Nie pomyślałabym nigdy, że zakwitnie. Nagle wybuchła czerwienią, rozwinęła się, napęczniała szkarłatem strzępiastych płatków – jedyna róża, którą on kiedykolwiek przyniósł...
-Gdzie byłaś, suko?!
Jak zawsze wita mnie wrzask i szarpnięcie za ramię, jeszcze nie cios, ale już zapowiedź tego, co wydarzy się za chwilę. Odpycha mnie tak, że uderzam ramieniem o ścianę, ale nawet nie umiem się tym przejąć, siniaki i ból to moja codzienność.
-Musiałam... - próbuję się tłumaczyć, ale to i tak nie ma już żadnego znaczenia. Znów szarpnięcie, palce wbijające się w moje ciało tak mocno, że łzy mimowolnie napływają mi do oczu.
-Co musiałaś, co musiałaś? - krzyczy, potrząsając mną jak szmacianą lalką, i wlecze mnie do kuchni. - Tyle musisz, tu jest twoje miejsce!
-Zostaw! - W nagłym przypływie odwagi próbuję się wyrwać, ale on, rozwścieczony, chwyta mnie za kark i raz za razem uderza głową o krawędź szafki; na ułamek chwili tracę świadomość, kiedy wraca, czuję, że po twarzy płynie mi krew. Nie mogę złapać oddechu, lepka ciecz zatyka pulsujący bólem nos, w ustach rozlewa się mdlący, słodkawy smak.
Chcę uciec, wyszarpnąć z jego rąk, raz, drugi – ale nie daję rady.
To, że zaczynam się bronić, rozjusza go jeszcze bardziej. Łapie mnie za szyję, zaciskając ręce na mojej krtani; momentalnie zaczynam się dusić – i sama już nie wiem, czy silniej ściska mnie za gardło strach, czy te żylaste, ciężkie dłonie. Szamoczemy się, usiłuję uciec, jakoś się wyrwać, macam na oślep za sobą, ale tchu z sekundy na sekundę brak mi coraz bardziej.
I nagle – uchwyt jego palców się rozluźnia, nie wiem, co się dzieje, on osuwa się na podłogę, ciężko, z jękiem – a ja, nie dowierzając, patrzę na trzymany w reku nóż. Ogarnia mnie przerażenie, podobne do wbijających się w całe ciało setek lodowatych, ostrych igiełek.
Na kremowej koszuli, rosnąc z każdą sekundą, rozkwita krwistoczerwona róża...