UWAGA! W tekście mogą pojawić się wulgaryzmy.
Tego dnia gospoda tętniła życiem. Po ławach skakali bardziej lub mniej pijani biesiadnicy, a pod drewnianymi blatami czołgały się uliczne dziewki wraz z chętnymi do igraszek. Gdzieś w kącie jazgotały piszczałki i brzęczały struny, ale niewielu zwracało uwagę na owych trzech grajków, którzy przy byle okazji również tęgo lali w gardło mocne trunki.
Jegor Łałaczko siedział przy najmocniej obleganym stole i ryczał ze śmiechu, słuchając opowieści jednego ze swych kamratów. Język bajarzowi plątał się już na potęgę, a ten mimo wszystko ciągnął swoją bajdę, co chwila klnąc pod nosem na półnagą parę tarzającą się pod blatem i zahaczającą o nogi słuchaczy.
Pod... – tyle pozostało z szyldu, zdobiącego niegdyś wejście szlacheckiego zajazdu. Po pożarze, jaki wybuchł właśnie w tej izbie, niewiele zostało z całego budynku. Płomienie nie oszczędziły także kilku sąsiednich zabudowań, a w tym kamienicy jaśnie pana Jarosława Ochlińskiego. Właściciel bogatego domostwa od razu złożył skargę, jednakże proces wcale nie wróżył szybkiego końca. Instygator sądu miejskiego głowił się po nocach, która z oferowanych mu kwot będzie bardziej korzystna – czy wyższa od Ochlińskiego po zakończeniu procesu, czy niższa, acz natychmiastowa od właściciela gospody.
Ostatecznie niemalże zupełnie spopielony szynk pozostał pod jurysdykcją miasta. Problem stanowiło samo egzekwowanie prawa. Przeciwko bandom tutejszych Kozaków, chcących dobrze się zabawić po nocach, ni burmistrz, ni starosta, ni tym bardziej wojewoda kijowski nie mieli zamiaru wystosowywać dość mocnych argumentów.
Do czasu...
Osadzone na zardzewiałych zawiasach drzwi skrzypnęły donośnie. W mgnieniu oka do izby wsypali się uzbrojeni w muszkiety dragoni i na jedno słowo przyjęli zgrabny szyk wzdłuż ściany, nastawiając gotową do strzału broń.
- Tako, psy parszywe, nakazy przez iudicium generale wydane respektujecie?! - wykrzyknął na całe gardło pułkownik Kiejowicz, uciszając muzykę i inne odgłosy zabawy.
Kozacy porwali się z miejsc, jednak było już zdecydowanie za późno. Niejeden chwytał za szable, inny łapał wpół ławę. Wszystko na nic, bo wycelowane w tłum gardziele muszkietów zdawały się warczeć groźnie i ostrzegać, by nikt się nie ważył podejść bliżej.
- Ktoś z hałastry gotów mi odpowiedzieć? - ciągnął niezrażony powszechnym milczeniem pułkownik. - W ten sposób tu, w Kijowie, na waszej parszywej ziemi, respektuje się postanowienia sądowe?
- U nas nie ma sądów! - zawołał ktoś w odpowiedzi. - Szabla rządzi!
- Prawdu każe! - zabrzmiały okrzyki aprobaty.
- Kozak wolny, póki niebo nad głową – wtrącił inny.
- Wolny, wolny – przyznał zdecydowanie pan Kiejowicz, patrząc na tego, który pierwszy mu odpowiedział. Dobył wciśniętej za pas krócicy. - Wolni jesteście, pókiście żywi. A cóż rzekniecie, kiedy wam w łeb kulę właduję? Tako samo z ołowiem w czerepie będziecie postanowienia sądowe łamać?
Bajko, człowiek słynący pośród zgromadzenia ze swej niesłychanej odwagi, wystąpił przed biesiadujący tłum. Stanął tak blisko, że lufa samopału niemal dotykała do jego piersi.
- Strzelajcie waćpan – mruknął, splatając ręce na karku. - Własnoręcznie wypiszecie jednego Zaporożca z rejestru Rzeczpospolitej.
Kiejowicz uśmiechnął się, lecz wyraz jego twarzy szybko zmienił się w grymas, kiedy do Bajka dołączył Jegor, a za nim z kolei postąpiła reszta kompanii.
- Listę mam, którą sam starosta podpisał – przeszedł wreszcie do rzeczy pułkownik, opuszczając samopał. - Znajdują się na niej nazwiska waszych przeciw prawu Rzeczpospolitej występujących. Tych właśnie mam, z rozkazu wspomnianego starosty, doprowadzić pod strażą na zamek, gdzie sąd, którego wyroków waszmościowie nie potraficie przestrzegać, dokona ostatecznej z nimi rozprawy. I tu nie idzie o spaloną gospodę, a żywoty wasze, skurwysyny.
Kozacy jakby struchleli, słysząc nadane im miano, lecz żaden się nie odezwał.
- Zenobi Madej – zabrzmiał bez nijakiego ostrzeżenia pierwszy odczyt.
Zebrani zaszumieli niczym targany wiatrem bór. Długo nikt się nie ruszał. Wreszcie ostre słowa pułkownika, a przede wszystkim rząd wycelowanych muszkietów, zrobiły swoje. Madej wystąpił.
- Vadim Ilicza!
Wystąpił.
- Slavo Zeg!
Wystąpił.
- Bajko Hunej!
Wyczytany ani drgnął. Jegor przyglądał się scenie z tyłu, ważąc w myśli to, co widział. Z początku sądził, że i jego najwierniejszy druh, kompan niejednej pijatyki, a do tego człowiek, któremu życie zawdzięczał, wystąpi podobnie jak pozostali. Mylił się. Bajko stał i stał, a ponaglające tupanie pułkownika zupełnie nie robiło na nim wrażenia.
- Bajko Hunej, idziecie ze mną – warknął Kiejowicz, zaciskając dłoń na krócicy.
- Nie waż mi się, suczy synu, nie waż się... - syknął mu do ucha Yegor.
Ci stojący najbliżej w mig pojęli do czego tu dojdzie. Wszystko trwało krócej niż mgnienie oka. Zenobi Madej wyczytany jako pierwszy dobył szabli i z furią natarł na kordon dragonów. Usiekł dwóch, kiedy pozostali dali ognia.
Jegor pchnął Bajka za przewróconą ławę i dopiero skoczył sam. Obok nich padli jeszcze dwaj, jednemu kule niemal oderwały rękę. Przetrwali naparli na kordon. Jegor niewiele myśląc zaraz do nich dołączył. Zdzielił szablą powalonego na ziemię pułkownika, wyciskając z niego ostatnie tchnienie.
Ani się obejrzał, był już na zewnątrz. Bez pochwy, odarty z koszuli, z szeroką raną na piersi. Popatrzył do wnętrza izby. Drugi szereg dragonów dał ognia. Jegor mógł tylko patrzeć, jak kule rozszarpują Bajka. Niewinnego Bajka, który nigdy nie uczynił żadnego większego przewinienia. Kozaka wpisanego do rejestru, wiernie służącego Rzeczypospolitej. Niesprawiedliwie osądzonego i skazanego.
W oddali huknął grzmot.
Jegor targnął się w kulbace, zbudzony z niespokojnego snu. Ciągłe uczucie towarzyszące widziadłom nareszcie znalazło wyjaśnienie. Myśl, że już kiedyś przeżywał te zdarzenia dała się wytłumaczyć. To tylko sen.
Sam dobrze nie wiedział, czy straszna wizja tamtych chwil była dla niego sztychem w okaleczoną duszę, czy balsamem. Po raz wtóry mógł zobaczyć gębę swego umiłowanego towarzysza, którego szanował bardziej niż brata, kochał silniej niż ojca i czuł się zań odpowiedzialny jak za własnego syna. Póki przychodziło mu bić się o własne życie, wspomnienia odbiegały w nicość, lecz teraz dręczyły ze zdwojoną siłą.
Słońce zniknęło za horyzontem kilka godzin temu. Jegor uważnie rozejrzał się wokoło, poznając sylwetki zbrojnej gromady, wystawionej przez nieznanego Kozakowi jegomościa, któremu zaprzysiągł wierną, acz krótkotrwałą służbę.
Co miałby czynić po uwolnieniu się spod władzy szlachcica? Ze wszystkich sił próbował o tym nie myśleć. Pozostawał mu wyłącznie Step, doskonale to rozumiał, bo w mieście wciąż poszukiwali go dragoni. Wprawdzie przy bramie straży wcale nie podwojono ani też nie wprowadzono szczegółowej kontroli, to jednak Kozak wyczuwał dziwne napięcie skumulowane wokół własnej osoby. Zabił pułkownika Kiejowicza i właśnie z tego powodu podpisano nań wyrok.
Kozak popatrzył po zebranych. Zatrzymał wzrok na prowadzącym kolumnę szlachcicu. Ze zdziwieniem zdał sobie sprawę, że tamten nie jedzie sam, ale niesłychanie żywo rozmawia z kimś obok. Człowiek ów na pewno nie mógł wyruszyć razem z nimi, bo Jegor nie mógł sobie przypomnieć jego sylwetki. Szturchnął kobyłę piętami, podjeżdżając bliżej.
Tajemniczy gość zerknął nagle za plecy...
Jegor poczuł jak włosy na karku stają mu dęba. Oto w jego stronę szczerzyło zęby brodate oblicze Bajka Huneja, człowieka nieżyjącego już przeszło dobę.
- Jak sprawy? - zagadnął Bajko, machając do kompana wielką łapą. - Nuże, podjedź, bom cię dawno nie ściskał.
Widziadło zniknęło, gdy Jegor zbudził się ponownie. Jęknął cicho. Lewy bok paliło go żywym ogniem, a on sam z trudem przepędzał sprzed oczu nocne mary.
- Ile jeszcze mam to znosić? - szepnął, podnosząc wzrok ku niebu.
- To tutaj! - zakrzyknął jakby w odpowiedzi ktoś z czoła pochodu. - Żłob po kamieniu widać.
Szlachcic prowadzący kolumnę ponaglił do szybszej jazdy. Jadący przodem oddział semenów uzbrojony w rohatyny zbił się w ciasny szyk. Pozostali rozlali się szerzej. Yegor pospieszył swą gniadą klacz, dołączając do zwierzchnika.
- Ktoś się przy głazie kręci – mruknął doń szlachcic, wyciągając zza pasa nieodłączną krócicę. - Wygląda na to, że twoi, Kozacze.
Jegor zacisnął pięści.
- To i na nich ręki waść nie podniesiesz.
- A czegóż to? - fuknął tamten.
- Bo moi, a ja wam mówię, że sami będziecie kamień macać, jeśli tylko rozkaz do natarcia dacie.
Zmierzyli się spojrzeniami.
- Przepędzimy ich – odparł po chwili namysłu szlachcic. - Dragoni ognia dadzą. Tamtych nie więcej jak pięciu – zaraz pierzchnął.
Wydano odpowiednie polecenia. Od razu naprzód wysunęli się strzelcy. Padło kilka ostrzegawczych strzałów, ale daleko im było od celu. Zebrani przy kamieniu Zaporożcy, którzy najwidoczniej również badali tajemniczy artefakt, poderwali się do biegu. Huknęły pojedyncze wystrzały – odpowiedź dla nadjeżdżających. Nikt nie doznał szkody i wkrótce potyczka dobiegła końca.
- Waszmość Jarosławie! - zakrzyknął szlachcic. - Pędem pod las. Nie dopuścić, by próbowali wracać, zrozumiano?
- Wedle rozkazu – zameldował tamten, zbierając oddział.
Ominęli głęboki parów, zajmując wyznaczone pozycje. Nikt nie wyszedł im naprzeciw, nie zabrzmiały salwy wystrzałów. Okolica była spokojna.
- Wasza kolej, Kozacze – zwrócił się do Jegora. - Dotknijcie jeno kamienia, a skoro nic się nie wydarzy, toście wolni. Koszulę, pochwę i kobyłę zabrać możecie – znajcie moją łaskawość. Meldunku w mieście nie złożę, możecie być spokojni. Jeno pierwej...
Jegor zeskoczył z kulbaki nie wysłuchawszy reszty wywodu. Wolnym krokiem ruszył w stronę szerokiego żłobu. Ciągle miał dziwne złudzenie, że obserwują go czyjeś oczy. Dobrze je znał, bo nieraz w nie spoglądał, jednakże przecież one powinny być martwe.
- Trupem jesteś – wymamrotał. - Bajko, ostaw mnie w spokoju, boś trup. W cerkwi modły za ciebie odprawię, aleś mi winien dać spokój.
Przeżegnał się, lecz i to niewiele pomogło.
Skoczył w głąb parowu.
- Żyjecie? - zakrzyknął za nim szlachcic.
- Żyję, a cóż ma mi grozić? – odparł Kozak, podchodząc do kamienia. - Toć głaz jako każdy.
Wyciągnął rękę. Nagle począł się wahać. Dotknąć czy nie dotknąć? Miał doskonałą okazję do ucieczki. Udawać wypadek? Parów był na tyle głęboki, że nawet z grzbietów koni nie mogli go dostrzec. Zamknąć gębę i czekać, aż sami się pofatygują? - rozmyślał. Potem starostę pod szablę złapać, wolność sobie jego życiem wykupić.
Pokręcił głową. Nie znał owego szlachcica. Nie miał pojęcia do czego jest zdolny. A śmierci się przecież nie lękał. Skoro reszta kompanii z bratem jego najbliższym, z Bajkiem, na tamten świat poszła, to i on może.
Dłoń dotknęła chropowatej powierzchni kamienia.
Nic się nie stało. Jegor stał tak samo zmęczony, przybity, jak jeszcze chwilę temu. Ani kostucha go nie dopadła, ani nie zniknął palący ból w lewym boku.
- Może to i jeno zwykły głaz? - mruknął do siebie i już miał odchodzić, kiedy do jego uszu dobiegło wołanie.
- Panie starosto! Panie starosto!
Od uzbrojonych w rohatyny konnych nadciągnął posłaniec, wołając prosto do jegorowego dobrodzieja, do szlachcica z krócicą za pasem.
- Panie starosto!
Jegor poczuł jak burzy się w nim krew. W głowie mu zawirowało, otaczający go świat nagle stracił wyraźne barwy. Oto stał przy kamieniu na rozkaz tego samego człowieka, który zlecił śmierć niewinnego Bajka Huneja. Tego, który sam siedząc w bezpiecznej kwaterze kazał postradać życie ubogim żołnierzom, a do tego...
Nocne niebo zabłysnęło. Słońce wschodziło od zachodu, a księżyc wędrował w przeciwnym kierunku. Jegor szarpnął prawicą i już chciał chwytać za szable, jednak dłoń wcale nie oderwała się od kamienia. Kozak upadł na kolana, czując, że w głowie wiruje mu coraz szybciej. Poczuł silne mdłości i byłby runął na wznak...
Podtrzymało go silne ramię, do którego zaraz przyłączyło się następne. Tuż koło jego ucha gruchnął tubalny śmiech.
- Gorzałki więcej polać! Kompan nasz i brat widocznie zaniemógł, bo mu w gardle wyschło! Lać gorzałki, lać. A toć bat'ku myślisz – sam ma pić? Lej i mnie!
Kozak otworzył szerzej oczy. Pierwsze, co zauważył, to sklepiony dach miast rozgwieżdżonego nieba nad głową. Drugi obraz zaskoczył go jeszcze bardziej.
- Idź precz, Bajko – wymamrotał, odpychając kamrata. - Zostań, gdzie cię kule posłały, a mnie nie dręcz.
- Bredzi! - zakrzyknął ktoś. Pozostali gruchnęli śmiechem. - Za umarłego was bierze, Hunej. Taki ot wasz brat, coście za niego chwilę temu głową ręczyli. Już was posłał do umarłych.
- Gębę zewrzyj! - huknął na niego Bajko, szarpiąc gęstą brodę, podobną do tej, jakie nosili moskiewscy bojarzy.
Wszyscy siedzący najbliżej zamilkli.
- Pij – nakazał Bajko, przyciskając gliniany kubek do ust Jegora.
Wypił, nie bardzo rozumiejąc, co tak właściwie się z nim dzieje.
- Niebo to czy piekło? - spytał drżącym głosem.
- Piekło tu – wtrącił któryś – niebo tam – zakończył, wskazując pod stół na zabawiającego się z ladacznicą kompana..
- Gębę miałeś stulić, suczy synu! - ryknął nań Bajko, grzmocąc pięścią w blat. - Jegor, coście tacy nieprzytomni? Łeb macie mocny przecie... co wam?
Ten jednak był pewien, że to nie gorzałka tak mu zaszkodziła. Czuł się zupełnie trzeźwy, a z każdą chwilą przymglony wzrok odzyskiwał ostrość. Widział coraz wyraźniej, poznawał znajome twarze tych, których przecież rozstrzelali pachołkowie wojewody. Wszyscy, każdy z nich, powinien być martwy – zakopany pod ziemią albo porzucony na pastwę losu w spopielonym budynku gospody.
Jegor podniósł głowę. Czarne ściany, wypalona dziura w dachu... doskonale znał to miejsce. Był tu już dwakroć: raz podczas owych tragicznych zdarzeń, a drugi – we śnie.
- Bat'ku, co wam? - próbował dalej Bajko, szarpiąc kompana za ramię. - Gorzałka to, a może bób, co go w misce...
- Niebo to czy piekło? - spytał znów Jegor.
- Dajże spokój...
- Job twojo mać! Niebo czy piekło?!
Zamarła cała izba. Muzykanci przestali grać, baby jęczeć, a chłopy swawolić. Zapadła głucha cisza.
- Świat nasz, Jegor, świat – mruknął Bajko, czując na gardle twarde palce kamrata. - Co wam się stało, hę? Z oczu wam patrzy, jakby sam diabeł w was siedział.
- Świat... świat... świat? - bełkotał Kozak, ostatecznie zwracając na sobie uwagę wszystkich zebranych.
Nagle poderwał głowę, zerknął na nieboskłon przez wypaloną w dachu dziurę. Blada tarcza księżyca powoli wyłaniała się zza zasłony chmur.
- Toć już późno – jęknął. - Bajko! Idą już po nas...
- Kto? Kto idzie?
- Kto? - powtarzali za Bajkiem biesiadnicy.
- Diabli? - wtrącił któryś, lecz nikt go nie słuchał. Prócz Jegora.
- Diabli w ludzkich skórach – wymamrotał wreszcie Kozak, czując na sobie spojrzenia wszystkich zebranych. - Dragoni, dragoni wojewodzińscy. Listę od starosty niosą, coby nas pochwycić i w niewolę oddać... Hospody pomiłuj! Bajko! Ciebie wezmą.
Jednakże ten niewiele robił sobie ze słów kompana ni z jego lodowatego głosu. Chwycił Jegora za kołnierz koszuli i powlókł w stronę drzwi.
- Bawcie się dalej, bat'ki! - zakrzyknął. - Przyjaciel nasz sfolgować winien, aby mu rozumu do szczętu wódka nie pomieszała.
Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”
- Pierwsze Kroki
- - Tu się przedstawiamy ...
- - Regulamin Główny i Regulaminy Działów
- Najlepsze na Weryfikatorium
- - Najlepsze z prozy
- - Najlepsza Miniatura Miesiąca
- - Najlepsze z poezji
- - - Poezja rymowana
- - - Poezja biała
- - - Myśli krótkie
- Pisarze i ich zwyczaje
- - Weryrecenzje
- - Strefa Pisarzy
- - Strefa Debiutantów
- - Archiwum Strefy
- - - Archiwum Debiutów
- - - Archiwum Pisarzy
- Wydawnictwa i ich zwyczaje
- - Wydawnictwa
- - Jak wydać książkę w Polsce?
- - ...za granicą?
- Proza
- - Spis treści
- - Informacje
- - Opowiadania i fragmenty powieści
- - Miniatura literacka
- - Rozmowy o tekstach z 'Tuwrzucia'
- Poezja
- - Poezja biała
- - Poezja rymowana
- - Mini poeticum
- - Proza poetycka
- - Hyde park poetycki
- Nasza (inna) twórczość
- - Dziennikarstwo i publicystyka
- - Scenariusze filmowe i teatralne
- - Nasze Zabawy Literackie
- - - Piszemy wspólne opowiadania
- - - Eksperymenty literackie
- Warsztat literacki
- - Wprawki, czyli ćwiczenia warsztatowe
- - Jak pisać?
- - Kreatorium
- - Warsztaty WeryfikatoriuM
- - - Gest narracyjny
- - - - Informacje
- - - - Eliminacje
- - - - Wariacje
- - - - - Grupa A
- - - - - Grupa B
- - - - Egzamin
- - - Dialogatornia
- - - - Kwalifikacje
- - - - Kwalifikacje
- - - - Ćwiczenia - część I
- - - - Ćwiczenia - część II
- - Forumowi Specjaliści i Pasjonaci
- - Maraton pisarski
- Konkursy
- - Konkursy nasze
- - - Wielka Bitwa Karczemna Romeckiego (dla Fioletowych)
- - - - Teksty konkursowe
- - - - Dyskusje i zgadywanki
- - - - Oceny i wyniki
- - - Walki Mocy
- - - - Walki mocy 2018
- - - - Walki mocy 2014
- - - - Walki mocy 2013
- - - Puchar Administratora
- - - - Turniej o Puchar Administratora 2018
- - - - - Faza Grupowa
- - - - - - Zakończone
- - - - - Faza Pucharowa
- - - - - - Rozegrane
- - - - - Plebiscyty
- - - - Turniej o Puchar Administratora 2012
- - - - - Faza I
- - - - - Faza II
- - - - - Faza Finałowa
- - - Konkursy Drabblowe
- - - Konkurs "Otuleni Natchnieniem"
- - - - Podium
- - - Konkurs "Miniatoricum"
- - - - Prace konkursowe - Miniatoricum 2009
- - - - Podium
- - - - Prace konkursowe - Miniatoricum 2010/I
- - - Konkursy różne
- - - - Letni Konkurs Porzeczkowy
- - - - Malowane słowem, czyli mistrzowie obrazowania
- - - - Sylwestrowy Turniej Poetycki
- - - - Świeża krew 2019
- - - Skarbonka
- - Bitwy literackie
- - - Regulamin bitewny
- - - Nowa bitwa!
- - - Bitwy z przeszłości
- - - - Rankingi
- - - - Propozycje bitew modyfikowanych
- - Konkursy literacko-poetyckie
- O literaturze
- - Dyskusje o literaturze
- - MML
- - Czytelnia
- Nasze publikacje
- - Drabble na Niedzielę
- - WeryForma(t)
- - Sukcesy Weryforumowiczów
- - Sprawy organizacyjne
- - Centrum Wzajemnej Pomocy
- - - Ku refleksji
- - - Ciekawostki, humoreski i różne różności
- - - QFANT - magazyn fantastyczno-kryminalny