[W]Latarnik (opowiadanie postapo)

1
Hej, hej! Przez jakiś czas byłam nieobecna na forum. Ostatnio na powrót zaczęłam podglądać co się tutaj dzieje. Przy okazji odkopałam i zredagowałam kilkumiesięczne opowiadanie, które wrzucam poniżej. Miłej lektury i z góry dzięki za uwagi oraz komentarze :)

Latarnik
Odmęty nocy rozgościły się w miejskiej dżungli – ostrożnie wpełzały na znieruchomiałe ulice, coraz śmielej ogarniały zakamarki i uciekały tylko przed martwym światłem dobywającym się z okien, latarni oraz witryn sklepowych. Jedna samotna żarówka w monopolowym mrugała spazmatycznie i dawała fałszywe wrażenie życia.
Naprzód gnało go właśnie światło. We właściwy tylko swojej pokrętnej logice sposób tłumaczył sobie, że elektryczność oznacza działającą elektrownię. Ktoś musiał ją obsługiwać. A więc nie był sam.
W każde okno spoglądał z nadzieją. Nie miał innego wyboru. Żaden hałas nie ściągnął w jego okolice człowieka. Ustawiwszy na jednej z ulic mocne głośniki puścił raz coś, co niektórzy nazwaliby pewnie muzyką, a ona potężnym echem poniosła się po mieście. W odpowiedzi tylko zgraja wygłodniałych psów pojawiła się licząc na jakieś ochłapy. Z trudem się od nich odpędził. W ich oczach nie było już nic z dawnej uległości i wierności, pozostał tylko instynkt i żądza napełnienia żołądka. Więcej takiego numeru nie powtórzył. Kto wie, czy drugi raz dałby radę się obronić.
Ogromne miasto było zarówno dobrodziejstwem, jak i przekleństwem. Gdzieś tam, w jego poplątanych trzewiach mógł być człowiek. Było na tyle wielkie, że nawet do głowy mu nie przyszło, że nie znajdzie nikogo. To kłóciło się z rachunkiem prawdopodobieństwa. Potrzebował tylko czasu. Potworne odległości za to sprawiały, że każdego wieczora coraz bardziej wątpił czy uda mu się wstać, gdy nadejdzie kolejny. Na razie szedł. Na tym starał się skupić.
W dzień sypiał, zjadał to co znalazł pod ręką, a w nocy jak drogowskazy prowadziły go światła. I choć miał coraz posępniejszy nastrój, musiał sam przed sobą przyznać, że wyglądały zjawiskowo
.
Stanął przed pierwszym dzisiaj blokiem. Zadbany, ze śnieżnobiałymi balkonami, trzy klatki i trzydzieści mieszkań, w większości paliły się lampy. Z westchnieniem wszedł do środka, zaczął się wspinać.
Kolejne stopnie stanowiły wyzwanie dla niemłodych już stawów. Co drugie półpiętro odpoczynek, czas na złapanie tchu. Przecież nikt go nie gonił. Nikt ani nic – żadne terminy i plany. Bo plan był tylko jeden i właśnie go wcielał w życie.
Brakował jeden dzień do pełnych trzech tygodni – dwadzieścia nocy od kiedy zdecydował się szukać. Wcześniej tylko czekał, ale to nie przyniosło żadnych efektów. Równie dobrze mógł czekać na swoją śmierć. Trzeba się było ruszyć.
Zawsze zaczynał od szczytowych pięter, wolał od razu pomęczyć się ze wspinaniem, po to, aby później odsapnąć przy schodzeniu. Wszedł do mieszkania na samej górze po lewej. Otwarte, jak prawie wszędzie. W środku ani żywego ducha. Nic nowego. Dlaczego wszyscy ludzie gdzieś wyparowali w jednej chwili? Dlaczego oni, a nie ja
?
Jest to jedno z ładniejszych mieszkań, w jakich był dotychczas. Pachniało świeżością i lśniło nowoczesnym gustem. Blichtr i szyk. Nie, nigdy w życiu nie zostałby tu zaproszony. Nie usiadłby na kanapie, jak teraz. Nie otwarto by przed nim barku, nie zaproponowano drinka. Zwykle stronił od alkoholu, ale nie o to chodziło. Po prostu był pewny, że w innym świecie brakowałoby tu dla niego miejsca.
Na ścianach niewiele było zdjęć. Ale za to ładne, może nawet zrobione przez zawodowego fotografa. Nie znał się. Piękne twarze uśmiechały się do niego – kobieta i mężczyzna obejmowało dwoje wzorowo ubranych w mundurki bliźniaków i wszyscy wpatrywali się drętwym wzrokiem w skórzaną, białą kanapę po drugiej stronie pokoju, jakby ktoś tam siedział i nadużywał ich gościnności. Tak jak teraz on. Odwrócił wzrok. Nie byłbym tu mile widziany, nie jestem taki idealny jak oni są. Albo byli – poprawił się.
Podszedł do szerokiego okna balkonowego. Mieli wspaniały widok na miasto. Z góry wygląda, jakby tętniło życiem. Rozświetlone i pstrokate od mieniących się neonów i reklam. Tylko na drogach mniej ruchu. I puste blokowiska. Spojrzał na wschód. W pasie trzystu metrów licząc od przedmieścia do luksusowych apartamentów rozpościerała się czarna plama w krajobrazie miasta, znacząc przebytą przez niego drogę. Westchnął na myśl, że tyle go jeszcze czeka. Chwycił paczkę ciastek leżącą na stole w kuchni, nacisnął wyłącznik i mieszkanie pogrążyło się w ciemności.
Kolejne lokale w tym bloku były podobne – nowoczesne, minimalistyczne i trącające perfekcjonizmem. Tylko twarze na zdjęciach się zmieniały, choć on i tak miał wrażenie, jakby cały czas była na nich jedna i ta sama rodzina. Nie spiesząc się nigdzie, wchodził, rozglądał się, na koniec gasił światła.
Gdy doszedł do pierwszego piętra usłyszał brzdęk dochodzący zza drzwi, które właśnie miał otworzyć. Wyraźnie słyszalny na klatce schodowej poniósł się echem między bielonymi ścianami i ucichł niespodziewanie nie wybrzmiawszy do końca. Wcześniej zdarzało mu się trafiać na wygłodniałe i oszalałe psy, które potrafiły zdemolować wszystko na swojej drodze. Ale ów dźwięk nie należał do zwierzęcia. Nie był też przypadkowy. Człowiek.
Rzucił się do drzwi i wpadł do identycznego, jak piętro wyżej przedpokoju. Z początku nie wiedział do którego pokoju zajrzeć najpierw, bo w środku na powrót zapanowała cisza. Wybrał pierwszy po lewej – jak się okazało mały gabinet z pokaźną biblioteczką. Nim z niego wyszedł i znalazł wyłącznik, zauważył niedbale rzucony koc w białe groszki leżący przy wysokim oknie i różowy kubek. Zgasił światło i znowu znalazł się na korytarzu.
Usłyszał głuche tupnięcia, niezbyt głośne, ale wyraźnie dobiegające z pokoju dziennego. Zbliżył się i ostrożnie zajrzał do środka.
– Stój! Nie rób tego!
Pod bliźniaczo podobnym do widzianych w poprzednich mieszkaniach żyrandolem, oszołomiona dziewczyna stała na chybotliwej konstrukcji ze stołków i skrzynek. Na poplątanych, długich włosach spoczywał sznur. Jej lekko rozchylone usta zamarły, jakby straciła poczucie czasu, a w błękitnych oczach zaś czaiło się coś niepokojącego, coś co przyłapane w okamgnieniu, nie miało czasu się schować.
On sam nie do końca był świadomy, że ów donośny głos należał do niego. Tak dawno się nie odzywał. Jak zahipnotyzowany patrzył przed siebie mając przed oczyma wszystkie dni wypełnione żalem i samotnością. Jeden ruch, jedno nietrafione słowo i dalej tak będzie. Nic się nie zmieni.
Żyrandol, który wybrała dziewczyna wydawał się w miarę solidny. Lekko kołysał się, jakby był zegarem odliczającym minuty, sekundy. Zaraz mógł się zatrzymać. Czy ona tego nie widzi?
– To nie musi się tak skończyć!
Dziewczyna zamknęła usta, które wykrzywiły się zaraz w niechętnym grymasie.
– Zabieraj się stąd dziadzie! – A gdy on nie zareagował, dorzuciła – Odwal się ode mnie stary zboczeńcu!
Na te słowa skulił się i cofnął o pół kroku, jakby smagnął go bat. Uniósł dłonie w obronnym geście, a w oczach prawie stanęły mu łzy. Nigdy nikt go tak nie nazwał. A przecież życie i tak go nie oszczędzało.
– Ja… Tylko przechodziłem. – wyjąkał. Już miał się obrócić na pięcie, gdy natrafił wzrokiem na kartkę złożoną we czworo, która ułożona była jak od linijki na pobliskim stole. Chwycił ją i zaczął czytać.
– Zostaw to! Głuchy jesteś?! Wynoś się!
Droga mamo, drogi tato. Nie wiem nawet czy jeszcze żyjecie, gdzie się podzialiście…
– Ty oblechu! To nie twoje!
Dłużej już tak nie mogę. Nie wiem co robić. Tak bardzo chciałabym z wami porozmawiać. Chociaż chwilę…
– Ja ci zaraz pokażę! Cholera jasna, nie rusza się cudzych rzeczy!
Dlatego zostawiam ten popieprzony świat za sobą. Może i was już tu nie ma. Może za chwilę się spotkamy…
Dziewczyna w jednej chwili zjawiła się przy nim i wyrwała mu z ręki świstek papieru. Zamachnęła się, aby go uderzyć, ale on złapał ją za nadgarstek i unieruchomił rękę za jej plecami. Zdziwiona sapnęła z nutką przerażenia.
– Ty… ty mnie zostaw! Ja cię ostrzegam!
– Nie ma potrzeby krzyczeć. Nie chcę ci nic zrobić.
– Właśnie widzę – stęknęła. Imponujące było to, że chociaż nogi się pod nią uginały – czy to z wściekłości czy ze strachu – siliła się jeszcze na sarkazm.
Puścił ją. Znowu stała twarzą do niego, teraz jednak nieco niżej. Tym razem on patrzył na nią z góry wyższy o jakieś dziesięć centymetrów. Sznur dyndał u sufitu i wytracał swoją prędkość, aby zaraz zawisnąć smętnie.
Jej oczy ciskały pioruny. Młoda była. Nie mogła mieć więcej niż siedemnaście lat. Bez makijażu, z zasmarkaną twarzą wyglądała niemal jak dziecko. Szczupła sylwetka pochylona, ugięte nogi, baczne spojrzenie. Gotowa była do skoku. Zerwała się, jakby sobie nagle coś przypomniała. Dopadła jednej z szuflad i zaraz stała przed nim z nożem. Ostrym nożem, było to widać nawet z daleka.
– Nie denerwuj się.
– Wypad! Już!
– Dziwne.
Spojrzała na niego zdezorientowana. Momentalnie straciła rezon. Przez jedno słowo.
– Co dziwne?
– Co ja takiego mogę ci zrobić? Zniedołężniały starzec z reumatyzmem, krótkowidz, który nie jest w stanie wyprostować swojego przygiętego przez życie grzbietu? Nie bądź śmieszna – parsknął po czym dodał – Pomyślałaś, że ja mógłbym cię zabić? Przyznaj się, pomyślałaś? A co sama przed chwilą chciałaś zrobić?
Jego wybuch śmiechu rozbroił ją do reszty. A gdy on postękując usiadł pod ścianą i wyprostował nogi, dziewczyna wyglądała tak, jakby nie wiedziała, czy opuścić nóż czy może lepiej stać nadal w gotowości.
– Nadal mi nie wierzysz?
Cisza.
– Jak tam sobie chcesz. Będę musiał szukać dalej. Ja cię nie mogę powstrzymać przed tym co chcesz zrobić. – urwał – Tylko pytanie – rzeczywiście tego chcesz?
– Gówno wiesz! – wrzasnęła.
– Jasne, bo mi nic podobnego się nie przytrafiło.
Nie odpowiedziała.
– Nie tylko ty zostałaś sama. Chociaż ja to wcale nie miałem rodziny. Ale i tak zrobiło się pusto, gdy wszyscy zniknęli.
Nie chciał za bardzo wgłębiać się w to, co przeżył. Nie tutaj. Musiał mieć się na baczności, bo o jeden krok za daleko i się nie pozbiera.Nie odzywał się. Czekał. Nie patrzyła na niego, wlepiła wzrok w abstrakcyjną fotografię – kilka plam pozbawione ostrości w odcieniu indygo.
– To czego ty właściwie ode mnie chcesz?
– W sumie to przywitać się.
– I tyle?
– Tyle.
– No to możesz już spadać. Przywitałeś się, zbieraj manatki.
– Nie dasz odsapnąć staremu człowiekowi? Tyle się już nachodziłem, że nóg nie czuję. Chcesz? – wyciągnął w jej stronę paczkę ciastek.
Dziewczyna tylko pokręciła głową, wyglądała na speszoną. Ewidentnie nie wiedziała co powiedzieć i jak się zachować. Po chwili zdecydowała się usiąść na jednym z mało wygodnych krzeseł. Wlepiła wzrok w niego, a jej twarz przybrała nieodgadniony wyraz.
Choć paliła go ciekawość, nie wypytywał. Zachowywał się, jakby jej nie było, zawiesił wzrok na jakimś punkcie w oddali i czekał.
– Nie mam już po co żyć – usłyszał po dłuższej chwili.
– A dlaczegóż to?
– Jeszcze się pytasz – żachnęła się dziewczyna. – Nie ma tu już nikogo. Zniknęli.
– Jestem ja, jesteś ty. Może gdzieś daleko jest jeszcze ktoś. Może nawet twoi rodzice.
– Nie! Oni na pewno nie żyją. Inaczej dawno by mnie znaleźli.
– Jeżeli wszyscy wieszaliby się z powodu śmierci bliskich, na świecie od dawna nie miałby kto produkować lin na stryczki. Sama widzisz, że to nie ma sensu.
– Ale ja nie wiem co robić. Ciągle tylko czekam w tych czterech ścianach, aż wrócą. Aż ktokolwiek wróci. Zamiast nich przyszedłeś ty.
– No masz ci los. Starego dziada ci przysłał. – Zaśmiał się. Ów epitet pozostawił mu na języku gorzki posmak. Wiedział, że dziewczyna faktycznie tak myśli To nie było jednak teraz ważne.
– Na mnie już czas – mruknął gramoląc się z podłogi. Niezgrabnie wstał, podtrzymał się ściany nim złapał jako taką równowagę i dopiero wtedy zobaczył, że dziewczyna gapi się na niego. Wyglądała jakby biła się z własnymi myślami. Żadna na razie nie wygrała.
– Jakby co, mówili na mnie Stanisław.
Obrócił się nie patrząc na nią i wyszedł z mieszkania. Gdy opuszczał klatkę schodową, przystanął na chwilę i spojrzał na okno na pierwszym piętrze, i na korytarz, w którym jeszcze paliło się światło. Za chwilę żarówki i tu miały zgasnąć.
Westchnął. Zaczął się oddalać za światłami, które mamiły go obietnicą znalezienia człowieka. Nie widział, że jego śladem ruszyła niepewnie drobna postać owinięta kocem w białe grochy.
Radość pisania.
Możność utrwalania.
Zemsta ręki śmiertelnej.


W. Szymborska

Latarnik (opowiadanie postapo)

2
hej.
Nie kupuję, przeczytałem kilka akapitów, i jednak nie. Strzelasz zdaniami, jak z karabinu maszynowego, tak oczywiście można pisać, ale trzeba mieć wprawę, i coś do przekazania. Może się mylę, (niechże i tak będzie), ale ja nie kupuję tej dramaturgii, odpadłem przy trzecim, lub czwartym akapicie.
IMHO, grasz wielkimi kwantyfikatorami, a to przeważnie nie wychodzi, chyba literaturze lepiej służy, jeśli dramat ukazać przez zwykłą codzienność (mniej, lub bardziej oryginalnego) bohatera. Wtedy to wychodzi, wybrzmiewa. No cóż, ja odpadłem po kilkunastu zdaniach, może inni będą mieć więcej cierpliwości.

Pozdrawiam.
I told my whole body to go fuck itself Patrick Coleman, Churchgoer

Latarnik (opowiadanie postapo)

3
Przeczytałam Twoj tekst do poduszki, pewnie ciąg dalszy mi się przyśni:)

Wciągnęła mnie Twoja opowieść i jestem ciekawa co wydarzy się później, a przede wszystkim co się zadziało, że wszyscy (prawie) ludzie zniknęli? Czy oni żyją, czy może jakaś zaraza ich zdziesiątkowała? I kim są ci, którzy ocaleli? I dlaczego właśnie oni? ;) Podobało mi się:)

Pozdrawiam

Latarnik (opowiadanie postapo)

4
PannaLawenda, witaj :) Krótkie strasznie to twoje opowiadanie - choć i tak na telefonie wydaje się dłuższe. Zobaczyłem "post-apo" i wszedłem. Na pewno scena z nieudanym samobójstwem dziewczyny przyciąga uwagę i emocje czytelnika - to dobrze. Chociaż samo opowiadanie faktycznie moze się zdawac nieco papierowe właśnie - w końcu kim jest ten stary mężczyzna i czego dokładnie szuka? Zostały same psy? Jakim cudem ich unika, jeśli przyciąga je hałas; czy jeden szczekaniem nie zaalarmowałby pozostałych? Staruszek mógłby mieć ser w kieszeni, czy inny gadżet działajacy na zmutowanego psa i go np. rzucić :mrgreen:
Nie mówię, że to - ale takie coś wprowadziłoby dużo klimatu i zaciekawiło na poczatku.
PannaLawenda pisze: Było na tyle wielkie, że nawet do głowy mu nie przyszło, że nie znajdzie nikogo.
A może - Było ogromne niczym pajęczyna, w której musiały przecież tkwić jakieś zabłąkane komary. Albo osy. Pytanie tylko - kogo w niej znajdzie.
PannaLawenda pisze: Ale za to ładne, może nawet zrobione przez zawodowego fotografa.
Dałbym jakiś opis, że np. wykadrowane.
PannaLawenda pisze: Kolejne lokale w tym bloku były podobne – nowoczesne, minimalistyczne i trącające perfekcjonizmem.
Daj - trącace.

Moga być gdzieś jeszcze błędy, na razie nie widzę. Tak czy siak - scena z samobójstwem niezła nawet - i ten śmiech staruszka to chyba właśnie najlepszy moment w opowiadaniu. No i jeszcze zmień tytuł, bo mi się to kojarzy z patriotą, który nie mógł sobie nigdzie zagrzac miejsca i pewnego dnia zaczytał sie w Panu Tadeuszu, a potem... :P W każdym razie, dalszy ciag losów dziewczyny w białogroszkowym kocu na pewno mógłby zaskoczyć :)
Jak to mawia święta Ziuta - olej risercz, daj uczucia...

Latarnik (opowiadanie postapo)

5
PannaLawenda pisze:
Latarnik
Odmęty nocy rozgościły się w miejskiej dżungli – ostrożnie wpełzały na znieruchomiałe ulice, coraz śmielej ogarniały zakamarki i uciekały tylko przed martwym światłem dobywającym się z okien, latarni oraz witryn sklepowych. Jedna samotna żarówka w monopolowym mrugała spazmatycznie i dawała fałszywe wrażenie życia.
Przyjemny, nieźle napisany fragment. Poetycki i obrazowy. Zastanowiłabym się tylko nad "znieruchomiałymi ulicami". Rozumiem zabieg pars pro toto, ale tutaj jakoś mi nie pasuje. Ulica jako taka zawsze jest nieruchoma, w końcu to tylko kawałek asfaltu. Może ogołocone z ruchu ulice? To nie jest błąd językowy, ale mam sugestię, że można się zastanowić nad tym sformułowaniem.
PannaLawenda pisze: Naprzód gnało go właśnie światło. We właściwy tylko swojej pokrętnej logice sposób tłumaczył sobie, że elektryczność oznacza działającą elektrownię. Ktoś musiał ją obsługiwać. A więc nie był sam.
Znów fajny fragment. Bez przysadzania prosto w oczy sztucznymi, na siłę wciskanymi wyjaśnieniami mamy zarysowaną sytuację. Bardzo udana ekspozycja. Jest jednak jedno "ale":

Nie wiem, dlaczego logika miałaby być pokrętna. Akurat to najbardziej naturalny i oczywisty wniosek.
PannaLawenda pisze: Ustawiwszy na jednej z ulic mocne głośniki puścił raz coś, co niektórzy nazwaliby pewnie muzyką,
Niepotrzebne silenie się na humor.
PannaLawenda pisze: W odpowiedzi tylko zgraja wygłodniałych psów pojawiła się licząc na jakieś ochłapy. Z trudem się od nich odpędził.
Jeśli chciały go zjeść, to raczej nie liczyły na ochłapy. Ochłap oferuje ktoś, kto dla siebie zagarnął coś lepszego (dotyczy to zarówno dosłownego, jak i przenośnego znaczenia tego słowa). Psy nie oczekiwały, że skonfrontują się z kimś, kto im coś da. Po prostu szukały jedzenia.
PannaLawenda pisze:W ich oczach nie było już nic z dawnej uległości i wierności, pozostał tylko instynkt i żądza napełnienia żołądka. Więcej takiego numeru nie powtórzył.

Niepotrzebne mieszanie kolokwializmów z poetyckim językiem.


PannaLawenda pisze: W dzień sypiał, zjadał to co znalazł pod ręką, a w nocy jak drogowskazy prowadziły go światła. I choć miał coraz posępniejszy nastrój, musiał sam przed sobą przyznać, że wyglądały zjawiskowo.
Wyrzuciłabym „jak drogowskazy”. Drogowskaz pokazuje drogę do czegoś, co znajduje się gdzie indziej, niż on sam. Postać idzie po prostu w stronę światła w nadziei, że spotka kogoś dokładnie tam, gdzie widać światło.
PannaLawenda pisze: Stanął przed pierwszym dzisiaj blokiem. Zadbany, ze śnieżnobiałymi balkonami, trzy klatki i trzydzieści mieszkań, w większości paliły się lampy. Z westchnieniem wszedł do środka, zaczął się wspinać.
Pierwsza rzecz:
Stanął przed pierwszym tamtego dnia (nie dzisiaj) blokiem.
Druga rzecz:
Czemu nie "Stanął przed pierwszym tamtego dnia blokiem, zadbanym, ze śnieżnobiałymi balkonami. Trzy klatki. Trzydzieści mieszkań."
Trzecia rzecz:
- Mamo, mamo, choinka się pali!
- Jasiu, nie mówi się „pali” tylko „świeci”.
- Mamo, mamo, firanka się świeci!
PannaLawenda pisze: Kolejne stopnie stanowiły wyzwanie dla niemłodych już stawów. Co drugie półpiętro odpoczynek, czas na złapanie tchu. Przecież nikt go nie gonił. Nikt ani nic – żadne terminy i plany. Bo plan był tylko jeden i właśnie go wcielał w życie.


Znów miły fragment i zgrabnie wpleciona informacja o wieku i sytuacji postaci.
PannaLawenda pisze:
Brakował jeden dzień do pełnych trzech tygodni –
Brakowało jednego dnia.
PannaLawenda pisze:Równie dobrze mógł czekać na swoją śmierć.
Banał. Zdanie do wyrzucenia.
PannaLawenda pisze: Jest to jedno z ładniejszych mieszkań, w jakich był dotychczas.

Po co ta zmiana czasu?
PannaLawenda pisze: Pachniało świeżością i lśniło nowoczesnym gustem. Blichtr i szyk. Nie, nigdy w życiu nie zostałby tu zaproszony.

Nie zostałby tam zaproszony.
"lśniło nowoczesnym gustem" zgrzyta.
PannaLawenda pisze: Nie usiadłby na kanapie, jak teraz. Nie otwarto by przed nim barku, nie zaproponowano drinka. Zwykle stronił od alkoholu, ale nie o to chodziło. Po prostu był pewny, że w innym świecie brakowałoby tu dla niego miejsca.
Znów zgrabna i nienarzucająca się wzmianka o sytuacji postaci. Plus za to.
PannaLawenda pisze: Piękne twarze uśmiechały się do niego – kobieta i mężczyzna obejmowało
Obejmowali.
PannaLawenda pisze: wszyscy wpatrywali się drętwym wzrokiem w skórzaną, białą kanapę po drugiej stronie pokoju, jakby ktoś tam siedział i nadużywał ich gościnności. Tak jak teraz on.
Ciekawy fragment, przemawia do wyobraźni.
PannaLawenda pisze: Podszedł do szerokiego okna balkonowego. Mieli wspaniały widok na miasto.
Kto miał?
Rozumiem, że mamy podmiot domyślny i „on” to tutaj zawsze szukający ludzi staruszek, dlatego nie zwracałam uwagi na momenty, w których gramatycznie podmiotem powinno być coś innego. Nie ma jednak powodu, by opuszczać nazwanie podmiotu wtedy, gdy jest nim ktoś inny, niż główny bohater. Tutaj już trzeba wstawić „Dawni właściciele/mieszkańcy/członkowie rodziny ze zdjęcia mieli wspaniały widok...”
PannaLawenda pisze: Z góry wygląda, jakby tętniło życiem. Rozświetlone i pstrokate od mieniących się neonów i reklam. Tylko na drogach mniej ruchu.

To mniej ruchu, czy w ogóle go nie ma?
PannaLawenda pisze:I puste blokowiska. Spojrzał na wschód. W pasie trzystu metrów licząc od przedmieścia do luksusowych apartamentów rozpościerała się czarna plama w krajobrazie miasta, znacząc przebytą przez niego drogę. Westchnął na myśl, że tyle go jeszcze czeka. Chwycił paczkę ciastek leżącą na stole w kuchni, nacisnął wyłącznik i mieszkanie pogrążyło się w ciemności.
Fantastyczny pomysł z gaszeniem światła. Sensowny z punktu widzenia logiki postaci i świata przedstawionego, a jednocześnie symboliczny i poetycki.
PannaLawenda pisze:
Gdy doszedł do pierwszego piętra usłyszał brzdęk dochodzący zza drzwi, które właśnie miał otworzyć. Wyraźnie słyszalny na klatce schodowej poniósł się echem między bielonymi ścianami i ucichł niespodziewanie nie wybrzmiawszy do końca. Wcześniej zdarzało mu się trafiać na wygłodniałe i oszalałe psy, które potrafiły zdemolować wszystko na swojej drodze. Ale ów dźwięk nie należał do zwierzęcia. Nie był też przypadkowy. Człowiek.
Brzęk, nie brzdęk. Brzdęk to kolokwializm.
Zastanowiłabym się nad zdaniem „ów dźwięk nie należał do zwierzęcia”. Raczej „nie mógł pochodzić od zwierzęcia”czy coś w tym stylu. Dźwięki raczej do nikogo nie należą.
A poza tym – skąd dziadek to wiedział? Może warto opisać ten dźwięk lepiej? Bo tu wychodzi, że dziadek ma dar jasnowidzenia.

PannaLawenda pisze: Rzucił się do drzwi i wpadł do identycznego, jak piętro wyżej przedpokoju.
Powinien być przecinek po „jak piętro wyżej”? Nie jestem pewna, zawsze mam problem z interpunkcją, ale coś mi tak świta.

PannaLawenda pisze: – Stój! Nie rób tego!
No i tu niestety tekst dla mnie umarł. Ciekawy, wciągający, interesująco napisany i do tej pory odbierany bardzo pozytywnie.
W momencie, kiedy wkracza akcja, coś się psuje. O tym za chwilę, bo po drodze jest jeszcze jeden pozytyw:
PannaLawenda pisze:w błękitnych oczach zaś czaiło się coś niepokojącego, coś co przyłapane w okamgnieniu, nie miało czasu się schować.
Ciekawa obserwacja i sformułowanie.
PannaLawenda pisze:
– Stój! Nie rób tego!
– To nie musi się tak skończyć!
– Zabieraj się stąd dziadzie! – A gdy on nie zareagował, dorzuciła – Odwal się ode mnie stary zboczeńcu!
– Ja… Tylko przechodziłem. – wyjąkał.
– Zostaw to! Głuchy jesteś?! Wynoś się!
– Ty oblechu! To nie twoje!
– Ja ci zaraz pokażę! Cholera jasna, nie rusza się cudzych rzeczy!
– Ty… ty mnie zostaw! Ja cię ostrzegam!
Te dialogi zabiły wszystko. W momencie prysł dla mnie cały czar tekstu, uleciała atmosfera, znikła oryginalność. Są tak sztuczne i nierealistyczne, że mam wrażenie, jakbyś zaczerpnęła je z podręcznika do pisania scenariuszy do złych amerykańskich filmów – tego samego, z którego przemysł filmowy korzysta od jakichś sześćdziesięciu lat. „Stój, nie rób tego! To nie musi się tak skończyć!” na widok osoby pragnącej popełnić samobójstwo powie nieprzemyślana, martwa, tekturowa postać napisana przez kogoś, komu powiedziano „tak pisz, bo tak się pisze dialogi w takich scenach i już”. Żywy człowiek powie coś w stylu „Ej, co ty wyrabiasz?” „Co jest?” „Ej, przestań!”, „Porąbało cię?”, „Co to ma być?” „Złaź mi z tego stołu, moja panno!” czy cokolwiek innego, co w takich chwilach przychodzi do głowy.
Dalej nie jest lepiej: typowe banały wywrzaskiwane przez wściekłą nastolatkę, zaczerpnięte z rozdziału pod tytułem „Co mówią tekturowe postaci wściekłej nastolatki”:

PannaLawenda pisze:
– Nie ma potrzeby krzyczeć. Nie chcę ci nic zrobić.
– Właśnie widzę – stęknęła. Imponujące było to, że chociaż nogi się pod nią uginały – czy to z wściekłości czy ze strachu – siliła się jeszcze na sarkazm.

Chyba sama czułaś, że coś nie gra z zachowaniem dziewczyny. Chciałaś to usprawiedliwić uwagą o sarkazmie i wyszło tyle, że napisałaś kwestię bez sensu, wiesz o tym, że jest bez sensu, ale nadal starasz się ją zachować i jakoś na siłę przykleić do tekstu.
PannaLawenda pisze: Droga mamo, drogi tato. Nie wiem nawet czy jeszcze żyjecie, gdzie się podzialiście…
Dłużej już tak nie mogę. Nie wiem co robić. Tak bardzo chciałabym z wami porozmawiać. Chociaż chwilę…
Dlatego zostawiam ten popieprzony świat za sobą. Może i was już tu nie ma. Może za chwilę się spotkamy…
Skoro była pewna, że nikogo nie spotka, to po grzyba pisała ten list? Wiem, pewnie miało chodzić o wyjaśnienie jej motywów, ale są tak oczywiste, że nie trzeba tego jeszcze bardziej podkreślać, a list jest wciśnięty bez sensu i na siłę.

PannaLawenda pisze: Dopadła jednej z szuflad i zaraz stała przed nim z nożem. Ostrym nożem, było to widać nawet z daleka.
(…)Nie mam już po co żyć – usłyszał po dłuższej chwili.
Po pierwsze, ta kwestia to znów potworny banał.
Po drugie – gdzie psychologia? Dziewczyna parę minut wcześniej wyskoczyła na dziadka z nożem, a zaraz potem zaczyna mu się zwierzać?
PannaLawenda pisze:
Jego wybuch śmiechu rozbroił ją do reszty. A gdy on postękując usiadł pod ścianą i wyprostował nogi, dziewczyna wyglądała tak, jakby nie wiedziała, czy opuścić nóż czy może lepiej stać nadal w gotowości.
Znów psychologia. Jeśli chcesz popełnić samobójstwo, a ktoś się z ciebie śmieje, to ten śmiech cię doprowadza do furii, nie rozbraja.

Co nie zmienia faktu, że uwaga dziadka jest nawet pewnym plusem i jakąś oznaką życia w całym martwym, nierealistycznym dialogu.
PannaLawenda pisze:
- Ja cię nie mogę powstrzymać przed tym co chcesz zrobić. – urwał – Tylko pytanie – rzeczywiście tego chcesz?
Banał i kwestia z podręcznika.
PannaLawenda pisze:
- Gówno wiesz! – wrzasnęła.
Wracamy do rozdziału „Co mówią źle napisane i nieprzemyślane tekturowe postacie nastolatek”.

PannaLawenda pisze:
– To czego ty właściwie ode mnie chcesz?
– W sumie to przywitać się.
Fajne i zaskakujące.
PannaLawenda pisze:
– I tyle?
– Tyle.
– No to możesz już spadać. Przywitałeś się, zbieraj manatki.
– Nie dasz odsapnąć staremu człowiekowi? Tyle się już nachodziłem, że nóg nie czuję. Chcesz? – wyciągnął w jej stronę paczkę ciastek.
Dziewczyna tylko pokręciła głową, wyglądała na speszoną. Ewidentnie nie wiedziała co powiedzieć i jak się zachować. Po chwili zdecydowała się usiąść na jednym z mało wygodnych krzeseł. Wlepiła wzrok w niego, a jej twarz przybrała nieodgadniony wyraz.
Tu zaczyna się coś ożywiać, zaczyna się jakiś indywidualny rys, wypowiedzi nabierają sensu... i bach:
PannaLawenda pisze:
– Nie mam już po co żyć – usłyszał po dłuższej chwili.
Znów nie powiem skąd wyskakuje nam banał, w dodatku w żaden sposób nieuzasadniony psychologicznie.
PannaLawenda pisze:
– Jeżeli wszyscy wieszaliby się z powodu śmierci bliskich, na świecie od dawna nie miałby kto produkować lin na stryczki.
Banał.
PannaLawenda pisze:
– No masz ci los. Starego dziada ci przysłał. – Zaśmiał się. Ów epitet pozostawił mu na języku gorzki posmak.
Kiepsko wygląda zaczynanie zdania od „ów”, za to plus za zabieg stylistyczny.


Mam bardzo mieszane uczucia co do całości. Wiem, że to nie żadna powieść, ale nawet w tak krótkim tekście warto zastanowić się nad postacią. Nie mówię o dorabianiu jej przeszłości, krewnych i wykształcenia, ale warto pomyśleć choćby o aktualnym stanie psychicznym, o nastawieniu do rzeczywistości, o temperamencie, o tym, w co w danym momencie postać wierzy, o czym jest przekonana, jakie działanie w jej sytuacji i z jej punktu widzenia ma sens. Jeśli się tego nie zrobi, wychodzi scena, która wygląda, jakbyś miała do dyspozycji karteczki z typowymi wyświechtanymi kwestiami i musiała coś z nich sklecić.

Podoba mi się jednak styl narracji oraz cały zamysł – leniwie rozwijająca się, senna opowieść o smętnej rzeczywistości. Dobrze, że nie wyjaśniłaś, co się stało z ludźmi, bo nie o to tu chodzi. Liczy się klimat i ten oddałaś z początku bardzo dobrze. Duży plus za pomysł z gaszeniem światła.

Zatwierdzam jako weryfikację. M79.

Latarnik (opowiadanie postapo)

6
Dziękuję za wszystkie komentarze! :)
slavec2723, dzięki nawet za próbę przeczytania mojego opowiadania ;)
Iwoneczka, dzięki za podzielenia się wrażeniami po lekturze. Ciąg dalszy mógłby być materiałem na kolejne opowiadanie.
Begied21, Ten tekst był w zasadzie wprawką, stąd pewnie wyszła taka długość.
MargotNoir Doceniam, jak dużo uwagi poświęciłaś na tak kompleksową analizę! Przyznam, że chyba podświadomie wiedziałam, że dialogi są sztywne :oops: ale musiałam to od kogoś usłyszeć :P Zresztą dialogi to zawsze moja słaba strona. Z pewnością pozmieniam tę część. Wszystkie Twoje uwagi - zarówno wytknięcia błędów jak i te wskazujące na plusy tekstu - bardzo mi pomogą. Jeszcze raz dzięki!
Radość pisania.
Możność utrwalania.
Zemsta ręki śmiertelnej.


W. Szymborska

Latarnik (opowiadanie postapo)

7
Poprzednicy wymienili już główne błędy, zgrzyty itp., a więc skupię się na treści. A ta przypadła mi do gustu. Chociaż faktycznie, dialogi są nieco sztywne, bez wyrazu i bez większego znaczenia. Ot, takie sobie. Ale ogólny klimat mi się podoba i chętnie czytałabym to jako część dłuższej całości, więc szkoda, że ciągu dalszego nie ma. ;)
„Words create sentences; sentences create paragraphs; sometimes paragraphs quicken and begin to breathe.” – Stephen King

[W]Latarnik (opowiadanie postapo)

8
Mnie podoba się pomysł - bardzo dobrze pokazane uczucia osoby, która jest pozostawiona sama sobie, ona notorycznie żyje w takim "końcu świata", czuć tę metaforykę w dosłowności - super.
Mnie nawet niespecjalnie zgrzytało to, co innym. Według mnie dialogi są w porządku.
Jedyne co to faktycznie ten list - po co go zostawia, skoro oni nie wrócą, a może to nie takie głupie, bo dziecko nawet jak nie ma nadziei, to ma nadzieję, że w ostatniej chwili wyrwą jej z rak pętlę i podrą list.
Chętnie przeczytam więcej podobnych tekstów.

Pozdrawiam

[W]Latarnik (opowiadanie postapo)

11
Poprzednicy dużo już napisali, ale dodam jeszcze coś od siebie.
Wydaje mi się, że w niektórych miejscach robisz drobne błędy przy zapisywaniu dialogów. Być może przyda Ci się lektura tego poradnika:

https://fantazmaty.pl/2018/01/04/jak-zapisywac-dialogi/

Dialogi rzeczywiście są bardzo sztuczne i sztywne, zwłaszcza początek:
PannaLawenda pisze: – Stój! Nie rób tego!
Kiedy przeczytałam to zdanie, od razu pomyślałam o amerykańskim filmie ;)
PannaLawenda pisze: oszołomiona dziewczyna stała na chybotliwej konstrukcji ze stołków i skrzynek.
Wynika z tego, że były przynajmniej dwa stołki i przynajmniej dwie skrzynki, ustawione na sobie. Mieszkania w blokach, nawet luksusowych, nie są bardzo wysokie. Myślę, że, stojąc na szczycie podobnej konstrukcji, siedemnastolatka musiałaby się schylić, żeby nie zahaczyć o sufit. Być może się czepiam.
PannaLawenda pisze: Na poplątanych, długich włosach spoczywał sznur.
Wydaje mi się, że próba samobójcza byłaby skuteczniejsza, gdyby sznur spoczywał na szyi, a nie włosach ;)
PannaLawenda pisze: Dziewczyna w jednej chwili zjawiła się przy nim i wyrwała mu z ręki świstek papieru.
Jak mogła zjawić się przy nim w jednej chwili, skoro musiała ściągnąć z szyi sznur i zejść z chybotliwej konstrukcji? Raczej trochę by jej to zajęło. Wyobraziłam sobie nawet, że krzesła przewracają się, gdy dziewczyna gramoli się na dół :P To byłby zwrot akcji ;)

Całość kojarzy mi się z początkiem serialu The Last Man on Earth. Ciekawe, czy go oglądałaś?

Co mi się najbardziej podoba: tytuł i wizja latarnika gaszącego za sobą światła. Wygląda to bardzo plastycznie i przemawia do wyobraźni.
Inna sprawa, że Twój bohater postąpiłby rozsądniej, poszukując elektrowni, w której, jak podejrzewał, znajdują się ludzie. Mógł o tym nie pomyśleć.
https://www.facebook.com/marta.ryczko.pisarka
https://www.instagram.com/marta_ryczko_autorka/

[W]Latarnik (opowiadanie postapo)

12
Tekst mógłby być dobry, bo ma potencjał, ale według mnie wykonanie położyło go na łopatki.

Sam pomysł uważam za udany. Nie innowacyjny, bo tematyka post-apo jest powszechnie znana i autorzy prześcigają się w pomysłach, jak jeszcze bardziej ludzkości dołożyć.
Iwoneczka pisze: Wciągnęła mnie Twoja opowieść i jestem ciekawa co wydarzy się później, a przede wszystkim co się zadziało, że wszyscy (prawie) ludzie zniknęli?
Również jestem ciekawa. Jest taka seria przygodówek dla młodzieży: „GONE”. Tam nieoczekiwanie pewnego dnia znikają z powierzchni ziemi wszystkie osoby powyżej 16 roku życia. Co lepsze - każdy z tych, którzy pozostali, po osiągnięciu tego wieku również rozpływa się w powietrzu. Tutaj miałam nadzieję na podobną koncepcję - podanie przez ciebie jakiegoś kryterium, na podstawie którego „dobierani” są ci, co mieli/mają zniknąć. A tu nic takiego nie ma. Oznaczyłaś tekst jako opowiadanie, a nie jako fragment, stąd wnioskuję, że jest to zamknięta całość… Z tym że zamkniętej całości nijak to nie przypomina. Tekst wydaje się urwany, i to w najlepszym momencie. Ot, pierwszy rozdział powieści. To naprawdę jest wszystko?
MargotNoir pisze: Te dialogi zabiły wszystko. (...) Są tak sztuczne i nierealistyczne, że mam wrażenie, jakbyś zaczerpnęła je z podręcznika do pisania scenariuszy do złych amerykańskich filmów – tego samego, z którego przemysł filmowy korzysta od jakichś sześćdziesięciu lat.
Niestety muszę zgodzić się z tą opinią. Czytałam w życiu wiele złych dialogów i te plasują się w niechlubnej czołówce. Ludzie tak nie mówią, bohaterowie nie zachowują się adekwatnie do sytuacji… No, kiepsko. W ogóle bohaterowie są… dziwni. Nie wzbudzają w czytelniku sympatii. Zacznę może od głównego bohatera, czyli pana Stanisława. Jego polubiłam nieco bardziej, może dlatego, że fabuła prowadzona jest z jego punktu widzenia i pozwoliło to lepiej go poznać. Fajnie, że jest to mężczyzna w średnim wieku - dzięki temu udaje mu się zachować spokój w momencie, gdy inni tracą głowę. No, mówiąc „inni”, mam na myśli jedną osobę, bo wszystkich pozostałych przecież trafił szlag… W każdym razie: postać nastolatki według mnie nie wyszła, nie zagrała, jest kiepska i pod względem autentyczności, jak i charakteru, zachowania… Zachowuje się niezrozumiale. Oczywiście, nigdy nie byłam w takiej jak ona sytuacji (obym nie musiała być), więc nie wiem, jak ja bym się zachowała, ale ten patos bijący z jej wypowiedzi jest kompletnie nie na miejscu.

Dziewczyna chce popełnić samobójstwo, ale powstrzymuje ją pan Stanisław, który natyka się na nią przypadkiem. To jest fajny motyw i da się z niego dużo wyciągnąć, szczególnie jeśli bohaterowie są tak różni. Ale tutaj to nie zagrało. Dziewczyna zachowuje się irracjonalnie i psuje to cały efekt. List pożegnalny napisała chyba tylko po to, że pan Stanisław mógł go znaleźć i w kilka chwil zorientować się w sytuacji, a wraz z nim - czytelnik. Bo faktycznie - skoro była przekonana, że rodzice nie żyją, i to do tego stopnia, że sama postanowiła ze sobą skończyć, to dla kogo ta wiadomość?

Podobał mi się opis miasta. W ogóle fragmenty przed akcją właściwą - przed spotkaniem przez pana Stanisława nastolatki, które zapoczątkowało tę okropną wymianę zdań - są całkiem przyjemne. Niezłe opisy miasta po katastrofie bliżej nieokreślonego rodzaju, da się odczuć klimat samotności, beznadziei… Ale to niestety krótki fragment całości.

Tytuł i to, do czego się odnosi… Podoba mi się ten pomysł. Podążanie za światełkami w poszukiwaniu ocaleńców wydaje się rozsądne i takie, no, naturalne. Jedna uwaga: w tekście słowo „latarnik” odnosi się, jak mniemam, do pana Stanisława, a przecież latarnikiem jest osoba, która sygnały nadaje, a nie odbiera albo ich szuka… Fajne jest to nawiązanie do noweli Sienkiewicza, ale średnio się zgadza ;). Chyba że w dalszych częściach okaże się, że jakiś latarnik jeszcze się pojawi - tak, wciąż nie dowierzam, że to jest zamknięta całość.

Podsumowując: koncepcja jest dobra, ale wykonanie nie zachwyca. Bohaterowie wyszli ci sztuczni, dialogi są okropne i toporne, co w sumie jest niecodzienne, bo spośród wszystkich elementów dzieła to opisy zwykle nastręczają twórcom więcej trudności. Bardzo podoba mi się ostatni akapit, to, w jaki sposób zakończyłaś tekst… Oczywiście, wyłącznie jako finał rozdziału, a nie całego opowiadania ;).

Pozdrawiam!
Madeleine
Made, czyli: Madeleine, Magdalena Lipniak albo po prostu Madzia.

Chwałą jednych jest, że piszą dobrze, a innych, że się do tego nie zabierają.
Jean de La Bruyère

[W]Latarnik (opowiadanie postapo)

13
martar, Made, Dzięki za opinie!
Co do latarnika - to jedno znaczenie jest takie, iż jest to osoba, która wskazuje kierunek, obsługuje latarnię. Ale również w przeszłości latarnikiem nazywano ludzi, którzy gasili i zapalali latarnie na ulicy. Stąd tytuł ;)
Na list pożegnalny głównej bohaterki zdecydowałam się, bo założenie było takie, że nie jest ona do końca przekonana do tego co robi. Nie radziła sobie z sytuacją, jak wszyscy, którzy podejmują próby samobójcze i bardzo chciała wierzyć, że jest inaczej niż w rzeczywistości to widziała. Co więcej, wielu samobójców pozostawia po sobie listy pożegnalne - i tu przecież też można by się zapytać dlaczego, skoro i tak nie powinno mieć to już dla nich znaczenia. Osobami, które decydują się na odebranie sobie życia targają tak silne emocje i są pełni sprzeczności, że ciężko oceniać ich w kategoriach racjonalności.
Radość pisania.
Możność utrwalania.
Zemsta ręki śmiertelnej.


W. Szymborska
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”