobiegła do swojej klatki.
Blanka została, z policzkami równie czerwonymi, jak bocianie rajstopy Irenki. Jak ona teraz pokaże się w cyrku?