Bajaderka z Grand Opera [tekst bitewny] 18+

1
A jednak Max Nessler zakochał się od pierwszego wejrzenia, o co jeszcze choćby dzień wcześniej był skłonny podejrzewać co najwyżej egzaltowane pensjonarki.
Zobaczył ją po raz pierwszy w restauracji hotelu Grand Opera w Buenos Aires, dokąd – wiedziony intuicją, która nader rzadko go zawodziła – uciekł z Niemiec przed paroma tygodniami, w całkiem zasadnej obawie przed brunatną zarazą i obłąkaniem wąsatego szaleńca. Miał dość pieniędzy, sprytu i tak potrzebnego w podobnych razach szczęścia, żeby móc odważyć się na zaczynanie życia od zera na innym kontynencie – ale takiego scenariusza nie przewidział.
Co tu dużo mówić: dziewczyna po prostu oczarowała Maxa, Smukła, ze staroświecko długimi, rudymi włosami, pochylała się w zamyśleniu nad szklanką whisky, siedząc samotnie przy stoliku ukrytym nieco za rozłożystym fikusem. Było w niej coś smutnego, jakby chmurnego i Max zapragnął natychmiast spojrzeć jej w oczy, upewnić się, że mają – tak, jak tego oczekiwał – kolor rozgniewanego oceanu.
Skinął ręką na kelnera, zdążył już zauważyć, że obsługa restauracji jest najlepiej poinformowana, jeśli chodzi o hotelowych gości, a za drobną opłatą chętnie dzieli się tą wiedzą z potrzebującymi.
-Tamta pani? - Kelner pogardliwie wydął wargi. - Przecież to Bajaderka, dziewczynka, na klienta czeka.
To jednocześnie i ułatwia, i trochę komplikuje sprawę, przemknęło Maxowi przez głowę. Był świadom tego, że jego urok osobisty pozwala mu zdobyć każdą kobietę i chętnie robił z tego użytek, jedynie parę razy w życiu decydując się na skorzystanie z płatnych usług. A teraz – choć pieniądze były najprostszą drogą do zdobycia, przynajmniej na chwilę, ciała tajemniczej dziewczyny – to jednak Maxowi nie chodziło tego wieczora jedynie o to...
-Bajaderkę dla pani poproszę, na mój koszt. - Nessler nawet na moment nie stracił ani odrobiny ze swoich nienagannych manier. - I jeszcze rachunek, chciałbym już uregulować – dorzucił, świadom tego, że zaraz opuści lokal, miał nadzieję, że w damskim towarzystwie. Nieuważnie przykładał kartę do terminala, obserwując, jak obsługujący tamtą część sali kelner, poinformowany przez kolegę, podaje dziewczynie talerzyk z ciastkiem – i przez chwilę rozmawiają, rzucając badawcze spojrzenia w kierunku Maxa.
Zakochałem się, cholera, naprawdę się zakochałem, myślał, kiedy, klucząc między stolikami, szedł przez restaurację, a serce biło mu jak oszalałe, zupełnie jak całe wieki temu, na wczasach w Nicei, kiedy – jako nastoletni chłopiec – całował się z Marie, swoją francuską rówieśnicą.
-To od pana, prawda? - Dziewczyna odezwała się pierwsza, tombakowy łańcuszek opasujący jej czoło połyskiwał przy każdym ruchu.
-Prawda. - Uśmiechnął się. - Pani pozwoli: Max Nessler. - Skinął z szacunkiem głową.
-Mam z tobą iść, co? - Obrzuciła go apatycznym spojrzeniem, wypranym z jakichkolwiek emocji; tak, jak się spodziewał, jej oczy miały kolor sztormu na Atlantyku. - Na długo?
Na zawsze, pomyślał Max.
-Na całą noc.
Dziewczyna pachniała dymem z papierosów, szarym mydłem i podłymi perfumami, tak, jak one wszystkie, i tym samym gestem, jaki widział u każdej z nich, chowała do torebki otrzymane z góry pieniądze – ale właśnie na nią Max patrzył z zachwytem, mimo wszystko była tak zadziwiająco inna...
Była jego, choć jeszcze o tym nie wiedziała.
-Jak masz na imię? - zapytał w końcu.
-A czy to nie wszystko jedno? Mecha, Rosario, może Pilar – nazywaj mnie, jak ci się tylko podoba, dla mnie to nie ma znaczenia... - Dziewczyna wzruszyła ramionami. Automatycznym, powtarzanym już setki razy ruchem popchnęła Maxa na kanapę i, uklęknąwszy przed nim, wprawnie, z zawodową obojętnością, zaczęła rozpinać guziki rozporka flanelowych spodni, pod którymi wyraźnie rysowała się już okazała męskość.
Max walczył z sobą przez dobrą chwilę, pobudzony do granic uległą, poddańczą obecnością dziewczyny, pożądający jej całym sobą, spragniony tego doskonałego, gibkiego ciała – i zmagał się z pragnieniem, żeby po prostu wziąć ją tak, jak dawały mu do tego prawo pieniądze, które zniknęły w torebce ze srebrzystą klamerką. Chciał i nie chciał jednocześnie, wolał przecież, żeby to stało się tak... normalnie, ona nie była przecież przypadkową dziwką z hotelu Grand Opera, a dziewczyną, którą w tak niezrozumiały, obłąkańczy sposób pokochał.
-Mecha... - Użył pewnie niewłaściwego imienia, ale nie umiał nazwać jej inaczej, a już na pewno nie pseudonimem, pod którym znali ją w restauracji. - Poczekaj, tak nie chcę.
Spojrzała na niego nierozumiejącymi oczami, sztorm na Atlantyku się wzmagał.
-A jak? - Usiadła okrakiem na jego kolanach, w dalszym ciągu bez cienia emocji sięgnęła do guzików koszuli.
-Nie jak z dziwką, tylko jak z kimś, kogo kocham. - Max przyciągnął dziewczynę do siebie, dotknął ustami jej warg wciąż jeszcze pachnących whisky – i nie pozwolił uciec, kiedy szarpnęła się, spłoszony nocny motyl – chociaż wiedział, że prostytutki nigdy tak się nie całują.
-Spokojnie, Mecha... - wymruczał, walcząc z jej obojętnością. - Nie bój, tobie też będzie dobrze...
Żadne z nich nie wiedziało, że łóżko może wyglądać właśnie tak. Miękko, ciepło, miłośnie, pełne czułości, z jaką Max cierpliwie przełamywał opór i zdziwienie dziewczyny, zaskoczonej tym, że – jak nigdy dotąd – mężczyźnie chodzi o nią, a nie tylko o to, żeby użyć jej ciała. Byli ze sobą, tak po prostu, naturalnie i oczywiście.
Powoli. Spokojnie. Prawdziwie.
Zachłanne, łapczywe pocałunki. Spragnione dłonie, jego palce pieszczące delikatne piersi, dotyk jej mokrego języka na jego skórze. Zapamiętałe, coraz szybsze ruchy, ciężki oddech obojga, lepka wilgoć na brzuchu dziewczyny – i wreszcie jej krzyk, rozbrzmiewający w uszach Maxa jak najpiękniejsza muzyka, kiedy wreszcie udało mu się doprowadzić ją po raz pierwszy w życiu na szczyt rozkoszy...
Leżała w wymiętej pościeli, pachnącej ich niedawną bliskością, i spod zmrużonych rzęs przyglądała się drzemiącemu Maxowi, obejmującemu ją ciasno ramieniem. Nie spodziewała się, że to, czym zarabia, może tak wyglądać, być tak przyjemne również i dla niej samej – i nareszcie nie czuła się brudna, nie chciała jak najszybciej wymazać z pamięci spotkania z kolejnym klientem. Bo dziś nie była już Bajaderką, prostytutką z hotelu Grand Opera – a po prostu szczęśliwą kobietą. Ostrożnie wysunęła się z objęć Maxa i, sięgnąwszy po leżącą na dywanie obok łóżka torebkę, wyjęła z niej plik banknotów i odłożyła na nocny stolik. Nie chciała ich, nie mogła przyjąć tej zapłaty; nie od mężczyzny, którego pokochała.
-Co tam, Mecha?... - zamruczał półsennie Max, ruchy dziewczyny mimo wszystko wyrwały go z drzemki.
Pochyliła się nad nim, spoglądając mu w oczy – jej wzburzony Atlantyk, jego świetlisty bursztyn – i z czułością dotknęła szorstkiego od zarostu policzka.
-Mam na imię Ines... - Uśmiechnęła się w końcu i, zlizując krople potu z jego skóry, powoli zsunęła niżej, sięgając ustami do męskości Maxa.
Ale tym razem naprawdę tego chciała.
***
Kiedy Max zobaczył ją w końcu w końcu następnego wieczora, znów była Bajaderką, śmieciem z Grand Opery, przedmiotem, który mógł wziąć sobie każdy, jeśli tylko miał na to dość pieniędzy. Wychodziła z sali prowadzona przez wysokiego Argentyńczyka, w jej oczach migotały rozpacz i obrzydzenie; Nessler widział, jak poruszyła wargami, bezgłośnie wypowiadając jego imię. A przecież nic nie mógł zrobić, choć odruchowo zacisnął palce na przezornie trzymanym w kieszeni sprężynowym nożu. Ines nie była jego własnością, teraz mógł tylko czekać na nią przy stoliku pod fikusem, walcząc z rozszalałą zazdrością i wyobraźnią, podsuwającą mu obrazy tego, co z całą pewnością dziewczyna robiła właśnie z klientem...
Wróciła na salę jak gdyby nigdy nic, z doskonale znaną Maxowi, właściwą dla wszystkich dziwek obojętnością. Dopiero, kiedy usiadła obok niego, kiedy dotknął jej dłoni o szczupłych palcach i niechlujnie obgryzionych paznokciach, i poczuł, jak cała drży – zrozumiał, że to tylko gra pozorów, pozwalająca jej funkcjonować w tym mrocznym świecie, którego była częścią.
-Nie pytaj, Max – poprosiła i uciekła przed samą sobą w bezpieczne milczenie, w zamyśleniu dotykając ust herbacianą różą, którą dostała od Nesslera. - Tamto jest już nieważne, ja szybko o nich zapominam. - Ines uśmiechnęła się w końcu, Max poczuł, jak pod stołem dotyka jego nogi bosą stopą, powoli sunąc nią coraz wyżej i wyżej. - Chodźmy już stąd. Tak bardzo chcę się z tobą kochać...
Woda była ciepła i przyjemna. Ines, zadowolona i zrelaksowana, poddawała się niemal pieszczotliwemu dotykowi gąbki, miękko sunącej po jej nagiej skórze.
Świadomość tego, że dziewczynę dotykał przed chwilą ktoś inny, była dla Maxa trudna do zniesienia. Klęczał obok wanny, z podwiniętymi do łokci rękawami białej koszuli, i zmywał ślady obcych rąk z ciała Ines, powoli i metodycznie, błądził po idealnych w proporcjach wypukłościach, łukach i wklęśnięciach, po wciąż jeszcze świeżych, sinych pręgach na plecach, które zauważył już poprzedniej nocy, ale nie odważył się wtedy zapytać.
-Klient czy alfons? - Max delikatnie pogładził Ines między łopatkami.
-A jakie to ma znaczenie? - Wzruszyła tylko ramionami. - Zawsze boli tak samo.
Nessler zacisnął pięści w bezsilnej złości.
-Jakbym go dorwał, to... - warknął przez zęby, nie rozumiał, jakim sukinsynem trzeba być, żeby uderzyć kobietę.
-Daj już spokój, Max. - Ines sięgnęła mokrymi palcami do jego rozporka. - Chodź wreszcie do mnie, stęskniłam się za tą twoją armatą...
***
-Rzuć to, Ines. Proszę, bądźmy ze sobą tak po prostu, tak zwyczajnie...
Dziewczyna patrzyła na Maxa stojącego w mdłym świetle ulicznej latarni, żółtawy blask jeszcze bardziej złocił mu zaczesane do tyłu, lśniące od brylantyny jasne włosy, w bursztynowych oczach tańczyły mu ochrowe cienie.
-Zobacz, ja jestem ruda, a ty złocisty. - Zauważyła Ines, całkiem bez związku z ich rozmową. - To nie takie proste, Max; oni mi tego nie darują, nawet teraz sporo ryzykuję...
-Naprawdę chcesz tak dalej żyć? - Założył kapelusz, który trzymał dotąd w ręku, zsuwając go lekko na prawą stronę, co nadawało mu nieco zawadiackiego wyglądu. - Zrobię, co będę mógł, pomogę ci. Mam pieniądze, wystarczająco, żeby kupić nam obojgu nowe życie w jakimkolwiek innym mieście...
-Naiwny chłopak z dobrego domu. - Ines namiętnie pocałowała Maxa w usta, wyjąwszy mu tuż przed tym papierosa spomiędzy warg. - I uroczy drań. Ale dobrze, dla ciebie jednego mogę spróbować...
***
Już trzeci wieczór czekał na nią w restauracji hotelu Grand Opera – ale nie przychodziła. Na próżno przynosił bukiety herbacianych róż, które tak bardzo chciał wręczyć Ines, bajaderki wciąż tkwiły nietknięte na talerzykach.
Max sam nie rozumiał, jak mógł być tak nierozsądny i beztroski, żeby nie spytać dziewczyny, gdzie jeszcze mógłby ją znaleźć. Tym razem nie pomogły nawet pieniądze, nie dało się kupić za nie żadnej informacji od hotelowej obsługi; Bajaderka z Grand Opery zniknęła bez śladu.
Ale Max mimo wszystko czekał, nie wierzył, że jego Ines mogłaby odejść bez słowa wyjaśnienia, już po wszystkim zostawić go tak, jak robiła z każdym innym klientem. Bo on przecież już pierwszej nocy stał się dla dziewczyny kimś znacznie więcej, był tego pewien, jak chyba niczego innego w życiu...
Znudzony, machinalnie sięgnął po gazetę leżącą na stole. Świat żył tym, co działo się w Europie, atakiem Rzeszy na Westerplatte, nagłówki artykułów krzyczały o wojnie i Hitlerze, snuły mniej lub bardziej ponure wizje i proroctwa dotyczące przyszłości – tak, że Max pochłonięty ich lekturą, nie zauważył nawet tytułu krótkiej notatki w dolnym rogu przedostatniej strony:
„Makabryczne morderstwo prostytutki w dzielnicy La Boca”
Dobra architektura nie ma narodowości.
s

Bajaderka z Grand Opera [tekst bitewny] 18+

2
Ech... Ładnie to jest napisane. Z dużą swobodą narracji. Jedno mi tylko zazgrzytało: zbyt nagłe przejście od pierwszej rozmowy w restauracji i pytania: mam z tobą iść? - do działań na kanapie. Przydałoby się choćby dorzucić, że przenieśli się do Maxa pokoju. W hotelu? W mieszkaniu? Bo tak, jak teraz, wygląda na to, że dziewczyna zabiera się do rozpinania Maxowi spodni na kanapie w restauracji.
No i jeszcze to:
Isabel pisze: I jeszcze rachunek, chciałbym już uregulować – dorzucił, świadom tego, że zaraz opuści lokal, miał nadzieję, że w damskim towarzystwie. Nieuważnie przykładał kartę do terminala,
Isa, na litość! Terminal? Karta? W sierpniu 1939? :shock:
Ale jako całości - nie kupuję. Skoro ona była
Isabel pisze: dziewczyną, którą w tak niezrozumiały, obłąkańczy sposób pokochał.
To dlaczego nie powiedział jej: zostań? Pozwolił odejść? A potem
Isabel pisze: Ines nie była jego własnością, teraz mógł tylko czekać na nią przy stoliku pod fikusem, walcząc z rozszalałą zazdrością i wyobraźnią, podsuwającą mu obrazy tego, co z całą pewnością dziewczyna robiła właśnie z klientem...
To jest fatalnie melodramatyczne, poetyką filmowych melodramatów z lat 30.
Przecież gdyby jej powiedział, żeby została z nim, ona wcale nie musiałaby się zgodzić. Mogłaby nie dowierzać, uważać, że to jego chwilowy kaprys, zachcianka, która szybko minie. Nie chciałaby mu zaufać. Coś by się pomiędzy nimi działo: przyciąganie, odtrącanie, jakaś próba ułożenia wzajemnej relacji. Jakiś warunek z jej strony: jeżeli powtórzysz mi to samo za trzy dni... I finał mógłby być dokładnie taki sam, jak wymyśliłaś.
Bo teraz, kiedy czytam o facecie, który siedzi z nożem w kieszeni za fikusem i obserwuje, jak klient wychodzi z dziewczyną, którą on kocha, i ten facet tłumaczy sobie, że przecież dziewczyna nie jest jego własnością, a potem idzie przeżywać rozszalałą zazdrość, to mogę tylko powtórzyć: nie kupuję.
Miłość od pierwszego wejrzenia, zaanonsowana na samym początku tekstu, okazała się rekwizytem, który nie służy do niczego.


Aha: nie wiem, czy bajaderki były znane w Buenos Aires, ale już mniejsza o to.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Bajaderka z Grand Opera [tekst bitewny] 18+

3
Rubia pisze: Isa, na litość! Terminal? Karta? W sierpniu 1939? :shock:
Skoro już pierwsza osoba zauważyła, to od razu to wyjaśnię :) Taki był dodatkowy warunek bitwy, który miał być wyjawiony dopiero po jej zakończeniu: użycie w całkowicie naturalny dla bohaterów, sposób przedmiotu, który nie pasuje do realiów - albo użycie magii w typowo niemagicznym świecie (i też tak, że nie budzi to zdziwienia postaci w tekście) :D
Dobra architektura nie ma narodowości.
s

Bajaderka z Grand Opera [tekst bitewny] 18+

5
1)"Był świadom tego, że jego urok osobisty pozwala mu zdobyć każdą kobietę i chętnie robił z tego użytek, jedynie parę razy w życiu decydując się na skorzystanie z płatnych usług" - Tutaj rozdzieliłbym zdania, i drugie zdanie mogłoby mieć kształt: " "Jedynie parę razy w życiu zdecydował się na skorzystanie z płatnych usług". W każdym razie, moim zdaniem, trzeba zmienić "decydując się" na "zdecydował się".
DOBRA NOWINA: Niebyt - nie istnieje!

Bajaderka z Grand Opera [tekst bitewny] 18+

6
Ogólnie językowo dobrze, historia gorzka i ciężka, język pięknie oddaje atmosferę zadymionego lokalu pełnego moralnych bankrutów. Zakończenie, choć nie zaskakuje, robi wrażenie.

Teraz minusy:
Obłęd szaleńca - masło maślane.
Poddańczo, uległe - dwa razy to samo.
Udało mu się po raz pierwszy doprowadzić ją na szczyt rozkoszy - to zdanie nie znaczy, że Ines po raz pierwszy przeżyła orgazm, tylko, że bohater pierwszy raz w życiu dał jej orgazm, co nie jest niczym dziwnym zważywszy, że widzą się pierwszy raz w życiu.
Brakuje połączenia między salą a kanapą, brzmi to tak, jakby uprawiali seks tuż za drzwiami sali restauracyjnej.
Dziwne przeskoki narracji z głowy Maxa do głowy Ines.
Za mocno przywiązałaś się do porównania oczu z oceanem, w tak krótkim tekście to trochę męczy.

Ogólnie - ale to już nie tyle zarzut, ile spostrzeżenie - mam wrażenie, że historia jest prowadzona w sposób, który nieco dziwacznie interpretuje zachowanie Maksa. Zachował się jak skończony d*pek, a tymczasem z historii wynika, że Ines to się podoba, ba, mam wrażenie, że sam tekst nie ocenia jego zachowania negatywnie. Trudno ocenić, gdzie leży granica między postawą i poglądami postaci, a postawą narratora. Ale mniejsza z tym.

Ciekawe zderzenie, jeśli miało pokazać, jak doszczętnie Ines jest wyprana z szacunku do samej siebie, skoro przyjmuje tę dziwną grę. Bo, jak by nie patrzeć, zwykli klienci płacili tylko za ciało i respektowali granicę miedzy pracą a życiem osobistym prostytutki, zaś Maks idzie krok dalej, wykorzystując podstęp i swoją władzę włazi z buciorami w jej życie, każe udawać uczucie, napada na jej intymność i emocjonalność, każe jej sprzedać coś cenniejszego, niż ciało. To, że Ines nie dała mu w gębę i nie rzuciła w niego otrzymanymi chwilę wcześniej pieniędzmi pięknie pokazuje, w jak chorym świecie ona żyje.

Bajaderka z Grand Opera [tekst bitewny] 18+

7
Lubię takie tematy - trochę pikanterii, trochę romantyzmu, jednak czytanie tekstu bardzo mnie zmęczyło. Nie podobały mi się przeskoki z jednaj postaci do drugiej, jakby tekst był pisany w pośpiechu. Konstrukcje niektórych zdań męczące.
Isabel pisze: Zobaczył ją po raz pierwszy w restauracji hotelu Grand Opera w Buenos Aires, dokąd – wiedziony intuicją, która nader rzadko go zawodziła – uciekł z Niemiec przed paroma tygodniami, w całkiem zasadnej obawie przed brunatną zarazą i obłąkaniem wąsatego szaleńca. Miał dość pieniędzy, sprytu i tak potrzebnego w podobnych razach szczęścia, żeby móc odważyć się na zaczynanie życia od zera na innym kontynencie – ale takiego scenariusza nie przewidział.
Ten akapit to jak dla mnie szaleństwo stylistyczne. Musiałam przeczytać go dwa, a nawet trzy razy żeby zrozumieć sens.

Poza tym pomysł na narrację wyśmienity. Koniec super, ale bez fajerwerków.
https://www.facebook.com/Barbara-Wysocz ... 1578587617
Ujrzałem ją już z bardzo daleka: siedziała na tarasie brudnej kawiarni i paliła papierosa w taki sposób, że nawet pięcioletnie dziecko nie miałoby wątpliwości, czym się trudni..
Julio Cortazar, Gra w klasy

Bajaderka z Grand Opera [tekst bitewny] 18+

8
Opowiadanie mi się podobało, ale są dwie rzeczy, które rzuciły mi się w oczy.

Isabel pisze: kolor rozgniewanego oceanu.
Isabel pisze: Pochyliła się nad nim, spoglądając mu w oczy – jej wzburzony Atlantyk
Rozumiem, że jej oczy miały kolor wody oceanu podczas sztormu. Problem w tym, że w takiej sytuacji ocean potrafi przyjąć masę różnych odcieni - zależnie od miejsca, temperatury i pory roku.
Isabel pisze: jej oczy miały kolor sztormu na Atlantyku.
Jaki kolor ma sztorm?

Druga sprawa - jak dla mnie zdecydowanie za dużo myślników w całym tekście, a szczególnie tutaj:
Isabel pisze: -Nie jak z dziwką, tylko jak z kimś, kogo kocham. - Max przyciągnął dziewczynę do siebie, dotknął ustami jej warg wciąż jeszcze pachnących whisky – i nie pozwolił uciec, kiedy szarpnęła się, spłoszony nocny motyl – chociaż wiedział, że prostytutki nigdy tak się nie całują.
Kwestia dialogu miesza się z opisem.

Bajaderka z Grand Opera [tekst bitewny] 18+

9
Nie jestem targetem, znaczy - nie ma chemii między mną a tekstem :) napisany nieźle, choć trochę sypek jest, natomiast jakoś nie wierzę postaciom.

Z warsztatowych rzeczy:
- brakuje jasnych przejść między scenami
- tu: "i wreszcie jej krzyk, rozbrzmiewający w uszach Maxa jak najpiękniejsza muzyka, kiedy wreszcie udało mu się doprowadzić ją po raz pierwszy w życiu na szczyt rozkoszy..." pojawia się kwestia, skąd Max wie, że nigdy wcześniej nie miała orgazmu? :P
- zdecydowanie lepiej by było, gdyby jednak Max zauważył tytuł. Bo tak jest to właśnie takie gładkie, wystrugane z drewna, nic nie uderza w serce. A ja bym wolał, żeby tu było więcej emocji, a w finale - gorycz faceta, że kretyn nic nie zrobił, a przecież ją kochał. A tak, ot, taka historia o rozminięciu. Ale oczywiście to uwaga z gatunku degustibusów, bo Twoje zakończenie realizuje po prostu inną koncepcję.

Added in 2 hours 9 minutes 48 seconds:
Aha, bo zapomniałem dopisać do warsztatowych uwag: drugi akapit jest mocno przeinformatyzowany :)
Mówcie mi Pegasus :)
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Bajaderka z Grand Opera [tekst bitewny] 18+

11
"Wąsaty szaleniec" wywołał uśmiech na mojej twarzy kiedy pod koniec opowiadania dowiedziałem się, że akcja toczy się pod koniec lat 30 XX wieku.
Nie chce powtarzać po innych ale dodałbym jakieś płynne przejścia między scenami bo tego rzeczywiście brakuje i nie wiem jaki kolor ma Atlantyk podczas sztormu. Momentami jest taki natłok znaków interpunkcyjnych, że człowiek się zastanawia czy to dialog czy może co innego.

Ale koniec końców, pomijając niejasności i błędy, bawiłem się całkiem dobrze czytając twój tekst.

Bajaderka z Grand Opera [tekst bitewny] 18+

12
Isabel pisze: kolor rozgniewanego oceanu.
Znaczy, ołów?
Poniżej kilka "jabymtotak"
Isabel pisze: Skinął ręką na kelnera, zdążył już zauważyć, że obsługa restauracji jest najlepiej poinformowana
Raczej "wiedział z doświadczenia", skoro światowiec.
Isabel pisze: Kelner pogardliwie wydął wargi.
Raczej bym tu widział znaczący uśmieszek, albo szefostwo ją toleruje czy wręcz ceni obecność, a wtedy za pogardliwe wydęcie można dostać kopa z roboty - albo nie ma tam dla niej miejsca, to porządny przybytek!
Isabel pisze: był świadom tego, że jego urok osobisty pozwalał mu zdobyć niemal/wręcz każdą kobietę
Isabel pisze: ale właśnie na nią Max patrzył z zachwytem
a na kogo jak nie właśnie na nią? "ale mimo to Max..."
Isabel pisze: popchnęła Maxa na kanapę
Nie zaznaczony przeskok miejsca. I nie wiem czy woń (nie zapach) papierosów, szarego mydła etc poczuł jeszcze w hotelu czy już "u mnie".
Isabel pisze: dotknął ustami jej warg wciąż jeszcze pachnących whisky
raczej smakujących.
Isabel pisze: dotyk jej mokrego języka na jego skórze.
albo "jej" albo "jego" do wywalenia, przeca żadne nie liże siebie. Ślini się jak bulgot?
Isabel pisze: doprowadzić ją po raz pierwszy w życiu na szczyt rozkoszy...
O tym chyba napisano powyżej. "Po raz pierwszy" out, chyba że narrator jedzie na wybujałym ego Maxa
Isabel pisze: kiedy dotknął jej dłoni o szczupłych palcach i niechlujnie obgryzionych paznokciach
Jeszczem nie widział elegancko obgryzionych paznokci.
Isabel pisze: Woda była ciepła i przyjemna.
Znowu nie zaznaczony przeskok miejsca.
Isabel pisze: błądził po idealnych w proporcjach wypukłościach, łukach i wklęśnięciach
out
Isabel pisze: żółtawy blask jeszcze bardziej złocił mu zaczesane do tyłu, lśniące od brylantyny jasne włosy, w bursztynowych oczach tańczyły mu ochrowe cienie.
Romecki pisze: zdecydowanie lepiej by było, gdyby jednak Max zauważył tytuł. Bo tak jest to właśnie takie gładkie, wystrugane z drewna, nic nie uderza w serce. A ja bym wolał, żeby tu było więcej emocji, a w finale - gorycz faceta, że kretyn nic nie zrobił, a przecież ją kochał. A tak, ot, taka historia o rozminięciu.
A pod tym się podpiszę czterema kopytami.
Sprawnie, ale nie odciśnie się w mojej pamięci.
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”