Prezentuję opowiadanie. Pierwsza część została napisana 28 lat temu. Drugą dopisałem rok temu.
STRACH
Wiem, co to jest strach, znam to uczucie, gdy zaciska się wokół głowy jarzmo ciasnej przestrzeni i więzi wszystkie myśli. Wiem jak gęsta jest smoła nocy, rozlana w zakolu dystansu bezpieczeństwa, a piosenka trwogi wibruje na najwyższych rejestrach modlitwy i bezsilności. Doznałem tego uczucia w dalekich i dzikich ostępach Bieszczadów, gdzie byłem by porozmawiać z wysmukłymi sosnami i twardymi braćmi bukami.
M, mała wieś, a właściwie osada. Kilka drewnianych domów budowanych w leśnym stylu, układanych z bali, tworzących całość w swojej jednolitej architekturze, a pomiędzy nimi bita droga, prowadząca do stacji kolejki wąskotorowej. Z dołu od Komańczy droga przez las przejezdna, pomimo dwóch przepraw przez strumień, a cała ta malownicza enklawa, umiejscowiona pomiędzy gęstymi lasami.
Gromada mieszkających tam ludzi, silnych i ogorzałych jak miejsce, w którym przyszło im żyć. Uśmiechnięte twarze – jak to u ludzi od ciężkiej roboty, nie znających fałszu i zawiści - w ich codziennym znoju takie wartości nie sprawdzają się. żyją zgodnie z biologią upływających dni. I te kobiety, piękne w umęczeniu pracą, miłością i pielęgnowaniem swego licznego potomstwa, zawsze przygotowane do wielkich poświęceń i zmagań z nieobliczalną naturą.
Czujne i miękkie. Szorstkie i powabne. Jest jakaś błąkająca się i milcząca tajemnica w gestach tych ludzi. Przelotne muskanie się wzrokiem, czasem szybkie podane szeptem słowo, po którym tężeją im twarze i milkną nawet dzieci. W czasie, w którym naszła na mnie potrzeba wykrzyczenia wielu zabłąkanych słów, przyszło mi żyć wśród tej jednolitej społeczności i tam wśród nich, poznałem jak jęczy nagonka w akordach skowytu półdzikich psów, sapanie kłusowniczej gromady, dźwięki bimbrowych biesiad. Często w ich oczach widziałem tragedie i krew.
Jaculo! Poszedł do lasu po mięso, po jelenia. Poszedł i nie wrócił na własnych nogach. Przywlokły go jego oszalałe psy – pod sam dom. Odstrzelił sobie nogę. Przypadkiem? A może nie przypadkiem? Może to ktoś z za drzewa, prosto w kolano, które rozprysło się jak ciśnięta o ziemię szklanka? Tego nie wie nikt i nikt się nie dowie! To pewne!
Którejś nocy ciemnej i gęstej jak rozlana smoła, przyszło mi iść do Nowego łupkowa, ale nie! Nie powiem, po co, bo ja już tam wrosłem w tajemnice moich przyjaciół, a miałem coś powierzonego ponieść przez las, do innych, takich samych ludzi. Nie powiem, bo nie chcę o tym napisać i zdradzić. „Nikomu”- To była przysięga i jednocześnie przestroga, której dochowuje wierności do dzisiaj. Konieckropka, i basta! Wszedłem w odmęt nocy jak w nieprzeniknioną i gęstą watę. Nie ma nic. Czerń wokół i czerń w duszy. Tak rodzi się prawdziwy strach. Gdy straciłem z oczu ostatnie światła M, stałem się bezbronnym i ociemniałym robakiem. Na pokrzepienie miałem ćwiartkę samogonu i gruby kij. Wypić alkohol i upaść w mech? A misja? Brnąłem wiec po omacku jak ślepiec, wykręcając kijem młynki.
O Boże! Jakież to bestie i potwory szły moim śladem, gdzie każdy szmer to zgłodniały wilk, a każdy trzask to banda wściekłych niedźwiedzi. Brodziłem w tunelu czarnego lasu jak w zamkniętej bryle gęstej mazi.
Kiedyś przeżyłem tańczącą siekierę nad głową w ręku pijanego szaleńca i walące się za plecami kłody drzew, to nie był ten strach, tam nic nie narastało w takt muzyki wyobraźni, było tylko zaskoczenie i nie była to słynna, ostatnia sekunda.
Widzę ciemność, albo nic nie widzę. Wszystko dzieje się w innym wymiarze czasu, bo już nie wiem, co było przed chwilą i co będzie za chwilę. Wszystko gubi się i rozpływa. Jest tylko ciemność, wzmocniona przeczuciem nadciągającej siły. Nagle usłyszałem nad głową ptasi krzyk, ostry jak rozbite szkło pod nagą stopą. Rzeczywistość odskoczyła jak odcięta od całości kartka, odpadła, otwierając wszystkie szczeliny mojego ciała na wtłaczające się z bólem przerażenie. Powtórny krzyk przepłynął nad głową i zatrzymał się gdzieś, bardzo daleko. Chyba zemdlałem. Gdy się ocknąłem, moje ciało maszerowało nadal, nie zapadło ze mną w błogą nieświadomość, aż nagle krzyk powtórzył się i zrozumiałem, że wydobywa się z moich ust.
Na tle ciemności pojawiła się mała świecącą iskierka i gdzieś, nie wiem gdzie, zamajaczyło światełko, mały, złotawy punkcik. Coś szło przez las, przez otchłań czerni i grozy, Trzask łamanych gałęzi zbliżał się wraz z majaczącym światłem. Jaki to zwierz? Może człowiek? Nie wiedziałem, co lepsze, a jednak czekałem. Uciekać! Ale gdzie? Jest ciemność jak śmierć, jak przejście do innego świata. Ile krwi przepłynie przez tę nicość? Ile mojej krwi? Moje ciało jak czuły radar wychwytywało każdy ruch tego czegoś. Chyba zacząłem się modlić. Nie wiem, jakie litanie odmawiałem, w takich momentach sam Bóg nakłada na usta słowa, swoje słowa.
To coś zbliżało się nieubłaganie, więc przykucnąłem pod ciężarem emocji i zamarłem w oczekiwaniu. Po odgłosach miarowo stąpających nóg domyśliłem się, że to człowiek. światło powoli zataczało kręgi w moim kierunku. Ustawiłem swój kij podróżny na sztorc, w kierunku nadchodzącego, to była moja obronna palisada i mogę śmiało stwierdzić, że w pewnym momencie ustawiłem się na atak. Człowiek przystanął jakieś 10 metrów ode mnie. Powoli nakierował światło na moją postać. Usłyszałem śmiech. śmiał się przyjaźnie, nie było szyderstwa, czy tego strasznego śmiechu, znanego mi z horrorów.
- Ej! – zakrzyknął w moim kierunku. – Co się wydzierasz po lesie?
Zgłupiałem, niedorzeczność pytania i cały absurd mojego strachu złagodziły emocje. Zrobiło mi się żal uciekającego napięcia i przerażenia. Czy mogłem zgłupieć?
- Przydusił mnie kaszel! – Kombinowałem jak z tego wybrnąć – Zakrztusiłem się!
- Jeżeli masz zapałki, to podejdę i zajaramy – zawołał nawet przyjaźnie.
Po tak bezpośrednim zaproszeniu, bez oporu zgodziłem się i zaoferowałem ogień do papierosa.
Zbliżył się i położył latarkę na ziemi, twarzą w dół. ściółka leśna zajaśniała jak podświetlony dywan. Przybysz usadowił się wygodnie i gestem ręki wskazał miejsce obok siebie.
- Siadaj brachu – mówił miękkim i opanowanym głosem. – Zapalimy faję pokoju i pójdę dalej,
czy myślałeś, że spotkasz tutaj kogoś?
- Mogę powiedzieć, że tak – odparłem już spokojnie.
Chciałem się przyznać do strachu i przerażenia tą całą drogą i nie wiedziałem jak to zrobić, jak opowiedzieć obcemu człowiekowi tak głębokie uczucia? Wstydziłem się, chyba bardzo.
- Idę do łupkowa. – Pomyślałem, że tak dobrze zacząć.
- Gdzie ty maszerujesz i nawet, po co, to ja wiem - odparł – nawet wiem, co tam niesiesz w tym swoim plecaku. Idziesz brachu, ale za tobą niesie się smród, wielki smród. Obserwuje Cię uważnie.- Po tych słowach zaciągnął się papierosem i położył na mchu.
O czym on mówi? Co takiego wie? Jakiż to smród zaprowadził go do mnie i mojej tajemnicy? Postanowiłem nie głowić się nad rozwiązaniem tej zagadki, w desperacji usiadłem obok
i spróbowałem go zaskoczyć.
- Mam trochę bimbru, może wypijmy na konto spotkania? – Bardzo chciałem się wkupić.
- Napij się, samogon jest dobry.
Była to próba przełamania lodów i podanie ręki w jego stronę. Przez chwilę panowała cisza i wyciągała się, ignorując czas w nieskończoność.
- Może być dobry bimber. – Uśmiechnął się szeroko.
Umoczyliśmy usta w cierpkim płynie. Nieznajomy delektował samogon, pomlaskując, pomrukując po każdym łyku, a drożdżowy smak neutralizował dymem papierosa. Piliśmy w milczeniu. Intensywnie myślałem jak też potoczy się dalsza rozmowa. Dziwne słowa obcego wywołały we mnie wiele sprzecznych uczuć, bałem się tego, co może nastąpić a jednocześnie oczekiwałem. Moja ciekawość umiejscowiła się na jednym poziomie z lękiem. Leżał wyciągnięty w bardzo obojętnej pozie. A gdybym tak, teraz, zaatakował jego ciało? Wystarczy jeden dobry skok na klatkę piersiową i wbić się obcasami w jego żebra, a potem zakręcić mocno stopami, aż rozlegnie się trzask łamanych kości. Postanowiłem jednak poczekać na dalszy ciąg tego dziwnego spotkania.
- Andrzej! – przedstawiłem się. – Jestem Andrzej!
Przez długą chwilę milczeliśmy, ja w pozycji wyczekującej, on swobodnie ułożony na mchu.
- Nazywaj mnie jak chcesz, może być Jan albo jakiś inny święty. Jest mi to obojętne. Dla ciebie mogę być świętym.
- Nie wyglądasz na świętego – stwierdziłem, uśmiechając się szczerze.
Może teraz mu to powiem? Nabrałem powietrze w usta, usiadłem obok leżącego i postanowiłem mówić.
- Wystraszyłeś mnie – zacząłem – idę jak wiesz do łupkowa i coś mam tam zanieść, a ty swoją dziwną obecnością zbudowałeś tyle złych emocji, o mało nie padłem trupem ze strachu! Kim ty jesteś? Co tutaj robisz?
Chyba rozluźniony samogonem, pozwoliłem sobie na bardzo odważne słowa. Usłyszałem gulgotanie przełykanego płynu. Obcy odrzucił daleko pustą butelkę. Po moich słowach zrobiło się bardzo cicho.
- Kiedyś, bardzo dawno temu – zaczął – byłem tutaj i szedłem z taką samą misją, dlatego wiem gdzie idziesz i z czym. Nie dotarłem do celu, niestety, zostałem tutaj i żyję w tym lesie od tamtego czasu, chociaż nie wiem, czy słowo żyję pasuje do mojej sytuacji, nieważne.
– Powstał z ziemi i otrzepał spodnie. – Moim zadaniem było dopilnowanie, byś doszedł do celu. Może tego nie pojmiesz, ale taka jest prawda, więc pozwól, że do ukazania się pierwszych świateł łupkowa, pozostanę twoim cieniem.
Po kilku minutach ruszyłem w drogę, już bez strachu i żadnej trwogi. Czułem na plecach obecność obcego i to dodawało mi otuchy i pewności siebie. Po strachu pozostało wielkie zmęczenie,
a w pamięci widok jego twarzy. Ten człowiek był oszpecony. Zauważyłem brak jednego ucha i bardzo głębokie blizny na policzkach. Nie zapytałem o jego zmory, które gdzieś go dopadły i tak naznaczyły, a szedłem przed siebie i byłem wdzięczny losowi za to spotkanie i tajemniczą opiekę.
Doszedłem do łupkowa nad ranem, kiedy odchodzi już noc i idą spać demony. świt wniósł światło i pozamiatał wszystkie nocne lęki. Mój towarzysz zniknął przed końcem wędrówki. Zniknęła również pamięć o całej tej nocnej przygodzie, wszystko zamazało się i zmniejszyło. Po dostarczeniu przesyłki zatrzymałem się w domu człowieka - odbiorcy paczki. Zaprosił mnie na śniadanie, do którego zasiadł z kobietą.
Jedliśmy w zupełnym milczeniu, z szacunku dla darów nieba. Chleb, słonina i mnóstwo czosnku, a wszystko zapijane herbatą z owoców brusznicy. Po posiłku gospodyni uraczyła nas szklanką aromatycznego samogonu.
- Jaką miałeś drogę? – zapytał pomiędzy łykami gospodarz. – Tylko nie mów, że wyśmienitą.
- Owszem – odparłem grzecznie – bałem się jak cholera, najadłem się strachu jak nigdy w życiu.
Rozmowa toczyła się na poziomie zupełnego luzu, a jednak coś drgało w powietrzu, coś przeszkadzało mi przejść do ciepłego rozleniwienia. Gospodarze wymieniali między sobą szybkie spojrzenia, czasami dotykali się końcami palców, jakby przekazywali sobie tą drogą ważne informacje. Oboje w jednym wieku, byli typową parą ludzi, żyjących w bieszczadzkich warunkach.
On lekko przygarbiony z głową wysuniętą do przodu, co chwila pociągający nosem, zmagając się
z chronicznym katarem. Ona piękna i mimo średniego wieku bardzo dziewczęca, śniada, kruczowłosa z egzotyczną urodą cyganki. Miała wielkie męskie dłonie, wielkie i zniszczone.
- Spotkałem tam kogoś – powiedziałem bardzo spokojnie – spotkałem tam dziwnego człowieka.
Gospodarze przysiedli się bliżej. Siedzieliśmy na jednej długiej ławie tak blisko siebie, że ich ramiona dotykały moich i zakleszczały mnie w miejscu.
- Chcesz nam o tym opowiedzieć? – zapytała kobieta patrząc mi prosto w oczy. – Nam możesz to powiedzieć.
Cisza, która rozłożyła się nad stołem, ciepło głaskała moją nieśmiałość, a bimber wszedł w krew i pobudził pamięć. Powoli, zatrzymując się po każdym zdaniu, opowiedziałem swoją przygodę. Słuchali, słuchali i często, szukając potwierdzenia moich słów, spoglądali na siebie i przytakiwali głowami. Odniosłem wrażenie, że moje opowiadanie jest im znane, że potrzebują tylko potwierdzenia. Gdy skończyłem, na ich twarzach malował się zupełny spokój. Wyglądali tak, jakby czekali na moją opowieść. Powoli powracaliśmy z mojej przygody do stołu.
Gospodarz powstał i stanął w rozkroku twarzą do okna. Patrzyłem na jego wypukłe plecy i czekałem. Przez chwilę wpatrywał się gdzieś bardzo daleko, po czym odwrócił się i zapytał.
- Chcesz poznać historię tego człowieka?
- Opowiadaj – odparłem – mamy czas.
- Goja! – Zawołał w głąb izby – Nalej nam jeszcze! Będę opowiadał.
Przysiadł się po drugiej stronie stołu, przez chwilę wpatrywał się we mnie, podpierając głowę na szerokiej dłoni.
- To, co chcę ci opowiedzieć – zaczął – wydarzyło się naprawdę. Może wyda ci się ta historia dziwna i nawet niesamowita, ale tutaj w Bieszczadach nic nie dzieje się normalnie, a wszystko ma posmak dzikiego odludzia - Kobieta wniosła napełnione szklanki i przysiadła z boku – - Działo się to kilka lat temu. żyliśmy w czasach, gdy każdy z nas miał pracę i dobre pieniądze. Nie jedliśmy chleba ze słoniną, a kiełbasa wędziła się, co dzień. Nie pytaliśmy, skąd przybył, takich pytań tutaj się nie zadaje. Jorg, tak kazał na siebie mówić, szybko stał się jednym z nas. Mało pił, pracował za dwóch. Wpisał się w naszą gromadę bardzo szybko. Był inny od reszty, a jednak lubili go wszyscy. Często gdzieś uciekał w góry, gdzie przebywał po kilka dni. Nikt go nie pytał, co tam robi, jego sprawa. Aż któregoś dnia, a właściwie nocy, poszedł przez las znaną ci już drogą. – Przez chwilę zbierał myśli. – Poszedł i nigdy już nie dotarł na miejsce. Czekaliśmy na Jorga długo, do następnego dnia. Wiesz, ta przesyłka ma wielką wartość, więc groza straty zawisła nad nami jak przekleństwo. Ruszyliśmy w las. Nie wiedzieliśmy, którą drogą szedł Jorg, więc błądziliśmy po omacku. Po kilku godzinach znaleźliśmy to przeklęte miejsce, przeklętą polanę. Taka malutka polana w środku świerkowego młodniaka. To, co zobaczyliśmy, wstrząsnęło nami jak groza. Trawa była czerwona od krwi. Powywracane drzewka i ta krew dały nam wyobrażenie o tym, co tutaj zaszło. Ktoś stoczył śmiertelną walkę. A gdzie ciało? Ciała nie było!
W czerwonej trawie znaleźliśmy tylko ucho, ludzkie ucho. Poszukiwania trwały cały dzień, ale niestety, na próżno. Wieczorem zjawił się we wsi komendant WOP. Coś węszył, krążył po opłotkach, przypatrując się tylko. Nic nie mówił. Próbowaliśmy połączyć jego tajemniczość z naszą sprawą, ale...Nic nam z tego nie wychodziło.
- Odpocznij chwilę – wtrąciła się kobieta – mam jeszcze coś do wypicia.
- A co tam! Opowiadam. Jak wiesz siostrą grozy jest bezradność, a bezradni łapią się ostatniej deski ratunku. Mieliśmy, po ludziach, stare, dobre krótkofalówki, jeszcze z czasów wojny.
I tak poznaliśmy część prawdy. Z nasłuchu milicyjnego kanału dowiedzieliśmy się, że z pobliskiego ośrodka pracy zwiało dwóch złodziei. W pięć minut pod moim domem ustawiła się ekipa pościgowa. Sami wytrawni kłusownicy, tacy, co znają las jak ciała swoich żon. Do tego nasze psy, które zanim wejdą w las, już wiedzą, czego mają szukać. No, bracie, z takimi ludźmi nie wchodzi się w spory, zwłaszcza, gdy ślady na ziemi zabarwione są krwią. Ja zostałem z komendantem, musiałem go upić, a chłopcy poszli. Nie szukali długo. Te psy uwielbiają pośpiech. Znaleźli ich na żebraku,
a właściwie jednego z nich. Drugi nie żył, był trupem. Skonał od ran. Ciało było podziurawione bagnetem w kilku miejscach. Doszedł jeszcze ostatkiem życia do żebraka i skończył. Jego koleś też nie był w całości. Nie widziałem tego, ale z opowieści wiem, że opływał krwią. Bardzo pokornie opowiedział wszystko, jak przed mamusią. – Przepłukał ponownie usta. – Było wśród nas kilku byłych więźniów i ci szybko się z nim dogadali. Historia prosta i nawet banalna. Naskoczyli na Jorga, gdy ten szedł do nas i zażądali pieniędzy. Odmówił, bo nie miał, chciał im dać papierosów
i trochę chleba. Któryś uderzył Jorga w twarz. Wtedy wyciągnął z za pasa bagnet i zaczął nim pracować. Tamci nie byli dłużni i zaczęła się jatka. Jorg to nie ułomek, więc ból, co raz wznosił się ponad drzewa. W końcu ustali. Zbiegowie uciekli w ciemność, a Jorg pozostał w kałuży krwi. Co się potem działo? Tego nie wie nikt. Gdy na żebrak przybył pościg z WOP i więzienia, mogli stwierdzić odnalezienie jednego nieżywego zbiega. Co z drugim? Tego to ja już nie wiem, piłem
w tym czasie wódę z komendantem. Tak było.
Nad stołem zaległa cisza. Gospodarz zmęczony opowiadaniem położył głowę na blacie i lekko przysnął. Nie wiedziałem, co powiedzieć i co w ogóle dalej robić. Postanowiłem jednak dojść do końca opowieści.
- A co stało się, z Jorgiem? – Skierowałem to pytanie do kobiety, – Co z tym drugim zbiegiem?
Patrzyła przez zmrużone oczy w podłogę.
- Jorga nikt już nie spotkał - odpowiedziała cicho – przepadł gdzieś. Szukali go, nawet milicja, bo przecież ogłosili go mordercą tego zbiega. Może go znaleźli? Nie wiem.
- No, a ten drugi? Ten zbieg?
- Jaki drugi? – Ożywiła się. – Przecież znaleźli jednego.
- Powiem ci coś. – Zbliżyłem twarz do jej ucha. – Dzisiaj w nocy widziałem Jorga i nie wmówisz mi, że go nie ma. Wiem, że on tam jest. żyje gdzieś w tych lasach. A dla całości historii, interesuje mnie ten żywy zbieg.
Kobieta rozłożyła bezradnie ręce.
- Przecież mój opowiadał. – Odwróciła się do mnie. – My nic nie wiemy. Piliśmy wódkę
z komendantem.
Dodane po 21 minutach:
Przepraszam za lekkie poszatkowanie w tekście. Wklejałem kilka razy i nie udało mi się tego poukładać. Widocznie tak mam zapisane, że przy przenoszeniu tekst sie rozsypuje. Word robi często takie fikołki.
2
po pierwsze dlaczego ona naszła na ciebie?W czasie, w którym naszła na mnie potrzeba wykrzyczenia wielu zabłąkanych słów,
Jeśli już to... naszła mnie ochota (potrzeba nie nachodzi na nikogo)
albo poczułem potrzebę
Konieckropka, i basta
fajny nowy wyraz
troche to wbrew naturze wiesz... jeśli zemdlałeś, nie mogłeś iść dalej, jest to po prostu nie możliwe. rozumiem iż miała to być przenośnia, ale nie mozesz użyć tego słowa.Powtórny krzyk przepłynął nad głową i zatrzymał się gdzieś, bardzo daleko. Chyba zemdlałem. Gdy się ocknąłem, moje ciało maszerowało nadal, nie zapadło ze mną w błogą nieświadomość, aż nagle krzyk powtórzył się i zrozumiałem, że wydobywa się z moich ust.
Miała wielkie męskie dłonie, wielkie i zniszczone.
czy to specjalne powtórzenie?
powiem szczerze, myślałam, że pod takim tytułem zaprezentujesz coś ciekawszego. że strach, będzie można naprawdę poczuć. Niestety, nie udało ci się. Mimo iż tekst jest sprawnie napisany (nie licząc niektórych błędów) zdecydowanie brakuje w nim strachu, a prawdę mówiąc miejscami jest wręcz przynudnawy. Sama historia zdaje się niedokończona. Podobały mi się natomiast opis gór.
Pomysł: 4
Styl:4-
Schematyczność: 4
Błędy:4=
Ogólnie: 2
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
3
To stary tekst i pisany w fascynacji Stachurą.
AdminEdit_Lan zajrzyj do kryteriów oceniania tekstów. Ocena ogólna są to "wrażenia ogólne, przesłanie, wartości itd., itp."
Dodane po 2 minutach:
Nie bronię tego tekstu. Jak juz napisałem, to stary i pisany w innych czasach tekst. Zamieściłem go dla podania przykładu, czy jakiegoś odniesienia.
Dodane po 4 godzinach 31 minutach:
Przepraszam.
Myslałem, że "ogólnie" jest podsumowaniem.
Nie zaglądam w regulaminy, bo tego nie cierpię. :wink:
Myślę, że jest jakaś dowolność. Potrzeba może nachodzić, przychodzić itd. To nie jest wypracowanie szkolne.
Cytat:
W czasie, w którym naszła na mnie potrzeba wykrzyczenia wielu zabłąkanych słów,
po pierwsze dlaczego ona naszła na ciebie?
Jeśli już to... naszła mnie ochota (potrzeba nie nachodzi na nikogo)
albo poczułem potrzebę
To literówka, błąd mój.
Konieckropka, i basta
fajny nowy wyraz
Co jest wbrew naturze? To, że człowiek idzie i na chwilę traci świadomość? Tam pisze "chyba zemdlałem"
Cytat:
Powtórny krzyk przepłynął nad głową i zatrzymał się gdzieś, bardzo daleko. Chyba zemdlałem. Gdy się ocknąłem, moje ciało maszerowało nadal, nie zapadło ze mną w błogą nieświadomość, aż nagle krzyk powtórzył się i zrozumiałem, że wydobywa się z moich ust.
troche to wbrew naturze wiesz... jeśli zemdlałeś, nie mogłeś iść dalej, jest to po prostu nie możliwe. rozumiem iż miała to być przenośnia, ale nie mozesz użyć tego słowa.
Specjalnie.
Miała wielkie męskie dłonie, wielkie i zniszczone.
czy to specjalne powtórzenie?
Jezeli oceniamy szkolnie, to średnia z tej oceny wychodzi -4. Bo skad się bierze 2 skoro wszystkie elementy oceny są na 4?
Pomysł: 4
Styl:4-
Schematyczność: 4
Błędy:4=
Ogólnie: 2
AdminEdit_Lan zajrzyj do kryteriów oceniania tekstów. Ocena ogólna są to "wrażenia ogólne, przesłanie, wartości itd., itp."
Dodane po 2 minutach:
Nie bronię tego tekstu. Jak juz napisałem, to stary i pisany w innych czasach tekst. Zamieściłem go dla podania przykładu, czy jakiegoś odniesienia.
Dodane po 4 godzinach 31 minutach:
Przepraszam.
Myslałem, że "ogólnie" jest podsumowaniem.
Nie zaglądam w regulaminy, bo tego nie cierpię. :wink:
4
Lan ma całkowitą rację.
Nie czuć Bieszczad, nie czuć strachu.
Cała historia rusza jakoś tak nagle i zanim cokolwiek można się połapać już się kończy.
Uwielbiam horrory. Gdy zobaczyłem tytuł pomyślałem: "ot i łakomy kąsek dla mnie".
Zawiodłem się i to bardzo.
Styl masz w porządku, ale zabrakło opisów i czegoś, co budowałoby napięcie.
Ogólnie nie podobało mi się, choć czytało się całkiem płynnie.
Pomysł: 4=
Styl:4
Schematyczność: 4
Błędy:4-
Ogólnie: 2+/3=
Pozdrawiam.
Nie czuć Bieszczad, nie czuć strachu.
Cała historia rusza jakoś tak nagle i zanim cokolwiek można się połapać już się kończy.
Uwielbiam horrory. Gdy zobaczyłem tytuł pomyślałem: "ot i łakomy kąsek dla mnie".
Zawiodłem się i to bardzo.
Styl masz w porządku, ale zabrakło opisów i czegoś, co budowałoby napięcie.
Ogólnie nie podobało mi się, choć czytało się całkiem płynnie.
Pomysł: 4=
Styl:4
Schematyczność: 4
Błędy:4-
Ogólnie: 2+/3=
Pozdrawiam.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)