Kamień [baśń]

1
Osiągnąwszy wmiaropoprawność w pisaniu miniatur, poczułam potrzebę rozwoju i zmierzenia się z dłuższymi formami. Wiem, że póki co jest mocno bez szału, infantylnie i poszarpanie, ale z pomocą Waszych uwag mam zamiar ćwiczyć, ćwiczyć, ćwiczyć, aż czytelnicze oczy (i serca) przestaną krwawić.
Zgóroprzepraszam za ewentualne błędy ortograficzne, których nie zdołałam wyłapać, polski edytor "says no" na propozycję współpracy.

Stara pani pokazała mi kolejne wgłębienie. Podpełznąłem do niego i zasypałem szaro-czarnymi kulkami, na koniec uklepując starannie. Wiatr krążył między wyschniętymi szlaczkami drzew, wpychając z powrotem do ust słowa, które próbowaliśmy wypowiedzieć. Zauważyłem jeszcze jeden malutki ślad, który wygładziłem prędko. Pani skinęła głową. Mogliśmy iść dalej.
Edna wrzucała ziemniaki do fartucha. Cztery, osiem, dwanaście; dla Wiosny, Iskry, Lilii, dla niej. Rozejrzała się dookoła - poszarpane pasma mroku kołowały nad redlinami, gdzieś w oddali majaczył bladożółty ognik. Związała ciasno poły zapaski i ruszyła w stronę lasu.
Wiódł ją kłujący w podeszwy żwir, potem grząska po wczorajszym deszczu ziemia i jedwabisty mech. I nagle - kamień. Edna straciła równowagę, zsunęła się do strumienia i krzyknęła, zaskoczona chłodem. Obejrzała się. Dalekie światło rosło, potężniało ujadanie psa. Wstała pośpiesznie i zaczęła biec, wdech, wydech, wdech, wydech, smaganie gałęzi, i wreszcie wykrzywiony świerk, a pod nim skulona postać.
- Wstawaj, Wiosenko. Idziemy.
Dziewczynka zamruczała coś cicho.
- Wstawaj! – szarpnęła małą za ramię.
Splotły się w jedno i zniknęły.
Zapatrzyłem się na dolinę. Nieprzebrane gęstwiny drzew falowały pod dyktando wichru, z przyklejonych do sąsiedniej góry domów ulatywał krzywy dym. Zmierzchało. Byłem zmęczony i głodny, i choć przestaliśmy zacierać ślady jakiś czas temu, kolana wciąż pulsowały wspomnieniem szorstkiego piasku. Pani pogłaskała mnie po głowie i obiecała, że to już niedługo.
Edna gnała po coraz krótszych obłokach, przeskakiwała z chmury na chmurę w szaleńczej pogoni za mężczyzną o granatowych oczach. W tym granacie czaiła się zapowiedź burzy, która zrywa dachy i przewraca ściany, więc pędziła, by dopaść domu przed nim.
- Mamo! - Iskra pociągnęła ją za rękaw.
Nie rozumiała, dlaczego mama nie odpowiada. Czemu leży na sienniku z policzkami czerwonymi jak maliny, nie bawi się z nimi, nie opowiada bajek, nie daje jeść. Przestraszyła się, że tak będzie już zawsze, i poczuła rosnącą w brzuchu lepką, wstrętną kulę. Zaszlochała.
- Nie płacz. – Wiosna położyła dłonie na drgających ramionach. – Chodź, pójdziemy po coś do jedzenia.
Siedzieliśmy w ciemnościach tak gęstych, że tylko oddechy potwierdzały nasze istnienie. Gdzieś niedaleko zahukał puszczyk. Zadrżałem, zaskoczony nagłym hałasem, a wtedy stara pani objęła mnie delikatnie i zaczęła kołysać, w te i we wte, w te i we wte, w te i we wte... Aż zasnąłem.
Z tego dnia Edna zapamiętała ledwie strzępy, szumy zlepione w stukot butów, psie pomruki, pasma włosów skręcone w pszeniczno-amarantowy wir. A potem trzask pękającego serca i wycie, pełne rozpaczy wycie.
Uspokoiła się dopiero gdy przybyły dźwignął z klepiska zdziwioną Lilijkę i oparł ją o biodro.
- Zostaw – wychrypiała. – Proszę, Zoran, ją jedną mi zostaw.
- Wyrośnie na taką samą złodziejkę jak wy wszystkie. – Wzruszył ramionami.
A później Edna wpadła do ciemnego tunelu i leciała nim przez długie dni, miesiące, lata.
Wiatr targał wściekle kikutami krzewów, przyduszał je do skał i unosił triumfalnie oberwane skrawki. Wiało od kiedy pani o zmęczonych oczach wślizgnęła się do mojego pokoju i wyszeptała, że musimy uciekać. Że pomoże mi i zaprowadzi w góry, do taty. Miała w głosie miękkość traw i zapach truskawek, więc spakowałem prędko parę drobiazgów i poszedłem za nią.
Staliśmy teraz na grani obserwując jak czeluść dzielącą nas od szczytu przechodzi spiralnymi kręgami w kolejne odcienie czerni.
- Skacz – wyszeptała Edna.
I nie było w tym truskawek ani trawy, tylko palący chłód kamienia.
- Skacz, Zoran.

Kamień [baśń]

2
Świetne.
Jestem fanem.
Gratulacje.

G.
"Każdy jest sumą swoich blizn" Matthew Woodring Stover

Always cheat; always win. If you walk away, it was a fair fight. The only unfair fight is the one you lose.

Kamień [baśń]

3
Czuowiek Roku pisze: Cztery, osiem, dwanaście; dla Wiosny, Iskry, Lilii, dla niej.
dla niej czy dla siebie?
Czuowiek Roku pisze: - Wstawaj! – szarpnęła małą za ramię.
– Szarpnęła.
Czuowiek Roku pisze: Staliśmy teraz na grani obserwując jak czeluść dzielącą nas od szczytu przechodzi spiralnymi kręgami w kolejne odcienie czerni.
przed obserwując* przecinek i dzieląca*
Czuowiek Roku pisze: koniec uklepując starannie.
przecinek przed uklepując*
Wrócę do tekstu, ponieważ na razie moja wyobraźnia zawodzi. :/

Kamień [baśń]

4
Ojej, ale się pojawiło postów (łapie się za głowę).
Dziękuję za wszystkie uwagi i komentarze, i napiszę trochę o tym, co autorka miała na myśli i co autorce nie wyszło, a co wyszło.
Przede wszystkim - mimo że chciałabym pisać prosto i konkretnie, to nie potrafię, wychodzą mi wtedy dziwnie krzywe zlepy słów. Za to całkiem nieźle wychodzi mi chyba tworzenie tekstów obrazowych, trójwymiarowych. Wolałabym inaczej, ale akceptuję status quo. I teraz - z jednej strony chlapię literkami, a potem staram się w to wcisnąć logikę, co mi nie zawsze wychodzi. Czasem logika się już nie mieści... A z drugiej strony - trochę logiki usuwam. Wyjmuję tu i tam kilka cegiełek, żeby z normalnego domku zrobił się tajemniczy domek. Czasem wyjmę za mało cegiełek, czasem za dużo. Kiedy indziej - w sam raz. Bywa różnie
A propos mojego tekstu - tym razem byłam przekonana, że treść jest w miarę prosta i to bardziej forma kuleje, ale macie rację, zostawiłam szerokie pole do interpretacji. Dużo szersze, niż planowałam. Za to Wasze interpretacje są ciekawsze, niż moja historia. Historia była taka (uwaga brat_ruina, spojler),

SPOJLER SIĘ ZACZYNA
że jest sobie kobieta samotnie wychowująca córki, tak biedna, że musi kraść jedzenie z pola bogatego psychopaty. Któregoś dnia wpada do strumienia, przeziębia się i ciężko rozchorowuje. Leży w gorączce i ma sny, które zapowiadają przyszłe tragiczne wypadki. W tym czasie jej córki postanawiają same wybrać się po jedzenie, niestety, wydarza się coś bardzo złego - może zagryzły je psy strzegące posiadłości, może zabili ludzie. Nie wiem. Zoran zanosi Ednie ciała dzieci i robi krzywdę również najmlodszej córce. Kobieta na długi czas pogrąża się w rozpaczy, a po latach postanawia zemścić i odebrać Zoranowi Zorana juniora.
SPOJLER SIĘ KOŃCZY

Added in 2 minutes 57 seconds:
O, pomyliłam guziczek wyślija z guziczkiem podglądaja. Chciałam jeszcze dodać, że bardzo miło było poczytać Wasze komentarze, i się nad nimi zastanowić, i nad swoim pisaniem też.



Rozmowa o tekście "Kamień" znajduje się TUTAJ.

Kamień [baśń]

5
Wygodniej mi odpowiedzieć tutaj niż w wątku z dyskusją, więc najwyżej mod przeniesie.

Na początek - zwracam honor, Czuowieku Roku, i przepraszam za ostre słowa. Dobrze, że wyjaśniłaś, co miałaś na myśli, bo dzięki temu mogę teraz powiedzieć, co - według mnie - wyszło, a co nie wyszło, i gdzie forma kuleje.
Czuowiek Roku pisze: że jest sobie kobieta samotnie wychowująca córki, tak biedna, że musi kraść jedzenie z pola bogatego psychopaty. Któregoś dnia wpada do strumienia, przeziębia się i ciężko rozchorowuje. Leży w gorączce i ma sny, które zapowiadają przyszłe tragiczne wypadki.
Jak na razie jest w miarę okej. Można byłoby nieco wyraźniej zaznaczyć, że ziemniaki są kradzione - dodać, że wrzucała je do tego fartucha w dużym pośpiechu, że bała się, itp. Nic za to nie wskazuje, że pole należy do bogatego psychopaty. O Zoranie seniorze nie wiemy w zasadzie nic. Edna zwraca się do niego później po imieniu, gdyby mówiła mu per "pan", wskazywałoby to już na różnicę w ich statusie społecznym i/lub materialnym. Miałaś pewnie na myśli bogatego kmiecia, sąsiada, a nie feudalnego pana, ale i tak przydałoby się tę dysproporcję jakoś zaznaczyć. Co do tej psychopatii, to mogłaby pomóc krótka scenka, w której np. kobieta prosi go o te parę ziemniaków, a on ją szczuje psami. Nie skojarzyłem jakoś choroby Edny z zimną kąpielą w strumieniu, choć teraz związek wydaje mi się już raczej oczywisty. Myślę, że to szaleńcze przeskakiwanie z chmury na chmurę trochę mnie rozproszyło.
Czuowiek Roku pisze: W tym czasie jej córki postanawiają same wybrać się po jedzenie, niestety, wydarza się coś bardzo złego - może zagryzły je psy strzegące posiadłości, może zabili ludzie. Nie wiem. Zoran zanosi Ednie ciała dzieci i robi krzywdę również najmlodszej córce.
Tutaj, niestety, zaczynają się schody. Scena jest zdecydowanie zbyt niejasna. Zrozumiałem ją raczej tak, że wszystkie dziewczynki zostały zabrane przez Zorana, nie wiadomo gdzie i po co. Pszeniczno-amarantowy wir z włosów nie sugeruje dość jednoznacznie ich śmierci, ani tego, że ich ciała zostały przyniesione matce. Wybuch rozpaczy Edny mógł być reakcją na rozdzielenie jej z córkami, na co wskazywałyby również słowa "ją jedną mi zostaw". Czy Zoran robi Lilijce jakąś krzywdę? Trudno powiedzieć. Zabiera ją od matki, fakt, ale może ma dobre chęci? Może zamierza ją adoptować i wychować jak własną córkę, w dostatku? Gdyby akcja działa się współcześnie, można byłoby wręcz pomyśleć, że to przedstawiciel prawa albo opieki społecznej zabiera dzieci z dysfunkcyjnej rodziny, zapobiegając ich demoralizacji. Zdecydowanie czegoś tutaj brakuje.
Czuowiek Roku pisze: Kobieta na długi czas pogrąża się w rozpaczy, a po latach postanawia zemścić i odebrać Zoranowi Zorana juniora
Tu już lepiej. Sceny pisane kursywą tworzą zresztą w miarę spójną całość. Pokusiłbym się zatem o stwierdzenie, że najbardziej problematyczny jest środek opowiadania, który rozłożyłem na czynniki pierwsze powyżej. To jest ten punkt, w którym twoja intencja jako autorki rozminęła się z moją interpretacją jako czytelnika. W scenie konfrontacji Edny ze starym Zoranem zgubiłem się i już nie odnalazłem.

Tak to wygląda z mojej strony. Jeśli się nad tym zastanowić, w gruncie rzeczy masz rację - kuleje forma, a nie treść.
Czuowiek Roku pisze: Przede wszystkim - mimo że chciałabym pisać prosto i konkretnie, to nie potrafię, wychodzą mi wtedy dziwnie krzywe zlepy słów. Za to całkiem nieźle wychodzi mi chyba tworzenie tekstów obrazowych, trójwymiarowych. Wolałabym inaczej, ale akceptuję status quo.
Może jesteś wobec siebie zbyt krytyczna i dlatego niepotrzebnie kombinujesz? Pisz tak, jak chciałabyś pisać, albo przynajmniej szukaj złotego środka między tym, co byś chciała, a tym, co Ci dobrze wychodzi. Zachęcam też do ćwiczeń, bo akceptacja status quo to tylko wymówka, żeby się nie rozwijać. :P

Kamień [baśń]

6
BollyBoss pisze: Można byłoby nieco wyraźniej zaznaczyć, że ziemniaki są kradzione - dodać, że wrzucała je do tego fartucha w dużym pośpiechu, że bała się, itp.
chyba na dziordze nigdy nie byłeś, po którymś razie tylko patrzysz czasami czy ktoś nie idzie, nawet się bać nie chce, a jak widzisz światło to w nogi ;),
Dla mnie tekst ciekawy, jednak za bardzo abstrakcyjny, więc poczekam na coś w stylu "prostym i konkretnym",
I serio to jest dla ciebie dłuższy tekst niż miniatura? ;)

Kamień [baśń]

8
Czuowiek Roku pisze: postanawia zemścić i odebrać Zoranowi Zorana juniora.
No i właśnie tu jest pies pogrzebany.

Takiej historii nie da się opowiedzieć w zrozumiały sposób bez podania najważniejszego faktu: że Zoran z ostatniej sceny jest synem, a nie tym samym Zoranem, co facet zabierający dzieci.

Lubię Twoje przenośnie, Twój oniryczny, troszkę ludowo-fantastyczny styl, podmienianie rzeczowników, brak oczywistości, zamglone obrazy, w których czasami nie da się oddzielić warstwy metaforycznej od dosłownej, ale musisz dać czytelnikowi szansę na zrozumienie tekstu. Kluczowa informacja może być zakodowana, ukryta, ale nie możesz jej po prostu pominąć.

Ja Twoją historię z początku rozumiałam właśnie tak, jak opisałaś: zabrane dzieci, choroba psychiczna, zemsta. Przyznam, że przez niebieskie oczy, psy i stukot butów dopatrywałam się tam jeszcze Hitlerowców albo inszych zbrojnych złych, ale w sumie nie to jest ważne. Ważna jest ostatnia scena. Ni kuku nie pasowało mi imię uprowadzonego chłopca, dlatego pomyślałam, że babeczka podróżuje w czasie albo odbiło jej tak mocno, że wyobraża sobie, co mogła zrobić X lat wcześniej, by uratować własne dzieci.

Jak zatem wyjaśnić, kim jest chłopiec z ostatniej sceny bez podawania nazwisk albo zabawy w idiotycznie brzmiącą i drętwą ekspozycję ustami bohaterki?
Proponuję takie rozwiązania:
1 Wprowadzić jakiś rekwizyt- przypinkę? klamrę do pasa? sygnet? - którą Edna mogła widzieć najpierw u seniora, a potem chociażby umieszczoną na honorowym miejscu w pokoju Juniora (tak, by było wiadomo, że to nie zwykły element jego garderoby, a pamiątka po ojcu.
2 Dodać zdanie w stylu "spojrzała w stronę domu, z którego X lat wcześniej wyłonił się ten, który..." czy "zastanawiałem się, czy to ta, na którą ojciec kazał mi uważać"
3 Sporo uwagi zwracasz na wygląd Zorana seniora, więc może wzmianka, że młody był do niego podobny?

Teraz kwestie techniczne:
Czuowiek Roku pisze: Wiatr krążył między wyschniętymi szlaczkami drzew
Szlaczkami wyschniętych drzew.
Czuowiek Roku pisze: Edna gnała po coraz krótszych obłokach, przeskakiwała z chmury na chmurę w szaleńczej pogoni za mężczyzną o granatowych oczach. W tym granacie czaiła się zapowiedź burzy, która zrywa dachy i przewraca ściany, więc pędziła, by dopaść domu przed nim.


- Mamo! - Iskra pociągnęła ją za rękaw.
Proponuję nową linijkę jakoś graficznie oddzielić, żeby dało się wyczuć przeskok między wizją chorej Edny a scenką z punktu widzenia jej córki. To nie jest niezrozumiałe, tylko po prostu niewygodne, wybija z rytmu.
Czuowiek Roku pisze: pasma włosów skręcone w pszeniczno-amarantowy wir
To też bardzo ważny szczegół, którym strzeliłaś sobie w kolano. Nie chodzi tutaj o niezrozumiałość tego, co piszesz a o to, że to, co piszesz całkiem zrozumiale i oczywiście znaczy coś innego, niż byś chciała. Nie chciałaś pisać dosłownie, że włosy były zakrwawione, więc niech będą brunatne, czerwone, w kolorze wiśni, soku z malin z węglem drzewnym, cokolwiek, byle nie amarantowe, bo od amarantu do koloru krwi droga bardzo daleka.




Ogólnie, jeśli chodzi o formę to jak zwykle jestem bardzo na tak. Piszesz ciekawie, masz rozpoznawalny, niepowtarzalny styl, nie zawsze łatwo Ci sprostać, ale warto, bo obrazy są urzekające w swojej mieszaninie liryzmu z estetyką brzydoty (nie nazwę tego turpizmem, bo turpizm miał szokować, a u Ciebie brzydota codzienności jest akceptowana, żywa i w pewien sposób doceniona), dopatrywania się magii w codzienności.
Moim zdaniem nie warto się poddawać i stwierdzać
Czuowiek Roku pisze: Wolałabym inaczej, ale akceptuję status quo.
Temu tekstowi bardzo niewiele zabrakło, żeby był jednym z lepszych, jakie czytałam na tym forum. Wystarczyło sprawdzić, jaki to kolor ten "amarantowy" i zauważyć, że przy spotkaniu z tekstem w obecnej formie czytelnik nie ma szans domyślić się, że Zoran znad urwiska to nie Zoran goniący Ednę (bo obietnica zabrania dziecka do rodziców to zwykły zabieg porywaczy, a nie wskazówka). Moja rada - wyjmujesz cegiełkę, zastąp ją zagadką. Tak buduje się tajemniczy domek. Domek z dziurami to domek z dziurami.

Kamień [baśń]

10
Na podkreślenie zasługuje przede wszystkim duża sprawność językowa Autorki. Opisy są plastyczne, sugestywne i mile łechcą wyobraźnię. O zbytniej zagadkowosci już było, więc może jeszcze sformułuję zarzut, którego nikt dotąd nie postawił: masz solidny warsztat językowy, a bierzesz się za opowiadanie jakichś wydumanych historii, pozostających bez związku z Twoim doświadczeniem. Może mi ktoś zarzucić, że skąd ja to, u diabła, wiem, ale to się czuje. Radziłbym więcej czerpać ze swoich zasobów, mniej z literatury. Chętnie sięgnę po kolejny Twój tekst.

Kamień [baśń]

11
Dzień dobry, cześć i czołem! Za "Kamień" się wzioooołeeeem!
I takie uzbierałem uwagi:
Czuowiek Roku pisze: Wiatr krążył między wyschniętymi szlaczkami drzew, wpychając z powrotem do ust słowa, które próbowaliśmy wypowiedzieć.
Szlaczki drzew? Rozumiem, że te drzewa stały w jakiejś konstelacji, którą odważyłaś się określić mianem szlaczków, ale sama pomyśl, czy powiedziałabyś: drzewa stały szlaczkiem/tworzyły szlaczek... czy prędzej: drzewa tworzyły rządek. Pas, szpaler, albo coś bardziej pasującego do drzew. Bardziej, niż szlaczek. Szlak drzew z takiego choćby lotu ptaka mógłby się nam ukazać, jasne, ale ogólnie to naprawdę nie za dobrze brzmi. Tak jak szlak stojących jeden za drugim ludzi zawsze najprędzej będzie kolejką albo rzędem, nie szlakiem - bo tak po prostu jest. Jednak nawet gdyby się uprzeć, mowa tu nie tylko o szlaczkach drzew (czyli już coś nie halo) ale w dodatku o wyschniętych szlaczkach... Siłą rzeczy wstrząsa to czytelnikiem. "Szlaki wyschłych drzew", już bardziej poprawne, i tak nie brzmią lepiej - powód podałem wyżej.
Jeśli chodzi o wpychanie do ust słów to jako że nie jest to uwaga ogólna, a konkretna - tyczy się starej i narratora - przydałby się zaimek "nam" (wpychając nam), ale to moje subiektywne odczucie może. Nadto skoro wiatr tak wpychał, musiał być potężny, ja bym to podkreślił.
Czuowiek Roku pisze: Stara pani pokazała mi kolejne wgłębienie. Podpełznąłem do niego i zasypałem szaro-czarnymi kulkami, na koniec uklepując starannie. Wiatr krążył między wyschniętymi szlaczkami drzew, wpychając z powrotem do ust słowa, które próbowaliśmy wypowiedzieć. Zauważyłem jeszcze jeden malutki ślad, który wygładziłem prędko. Pani skinęła głową. Mogliśmy iść dalej.
Ogólnie może i nie trzeba dużo więcej danych, ale gdybym tak wiedział, jakiego rodzaju "ślad" czy "wgłębienie" narrator ma na myśli, już bym co nieco ze sceny wyniósł. A tak wyniosłem pana X i jakąś starszą panią, którzy robią coś, nie wiem co ani po co, wiem, że w jakimś gaju bodaj (jeśli to jest las... to za te szlaczki ci tego nie wybaczy :P ) i wiatr nie pozwala im mówić, a może szeptać - ewentualnie nie wiatr to a wichura, choć wcale tego z tekstu nie czuć. Padło tam jeszcze pełzanie narratora, no ale na razie nie wiem, co o tym myśleć.
Czuowiek Roku pisze: Wiódł ją kłujący w podeszwy żwir
Wiódł ją żwir?
Nie chodziło o ścieżkę żwirową?
Nie. Czytam dalej i sam sobie odpowiadam: widać nie. "Nie" też mówię dla takiego opisu. Tu powinno być raczej "pokonała" (i dalej wyliczanka: żwir, ziemię, mech). Nawet "towarzyszył jej" żwir, ziemia, mech, byłoby lepsze, bo wiódł/wiodły - zdecydowanie nie. Moim skromnym. Jeszcze ścieżka żwiru, żwirowa droga, coś podłużnego, okej, ale tak to... no nie wiem, nie bardzo. Własności terenu niezupełnie wiodą - pamiętajmy, że to synonim prowadzenia, i tak jak droga, owszem, może niejako nas prowadzić, tak zmiany podłoża... kumasz, o co mi chodzi?
Nie wiem, może się czepiam. Jak tak, to wybacz :)
Czuowiek Roku pisze: Edna straciła równowagę, zsunęła się do strumienia i krzyknęła, zaskoczona chłodem. Obejrzała się. Dalekie światło rosło, potężniało ujadanie psa. Wstała pośpiesznie i zaczęła biec
Wpadła do chłodnego strumienia. To nigdy nie jest byle co, a jednak w następnej chwili mamy oglądanie się, światło, ujadanie psa (jakoś wcześniej go nie było, a tu potężnieje) za to nic nie wiadomo o tym wpadnięciu. Po kostki? Po pas? Ona po prostu "wstała"... no to jak - padła na czworaki? Stoi w tekście, że "zsunęła się", no to raczej na nogi, może nawet plecami po zboczu brzegowym (kamienistym). W każdym razie ja nie wiem, a chciałbym wiedzieć. Irytuje ten opis, bo skoro to wszystko, o co pytam, jest nieważne (skoro zostało zignorowane) to ja już wolałbym, żeby się nie zsuwała do raptem, bęc, pojawiającego się strumienia, nie czuła chłodu i nie musiała wstawać, bo ja to nijak z nią nie odczułem, więc w zasadzie zmarnowaliśmy na to czas.
Czuowiek Roku pisze: Splotły się w jedno i zniknęły.
Jak duchy? Bo na to ze zdania wynika.
Czuowiek Roku pisze: krzywy dym
:D No bez przesady. Dym krzywy. 'Krzywe słupy dymu' też nie za bardzo, ale to jest minimum, co trzeba z tą krzywizną zrobić - odebrać ją dymowi i doczepić do formy, jaką dym tworzy. Czyli właśnie smug, chmur, słupów, itp. Poza tym ja to odebrałem tak, że ten dym idzie z kominów (nie wiem, czy słusznie czy źle; wspomniany ognik nie bardzo wskazuje na pożogę - acz po zapoznaniu się z całością, parokrotnym, stawiałbym jednak, że te domy płoną).
Ja bym to zaznaczył jak najwyraźniej; niechby nie wprost, ale jednak wyraźniej.
Czuowiek Roku pisze: Czemu leży na sienniku z policzkami czerwonymi jak maliny, nie bawi się z nimi
To "nimi" trochę mnie swędzi, ale dobra, niech będzie, że muszę się domyślić, iż dzieci jest więcej, a narrator nie musi mi tego jakoś zmyślnie podsunąć. Osobiście bym tego tak nie zostawił, nie pasuje mi, ale nie do mnie należy wybór.
Czuowiek Roku pisze: poczuła rosnącą w brzuchu lepką, wstrętną kulę.
...
Lepka kula - w brzuchu, tak? :) Wyobraźmy to sobie.
Czuowiek Roku pisze: Wiosna położyła dłonie na drgających ramionach.
Wydaje się, że zaimek jest zbędny, nie? Domyślimy się, że przecież nie o jej własne ramiona chodzi. A jednak - czego wyraźnie brakuje. Chęć unikania zaimków rozumiem, ale tutaj by się przydał. W ogóle to strasznie mało tu danych. Kto tutaj jest? Kto to ta Wiosna, gdzie to wszystko wisi i lewituje, bo nie wiem, a mam potrzebę sobie to wyobrazić niechby szczątkowo. Tymczasem widzę, że ktoś leży, jakaś imieniem Iskra jest jej córką, stoi przy tej leżącej, śpiącej czy martwej, w domyśle są gdzieś inne dzieci albo po prostu ktoś jeszcze (ktoś do "zabaw"), nagle pojawia się Wiosna z poprzedniej scenki... Ociupinkę mętlik.
Imiona są sugestywne, aczkolwiek ja odbieram je jako imiona, nic więcej. Czy to prawdziwa Iskra i Wiosna? Zaraz sprawdzę znaczenie imienia Edna...
Jeśli Wiosna stoi nad Iskrą (bo np. wyższa, starsza) która z kolei stoi przy sienniku, gdzie spoczywa matka, to weźże no sypnij szczegółem :D Choćby "stojąca/pojawiająca się za Iskrą Wiosna...", cokolwiek. A jeśli Wiosna to właśnie ta mama? - a owszem, tak też sobie pomyślałem, i była to nawet moja pierwsza myśl. Wszak z początku mamy tylko Iskrę i mamę na sienniku. Tymczasem oto siup, Wiosna; kładzie ręce na ramionach, co z tego, że trzęsących się - mało; gdyby dać "ramionach Iskry/dziecka/dziewczynki/siostry" już by było lepiej. Coby nie powtarzać się i nie pisać "na ramiona płaczącej".

Poza tym gęstwiny drzew, gdzie gęstwina już sama w sobie wskazuje na drzewa, na las... to trochę jak wodospady wody. Może nie aż tak, ale jednak odrobinę. Chyba bym się nie czepiał, gdyby nie było tego "nieprzebrane" gęstwinY (l.mn.), tylko samo "gęstwina drzew". W moim odczuciu nieco to kłopotliwe, ale to raczej detal - a ja nie mam pewności, czy moje zarzuty są słuszne. Gęstwa to gęstwa. Tłum też tyczy się w domyśle ludzi, a jednak tłum ludzi nie poczytuje się jako pleonazm. Z drugiej strony to jest potrójny twór, jak już zauważyłem, i dziwnie mi się go czyta.

Przeczytałem, niedługie. Na przekór temu, że tak dużo wytknąłem, nie czytało mi się jakoś bardzo źle, zwłaszcza zakończenie szło płynnie, a jednak sens całości - no głównie poszedł w las, niewiele pojąłem. Kto był kto i za jakie grzechy to wszystko tak skąpo, żebym koniecznie pojął jak najmniej. Wszystkie te opisy, w świetle powyższego, jakkolwiek malownicze, serio, okazały się dokładać się do mojej sromoty, żebym się pławił w niezrozumieniu i w tym, jaki jestem gupi gupek :D Nie no, po prostu do poprawy, do rozwinięcia. Widać, że umiesz, tylko skąpisz wiadomości, bo chcesz jak najmniej wyłożyć wprost, za to ciskać obrazami, może nawet doznaniami. Trudny szlak obrałaś.

Aha, na koniec dodam, że tytuł nie jest bez znaczenia. Ja pamiętam ten kamień (zaraz za mchem :P ) ale kruczę... no wciąż ciemność, nie wiem, co z tego wynieść. W przedmowie do tekstu zaznaczyłaś, że tekst jest poszarpany (nie powiedziałbym, czy infantylny, raczej nie) i sam lepiej bym tego nie ujął.

Kamień [baśń]

12
Dzięki za wyjaśnienie, o czym jest ten tekst, bo jak go czytałam, to szłam raczej w kierunku jakiejś intelektualnej alegorii. Ale brak zrozumienia nie przeszkadzał mi w odbiorze. Tworzysz bardzo plastyczne, wyraziste obrazy.
There is no God and we are his prophets.
The Road by Cormac McCarthy
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”