Badzcie konstruktywnie surowi!

1
Tekst pochodzi z mojej debiutanckiej powiesci. Jest to czesc jednego z rozdzalow.



W zwiazku z tym, ze jest w stanie SUROWYM, to znaczy przed obrobka (a mnie skreca z ciekawosci zeby sie dowiedziec co o tym sadzicie) prosze o konstruktywna ocene. Mozecie jechac ze mna ostro, byle kulturalnie ;)

chce to naprawde wydac, tak wiec.. obiektywnie poprosze.



Aha, powiesc nie ma jeszcze tytulu, dlatego w temacie nie podalem go. I jeszcze jedno, PRZEPRASZAM za brak polskich znakow, sa tylko czesciowo, bo tak jak wspominalem tekstu jeszcze nie formatowalem.. ale to juz wiecie.. :)



autor: Arkadiusz Siedlecki.



***





Dopijał espresso, które swoja mocą dodawało mu animuszu. Zaaplikowana kofeina podniosła mu ciśnienie – paliły go uszy. Wyraźnie czuł serce, które waliło jakby miało za chwile wyskoczyć z jego młodej piersi. Właściwie nie słuchał tego co monologowała Edyta. Znowu wpadł w wir filozofowania. Tylko chwilami miał przebłyski i jako osoba nienagannie wychowana wtrącał stanowcze „tak” albo „nie” ot tak, dla podtrzymania rozmowy.

- I tak o to spędziłam ostatnie kilka lat, nic specjalnego.

- Wiesz, nie wszystko co wydaje nam się niczym rzeczywiście nim jest. Uważam, ze całkiem ci się powiodło w życiu. Gratuluje.

- A ty piszesz książki? Tez ci się ułożyło, wspaniale. Osiągnięcia życiowe? Zona, dzieci?

Tu go zaskoczyła. Nie spodziewał się takiego pytania. Miał się czym pochwalić, tylko.. Właśnie, przez ostatnie kilka dobrych minut widział ich w swojej wyobraźni nagich. Leżących w łóżku. Ocierających się o siebie. Jej rude włosy dotykały jego piersi a jej dorodne uda, wilgotne od potu dotykały jego kolan. Jej biust..

- Błażej? – Przerwała - Czy ty mnie w ogóle słuchasz? – Uśmiechnęła się jakby nie dowierzając ze została właśnie zlekceważona.

- Przepraszam. Zamyśliłem się. O co mnie pytałaś?

- Często tak masz?

- Ale co? Co mam często?

- To, ze podczas rozmowy odlatujesz? Nie kumasz, nie wiesz co się do ciebie mówi.

- Wiesz, nie sypiam ostatnio najlepiej. Wszystko przez tą najnowsza powieść. Mam za dużo pomysłów. – Jakoś z tego wybrnął. Ta odpowiedz wyraźnie ja zadowoliła.

- OK. Wróćmy do tematu. Zona, dzieci?

- Tak, jestem żonaty od sześciu lat a nasza córka niedawno skończyła cztery. To moje oczko w głowie. Kochane maleństwo.

- Nie wątpię. Jak ma na imię?

- Ale kto? Zona czy córa?

- Jedna i druga gluptasie.

- Zona Anna, a córeczka Julka.

- No, pięknie, pięknie.. Ja jestem w trakcie rozwodu. Moje małżeństwo było totalna porażką już od samego początku. Niezgodność charakterów.

On – cham, ja – uprzejma. On – tępy, ja – bystra. On – leniwy, ja – zarobiona. Drań!

- On – próżny, ty – skromna – pomyślał, ale nie odważył się tego powiedzieć głośno, po chwili powiedział

– życie. Nigdy nie wia-domo co nam zgotuje los.

Nie odpowiedziała. Patrzyła prosto w jego brązowe oczy, głęboko patrzyła. Speszył się. Opuścił wzrok.

- Jeszcze kawy? Naprawdę była świetna, miałaś racje.

- Nie, dziękuje. – Odpowiedziała krotko i nawet na moment nie przestała gwałcić go wzrokiem.

Zapadła cisza która, nie wiedzieć czemu, nie była niezręczna. Błażej już śmielej odpowiedział na jej zaproszenie i po chwili łapczywie wpatrywali się w siebie.

Dwoje spotkanych oczu, w zależności od relacji potrafi wiele. Potrafi tulić, pieścić, nienawidzić, czarować, gwałcić, szydzić, czerpać, wyolbrzymiać, potrafi naprawdę bardzo dużo. Kiedy do tego dochodzi nuta melodyjna, i narządzie słuchu zostaje uruchomione, cos pęka. Nić, która można określić jako kontrola samego siebie. Zmysły połączone ze sobą nawzajem potrafią rozbudzić ekstazę. Przywołać do orgazmu. Orgazmu konstruktywnego lub destrukcyjnego, w zależności od czynników zewnętrznych.

- Wiesz – podjęła rozmowę – mieszkam niedaleko. Nie masz ochoty..?

- Tak – przerwał jej – Mam.



***

2
Wiesz, nie wszystko co wydaje nam się niczym rzeczywiście nim jest.
Po co te "niczym"?


Patrzyła prosto w jego brązowe oczy, głęboko patrzyła.
Nie można normalnie i po ludzku? "Patrzyła głęboko w jego brązowe oczy". Ten dopisek "głęboko patrzyła" po prostu aż śmiesznie brzmi, w stylu "jestem Bond. James Bond".


Dwoje spotkanych oczu
"Spotkane oczy"? Brzmi dziwnie. I jak już to dwie pary oczu. Dwoje ludzi ma w sumie dwie pary oczu, czyli cztery sztuki, czyli proste do policzenia, czyli strzeliłeś gafę ;P


narządzie słuchu
narząd słuchu





Jest to maleńki kawałek, do tego zupełnie wyrwany z kontekstu. I jak to ocenić? Praktycznie nie można nic powiedzieć o Twoim stylu, bo znaczna większość to dialogi, a tym bardziej o pomyśle czy bohaterach. Wrzuć chociaż jeden, cały rozdział, najlepiej pierwszy. W tym momencie nie jestem w stanie tego ocenić

Chociaż też nie mogę powiedzieć, żeby mi się ten urywek szczególnie podobał czy zaciekawił, zachęcił do przeczytania całej powieści. Ot tak, był i już nie ma, nie zostawił po sobie śladu. Może dlatego że zupełnie nic tam się nie działo, a bohaterów mam gdzieś, bo ich nie znam.

3
Jane, rozumiem. Dziekuje bardzo za opinie, wezme ja sobie do serca i oczywiscie naniose poprawki. Czy bedzie to okey, jesli wrzuce tutaj caly pierwszy rozdzial? Czy raczej zrobic to w innym dziale?



Pozdrawiam

4
Możesz wrzucić w tym temacie. Chyba, że będziesz chciał potem dać też drugi i kolejne do ocenienia, wtedy załóż temat w "Jestem w trakcie pisania"

6
No nie mają, po pierwsze nie wiadomo, kto jest kim, po drugie, skąd, dokąd i dlaczego. No i bardzo ważny jest pomysł, a po pojedynczych fragmentach naprawdę trudno się czegokolwiek domyślić.

7
PROLOG





Ciało mężczyzny wisiało pod samym sufitem. Bezwładnie. Na stryczku. Cienka strużka krwi skraplała się z jego uszu i nosa w małą kałużę co świadczyło o tym, ze jeszcze przed chwila w ciele tym tętni-ło życie. Efekt wisielca.

Młody ksiądz wikary skończył właśnie spowiadać. Niczego się nie spodziewając otworzył drzwi pomieszczenia w którym niedawno gościła śmierć. Panował półmrok. Głucha cisza, którą zwykle da się odczuć w pustej komnacie była zdecydowanie czymś zakłócona. Zapa-lił światło. Serce podeszło mu pod gardło a ciśnienie w ciągu jednej sekundy uderzyło razem z krwią w skroń. Dłonie, złożone w amen za-częły być mokre od potu. Ciało duchownego przeszedł dreszcz. Ktoś mądry powiedział, ze dreszcz który przeszywa człowieka jest łaskota-niem śmierci. Widocznie ta była jeszcze w powietrzu..

Spojrzał na twarz samobójcy i zamarł w bezruchu. Przez ułamek sekundy tysiące myśli przebiegły przez jego głowę. Po chwili doznał olśnienia. Człowiek który wisiał, jeszcze godzinę temu spowiadał się w jego konfesjonale.

Rodzimy się by po chwili umrzeć. To co znajduje się pomiędzy jest tylko i wyłącznie zależne od nas samych, od nikogo innego. Oczywiście czynniki zewnętrzne mają znaczenie niebagatelne, nie mniej jednak zostaliśmy wyposażeni w wolną wolę, więc mamy prawo dokonywania wyborów. Każde tak lub każde nie, mają wpływ na ota-czającą nas rzeczywistość. Czasem nie zdajemy sobie z tego sprawy jak wielki wpływ.

Młody ksiądz stał tak jeszcze przez chwile wpatrując się w wiszą-ce ciało. Bóg jest miłością – pomyślał – tylko dlaczego pozwala na ta-kie krzywdy – nie potrafił zrozumieć. Spoconymi od przerażenia dłońmi zakrył twarz i cicho zaczął się modlić.

Po chwili wyszedł z sali i szybkim krokiem udał się zawiadomić księdza proboszcza o zaszłej tragedii.





1





Rozmyślając nad tym i owym Błażej nie mógł dojść do żad-nych wniosków. Siedział nad swoja powieścią już kilka dobrych go-dzin i nic mu nie wychodziło. Brakowało najważniejszego - weny. Postanowił się przewietrzyć. Wyszedł na balkon, zapalił papierosa i mocna się nim zaciągnął. śląska panorama uspokajała go. Wąskie, krę-te uliczki ciągnęły się az po sam rynek a zabytkowe kamienice, cudnie odrestaurowane, nadawały klimat wczesnego dwudziestego wieku. Cos boskiego – rozmarzył się. Znajomi literaci ze stolicy nigdy nie po-trafili tego pojąć. Jak to? Jakim cudem śląsk może być piękny? Sta-wiali przed nim pytania. Jednym uśmiechem zamieniał je w pytania retoryczne, tym samym zostawiając je bez odpowiedzi. Nie było sensu polemizować z kimś kto nawet nie chce cię wysłuchać. świat w któ-rym obracał się był chłodny, żeby nie powiedzieć brutalny. Jako młody pisarz nie raz doświadczał drwin ze strony starszych kolegów. Głow-nie dotyczyły jego twórczości. Swoja lekkością pisania oraz nieco-dziennym stylem potrafił zjednać sobie czytelników przez co narażał się na zazdrość innych. Prawdopodobnie zazdrość dotyczyła również jego wieku. Miał niespełna trzydzieści lat a już zdążył wydać trzy po-wieści dramatyczno obyczajowe, nie mówiąc o tomiku wierszy. Wszystko układało się najlepiej jak tylko mogło. Piękna zona, śliczna córeczka a w drodze kolejna pociecha, prawdopodobnie syn. Również w kwestii materialnej nigdy nie było najgorzej bo jako znany pisarz dostawał aż nadto propozycji pisania artykułów do rożnych gazet, z czego od czasu do czasu korzystał. Zgasił papierosa i wrócił do poko-ju. Usiadł do komputera i zaczął pisać.

- Masz ochotę na herbatę? – Anna jak zwykle słodkim gło-sem dawała do zrozumienia, ze troszczy się o męża. I nawet w tak ba-nalnej, wydawałoby się kwestii jak herbata, Błażej doskonale o tym wiedział. Sprawiało mu to radość. Poniekąd było to zaczerpnięte z dzieciństwa - niegdyś matka troszczyła się o niego i teraz to samo robi-ła Anna. Dawało mu to pewien komfort oraz poczucie bezpieczeństwa. Tak, tak – nawet facet ma potrzebę poczucia bezpieczeństwa.

- To co z ta herbata Panie nieobecny? – Ponagliła Anna.

- Tak, poproszę i dwie kostki cukru. Przepraszam, wiesz ze kiedy pracuje nie można mnie oderwać, po prostu nie jestem w stanie skupić uwagi na czymś innym.

- Wiem – odparła krotko z uśmiechem. – Dobrze, o tym wiem.

Popijając herbatę rozmyślał. Był z niego prawdziwy mędrzec. Niejednokrotnie, kiedy przechodził przez centrum miasta zatłoczonymi ulicami zostawał potracony przez ludzi, którzy w pospiechu zapomina-li o dobrych manierach. Wszystko przez to, ze kiedy zaczął się wtapiać w inny wymiar swojej własnej rzeczywistości świat dookoła przesta-wał istnieć. Tak było i tym razem. Gorąca herbata parzyła jego usta i język a ból ten był na tyle przyjemny ze nie mógł przestać. Zawsze pil gorącą, kiedy była zimna nie nadawała się do spożycia. Niczym prze-terminowana. Teraz kiedy tak siedział zdał sobie sprawę ze każdy ro-dzaj bólu jest dla niego poniekąd przyjemny. Czymś co sprawia mu radość. Ależ to dziwne uczucie – pomyślał i dalej delektował się sma-kiem herbaty. Po kilku godzinach pisania przerwał na dobre. Na dzisiaj wystarczy – rzucił sam do siebie, tym razem nie w myślach a na glos.

- Kończysz już? – Anna nie kryla zadowolenia.

- Tak, na dzisiaj wystarczy, pomysły skończyły mi się wraz z nadejściem księżyca – zażartował.

- To dobrze, nie lubię jak pracujesz cały dzień, martwię się o ciebie.

- Taki mam zawód Aniu. Nic na to nie poradzę, zresztą.. Nie możemy narzekać, zobacz, pracuje w domu, to raz. Dwa, ze ty już nie musisz bo stać nas na taki luksus a trzy ze nie jest to jakaś niebez-pieczna profesja. Policjant, strażak ich zony musza się zamartwiać a ty, moja kochana Aniu, ty nie musisz. Naprawdę uważam ze nam się po-szczęściło w życiu. Los jest łaskawy.

- Oczywiście masz racje, ale mam na myśli zupełnie co inne-go – jej głos w jednej chwili stal się nieco przygnębiony. – Mam na myśli twoje zaangażowanie w prace.

- Nie zupełnie rozumiem.

- Pochłaniasz się bez reszty. Wiesz, ze jestem z ciebie dumna za to wszystko co w życiu osiągnąłeś ale rodzina nam się powiększa a my tak mało czasu spędzamy razem.

- Hm, wiesz, ze jestem typem samotnika. Jestem jedynakiem a moi rodzice, kiedy miałem naście lat dużo pracowali. Całymi dniami nie było ich w domu. Przyzwyczaiłem się do samotności. Polubiłem ja, a ona mnie.

- Wiem, powtarzasz to za każdym razem kiedy poruszam ten temat – Anna jakby nie widziała sensu w kontynuowaniu, zdawała so-bie sprawę ze nie przekona Błażeja do swoich racji, bo on po prostu nie zmieni się. Taki już jest.

- Bo to prawda – odpowiedział. – Wiesz dobrze, ze bardzo cię kocham? – Oczy Błażeja zrobiły się maślane. Delikatnie musnął poli-czek Anny by po chwili pocałować ja w usta.

Następnego dnia, kiedy słońce leniwie wschodziło ponad ho-ryzont Błażej dopijał już kawę. Biała kawa to raj dla podniebienia – pomyślał. Jest to z pewnością jeden z cudów świata. Niewątpliwie. Czytając poranna prasę irytował się sytuacja polityczna w kraju. Do czego doszło, człowiek otwiera oczy i już od rana aplikuje mu się dawkę negatywnych uczuć – pomyślał. Sytuacja rzeczywiście nie była ciekawa. Kolejna afera w sejmie. Opozycja atakuje koalicje. Dziwne – zastanawiał się. – Dlaczego tak się dzieje, ze opozycja za wszelka cenę zmierza do celu po trupach, a wszystko po to żeby zdobyć władzę. Najróżniejsze rozgłosy i plotki są przekazywane do mediów aby rozbić koalicje i obalić rząd. Tym samym w przyszłych wyborach oni, czyli opozycja wygra i przeciwko nim będą podsycane kłamstwa. Błędne kolo. W tym kraju nie da się z tym nic zrobić. Wciąż te same twarze, te same ugrupowania i tylko hasła się zmieniają, w zależność co w danej chwili naiwna społeczność chce usłyszeć. Lata komuny, nie wspomi-nając o zaborach zrobiły swoje. Z impetem zamknął gazetę i rzucił ja w kat. ścierwo – pomyślał. Dopił kawę, ta zdarzyła już nieco wysty-gnąć. Poczuł gorycz w ustach i skrzywił się niemiłosiernie. Ohyda.

Gdy ubierał się i już prawie wychodził Anna zapytała:

- Wychodzisz? – Lubiła wiedzieć gdzie mąż przebywa. Niby był wolnym człowiekiem, niby to tylko troska a jednak krępowało go to. Czul się jak na smyczy. I chociaż nie miewał potrzeb wychodzenia z kolegami na piwo czy siedzenia samotnie w parku, marzył żeby cho-ciaż raz nie zapytała. Faceci to jednak dziwne stworzenia – nie dogo-dzisz im, pomyślał. Jako trzydziestoletni mężczyzna doskonale znal swoje fanaberie. A może to nie były żadne fanaberie? Może rzeczywi-ście dusił się?

- Tak, jadę do redakcji. Musze oddać artykuł – rzucił trochę na odczepnego, jakby nie do końca chętnie. – Nie będę długo, obiecu-je.

- Jedź, tylko uważaj na siebie – glos jej był zatroskany jakby przeczuwała coś złego. – O której godzinie wrócisz?

- Nie wiem dokładnie, ale postaram się być na obiad. Jeżeli naczelny czegoś nie wymyśli oczywiście. W każdym bądź razie, za-dzwonię. – Pocałował Annę i wyszedł.

Stała tak jeszcze chwile a posadzka klatki schodowej chłodzi-ła jej bose stopy. Było lato i taki chłód był zbawienny.

Błażej spacerował ulicami miasta. W tak piękny, letni dzień nie było sensu cisnąć się w autobusie spoconych pasażerów. Przyjem-ność była na wyciągnięcie dłoni, tylko brać. Od pewnego czasu zaczę-ły targać nim niespokojne uczucia. Miał piękną żonę, która swoimi naturalnymi blond włosami mogłaby zawrócić w głowie niejednemu mężczyźnie. Niezła figura, dobrze zarysowane biodra no i ten biust. Biust miała świetny. Jej śliczne, czerwone usta cudownie kontrastowa-ły z błękitnymi oczami. Anna była atrakcyjna. Bardzo atrakcyjna. Pro-blem polegał na tym, ze Błażej zaczął zwracać uwagę na inne kobiety. Sam nie potrafił tego zrozumieć. Co się do cholery ze mną dzieje? Za-stanawiał się. Dumał nad tym do momentu kiedy jego wzrok utkwił na młodej dziewczynie. Zrobił to instynktownie. Na oko dwudziestolet-nia. Krotka spódniczka, obcisła koszulka z dużym dekoltem. Piersi prawie wylewały się. Nie wiedział gdzie patrzeć. Czy w ciągu tych kilku sekund, które właśnie otrzymał będą to nogi czy biust, a może śliczna buzia? Cholera, ale bym ją popieścił – pomyślał. Dziewczyna minęła go a on nie odważył się obrócić za nią. Byłoby to nie kultural-ne, on jako osoba ze świata sztuki literackiej czułby się zgorszony swoim zachowaniem. Mam przecież swoja dumę, swój honor i warto-ści – pomyślał. Czul się trochę nieswojo zaistniałą sytuacja. Co praw-da, jako normalny, zdrowy facet bywało, ze przyglądał się pięknym kobietom. Nigdy jednak nie pożądał ich tak bardzo jak dziś. Nigdy nie gwałcił ich w myślach. Nie był w stanie rozgryźć tego. Przecież poży-cie małżeńskie układało mu się nad wyraz dobrze. No, może lekka nu-da i brak finezji wkradały się od czasu - do czasu do sypialni, ale generalnie było w porządku.

Mijając Park Fryderyka Chopina przystanął na chwile. Wy-ciągnął papierosa i zapalił. Zielone drzewa falowały na wietrze a słoń-ce grzało bezlitośnie. Czy w lipcu i sierpniu kolory otaczającego mnie świata są inne? – Rozważał - przejaskrawione, cieple i dające taka nie-zwykłą moc. Ich barwa bez wątpienia jest mocniejsza, zdrowsza. Gro-madka dzieci hałasowała na placu zabaw – rozpraszały go, nie potrafił zebrać myśli. Matki ich pochłonięte były rozmowa ze sobą nie zwraca-jąc uwagi na maluchy. Prawdopodobnie plotkowały o nowym sąsie-dzie, który to dopiero co wprowadził się sam do bloku, i na pewno jest gejem, bo nie wykazuje żadnego zainteresowania w ich stronę. – Drwił. Kilka osób spacerowało ze swoimi czworonogami, rzucając im, od czasu do czasu patyk. Młoda para całowała się namiętnie na pobli-skiej ławce.

- Cześć Błażej, poznajesz mnie? – Glos zza pleców był zde-cydowanie kobiecy. Można by rzec miły dla ucha. Obrócił się migiem i oniemiał. Na przeciw niego stała jego szkolna miłość, Edyta.

- No, cześć, Jezu Chryste, nie poznałbym cię w życiu kobieto. świetnie wyglądasz! – Spostrzegł i uśmiechnął się do niej szczerze.

- Dzięki, jak zwykle słodki i szarmancki – mrugnęła okiem – Ile to już minęło lat – kontynuowała – dziesięć, dwanaście?

- Hm, jakoś to tak będzie, zdaje się. Minęło szybko. Ja dalej czuje się jak uczeń, przyznam się, czasem odzywa się we mnie chło-piec. – Zaśmiał się głośno a dobry humor udzielił się także Edycie. Chichotali tak razem jeszcze jakiś czas by po chwili przerwać.

- Co u ciebie? – Zapytała Edyta.

- A wiesz, w sumie to – zastanawiał się jeszcze przez chwile czy aby na pewno jej powiedzieć, z drugiej zaś strony jeśli potrafiła czytać i choć trochę interesowało ją życie kulturalne i społeczne na pewno zdawała sobie sprawę czym się zajmuje – książki pisze – do-kończył – takie tam, powieści o życiu. – Nigdy wcześniej nie czuł wstydu ze jest pisarzem, teraz tego doświadczył. Tylko dlaczego? Ko-bieta ta miała w sobie cos mistycznego, cos magicznego co sprawiało ze faktycznie, mimo marki jaka sobie wyrobił na rynku literackim czul się jak mały chłopiec, niedoświadczony, trochę zagubiony chłopiec. Postanowił przerzucić temat na jej stronę – A co u ciebie Edyto?

- Wiesz, długo by opowiadać. Może skoczymy na kawę? Tu nieopodal jest przyjemna kawiarnia i serwują tam najlepsza kawę w Katowicach. Gwarantuje.

Takim słowom trudno byłoby sprzeciwić się, zresztą redakcja nie zając, nie ucieknie – pomyślał.







KONIEC, pozniej nastepuje tekst ktory znajduje sie na szczycie tego postu, to znaczy tematu. Cos wydaje mi sie ze lipa?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”