I takie, które inni oceniają o wiele lepiej, choć napisacz nie bardzo rozumie dlaczego.
Lubię bardzo ten tekst... Miał być następnym, który zamieszczę tu, ale mnie (słusznie) Wywalno

Październik rozlał się na wzgórza.
Wiatr falował kolorowym lasem. Szum liści przypomniał morze. Był tylko raz. Dawno, dawno temu.
Pracował w kopalni na Śląsku. Wydobywał węgiel dla najdroższej ojczyzny, ze wszystkich sił. W nagrodę nazwali go przodownikiem i wsadzili do wagonu towarowego. Pociąg zatrzymał się w Łebie.
Leżał na piasku. Palił, pił czystą, grał w siatkówkę i w karty.
Wyszła z fal i każdy pytał, czy ma wieczorem czas. Na spacer po plaży umówiła się z nim. Dlaczego? A, bo to wiadomo.
Napisała do mamy, że zamieszka w Bytomiu. Jak się ustawią, przyjadą na święta.
Kilka miesięcy waletowali w hotelu robotniczym. Od czasu do czasu mogli być ze sobą sami. Potem dostał przydział kwaterunkowy.
Brzuch się zaokrąglił. Przykładał ucho i pytał:
- Jest tam kto?
Śmiała się.
Tak czy siak, umarła przy porodzie. Zdążyła powiedzieć, że syn ma mieć na imię Josh.
Po kim? Jak to będzie wyglądać?
Nieważne.
Wrócił na wieś. No, bo jak?
Zamieszkał w chacie po rodzicach w dolinie za wioską, za laskiem. Kilka dni naprawdę się starał, potem oddał niemowlaka sołtysowej, która jakoś nie potrafiła urodzić żywego. Kobieta - prosta, uczciwa. Taka powinna być matka, a nie zostawiać dziecko wydane na świat.
Widywał Josha co niedzielę, po mszy. Z daleka, przez płot.
Trochę się pozbierał i pomyślał, by wziąć go do siebie. Kolektyw na zebraniu wybił pomysł z głowy. W wychowaniu najważniejsza jest matczyna dłoń.
Synek rósł jak na drożdżach.
Kiedyś na dożynkach kupił mu watę cukrową i pogłaskał po płowej głowie. Co z tego, że mówił do sołtysa “tato”?
Josh był grzeczny i mądry. Ukończył szkołę. Zapisał się do ZMS.
Aż przyszło lato i poprzewracało młodym w głowach.
Mówiono, że szlaja się po okolicy. Pije tanie wino. Znarowił się, zaczepia. Na weselu u Pawlaków powywracał stoły.
Ojcowskie serce pękało, gdy sąsiedzi gadali.
- Co to za moda, by mieć długie, jak dziewczyna, włosy? Gdyby ktoś go pytał: fryzjer, kościół, dom. A, i trzeba się uczyć, by do czegoś dojść.
Którejś jesieni Josh wyjechał na uniwesytety.
Wrócił do wsi na Wielkanoc i już został.
Podobno za to, że plótł androny. Prawda, wolność? Przecież je dla niego wywalczył kilofem i szpadlem. Tymi widłami wbitymi w gnój.
Stuknęłą trzydziestka, a Josh dalej swoje. Ludzie słuchali, ale poważnie nie brał nikt. Może poza ferajną.
Jakie to uczucie, gdy się syn marnuje? Dalej tak nie mogło być. Ktoś musiał coś zrobić, naprostować chłopaka. Kto, jeśli nie on? Dola ojca: kochaj, karz i płacz.
Zasadził się na górce przy drewnianym krzyżu. Czekał do wieczora.
- Nie będziesz szargać mojego imienia. Zrozum, to dla dobra nas.
Dał taki wycisk, żeby popamiętał, i zostawił w zimną noc.
Josh przestał opowiadać brednie.
Płynęły dni, ale rany się nie zabliźniały. Sołtysowa nie chciała niemoty, co to krowy nie wydoi, a żre i wystrasza. Położył okaleczone ciało na furmance i zawiózł do siebie. Opiekował się, najlepiej jak mógł i z czasem się podgoiło.
Chłopakowi nie było źle w domu ojca. Miał własną izbę ze świętym obrazkiem, stolik, łóżko, na którym można przeleżeć cały dzień, wpatrując się w sufit. Okno, by rozpłaszczyć nos i stroić miny.
- Taka piękna pogoda. Mówię ci, wstań i wyjdź.
Josh nie wstawał i nie wychodził, więc zawołał doktora. Ten podrapał się po głowie i stwierdził: melancholia.
Zapisał tabletki. Niebieską - na zwidy, czerwoną - na strachy.
Podarł receptę. Czas wyleczy wszystko.
A czas płynął, zamiast leczyć.
W końcu przyzwyczaił się do myśli, że z syna pożytku nie będzie. No trudno. I tak trzeba się zająć. Karmił rano, przed wyjściem, a później wieczorem, gdy wracał z pola. Chłopak chętnie jadł. Dobry znak.
W niedzielny poranek sadzał Josha na taborecie.
- A wiesz, synku, jabłonki zakwitły.
Staremu łatwiej, gdy ma do kogo gębę otworzyć.
Golił Joshowi twarz i obmywał nogi. Raz na miesiąc strzygł i chłopak wyglądał jak człowiek. Nie baba. Nożyczki i brzytwę zamykał w szufladzie na klucz. Na wszelki wypadek.
Rok mijał za rokiem.
Dbał o gospodarstwo, ile tylko sił. Kolana skrzypiały głośniej niż drzwi. W klatce kłuło, nawet kiedy spał. Trochę się martwił. Na tym polegała starość.
Kto nakarmi Josha, kiedy go zabraknie?
Czy zrobił coś nie tak, jak należało?
Eee, chyba nie...
Co by to zmieniło, gdyby żyła?
Nie ukrzyżowałby własnego syna?
Wskrzesił od razu, nie trzeciego dnia?
Jii tam, panie, głupstwa. Dobrze znał ciężar ręki ojca, a wyszedł na ludzi.
A co? Nic, nic.