
-----
Jestem tu przy tobie, by rozgonić koszmary. Malec z ciebie marzący o dorosłości. Gdy nie będziesz mógł zasnąć, delikatnie zmierzwię ci czuprynę, uśmiechniesz się do mnie mój mały. Roziskrzą ci się oczy, gdy wezmę cię na stare, dziadkowe kolana. Przytulisz się do mojego wełnianego swetra robótki babci. Nie będę kołysał cię do snu, ale i nie zmarnujemy tej nocy na wpatrywaniu się w płonący kominek, a przynajmniej nie tylko na tym. Ułamię kawałek czekolady, rozsiądziemy się na dywanie. Wtulisz się w długą sierść psa, a mi na kolana wdrapie się kot. Tej nocy nie będziemy spoglądać na zegar.
-----
Gdy tylko wstało słońce, a na niebie gasły ostatnie gwiazdy, Olaf i Maja na palcach czmychnęli ze swojego pokoju, odwiązali Kajka od budy i już chwilę później byli za furtką. Wyszli na mokrą od rosy trawę, Kajko wysforował się naprzód niknąc w wysokich zaroślach na obrzeżu lasu. Olaf szedł z przodu ugniatając w trawie przejście dla siostry, a Maja nuciła pod nosem skoczną piosenkę umilając im marsz. Spieszyli do domu babci, ale dziś wybrali okrężną drogę, bo chcieli zobaczyć dziwy o których opowiadał im Paweł, kolega Olafa z klasy. Paweł mówił, że za wąskim lasem jest usłana kwiatami łąka, na jej końcu szmaragdowy staw głęboki jak studnia, a góruje nad nim wodospad większy niż młyn pana Janka. Paweł przekonywał ich również, że za ścianą wodospadu jest pieczara smoka, ale w to akurat nie wierzyli, bo gdyby tam naprawdę był smok, to cała wieś by wiedziała. Paweł dowodził, że to żaden argument, bo i o łące przecież nie wiedzieli, ale Maja tylko machnęła ręką i pociągnęła ze sobą Olafa prowadząc ich na kolację. Maja była starsza, i jak to starsze siostry już mają, zawsze wiedziała lepiej. Brat całe dwa dni ją przekonywał, by wybrali się na tę łąkę i udało mu się dopiero za pomocą małego przekupstwa. I tak też, choć niechętnie, Maja ruszyła dziś z bratem ku nieznanemu.
- Oli, chcesz wianek na włosy? - zapytała splątując zerwane mlecze.
Olaf zaśmiał się w głos i poderwał z ziemi długiego kija.
- Ty masz wianek na włosy, a ja będę miał miecz! – zakrzyknął , wesoło tnąc powietrze kijem.
Bez zadyszki dotarli na szczyt wzgórza, gdzie zaczynał się las. Czasami wybierali się tu z rodzicami na grzyby, ale nigdy nie odchodzili zbyt daleko, więc w lesie nie było nawet żadnej wydeptanej ścieżki. Na spotkanie wybiegł im Kajko, radośnie merdając ogonem okrążył ich kilka razy, po czym znowu zniknął gdzieś przed nimi. Olaf wziął ze sobą plecak, a w nim kanapki przygotowane przez Maję i dwie butelki kompotu z wczorajszego obiadu. Nie chwalił się siostrze, ale wziął również większość swoich skarbów: kompas by nie zgubić drogi, dwa krzemienie, co znalazł razem z Pawłem, oraz starą monetę, którą znalazł nie wiadomo skąd w swojej kieszeni w zeszłe wakacje. Zaśniedziały dukat był od tego czasu jego talizmanem szczęścia. Maja nie chciała się trudzić bagażami, więc swój grzebień, lusterko oraz małe zawiniątko, które zabroniła otwierać, schowała do plecaka brata.
- Musimy być u babci na śniadanie, więc się pospieszmy – powiedziała.
- Tak, tak, wiem – rzucił Olaf. – Tylko zerkniemy i już nas nie ma – szybko dodał widząc niepewną minę siostry. Tego już nie powiedział, ale nigdzie się nie ruszy póki nie sprawdzi pieczary smoka. No bo tak, jeżeli tam jest smok to nie do babci, a do wioski trzeba będzie gnać co sił, ale jak smoka nie ma to jeszcze jest pieczara, a każdy wiedział co w takich legowiskach trzymały smoki. Złoto, drogocenne kamyki i miecze setek poległych rycerzy. No i pewnie trochę kości, ale Olaf postanowił, że odwróci wzrok i wyszpera naprędce co lepsze skarby i czmychnie.
Z każdym krokiem zagłębiali się w las, aż gęstniejące drzewa zamknęły ponad ich głowami zielony baldachim z listowia. Poranne powietrze było gęste i wilgotne, a w nielicznych promieniach słońca wznosiło się ospale w wirujących kłębach bieli. Zwierzęta nocy układały się do snu, a do pracy brały się całe zastępy pszczół i mrówek przyjemnie szemrząc dookoła nich i przygrywając, niczym orkiestra, ptasim śpiewakom. Co jakiś czas zza krzaka, czy przewalonego pnia wyskakiwał Kajko, by po chwili z nieposkromioną energią znowu zniknąć.
Nie zdążyli się dobrze zmęczyć, gdy zgodnie ze swoją nazwą Wąski Las szybko się skończył i wyszli, tak jak obiecał Paweł, na łąkę wyściełaną całą ferią kwiatów. Podekscytowani przyspieszyli kroku. Olaf co większe kępy trawy przeskakiwał, a plecak aż grzechotał od wszystkich skrytych w nim skarbów. Nawet Maja nabrała wigoru i ruszyła pędem za bratem. W oddali majaczyła iskrami słońca tafla stawu, a w powietrzu coraz gęściej wibrowały kropelki wody z szumiącego wodospadu. Gdy się zbliżali dołączył do niech nawet Kajko, chyba podskórnie wyczuwając, że już blisko do celu tej wycieczki. Nad stawem siedziała zgarbiona postać mocząc stopy w chłodnej wodzie. Gdy podeszli bliżej mogli już ocenić, że to starzec z garbatym nosem i pofałdowaną skórą na twarzy. Miał długi czarny płaszcz, brudny i połatany tak, że już bardzo niewiele zostało z jego dawnej świetności. Maja z zaskoczeniem jednak stwierdziła, że choć brudny i połatany, to ktoś z dużą wprawą o niego dbał, bo łaty choć obszerne, były dobrze przycięte i porządnie obszyte. Maja przystanęła z ciekawością bacznie lustrując nieznajomego, Olaf natomiast beztrosko podbiegł i trzymając swój kijaszek niczym miecz zagadnął starca.
- Dzień dobry.
Czego tu chcecie? – zapytał zachrypniętym głosem starzec.
Maja wzdrygnęła się, ale Olaf nieustraszenie przysiadł tuż przy dziadku, uważając by nie przysiąść mu płaszcza.
- Dziadek, co tu robisz? – zapytał kręcąc na wodzie kółka swym mieczem.
- Siedzę, toć widać. – Starzec burknął i poruszył ramionami jakby chciał przegonić natrętne muchy. Zielone oczy Dziadka powoli spojrzały na Olafa, przez chwilę wisiała między nimi cisza. Starzec poruszał bezwiednie szczęką, jakby próbował bezskutecznie rozgryźć jakiś uporczywie twardy kawałek mięsa. – Czego takie małe dzieciaki tu przyłażą? – znowu burknął, ale tym razem już nieco ciszej.
- Szukamy smoka! – odpowiedział Olaf.
Starzec zaśmiał się gromko, a Maja gotowa byłaby przysiąc, że z jego płaszcza wzniosły się obłoki kurzu.
- Smoków nie ma nierozsądny chłopcze. – kaszlnął tak głośno, że aż kaczki zerwały się do lotu. – I nigdy ich nie było. A jak były to odeszły dalej niż sięga wzrok gwiazd i dawniej niż świadczą księgi. – Olaf wpatrywał się w starca wielkimi oczami. – Jesteś już dużym chłopcem i nie powinieneś wierzyć w bajki. – spojrzał z wyrzutem na Maję. – A już na pewno nie powinna w nie wierzyć taka młoda dama.
- Nie wierzę w żadne smoki – broniła się. – Olaf mnie tu zaciągnął, ja wiedziałam że nic tu nie znajdziemy.
Starzec zaśmiał się przeraźliwie.
- No coś jednak znaleźliście – kaszlnął przeciągle. – A że stary i brudny, to jednak wciąż więcej niż nic. – Śmiał się pod nosem, a poły płaszcza drżały wraz z nim. – Usiądź przy mnie Maju, tak jak twój brat.
Przystanęła strapiona. Przecież nie mówiła jak ma na imię.
- Jeśli się zastanawiasz skąd wiem jak masz na imię to bardzo rozsądna z ciebie dziewczynka, ale jeśli chcesz się tego dowiedzieć to chodź i usiądź przy mnie. Przecież nie będziesz zmuszała starca, by to on do ciebie podszedł. Wiele potu i kaszlu kosztowało mnie to rozkoszne miejsce nad stawem i chyba już braknie mi sił by wstać.
Ostrożnie ruszyła z miejsca wiedziona ciekawością, ale wyprzedził ją Kajko, który podbiegł do starca i kładąc mu pysk na kolana pozwolił się głaskać do woli. Kajko nie ufał obcym, nawet listonosza którego widywał codziennie potrafił obszczekać, a i do głaskania był bardzo nieufny. Wolał chadzać własnymi ścieżkami, pod tym względem bardziej przypominał kota, aniżeli psa. Maja uznała, że nie potrzebuje lepszego dowodu zaufania i usiadła na skraju stawu.
- Dziękuję młoda damo. Ty jesteś Maja, roztropna dziewczynka z odwagą myszy, ale rozumem sowy – uśmiechnął się. – A ty Olaf, odważny z rozumkiem myszy. – zaśmiał się ochryple. – A ja jestem jak wasza psina, tak bardzo ufny, niestety już nie tak skoczny i młody jak Kajko. – klasnął w dłonie. – Do rzeczy! Paweł was nie okłamał, a przynajmniej nie rozmyślnie. Jak sami widzicie jest i staw i wodospad, ale na pierwszy rzut oka nie ma tu smoka. Jestem tylko ja, starzec w łachmanach. Nazywano mnie bardzo długo Smykiem, w innych czasach i miejscu nosiłem imię Wojsława, byłem też Aleksiejem, Dobroduchem i o ile mnie pamięć nie myli również Merlinem. Dzisiaj jednak jestem już starcem, więc i dziad do mnie pasuje. - chrząknął. - Nie zabawię tu długo, a moje imię i tak zatrze czas, więc mogę być i Starcem, choć lubiłem być Dobroduchem. Zastanawiacie się po co wam to mówię. No ty Maju na pewno, bo widzę że Olafa bardziej interesują te trzcinki które podrzuca swym mieczem. – mówiąc nie przestawał głaskać Kajka. – Paweł was nie okłamał, bo doprawdy widział i staw i wodospad i smoka, uciekł jednak tak szybko, że nie zdążyłem mu pokazać jak wspaniały był ten smok. Naprawdę się przy nim napracowałem, ot szkoda że nie mógł się zaprezentować w pełnej krasie – pokręcił z rozżaleniem głową. – Tak czy siak, udało mi się was tu ściągnąć, choć co do ciebie byłem raczej pewien, że nie przegapisz takiej przygody Olafie, bardziej martwiłem się, czy Maja wybierze się razem z tobą.
- Więc naprawdę tu był smok!? – zawołał Olaf odrzucając swój kijek i wpatrując się wielkimi oczami w Dobroducha. Kajko bacznie strzygł uszami.
- No smok był, choć nie taki prawdziwy jakbyś chciał. Mówiłem, że smoki nie istnieją, co nie znaczy, że nie istnieją inne cuda i dziwy. – Dobroduch wyprostował się z chrzęstem kości. – Masz przy sobie swój talizman szczęścia Olafie?
Maja rzuciła mu podejrzliwe spojrzenie, Olaf zrobił usta w trąbkę zaskoczony, po czym wyciągnął z plecaka dukata i podał Starcowi.
- To bardzo stara moneta, cieszy mnie, że jej nie zgubiłeś. Maju, a czy ty masz swoją znajdę z zeszłych wakacji? - widząc jej wahanie dodał. – Wystarczy że powiesz, że masz.
Nieśmiało kiwnęła głową. Nagle Dobroduch wstał i to bez żadnego wysiłku, jakiego można by się spodziewać po starcze. Jego czarny płaszcz był zwiewny i smukły tak jak sylwetka właściciela. Czerń połatanego materiału zastąpiła śnieżna biel i zdawało się, że nawet zmarszczki na jego twarzy wygładzają się i nikną. Woda w stawie zawrzała, a dotychczas cicho szumiący wodospad zastygł w bezruchu, jakby ktoś zatrzymał czas. Olaf i Maja wystraszyli się i bezwiednie odsunęli od rozdygotanej tafli wody. Tylko Kajko nic sobie z tego nie robił, leżał na swoim miejscu i merdał ogonem wpatrując się w Dobroducha.
- Wstań Olafie Śmiały i pędź ku przygodzie – zagrzmiał potężnym głosem Dobroduch. – Powstań Maju Roztropna i rozświetlaj mądrością drogę swego brata! – głos starca wstrząsał wszystkim dookoła. Gdy mówił zdawało się, że nawet ich serca drżą. – Powstańcie mali bohaterowie!
Woda w stawie zastygła podobnie do wodospadu, ale w jej toni majaczył jakiś obraz. Maja ostrożnie podeszła nad skraj brzegu i przyjrzała się uważnie. Na dnie zdawało się jakby lasem skąpanym w słońcu targała potężna wichura. Wielkie korony drzew miotały się zaciekle, ale jaskrawe słońce i niebieskie niebo przeczyły, by to była burza.
- Odwagi dzieci – zachęcił ich Dobroduch. – Zanurzcie stopy w stawie. Woda jest przyjemnie ciepła.
Pierwszy poważył się Olaf, błyskawicznie ściągnął trampki i skarpetki, podwinął spodnie i już miał wskoczyć, gdy uprzedził go Kajko rozbryzgując wodę dookoła. Maja się dłużej zbierała. To przegryzała wargi z namysłem, to kręciła głową z niedowierzania. Nikt jej nie pospieszał. Dobroduch wiedział, że Olaf potrzebuje jedynie zachęty, a Maja wyłącznie czasu. Wiedział również, że Maja za bratem pójdzie wszędzie, skarci go i pouczy, ale pójdzie wraz z nim, bo kto lepiej niż ona przypilnuje młodszego brata?
Wreszcie z namaszczeniem ściągnęła pantofelki, poły sukienki zebrała w garść by się jej nie majtały i zanurzyła stopę. Gdy tylko jej palec dotknął wody rozbłysło jaskrawe światło, wodospad, starzec i brzeg, tak teraz daleki zawirowały, by po chwili zniknąć w białej nicości. Zapadła cisza.
Znaleźli się na piaszczystej plaży. Fale leniwie podmywały im stopy. Maja przesypywała w dłoniach piasek z zaciekawieniem spoglądając na Olafa. Zmienił się - pomyślała. – Nos mu się wyostrzył, ma krótsze włosy i jest znacznie starszy. Jest teraz bardzo podobny do taty.
Olaf z niedowierzaniem spoglądał na miecz przypasany do swojego boku. To był prawdziwy miecz. Ciężki i lśniący w słońcu. Za ich plecami w lesie szalała burza, ale zaledwie kilka kroków dalej, tu gdzie siedzieli, było cicho i spokojnie. Maja bardzo przypominała mamę, tak jak ona miała jasne włosy, aż do pasa.
Między nimi dziewczynka budowała zamek z piasku. Gdy ich zobaczyła roześmiała się wesoło nawołując i machając rękami by do niej dołączyli.
- Cześć Majka, cześć Olaf – zaszczebiotała zawzięcie uklepując małą rączką piasek w wiaderku.
Usiedli przy niej. Mała dziewczynka postawiła babkę, wycinając w niej okna kawałkiem drewna.
- To jest baszta. – stwierdziła opierając dłonie po bokach i bacznie oglądając swoje dzieło. – Ostatnia baszta – dodała ciszej.
- Piękny zamek – pochwaliła Maja.
Dziewczynka uśmiechnęła się kiwając małym paluszkiem.
- Zobacz tutaj – wskazała dziedziniec. – Tu jest zapisana cała historia. Pochyl się, przyjrzyj się uważnie. - Morze nieśmiało podpływa pod mury piaskowego zamku, wdzierając się na dziedziniec, podmywając strzeliste wieże i wpływając morskim rytmem do sali tronowej.
Nie zastanie jednak ni króla, ni królowej. Księżniczka już dawno uciekła z księciem, rycerze wyruszyli w bój z morzem i nie wrócili, służba porzuciła dworskie obowiązki, a tchórzliwy król uciekł na najwyższą z wież, wypatrując swej dzielnej armii.
Królowa położy ciepłą dłoń na królewskim ramieniu i tylko szepnie do małżonka: kocham cię.
Morze ponownie poderwie się do ataku, na najwyższej z wież zatrzepocze flaga, a fala z nową siłą przedrze się ponad ruinami murów i znów uderzy w piaskowe ściany zamku. Cofnie się polem bitwy i zniknie w nieprzeniknionej toni. Huk fali rozlegnie się ponad plażą i słona woda, po raz wtóry ruszy do ataku. Najwyższa z wież zadrży w posadach, górując nad mokrym wzgórzem ruin.
I królestwo dzisiejsze, podzieli los wczorajszego, jak to powtórzyło dzieje tysięcy poprzednich.
Długą noc pod rozświetlonym niebem, morska toń szturmować będzie piaskową wieżę i gdy już będzie się zdawało, że to koniec, spod uciekającej fali wyłoni się piaskowy dach i piaskowa krągłość ostatniej baszty.
Pan upadłego zamku pogrąży się w żałobie, zapłacze na tysiącami dzielnych rycerzy, nad ich mieczami stępionymi na słonym orężu morza. Załka nad straconą córką i przyszłością królestwa. A królowa z lśniącymi w porannym słońcu łzami zdejmie z głowy ciężką koronę i odrzuci ją w morską toń, która już wszystko jej zabrała. Pochyli się nad zmartwionym mężem, odrzuci i jego koronę i przytuli Konstantyna, jak jeszcze nigdy królowa nie przytuliła króla.
A gdy nadejdzie czas, wieża Konstantyna i Elżbiety osiądzie na mieliźnie, a piaskowi bardowie, szeptem morskiej bryzy, latami opiewać będą historię króla i królowej bez zamku i korony, królestwa, rycerzy i służby. I wieżę bez swej księżniczki.
Mała dziewczynka umilkła wpatrując się zielonymi oczami w Maję. Ciszę przerwało rżenie koni. Ku nim pędzili zbrojni jeźdźcy. Olaf poderwał się na nogi.
- Królu Olafie, Królu Olafie! – wołał z daleka rycerz. Olaf rozglądał się nerwowo nie wierząc w to co słyszy. – Królu Olafie! – jeździec zawołał ostatni raz zeskakując z konia i klękając przed Olafem, w jego ślad poszła reszta jeźdzców. – Panie, jesteś pilnie wzywany na zamek, w wielką bramę swym mieczem wali Czarny Płaszcz i wyzywa cię na pojedynek!
- Jedźmy – krótko rzucił Olaf wsiadając na konia. Choć mówił i wiedział co czynić, to miał wrażenie, że jest tylko pasażerem, a kto inny nim steruje i kto inny mówi mu co robić. – Maju, jedziemy – dodał.
Maja o dziwo nie protestowała, wydawała się pełna zrozumienia, tak jakby i ona również była pasażerem w nie swoim ciele. Podeszła do małej dziewczynki.
- Proszę weź to, a nawet po największym sztormie zawsze odnajdziesz swój zamek – powiedziała wkładając do rączki dziewczynki mały woreczek przewiązany rzemieniem. Olaf zauważył, że to był ten sam woreczek, który rano schowała w jego plecaku.
Maja wsiadając na konia, kątem oka zobaczyła jak dziewczynka rozwiązuje rzemień i przesypuje w rączkach zielony piasek. Chwilę później pędzili z wiatrem we włosach tak, że już po chwili dziewczynka była tylko cieniem przy swoim piaskowym zamku.
Z łoskotem końskich kopyt wjechali na brukowany dziedziniec. Na wysokich wieżach powiewały sztandary, a na krużgankach dookoła nich stały liczne białogłowe, haftowanymi chusteczkami ocierając łzy.
- Otwórzcie bramę – rozkazał Olaf. Maja zsiadła z konia i odsunęła się na bok. Tę walkę mógł stoczyć jedynie jej brat. Czarny Płaszcz wjechał powoli. Cały był zakuty w ciężkiej zbroi, przyłbicę miał zamkniętą, a jego czarny płaszcz opadał w długiej wstędze na koński zad.
- Jam jest Czarny Płaszcz – zagrzmiał potężnie. – Rycerz czarnego smoka, który rozkazał mi zgładzić króla spod zielonego sztandaru! Stań do walki!
Koń Olafa zarżał złowieszczo.
- Co to za smok, który każe swoje walki toczyć innym? – zapytał. – Cóż to za smok, którego nikt nie widział? I cóż to za rycerz, który pragnie mojej krwi z tylko mu znanych powodów? Jakież to przewiny mam na sumieniu?
- Jesteś królem mój panie. Nie twe winy są na szali, lecz twych poddanych. Nie twoją krew winienem przelać, lecz twych rycerzy. Ale to ty jesteś królem, to twe słowo pchnęło rycerzy do krainy smoka, a teraz smok wysłał swego rycerza.
- To co zwiesz krainą smoka to jaskinia w wysokich górach. Jaskinia którą przez wieki ludzie tej ziemi drążyli w poszukiwaniu soli. To nie my jesteśmy oprawcami, a smok zdobywca, co bierze nie swoje.
- Smok ma jaskinię, ty królu masz całe królestwo. Czy to wielka cena za pokój?
- Smok ma jaskinię i niechby i ją miał. Ale smok chce owiec. Smok chce dziewic. Smok chce złota. A gdy już to wszystko dostanie, będzie chciał tylko więcej. Taka już natura smoków. Mam wiele, ale wszystko co mam jest moich poddanych. A smok im to zabiera.
- Smok chce tylko pokoju.
Król prychnął.
- Pokoju za moją krew! To nie pokój proponujesz, a walkę. Nie przyjechałeś z białym sztandarem, a z obnażonym mieczem!
- Przyjechałem królu, by walczyć lub rozmawiać. Możemy stoczyć walkę, a ten kto wygra będzie zwycięzcą po wsze czasy. Niech nikt nigdy nie podważy tej decyzji losu. Jeśli jednak odmawiasz przelewu krwi przynoszę również rozmowę. Udaj się w góry, by ustalić porozumienie ze smokiem. Wiedz jednak, że tutaj zaczekam. A jeśli gdy wrócisz między krainą smoka, a twoim królestwem nie będzie zgody, wtedy niech decyduje przeznaczenie naszych mieczy.
Króla Olafa przeszywały setki spojrzeń. Długo siedział na grzbiecie swego wierzchowca w namyśle. Gdy już jednak podjął decyzję podjechał do Mai i bez słowa wyciągnął do niej dłoń. Ponownie wsiadła na konia za plecy brata.
- A po cóż ci niewiasta mój królu? – rzucił Czarny Płaszcz. – To twa tarcza, czy ofiara dla mego pana?
U pasa mam odwagę, za plecami mądrość. To wszystko czego mi trzeba. – odpowiedział i wyjechał przez bramę.
Droga do pieczary czarnego potwora zajęła im pół dnia. Musieli przedzierać się przez obsiane pola i gęstwinę lasów. Aż w końcu dotarli do podnóża góry, którą na swą siedzibę obrał smok. Ścieżka była zbyt stroma dla konia, dlatego też zsiedli, a rumaka puścili by wrócił na zamek.
- Olafie porzuć miecz i zbroję, są zbyt ciężkie, a nie pokonasz nimi smoka. Żaden rycerz by nie pokonał. – powiedziała Maja, gdy się wspinali. Piekły ich łydki, słońce prażyło kark, a słony pot zalewał oczy.
Król odrzucił miecz, odwagę chowając w sercu. Powietrze przeszył przeraźliwy ryk. Zbliżali się do pieczary. Wielka czarna przestrzeń otworzyła się przed nimi niedługo potem. Szli powoli, rozważnie stawiając kroki. W powietrzu unosiła się woń siarki, a im głębiej się zagłębiali tym bardziej chłód jaskini przeradzał się w gorąc wnętrza ziemi.
- Witaj królu – powitanie smoka było echem szeptu odbijające się w skalnych ścianach. – Witaj... Witaj... Witaj królewska siostro... siostro... Witaj...
- Wysłałeś swego rycerza po moją krew – zawołał Olaf. – Przynoszę ci ją sam wraz z pokojem.
- Pokój... pokój... pokój... – niosło echo. – A jakiż to pokój może mi dać król ludzi? Jedno twe życie to moje mrugnięcie okiem. Twoje marzenia to pył na moich skrzydłach. A twoje królestwo to jedynie podwórko mego domu. Po co mi pokój, jeśli nie możesz mi zagrozić wojną? – zapytało echo.
- A więc po co ci wojna, skoro nie możemy ci zagrozić?
- A któż mówi o wojnie?
- Twój rycerz żądał mojej krwi.
- Mój rycerz żądał spokoju. Spokoju, a nie pokoju. Pokój to złożenie broni, a spokój to nie wchodzenie sobie w drogę. Po cóż mi codziennie twoi poddani skryci w mrokach tej jaskini z mieczami w rękach? Czy mrówka może ci zrobić krzywdę królu? Wchodzisz do mrowiska dla rozrywki? Idąc tym lasem omijałeś mrowiska. Nie paliłeś ich, nie podbijałeś, a omijałeś. Nie ze strachu, a dla spokoju. Tego spokoju żądam, tego spokoju pragnę. I choć nie wchodzę do mrowiska, to mrowisko uparcie przychodzi do mnie. Co byś królu zrobił na moim miejscu? Pozwolił się obleźć całej kolonii, czy przegonił szkodniki?
- Więc pragniesz tylko tej jaskini i niczego więcej?
- Znasz opowieści o smokach. Pragniemy wszystkiego. Ale ja już wszystko miałem. Wszystko też mogę mieć. Ale tylko jednego wciąż mi brak, i tylko jednego nie mogę dostać, paląc wioski na popiół. Spokoju.
Olaf spojrzał na siostrę. Ścisnęła mu dłoń.
- Masz królewskie słowo, że nikt nie będzie cię niepokoił. Tę jaskinię dostajesz w swoje władanie. Czy otrzymam twoje słowo, że nie przyniesiesz nam pożogi i łez?
- Masz moje słowo królu. Wracaj na swój zamek. Ja przymknę oczy, a gdy je otworzę na tronie będzie już zasiadał twój wnuk i wtedy je zamknę ponownie, a gdy znów spojrzę na świat nikt już nie będzie pamiętał twojego imienia, a o smokach będą jedynie czytać w starych księgach.
Olaf jeszcze czekał chwilę, ale smok milczał, ruszył więc do wyjścia.
- Maju, gdzie idziesz? – zapytało echo.
- Wracamy z siostrą na zamek. – odpowiedział król.
- A to nie jest twój podarunek dla mnie?
- Nie przyszliśmy z darami.
- Smoki zawsze żądają darów. Chcesz wyjść żyw, więc zapłać mi dziewką.
Olaf oddychał nerwowo. Maja ściskała go za ramię.
- Gdzie jest mój dar? – zapytało natarczywie echo. – Gdzie jest mój skarb!? – zagrzmiało, a góra zdawała się drżeć.
Olaf pomacał się po kieszeni wyczuwając pod palcami przyjemny chłód monety.
- To złoty dukat – rzucił wgłąb jaskini. – Dar króla dla czarnego smoka.
Zapadła cisza. Słyszeli miarowy oddech smoka, a na twarzach czuli gorące powietrze. Olaf nerwowo przełknął ślinę. Po skroni spływała mu strużka potu.
- Złoto więcej warte niż dziewka – powiedziało w końcu echo. – Odejdźcie.
Maja prychnęła pod nosem, jakby chciała powiedzieć: a tu się mylisz, ale nie odezwała się. Wybiegli na słoneczne popołudnie. Koń króla czekał na nich pod wejściem do jaskini, widocznie nie miał zamiaru wracać samotnie.
Zamkowe wiwaty uderzyły ich jak fala przyboju. Maja wtuliła się w plecy brata i przejechali razem przez bramę pod zielonymi sztandarami.
-----
Delikatnie wziął wnuka na ręce i zaniósł do łóżka. Nakrył go grubym kocem, bo noce już były chłodne.
- Dziadku – zagadnął sennie. – Kim był Starzec?
- Śpij słodko maluchu, każdy z nas kiedyś spotka się ze Starcem – odpowiedział całując wnuka w czoło i gasząc lampkę.