Trochę trudniejszy temat na warsztat. Nie wiem do jakiej kategorii się kwalifikuje.
..............................................................................................................................................................................
Krzywię się na widok swojego odbicia w lustrze.
Robisz to dla nich.
Robisz to dla nich.
Robisz to dla nich.
Powtarzam w myślach to zdanie jak mantrę, której kurczowo się trzymam, by nie stchórzyć, by nie pobiec z powrotem do łóżka, ukryć się pod kołdrą i płakać. Biorę jeszcze trzy głębokie oddechy. Ręcznikiem wycieram mokrą twarz, a potem szybko wychodzę w ciemność, zanim zdążę zmienić zdanie.
(...)
Idę przez miasto, tym razem jednak się nie waham. Staram się nie oglądać przez ramię i wciskam ręce głęboko w kieszenie kurtki, licząc, że uda mi się choć trochę opanować ich drżenie. Znam drogę. Wiem, co muszę zrobić. Ta opcja tyle razy przychodziła już do mnie, kiedy było bardzo źle, że zdążyłam dopracować ten plan w szczegółach.
Docieram do omijanego do tej pory szerokim łukiem zaułka, w którym kręci się kilka dziewczyn podobnych do mnie, zbyt chudych i zbyt młodych, by tu być. Większość z nich ma mętne spojrzenie i zapadnięte policzki. Ciekawe, że mają pieniądze na dragi.
Wślizguję się do starego klubu tylnym wejściem na końcu ciemnej uliczki. W twarz uderza mnie gorąco, smród papierosów i potu. Przemykam wąskim przejściem głębiej do środka, w stronę ryczącej muzyki. Mimo gryzącego dymu wiszącego w powietrzu, biorę głębokie oddechy i rozpinam kurtkę odsłaniając spreparowany wcześniej na ten moment strój. Czuję się w nim dokładnie tak, jak wyglądam, ale chyba o to chodzi.
Wślizguję się do starego klubu tylnym wejściem na końcu ciemnej uliczki. W twarz uderza mnie gorąco, smród papierosów i potu. Przemykam wąskim przejściem głębiej do środka, w stronę ryczącej muzyki. Mimo gryzącego dymu wiszącego w powietrzu, biorę głębokie oddechy i rozpinam kurtkę odsłaniając spreparowany wcześniej na ten moment strój. Czuję się w nim dokładnie tak, jak wyglądam, ale chyba o to chodzi.
Spodziewałam się zobaczyć tłumy, ale w środku jest względnie luźno, głównie faceci w różnym wieku. Rozglądam się i widzę dziewczyny wijące się wokół nich lub spoglądające wyzywająco na zebranych wokół. Przełykam ślinę przez zaschnięte gardło starając się złapać rytm. Na razie brak mi odwagi, więc siadam na wysokim stołku przy barze i stukam nerwowo palcami o blat. Młody barman z idiotyczną fioletową fryzurą spogląda na mnie, ale nic nie mówi. Wnętrze klubu prezentuje się dość nieciekawie, niebieskie światła, nałożone na siebie plakaty z rockowymi kapelami, w całości lub w strzępach, i fragmenty samochodów podwieszone pod sufitem. Na niewielkiej antresoli, na którą prowadzą kręte metalowe schody, stoją tonące w dymie czarne skórzane fotele, a przy barierkach kręci się kilku gości intensywnie obserwujących salę z góry. Co chwila ktoś wychodzi w wąski korytarz w towarzystwie jednej ze skąpo ubranych panienek. Otrząsam się.
Sekundę później zauważam podsuwany w moją stronę kieliszek z przezroczystym płynem. Kolorowy barman unosi drugi patrząc mi w oczy z nieodgadnionym wyrazem twarzy, wypija i wraca do pracy. Bez wahania wychylam swój i krzywię się, kiedy alkohol pali mnie w przełyk. W głębi serca dziękuję swojemu fioletowemu sprzymierzeńcowi.
Odwracam się do środka sali i ruszam pomiędzy tańczących na prowizorycznym parkiecie. Facet w skórze i wojskowych butach niezbyt subtelnie obmacuje kołyszącą się przed nim dziewczynę, która nie może mieć więcej niż 16 lat, a ja muszę odwrócić wzrok, żeby nie zwymiotować. Pozwalam mocnym uderzeniom elektronicznej muzyki zagłuszyć sumienie i wypatruję potencjalnej ofiary. Mężczyzna w średnim wieku stojący pod ścianą obwieszoną winylowymi płytami podchwytuje moje spojrzenie i powoli przeciska się przez wirujących ludzi w moją stronę. Staram się opanować narastającą we mnie panikę, kiedy niezbyt delikatnie łapie mnie za tyłek i przyciąga do siebie. Wkładam całą siłę swojej woli w to, by go nie odepchnąć i całkowicie wyłączyć instynkt samozachowawczy. Pozwalam mu badać swoje ciało natarczywymi dłońmi i udaję, że nie słyszę świństw, które syczy mi do ucha. Intensywny smród alkoholu tylko wzmaga ogarniające mnie mdłości. Już zaczyna mnie kierować na skraj parkietu, kiedy inna ręka chwyta mnie za ramię i zdecydowanie ciągnie w stronę zaplecza. Oszołomiona daję się wyprowadzić w ciemny korytarz i skupiam tylko na mocno zaciśniętej dłoni wokół mojego nadgarstka. Ja i porywacz wpadamy do jakiegoś pomieszczenia, w którym nie widzę już kompletnie nic. Uznaję jednak, że to dobrze, bo wolę chyba nie widzieć jego twarzy i zostawić go jako bezosobowy przedmiot pracy.
Koleś przyciska mnie plecami do metalowego regału zawalonego gratami i stoi bardzo blisko, tak, że czuję jego oddech na szyi. Jedną ręką opiera się ponad moim ramieniem, a drugą powoli przesuwa w górę po moim udzie. Przygryzam język, by stłumić szloch narastający mi w gardle. Kiedy mój wzrok przyzwyczaja się odrobinę do egipskich ciemności panujących wokół, dostrzegam błysk oczu taksujących mnie od góry do dołu, głównie od dołu, a zaraz później czuję usta wpijające mi się w szyję. Teraz nogi trzęsą mi się tak bardzo, że gdyby nie to, że przylgnął do mnie całym ciałem, na pewno leżałabym już na ziemi. Kiedy gorące palce wślizgują się pod strzępek, który imituje moją koszulkę, ostatecznie porzucam godność i poddaję się dotykowi, mimo że moja dusza krzyczy w proteście. Zarzucam nieznajomemu ręce na ramiona i reaguję na prośby jego niecierpliwych dłoni. Na szczęście jego ruchy nie są tak brutalne, jak u gościa, który napastował mnie na parkiecie. Staram się jak mogę opanować drżenie rąk, a intensywne pocałunki przenoszą się z mojej szyi na dekolt. Serce wali mi w piersi tak mocno, że czuję pulsowanie nawet w stopach, żołądek podjeżdża mi do gardła. Gdy jego oddech owiewa mój policzek, przypominam sobie jeszcze raz, dlaczego jestem w tym miejscu, widzę Izzie przeszukującą kuchnię, a potem ostatecznie się poddaję i mocno przyciskam usta do ust mężczyzny. Na moment zastyga w bezruchu, ale po chwili oddaje pocałunek, a ja mam w głowie... chyba nic. Wargi obcego wpijają się w moje, a jego dłonie trzymające mnie w talii jakby odrobinę miękną. Trwa to jednak tylko kilka sekund, bo zaraz potem nieznajomy prostuje się nagle i odsuwa ode mnie na odległość ramion. Wpatruję się we mnie para gniewnych oczu, a ja odpycham odpycham odpycham wszystko, co w tym momencie przychodzi mi do głowy i zostawiam pustą przestrzeń utworzoną w momencie, w którym postanowiłam odrzeć się z godności, ale dostrzegam, że facet przede mną jest młody. O wiele młodszy niż typ, który atakował mnie wcześniej. Jednak najbardziej uderza mnie wyraz jego twarzy. Wpatruje się we mnie intensywnie jakby próbował znaleźć odpowiedź na pytanie, którego nie zadał. W końcu odwraca się ode mnie i wzdycha głęboko z twarzą ukrytą w dłoniach. Klnąc pod nosem wyciąga mnie z pokoju, ale nie zatrzymuje się w korytarzu, tylko wyprowadza mnie aż na zewnątrz. Dopiero teraz, w żółtym świetle latarni, mogę zobaczyć, kto stoi ze mną na środku pustej ulicy. Mam przed sobą chłopaka niewiele starszego ode mnie, może mieć pewnie koło dwudziestu pięciu lat. Potargane włosy wchodzą mu do oczu, a twarz wykrzywia coś, czego nie umiem do końca zdefiniować. Z pewnością nic przyjemnego. Bazgrze na pogniecionym kawałku paragonu.
- Przyjdź jutro w południe pod ten adres - mówi cicho, po czym podaje mi papierek, a w drugą w dłoń wciska mi kilka banknotów i odchodzi, zanim zdążę jakkolwiek zareagować.
Stoję sama na pustej ulicy i przyglądam się temu, co trzymam przed sobą.
Walton 56, NB
12.00
I pięćdziesiąt dolarów.
To więcej niż powinien mi dać, nawet gdyby do czegoś doszło.
- Hej!
Patrzę za nieznajomym, ale już zdążył rozpłynąć się w ciemnościach nocy. Jestem tak zdezorientowana, że nie mam pojęcia, co ze sobą zrobić. Czy to coś w rodzaju zaliczki za jutro? W zasadzie to nie mam pojęcia, czego mogę się spodziewać. Czuję jednak rodzaj wdzięczności w stosunku do niego, bo chociaż trochę odwlekł w czasie to, czego się obawiam.
Dopiero teraz orientuję się, że przez cały czas wstrzymywałam oddech i głośno wypuszczam powietrze, po czym zgrabnie wymiotuję sobie pod nogi. Żołądek ściska mi się i kurczy, aż nie zostaje w nim już zupełnie nic i mam wrażenie, że wypluwam wnętrzności.
Boże.
Wiem, że nie dam rady wrócić już dziś do wnętrza klubu, dlatego owijam się ciaśniej kurtką i wracam do domu, całą drogę dziękując komuś na górze, że tym razem miał dla mnie litość.