A jednak Max Nessler zakochał się od pierwszego wejrzenia, o co jeszcze choćby dzień wcześniej był skłonny podejrzewać co najwyżej egzaltowane pensjonarki.
Zobaczył ją po raz pierwszy w restauracji hotelu Grand Opera w Buenos Aires, dokąd – wiedziony intuicją, która nader rzadko go zawodziła – uciekł z Niemiec przed paroma tygodniami, w całkiem zasadnej obawie przed brunatną zarazą i obłąkaniem wąsatego szaleńca. Miał dość pieniędzy, sprytu i tak potrzebnego w podobnych razach szczęścia, żeby móc odważyć się na zaczynanie życia od zera na innym kontynencie – ale takiego scenariusza nie przewidział.
Co tu dużo mówić: dziewczyna po prostu oczarowała Maxa, Smukła, ze staroświecko długimi, rudymi włosami, pochylała się w zamyśleniu nad szklanką whisky, siedząc samotnie przy stoliku ukrytym nieco za rozłożystym fikusem. Było w niej coś smutnego, jakby chmurnego i Max zapragnął natychmiast spojrzeć jej w oczy, upewnić się, że mają – tak, jak tego oczekiwał – kolor rozgniewanego oceanu.
Skinął ręką na kelnera, zdążył już zauważyć, że obsługa restauracji jest najlepiej poinformowana, jeśli chodzi o hotelowych gości, a za drobną opłatą chętnie dzieli się tą wiedzą z potrzebującymi.
-Tamta pani? - Kelner pogardliwie wydął wargi. - Przecież to Bajaderka, dziewczynka, na klienta czeka.
To jednocześnie i ułatwia, i trochę komplikuje sprawę, przemknęło Maxowi przez głowę. Był świadom tego, że jego urok osobisty pozwala mu zdobyć każdą kobietę i chętnie robił z tego użytek, jedynie parę razy w życiu decydując się na skorzystanie z płatnych usług. A teraz – choć pieniądze były najprostszą drogą do zdobycia, przynajmniej na chwilę, ciała tajemniczej dziewczyny – to jednak Maxowi nie chodziło tego wieczora jedynie o to...
-Bajaderkę dla pani poproszę, na mój koszt. - Nessler nawet na moment nie stracił ani odrobiny ze swoich nienagannych manier. - I jeszcze rachunek, chciałbym już uregulować – dorzucił, świadom tego, że zaraz opuści lokal, miał nadzieję, że w damskim towarzystwie. Nieuważnie przykładał kartę do terminala, obserwując, jak obsługujący tamtą część sali kelner, poinformowany przez kolegę, podaje dziewczynie talerzyk z ciastkiem – i przez chwilę rozmawiają, rzucając badawcze spojrzenia w kierunku Maxa.
Zakochałem się, cholera, naprawdę się zakochałem, myślał, kiedy, klucząc między stolikami, szedł przez restaurację, a serce biło mu jak oszalałe, zupełnie jak całe wieki temu, na wczasach w Nicei, kiedy – jako nastoletni chłopiec – całował się z Marie, swoją francuską rówieśnicą.
-To od pana, prawda? - Dziewczyna odezwała się pierwsza, tombakowy łańcuszek opasujący jej czoło połyskiwał przy każdym ruchu.
-Prawda. - Uśmiechnął się. - Pani pozwoli: Max Nessler. - Skinął z szacunkiem głową.
-Mam z tobą iść, co? - Obrzuciła go apatycznym spojrzeniem, wypranym z jakichkolwiek emocji; tak, jak się spodziewał, jej oczy miały kolor sztormu na Atlantyku. - Na długo?
Na zawsze, pomyślał Max.
-Na całą noc.
Dziewczyna pachniała dymem z papierosów, szarym mydłem i podłymi perfumami, tak, jak one wszystkie, i tym samym gestem, jaki widział u każdej z nich, chowała do torebki otrzymane z góry pieniądze – ale właśnie na nią Max patrzył z zachwytem, mimo wszystko była tak zadziwiająco inna...
Była jego, choć jeszcze o tym nie wiedziała.
-Jak masz na imię? - zapytał w końcu.
-A czy to nie wszystko jedno? Mecha, Rosario, może Pilar – nazywaj mnie, jak ci się tylko podoba, dla mnie to nie ma znaczenia... - Dziewczyna wzruszyła ramionami. Automatycznym, powtarzanym już setki razy ruchem popchnęła Maxa na kanapę i, uklęknąwszy przed nim, wprawnie, z zawodową obojętnością, zaczęła rozpinać guziki rozporka flanelowych spodni, pod którymi wyraźnie rysowała się już okazała męskość.
Max walczył z sobą przez dobrą chwilę, pobudzony do granic uległą, poddańczą obecnością dziewczyny, pożądający jej całym sobą, spragniony tego doskonałego, gibkiego ciała – i zmagał się z pragnieniem, żeby po prostu wziąć ją tak, jak dawały mu do tego prawo pieniądze, które zniknęły w torebce ze srebrzystą klamerką. Chciał i nie chciał jednocześnie, wolał przecież, żeby to stało się tak... normalnie, ona nie była przecież przypadkową dziwką z hotelu Grand Opera, a dziewczyną, którą w tak niezrozumiały, obłąkańczy sposób pokochał.
-Mecha... - Użył pewnie niewłaściwego imienia, ale nie umiał nazwać jej inaczej, a już na pewno nie pseudonimem, pod którym znali ją w restauracji. - Poczekaj, tak nie chcę.
Spojrzała na niego nierozumiejącymi oczami, sztorm na Atlantyku się wzmagał.
-A jak? - Usiadła okrakiem na jego kolanach, w dalszym ciągu bez cienia emocji sięgnęła do guzików koszuli.
-Nie jak z dziwką, tylko jak z kimś, kogo kocham. - Max przyciągnął dziewczynę do siebie, dotknął ustami jej warg wciąż jeszcze pachnących whisky – i nie pozwolił uciec, kiedy szarpnęła się, spłoszony nocny motyl – chociaż wiedział, że prostytutki nigdy tak się nie całują.
-Spokojnie, Mecha... - wymruczał, walcząc z jej obojętnością. - Nie bój, tobie też będzie dobrze...
Żadne z nich nie wiedziało, że łóżko może wyglądać właśnie tak. Miękko, ciepło, miłośnie, pełne czułości, z jaką Max cierpliwie przełamywał opór i zdziwienie dziewczyny, zaskoczonej tym, że – jak nigdy dotąd – mężczyźnie chodzi o nią, a nie tylko o to, żeby użyć jej ciała. Byli ze sobą, tak po prostu, naturalnie i oczywiście.
Powoli. Spokojnie. Prawdziwie.
Zachłanne, łapczywe pocałunki. Spragnione dłonie, jego palce pieszczące delikatne piersi, dotyk jej mokrego języka na jego skórze. Zapamiętałe, coraz szybsze ruchy, ciężki oddech obojga, lepka wilgoć na brzuchu dziewczyny – i wreszcie jej krzyk, rozbrzmiewający w uszach Maxa jak najpiękniejsza muzyka, kiedy wreszcie udało mu się doprowadzić ją po raz pierwszy w życiu na szczyt rozkoszy...
Leżała w wymiętej pościeli, pachnącej ich niedawną bliskością, i spod zmrużonych rzęs przyglądała się drzemiącemu Maxowi, obejmującemu ją ciasno ramieniem. Nie spodziewała się, że to, czym zarabia, może tak wyglądać, być tak przyjemne również i dla niej samej – i nareszcie nie czuła się brudna, nie chciała jak najszybciej wymazać z pamięci spotkania z kolejnym klientem. Bo dziś nie była już Bajaderką, prostytutką z hotelu Grand Opera – a po prostu szczęśliwą kobietą. Ostrożnie wysunęła się z objęć Maxa i, sięgnąwszy po leżącą na dywanie obok łóżka torebkę, wyjęła z niej plik banknotów i odłożyła na nocny stolik. Nie chciała ich, nie mogła przyjąć tej zapłaty; nie od mężczyzny, którego pokochała.
-Co tam, Mecha?... - zamruczał półsennie Max, ruchy dziewczyny mimo wszystko wyrwały go z drzemki.
Pochyliła się nad nim, spoglądając mu w oczy – jej wzburzony Atlantyk, jego świetlisty bursztyn – i z czułością dotknęła szorstkiego od zarostu policzka.
-Mam na imię Ines... - Uśmiechnęła się w końcu i, zlizując krople potu z jego skóry, powoli zsunęła niżej, sięgając ustami do męskości Maxa.
Ale tym razem naprawdę tego chciała.
***
Kiedy Max zobaczył ją w końcu w końcu następnego wieczora, znów była Bajaderką, śmieciem z Grand Opery, przedmiotem, który mógł wziąć sobie każdy, jeśli tylko miał na to dość pieniędzy. Wychodziła z sali prowadzona przez wysokiego Argentyńczyka, w jej oczach migotały rozpacz i obrzydzenie; Nessler widział, jak poruszyła wargami, bezgłośnie wypowiadając jego imię. A przecież nic nie mógł zrobić, choć odruchowo zacisnął palce na przezornie trzymanym w kieszeni sprężynowym nożu. Ines nie była jego własnością, teraz mógł tylko czekać na nią przy stoliku pod fikusem, walcząc z rozszalałą zazdrością i wyobraźnią, podsuwającą mu obrazy tego, co z całą pewnością dziewczyna robiła właśnie z klientem...
Wróciła na salę jak gdyby nigdy nic, z doskonale znaną Maxowi, właściwą dla wszystkich dziwek obojętnością. Dopiero, kiedy usiadła obok niego, kiedy dotknął jej dłoni o szczupłych palcach i niechlujnie obgryzionych paznokciach, i poczuł, jak cała drży – zrozumiał, że to tylko gra pozorów, pozwalająca jej funkcjonować w tym mrocznym świecie, którego była częścią.
-Nie pytaj, Max – poprosiła i uciekła przed samą sobą w bezpieczne milczenie, w zamyśleniu dotykając ust herbacianą różą, którą dostała od Nesslera. - Tamto jest już nieważne, ja szybko o nich zapominam. - Ines uśmiechnęła się w końcu, Max poczuł, jak pod stołem dotyka jego nogi bosą stopą, powoli sunąc nią coraz wyżej i wyżej. - Chodźmy już stąd. Tak bardzo chcę się z tobą kochać...
Woda była ciepła i przyjemna. Ines, zadowolona i zrelaksowana, poddawała się niemal pieszczotliwemu dotykowi gąbki, miękko sunącej po jej nagiej skórze.
Świadomość tego, że dziewczynę dotykał przed chwilą ktoś inny, była dla Maxa trudna do zniesienia. Klęczał obok wanny, z podwiniętymi do łokci rękawami białej koszuli, i zmywał ślady obcych rąk z ciała Ines, powoli i metodycznie, błądził po idealnych w proporcjach wypukłościach, łukach i wklęśnięciach, po wciąż jeszcze świeżych, sinych pręgach na plecach, które zauważył już poprzedniej nocy, ale nie odważył się wtedy zapytać.
-Klient czy alfons? - Max delikatnie pogładził Ines między łopatkami.
-A jakie to ma znaczenie? - Wzruszyła tylko ramionami. - Zawsze boli tak samo.
Nessler zacisnął pięści w bezsilnej złości.
-Jakbym go dorwał, to... - warknął przez zęby, nie rozumiał, jakim sukinsynem trzeba być, żeby uderzyć kobietę.
-Daj już spokój, Max. - Ines sięgnęła mokrymi palcami do jego rozporka. - Chodź wreszcie do mnie, stęskniłam się za tą twoją armatą...
***
-Rzuć to, Ines. Proszę, bądźmy ze sobą tak po prostu, tak zwyczajnie...
Dziewczyna patrzyła na Maxa stojącego w mdłym świetle ulicznej latarni, żółtawy blask jeszcze bardziej złocił mu zaczesane do tyłu, lśniące od brylantyny jasne włosy, w bursztynowych oczach tańczyły mu ochrowe cienie.
-Zobacz, ja jestem ruda, a ty złocisty. - Zauważyła Ines, całkiem bez związku z ich rozmową. - To nie takie proste, Max; oni mi tego nie darują, nawet teraz sporo ryzykuję...
-Naprawdę chcesz tak dalej żyć? - Założył kapelusz, który trzymał dotąd w ręku, zsuwając go lekko na prawą stronę, co nadawało mu nieco zawadiackiego wyglądu. - Zrobię, co będę mógł, pomogę ci. Mam pieniądze, wystarczająco, żeby kupić nam obojgu nowe życie w jakimkolwiek innym mieście...
-Naiwny chłopak z dobrego domu. - Ines namiętnie pocałowała Maxa w usta, wyjąwszy mu tuż przed tym papierosa spomiędzy warg. - I uroczy drań. Ale dobrze, dla ciebie jednego mogę spróbować...
***
Już trzeci wieczór czekał na nią w restauracji hotelu Grand Opera – ale nie przychodziła. Na próżno przynosił bukiety herbacianych róż, które tak bardzo chciał wręczyć Ines, bajaderki wciąż tkwiły nietknięte na talerzykach.
Max sam nie rozumiał, jak mógł być tak nierozsądny i beztroski, żeby nie spytać dziewczyny, gdzie jeszcze mógłby ją znaleźć. Tym razem nie pomogły nawet pieniądze, nie dało się kupić za nie żadnej informacji od hotelowej obsługi; Bajaderka z Grand Opery zniknęła bez śladu.
Ale Max mimo wszystko czekał, nie wierzył, że jego Ines mogłaby odejść bez słowa wyjaśnienia, już po wszystkim zostawić go tak, jak robiła z każdym innym klientem. Bo on przecież już pierwszej nocy stał się dla dziewczyny kimś znacznie więcej, był tego pewien, jak chyba niczego innego w życiu...
Znudzony, machinalnie sięgnął po gazetę leżącą na stole. Świat żył tym, co działo się w Europie, atakiem Rzeszy na Westerplatte, nagłówki artykułów krzyczały o wojnie i Hitlerze, snuły mniej lub bardziej ponure wizje i proroctwa dotyczące przyszłości – tak, że Max pochłonięty ich lekturą, nie zauważył nawet tytułu krótkiej notatki w dolnym rogu przedostatniej strony:
„Makabryczne morderstwo prostytutki w dzielnicy La Boca”