Krzyki w lesie 2

1
Stan i Wick postanowili rozpalić ognisko w środku lasu i upiec kiełbaski. Nie zwracali uwagi na tabliczki ostrzegające przed podobnym procederem.
- Siedzimy sobie tutaj spokojnie, a jakaś dzika bestia atakuje ludzi i ich pożera – powiedział Stan. – Czy to jest okej?
- Mi to nie przeszkadza. Chcesz keczup?
- Nie, czerwony kolor kojarzy mi się z agresją i przemocą.
- Wczoraj wpieprzałeś lody truskawkowe i nic nie gadałeś.
- Powinniśmy poinformować kogoś o tym, co się dzieje w lesie.
- Super, o kłusownikach i pijanych grzybiarzach też? Zajadaj kiełbaskę, a nie piernicz. Ach, cisza i spokój. Nudne popołudnie przewał czyjś krzyk, dochodzący z niedaleka.
- Wydaje mi się, że powinniśmy siedzieć i udawać, że nas tu nie ma – rzekł Wick. – Przynajmniej żaden potwór nie przerobi nas na kotlety.
- Ale to…
- Wiedziałem, że nie warto brać cię na biwak. Szlag!
- Co?
Stan zauważył, że ognisko przybrało nagle formę małego pożaru i rozrastało się coraz bardziej, bo dookoła nich było pełno suchych liści.
- Chyba faktycznie nas tu nie było. Zwiewamy.
- To nie moja wina.
- Jasne, że twoja. Następnym razem zastrzel mnie, gdy zaproponuję wspólny wypad.
Widząc minę Stana, Wick szybko dodał:
- Hej, żartowałem. Z tobą to nigdy nie wiadomo.
Uszli kilka kilometrów, gdy minęły ich rozpędzone wozy straży pożarnej, spieszące na ratunek zielonym płucom Ziemi. Pożar widocznie
rozgorzał na dobre.
- Też masz wrażenie, że ktoś nas obserwuje? – zapytał nagle Wick.
- Nic takiego nie czuję.
Tuż za nimi z krzaków wychynął stary dziad z długą siwą brodą i dubeltówką w rękach.
- Wy dranie, wznieciliście pożar! – zawołał.
- Nie, my tylko zbieramy grzyby.
- Już ja was znam. Zapłacicie za to.
Dzidek wypalił z dubeltówki, trafiając w drzewo.
- Cholera, gdzie moje okulary? – rzucił do siebie.
Stan i Wick zaczęli uciekać. Duch Lasu nie zamierzał ich jednak tak szybko wypuścić.
- Na przełaj, zgubimy go – zakomenderował Wick.
- Mam na nogach kroksy, a to nie są buty do biegania.
- To ty wywołałeś pożar, powinienem cię zostawić na pogadankę z tym miłym staruszkiem.
- Tak? Ciekawe, bo ja nie… Uuuaaaa!
Wick obejrzał się. Stan zniknął w dole, wykopanym w ziemi i przykrytym gałęziami.
- Kto normalny biegnie i nie patrzy pod nogi? – zdenerwował się Wick.
- Stary, pomóż mi!
Wick zajrzał do dołu. Jego kumpel trafił do pułapki na nieostrożnych gamoni.
- Ciekawe, jak cię wyciągnę? Wespnij się.
- To ma ze trzy metry.
- Kto kopie doły w lesie? Jakiś wariat albo wyjątkowy jajcarz.
- Tutaj śmierdzi.
- Trzeba było nie srać ze strachu.
Wick westchnął. Na horyzoncie pojawił się wariat z dubeltówką.
- Ten gość wciąż za nami idzie.
- Zastrzeli mnie tutaj jak tłustego gąsiora.
- A jak mnie zastrzeli, to i tak ci nie pomogę. Szkoda, że nie wzięliśmy ze sobą trzeciego, byłby w sam raz do odwrócenia uwagi.
- Widzę was! – zawył dziadek z bronią.
- W takim razie ja spieprzam. Siedź cicho, może cię nie usłyszy.
- Wick, ty draniu! Zapamiętam to sobie!
- Spoko, jak się nie zamkniesz, to zaraz będzie po tobie.
Wick zaczął biec, myśląc jak pozbyć się starego stetryczałego dziadka. Gdyby nie ta dubeltówka.
- O cholera!
Poczuł jak ziemia ucieka mu spod nóg. Wylądował w dole, podobnym do tego, w który wpadł Stan.
- Po prostu świetnie. Trzeba było wziąć tego trzeciego.
W wylocie jamy pojawiła się brodata twarz.
- Mam was – ucieszył się dziadek.
- Może wyciągniesz mnie i pogadamy? Serio, już więcej się tu nie pojawimy.
- A gdzie ten drugi?
- A, tamten. Eee… Poszedł na policję. Zaraz cię zamkną za grożenie bronią i nieudzielenie pomocy.
- Zaraz to przestaniesz mielić ozorem.
- Mam forsę, zapłacę.
- Nienawidzę przekupnych świń.
Dziadek wymierzył z dubeltówki, a Wick miał tylko nadzieję, że naboje się skończyły albo to tylko takie żarty. Po chwili jednak staruszek zniknął z pola widzenia, dały się słyszeć odgłosy szamotania, a potem dziadek znów się pojawił, zachwiał i wpadł do dołu. Z głowy sterczał mu strażacki toporek.
- Co za patologia – jęknął Wick. – Strażacy nie powinni robić takich rzeczy.
Minuty mijały, a nikt się nie pojawiał. Wick krzyknął kilka razy. Raczej nie miał co liczyć na swojego kumpla. Toporek wydawał się jedyną opcją. Wyciągnął go z trudem.
- No nie mogę, ale muszę. Przepraszam. To się robi coraz bardziej makabryczne – rzekł do siebie.
Po dłuższej chwili udało mu się wydostać na zewnątrz. Był cały ubrudzony błotem i śmierdział gorzej niż zwykle. Udał się w kierunku dołu, w którym siedział Stan.
- Już jestem.
Nikt nie odpowiedział. Wick zajrzał do jamy. Nie było tam jego kumpla. Czyżby facet od toporka wyciągnął Stana i zabrał ze sobą? Co tu się dzieje?
- Mnie szukasz? – zapytał Stan, wychodząc z cienia. Wick omal nie krzyknął.
- Przestraszyłeś mnie. Jak opuściłeś dół?
- Taki jeden gość ofiarował mi pomocną dłoń, bo ty się nie spieszyłeś.
- Jakiś miły pan akurat przechodził obok? To pewnie ten wariat z toporkiem.
Stan popatrzył na trzymany przez Wicka toporek.
- Nie mówię o sobie. Zabrałem go, bo… Dobra, nieważne. Nigdy więcej biwaków w lesie.
- A gdzie dziadek ze strzelbą? Odpuścił?
- Eee… Chyba wpadł do jednego z dołów.
- Trzeba mu pomóc.
- Poinformujemy kogoś o wypadku, ale wcześniej wydostańmy się stąd.
- No tak, chyba masz rację. Pełno tu oszołomów.
Przeszli kawałek drogi i natknęli się na kolejną osobę, tym razem młodego faceta w okularach, sprawiającego wrażenie w miarę normalnego osobnika.
- Nie widzieliście mojego ojca? – zapytał. – Zabrał ze sobą dubeltówkę. Nie jest groźny, ale lepiej uważać.
- My? Nie. Tylko zbieramy grzyby.
Nieznajomy popatrzył na utytłane w błocie ubranie Wicka i trzymany przez niego toporek strażacki.
- To do ścinania grzybów – wyjaśnił Wick.
- No tak, rozumiem. W lesie jest niebezpiecznie, trzeba uważać. Jestem Muck. Może wpadniecie na herbatę? Rzadko miewam gości.
- Dzięki, ale spieszymy się do domu. Mecz wkrótce się zaczyna.
- Jasne, nie zatrzymuję was.
Kumple pokiwali głowami i szybko odeszli, nie oglądając się za siebie. Wick popatrzył niepewnie na trzymany toporek, a następnie odrzucił go daleko przed siebie.
- Skąd to w ogóle wziąłeś? – zapytał Stan. – Mi możesz powiedzieć.
- To już nieważne. Tamten facet pewnie się wkurzy, jak zobaczy, że nie pomogliśmy jego ojcu wyjść z dołu.
Po chwili usłyszeli krzyk pełen rozpaczy i gniewu.
- Chyba mamy przesrane. Biegnij szybko i nie oglądaj się.
- Już ci mówiłem, że mam kroksy.
Wick gnał przed siebie z mocnym postanowieniem, że już nigdy nie wróci w te tereny i nadzieją, iż jego ubrudzona błotem twarz utrudni sporządzenie portretu pamięciowego. Stan ledwo za nim nadążał. Wkrótce natknęli się na chatkę na leśnej polanie. Wick zaklął.
- Chyba zgubiliśmy drogę. To pewnie domek starego i jego syna.
- Możemy wpaść na herbatę. Sam nas zapraszał.
- Dzięki, ale lepiej nie.
- Zobacz, to ten gość, który mi pomógł – rzucił Stan, wskazując na faceta, opuszczającego chatkę.
- Schowajmy się – zdecydował Wick i przykucnął, ale Stan poszedł się przywitać. Zbliżył się do leśnego mieszkańca i zagadnął:
- To znowu ja. Pamiętasz mnie?
- Tak, tak. Wiesz co, mam dużo roboty. Możesz sobie pójść?
Facet wyglądał na wyraźnie zdenerwowanego.
- Chętnie napiję się herbaty – rzekł Stan. – Lubię poznawać nowych ludzi.
Wick miał ochotę odejść, gdy dostrzegł syna dziadka z dubeltówką, Mucka, wychodzącego z gęstwiny. Gdy zobaczył Stana, jego twarz wykrzywił grymas wściekłości.
- Ten gość załatwił nam ojca – powiedział Muck.
- Co takiego?
- No tak, był z nim jeszcze jeden. Rozwalili ojcu czaszkę siekierką. Trzeba go złożyć w ofierze.
- Złapałem niedawno jednego gościa.
- To nic, tego też poświęcimy. Nim Stan zdążył zareagować, został pojmany przez wyższego braci i zaciągnięty do chatki. Ten drugi jeszcze chwilę lustrował okolicę. Wick starał się nie oddychać.
- Jego kumpel zjawi się, by mu pomóc, a wtedy będziemy mieli obydwóch – powiedział Muck i również wszedł do domku.
- Ani mi się śni – szepnął do siebie Wick. Wiedział, że musi coś zrobić i to jak najszybciej.

*****

- Szeryfie, to naprawdę ważna sprawa – mówił Wick, po uzyskaniu połączenia z jedyną osobą będącą w stanie mu pomóc. Streszczona wersja wydarzeń nie brzmiała zbytnio wiarygodnie.
- Tylko ściągacie na mnie kłopoty – powiedział szeryf. - Na pewno znów wpakujecie mnie w jakąś aferę. I co to za naiwna historyjka z dwójką szaleńców, składających ludzi w ofierze?
- Proszę tu kogoś przysłać. Naprawdę, my tylko biwakowaliśmy, a tamci na nas napadli.
- Aha, ten pożar to wasza sprawka?
- Nie… to jacyś inni kempingowcy.
- Gdzie jesteście?
- W lesie Montstormery. Dokładniej ciężko powiedzieć, bo tu nie ma numerów ulic.
- A jakieś punkty orientacyjne?
- Najlepiej spotkajmy się przy głównej drodze. Będę tam czekał.
- Zobaczę, ale zaraz zaczyna się mecz.
Wick się rozłączył. Miał nadzieję, że ci wariaci nie przerobili jeszcze Stana na mielonkę. Tylko gdzie jest główna droga? Chyba powinien iść wzdłuż ścieżki wychodzącej od chatki dziwaków. Na pewno tam.
Wick tak zrobił i zaraz tego pożałował, gdyż tym sposobem natrafił na trzeciego z braci, który się nie patyczkował i użył pięści. Wick zobaczył tylko gwiazdki przed oczami.

*****

- Słuchaj, nie narzekaj, jesteśmy tutaj razem. Jak ginąć, to w towarzystwie – powiedział mu Stan, po tym jak dołączył do kumpla, związany i zamknięty w piwniczce.
- Mega pocieszające.
- Już próbowałem ich przekupić. Nic z tego. Wierzą, że co jakiś czas trzeba składać ofiarę leśnym bóstwom. Rozgniewaliśmy je, podpalając las.
- Skąd oni to wiedzą?
- Widzą i słyszą wszystko, co dzieje się w lesie. Mają jakiś szósty zmysł.
- To powinni wiedzieć, że to nie my załatwiliśmy ich ojca.
- Wiedzą o tym.
- Tak?
- Ten koleś, co go złapali przed nami, przyznał się do winy. To jakiś strażak, w wyniku zaciemnienia umysłu użył siekierki i tak to wyszło. On to dopiero ma przerąbane.
- Czyli nas wypuszczą?
- Na pewno nie. Wszystko zostaje w rodzinie, a my wiemy o ich dziwnym obrządku. No i podpaliliśmy las, a oni mają świra na punkcie zieleni.
- Wezwałem szeryfa.
- Trzeba więc grać na czas.
- Miałem czekać przy głównej drodze, ale mnie dopadli. Nie wiem, czy uda mu się odszukać tę chatkę, a potem, czy pokona tych bydlaków.
- Może przyśle kawalerię.
- Reszta gliniarzy nie darzy go szacunkiem. Zawsze na akcje jeździ sam, żeby pokazać, ile jest wart. Na razie musimy czekać. Gdzie ci frajerzy?
- Pewnie składają w ofierze strażaka.
- No tak, chcę im jeszcze zdążyć napluć w twarz.
- Tak, ja też.
Wkrótce usłyszeli zbliżający się pojazd, a potem szybkie kroki jednego z mieszkańców. Wick się ucieszył. To na pewno szeryf. Po chwili jednak zrzedła mu mina, bo usłyszał fragment rozmowy z nowym przybyszem.
- No, jesteś wreszcie – mówił jeden z braci. – Mamy dwóch gości do obrobienia.
- Chyba rodzinka się powiększa – szepnął Stan.

*****

- Szeryfie, to naprawdę ważna sprawa – mówił Wick, po uzyskaniu połączenia z jedyną osobą będącą w stanie mu pomóc. Streszczona wersja wydarzeń nie brzmiała zbytnio wiarygodnie.
- Tylko ściągacie na mnie kłopoty – powiedział szeryf. - Na pewno znów wpakujecie mnie w jakąś aferę. I co to za naiwna historyjka z dwójką szaleńców, składających ludzi w ofierze?
- Proszę tu kogoś przysłać. Naprawdę, my tylko biwakowaliśmy, a tamci na nas napadli.
- Aha, ten pożar to wasza sprawka?
- Nie… to jacyś inni kempingowcy.
- Gdzie jesteście?
- W lesie Montstormery. Dokładniej ciężko powiedzieć, bo tu nie ma numerów ulic.
- A jakieś punkty orientacyjne?
- Najlepiej spotkajmy się przy głównej drodze. Będę tam czekał.
- Zobaczę, ale zaraz zaczyna się mecz.
Wick się rozłączył. Miał nadzieję, że ci wariaci nie przerobili jeszcze Stana na mielonkę. Tylko gdzie jest główna droga? Chyba powinien iść wzdłuż ścieżki wychodzącej od chatki dziwaków. Na pewno tam.
Wick tak zrobił i zaraz tego pożałował, gdyż tym sposobem natrafił na trzeciego z braci, który się nie patyczkował i użył pięści. Wick zobaczył tylko gwiazdki przed oczami.

*****

- Słuchaj, nie narzekaj, jesteśmy tutaj razem. Jak ginąć, to w towarzystwie – powiedział mu Stan, po tym jak dołączył do kumpla, związany i zamknięty w piwniczce.
- Mega pocieszające.
- Już próbowałem ich przekupić. Nic z tego. Wierzą, że co jakiś czas trzeba składać ofiarę leśnym bóstwom. Rozgniewaliśmy je, podpalając las.
- Skąd oni to wiedzą?
- Widzą i słyszą wszystko, co dzieje się w lesie. Mają jakiś szósty zmysł.
- To powinni wiedzieć, że to nie my załatwiliśmy ich ojca.
- Wiedzą o tym.
- Tak?
- Ten koleś, co go złapali przed nami, przyznał się do winy. To jakiś strażak, w wyniku zaciemnienia umysłu użył siekierki i tak to wyszło. On to dopiero ma przerąbane.
- Czyli nas wypuszczą?
- Na pewno nie. Wszystko zostaje w rodzinie, a my wiemy o ich dziwnym obrządku. No i podpaliliśmy las, a oni mają świra na punkcie zieleni.
- Wezwałem szeryfa.
- Trzeba więc grać na czas.
- Miałem czekać przy głównej drodze, ale mnie dopadli. Nie wiem, czy uda mu się odszukać tę chatkę, a potem, czy pokona tych bydlaków.
- Może przyśle kawalerię.
- Reszta gliniarzy nie darzy go szacunkiem. Zawsze na akcje jeździ sam, żeby pokazać, ile jest wart. Na razie musimy czekać. Gdzie ci frajerzy?
- Pewnie składają w ofierze strażaka.
- No tak, chcę im jeszcze zdążyć napluć w twarz.
- Tak, ja też.
Wkrótce usłyszeli zbliżający się pojazd, a potem szybkie kroki jednego z mieszkańców. Wick się ucieszył. To na pewno szeryf. Po chwili jednak zrzedła mu mina, bo usłyszał fragment rozmowy z nowym przybyszem.
- No, jesteś wreszcie – mówił jeden z braci. – Mamy dwóch gości do obrobienia.
- Chyba rodzinka się powiększa – szepnął Stan.


*****
Na podwyższeniu za chatką stał kamienny stół ofiarny. Podprowadzono pod niego Stana i Wicka. Do wesołej gromadki dołączył kolejny pomyleniec, na którego mówili Tasak.
- Co ich tak dużo dzisiaj? – zapytał ów jegomość.
- Też mówiłem, żeby ich podzielić na kilka dni – wtrącił Muck.
- Trzeba ich złożyć od razu, bo jeszcze uciekną.
- Tego byśmy nie chcieli. Którego najpierw?
- Tego z czerwonymi uszami.
- Wick popatrzył na Stana, którego uszy miały normalny kolor.
- Może jeszcze się dogadamy? – zaczął, ale został zdzielony wielką łapą.
- Czasem wydaje mi się, że składanie ofiar jest nielegalne – powiedział Muck.
- Bredzisz. Duch Lasu się ucieszy. Co mu zrobić najpierw? – zapytał Tasak.
- Zacznij od tego, co zawsze.
- A gdzie macie kadzidełka?
- Zapomniałem. Muck, skocz po nie.
- Gdzie są?
W szafce koło stołu, tam gdzie trzymamy kciuki.
- Okej, znajdę.
- Zaczynaj – rozkazał najwyższy z braci.
- Zaczekam na kadzidełka – odparł Tasak.
- Jak chcesz.
Wickowi zaschło w ustach, a serce waliło mu nienaturalnie szybko. Poczuł, że wpadł jak robaczywa śliwka w kompot.
Po chwili wrócił Muck z kadzidełkiem w ręku.
- Dobra, możemy zaczynać – ucieszył się Tasak i wyjął tasak. – Powachluj trochę dla aromatu.
- Robi się – powiedział Muck i okadził Wicka, który zaniósł się kaszlem.
- Starczy, nie chcesz go chyba udusić. Teraz ja przejmę pałeczkę.
Duch lasu postanowił trochę odpuścić Stanowi i Wickowi.
- Stać! Policja! – usłyszeli krzyk szeryfa. Niestety ich wybawiciel jak zwykle był sam.

*****
- Do cholery, skąd mogłem wiedzieć, że oni są tacy niebezpieczni? – poskarżył się szeryf, po tym jak związali go razem z kumplami i z powrotem wrzucili wszystkich do piwniczki. Szaleńcy poszli tymczasem podebatować, co zrobić z taką ilością ofiar.
- Jak myślisz, teraz nas wypuszczą? – zapytał Stan.
- Nie, kogoś załatwią, a potem znów podebatują.
- Wick, to ciebie mieli złożyć w ofierze.
- Teraz sytuacja się zmieniła. Pewnie myślą, że Duch Lasu zainterweniował i zesłał mi pomoc. Otrzymują znaki, ale nie wiedzą, jak je odczytać.
- To psychole. Musimy grać według ich reguł.
- Zaraz przyjadą tu moi gliniarze – powiedział szeryf. – Mieli się zebrać, jeśli nie wrócę za godzinę. Zostawiłem wóz przy drodze.
- Teraz jest mecz. Nie przyjadą. W dodatku nawet cię nie lubią.
- Wiele się zmieniło, czasem stawiam im piwo.
- To w pewnym sensie przemawia na naszą korzyść, ale przy wyborze mecz lub szeryf, wybiorą to pierwsze.
- No to przyjadą trochę później. Nie śpieszy nam się, co?
- Pssst. Pssst.
Wick rozejrzał się. W piwniczce było jedno niewielkie okienko, w którym na chwilę pojawiła się czyjaś twarz.
- Przybyła nieśmiała odsiecz albo kolejny z szalonej rodzinki.
- Pssst. Pssst.
Drzwi do piwniczki się uchyliły. Do środka weszło dwóch gliniarzy z pistoletami w rękach.
- Gamonie, czemu obydwaj tu schodzą? Psychole mogą ich zajść od tyłu – szepnął szeryf, a na głos powiedział: Mike i Joe. Moi kumple.
- Liczmy na ich rozwagę.
Mike zaczął rozwiązywać pojmanych, a Joe udał się na przeszukanie domu.
- Ilu ich jest? – zapytał Mike.
- Chyba czterech, ale nigdy nie wiadomo.
- Gdzie są?
- Pewnie w pobliżu. Mogli was zauważyć i szykują zasadzkę.
- Spokojnie, nie takie rzeczy w życiu się robiło.
- Strzelajcie be ostrzeżenia. Mnie już na to nabrali. Ukradli mi broń, są bardzo niebezpieczni.
- Okej, zabierz tych dwóch – powiedział Mike do szeryfa. – My się wszystkim zajmiemy.
Szeryf wraz ze Stanem i Wickiem opuścili chatkę i udali się do radiowozu. Nie mieli ochoty czekać na dalszy rozwój wypadków. Po chwili dołączył do nich Mike.
- No dobra, nie trzymam was w niepewności Znaleźliśmy ich przy czymś w rodzaju ołtarzu. Wygląda na to, że popełnili zbiorowe samobójstwo. Cała trójka.
- Ale ich było czterech – wtrącił Wick.
- No tak. W takim razie sprawy się komplikują. Zarządzimy przeszukanie okolicy. Nie ma co panikować, z jednym szybko sobie poradzimy. Możecie spokojnie odjechać.
- Na razie jesteście wolni, chłopcy – powiedział szeryf do Stana i Wicka. – Przez telefon wspominaliście coś o jakimś pożarze?
- Nie, nie, zakłócenia na linii.
- Tylko proszę więcej nie rozrabiać.
- Tak jest.
Stan i Wick odetchnęli z ulgą. Nie mieli zamiaru już nigdy wracać w tamte rejony i poznawać mrocznych sekretów lasu. Jedyne czego się obawiali to, by przeszłość nie podążyła za nimi.

Krzyki w lesie 2

2
Mała Porcja Subiektywnych Uwag:
fanthomas212 pisze: - Super, o kłusownikach i pijanych grzybiarzach też? Zajadaj kiełbaskę, a nie piernicz. Ach, cisza i spokój. Nudne popołudnie przewał czyjś krzyk, dochodzący z niedaleka.
- zgubiłeś myślnik lub enter przed "Nudne"
fanthomas212 pisze: Dzidek wypalił z dubeltówki, trafiając w drzewo.
- "dziadek"
fanthomas212 pisze: - Stać! Policja! – usłyszeli krzyk szeryfa. Niestety ich wybawiciel jak zwykle był sam.
- Usłyszeli (chyba)

Uwaga ogólna jest jedna: chyba trochę za dużo dialogów Ci wyszło. Miejscami są one też nieco sztuczne, warto by je zastąpić opisami. Historia ma moim zdaniem potencjał, ale zapis przeszkadza we wczuciu się w klimat. Również końcówka wydała mi się zbyt powierzchowna.

Mam nadzieję, że nie czepiam się za mocno i nie obrazisz się na mnie. :)
Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.

Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/

Krzyki w lesie 2

4
Opowiadanie ciekawe, nie miałam wrażenia, że dialogów jest zbyt dużo. Ale:

"Szeryfie, to naprawdę ważna sprawa – mówił Wick, po uzyskaniu połączenia z jedyną osobą będącą w stanie mu pomóc. Streszczona wersja wydarzeń nie brzmiała zbytnio wiarygodnie", "Słuchaj, nie narzekaj, jesteśmy tutaj razem. Jak ginąć, to w towarzystwie – powiedział mu Stan, po tym jak dołączył do kumpla, związany i zamknięty w piwniczce" – akapity zaczynające się od tych słów pojawiają się w tekście dwukrotnie. Zapewne przypadkowo :P

Krzyki w lesie 2

5
Dotrwałem tylko do miejsca, w którym Wick dodzwonił się do szeryfa. Dalej nie dałem rady. Rozumiem, że rzecz dzieje się wśród drzew, ale wiodące się z nich drewniane dialogi pokonały mnie.

- Siedzimy sobie tutaj spokojnie, a jakaś dzika bestia atakuje ludzi i ich pożera – powiedział Stan. – Czy to jest okej?

Zmyśla dla jaj, czy może jest jakaś prehistoria tego opowiadania, z której to wynika? Nie dowiedziałem się tego z przeczytanego fragmentu. Mało – dla przeczytanego fragmentu to otwarcie ma niewielkie znaczenie. Nawet wydaje się być sprzeczne – ofiary złożone w ofierze a ofiary pożarte wyglądają jakby nieco inaczej.

- Powinniśmy poinformować kogoś o tym, co się dzieje w lesie.
- Super, o kłusownikach i pijanych grzybiarzach też?


Czyli coś się dzieje, skoro „też”. Ok, przyjmuję. Nie przyjmuję lodowatego spokoju człowieka, który beztrosko urządza sobie piknik w gąszczu, nawiedzanym przez ludojady.

- Super, o kłusownikach i pijanych grzybiarzach też? Zajadaj kiełbaskę, a nie piernicz. Ach, cisza i spokój. Nudne popołudnie przewał czyjś krzyk, dochodzący z niedaleka.

Gdzie kończy się wypowiedź Bohatera a zaczyna informacja Narratora o krzyku?

Stan zauważył, że ognisko przybrało nagle formę małego pożaru i rozrastało się coraz bardziej, bo dookoła nich było pełno suchych liści.
- Chyba faktycznie nas tu nie było. Zwiewamy.
(…)
Uszli kilka kilometrów, gdy minęły ich rozpędzone wozy straży pożarnej, spieszące na ratunek zielonym płucom Ziemi. Pożar widocznie rozgorzał na dobre.


Pożar w lesie potrafi się rozprzestrzeniać z prędkością większą od prędkości samochodu, a oni sobie spokojnie idą. Mimo że żywioł jest tak duży, że dostrzegli go też i inni i zaalarmowali straż. Lodowaty spokój w obliczu możliwości postradania życia. I niepojęta dla mnie beztroska, pali się to odchodzimy bez próby zduszenia ognia w zarodku.

Tuż za nimi z krzaków wychynął stary dziad z długą siwą brodą i dubeltówką w rękach.
- Wy dranie, wznieciliście pożar! – zawołał.
- Nie, my tylko zbieramy grzyby.
- Już ja was znam. Zapłacicie za to.


Ot, taka obojętna konwersacja, wyprana z emocji. Gość celuje do nich z giwery, a oni spokojni i obojętni.
Ciekawe też, że Leśny Dziadek dopiero po kilku kilometrach raczył zechcieć ich ukarać. Skoro wiedział że to ich sprawka – musiał to widzieć. I wytrwale szedł za nimi, dotrzymując kroku (inaczej dawno zostałby w tyle), aż wreszcie teraz ich postanowił capnąć. Nie wcześniej, nie później. Pewnie ofiary weszły właśnie na pole dodatkowo punktowane.

Dzidek wypalił z dubeltówki, trafiając w drzewo.
- Cholera, gdzie moje okulary? – rzucił do siebie.
Stan i Wick zaczęli uciekać.


Zaczęli uciekać dopiero po tym, jak zaczął szukać okularów, nie kiedy wycelował, nawet nie wtedy kiedy wystrzelił. Lodowaty spokój, obojętność, brak emocji.

- Kto normalny biegnie i nie patrzy pod nogi? – zdenerwował się Wick.

O, super, wreszcie jakieś emocje, wreszcie się zdenerwował. Nie zdenerwował się ludojadem w lesie, nie zdenerwował się pożarem, nie zdenerwował się że Leśny Dziadek chce mu z kupra zrobić Jesień Balistyki. Dopiero jak jego kumpel wpadł do zamaskowanego (jak rozumiem) dołu – a skoro zamaskowany to nie ma ludzkiej siły, patrzenie pod nogi nie pomoże – teraz dopiero się raczył zdenerwować.

Wick westchnął. Na horyzoncie pojawił się wariat z dubeltówką.

Horyzont w lesie jest o kilka-kilkanaście metrów. Góra kilkadziesiąt. W ogóle ciężko używać określenia horyzont w takiej sytuacji.

Wick zaczął biec, myśląc jak pozbyć się starego stetryczałego dziadka. Gdyby nie ta dubeltówka.
- O cholera!


Gdyby nie ta dubeltówka kropka – co gdyby nie dubeltówka? Albo trzykropek i wtedy zostawiamy sprawy domyślności Czytelnika, albo kropka dopiero po pełnej informacji co gdyby nie dubeltówka.

Poczuł jak ziemia ucieka mu spod nóg. Wylądował w dole, podobnym do tego, w który wpadł Stan.
- Po prostu świetnie. Trzeba było wziąć tego trzeciego.


I znowu lodowaty spokój w beznadziejnej sytuacji. Oni mają amputowane te kawałki mózgu w których obrabia się emocje, czy jak?

- Po prostu świetnie. Trzeba było wziąć tego trzeciego.
W wylocie jamy pojawiła się brodata twarz.


Dziadzio szybko biega. Wick wiał co sił w nogach, wpadł do dołu i zdążył powiedzieć tylko jedno zdanie – a starowina już koło niego.

- Mam was – ucieszył się dziadek.

„Mam was”? Ich jest jeden, to widać jak na dłoni.

Dziadek wymierzył z dubeltówki, a Wick miał tylko nadzieję, że naboje się skończyły albo to tylko takie żarty. Po chwili jednak staruszek zniknął z pola widzenia, dały się słyszeć odgłosy szamotania, a potem dziadek znów się pojawił, zachwiał i wpadł do dołu. Z głowy sterczał mu strażacki toporek.
- Co za patologia – jęknął Wick. – Strażacy nie powinni robić takich rzeczy.


Nie ma to jak zachowanie zimnej krwi w chwili żegnania się z życiem i w chwili gdy spada na nas truposz. Podsumowanie sytuacji bon-motem o strażakach jest wówczas mile widziane. To że psychologiczne prawdopodobieństwo leży i wyje, nie powinno nas zrażać.

Minuty mijały, a nikt się nie pojawiał. Wick krzyknął kilka razy. Raczej nie miał co liczyć na swojego kumpla. Toporek wydawał się jedyną opcją. Wyciągnął go z trudem.
- No nie mogę, ale muszę. Przepraszam. To się robi coraz bardziej makabryczne – rzekł do siebie.
Po dłuższej chwili udało mu się wydostać na zewnątrz. Był cały ubrudzony błotem i śmierdział gorzej niż zwykle. Udał się w kierunku dołu, w którym siedział Stan.


Ktoś zabił dziadka, nie wiadomo kto i dlaczego. Może psychol, który tam na górze czai się na nas. Najlepiej więc będzie beztrosko wyjść z dołu, nie kryjąc się i nie zachowując środków ostrożności ruszyć w gęstwinę. Wyciągamy z truposza toporek nie wiadomo po co. Rąbiemy nim schody w glinie, żeby łatwiej wyjść? A może jednak wbrew pozorom boimy się tego Nieznanego na górze i toporka chcemy użyć w obronie? Niestety, nie dowiemy się tego, bo to tajemnica Autora.

Nikt nie odpowiedział. Wick zajrzał do jamy. Nie było tam jego kumpla. Czyżby facet od toporka wyciągnął Stana i zabrał ze sobą? Co tu się dzieje?
- Mnie szukasz? – zapytał Stan, wychodząc z cienia


Zanosiło się na fajne zawieszenie akcji i budowanie klimatu niebezpieczeństwa (co z kumplem?), ale na zanoszeniu się wszystko się kończy. Zaginiony pojawia się w następnym akapicie.

- Przestraszyłeś mnie. Jak opuściłeś dół?
- Taki jeden gość ofiarował mi pomocną dłoń, bo ty się nie spieszyłeś.
- Jakiś miły pan akurat przechodził obok? To pewnie ten wariat z toporkiem.


Miły Pan wyciągnął go z dołu i od razu zniknął? Żadnych interakcji z uratowanym? Stan nie ostrzegał o grasującym w okolicy Starym Strzelcu i nie wołał o ratunek dla kumpla?

- Jakiś miły pan akurat przechodził obok? To pewnie ten wariat z toporkiem.
Stan popatrzył na trzymany przez Wicka toporek.
- Nie mówię o sobie. Zabrałem go, bo… Dobra, nieważne. Nigdy więcej biwaków w lesie.
- A gdzie dziadek ze strzelbą? Odpuścił?
- Eee… Chyba wpadł do jednego z dołów.
- Trzeba mu pomóc.
- Poinformujemy kogoś o wypadku, ale wcześniej wydostańmy się stąd.
- No tak, chyba masz rację. Pełno tu oszołomów.


Żelazne nerwy Stana pozwalają mu przejść do porządku dziennego nad faktem, że kumpel nie wiadomo skąd zdobył okrwawiony toporek. Nie wypytuje, nie interesuje go to. Obojętnie przyjmuje do wiadomości że oprócz Dziadka Ze Strzelbą w okolicy jest jeszcze Wariat z Toporkami i podsumowuje to uwagą o obfitości oszołomów w gminie.

Przeszli kawałek drogi i natknęli się na kolejną osobę, tym razem młodego faceta w okularach, sprawiającego wrażenie w miarę normalnego osobnika.

Biegli psychiatrzy, jednym rzutem oka oceniają poczytalność…

- Nie widzieliście mojego ojca? – zapytał. – Zabrał ze sobą dubeltówkę. Nie jest groźny, ale lepiej uważać.
- My? Nie. Tylko zbieramy grzyby.
Nieznajomy popatrzył na utytłane w błocie ubranie Wicka i trzymany przez niego toporek strażacki.
- To do ścinania grzybów – wyjaśnił Wick.
- No tak, rozumiem. W lesie jest niebezpiecznie, trzeba uważać. Jestem Muck. Może wpadniecie na herbatę? Rzadko miewam gości.


Facet w środku lasu spotyka dwu dziwnych jegomości, uzbrojonych w zakrwawiony toporek. Z miejsca zaprasza ich do domu, przyjmując za dobrą monetę info o ścinaniu grzybów toporami. I naprawdę jest w miarę normalny?

Przeszli kawałek drogi i natknęli się na kolejną osobę, tym razem młodego faceta w okularach, sprawiającego wrażenie w miarę normalnego osobnika.
- Nie widzieliście mojego ojca? – zapytał. – Zabrał ze sobą dubeltówkę. Nie jest groźny, ale lepiej uważać.
(…)
- To już nieważne. Tamten facet pewnie się wkurzy, jak zobaczy, że nie pomogliśmy jego ojcu wyjść z dołu.
Po chwili usłyszeli krzyk pełen rozpaczy i gniewu.


To jak duży „kawałek drogi” przeszli, że szukający ojca pokonał go w ciągu „chwili” i był w efekcie tak blisko od nich, że usłyszeli jego krzyki?

- Możemy wpaść na herbatę. Sam nas zapraszał.

Eh, te stalowe nerwy i zamiłowanie do dowcipnych one-linerów

- Zobacz, to ten gość, który mi pomógł – rzucił Stan, wskazując na faceta, opuszczającego chatkę.

(Dostojny) facet (dostojnie) opuszczał chatę… Tylko że skoro dostojny to czemu facet? A skoro facet to czemu po prostu nie wyszedł, tylko (dostojnie) opuszczał?

- To znowu ja. Pamiętasz mnie?
- Tak, tak. Wiesz co, mam dużo roboty. Możesz sobie pójść?
Facet wyglądał na wyraźnie zdenerwowanego.
- Chętnie napiję się herbaty – rzekł Stan. – Lubię poznawać nowych ludzi.


No tak, minęło nie góra pół godziny tylko wiele lat i pytanie „pamiętasz mnie” jest sensowne. Podobnie jak napraszanie się w gościnę do kogoś, kto wyraźnie nas spławia. W dodatku w każdej chwili może się pojawić Syn Strzelby ze złymi zamiarami przed którymi kumpel ostrzegał. Coś już chyba pisałem o prawdopodobieństwie psychologicznym…

Wick miał ochotę odejść, gdy dostrzegł syna dziadka z dubeltówką, Mucka, wychodzącego z gęstwiny. Gdy zobaczył Stana, jego twarz wykrzywił grymas wściekłości.
- Ten gość załatwił nam ojca – powiedział Muck.
- Co takiego?
- No tak, był z nim jeszcze jeden. Rozwalili ojcu czaszkę siekierką. Trzeba go złożyć w ofierze.
- Złapałem niedawno jednego gościa.
- To nic, tego też poświęcimy. Nim Stan zdążył zareagować, został pojmany przez wyższego braci i zaciągnięty do chatki. Ten drugi jeszcze chwilę lustrował okolicę. Wick starał się nie oddychać.


Autor nie zdradził ani wcześniej ani później, czy Wick stał się niewidzialny czy jeno przez cały czas krył się w zaroślach. Czy może jeszcze jakiś inny powód sprawił, że Muck i jego brat go nie widzieli.
Podziwiać też należy stalowe nerwy obu braci. Mają przed sobą domniemanego mordercę ojca i spokojnie gawędzą, jedyna emocja to ten wyraz wściekłości na twarzy Mucka.
Odwaga Stana idzie o lepsze z jego głupotą. Stoi wobec dwu ludzi, jednego uzbrojonego, oskarżających go o zabicie im ojca. I zamiast skorzystać z ich pogawędki i oddalić się w podskokach, zwleka z reakcją do chwili gdy jest za późno.
I znowu nie wiadomo, gdzie się kończy wypowiedź Kultysty „tego też poświęcimy” i uwaga Narratora „Nim Stan zdążył zareagować”.

Tyle przeczytałem i to naprawdę było druzgoczące przeżycie. Nie wiem, jak się to skończyło, ale – biorąc pod uwagę liczony w latach świetlnych dystans emocjonalny Bohaterów względem akcji – obstawiam że na końcu zdjęli z głów hełmy do rzeczywistości wirtualnej i stwierdzili „co za jakaś >>stosunkowana seksualnie<< gra…”
Strach herbu Cztery Patyki, książę na Miedzy, Ugorze etc. do usług
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron