Na motywach zdarzeń z 1498 roku, które rozegrały się w Wielki Piątek we wsi Banie.
‒ Ciszaaa! ‒ ryknął sędzia Wojnowicz, waląc ile sił dębowym młotkiem w podstawkę. ‒ Cisza do stu piorunów!
Wrzawa umilkła jak nożem uciął. Znieruchomiały kapelusze z bażancimi piórami, ustał szelest spódnic, panowie pochowali do kieszonek zegarki na dewizkach i poprawili się w krzesłach. Wszyscy wlepili wzrok w mężczyznę zajmującego sędziowską ławę.
‒ Tak lepiej ‒ mruknął Wojnowicz. Niespiesznie założył okulary, a potem znów zagrzmiał: ‒ Obwieszczam wszystkim tu zebranym, że jeśli kto naruszy powagę Sądu głośnym zachowaniem, tego z sali usunę i jeszcze grzywnę nałożę. Kto nie wierzy, niech spróbuje! – Powiódł wzrokiem po zebranych, a ponieważ nikt nawet nie pisnął, kontynuował:
‒ Dziś Sąd Okręgowy rozpatrzy sprawę Jana Chobota, aktora trupy teatralnej, podejrzanego o uduszenie Felicjana Okrasko, również aktora, co miało miejsce trzydziestego kwietnia tysiąc dziewięćset dwudziestego trzeciego roku, w czasie, gdy obaj brali udział w widowisku przedstawiającym misterium Męki Pańskiej, we wsi Baniewice, w województwie nowodworskim. Czy oskarżony jest obecny?
‒ Tak, Wysoki Sądzie ‒ Postawny, pięćdziesięcioletni mężczyzna, któremu towarzyszyli dwaj mundurowi o twarzach bez wyrazu, powstał i skłonił się sędziemu.
‒ Nie zginać mi tu pleców w ukłonach, nie jesteście na scenie ‒ skarcił go Wojnowicz. ‒ Przyznajecie się?
‒ Proszę o wybaczenie, Wysoki Sądzie, chciałem tylko okazać szacunek. To prawda, zabiłem, ale myślałem, że Helenka...
‒ Przebieg zdarzeń Sąd ustali w trakcie rozprawy i na nic mu teraz Helenka! W rzeczonym przedstawieniu byliście Józefem z Arymatei, czy tak?
‒ Tak było, ale to przez niego Maryja, to znaczy Helenka...
‒ Nie mówimy o niewiastach, ale o zbrodni ‒ napomniał go Wojnowicz po raz wtóry.
‒ Ale Helenka...
‒ Milczeć i siadać! Ani słowa więcej o Helenkach i Maryjach, bo podwoję karę!
‒ Dwakroć mnie Sąd powiesi? ‒ Chobot w zdumieniu wytrzeszczył oczy i opadł bezwładnie na ławę, a przez salę przebiegły tłumione chichoty.
Wojnowicz wsadził nos w papiery i udał, że nie słyszy.
‒ Jest Hieronim Koguciewicz?
‒ Tak, proszę Wysokiego Sądu ‒ odezwał się mężczyzna ubrany z chłopska. Miał ogorzałą twarz i potężne dłonie, w których miętosił czapkę.
‒ Podejdźcie no tu. Oglądaliście widowisko?
‒ O, tak! I cała wieś i jeszcze pół miasta. Ale ja dopchałem się do pierwszego rzędu, więc wszyściutko widziałem, wszyściutko, proszę Sądu! A Maryję, miałem na wyciągniecie ręki, o tak! ‒ Zademonstrował.
Twarz Wojnowicza przybrała barwę podobną do piwonii.
‒ O Maryi będzie później ‒ syknął ‒ Teraz mówimy o Józefie, którego rolę oskarżony odgrywał, więc powiedzcie Sądowi, jak to było. Od samego początku!
‒ Od samiuśkiego początku? – Koguciewicz podrapał się w głowę. ‒ Eee... No, tak... Wiosna, panie Sędzio, tego roku przyszła wcześnie. Jak tylko lody na rzece puściły...
Wojnowicz mocno zacisnął szczęki i przymknął oczy.
***
Wiosna roku pańskiego tysiąc dziewięćset dwudziestego trzeciego istotnie przyszła przed czasem. Zazieleniła trawy, rozświergotała się śpiewem ptaków, rozgrzała kości starców i zawróciła w głowach pannom i kawalerom. Życie tętniło wokół i pulsowało: pszczoły krzątały się pośród kwiatów, kury przy wynajdowaniu tłustych robaków, a mieszkańcy wsi Baniewice, wokół domostw, które przed nadejściem Świąt Wielkiej Nocy sprzątali ze szczególną uwagą.
Miał to być dla nich czas szczególny, inny niż wszystkie Wielkanoce, bowiem do wsi zjechała trupa teatralna, której występ obrazujący Mękę Pańską miał uświetnić i tak uroczyste msze w miejscowej kaplicy.
Aktorzy, przemierzający błotniste drogi w dwóch trzęsących się wozach, zazwyczaj bawili mieszkańców miast i miasteczek dowcipnymi jedno lub dwuaktówkami, opowiadającymi o najróżniejszych perypetiach małżeńskich.
Niekwestionowaną gwiazdą trupy była Helena Strojeńska, uczennica Jana Chobota, najstarszego wśród nich aktora, który od przeszło trzech lat przekazywał Helenie tajniki zawodu, widząc w niej wielce utalentowaną następczynię. Traktował ją jak córkę i darzył czysto ojcowską miłością. Jednak urodziwa, młoda niewiasta o swawolnym uosobieniu i ponętnej figurze, rozpalała męskie serca, gdziekolwiek się pojawiała, więc i to, należące do Felicjana Okrasko, również aktora z ich grupy, może nie najmłodszego, ale nadal pełnego wigoru, biło tylko dla niej. Felicjan zwykle partnerował Helenie, gdy, ku uciesze widzów, ze swadą odgrywała rolę sekutnicy ciosającej kołki na głowie męża fajtłapy. Aktorki z trupy plotkowały, że żadna gra, tylko prawdziwa twarz Heleny.
W okresie Wielkiej Nocy repertuar trupy stawał się poważny, a wręcz nabożny, bowiem mieli w repertuarze średniowieczną Historyję o chwalebnym Zmartwychwstaniu Pańskim napisaną przez Mikołaja z Wilkowiecka, widowisko pasyjne, które aktorzy odgrywali z taką wymownością, że ich sława niosła się po całej Nowogródczyźnie. Sam wojewoda ściągnął komediantów na pozostające pod jego zarządem tereny i wyznaczył miejsce misterium we wsi Baniewice, a to dlatego, że stała tam kaplica murowana i solidna, ze wszech miar nadająca się do rzeczonego celu.
Aktorzy przybyli więc do wsi i zatrzymali się w miejscowej gospodzie, gdzie zajęli pokoje jej właściciela, Anzelma, który na czas pobytu gości wyniósł się do szwagra i tylko za dnia przychodził, by usługiwać mieszkańcom własnego domostwa oraz ciekawskim, tłumnie zaglądającym do gospody, by zobaczyć tych, którzy z wielkiego świata przybyli do maleńkiej wioski zagubionej wśród złotych pól i pachnących żywicą lasów.
Trupa tymczasem jadła zdrowo, piła dużo, zażywała cielesnych rozkoszy i ćwiczyła kwestie teatralne. Role rozdzielono dawno: Marceli Pawlukiewicz, z racji młodego wyglądu i łagodności oblicza miał odrywać rolę Chrystusa, Jan Chobot, mężczyzna słusznego wzrostu i dostojnego wyglądu został Józefem z Arymatei, zaś Felicjanowi Okrasko przypadła rola rzymskiego legionisty, Longinusa. Pozostali musieli zadowolić się odgrywaniem postaci drugoplanowych.
Wcielenie się w Marię, matkę Jezusa, przypadło w udziale, Helenie, która – gdy trzeba było – umiała w jednej chwili z wampa zmienić się w uosobienie niewinności o słodkim obejściu, choć zawsze powtarzała, że z cnotą jej nie do twarzy.
Gdy do przedstawienia pozostał zaledwie jeden wschód słońca, wszystkie stroje i rekwizyty były przygotowane.
Brakowało tylko włóczni rzymianina, która podczas zeszłorocznego przedstawienia gdzieś się zawieruszyła. To był pierwszy omen, ale nikt go nie zauważył.
Felicjan ‒ by nie zostać pozbawionym najważniejszego rekwizytu ‒ próbował naprędce coś na jego brak poradzić. Udał się więc na pola i dotąd chodził wpatrzony w ziemię, aż wybrał odpowiedniej długości bagnet spośród tych, które w wielkiej liczbie poniewierały się po okolicznych polach, stanowiąc smutną pamiątkę krwawych bitew minionej wojny.
Wieczorem, w przeddzień widowiska, usiadł w pustej stodole, jeśli nie liczyć trzech uwiązanych do żerdzi koni, i męczył się z umocowaniem ostrza na długim kiju od cepa, który znalazł w rogu pachnącego sianem pomieszczenia.
W końcu uporał się z pracą i włócznia była gotowa, pozostało tylko wypolerować ostrze. Felicjan znalazł jakąś szmatę i wziął się do roboty, a że zajęcie nie wymagało specjalnej koncentracji, jego myśli uleciały ku Helenie.
Kochał ją z całego serca i gotów był kobiecie nieba przychylić lub na jej rozkaz powędrować nawet do piekieł. Znosił kwiaty i błyskotki, śnił o wybrance nocami, a za dnia wodził oczami za jej zgrabną sylwetką. Cała trupa wiedziała o niespełnionej miłości Felicjana, a koledzy chętnie pokpiwali z jego zadurzenia, radząc, by zmienił obiekt westchnień. Okrasko jednak był pewien, że Helena pokochałaby go równie gorąco, gdyby nie ten młodzik, Marceli, który łagodnością spojrzenia i poetyczną wymową mącił dziewczynie w głowie. Niczego nie pragnął tak bardzo, jak pozbyć się rywala, tyle że nie miał po temu ani konceptu, ani okazji.
Drugi omen pojawił się, gdy Felicjan, polerując bagnet, boleśnie zaciął się w kciuk, a krew czerwoną smugą naznaczyła lśniącą stal.
‒ Ostry, jak brzytwa golibrody ‒ mruknął półgłosem. Urwał kawałek szmaty i owinął nim palec. Resztą materiału wytarł ostrze i przyjrzał mu się uważnie. ‒ A gdyby tak – powiedział nieco głośniej ‒ jak huncwot będzie wisiał na krzyżu, wbić mu tę włócznię pod żebro, trochę tylko, byle się pokazała odrobina krwi? Powstanie rozgardiasz, a ja mógłbym wtedy porwać Helenę i zniknęlibyśmy w tłumie, niezauważeni. Wywiózłbym ją z dala od tego przeklętego teatru i ofiarował miłość, pociechę oraz szczęście jako pani Felicjanowej Okrasko, statecznej i godnej szacunku żonie. Trochę grosza mam – snuł dalej marzenia – biedy nijakiej ani pracy by nie zaznała, tylko stroiła się pięknie jak wielka dama.
Pieściłby te wizje Felicjan jeszcze jakiś czas, gdyby nie gniady koń, który głośno parsknął. Mężczyzna wzdrygnął się.
‒ Sam diabeł szepce mi do ucha... ‒ wymamrotał i przeżegnał się szybko, a potem odłożył na bok włócznię i podszedł do zwierzęcia.
‒ Masz rację, koniku ‒ powiedział, gładząc go po szyi. ‒ Nie godzi się mieć takich myśli, bo czy to człowiek, czy zwierzę, każdy wiedzie los, jaki mu przeznaczony. Nie po chrześcijańsku jest zmieniać zamysł Boży. Ale też serce nie sługa – dodał cicho, a potem wymknął się ze stodoły i poszedł na wieczorny posiłek, który grupa zwyczajowo spożywała razem. Usiadł w kącie, jadł, co mu podano i przez cały wieczór nie spuszczał oczu z Heleny.
W końcu nastał dzień widowiska.
Wszystko toczyło się w ustalonym porządku, tak jak poprzedniego roku i dwa lata wcześniej: widzowie tłumnie dopisali, aktorzy, w dopracowanych z detalami strojach przenieśli ich wprost w czasy Chrystusa, więc w milczącym skupieniu, lub z cichą modlitwą towarzyszyli Panu w drodze na Golgotę, która tym razem zmaterializowała się przy wiejskiej kapliczce, położonej na pagórku. Gdy tam dotarli, nastąpiła kulminacyjna scena ukrzyżowania.
Marceli Pawlukiewicz, w białej przepasce na biodrach i koronie cierniowej z drutu został przywiązany do krzyża. Twarz miał spokojną, promieniującą łagodnością, nie dlatego, że wzbił się na wyżyny aktorskiego kunsztu, ile z tego prostego powodu, że taką miał od dzieciństwa, ale i tak wszystkie kobiety, dyskretnie lub całkiem jawnie, ocierały załzawione oczy, a mężczyźni podejrzanie często sięgali chustek.
Trzeci omen pojawił się, gdy okazało się, że krzyż jest zbyt ciężki i nawet kilku rosłych chłopów nie miało tyle siły, by go zawiesić na hakach, które specjalnie na okoliczność misterium wmontowano w zewnętrzną ścianę kaplicy, u wejścia. Toteż po kilku nieudanych próbach oparto go o ścianę i tylko naprędce przytoczono do jego stóp trzy duże kamienie, by nie przewrócił się przez kilka chwil, potrzebnych do zakończenia widowiska.
Helena, jako Maryja, obleczona w błękitną szatę i takież nakrycie głowy, przyklęknęła u stóp krzyża i skuliła się w wyrazie cierpienia.
Jan Chobot, a tego dnia, Józef z Arymatei, stanął z Marią Magdaleną, Janem oraz siostrą Marii naprzeciw Heleny, po drugiej stronie krzyża. Miał narzuconą na ramiona zręczną imitację drogocennego talitu: żółtą płachtę połyskliwego materiału z purpurowymi frędzlami doszytymi do każdego rogu i wyglądał jak prawdziwy bogacz.
Aktorki zanosiły się płaczem, a Jan patrzył na Helenę z dumą, bowiem jego wychowanka grała z przejęciem i bardzo wymownie. Tymczasem do krzyża zbliżył się Longinus w postaci Felicjana odzianego w rzymską zbroję i to na nim skupiła się uwaga tłumu.
Nagle Marceli, który włóczył się z trupą z braku lepszego zajęcia i tak naprawdę nigdy nie miał komedianckiego talentu, nie wiedzieć czemu, przypomniał sobie, że jest aktorem. Porzucił naturalny, łagodny wyraz twarzy, przywołując grymas autentycznego cierpienia i w tymże cierpieniu rzucił Maryi – jako Jezus – pełne miłości, synowskie spojrzenie, na które bliżej stojące kobiety z tłumu zareagowały jeszcze głośniejszymi szlochami.
Felicjan jednak odczytał w nim miłosne wyznanie młodzieńca skierowane do Heleny i krew w nim zawrzała, zasłaniając oczy czerwoną mgłą. Bez namysłu uniósł włócznię i pchnął Marcelego w lewy bok tak, że oczom zebranych ukazała się krew. Tłum zaszemrał z uznaniem, przekonany, że to jakaś sprytna aktorska sztuczka, Felicjan zaś upuścił włócznię i wpatrywał się w swoje dzieło z otwartymi ustami. Zrobiło mu się słabo, a w kolanach poczuł miękkość.
Potem wypadki potoczyły się szybko:
Marceli zaczął rzucać się na krzyżu, krzycząc rozpaczliwie. Szarpał więzami i wyginał broczące krwią ciało tak energicznie, że sznury puściły i aktor runął z wysokości, padając bezwładnie na leżące przy nim kamienie. Wypływająca z rany krew zabarwiła je czerwienią.
Helena przez sekundę wpatrywała się rozszerzonymi ze zgrozy oczami w nieruchome ciało Marcela, by zaraz bez przytomności legnąć obok niego, gdy jedyny gwóźdź przytrzymujący ramiona krzyża wysunął się ze swego miejsca i uwolnił belkę a ta, spadając, jednym końcem zdrowo zdzieliła Helenę w głowę.
Jan, zobaczywszy swoją wychowankę leżącą bez tchu, jednym ruchem zdarł z siebie talit i rycząc wściekle rzucił się na Felicjana, który upadł, poddając mu się z bezwolną łagodnością. Jan usiadł na piersi zabójcy okrakiem i jął go dusić, zdziwiony trochę, jak niewielki stawia opór.
Zbrodnia mu na sumieniu ciąży, to i się nie broni – pomyślał, ale uścisku nie zwolnił i dopiero silne ręce Koguciewicza odciągnęły go od ofiary.
Wystraszeni widzowie rozpierzchli się na boki, byle dalej od widoku nieruchomych postaci, a zemdlałym księdzem, podobnie jak resztą poturbowanych przez tłum osób, zajęli się – nie mniej wystraszeni – ministranci.
Chobota zaś, przy wtórze krzyków i kuksańców, powiedziono przed oblicze sprawiedliwości.
***
‒ Sąd udaje się na naradę! ‒ Sędzia Wojnowicz ogłosił zakończenie przewodu dowodowego i wyszedł z sali, by uzgodnić ze sobą werdykt.
Nie musiał się specjalnie namyślać, ani też naprędce szukać podpowiedzi w przepisach prawa, więc, zamiast się ze sobą naradzać, usiadł wygodnie w fotelu, zapalił fajkę i z zadowoleniem przymknął oczy.
Rana Marcelego okazała się niegroźna i jak na nieboszczyka czuł się wyśmienicie. Odzyskaną na powrót naturalną łagodnością oblicza i poetyczną wymową zauroczył opiekującą się nim siostrę, milutką dziewuszkę, zaledwie w nowicjacie, która zaczęła mieć poważne wątpliwości, czy powinna złożyć śluby.
Helena odczuwała bóle głowy i bolesność czaszki w miejscu, gdzie zszyto jej pękniętą skórę. Od tamtego nieszczęsnego dnia przestała swawolnie traktować życie i zaczęła myśleć o stabilizacji, niekoniecznie z Marcelem u boku, który choć wymowny, nie gwarantował pewnej i bezpiecznej przyszłości. Ale przede wszystkim martwiła się o swojego mistrza, któremu groziła szubienica.
Jedynym faktycznym trupem był Felicjan.
Dla Sądu sprawa powinna być prosta: świadkowie opisywali zdarzenia zgodnie, motywy działań wszystkich osób zostały ustalone, sprawca był znany, a na dodatek przyznał się do winy.
Jednak Wojnowiczowi zeznania Jana Chobota nie dawały spokoju. Gdy kładł się spać albo budził, gdy jadł obiad, czytał lub robił cokolwiek, jak natrętna mucha pojawiało się przed jego oczyma wspomnienie oskarżonego, z przerażeniem spoglądającego na własne ręce, które z taką łatwością udusiły człowieka.
Wojnowicz był doświadczonym sędzią i zbyt wielu opisów zbrodni wysłuchał, by nie wydało mu się to dziwne. Wszak napadnięty powinien wierzgać i machać rękoma, charczeć i bronić się, podczas gdy Felicjan leżał jak fajtłapa i pozwalał się dusić.
To przekonanie kazało mu odroczyć termin kolejnej rozprawy i wydać stosowne polecenia.
Ciało zmarłego poddano autopsji. Trzech medyków zgodnie stwierdziło, że Okrasko zmarł w wyniku nagłego wylewu krwi do mózgu. Napaść nie mogła mu zaszkodzić: nie żył, zanim ręce Jana sięgnęły jego szyi. Oskarżony zatem dusił regularnego trupa, a za to żadne prawo nie karze szubienicą. Nie można też było mu przypisać nieobyczajnego postępku ze zwłokami, bowiem Jan nie miał świadomości, że ma do czynienia z nieboszczykiem. Zatem, w świetle prawa nie był winien zabójstwa ani bezczeszczenia zwłok. Jednak Wojnowicz nie mógł uznać go zupełnie niewinnym, gdyż zamiar, z jakim dopadł szyi Felicjana, był nader jasny. Biorąc wszakże pod uwagę zrozumiałe na tle zdarzeń wzburzenie oskarżonego oraz jego szczerą skruchę post factum, Sąd postanowił wymierzyć mu karę sześciu miesięcy więzienia. Dla ostudzenia gorącej krwi.
Przedmiotowa sprawa upewniła jednak Wojnowicza w jednym – starannie pielęgnowanym mniemaniu o kobietach, co do których od lat żywił przekonanie, że są stworzeniami, które nawet świętego przywiodłyby do grzechu, a i diabłu dały radę. To przez te ich spojrzenia, chód kołyszący biodrami, szepty zmysłowych ust, przez te ich kobiece gierki i dąsy dzieje się wszelkie zło na świecie, a mężczyźni tracą głowy.
Jego żona, Adela, od dwudziestu lat dowodziła słuszności tej tezy każdego dnia.
***
Ale też nie mógł przysiąc, że nie rzuciłby się jak lew na każdego, kto chciałby mu ją odebrać.
Wielkanocna draka w Baniach, czyli widowisko na trzech aktorów
2Super! Przeczytałem z ciekawością - warsztatowo jest aż nader dobrze. Co do fabuły to me gusta i puenta udana, powinszować. Więcej takich tekstów, pisz dalej!
Pozdrawiam.
Pozdrawiam.
Wielkanocna draka w Baniach, czyli widowisko na trzech aktorów
3Dobre. Gratulacje 

Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson
dr Samuel Johnson
Wielkanocna draka w Baniach, czyli widowisko na trzech aktorów
4RebelMac, Navajero dziękuję za poświęcenie tekstowi kilku chwil i cieszę się, że przypadł do gustu.
Pozdrawiam.
Do usług:) Choć usilnie pracuję nad tym, by ograniczyć "przymrużenie oka" na rzecz innych walorów, ale to mozolna praca - słowa często bywają niesforne.
Pozdrawiam.
Wielkanocna draka w Baniach, czyli widowisko na trzech aktorów
5Dasz radę. Opanowałaś posługiwanie się językiem w takim stopniu, że możesz uczyć się sama. Nie jest to jeszcze poziom druku, ale blisko.
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson
dr Samuel Johnson
Wielkanocna draka w Baniach, czyli widowisko na trzech aktorów
6Dzięki, Navajero, za dobre słowo i motywację. Może uda mi się zmniejszyć ten dystans, kiedyś. Na razie nadal jestem na etapie "macania własnych możliwości", w każdym razie mam wrażenie, że z pieluch nie wyszłam. Obawiam się, że to potrwa, zanim - być może - coś się wyklaruje. A nawet jeśli nie - to i tak nie jest to stracony czas.
Wielkanocna draka w Baniach, czyli widowisko na trzech aktorów
7Nadmierna skromność to rzadko spotykana postawa na tym forum, przeważnie z komentarzami polemizują autorzy, których ego nie mieści się w drzwiach
Tym niemniej powtarzam ex cathedra: wyrosłaś z pieluszek i chodzisz samodzielnie
Jeszcze trochę i zaczniesz biegać
Na poważnie - zbytnia skromnośc to też wada ograniczająca rozwój, bo czego innego musi się uczyć ktoś, kto nie jest w stanie sprawnie posługiwać się językiem, a czego innego osoba która nie ma z tym problemu. Oczywiście nikomu nie zaszkodzi powtórzyć abecadła, ale główny wysiłek powinien być skierowany na szlifowanie stylu, a nie podstaw.



Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson
dr Samuel Johnson
Wielkanocna draka w Baniach, czyli widowisko na trzech aktorów
8Ok. Zapamiętuję słowa ex cathedra
Ale nie skromność jest w moich słowach, a zdrowy rozsądek, bo on mi mówi, że łatwość pisania, a nawet przyzwoite opanowanie warsztatu nie zawsze musi się przełożyć na słowa, które będą dobrze i z sensem napisane. A przecież o to chodzi, czyż nie?

Ale nie skromność jest w moich słowach, a zdrowy rozsądek, bo on mi mówi, że łatwość pisania, a nawet przyzwoite opanowanie warsztatu nie zawsze musi się przełożyć na słowa, które będą dobrze i z sensem napisane. A przecież o to chodzi, czyż nie?
I to właśnie jest trudność, bo zanim zacznie się cokolwiek szlifować, to najpierw trzeba to znaleźć (albo się o tę rzecz potknąć). Dlatego mówię, że "macam".
Wielkanocna draka w Baniach, czyli widowisko na trzech aktorów
9Figiel, możliwości masz zmacane, nie ma potrzeby się nad tym skupiać. Navajero ma rację, panujesz nad językiem (a nie język nad Tobą), umiesz się pisemnie wypowiadać z sensem i to nie na poziomie językowym rozprawki. To dużo a nawet bardzo dużo, wielu ludzi potrafiących rewelacyjnie opowiadać gubi się totalnie gdy przechodzą na pismo, o tych co opowiadać nie potrafią nawet nie wspomnę.
A styl - masz styl, każdy ma. Nie musisz szukać. A szlifowanie to ćwiczenie pisania i douczanie się na bieżąco, zabawy konwencjami, trickami pisarskimi, podpatrywać można przecież w czytanych książkach.
A styl - masz styl, każdy ma. Nie musisz szukać. A szlifowanie to ćwiczenie pisania i douczanie się na bieżąco, zabawy konwencjami, trickami pisarskimi, podpatrywać można przecież w czytanych książkach.
Sekretarz redakcji Fahrenheita
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy
Wielkanocna draka w Baniach, czyli widowisko na trzech aktorów
10Mundurowy kojarz mi się dosłownie ze współczesnym policjantem, samo określenie mundurowym jakoś mi tu nie pasuje. Justycjariusz czy strażnik po prostu wg mnie brzmiałoby lepiej.towarzyszyli dwaj mundurowi
Niepotrzebny przecinekprzypadło w udziale, Helenie
Od tak sobie te bagnety leżały przez nikogo nie pozbierane? Być może, ale dziwnie to brzmi.poniewierały się po okolicznych polach, stanowiąc smutną pamiątkę krwawych bitew minionej wojny
Konie zwykle trzyma się w stajni, w stodole raczej siano, słomę, zboże.Usiadł w pustej stodole(...)trzech uwiązanych do żerdzi koni
Nie wiem, czy nie powinno być którego, a może obie wersje są git? ;-pi męczył się z umocowaniem ostrza na długim kiju od cepa, który znalazł w rogu
Przedstawiasz typowo babskie spojrzenie na 'walory' Marceli'ego. Tymczasem chłop w stodole mógłby używać bardziej prostych, nawet prostackich (w końcu jest potencjalnym mordercą= psychopatą) określeń. Coś np. o gębie ładniutkiej, albo jakimś bardziej chamskiej, seksualnej insynuacji... Rozumiesz subtelną różnicę w tej materii między chłopem a kobitą? Prosty chłop, nawet aktor, raczej nie przypisuje tego typu wzięcia u konkurenta jego 'łagodnemu spojrzeniu'. Tak myślęgdyby nie ten młodzik, Marceli, który łagodnością spojrzenia i poetyczną wymową mącił dziewczynie w głowie

Patrz wyżej. Może: Krew nie woda?Ale też serce nie sługa
W jaki sposób kamienie miały pomóc by krzyż się nie przewrócił? Skoro go oparto to prędzej górę należałoby jakoś zabezpieczyć, nie dół. Chociaż... rozumiem że bano się że z aktorem krzyż się zsunie, więc kamienie pełniły taką barierę?Trzy duże kamienie
przed a przecinek, ale chyba o tym wiesz, sądząc z reszty tekstuuwolnił belkę a ta, spadając,
Eee... po 20 latach? Serio? Really?? Na koniec wyszło że sędzia jakiś nienormalnyAle też nie mógł przysiąc, że nie rzuciłby się jak lew na każdego, kto chciałby mu ją odebrać.

Mimo wszystko piszesz b. dobrze, ciężko się przyczepić do czegoś więcej. Jesli masz lepsze fabularnie pomysły, a na pewno masz, to nic tylko pisz.
Wielkanocna draka w Baniach, czyli widowisko na trzech aktorów
11Dzięki, Kruger, za budujące słowa.
Kreatorze, dziękuję za przeczytanie i rozmowę o tekście, ale będę się trochę bronić:)
Mamy rok 1923, cztery lata po powołaniu do życia Policji Państwowej, której podstawowym zadaniem była ochrona bezpieczeństwa i porządku publicznego. Jej funkcjonariusze zajmowali się, podobnie jak obecnie, sprawami kryminalnymi, więc obecność policjanta przy oskarżonym nie była wówczas niczym dziwnym. Ówczesna Policja, która wchłonęła również inne organizacje, takie jak Milicja Ludowa i Policja Komunalna oraz Straż Rzeczną i Kolejową, a także, została na mocy Dekretu Sejmu RP jednolicie umundurowana - wtedy właśnie pojęcie "mundurowy" stało się synonimem policjanta. I tak pozostało do dziś.
Przyznaję, że sprawdziłam kto mógł wtedy pilnować oskarżonego, bo też miałam wątpliwości.
W kwestii męskiego słownictwa - zgadzam się, ale pod warunkiem, że kwestię tę wypowiadałby sam bohater. Tak, wtedy " ładniutka gęba" miałaby sens. Przytoczyłeś jednak słowa nie bohatera, a narratora, on przecież nie jest tożsamy z Felicjanem i nie mówi językiem postaci.
Tym romantyzmem to mnie zastrzeliłeś. Zawsze wydawało mi się, ze gdyby kazano mi napisać coś romantycznego, to siedziałabym przed pustym monitorem i bębniła palcami w biurko zamiast w klawiaturę, a tu proszę!
Za wskazanie błędów interpunkcyjnych bardzo dziękuję. Mam z nimi kłopoty, one żyją chyba własnym życiem. Zawsze powtarzam, że za opanowanie przecinków z automatu powinni dawać prestiżowe nagrody.
Pozdrawiam.
Racja, nie ma innej drogi, choć super byłoby znaleźć jaki skrót:)
Kreatorze, dziękuję za przeczytanie i rozmowę o tekście, ale będę się trochę bronić:)
I słusznie, bo nosi mundur:)
Mamy rok 1923, cztery lata po powołaniu do życia Policji Państwowej, której podstawowym zadaniem była ochrona bezpieczeństwa i porządku publicznego. Jej funkcjonariusze zajmowali się, podobnie jak obecnie, sprawami kryminalnymi, więc obecność policjanta przy oskarżonym nie była wówczas niczym dziwnym. Ówczesna Policja, która wchłonęła również inne organizacje, takie jak Milicja Ludowa i Policja Komunalna oraz Straż Rzeczną i Kolejową, a także, została na mocy Dekretu Sejmu RP jednolicie umundurowana - wtedy właśnie pojęcie "mundurowy" stało się synonimem policjanta. I tak pozostało do dziś.
Przyznaję, że sprawdziłam kto mógł wtedy pilnować oskarżonego, bo też miałam wątpliwości.
Myślę, że gdyby dobrze poszukać, to jeszcze i dziś coś by się wygrzebało:)
Nie wiem, jak obszerną miał karczmarz stajnię, ale myślę, że jak dojechały dwa wozy z czwórką koni, plus inni przyjezdni, to mogło być z miejscem dla wszystkich wierzchowców krucho. Ale oczywiście, masz rację.
Jejku! A jaki z niego psychopata, przecież to dobry człek. Bogobojny, znakiem krzyża Złego odgania, kobiety szanuje, a jedną wręcz wielbi, ale konkurentowi w drogę nie wchodzi, tylko z żalem patrzy, jak mu wybrankę zabiera. Biedaczysko, nie psychopata, raz mu tylko coś do głowy przyszło i sam się swoich myśli przestraszył.Kreator pisze: Przedstawiasz typowo babskie spojrzenie na 'walory' Marceli'ego. Tymczasem chłop w stodole mógłby używać bardziej prostych, nawet prostackich (w końcu jest potencjalnym mordercą= psychopatą) określeń. Coś np. o gębie ładniutkiej, albo jakimś bardziej chamskiej, seksualnej insynuacji... Rozumiesz subtelną różnicę w tej materii między chłopem a kobitą? Prosty chłop, nawet aktor, raczej nie przypisuje tego typu wzięcia u konkurenta jego 'łagodnemu spojrzeniu'. Tak myślę
W kwestii męskiego słownictwa - zgadzam się, ale pod warunkiem, że kwestię tę wypowiadałby sam bohater. Tak, wtedy " ładniutka gęba" miałaby sens. Przytoczyłeś jednak słowa nie bohatera, a narratora, on przecież nie jest tożsamy z Felicjanem i nie mówi językiem postaci.
Serio, serio:) Po dwudziestu latach prawo własności i zasiedzenia działa. Romantyzmu tu jak na lekarstwo, za to jest mocne przekonanie "od mojego wara, bo będę lać". Tak naprawdę, to puenta zupełnie nie idzie w kierunku konkluzji "sędzia kocha swoją żonę nawet po dwudziestu latach".
Tym romantyzmem to mnie zastrzeliłeś. Zawsze wydawało mi się, ze gdyby kazano mi napisać coś romantycznego, to siedziałabym przed pustym monitorem i bębniła palcami w biurko zamiast w klawiaturę, a tu proszę!
Za wskazanie błędów interpunkcyjnych bardzo dziękuję. Mam z nimi kłopoty, one żyją chyba własnym życiem. Zawsze powtarzam, że za opanowanie przecinków z automatu powinni dawać prestiżowe nagrody.
Pozdrawiam.
Wielkanocna draka w Baniach, czyli widowisko na trzech aktorów
12Możesz pisać wprawki tematyczne, tzn. krótkie teksty dotyczące wyglądu postaci, charakteru, opisy wnętrz, akcji itp. I w trakcie podpatrywać jak to robią ulubieni pisarze. W ten sposób pójdzie to szybciej. A po jakimś czasie popełnić tekst w którym wykorzystasz nabyte umiejętności i będzie można porównać, na ile je poprawiłaś.Figiel pisze: Racja, nie ma innej drogi, choć super byłoby znaleźć jaki skrót:)
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson
dr Samuel Johnson
Wielkanocna draka w Baniach, czyli widowisko na trzech aktorów
13Dobre ćwiczenia to też pisanie krótkich opowiadań na założony temat z założonymi nakazami lub ograniczeniami. I fajna zabawa. A jak niezły tekst wyjdzie, można wysłać do szortalu.
Sekretarz redakcji Fahrenheita
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy
Wielkanocna draka w Baniach, czyli widowisko na trzech aktorów
14Luzik, ale w moim sercu nie leży wykłócanie się dlatego nie podejmę dyskusji, a po wtóre zwyczajnie szkoda na to czasu

Chciałem też dodać, że za datę wydarzeń wziąłem 1498, stąd zarzut odnośnie mundurowych.
Wielkanocna draka w Baniach, czyli widowisko na trzech aktorów
15Navajero, posłucham tej rady
Kruger, to też świetna rada. Tak, chyba próbuję to robić. Gdybyś jednak mógł uściślić pojęcia "nakazy" i "ograniczenia". Na razie rozgrywam to tak: piszę opowiadanie, w którym bohater choć pozornie główny ma jedynie zadanie wprowadzenia czytelnika do - załóżmy - krańcowo odmiennej kultury. Z uwagi na barierę językową nie ma możliwości porozumienia, zatem bez dialogu, za to całość zasadza się wokół zabiegów aby czytelnik tych "innych" zobaczył, poczuł i odszedł przekonany, że opowieść jest właśnie o nich i mają coś do powiedzenia, choć nie mówią nic. Czy taki rodzaj ograniczeń masz na myśli?
Kreatorze
Ale ja też nie mam zamiaru się wykłócać, a gdzie tam! To zaledwie wyjaśnienia, bo czytelnika prawo zobaczyć w tekście co chce, nawet niekoniecznie zgodnie z intencją autora i nie umniejsza to w żaden sposób wagi komentarza.
Dziękuję:) Jest więcej niż pewne, że w przypadku gwary będę potrzebowała pomocy.
Pozdrawiam.
Te ukierunkowane, krótkie formy na pewno pomogą w rozwinięciu warsztatu. Na razie i tak każdy tekst traktuję jak wprawkę, bo w każdym staram się z czymś zmierzyć, jak choćby w tym komentowanym, gdzie próbowałam ćwiczyć narrację i dialog dostosowany do czasu akcji i samą akcję.
Robię to i męczę się okrutnie, bo zarazem czytam co jest napisane i obserwuję jak jest napisane. Efekty są różne - od dyskomfortu, że nie mogę "wtopić się" w lekturę, bo oglądam zapisy dialogów, albo patrzę jak autor manipuluje wiedzą czytelnika, podpatruję jak konstruuje porównania, metafory itd, do irytacji, że na tle tego wszystkiego, moje pisanie przypomina próbę obrania jajka ze skorupki kafarem. Ale przynajmniej pozwala utrzymać dystans do własnych tekstów. nieźle trzyma za pysk ego i podnosi poprzeczkę. Przy okazji doprowadziło do przekonania, że przelanie na papier "co mi się w głowie uroi", to zaledwie jedna trzecia roboty, jaką trzeba wykonać, bo teksty się owszem, pisze, ale przede wszystkim konstruuje wszelkimi dostępnymi umiejętnościami.
Kruger, to też świetna rada. Tak, chyba próbuję to robić. Gdybyś jednak mógł uściślić pojęcia "nakazy" i "ograniczenia". Na razie rozgrywam to tak: piszę opowiadanie, w którym bohater choć pozornie główny ma jedynie zadanie wprowadzenia czytelnika do - załóżmy - krańcowo odmiennej kultury. Z uwagi na barierę językową nie ma możliwości porozumienia, zatem bez dialogu, za to całość zasadza się wokół zabiegów aby czytelnik tych "innych" zobaczył, poczuł i odszedł przekonany, że opowieść jest właśnie o nich i mają coś do powiedzenia, choć nie mówią nic. Czy taki rodzaj ograniczeń masz na myśli?
Kreatorze
Ale ja też nie mam zamiaru się wykłócać, a gdzie tam! To zaledwie wyjaśnienia, bo czytelnika prawo zobaczyć w tekście co chce, nawet niekoniecznie zgodnie z intencją autora i nie umniejsza to w żaden sposób wagi komentarza.
I to jest moja wina, bo wystarczyło napisać, że pchnęłam akcję o parę wieków do przodu, bo zwyczajnie nie udźwignęłabym stylizacji językowej. Nie jedyne zresztą potknięcie przy prezentacji tego tekstu. Szukałam możliwości edycji, ale nie znalazłam, więc musiało tak zostać.
Dziękuję:) Jest więcej niż pewne, że w przypadku gwary będę potrzebowała pomocy.
Pozdrawiam.