Jeśli przegapiłem jakieś formatowanie czy cokolwiek zmieniłem, proszę autorów o szybki kontakt.
! | Wiadomość z: Faraon |
Oceny użytkowników zarejestrowanych po 31.12.2017r. lub niepodporządkowane wzorowi nowego systemu oceniania bitew są jak najbardziej mile widziane - autorzy liczą na jak największy odzew z Waszej strony! - ale nie będą mieć wpływu na ostateczny wynik starcia (sumę punktów).
Ocena wszystkich dwudziestu zaplanowanych pojedynków zagwarantuje wzięcie udziału w losowaniu wyjątkowej nagrody specjalnej. |
W Firefoxie fragmenty tekstu mogą nie wyświetlać się poprawnie - na szczęście bitwy są widoczne bez zalogowania i wystarczy przekopiować link do dowolnej innej przeglądarki internetowej.
#############################################
Tekst E
Jak żyje pies
Emisja reklamy opóźniona o tydzień i opierdol, jakbyśmy co najmniej klientowi dziecko zabili. Natalia dziś prawie się popłakała. W kółko powtarzała, jakie to mamy pieskie życie. "Nic, tylko się nachlać" – gadała. Więc wróciłem do domu i usiadłem z piwkiem. Później będzie jeszcze wódka z colą. W imieniu Natalii. Wariatka nie pije. Tylko kto ma to pieskie życie? Ja? Ona? Nie. Nikomu niepotrzebna, monotonna robota, dająca pieniądze, których nie ma na co i kiedy wykorzystać to zwyczajnie żałosne życie. Pieskie życie to może mieć Łukasz.
No bo jak żyje pies?
Karmią go. Młody właśnie żre kanapkę. Usiadł jak zwykle tam na fotelu po drugiej stronie salonu i zajada. Dostał ot tak, za bycie dzieckiem. Jak piesek dostaje za bycie pieskiem.
Wyprowadzają go na spacer. Więc po tej kanapce pójdziemy za blok na plac zabaw.
Uczą go. Po spacerze Łukasz usiądzie do lekcji. Jeszcze nie przeczyta dobrze zadania, a już zacznie swoje: "taaaaato, ja nie rozumiem". I będziemy się przebijać przez te zasrane zadania. I tak w kółko, i jeszcze raz. Jak z psem podającym łapę.
Z psa bywa też pożytek. Czegoś przypilnuje, da się pogłaskać, zabawi człowieka. Czasem każę młodemu śpiewać. Po coś chodzi na te zajęcia dodatkowe. Mówię mu: „No, Łuki, śpiewaj!”, a on znowu tę Rotę albo hymn. Innych jeszcze nie umie. Jak człowiek popije pod to, to się nawet tak jakoś godniej czuje. Więc na zmianę. I jeszcze raz!
Skończył jeść. Teraz śledzi bacznie moje ruchy tymi swoimi wielkimi, niebieskimi oczami. Kocha mnie ten smarkacz. Zaraz zaczniemy nasz wieczorny rytuał. Niech tylko jeszcze skoczy…
… po piwo. Na dół, do sklepu pani Halinki.
Łukasz prawie nie odrywa wzroku od ojca, gdy ten jest w domu. Śledzi każdą minę i każdy gest. Po ruchu, jakim tata odwiesza marynarkę i po trzaśnięciu drzwiami, poznaje, czy jest sens pytać o pieniądze na zajęcia śpiewu. Od dwóch miesięcy są niezapłacone. Ale w tym czasie Łukasz uczył się przecież czegoś innego. Umie już skakać po alkohol bez nakazu. Potrafi wyrecytować, ile puszek i butelek zostało w lodówce. Wie, że jeśli ojciec zapomniał zdjąć buty przed osuszeniem pierwszego piwa, to zapasów nie starczy na wieczór. Jak dziś. Słucha, jak tata odmierza długimi krokami odległość od salonu do lodówki.
– Skończyło się. Ja skoczę… – woła.
Zakłada buty, bierze piątaka z portfela.
– Weź dychę. Niech ci jeszcze setkę cytrynówki pani Halinka da.
Z wahaniem sięga po pieniądze. Chciałby pójść gdziekolwiek indziej.
– Czego się tak na drzwi oglądasz? No skacz po to piwo, Łuki.
Skacze.
Z tego młodego taki właśnie głupi psiak, który skamle, żeby go wypuścić. Jeszcze wierzy, że za drzwiami jest coś wartego uwagi. Przejdzie mu. Człowiek kształci się, zdobywa uznanie, zakłada rodzinę, pracuje w korpo. To wszystko kiedyś miało jakiś cel. Może zresztą do niego dotarłem? Może chodzi właśnie o to, żeby wytresować kolejnego psiaka na poważnego człowieka i tyle? Żałosne. Przynajmniej ten mój dzieciak nieźle się wyuczył. Wyskakuje rano – już nawet nie trzeba go ponaglać – to lepiej niż gdybym ja poszedł. Kusiłoby, a po piwku do biura…? Nie wypada. A tak to puszeczka czeka w lodóweczce. Dobrze, że Halinka przestała robić problemy. W końcu mały nie dla siebie bierze. Zaniedbany nie chodzi. Nie piję dużo. Zresztą! Wstydu mu na ulicy nie robię.
Łukasz ucieka wzrokiem, gdy mija kolegę z bloku. Słyszał raz, jak mama Kamilowi mówiła: „Bądź dla kolegi miły. Jego tata pije. Nie ma się z czego śmiać”. Od tego czasu już się nie bawią. Wstydzi się też pani Halinki. Wchodzi do sklepiku.
– Co dla taty? – pyta z westchnieniem pulchna sprzedawczyni.
– Dwie Tatry w puszce i setkę cytrynowej – recytuje.
Kiedyś był dumny, że załatwia „sprawy dorosłych”. Teraz ma jedenaście lat i już się nie cieszy. Pani Halinka pakuje mu wszystko w szary papier. Grubo, starannie, jakby nie chciała, żeby widział, co niesie. Łukasz przebiega przez ulicę, między zaparkowane auta. Na chodniku idzie kobieta z innego świata. Mówi do swojego dziecka innym językiem, choć po polsku. Nie sili się na żart i nie bełkocze. Jej ciepły uśmiech kłuje Łukasza. Tak boleśnie, że zakupy wypadają mu z rąk. Słyszy stłumiony papierem brzdęk butelki. Cytrynówka przesiąka na chodnik. W głowie popłoch myśli. Może poprosić na zeszyt…? Potem odda z kieszonkowych. Czy lepiej iść do ojca? Znów usłyszeć: „Skocz po coś, a nie się mażesz”?
Schyla się, chwyta pakunek. Pani Halinka zrozumie. Nie patrząc wybiega spomiędzy zaparkowanych samochodów.
Huku nie było słychać na drugim piętrze. Kierowca się nie zatrzymał. Pani Halinka wyjrzała ze sklepu, ale nie dostrzegła leżącego za zaparkowanymi samochodami dziecka. Dopiero mama Kamila, wracając z pracy, zawiadomiła policję. Już nie będzie za mną wodził oczami. Przytulał się, patrząc jak płaczę nad flaszką. Nie powiem mu, żeby skoczył na dół.
Jak zdychają psy?
Pod samochodami. Potrącone i zostawione na pastwę losu.
#############################################
Tekst F
Epitafium dla drozda
Kwiecień anno Domini 1198 był w hrabstwie Warwickshire wyjątkowo upalny. Słońce szczodrze darzyło ciepłem i życiem wszystkie listki, pyszczki i twarzyczki, łapczywie obracane ku jego promieniom. Młode stworzenia tak do siebie podobne w delikatności, wdzięku i żywiołowej energii biegały w kółko po pastwisku w Loxley, wielbiąc życie w kołowrocie dzieci, jagniąt i psiaków. Śpiewający im dotąd ptaszek, o piersi czerwonej jak włosy Szkotów, odfrunął w pobliże kościoła św. Mikołaja. Przysiadł na białym płótnie i rozćwierkał się, krzycząc na ludzi, których oblicza spowił cień.
– To drozd?
– Może rudzik?
– Mój tatuś, niech spoczywa w pokoju, nazywał takie raszkami.
– Robert by wiedział.
Maleńki śpiewak także wyczuł jakąś więź, bo nie opuszczał całunu. Samozwańczy wartownik nad tym, co zostało po Robercie z Loxley.
– Pies! – wrzasnął Nasir, a ptak popatrzył na niego krzywo. – Żył jak pies i umarł jak pies!
Braciszek Tuck zdzielił Nasira lagą. Spodziewał się takich słów od Saracena i nie bił mocno. Asasyn zaś spodziewał się ciosu i nie zareagował. Przyjaciele byli zbyt wzruszeni pogrzebem, by odnaleźć radość w dysputach o religii.
– Nie mogę obrócić druha ku Mekce, ani odmówić Al-Fatihy! Prosiłem już pierwszego dnia, by się nawrócił. W dniu, w którym przyszedłem go zabić.
* * *
Nasir ibn Mahmud zawiódł jako zabójca. Banita ranił go, a kunszt asasyna został wyszydzony przez hałastrę z kijami – to oni przywlekli szeryfowi człowieka w kapturze. Teraz niedoszli kat i ofiara wspólnie czekali na śmierć. Robert podarł swą koszulę na pasy i przewiązał Saracenowi te same rany, które wcześniej mu zadał. Lochy pod zamkiem Nottingham okazały się błogosławionym miejscem. Tu zaciekli wrogowie opatrywali się wzajemnie, dzielili karaluchem, zawierzali tajemnice. Nasir zapragnął spotkać tego niezwykłego męża po drugiej stronie śmierci. Wytłumaczył mu, co należy uczynić, aby zostać Wiernym. Zachęcał, opowiadając szczegółowo o Hurysach. Daremnie.
– W imię Boga Miłosiernego i Litościwego, porzuć swój upór! Zaklinam cię w imię Isy proroka i jego czcigodnej matki Mariam, których i ja szanuję!
– Małej wiary! Na Isę i Mariam, których święte imiona wezwałeś, zobaczysz dziś cud. Zaraz zmiana straży. Wtedy kajdany opadną, a my wyjdziemy.
Mówiąc to, robił młynki lewą ręką, skręcając łańcuch coraz ciaśniej. Muzułmanin krzyknął ze strachu, gestem odczyniając urok.
– Czy to magia? W tym diabelskim kraju każdy włada zaklęciami?
– Gdyby nas zakuli w dyby, stare drewno byłoby twarde jak skała. A tu mamy przerdzewiałe żelazo.
– Nie jeden szarpał łańcuchy i na nic się to zdało! Ogniwa grube i dobrze trzymają.
– Szarpanie wytrzymają. Skręcania nie. – Okowy przerwały się na dwoje z brzękiem. Dawny krzyżowiec oswobodził Saracena i dopiero wtedy zapytał – wciąż chcesz mnie zabić? Jeśli nie, to mam jeszcze kilka pomysłów.
* * *
– Wybawił moje nędzne ciało, a ja nie uratowałem jego pięknej duszy. Ale klnę się na Czarny Kamień, jeśli Najwyższy okaże mi łaskę i pozwoli zabrać do Raju psa, wezmę właśnie jego!
Zakonnik już nawet nie ukrywał, że płacze.
– Prawda to, żył jak pies! – Bił kijem we własną głowę – W Sherwood wszyscyśmy tak żyli. Bez sakramentów, a ja nie ksiądz. Nalegałem na Roberta, by sprawie zaradził. Myślicie, że usłuchał?
* * *
– Weźmiemy wóz. Wóz jest ważny – tłumaczył Tuck w czasie odwiedzin w Wickham, z urazą spoglądając na chudego koguta podarowanego przez wieśniaków. – Pojedziemy do Opactwa Świętej Marii w Yorku. Wciąż tam mieszka mój dawny opat, wspaniały człowiek, żeby tak skisł. Grzecznie damy w łeb, położymy na wozie jak niemowlę i jeszcze się zmieści ćwierć klasztornej spiżarni. Żyjemy tu w lesie jak bezpańskie psy, kości obgryzamy. A tam pasztety, dziczyzna, nawet beczki pełne Ale. Raz by się przed śmiercią najeść... I kapłana będziemy mieli, co też nie od rzeczy. Już się ja nim zaopiekuję, gadziną, po dawnej przyjaźni.
– Gdybyśmy spotkali opata z Yorku, wiesz, co bym zrobił? Ucałował jego namaszczone ręce i prosił o błogosławieństwo. Tak mnie matka uczyła. I dość już o tym. Wracaj do klasztoru, jeśli nasze pieskie życie ci zbrzydło. U nas zbójów nie miejsce dla opata. Słuchalibyśmy mszy fałszywie, jeśli nam zaraz na gościniec ruszać, kraść i życie odbierać. A pókiś jeszcze nie uciekł, pomóż mi z tą skrzynią. Trzeba rozdać prezenty biedocie.
* * *
– Tak było! – szlochał braciszek. – Pies on może, jak my wszyscy, ale święty jak sam Benedykt. Joe Kuternoga przysięgał, że kiedy Robert go dotknął, zniknęła podagra. Tyle wiosek uratował od śmierci na przednówku, tylu chłopców przed wojskiem schował. Sierotom bajki opowiadał. A umarł godnie! U boku prawowitej małżonki, w trakcie dopełniania... yyy... świętego sakramentu.
Will Szkarłatny rozkaszlał się, a zaczerwieniona nagle Marion wyznała:
– Nazywałam go szczeniaczkiem. Zwłaszcza gdy dopełniał... jako rzecze brat Tuck... sakramentu. Małżeństwa.
Laga po raz ostatni zadudniła na głowie niczym dzwon pogrzebowy, przerywając spazmatyczny atak kaszlu Willa.
#############################################
Tekst G
Żył jak pies i zdechł jak pies
Dobrze się bawiła tańcząc wśród tłumu. Półmrok, spocone ciała i stroboskopowe światła, idealnie podkreślające wyjątkowość jej figury. Dziś była szczupłą brunetką o długich włosach, pełnych piersiach i krągłych pośladkach. Obiektem westchnień większości mężczyzn i zazdrosnych spojrzeń kobiet. Bez problemu mogła wybrać sobie kogoś, kogo za chwilę ze sobą zabierze. Długi srebrny naszyjnik wzbudzał dodatkowe zainteresowanie, przyciągając jak magnes, ośmielając do rozpoczęcia rozmowy.
- Ciekawie wygląd, to stylizacja czaszek? – niewysoki chłopak złapał ją za rękę, wpatrując się w piersi.
- To nie twój czas – nie musiała nawet ruszyć dłonią, spojrzenie i głos zrobiły swoje, chłopak odskoczył błyskawicznie, z lekkim przestrachem w oczach.
Mężczyzna czy kobieta? Kogo dziś zabrać? Barczysty, wysoki facet bez śladu empatii czy inteligencji na twarzy, przyglądał się jej coraz bardziej natarczywie. Bezczelnie. Tak, jego może zabrać, pasuje idealnie i dostarczy jej rozkoszy, właśnie takiej, na jaką ma ochotę.
Taniec właśnie ją znudził, może więc rozpocząć kolejną zabawę.
- Chodź ze mną – facet o nalanej twarzy nawet nie mrugnął. Ruszył za nią, wpatrując się jak psiak w swoją ukochaną panią.
Makabryczne odkrycie w lesie. Mężczyzna przywiązany do drzewa jak pies.
Samobójstwo czy zabójstwo? Policja prowadzi dochodzenie.
Roześmiała się, czytając nagłówki wiadomości. Śmieszni są ci ludzie, pomimo technologii umożliwiającej natychmiastowe przekazywanie informacji – tak wolno myślą. I tak niemrawo idzie im łączenie faktów. Zanim wybierze się w kolejną podróż, popatrzy, co wymyślą.
Zidentyfikowano mężczyznę przywiązanego do drzewa.
To Jan G.- poszukiwany, jako podejrzany w sprawie znęcania się nad zwierzętami.
Nikt jeszcze nie napisał „karma”? Ech, ci ludzie. Wybrała przecież najbardziej oczywisty sposób, popularny w tym kraju. Idealne odwzorowanie tego, co tak lubił jej wybranek.
***
Siedział przy biurku, czytając kolejny raz protokół z sekcji. Przecież to się nie trzyma kupy! Nie ma siły, trzeba wziąć akta i iść do szefowej na dywanik. Sam tego nie ogarnie.
- Pani Basiu, szefowa wolna? Muszę się wbić na rozmowę.
- Jest w okręgowej, jak wróci dam znać.
Zrezygnowany odłożył słuchawkę. No tak, gorszego momentu nie mógł sobie wybrać. Ale czekać już nie może.
- No chodź – szefowa zajrzała przez uchylone drzwi – tylko szybko, bo zaraz muszę znów jechać.
Zebrał akta i pobiegł za nią, zastanawiając się skąd u niej tyle spokoju i energii naraz.
- Problem mam z tym przypiętym do drzewa. Pamiętasz? W dłoniach trzymał naszyjnik z czaszkami. Mam wyniki sekcji. Robił ją Brzeziński, więc nie ma mowy o pomyłce : „Brak śladów działania osób trzecich” Wygląda, jakby facet sam przykuł się łańcuchem do drzewa i zmarł z wycieńczenia i odwodnienia, umilając sobie konanie różańcem.
- Że co?! Przecież w poprzednią noc bawił się na dyskotece. To niemożliwe! Namierzyłeś brunetkę, z którą wyszedł?
- Nie – pierwszy raz w życiu język mu się plątał ze zdenerwowania – wszyscy ją zapamiętali, ją i ten cholerny naszyjnik z czaszkami, ale nikt jej nie zna, nikt jej nie odwoził, nie ma śladu w monitoringu, nic. Nie mam się czego chwycić.
- Musiała z nim być, skoro naszyjnikiem obwiązała jego dłonie! Dzwoń do Brzezińskiego, niech jeszcze raz przeanalizuje wyniki z sekcji, niech szuka, może mu jednak coś umknęło. Nawet najlepsi czasem się mylą. Przecież musi być jakieś racjonalne wytłumaczenie! I szukaj tego, kto zrobił ten naszyjnik, to nie jest nic popularnego, żadna chińszczyzna, tylko stare srebro. Nie wziął się z powietrza!
- Wiem, wiem, to wszystko jest kuriozalne. Umarł niby naturalnie, ale tak, jak te zwierzaki, które dręczył i przywiązywał do drzew. Miał mieć przedstawione zarzuty, wszystko było już przygotowane. A wygląda tak, jakby sam sobie wymierzył karę.
- Aha, sam się skuł łańcuchem, związał dłonie i tak zdychał przez dwa tygodnie, choć dzień wcześniej wyrywał laskę z dyskoteki? Nie pieprz głupot, tylko bierz się do roboty i dzwoń do Brzezińskiego. Coś najbardziej oczywistego wam umyka, a ty mi tu o jakichś czarach bajdurzysz. Szukaj brunetki!
***
Oczywiście, że mogła w zupełnie inny sposób zaingerować w bieg wydarzeń.
Jednak pobyt w ludzkim ciele sprawiał jej przyjemność. To była miła odmiana - przeprowadzać do następnego wcielenia, szepcząc do ucha powód dla którego się zjawiła. Kolejna inkarnacja wybrańca będzie wyłącznie jej wyborem. Jej kaprysem.
Oblizała wargi. Lubiła ten smak. Uchodzącego kropla po kropli życia.
- Żyłeś jak pies, zdechniesz jak pies i odrodzisz się jako pies. Daję ci nowe życie.
- Dziękuję Ci o Pani! Dziękuję Ci, Kali – już zrozumiał, już wie.
#############################################
Oceniamy!
.