Perła Syreny

1
Fragment I
Duży kruk uderzał dziobem w pogięty metal zagłuszając panującą dookoła ciszę. Pokręcił nerwowo łepkiem trącony nagłym podmuchem wiatru, po czym wrócił ponownie do pracy. Po okolicy rozszedł się na nowo głuchy dźwięk wypełniając co chwilę martwy krajobraz pustki. Niebo nad wysianą trupem ziemią miało granatowo-szarą barwę. Pozbawione chmur z lekko zacinającym kapuśniaczkiem przystrojone było chmarą czarnych punktów fruwających w ślad za prowadzącym stado liderem. To właśnie na te punkty jednym okiem spoglądał kruk, znudzony biciem w zimny metal. Podskoczył szybko nastroszywszy pióra lądując na piersi martwego nieszczęśnika. Tym razem wystarczyło tylko jedno uderzenie, by kruk wyciągną miękkie oko z martwego oczodołu. Podrzucił je, po czym pochwycił do rozwartego dzioba.
Vasko przyglądał się krukowi życząc mu dobrej wieczerzy. Gdy ptak drugim okiem dostrzegł obserwatora, rozpostarł skrzydła i uleciał w przestrzeń przeznaczoną dla tylko mu podobnych. Mężczyzna przetarł zroszoną mżawką twarz. Powodził wzrokiem za odlatującym ptakiem i zaczął żałować, że w tak prosty sposób go spłoszył.
Przybył tu o świcie. Z pobliskiego pagórka ukryty wśród drzew przyglądał się bitwie. To była rzeź. Nie mieli żadnych szans. Rozbici w pył rozgonieni po polach uciekali w popłochu dobijani przez jeźdźców wysłanych w pogoń. Widział jak ich rąbali, wszystko zakończyło się w mgnieniu oka, chociaż walczyli mężnie to skończyli jako pokarm dla zwierzyny. Teraz dobierały się do nich ptaki, po nich przyjdą leśne stwory i zostanie tylko metal a ten zabiorą dzicy. Wcześniej, co wartościowsze zagarnął wygrani, gdy skończą lizać swoje rany. Pewnie nastąpi to szybko, bo nie stracili wiele krwi.
Popatrzył na swojego konia, ten strzygnął uszami porozumiewawczo i jął dalej się paść w gęstwinie lasu nieopodal. W sakwach zostawił swój cały dobytek – wszystko. Był bez broni. Dekret miłościwie panującego Pana Wojewody zabraniał wnosić cokolwiek na pole po skończonych zapasach. Tam też miał glejt zezwalający mu wejście na teren zmagań. Bez niego rozłupaliby go w pół nie pytając, kim jest i co tu robi. A byli tu, pilnowali wszystkiego pochowani w zakamarkach tak, aby ich oko ludzkie nie mogło dosięgnąć.
Wiatr zawiał mocniej a niebo bardziej poszarzało. Bezmyślnie przekręcił przypiętą do pasa niewielką klepsydrę a piasek czasu zaczął odmierzać chwilę. Spojrzał na pobojowisko poszukując czerwonego smoka, o którym w Lublinie opowiedział mu grubas.
Wschodnia ściana królestwa pogrążona była wtedy w ciemności nocnej. Kaganki rozświetlały brukowane ulice wypełniając powietrze zapachem oleju. Nazywał się Termel i ususzał o nim spisując umowę w kompani handlowej gdzie często robił interesy. – Zdolny poszukiwacz. Jeśli coś chcesz odnaleźć zgłoś się do Vasko, on chyba się z tym upora. –Chyba? – No tak drogi Termelu rzekł mu mistrz handlu puszczając oko. Przecież nigdy nie masz stu procentowej gwarancji.
Pod bramę Krakowską Termel przyjechał o zmierzchu. Czarne chmury spowijały niebo. W oddali błyski rozrywały mroczną kurtynę, ukazując sprawnym oczom połacie leśne. Podzamcze w tej części górowało nad okolicą a brama była jeszcze podniesiona. O kołowrót opierał się znudzony strażnik. Kupiec nie chciał zostawać w mieście na noc. Szybko wymiarkował, który to kapitan straży. Podszedł do niego i wymienił z nim kilka zdań. Ten kiwał głową, gdy mówił do niego i bez oporów przyjął kilka monet. Za miastem był zajazd, ochraniany przez uzbrojonych po zęby strażników. Zawsze w nim wynajmował pokoje, gdy był w drodze do zamku. Nie lubił zgiełku, więc nocleg poza murami był mu na rękę.
Towarzyszyło mu sześciu cieciów a on kroczył pośrodku nich. Odpychali wałęsających się prostaczków zapewniając swobodne przejście swemu Panu. Podzamcze tętniło życiem. Trębacze i bębniarze wygrywali przeróżne melodie w akompaniamencie wysokich dźwięków, wszelakich piszczałek i fletów. Połykacze noży i tancerze zabawiali grupy zgromadzonej szlachty i bogatych chłopów. Co chwila buchał płomień wypluwany z ust mijanego sztukmistrza a z okien na piętrach domostwa sypało się złote i biało – czerwone konfetti, które osiadało na dzieciach wspinających się po wyliniałych z liści o tej porze roku drzewach. Minął ich wielkolud z maluteńką małpą na głowie. Kroczył ostrożnie na szczudłach po brukowanym trakcie. Pomimo tego, że nie spadła jeszcze żadna kropla deszczu to Termel kilkukrotnie potykał się na nierównych kamieniach. Małpa spojrzała na niego i ukłoniła mu się dostojnie zdejmując z głowy cylinderek a kupiec pstryknął monetę, która zaginęła gdzieś na górze. Potężna baba niosła na rękach szlachcica pijanego w trupa, zdmuchując z jego twarzy kolorowe kartoniki. Główny trakt bramowy zawiódł ich w dół na wysokość rynku. Tam dziesiątki a może i setki ludzi słuchało koncertu lutniarzy wypuszczając ku niebu lampiony z ogniem. Termel zatrzymał się i popatrzył chwilę. Przecież to miasto spali się kiedyś na amen.
- No i gdzie? – zapytał wyrywając się z posępnych myśli.
- Już niedaleko. Odrzekł jeden z ochroniarzy.
Tłum gęstniał a ulica zwężała wiodąc ku dołowi gdzie bruk był bardziej nierówny.
- Powróżyć mości panu?
- Morda!
Cyganka spojrzała na draba i rozpłynęła się w gęstwinie tłumu.
Kupiec wodził wzrokiem po szyldach a obfity brzuch wydał z siebie burczenie. Rozmasował go zdając sobie sprawę, że do powrotu na pewno nie wytrzyma bez strawy.
Jaśko nie szukał trudnego zarobku. Zobaczył grubasa w wyszywanym piękną nicią bogatym kubraku. Wyczuł moment, bo zwietrzył szybką monetę. Był młody i biegły i był złodziejem. Wślizgnął się spomiędzy ludzi nie dostrzegając ochroniarzy. Skręcili mu kark zanim wyciągnął rękę. Gdy przeszli, wszyscy wzięli go za pijaka, jakich w okolicy wielu.
Przewodnik grupy wskazał miejsce. Termel popatrzył po domostwach. Tak jak mu powiedział mistrz. Zazwyczaj jest w grocie. Nad wejściem widniał znak przypominający grot strzały, nierówny, dla draki z dwoma dodatkowymi maźnięciami farby, niezbyt przypominający fallusa.
W środku było duszno. Żadna z oberży nie miała wentylacji. Zapach jadła, dym i pot mieszały się zalegając pod sufitem. Gdy Termel dopchał się do drzwi uderzył go wpierw mocny zapach chmielu, jednak po chwili zamienił się w kwaskowaty odór szczyn. Dobrze wiedział, że niektórzy goście nie wstają nawet od ław, gdy piją.
Izba była duża z drewnianym kontuarem w głębi. Na środku i po bokach sali znajdowały się ogniska, wyłożone dookoła czerwoną cegłą. To centralne było wielkie. Buchający płomień lizał skwierczące mięso na metalowych rusztach. Dookoła stały stoły a przy nich bawili biesiadnicy. Tumult rozmów i wrzasków zagłuszał muzyków, nawet piszczałki pojękujące gdzieś w oddali. Szlachta, kupcy i rycerstwo. Byli też pachołkowie pochowani przy swoich panach. Obsługiwali ich bez cienia na zabawę. Kurewki siedziały na kolanach i pod stołami. Znając swój fach piszczały sztucznie obmacywane przez świne nazywane przez innych panami. Obsługa tańczyła wśród tumultu i ścisku serwując jadło i napitek.
Termel wszedł pierwszy za nim trzech goryli, bo tak im rozkazał. Pomiędzy jego nogami wbiegł czarny kot zwabiony zapachem resztek walających się wszędzie po podłodze. Ktoś go kopnął mocno a zwierze wpadło do ogniska. Sierść zajęła mu się od płomieni i zawył przeraźliwie. Jak kula ognia wyskoczył i wybiegł w noc a zapach palonej tkanki uderzył kupca. Powodził wzrokiem za rannym i dziękował Bogu, że nie będzie musiał tu być do brzasku.
Ludzie stali w przejściu, popijając i głośno gawędząc. Termel zapytał grzecznie gdzie Vasko? Jakiś gość zaśmiał się niemiło i wycedził mu won. Wielki cieć chwycił go za gardło i przycisnął. Tamtemu krew podeszła do oczu a pan spytał cicho nastawiając mu usta do ucha –gdzie? Chwiejną dłonią wskazał mu drogę gdzie przy kontuarze siedzieli też goście i odetchnął głośno, gdy klamra puściła a inni odwrócili wzrok zabawiając się sobą.
Kapuśniak zamienił się w rzewny deszcz, gdy Vasko wspominał spotkanie z Termelem. Nisko zawieszony poszarzały nieboskłon nie był tak gęsty jak opary i dym unoszące się wtedy nad skwierczącym mięsem. Zielona trawa chyliła się od podmuchów świeżego wiatru niosącego do jego nozdrzy zapach młodej kukurydzy. Gdzie ona jest rozglądał się powoli, gdzie jesteś złota kolbo? W Grocie było duszno i tłoczno, zupełnie inaczej niż na ziemi gdzie był sam pomiędzy trupem. Tylko na krótką chwilę otworzyło się niebo wpuszczając na świat żółtą barwę słońca zupełnie jak wtedy, gdy dojrzał złotą monetę.
Żartował z Esencją, pomocą na dorobku w Grocie, opowiadając jej cudowną historię o dwóch łabędziach uwikłanych w walce o białogłowę o cudnych oczach i długiej szyi. Rechotała głośno, gdy szeptał jej do ucha jak ptaki kąsały swoje kupry, aż żaden z nich nie mógł się poszczycić pięknymi piórami. Dała mu buziaka i skubnęła po brodzie uciekając do pracy wśród gości. I wtedy właśnie dostrzegł toczącą się monetę upijając łyk piwa. Zmierzała po kontuarze w kierunku Jopa, właściciela karczmy, a jej blask odbijał się od płomieni świec mieniąc się w jego oczach. To były chciwe oczy, oszalałe na punkcie złota. Upojone barwą kruszca, sączące pożądanie wprost do serca. I Vasko to zauważył, widział ten błysk i jego także objęła ta ciekawość, kim jest właściciel tego cudu.
Termel ocenił słusznie, że nie powinien szczędzić by zrobić interes. Karczmarz w mig zagarnął zdobycz ciesząc się do niej jak maluch do pierwszej zabawki. Wiedział też, iż zwróci uwagę tego, z kim chciał się rozmówić i zwrócił. Jop od razu zareagował na słowa kupca, że chce dobrego jadła i napitku, nie szczurzego mięsa, tylko samą słodycz, co połechta jego podniebienie i napełni zdrowo żołądek. Trzasnął dłońmi a z za lady wyłoniła się jak duch Aniela będąca podobnie jak Esencja na dorobku w gospodzie. Termel dostrzegł także wzrok mężczyzny siedzącego obok i zapytał czy poleca napój, który spożywa.
- Szczyny akurat na moją kieszeń – odparł. – Prawda Jop? Karczmarz nic nie odpowiedział i zaraz zniknął za drzwiami dzielącymi gospodę od spiżarni. Odkorkował tam beczkę z piwem niemieszanym z wodą i nalał do pełna w gliniany kufel, aż piana zaczęła burzyć się i spływać z naczynia. Wrócił niosąc za sobą mocny zapach chmielu i postawił przed szczodrym gościem złoty trunek.
Głośniej się zrobiło w gospodzie, bo ludzie zaczęli żywiej rozmawiać a do tego i muzycy wystrojeni w kolorowe szaty przygrali mocniej skoczną i weselszą muzykę na dostrojonych skrzypcach, fletach i bębenkach.
Kupiec nachylił się do Vasko siedząc mocno na drewnianym wyższym taborecie.
- Jestem Termel. Termiel Bernd.
- Niemiec?
- Polak – spojrzał w oczy mężczyźnie. Po pradziadku Niemcu i babce Polce, urodzony i osiadły w tej ziemi po ojcu i matce. Jednak nie moje korzenie mnie tu sprowadzają mości Panie ino interesy.
- Z tym nie powinniście mieć problemów – stwierdził rzeczowo Vasko. – Na waszym miejscu nie obnosiłbym się z dobytkiem – dodał tym razem dużo ciszej.
- O swoją ochronę potrafię zadbać dobrze. Vasko zerknął kontem oka za siebie dostrzegając dwóch osiłków stojących za ich plecami. Popatrzył też na Termela i jego wyszywany nicią kubrak, szykowny kaftan, spodnie ze złotymi lampasami i czarne skórzane kozaki zakończone haftem tuż przy kolanach. Takie buty chciałby mieć, zapewne są wygodne, do pieszej wędrówki i jazdy konnej. Pomyślał jak blado wygląda przy tym szlachcicu, w swojej poprzecieranej i spranej szarym mydłem koszuli. W pękających na szwach spodniach i wytartych trzewikach. Nędzny płaszcz zostawił u wejścia na wieszaku i nie dziwił się wcale Berndowi, że w kubraku ją siadać do wieczerzy i napitku. Nim by zmoczył usta w piwie już by nie było jego odzienia. Termel nachylił się mocniej.
- Interesy mości Panie, tylko interesy mnie tu sprowadzają. Gdyby nie one, to na pewno byśmy tu się nie spotkali, więc nie bacz na moje bezpieczeństwo i chciej wysłuchać propozycji a może i ona dla ciebie okazać się całkiem intratna Panie Vasko. Słysząc te słowa mężczyzna popatrzył po płonących świecach poustawianych tu i ówdzie, dla rozświetlenia półmroku panującego w całej gospodzie. Więc mnie zna – pomyślał, a może o mnie tylko słyszał, to dużo pewniejsze, przekonywał sam siebie. Przecież nie jesteś ułomkiem i wiele prac już wykonałeś dla bogatych skąpców. Różni ludzie o tobie słyszeli i miejmy nadzieje, że tylko o tych dobrych uczynkach. Jego rozmyślania przerwała Aniela przeciskając się przez ochroniarzy z półmiskiem pełnym gorących przekąsek, a z tego ulatywała para godząca w nozdrza przyjemnym aromatem.
Termel spojrzał na zestaw wprawnym okiem amatora jadła. Ocenił szybko zawartość pieczonego boczku, nóżek kurzych, miseczki ze smażonym szpinakiem w jajku i śmietanie. W jego nos uderzył zapach czosnku, pieprzu i kwaśny oddech ogórków w zalewie. Tu koper, tam pietruszka, posiekana cebula i długa czerwona papryka zanurzona w mleczno serowej masie. Może i mordownia – pomyślał, ale o gościa potrafiąca zadbać, gdy posypie monetą. Jop wystawił przed nim kielich z gorzkim winem a karafkę dał z boku wypełnioną też tym trunkiem, a ta w blasku pochodni i świec mieniła się na sali dźgając promieniami ciekawskie oczy.
Vasko także poczuł zapach jadła a kiszki mu zagrały marsza przypominając, że od dawna nie miał nic godnego w żołądku.
- Więc Pan wie, kim jestem – zaczął – nie mięliśmy jednak przyjemności spotkania.
Nie – przyznał Termel zanurzając zęby w kurczaku. To cholerne mięso nie tylko wyglądało i pachniało dobrze, ale też smakowało wyśmienicie. Skup się Bernd – myślał, bo kawka wyleci z ogródka a twój biznes rozsypie się jak domek z kart, które tak uwielbia układać mała Paulincia. Sos pokapał mu po ogolonej brodzie i szybko przetarł ją szmatą podaną do talerza.
- Nigdy Pana nie widziałem – popatrzył skupiony na rozmówcę. – I od razu przyznam, że został mi Pan polecony.
Vasko zrozumiał cel swojego gościa. Domyślił się, że będzie chciał go wynająć i teraz pozostawała kwestia ceny. Wspomniał w myślach złotą monetę i szybko wyrachował, że może odbić się od dołka, w którym tkwi od dłuższego czasu. – Widzi Pan – kontynuował kupiec – potrzebuje poszukiwacza ze specjalnymi umiejętnościami, że tak się wyrażę, nie byle chłystka szukającego muchomorów w lesie do zatrucia własnej żony, tylko kogoś, komu można bezgranicznie ufać. Termel pochylił się blisko do mężczyzny. – Kogoś, kto doprowadzi pewne sprawy do końca bez zbędnych pytań.
Tumult rozszedł się po sali a goście zaczęli głośno bić brawa. Obaj mężczyźni zwrócili głowy w stronę skąd dochodziły dźwięki muzyki a Jop szepnął do kupca pochylając się nad kontuarem, że teraz będzie śpiewała Roma. Vasko zagaił do Termela, dając mu do zrozumienia, że warto posłuchać występu, a ten tylko skinął głową na znak zgody.
...

Perła Syreny

2
Najbardziej podoba mi się snuty przez Ciebie średniowieczny świat, bo historia w tym momencie nie należała do nadmiernie porywających, choć na koniec złożyłeś obietnicę czegoś ciekawego.

Przyczepię się do czerwonej papryki, która w Europie pojawiła się dopiero w XVI wieku i piwa, które, z tego co czytałem, w średniowieczu nie bardzo chciało się pienić.
Jeśli chodzi o kuchnię polską, polecam książkę ''Kuchnia Słowian'' Hanny Lis, która traktuje raczej o wczesnym średniowieczu, ale myślę, że wiele z niej było aktualne przez cały okres trwania epoki.

Przez większość czasu strzelałeś seriami prostych zdań o podobnej długości, co czyni tekst nudniejszym. Jeśli się mylę, to niech ktoś mnie poprawi, ale używanie naprzemiennie zdań krótkich, dłuższych i wielokrotnie złożonych wpływa na tempo tekstu oraz rytm, podnosząc jego jakość oraz przyjemność z czytania.

Perła Syreny

3
Aq pisze: łepkiem, wyciągną, ususzał o nim
i wiele innych
Aq pisze: Pozbawione chmur z lekko zacinającym kapuśniaczkiem
To z czego ten kapuśniaczek padał?
Aq pisze: Podrzucił je, po czym pochwycił do rozwartego dzioba.
Ktoś tu się zapatrzył na intro do pierwszego Diablo. Ale anatomicznie - nie da się.
Aq pisze: Z pobliskiego pagórka ukryty wśród drzew przyglądał się bitwie. To była rzeź. Nie mieli żadnych szans. kto? Rozbici w pył rozgonieni po polach uciekali w popłochu dobijani przez jeźdźców jakich jeźdźców? wysłanych w pogoń. Widział jak ich rąbali, wszystko zakończyło się w mgnieniu oka, chociaż walczyli mężnie to skończyli jako pokarm dla zwierzyny. Teraz dobierały się do nich ptaki, po nich przyjdą leśne stwory i zostanie tylko metal a ten zabiorą dzicy. Wcześniej, raczej później co wartościowsze zagarnął wygrani, gdy skończą lizać swoje rany. Pewnie nastąpi to szybko, bo nie stracili wiele krwi.
Sorry, ten akapit miał być dynamiczny, a wyszedł bełkot.
Aq pisze: Dekret miłościwie panującego Pana Wojewody zabraniał wnosić cokolwiek na pole po skończonych zapasach. Tam też na polu? miał glejt zezwalający mu wejście na teren zmagań. Bez niego rozłupaliby go w pół nie pytając, kim jest i co tu robi. A byli tu kto?, pilnowali wszystkiego pochowani w zakamarkach tak, aby ich oko ludzkie nie mogło dosięgnąć.
Autorze, pilnuj podmiotów.
Aq pisze: Kaganki rozświetlały brukowane ulice wypełniając powietrze zapachem oleju. Nazywał się Termel i ususzał o nim spisując umowę
Autorze, czy:
1) olej nazywał się Termel
2) spisujący nazywał się Termel
3) czy też spisujący NN usłyszał o Termelu. Bo powyższe zdanie nie wyklucza żadnej z trzech opcji.
Aq pisze: Nie lubił zgiełku, więc nocleg poza murami był mu na rękę.
Towarzyszyło mu sześciu cieciów wut? a on kroczył pośrodku nich. Odpychali wałęsających się prostaczków zapewniając swobodne przejście swemu Panu. Podzamcze tętniło życiem. Trębacze i bębniarze (...)Połykacze noży i tancerze(...) mijanego sztukmistrza(...) Tam dziesiątki a może i setki ludzi słuchało koncertu lutniarzy Jak to nie jest zgiełk to nie wiem jak do definiujesz
Poza tym, piszesz ze opuszcza miasto i idzie na podzamcze. W kierunku rynku. A opis podzamcza sugeruje miasto, i to w trakcie jakiegos ultrafestynu.
Aq pisze: - No i gdzie? – zapytał wyrywając się z posępnych myśli.
"zawsze wynajmowął w nim pokoje"
Aq pisze: Byli też pachołkowie pochowani przy swoich panach. Obsługiwali ich bez cienia na zabawę.
Do babolarium marsz!
Aq pisze: Chwiejną dłonią wskazał mu drogę gdzie przy kontuarze siedzieli też goście i odetchnął głośno, gdy klamra puściła a inni odwrócili wzrok zabawiając się sobą.
Przeczytaj to sobie na głos. Serio.
Aq pisze: Kapuśniak zamienił się w rzewny deszcz, gdy Vasko wspominał spotkanie z Termelem.
A tu masz kolejny niezaznaczony przeskok scen.
Aq pisze: Słysząc te słowa mężczyzna popatrzył po płonących świecach poustawianych tu i ówdzie, dla rozświetlenia półmroku panującego w całej gospodzie.
Ogniska. W tym jedno Wielkie.
Aq pisze: kwaśny oddech ogórków w zalewie
Co się gapisz? - warknął ogórek i beknął donośnie.

Dobra. Widzę pewne zawiązanie akcji, próba opisania hałaśliwego miasta (podzamcza), wprowadzenie bohaterów. Ale ogólnie jest złe. Warsztatowo leży i kwiczy. Nie panujesz nad szykiem, nad składnią, nad podmiotami, nad... Wyobraźnia podsuwa mi obraz Scrata łapiącego żołędzia. Poważnie, poczytaj zdania na głos, zobacz, co w nich zgrzyta.
To fragment czegoś większego? Powieści?
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze

Perła Syreny

4
Przeczytałem. Autorze, czeka Cię dużo pracy. Misiek wypisał parę rzeczy, ja wziąłem tylko najpiękniejsze kwiatki do mojego bukietu.
A jest z czego wybierać.
Aq pisze: Duży kruk uderzał dziobem w pogięty metal zagłuszając panującą dookoła ciszę.
Mój mózg zrobił fikołka kiedy próbowałem sobie wyobrazić jak zagłusza się panującą ciszę.
Aq pisze: Tam też miał glejt zezwalający mu wejście na teren zmagań. Bez niego rozłupaliby go w pół nie pytając, kim jest i co tu robi.
Mogli choćby zapytać, czy ma glejt.
Aq pisze: Wschodnia ściana królestwa pogrążona była wtedy w ciemności nocnej.
W przeciwieństwie do ciemności...dziennej? Królestwo czterech ścian.
Aq pisze: Towarzyszyło mu sześciu cieciów
Średniowiecznych cieciów należałoby dodać.
Aq pisze: Był młody i biegły i był złodziejem.
I mało pił.
Aq pisze: W Grocie było duszno i tłoczno, zupełnie inaczej niż na ziemi gdzie był sam pomiędzy trupem.
To już jest metafizyka zupełna.
Aq pisze: Głośniej się zrobiło w gospodzie, bo ludzie zaczęli żywiej rozmawiać a do tego
Od czego? Że prawdziwego piwa nalali? Musi się rzeczywiście w tej gospodzie niewiele dziać.

I tak dalej, i tak dalej...
Strona autorska.

Perła Syreny

5
Dużo pracy. Przeczytałem pierwszy akapit i rozbolały mnie zdrowe zęby.
O zagłuszaniu ciszy napisał Iwar.
Aq pisze: (...) po czym wrócił ponownie do pracy.
Ekhem.
To ile razy w tekście ten kruk przerywał i wracał do pracy, ze trzeba było powrót podkreślić "ponownie"?
Aq pisze: Po okolicy rozszedł się na nowo głuchy dźwięk wypełniając co chwilę martwy krajobraz pustki.
Krajobraz to jest to, co się widzi. Jak coś co się odbiera wzrokiem można wypełnić czymś co się odbiera dźwiękiem?

O kapuśniaczku pisał Misieq.
Aq pisze: Podrzucił je, po czym pochwycił do rozwartego dzioba.
O podrzucaniu znowu Misieq, ja natomiast zwracam uwagę na nadopis na końcu. Zwartym dziobem się nic złapać nie da, więc to oczywiste, ze rozwartym.

Ogólna uwaga po pierwszym akapicie, nienaturalne zachowanie kruków.
Primo, na polu pobitewnym ucztuje jeden kruk. Reszta, zamiast się pożywiać, lata wesoło po niebie za liderem.
Secundo, ten jeden kruk, wbrew wszelkiemu rozsądkowi, zamiast opukiwać ciało w poszukiwaniu miejsca, gdzie metal by można było odsunąć, odchylić, gdzie by ustapił, miarowo wali w zimny metal w jednym miejscu niczym kowal, robiąc jedynie przerwy na obserwację pobratymców. A przecież kruk oczy ma i powinien widzieć, gdzie się najpierw bez pukania można najeść.
Aq pisze: Gdy ptak drugim okiem dostrzegł obserwatora, rozpostarł skrzydła i uleciał w przestrzeń przeznaczoną dla tylko mu podobnych.
To jest koszmar. I jeszcze, żebyśmy byli dokładni, to gdzie odleciał? W jakiś trzeci wymiar "tylko dla kruków"?

Nie mogę się wypowiadać o pomyśle i fabule, bo trzeba znaleźć czas by przeczytać i przetrawić całość, ale już na wstępie widać, że nie panujesz, Aq, nad językiem, to język panuje nad tobą.
Sekretarz redakcji Fahrenheita
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy

Perła Syreny

6
Oj... Niestety, nie jest dobrze :( Jest dość chaotycznie, nie bardzo radzisz sobie z operowaniem tekstem, przy pierwszym czytaniu trochę umyka treść fragmentu jako taka, a człowiek raczej skupia się na sensie poszczególnych zdań. Niestety, masz problemy z konstrukcją tekstu, zdarza się, że podmioty ci szaleją, a z interpunkcją to już w ogóle się chyba średnio lubisz ;)
Z uwag bardziej detalicznych:
Aq pisze: prowadzącym stado liderem
Ten lider w okołośredniowiecznych realiach zgrzyta, lepszy byłby przewodnik.
Aq pisze: Rozbici w pył rozgonieni po polach uciekali w popłochu dobijani przez jeźdźców wysłanych w pogoń.
Tutaj można wstawić przecinki na różne sposoby - i wyjdzie różny sens zdania. Może być "Rozbici, w pył rozgonieni po polach, uciekali, w popłochu dobijani przez jeźdźców wysłanych w pogoń." albo "Rozbici w pył, rozgonieni po polach, uciekali w popłochu, dobijani przez jeźdźców wysłanych w pogoń." Robi różnicę, nie? ;)
Aq pisze: Kaganki rozświetlały brukowane ulice wypełniając powietrze zapachem oleju. Nazywał się Termel i ususzał o nim spisując umowę w kompani handlowej gdzie często robił interesy.
Tutaj urwało ci od podmiotu - wychodzi na to, że olej nazywał się Termel ;) Poza tym literówka (usłyszał).
Aq pisze: Nazywał się Termel i ususzał o nim spisując umowę w kompani handlowej gdzie często robił interesy. – Zdolny poszukiwacz. Jeśli coś chcesz odnaleźć zgłoś się do Vasko, on chyba się z tym upora. –Chyba? – No tak drogi Termelu rzekł mu mistrz handlu puszczając oko. Przecież nigdy nie masz stu procentowej gwarancji.
Problem z zapisem dialogu. Zasadniczo kwestie wypowiadane przez poszczególne osoby powinny być w nowej linijce, nie w środku akapitu. No i jeszcze brakuje ci myślników: No tak drogi Termelu - rzekł mu mistrz handlu puszczając oko. - Przecież nigdy (...)".
Aq pisze: Ten kiwał głową, gdy mówił do niego i bez oporów przyjął kilka monet.
Chaos - kto mówi, kto kiwa i kto przyjmuje monety? Jasne, da się to wywnioskować z kontekstu, ale powinno być to widać już na pierwszy rzut oka; do przeredagowania.
Aq pisze: sześciu cieciów
To samo, co z liderem - cieć nie gra w tych realiach.
Aq pisze: Żadna z oberży nie miała wentylacji. (...) Na środku i po bokach sali znajdowały się ogniska, wyłożone dookoła czerwoną cegłą.
Jakaś wentylacja jednak być musiała, bo w zamkniętym oberżo - autoklawie dym z ognisk by ich wykończył ;)
Aq pisze: Gdy Termel dopchał się do drzwi uderzył go wpierw mocny zapach chmielu, jednak po chwili zamienił się w kwaskowaty odór szczyn. Dobrze wiedział, że niektórzy goście nie wstają nawet od ław, gdy piją.
Do przeredagowania - to, że goście sikają przy stołach wynika tutaj raczej z kontekstu, niż z konstrukcji zdań.
Aq pisze: trzech goryli
To samo, co z liderem - nie te realia.
Aq pisze: zapach palonej tkanki
Jak wyżej.
Aq pisze: z drewnianym kontuarem
Raczej szynkwas.
Aq pisze: Trzasnął dłońmi a z za lady
Przecinek przed "a", i "zza"
Aq pisze: - O swoją ochronę potrafię zadbać dobrze. Vasko zerknął kontem oka za siebie dostrzegając dwóch osiłków stojących za ich plecami.
Myślnik przed "Vasko", albo w ogóle wyrzucić to do nowego akapitu.
Aq pisze: kubraku ją siadać
Jął

Na pocieszenie: ewidentnie widzisz to, co opisujesz - i to jest bardzo dobry objaw :) Opis podzamcza, chociaż trochę chropowaty i niezręczny (no i mało prawdopodobny realiowo, ale teraz chodzi mi o sam obrazek jako taki) napisany jest tak, że da się to miejsce zobaczyć, jest w nim coś takiego prawdziwego i autentycznego.
A już to (pominąwszy oddychające ogórki):
Aq pisze: pieczonego boczku, nóżek kurzych, miseczki ze smażonym szpinakiem w jajku i śmietanie. W jego nos uderzył zapach czosnku, pieprzu i kwaśny oddech ogórków w zalewie. Tu koper, tam pietruszka, posiekana cebula i długa czerwona papryka zanurzona w mleczno serowej masie.
jest w ogóle bardzo fajne, takie plastyczne, rzeczywiście się tutaj widzi, że to jedzenie musiało być smaczne :)
Dobra architektura nie ma narodowości.
s

Perła Syreny

8
Kruger pisze: A to zależy, czy w swej fantasy autorka się opiera tradycji francuskiej czy niemieckiej.
W życiu by mi to do głowy nie przyszło - kontuar po prostu brzmiał mi za nowocześnie :D
Dobra architektura nie ma narodowości.
s

Perła Syreny

9
Miałem to samo kiedyś, zwróciłem autorowi uwagę, że F fantasy karczmarz nie może stać za barem, tylko szynkwasem a koleżanka mi zwricila uwagę, że w różnych krajach różnie, u nas jest nalecialość niemiecka, a przeciez w Anglii w średniowieczu mówili po swojemu.
Ja widzę w tym inny anachronizm, w dawnych karvzmach to raczej w ogóle takie lady nie bywały.
Sekretarz redakcji Fahrenheita
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy

[WW]Perła Syreny

10
Przeczytałem!!

O warsztacie się nie wypowiadam, bo sam mam z tym problem i dużo muszę nadrobić (jak się tu dowiedziałem).

Sam tekst jest miałki... nijaki.... jakby właściwe zawiązanie akcji, zawiązanie intrygi miało dopiero nadejść.

[WW]Perła Syreny

11
Doba już prawie minęła i raczej nic się już nie wydarzy.

Dziękuje wszystkim za przeczytanie, oraz rozpoczęcie czytania tego tekstu.

Demo8 – za cenną uwagę dot. Kuchni i ogólna dot. pomysłu i fabuły.
Misieq79; Iwar; Kruger – za uwagi. Z niektórych na pewno skorzystam.
Isabel – za uwagi, podpowiedź dot. szynkwasu.
Remi.G – dzięki za spostrzeżenia. Fakt to początek.

[WW]Perła Syreny

12
Nie tak prędko, jeszcze długo komentarze mogą spływać :)

Doczytałem do końca. Zgodnie z przewidywaniem i lekturą komentarzy, językowo jest tak jak w pierwszym akapicie. Dramatycznie. Spuśćmy na to zasłonę milczenia, bo jakbym miał wszystkie błędy pokazać, to bym do wtorku siedział nad jednym postem. Jeśli ci, Aq, zależy, to dasz radę, kompetencję językową da się podnieść. Ale trzeba pracować.
Nie wiem oczywiście jak wyglądała praca na tym tekstem ale mam pewne podejrzenia - że powstał. I to w zasadzie wszystko. Powinno to wyglądać inaczej. Trzeba sobie wyrobić nawyk wracania do tekstu. Trzeba go sczytać raz czy dwa na gorąco (warto nawet na głos, wiele niezręczności językowych autor jest w stanie wyłapać nawet sam przy brakach warsztatowych). I poprawiać. Potem do szuflady na jakiś czas (różnie, ale jeśli dopiero zaczynasz to ładnych parę tygodni). Potem znów sczytać i poprawiać. Śmiem twierdzić, ze ostanie się nie więcej niż połowa błędów. Wtedy można pokazać innym.
Powyższe warto też zrobić z innego powodu - masa literówek. W czasach używania worda to się nie powinno zdarzać.

Warto też zapoznać się z zasadami pisania dialogów. Nie tylko zaczynamy dialogi nowym wierszem i myślnikiem, ale w dialogi wszelkie wtrącenia też oddzielamy myślnikiem. Bo u ciebie nie wiadomo w dłuższych wypowiedziach, co jeszcze bohater mówi, a co mówi o nim narrator.

Nie oddzielono od siebie fragmentów tekstu, gdy zmienia się punkt narracyjny. W jednym momencie narrator stoi przy Vasko, nagle znajdujemy się gdzie indziej i przy kimś innym. To trzeba oddzielać, nie mówię, ze od razu gwiazdkami, ale choćby jedną pustą linią.

Uwagi ogólne.
Przede wszystkim w oczy kłują anachronizmy. Mnóstwo elementów, które nie pasują do czasu, który opisujesz. Ja wiem, nie ma nigdzie daty, ale... Może na przykładach.
Zawzięte ostukiwanie trupów przez kruka sugeruje pełne zbroje, biedak się musi namęczyć, żeby znaleźć mięsko. Ale potem jest mowa o niesionym przez babę szlachcicu, i już jest dysonans, w czasach zbroi mówiono jeszcze - rycerze. I tu nagle małpa w cylindrze, tu już mamy XIX wiek. Pomieszanie z poplątaniem.
Czy nie można? Można. Gdy się tworzy świat zupełnie oderwany od naszego, to wolno wszystko, byle z głową i konsekwentnie. W Diunie, daleka przyszłość, kosmos, technologia, podróże międzygwiezdne, a walczą bronią biała, anachronizm? Ale Herbert zrobił to z głową, uzasadnił dlaczego. Ale tekst jasno sugeruje nasz świat, Rzeczpospolitą w którymś tam wieku, może z elementami fantasy. Więc jednak anachronizmy.
Dalej - mnóstwo tych anachronizmów to rzeczy żywcem wyciągnięte ze współczesności i wsadzone, przy lekkim przebraniu w stare łachy, w przeszłość. Niewiarygodna jest cała karczma.
Isabel miała rację, jesteśmy w Polsce więc szynkwas, nie kontuar. Ale - to anachronizm, w dawnej gospodzie nie będzie ani szynkwasu ani kontuaru, nie ma butelek z piwem, bajeranckich łiskaczy i likierów. Ani wieszaków na płaszcze. Będą surowe stoły i ławy. Goście będą siedzieć, w czym przyszli a dla bogacza, który lubi sypnąć złotem (a nie posypywać monetą, posypywać to można lód zimą albo lody... posypką) gospodarz będzie miał osobną izbę, jakiś alkierz, żeby się bogacza nie musiał mieszać z motłochem, bo więcej nie przyjdzie. Kobiety w gospodzie na dorobku to następny anachronizm.
Jeśli więc chcesz pisać o tym, to niezbędny jest reaserch. Nie zmuszam do przeglądania starodawnych źródeł ani do brania udziału w zlotach reenactingowych rycerstwa czy bractw kurkowych, ale warto choć przeczytać jakieś książki dające pojęcie jak to mogło wyglądać - (Sapkowskiego, Komudę, Szwedów w Warszawie).

Druga uwaga ogólna.
Straszne wodolejstwo. Często na siłę próbujesz coś, co jest proste, powiedzieć w sposób bajerancki i wydumany ("i uleciał w przestrzeń przeznaczoną dla tylko mu podobnych") a w efekcie niezrozumiały, błędny i nie po polsku. Warto więc uprościć język i postawić na prostotę.
Wodolejstwo ma też charakter kompozycyjny.
Mamy tu długi fragment o Termelu. Od kompanii handlowej szedł, szedł i szedł do tego Vasko. Narrator mu towarzyszy, oglądamy szczudła, małpy, złodziejaszka i Bóg wie co jeszcze. Po co? Domyślam się, że dla budowania tła i klimaty.
Kiedyś pisałem opowiadanie fantasy (stali userzy Wery historię tę znają bo już to opowiadają, ale raczcie mi wybaczyć - to dobry przykład po prostu). Taka scena: zbliża się bitwa, namiot na wzgórzu, zaimprowizowany stół, książę pan w otoczeniu wodzów i doradców, przybywają zwiadowcy. Opowiadam o mapie na tym stole, książę bogaty, sypnął złotem, magowie długo latali ostatnim żyjącym smokiem, robili szkice, potem zdolne hafciarki haftowały a malarki malowały rzadkimi farbami i oto mapa księstwa, tak piękna i droga, że klękajcie narody. Po co, pytają? No, buduję klimat, tło i w ogóle. Komentarz redaktorki - jeśli ta mapa będzie jeszcze grała w tym tekście (to było zgryźliwe, bo tekst widziała już cały) to zostaw, jeśli nie, to cały akapit podmień na "stali przy mapie" i pozamiatane.
Hmmm, jak Pokłosie przebrzmi i znajdę, to może ten podlany patosem tekst wrzucę ku Waszej uciesze :)

Tutaj mamy bohatera Vasko. Tuszę, że głównym bohaterem jest i pozostanie. Jemu powinien towarzyszyć narrator. Przeskok do Termela to zbędna gadanina. Jest zleceniodawcą, postacią drugorzędną, jego historia nas nie interesuje. Jest ważny i powinien być opisany, z punktu widzenia Vasko. Reszta jest milczeniem.
Oczywiście przeskok do Termela miałby sens, gdyby był równorzędnym bohaterem biorącym udział w przygodach. Ale nic tego na razie nie sugeruje a nawet przeciwnie. Więc nie sądzę, żebyś tak to planował, Aq. Ale mogę się mylić, bo to tylko początek.

Jak poćwiczyć, żeby to wyeliminować? Na Wery zawsze radzą - pisz krótkie teksty, scenki, opisy i wrzucaj, będziemy pomagać. I to jest dobry pomysł.
Ja zawsze radzę, rozwijając powyższe, pisz krótkie, zamknięte historie, ustal sobie limit, n. 3500 znaków albo 5000 znaków (piszac ze spacjami), wymyślaj i pisz. Przymus zmieszczenia się w limicie powinien pomóc w nauce wywalania tego co zbędne. Z kolei pisanie zamkniętych historii pomoże szkolić kompozycję tekstu.

Added in 1 minute 36 seconds:
Hmmm, jak zwykle o czymś zapomniałem.
Mówią, no weź nie krytykuj tak Kruger, powiedz coś dobrego. No to powiem.
Aq pisze: Niebo nad wysianą trupem ziemią
To jest bardzo ładne. Jeśli sam wymyśliłeś i nie ukradłeś nikomu :D to bardzo dobrze rokuje.
Sekretarz redakcji Fahrenheita
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy

[WW]Perła Syreny

13
Kruger pisze: Komentarz redaktorki - jeśli ta mapa będzie jeszcze grała w tym tekście (to było zgryźliwe, bo tekst widziała już cały) to zostaw, jeśli nie, to cały akapit podmień na "stali przy mapie" i pozamiatane.
To jest coś, co nazywam Pierwszym Prawem Bollywood - jeżeli w którejkolwiek scenie na ścianie wisi strzelba, to do finału owa strzelba ma zaśpiewać i zatańczyć.
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze

[WW]Perła Syreny

14
Kruger dziękuje za rozwinięcie oceny.

Ciekawy byłem jak oceniony zostanie ten fragment. Już wiem. A co będzie dalej w historii tego jeszcze nie wiem. Ale wiem, że ogórki mi się podobały, małpa, i pachołkowie też. I wysiany trup także. Podoba mi się ta historia i za cholerę nie wiem, co będzie dalej.

[WW]Perła Syreny

15
Nie musisz rezygnować ze smaczków, wręcz przeciwnie. Smaczki są potrzebne, smaczki budują klimat i wciągają w opowieść. Problem w tym, żeby nie towarzyszyły za bardzo postaciom drugoplanowym (czy dalej) a (najlepiej) twemu głównemu bohaterowi.
W tym przypadku mamy zleceniodawcę, który idzie, idzie, idzie, idzie (szukać zleceniobiorcy) i smaczki jakkolwiek są ciekawe, podkreślają tylko, że on idzie, idzie, idzie a dla nas z tego nic nie wynika. Warto by więc przenieść to i owo do części, gdy towarzyszymy Vasko. A to czego nie da się przenieść do Vasko, bo musi towarzyszyć Termelowi, rozegrać przy Vasko. Jeśli chcesz np. podkreślić ważność kupca koniecznie opowiadając o jego ochronie, rozegraj to w karczmie na oczach Vasko, może nie drobny złodziejaszek ale większa rozróba? W każdym razie przy głównym bohaterze.
No chyba, że (jak pisałem) Termel będzie ważny w tekście, będzie nie tylko wracał ale i brał udział w przygodach, będzie (prawie) równoprawny do Vasko.

Z czasem na pewno historie zaczną ci się rozrastać. Jak u Sapkowskiego, będzie główny bohater, ale narrator nie zawsze będzie mu towarzyszył. Będą postacie drugo i trzecioplanowe, ale już na tyle ważne dla fabuły, że warto będzie przeżywać i ich przygody.
Aq pisze: A co będzie dalej w historii tego jeszcze nie wiem. (...) Podoba mi się ta historia i za cholerę nie wiem, co będzie dalej.
Ja wiem, że na początku tak się właśnie tworzy. Potem wychodzą z tego problemy, zmienia się koncepcja, trzeba wracać, zmieniać, poprawiać. Spróbuj sobie obmyślić szkielet historii, znaleźć punkt do którego zmierza, łatwiej będzie uniknąć wpadek takich, jak wywalania całych wielkich partii tekstu (a to boli).
Sekretarz redakcji Fahrenheita
Agencja ds. reklamy, I prawie już nie ma białych Francuzów, Psi los, Woli bogów skromni wykonawcy
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron