Przedmowa - Jest to moje pierwsze opowiadanie - pisząc je inspirowałem się Franzem Kafką.
przed rozpoczęciem czytania proponuje włączyć jakąś melancholijną muzykę - gdyż zależy mi
aby czytelnik poczuł klimat. Wszelka krytyka jest mile widziana gdyż jest ona dla artysty tym czym
obfity obiad dla spracowanego chłopa.
I.
Gdzieś w obmierzłym zamku pogrążonym w ciemności chodził on Michael - młodzieniec w długim płaszczu o twarzy białej niczym płótno. Chodził z małą świecą o knocie pożeranym przez zimny ogień i przemierzał długie i szerokie korytarze tej dziwnej posiadłości. Nie wiedział jak tu się znalazł, w całkowitej ciemności szukał jakiegoś człowieka. Patrząc na tę ciemną panoramę korytarze jedyne co dało się dostrzeć to sylwetkę człowieka przyodzianego w długi płaszcz sięgający ziemi, oraz mętne światło świecy. Brodził w morzu ciemności - bez strachu, jedyne co czuł to grot smutku wbity głęboko w jego serce. Osamotnienie było jego towarzyszem - chodziło przy nim cierpliwie krok w krok. Kiedy Michael stawał ono również stawało, było jego duchowym cieniem idealnie widocznym nawet bez światła. Długie poszukiwania owocowały jedynie kolejnymi rozczarowaniami - co rusz znajdował ludzkie rzeczy: pamiątki, przedmioty codziennego użytku. Mimo odnajdywania śladów ludzi, nie mógł ich znaleźć. Trudził się niezwykle, ale niestety daremnie. W pewnym odcinku swojej drogi znalazł zdjęcia ludzi - siedzieli przytuleni do siebie oszołomieni słodkością swych szczęśliwych chwil. W świetle świecy fotografie były kolorowe, lecz gdy Michael wziął je poczęły blaknąć - obrastały krzewami szarości i smutku. Zdał sobie sprawę z ważnej sprawy - nigdy nie doznał uczuć tych ludzi, dla niego były gwoźdźmi jego własnego krzyża: wykonanego z ciemnych bel samotności, o zespojonych cierpieniem częściach. Odszedł z łzami w oczach, ginął powoli w ciemności - w końcu zniknął jego cień za ścianą, pozostawił po sobie tablice z kamienia szarości, smutku i marności. Szukał wśród starych mebli porozrzucanych na korytarzu który nie prowadził do żadnych pokoi jedynie wybiegał lepką ciemnością w głąb, dalej, gdzieś w jądro ciemności. Czuł się niezwykle rozczarowany - gdyż najpierw znajdował trop, wtedy też narastało w nim poczucie nadziei które niestety ginęło szybko wraz z urwaniem się niego. Miał dość : chciał uciec stąd, zakończyć podróż po tym realnym koszmarze, znaleźć człowieka który mu pomorze. Próbował zakończyć swą egzystencje - lecz zawsze kiedy miał dojść do momentu kulminacyjnego, momentu w którym po zapadnięciu wyroku miał dokonać swej egzekucji - nie mógł tego zrobić, wówczas w jego oczach stawały te wypukłe, czarne stawy smutku które rozlewały się po jego gładkiej twarzy. Opuszczał pistolet zrezygnowany i szedł dalej, gdzieś w pustkę i chłód próżni.
II.
W końcu doszedł do mętnie oświetlonego pomieszczenia - długiego i szerokiego o długich i strzelistych kolumnach wykonanych z kamienia w stylu gotyckim. W komnacie wisiała gęsta i lepka mgła, wśród niej krążyły dziwne, eteryczne postacie o niewyraźnej twarzy. Ów przedziwne duchy ignorowały Michaela - ten poruszał się wśród nich jak gdyby w ogóle nie istnieli. Nagle poczuł że na jego twarzy zaczęła wyrastać przedziwna i sztuczna maska - próbował ją zerwać, jednak bez efektu. Była to dziwna maska która wywierała na Michaela mocny wpływ, oplatała jego twarzy i kierowała nim jak kukiełką. Zachowywał się nie naturalnie, próbował stawić temu opór - lecz nie mógł był na nią skazany. W jego umyśle toczyła się walka z tą dziwną siłą, po długiej bitwie pokonał ją na chwilę. Począł uciekać przez pokój lecz mgła blokowała go jak gęste błoto przez które musiał niezwykle przedzierać. Czuł że maska znowu zyskiwała siłę, w ostatnim porywie samodzielności - zaczął się wyrywać i w końcu zamachnął się świecą i spojrzał cienią w twarz. Nagle maska zaczęła naciskać na jego umysł i ciało, ale Michael nadal patrzył w oczy cieniów. W ślepiach tych przedziwnych stworzeń zobaczył łąki wspaniałe, kolorowe, pełne życia. Lecz niedługo potem wszystko przykryło się cieniem, a cała wspaniałość zmieniła się. Wspaniałe widoki zmieniły się - trawa poczerniała, a wśród niej wyrosły szkaradne pomniki zła i grzechu. To co było pięknym złudzeniem zmieniło się w prawdziwą naturę tych złych i zepsutych istot. Maska na twarzy swego niewolnika poczęła topnieć i jałowieć, a Michael odzyskał władze nad swym ciałem. Te dziwne pomioty szatańskie uciekły, a wraz z nimi mgła - wtedy też mężczyzna spostrzegł przedziwną rzeźbę, ów dzieło przedstawiało człowieka prawdziwie dobrego, o radosnym i szczerym wyrazie twarzy. Ten ludzki anioł ściskał dłoń prawdziwego szatana - ukrytego pod skorupą dobroci, ten ludzki demon udawał radosnego ale nie z powodu zgody a tego co się stanie niebawem. Otóż lewą ręką dawał znak wspólnikowi znajdującemu się za dobrym człowiekiem, ten grzesznik trzymał nóż który miał wbić w plecy ludzkiemu aniołowi. To dziwne dzieło nosiło imię "amicitia malum" - sam tytuł objaśniał całe to zdarzenie. Michael ujrzał obok rzeźby, tablice na której było opowiedziana historia pewnego człowieka - ów człowiek był zakonnikiem który począł szukać prawdy. Niedługo potem stał się pustelnikiem który poświęcił się wyłącznie poszukiwaniom. Pod koniec życia zapytał jednego z najmądrzejszych uczonych o prawdę, mężczyzna odpowiedział że człowiek nie jest wstanie jej odkryć gdyż nie ma tej jedynej - jest tylko ta ukryta w otoczeniu i bliźnich. Słysząc o bezcelowości swych badań, mnich który żył samotnie przez blisko czterdzieści lat- rzucił się w przepaść wraz ze swymi spisanymi przez siebie księgami. Michael po przeczytaniu tego zdał sobie sprawę z bezcelowości samotnego życia. Zaczął czuć się coraz gorzej ze swą samotnością, którą nosił niczym wór wypełniony cegłami. Po dłuższych przemyśleniach przeszedł do następnego pokoju, zamykając za sobą wielkie, ciemne drzwi. W pokoju został tylko dźwięk odbijającego się stukotu zamykanych drzwi, ale nawet i on niedługo ucichł i wmieszał się w powietrze.
III.
Michael miał dość tych poszukiwań, była to iście syzyfowa praca.- Znajdował się obecnie w wielkim pokoju, który wyglądem przypominał stare archiwum - pełne papierów pożółkłych od starości, pachnące historią. Michael już praktycznie stracił całkiem nadzieje na znalezienie kogoś. Był już praktycznie pewien swej zguby, gdyż jego świeca już się kończyła wypalać. Wizja chwili w której gaśnie światło, a on zostaje pożarty przez ciemność nie była satysfakcjonująca. Z czasem myślał czy by nie wyrzucić tej świecy i umrzeć w spokoju. Kiedy myśli tego pokroju zaczęły go wręcz pożerać, nie spodziewanie znalazł - były to świeże ślady, zostawione przez jakiegoś błądzącego w zamku człowieka. Oprócz tego znalazł małe, czarne patyczki. Były to wypalone zapałki - kiedy Michael je zobaczył miał wrażenie że oszalał, ale nie były realne. Te małe spalone kikuty wydawały się dla niego jakby jakąś relikwią. Patrzył na te patyczki z taką satysfakcją- że aż krzyknął, głos ten wydobywający się z jego krtani przypominał krzyk rozbitka widzącego niedaleko statek zmierzający w jego stronę. Zdziwił się swoim zachowaniem niezwykle, ale pomyślał że wołanie może pomóc mu sprowadzić tego człowieka który zostawił po sobie te ślady. Z czasem jego krzyk począł słabnąć, nie mógł ustać na nogach - w końcu skamieniał, nie mógł się ruszyć. Pomyślał że przegrał, czuł że nie dał rady sprostać temu wyzwaniu. Wnet jego wzrok zmętniał, jego skóra zaczęła blednąć - a on sam powoli traci świadomość. Kiedy walczył z tą ciemnością nagle w pokoju otworzyły się drzwi, na ściany padła jasna łuna światła, a Michael zobaczył sylwetkę z latarnią. Ostatnimi siłami wystawił rękę w kierunku postaci - ta podeszła, chciała dać mu świecę którą dzierżyła w lewej dłoni. I kiedy już prawie ją chwycił padł, obraz znikł........
Zbudził się prędko, ujrzał ciemność i mgłę, na której to tle ujrzał zakapturzoną postać, siedziała na kamieniu. Gdy zobaczyła że Michael zbudził się podeszła i położyła swą dłoń na jego ramieniu, tą postacią była śmierć. On zrozumiał - chciała by poszedł z nią, podczas tego spaceru zdał sobie sprawę że umarł sam, bez rodziny, bez żałobników. I kiedy pomyślał o tym, zdał sobie sprawę że przecież była tam ta postać, ale czy ona mu współczuła - tak zdecydowanie. Do jego głowy przyszła myśl: " Ach, umarłem z współczuciem, współczuciem które było prawdziwe. A czy inni tak umarli ? W końcu ile na tym świecie jest takich rzeźb prawdziwych, tych historii fałszywej przyjaźni." Wtedy też zdał sobie sprawę z tego że umarł szczęśliwe - bo w końcu spotkał kogoś kto okazał współczucie. Po tych przemyśleniach ujrzał przepaść, spojrzał na twarz śmierć, potem na otchłań - skoczył.
Ciemny Zamek - opowiadanie paraboliczne i symboliczne.
1Ja Jak bardzo smutny i marny musi być świat-w końcu tworzymy całkiem do niego nie podobne imitacje i zapisujemy je dla przyszłych pokoleń.
Artysta też człowiek - tylko bardziej porąbany.
Artysta też człowiek - tylko bardziej porąbany.