Na początek szczegóły, ogólne wrażenia na koniec. Od razu przepraszam za sarkazm, obiecuję, że przy podsumowaniu będę bardziej obiektywna i milsza.
Dziura, pomimo jej centralnej pozycji w Osadzie, była bliska osadnikom tak samo, jak była im odległa.
Niezgrabne wyrażenie. Mogłabym je zignorować, gdyby to było jedyne potknięcie we wstępie, ale dalej jest ich więcej. Chodzi mi o to, że troszkę przekombinowałeś grę różnymi znaczeniami tych samych wyrazów. Rozumiem kontrast “odległości/zdystansowania” i “bliskości” w wymiarze emocjonalnym, ale w momencie, gdy je porównujesz, wyskakuje nam inne znaczenie “odległości”: w wymiarze fizycznym. W takim sensie “bliskość” i “odległość” do jakiegoś obiektu jest zawsze taka sama. Pomyśl o zdaniu: “Miejscowość znajduje się blisko Krakowa, bo tylko w odległości 2 km.” Kiedy to znaczenie wyprze znaczenie emocjonalne, z ciekawego wstępu robi się banał, bo o absolutnie każdej parze obiektów można powiedzieć, że są w danym momencie na tyle blisko siebie, ile wynosi odległość między nimi.
Krążyło wokół niej wiele legend, które prawdopodobnie dorównywały wiekiem opisywanej przez nie otchłani.
Nie bardzo. Chciałeś podkreślić wiekowość Dziury, ale niestety logicznie to zdanie się nie klei. Legendy opowiadają zazwyczaj o czymś, co działo się “dawno dawno” - nawet w stosunku do momentu powstania legendy, o ile taki moment w ogóle można sprecyzować. Jeśli legenda opowiada o Dziurze i jest tak samo stara, jak ona, to znaczy, że pierwsza legenda powstała w dniu powstania Dziury. Jakim sposobem już mówiła o Dziurze jako o czymś, co istniało dawno dawno?
Lepiej zostawić te porównania w spokoju, bez popisywania się kwiecistą mową tam, gdzie można się w ten sposób zakałapućkać. Napisać prościej to niekoniecznie gorzej zwłaszcza, że odpowiedni dobór słów może bardzo proste zdania nasycić treścią. Osobiście lubię zdania-makarony na pół strony z trudną do rozwikłania składnią, ale mimo to uważam, że zawsze lepiej inwestować w bogatsze słownictwo, niż próbę oddania jakiegoś wrażenia czy sprecyzowania jakiejś myśli za pomocą rozbudowanych zdań złożonych z powszechnie używanych i mało treściwych wyrazów.
Czeluść tą omijali z pewną dozą obawy, strachu.
Znów banał. Chcesz zbudować napięcie, a wychodzi zupełnie odwrotnie. W wiosce jest “czeluść”, czyli je*tna dziura w ziemi prowadząca nie wiadomo dokąd - to chyba naturalne, że ludzie ją omijają ze strachem. Nawet wykopy przy kładzeniu kabli i studzienki kanalizacyjne bez klapy omija się z pewną dozą obawy. Gdyby mieszkańcy z niejasnych powodów omijali ze strachem kamień albo krzaczek - to by budowało napięcie.
Sami mieszkańcy nie wiedzieli dokładnie, czemu tak postępowali.
Ja chyba wiem... ale OK, dam już spokój.
Podążali jedynie za ich wewnętrznym instynktem – być może była to jakaś forma odwiecznego, podświadomego, pierwotnego lęku. Lęku-reliktu, zaszyfrowanego w ich kodzie genetycznym od niepamiętnych czasów.
No dobrze. To błąd tak powszechny, że użycie prawidłowego sformułowania pewnie spowodowałoby bluescreen u czytelników, ale jako biochemik muszę walczyć.
Kod genetyczny to jest tylko to, nic innego:
https://upload.wikimedia.org/wikipedia/ ... le.svg.png
Nie da się w nim przechować żadnej informacji. To tylko język. To tak, jakbyś napisał, że tajemnica była ukryta w czyimś alfabecie.
Informacje zakodowane w czyimś DNA: Genom.
Jedno jest pewne – dawno temu, gdzieś kiedyś, w jednym z tych zapomnianych wieków, mileniów, eonów, człowiek musiał napotkać coś, co wywoływało w nim lęk tak wielki, że jego podświadomość już na zawsze została nim naznaczona...
Nie wiem, jakiej konwencji chcesz się trzymać i czy zależy Ci na tym, by tekst zachowywał resztki sensu w oparciu o prawa rządzące naszym światem. Rozumiem, że to fantastyka, ale w fantastyce przy kreacji świata istnieją różne poziomy odklejenia od naszej rzeczywistości. Chodzi mi o to, że możesz mieć świat, który właściwie odpowiada naszemu i wszelkie prawa fizyki/natury są w nim takie same, a jedynie pewne fakty wyglądają trochę inaczej (historia alternatywna, steampunk). Możesz mieć świat, w którym istnieje magia czy Moc, ale większość praw natury jest taka sama, jak u nas. Możesz mieć świat, który rządzi się zupełnie innymi prawami, dziedziczą się cechy nabyte, istnieje świętych obcowanie, ludzie są dwuwymiarowi, akcja rozgrywa się między słoikami z plazmą dryfującymi na falach eteru, który swoimi wibracjami wpływa na ich trzyniciowe DNA, dając możliwość osiągnięcia elektromagnetycznej Nirvany... Cokolwiek. Mimo to, musisz to robić świadomie i dość spójnie. Póki co mam wrażenie, że kreujesz świat podobny naszemu z lekką domieszką magii/zdarzeń nadprzyrodzonych. Jeśli tak, to pamięć o tym potwornym strasznym czymś, co wpłynęło na podświadomość może być przechowywana jedynie w memach. W genach przechowuje się tylko to, na czym operuje dobór naturalny, a zatem po to, by jakiś lęk był wrodzony musi on być przystosowaniem, więc musi wynikać z życia w środowisku, w którym przez dłuższy czas regularnie można się natknąć na obiekt, którego się boimy. Jedno zdarzenie, jakkolwiek apokaliptyczne by ono nie było, ma nikłe szanse na pozostawienie śladu w postaci instynktu.
* * *
Właśnie zbudził się ze swojego snu,
O ile to nie Incepcja, to wyrzucamy “swojego”, bo trudno się obudzić z cudzego snu.
a raczej został z niego przez coś gwałtownie wyrwany.
Wywalamy “przez coś”.
Na oko trzydziestoletni mężczyzna mocno dyszał, a jego czoło lśniło od potu.
Co się dzieje z narratorem? Kim jest ten na oko trzydziestoletni mężczyzna?
We wstępie narrator jest wszechwiedzący. W kolejnej części pierwszymi zdaniami sugerujesz, że będzie albo wszechwiedzący, albo przyklejony do jednej postaci i mówiący o jej doznaniach i wrażeniach. W takim razie facet, który się obudził jest naszym głównym bohaterem, a narrator wie o nim wszystko, bo a) jest wszechwiedzący i po prostu wie wszystko b) siedzi w głowie faceta.
Taki wstęp sugeruje, że facet obudził się i zobaczył “na oko trzydziestoletniego” mężczyznę, zatem w pokoiku mamy dwóch gości: głównego i tego na oko, a co gorsza przebudzenie tego na oko było czynnikiem, który wyrwał głównego bohatera ze snu. A konkretnie: bohatera obudziło dyszenie (to jeszcze rozumiem) i mokrość czoła. Tu mój mózg już mówi “nie”.
Leżał na pordzewiałym od wilgoci łóżku – jedynym meblu w tym pomieszczeniu. Był zdezorientowany, bolała go głowa.
No dobrze, wracamy do narracji trzecioosobowej z narratorem siedzącym w głowie bohatera. Niech będzie, że jednak jest jeden i główny bohater jest tożsamy z tym “na oko”. Po co ten moment odjazdu i pokazania zupełnie innej perspektywy? Postać wie, że boli ją głowa a nie wie, ile ma lat? Zresztą nawet, gdybyś wyrzucił to “na oko”, całość nadal daje wrażenie odjazdu narratora od postaci, spojrzenia na nią na moment z góry i natychmiastowego powrotu.
Dookoła było pusto i ciemno – jedynym źródłem światła w teym pokoju była wisząca pośrodku z sufitu żarówka, lecz słabo spełniała się w tej roli z jej ledwo żarzącym się żarnikiem. Żarówka ta wisiała w stanie absolutnego bezruchu, podczas gdy drobinki kurzu migotały wokół niej w jej słabym świetle niczym iskierki wokół płomienia. Były one właściwie jednymi z niewielu rzeczy widocznych w tym pokoju. Gęste powietrze przyprawiło mężczyznę leżącego na łóżku o ściskające krtań uczucie duszności. Wydusił z siebie kurz zalegający w przełyku silnym kaszlem, który spotęgował ból jego głowy.
Po pierwsze: żarówka żarzący się żarnik żarówka, wisząca wisiała,
Po drugie: znowu przekombinowane zdania, zamiast lekkości grzęźnięcie. Wyrzuciłabym “słabo spełniała się w tej roli”, “były one jednymi z niewielu rzeczy”, “Wydusił... silnym kaszlem”. W tym przypadku mniej znaczy więcej: postaw na prostsze zdania, bogatsze słownictwo.
Po trzecie: chyba nie wiesz, jak działa światło. Ono nie wsiąka w powietrze. Kurz może je trochę rozpraszać, ale jeśli w pokoju jest źródło światła, to o ile wszystko inne nie jest pomalowane Vantablackiem to nie ma bata, światło musi się od czegoś odbić i dotrzeć do oczu postaci. W tym momencie opisałeś to tak, jakby wokół żarówki wisiała sobie bulwa unieruchomionych fotonów, a cała reszta - ciemność widzę, ciemność.
Jak się tu pojawił? W jego pamięci była tylko pustka. Starał się przywołać wspomnienia za wszelką cenę, chciał sobie przypomnieć – coś, cokolwiek.
I nic.
Jego umysł był tak zamroczony, jak pokój, w którym właśnie się znajdował. Kompletna ciemność. A może jednak?
“Umysł zamroczony jak pokój”...
Po pierwsze: rdzeniem “zamroczenia” jest rzeczywiście mrok, ale zamroczenie to tylko i wyłącznie stan umysłu. Pokój nie może być zamroczony.
Po drugie: przed chwilą pisałeś, że w pokoju żarzy się żarnik żarówki. Widać całkiem sporo.
Zdecydował się wyciszyć, opanować. Zamknął oczy, wytężył umysł tak silnie jak tylko potrafił i...
Nie tak wygląda przypominanie sobie czegoś. Opisałeś Yodę podnoszącego myśliwiec Mocą.
Jest. Coś mu się przypomniało. Ale jeszcze nie na tyle, by wszystko już miało spójny sens.
Miało sens i/lub było spójne.
Przed oczami zarysowały mu się tylko trzy rzeczy: szosa, stacja benzynowa, burza.
Po jakimś czasie wspomnienia zaczęły wracać. Późniejsze wydarzenia nadal były rozmazane w pamięci mężczyzny, ale początek historii stawał się dla niego coraz bardziej widoczny...
Szosa, cepeen i burza to całkiem sporo. “Po jakimś czasie wspomnienia zaczęły wracać”, a zatem co powiesz o tej trójce? To nie wspomnienia?
Trzeba napisać “kolejne wspomnienia zaczęły wracać”
„Tam w oddali się coś świeci” — spostrzegł w myślach.
Ugh... Nie lubię tego, strasznie nie lubię. Ludzka świadomość operuje na kilku poziomach. Myśli zwerbalizowane i ujęte w zdania pojawiają się na jednym z nich. Możemy prowadzić wewnętrzny monolog, ba, nawet dialog, formułując myśli dokładnie tak, jakbyśmy to robili w prawdziwej rozmowie. Spostrzeżenia jednak nie działają w ten sposób. Widząc źródło światła nie myślisz “O, tam w oddali coś się świeci” - OK, możesz, ale po co? Żeby zabić nudę? Dostrzeżenie już się odbyło i było zupełnie niewerbalne. Zarejestrowałeś bodziec, uznałeś go za coś ważnego i mogącego mieć wpływ na dalsze poczynania. To wszystko dzieje się bez prowadzenia wewnętrznego, zwerbalizowanego monologu. Rozumiem zapisywanie myśli bohatera w ten sposób gdy on faktycznie coś roztrząsa, ale nie do opisywania prostych reakcji czy operacji na poziomie, na którym język nie jest potrzebny.
Faktycznie. Jakby jakaś srebrna łuna delikatnie biła od czegoś.
Łuna delikatnie biła... Jeśli łuna bije, to nie delikatnie.
Poza tym... dlaczego “jakaś”? Łuna to łuna. Po prostu.
Zwiastunki burzy – sczerniałe chmurzyska, przeciążone od nadmiaru wody, sunięte z wysiłkiem przez wichry, uwydatniały blask miejsca, które przykuło uwagę mężczyzny.
Przeciążone od nadmiaru - pleonazm.
Sunięte?
Łuna przykuła jego uwagę, nie miejsce. On jeszcze tego miejsca nie widzi, nawet nie wie, skąd ta łuna bije, więc jak to coś - nie wiadomo co ani gdzie - mogło przykuć jego uwagę?
Postanowił skierować swój samochód na pobocze. Hamując, koła jego pojazdu zaszurały po chropowatej żwirowej nawierzchni, wydając charakterystyczny chrzęst.
Czy koła hamują? To już pytanie do mechaników, chociaż IMHO hamować może człowiek (hamowanie jako wykonanie pewnego manewru, decyzja i część czynności, jaką jest prowadzenie samochodu), samochód (jako zwalnianie wskutek hamowania) i ewentualnie klocki/tarcze (już dosłownie spełniając swoją funkcję), ale koła raczej są hamowane, jak już coś.
Wyciągnął mapę.
„No to świetnie, najbliższa stacja benzynowa jest dopiero za rezerwatem, za jakieś pięćdziesiąt mil” — zauważył.
Tu już lepiej.
„Chyba będę musiał zaryzykować i pojechać w kierunku tych świateł”.
No i już nie. Tu kolejny zarzut - nikt nie myśli w ten sposób.
— Podrapał się po swoim podbródku,
Można się podrapać po cudzym podbródku?
wyczuwając to, co zdążyło odrosnąć po porannym goleniu. Nie był w najlepszym nastroju – cel jego podróży wprawiał go w przygnębienie. Jechał do hospicjum, w którym znajdowała się jego nieuleczalnie chora matka. Przykuta do łóżka, z nadzieją wyczekiwała jego odwiedzin. Prawdopodobnie ostatnich przed jej nieuniknioną śmiercią.
Trochę za szybko wjechałeś z tą matką. Do tej pory mamy oszczędną narrację, niewiele mówiącą o przeżyciach i przeszłości postaci i nagle zrzucasz bombę: skrót z życia i problemów w kilku suchych słowach. A udław się, czytelniku. Jeśli chcesz zachować dotychczasowe tempo, to matkę też musisz odsłaniać po trochu w postaci obaw, refleksji, uczyć, pytań, wspomnień, aż to wszystko powoli złoży się w spójny obraz.
Wysiadł z samochodu, by zapalić papierosa.
Profilaktycznie wyciągnął swój skórzany portfel, by sprawdzić ile miał gotówki. Obok kieszonki, w której znajdowały się pieniądze, było jego prawo jazdy, na którym widniała jego średnio urodziwa podobizna – pomimo tego, że wyglądał na trzydzieści parę lat, rzeczywiście miał ich zaledwie dwadzieścia sześć. Obok podobizny napisane było także jego imię i nazwisko: QUENTIN DUSK.
No i po co to? Postać wie, że ma matkę w hospicjum, ale nie wie, jak się nazywa? Musisz robić ujęcie i zbliżenie na portfel, żeby czytelnik też się dowiedział? To nie film.
Niespecjalnie też mi leży “rzeczywiście miał ich zaledwie dwadzieścia sześć”. Lata to nie jakieś obiekty, które się faktycznie ma. “Mieć X lat” to po prostu stałe wyrażenie.
Rozejrzał się dookoła i poczuł lekki dreszcz wywołany podmuchem rześkiego wiatru. Otoczony był zewsząd pustkowiem, jesiennym krajobrazem. Z przedniej szyby jego samochodu odbijało się rozświetlające okolicę srebrzyste poszycie nieba.
Czyli poszycie nieba rozświetlało okolicę z jego szyby? Lepsze niż ksenony.
Poza tym, jeśli masz na myśli odbicie jako zjawisko optyczne, to odbijasz się w czymś.
Wał z ziemi, na którym poprowadzona była szosa, piętrzył się ponad ocean
-em
mchów, porostów, łąk i wrzosowisk,
Strasznie bogaty ten krajobraz. W jakiej strefie klimatycznej takie cuda?
które rozpościerały się aż po horyzont. W takich warunkach ciężko było o jakikolwiek punkt orientacyjny, który pomógłby mężczyźnie w korzystaniu z mapy.
Słupki przy drodze zazwyczaj pomagają.
Jedynymi obiektami wznoszącymi się ponad ten ponury krajobraz były niewielkie góry wybijające się gdzieś na południowy zachód od rezerwatu oraz rezerwat sam w sobie – okupujący północ i wschód.
W jakim sensie rezerwat jest obiektem?
Na obszarze rezerwatu znajdowała się puszcza,
O, czyli jeszcze puszcza. Czemu wcześniej jej nie było?
niepokojąco niepasująca do jałowego otoczenia. Znad, a raczej od strony lasu zaczęły właśnie nadlatywać całe stada kruczoczarnych wronisk.
Unikaj kolokwializmów w tak prowadzonej narracji.
Możliwe, że przed czymś uciekały, lecz nie wiadomo było dokładnie przed czym.
Druga połowa do wyrzucenia. Nie wiadomo nawet, czy w ogóle uciekały, zatem po co wstawka “nie wiadomo, przed czym”?
Choć to właśnie nad tą puszczą Quentin dostrzegł wcześniej dziwne światła bijące gdzieś ze środka głuszy, rozświetlające burzową czerń...
Po co “choć”?
Mimo wszystko, nie miał innego wyboru, niż tam pojechać i sprawdzić co to za miejsce.
Hej, chwila. Jedzie do umierającej matki, jak to “nie ma wyboru”? Czemu niby musi szlajać się po lesie?
Dlatego, że nie umie podejść/podjechać do najbliższego znaku drogowego/słupka milowego i zorientować się, gdzie jest, a popierniczanie po rezerwacie i lesie (który nie jest znakiem orientacyjnym, chociaż jest na mapie?) mu w tym nie pomoże?
Poza tym, o planowanej wizycie napisałeś “ostatnia”, a zatem było już ich kilka. Quentin już był w hospicjum, więc nie powinien mieć problemu z trafieniem.
Po ogarnięciu portfela, wypaleniu papierosa i splunięciu na żwir, był gotowy do wyruszenia w drogę. Wsiadł z powrotem do swojego cudeńka, którego strzegł jak oczka w głowie – do swojego białego Chevroleta Chevelle rocznik 1970. Przekręcił kluczyki, usłyszał ryk silników i z piskiem opon wystrzelił w przód.
Ilu silników?
I znów “ogarnięcie” - kolokwializm.
Zjechał na pierwszą lepszą ścieżkę odbijającą od szosy w kierunku lasu.
Aż sprawdziłam, co to za auto ten Chevrolet Chevelle. Ładne, nie powiem, ale wygląda, jakby mogło się powiesić na progu zwalniającym. “Człowiek dba więcej jak o żonę *** o ten sprzęt”, ale bez wahania skręca w pierwszą lepszą ścieżkę?
Ja wiem, że się pewnie naoglądałeś Supernaturala, gdzie co chwilę ciągają biedną Impalę po lasach, bezdrożach i ścieżkach, ale obawiam się, że o ile wygląda to nieźle, to jednak jest to raczej mało wiarygodne.
Ten zjazd „zamknięty” był akurat krótkim płotkiem z drewna, wokół którego niczego nie było.
Kononowicz się kłania. Ja wiem, co chcesz powiedzieć, ale niestety jeśli wokół płotka niczego nie było, to znaczy, że płotek wraz z kawałkiem darni dryfował sobie w próżni.
Warto też zrezygnować z cudzysłowu. Sarcasm detector działa.
Sam płotek był nędzny i podpróchniały, już od zauważalnie dłuższego czasu.
Płotek był nędzny od zauważalnie dłuższego czasu - nie, płotek był nędzny od zawsze. Solidne płotki nie stają się nędzne z czasem.
Płotek był podpróchniały od zauważalnie dłuższego czasu - też nie. Skąd Quentin ma to wiedzieć? Może ktoś zbudował płotek z podpróchniałych desek, albo płotek spróchniał niedawno?
Quentin Dusk zdecydowanym wciśnięciem gazu do dechy w mgnieniu oka ze świstem rozniósł barierkę na kawałki.
Po pierwsze: “Człowiek dba bardziej jak o żonę *** o ten sprzęt”...
Po drugie: samo wciśnięcie gazu niewiele robi. Można nawet wciskać gaz bez ruszania z miejsca, wiesz? Wciśnięcie gazu na pewno niczego nie rozniesie, no chyba, że to coś jest bezpośrednio pod pedałem gazu.
Po trzecie: co tam miało niby świsnąć? Pojazd momentalnie wszedł w nadświetlną?
Szybki wjazd na wertepy nieutwardzonej drogi zatrząsł lekko samochodem,
Lekko?
trawa i chwasty porastające ją wskazywały na to, że na tej zapomnianej przez ludzkość ścieżce dawno nikt nie postawił swej stopy. Lub koła, w tym przypadku.
Jeśli porastała ją trawa, to to średnio była ścieżka. Jeszcze zrozumiałabym określenie mianem “ścieżki” jakiegoś pozbawionego drzew fragmentu lasu, ale facet jeszcze nie jest w lesie. Przypomnę: mchy, porosty, wrzosowiska, łąki. Jeśli na mchu masz trawę to śmiem twierdzić, że jest to wręcz anty-ścieżka, bo jest to pas terenu bardziej zarośniętego, niż cała okolica.
Dusk wraz z wjazdem do puszczy zorientował się, że mapa na nic mu się nie przyda.
Thank you, captain obvious.
Widoczność była słaba z powodu panującej tu wszechobecnie lekko mglistej atmosfery
Mgły. Nie kombinuj.
No i "panować wszechobecnie"... Wszechobecnej albo panującej.
oraz bujnej roślinności. „Skąd się tu to wszystko wzięło?” - pomyślał mężczyzna, mając w umyśle jeszcze wyraźnie zakreśloną jałowość mórz wrzosowisk.
Wjechał do lasu. To inna formacja roślinna. “Hmm, wjechałem do lasu... tu są takie rośliny... a wcześniej były inne... jak to możliwe?” Jesteś pewien, że Quentin nie jest upośledzony?
Szybko uzyskał jednak odpowiedź na swoje pytanie. Po tym, jak słabo zaznaczona dróżka zamieniła się z powrotem w utwardzoną szosę, zauważył płynącą opodal zabagnioną rzeczkę. Przysłonięta była pniami i gałązkami drzew zanurzonych częściowo w mule. Im głębiej w las, tym ciemniej się robiło. Przerażające konary majaczyły w tle, w zaciemnieniu przy rzece,
Zaciemnieniu? Skoro drzewa zasłaniają światło, a - na logikę - bezpośrednio w rzece nie rosną, to koło rzeki się przejaśnia, nie zaciemnia.
niczym topielcy starający się wołać o pomoc, starający się wydać z siebie choć jeden błagalny wrzask.
O jezuleńku.
Iluzja ta przyprawiła Quentina o dreszcze i zdekoncentrowała na tyle, że znalazł się na przeciwnym pasie ruchu.
Warto się zastanowić, czy praktycznie nieużywane, urywające się nagle dojazdówki w Stanach mają dwa pasy ruchu. W Europie na pewno nie. W USA może, ale jako, że do tej pory jako autor zapracowałeś kilkoma błędami na brak zaufania z mojej strony jako czytelnika, w tym momencie zakładam, że tego również nie sprawdziłeś i nie wiesz.
Chodzi mi o to, że brzmi to niewiarygodnie. Na chłopski rozum: po co dwa pasy na drodze, na której może znajdzie się jakiś jeden samochód raz w tygodniu? W perfekcyjnie dopracowanym, całkowicie wiarygodnym tekście, po którym widać, że autor odrobił zadanie domowe i rozeznał się w opisywanych realiach przyjęłabym taką informację na wiarę, ale teraz po prostu nie przyjmuję.
Na całe jego szczęście (lub nieszczęście), trasa była całkowicie opuszczona, więc nie musiał przejmować się żadnym zderzeniem i mógł jechać jakkolwiek i gdziekolwiek chciał. Pełna wolność.
No raczej.
Robiło się już coraz ciemniej od czarnych, burzowych chmur górujących nad puszczą.
Jezdnia, która jeszcze przed chwilą była dostatecznie widoczna, teraz była kompletnie rozmazana w szybie jego Chevroleta. Wystarczyło te parę sekund bez włączonych wycieraczek, by Quentin stracił orientację. Kierując na ślepo, po omacku szukał ręką wajchy do wycieraczek.
Parę sekund bez włączonych wycieraczek wystarczy, by obraz w szybie się zamazał przy byle kapuśniaczku. Solidna ulewa robi to dużo szybciej.
Parę sekund na reakcję kierowcy w takiej sytuacji to też zdecydowanie za dużo. Nawet, jeśli wajcha jest antyergonomiczna, to tekst mówi, że dopiero po paru sekundach bierności Quentin pomyślał "ojej, niepotrzebnie czekałem, aż deszcz mi całkiem zamaże obraz w szybie, trzeba było zacząć szukać wajchy od wycieraczek od razu, jak zaczęło padać, no ale nic, zacznę jej szukać teraz".
po ich włączeniu został nagle wybity z równowagi – natychmiastowo okazało się, że szosa dramatycznie się urwała, a przed nią były tylko dziurawe, porośnięte wertepy. Pędzący Chevrolet wleciał na nie z wielką prędkością,
A zwolnić nie mógł, bo?
Prowadziłeś kiedyś samochód?
przez co Dusk z impetem odbił się od drzwi, w oszołomieniu wyklinając słabo działające w tym momencie zawieszenie. W ułamku sekundy po spojrzeniu na koleiny przed sobą, znienacka z ciemności wyłoniło się drzewo.
Drzewo spojrzało na koleiny.
Poza tym spójrz na cały ten fragment. Chcesz opisać, że wszystko dzieje się nagle, przyspieszyć, narzucić tempo. Masz jednak pełno zapychaczy: natychmiast, w ułamku sekundy, dramatycznie, pędzący z wielką prędkością, nagle, niejako, okazały się być, równie mrocznej, która wcale nie musiała bla bla bla. To wszystko rozwadnia tekst, zamiast przykuwać uwagę i działać na wyobraźnie sprawia, że opis dynamicznego w Twojej wyobraźni zajścia czyta się jak blogerski przepis na babeczki, czyli 10% treści, 90% wypełniacza.
Instynktownie targnął kołem w prawo, niejako ślepo pokładając zaufanie w drugiej stronie drogi, równie mrocznej, która wcale nie musiała być mniej zgubna. Na całe szczęście tu pnie podmokłych dębów okazały się być w bezpieczniejszej odległości, co dało mu czas na oddech i opanowanie sytuacji na drodze. „Co to kurwa było? Oby to już był koniec zaskoczeń” — pomyślał Quentin Dusk, przełykając ślinę i wycierając jedna po drugiej spocone dłonie o spodnie.
Prawie zginął, ale ma czas, żeby ładnie układać myśli w słowa.
Jeszcze do niedawna było widno.
No nie. Od jakichś dwóch stron w kółko powtarzasz, że jest ciemno.
Teraz, puszcza spowiła się nieprzeniknioną ciemnością. Zmodyfikowana deska rozdzielcza była jedyną rzeczą dającą nikłe oświetlenie we wnętrzu jego pojazdu. Zielonym światełkiem odznaczała się data i godzina:
-ły się data i godzina.
23 listopada, 17:46. Lecz żadnej 17:46 jeszcze nie było – w rzeczywistości była 16:46, bo Dusk notorycznie zapominał cofać na zimę zegarki w jego samochodzie. Z roztargnienia lub z lenistwa, lub z obu tych rzeczy naraz.
I po co to?
No i nie - jeśli z roztargnienia, to nie z lenistwa. Roztargnienie = zapominasz o czymś. Lenistwo = podejmujesz decyzję, by tego nie robić. Nie możesz podjąć decyzji, by nie robić tego, o czym nie wiesz, że masz to zrobić.
Jechał z Salt Lake City, to była już jego dziesiąta godzina za kółkiem. Był na wyczerpaniu. Majaki topielców we mgle, kołysanie się na drodze – stało się dla niego jasnym, że coraz bardziej potrzebował snu. W tej sytuacji zdawałoby się, że bardziej potrzebny byłby mu przydrożny motel, niż stacja benzynowa, lecz on był zdeterminowany. Nie zasnąłby, dopóki by jej nie znalazł. Dopóki nie dostarczyłby swojej bestii jadła.
Ta końcówka to już kompletny bełkot.
Teraz ogólne wrażenia.
Początek rzeczywiście zwraca uwagę. Po wyprostowaniu Twoich przekombinowanych zdań byłby intrygującym wstępem, podobnie, jak pierwsza scena. Dalej też nie jest źle pod względem prowadzenia fabuły... chociaż oczywiście są w niej ogromne wyrwy, czyli
- gość nie umie korzystać z mapy
- ma pusty bak, ale jeździ po lesie, bo zobaczył światełko
- ma pusty bak, ale pali gumy na żwirze i bawi się w rajdowca
- dba o samochód, ale jeździ po lesie, bo zobaczył światełko
Wspomniałeś w komentarzu, że ten szybki start dodałeś, bo jest cool i efekciarski... ale to nie tak. Nudna jazda autem przez step nie zrobi się interesująca i nie zacznie trzymać w napięciu przez to, że postać pali gumy. Na filmach może i wygląda to fajnie, ale nawet w filmie taka scena musi mieć uzasadnienie. W tekście to po pierwsze nie działa, a po drugie nawet, gdyby działało, to po co takie "spięcie" w tym momencie? Facet sobie spokojnie jedzie, martwi się, pali papierosa, myśli, matka mu umiera, jest ponuro, szaro, samotnie, bardzo by pasowało, gdyby jednał ostrożnie, ewentualnie jechał po prostu. To trochę tak, jakbyś opisał faceta pijącego na ławce w parku po otrzymaniu papierów rozwodowych i kazał mu nagle wystrzelić fajerwerki. OK, fajerwerki są efekciarskie, kolorowe, ładne, no ale...
Gdyby jednak pozbyć się nielogiczności, to sam obrazek - jadę, nie wiem, gdzie jestem, las, burza, łomatkodrzewo, uff, ale gdzie ja jestem? - to nieco wyeksploatowany, ale wciąż całkiem niezły początek dziwacznej przygody. Same obrazy, z których składasz swoją historię są ciekawe. Przedmówcy narzekają na opisy, ja się nie do końca zgodzę. Warto te obrazy uplastycznić, spokojnie można zwolnić tempo akcji poprzez skupienie na opisach, tylko, że te opisy muszą być dobre.
Jeśli chodzi o to, w jaki sposób te obrazy składasz w całość, to jak już wspomniano na poziomie sensu samej historii wszystko się sypie, ale na poziomie emocji i napięcia moim zdaniem jest nieźle. Tajemnica, potem trochę rozluźniamy, chwila spokoju, potem znów odrobina tajemnicy, potem dynamiczna scena i znów zwalniamy, ale już z przeczuciem, że stanie się coś jeszcze, i że to nie będzie nic dobrego.
Innymi słowy coś z tego będzie, ale trzeba na chwilę odłożyć to, co dobre, a skupić się na tym, co złe.
Kwestia pierwsza:
Żeby to wszystko miało ręce i nogi
W mojej wersji rozbiórki Twojego tekstu masz już pewne zalążki pytań kontrolnych, które warto sobie w czasie pisania zadawać: Czemu postać to robi? Jakie ma inne wyjście? Co myśli o swojej sytuacji? Jak widzi siebie? Czy to, co napisałem o jej poglądach, potrzebach i przyzwyczajeniach zgadza się z jej postępowaniem?
Decyzje postaci muszą wynikać z niej, być wypadkową jej charakteru, doświadczeń i skłonności oraz sytuacji, w jakiej się znalazła, a nie z tego, że Ty jako autor chcesz, żeby facet wjechał do lasu muscle carem z pustym bakiem, w dodatku rezygnując ze spotkania z
umierającą matką, bo zobaczył światełko. A jeśli to światełko miało w jakiś magiczny sposób oddziaływać na Quentina, to musisz to w jakikolwiek sposób zasugerować, bo na razie wygląda na to, że Twoja postać sobie tak po prostu wisi na sznurkach, na których jako autor ją zawiesiłeś, i nie myśli, tylko lezie tam, gdzie jej każesz.
Kwestia druga:
Język. Wiem, że zabrzmię teraz jak ktoś , kto myśli, że pozjadał wszystkie rozumy, ale niestety nie bez powodu mówi się, że żeby biegać, trzeba najpierw umieć chodzić. Udziwniasz, niektóre wstawki brzmią tak, że nie wiadomo, czy w zamyśle miały być śmieszne, mieszasz konwencje... i OK, to wszystko można robić, ale tylko, jeśli umie się po drodze nie zagubić poprawności i precyzji. Niektóre Twoje zdania nie oznaczają tego, co chciałbyś, żeby oznaczały. Sam zapędzasz się w kozi róg zwrotami, które w zamyśle miały być oryginalne, ale przez to, w jaki sposób i w którym momencie zostały wplecione w tekst stają się niezgrabne.
Warto to ćwiczyć na miniaturach - chociażby dlatego, że masz większą szansę na otrzymanie bardzo rozbudowanych i szczegółowych komentarzy od większej liczby użytkowników tutaj. Poza tym, nie musisz spędzać tygodni na oplataniu szkieletu historii tkanką opisów, tylko możesz sobie na szybko wypreparować jeden element, np. “Facet zgubił się na drodze jadąc na spotkanie z umierającą matką”, jest noc, burza, mnóstwo miejsca na opisy emocji i otoczenia, wystarczy to domknąć jakimś sensownym zakończeniem. Samo panowanie nad językiem spokojnie można trenować w ten sposób.
Najogólniejsze podsumowanie:
Moim zdaniem warto inwestować czas i umiejętności. Masz wyczucie, coś z tego będzie, tylko teraz potrzebny Ci warsztat.