"on" - kolejne części

1
Postanowiłam zamieścić tu kolejną część mojego opowiadania, bo pierwsza może być niejasna jeśli chodzi o temat.

Mam nadzieję, że nie jest aż tak źle ;P









„Czyn”



Kolejnego ranka obudziłam się z potwornym bólem głowy. Prawdopodobnie mój organizm zbuntował się przeciw zbyt małej ilości przespanych godzin i podwyższonemu poziomowi stresu. Tak, to było jedyne wytłumaczenie, nie pierwszy raz to przechodziłam. Na moje własne nieszczęście, nie miałam w pokoju żadnych tabletek, które mogły mi pomóc, a to dodatkowo mnie denerwowało.

Po podniesieniu się z łóżka, mój wzrok padł na niewielkie pudełeczko, którego wcześniej nie było na stoliku nocnym. „To na pewno to, o którym mówił Sean”, pomyślałam. Dotknęłam go delikatnie, jakby w środku znajdowało się coś, czego nie można spłoszyć. Przesunęłam palcem po żółtej nakrętce, na której napisane było: „Aby otworzyć, przyciśnij i przekręć w lewo.”. Nie miałam najmniejszego zamiaru tego robić, jeszcze nie teraz. Mała naklejka na opakowaniu nie przedstawiała, jak na większości pudełek z tabletkami, spisu składników, z których zrobiono lek, czy informacji, jak go zażywać. Nie było tam też żadnych obrazków, ani słów, które w jakikolwiek sposób zdradzałyby, co znajduje się w środku. Przysunęłam nos do naklejki i odczytałam cicho małe literki.



ZAUFAJ MI, A WSZYSTKO BęDZIE DOBRZE



Znów poczułam się błogo, naprawdę wierzyłam, że z Seanem wszystko jest łatwiejsze i nic nie może pójść źle. Kiedy byłam małym dzieckiem, mama opowiadała mi bajki o aniołach. Każdy z nich był dobry, pomagał dzieciom i wszystko mu się udawało. Mój przyjaciel niczym nie różnił się od jego braci z opowiadań, nie mógł być zły i niegodny zaufania. W dodatku zesłał go do mnie Pan Bóg, a Pan Bóg nigdy nie czyni zła. Tego też uczyła mnie mama, a ją uczyła babcia i tak dalej. To musiała być prawda. Dlatego odsunęłam od siebie wątpliwości i za radą Seana, schowałam jedną z tabletek za pluszowym misiem, a pozostałe wrzuciłam do zsypu w przedpokoju. Na szczęście rodzice i Sheila jeszcze twardo spali, bo z całą pewnością wypytywaliby mnie, co miałam w ręce. Naprawdę nie miałam ochoty odpowiadać na żadne głupie pytania.

Wróciłam do swojego pokoju i wyjrzałam przez okno. Słońce powoli chowało się za chmurami, a silny wiatr niebezpiecznie poruszał koronami drzew. Nie lubiłam tego widoku. Sprawiał, że ogarniał mnie dziwny niepokój, a nieprzyjemne myśli same wchodziły do głowy nieproszone. Wiedziałam, że było za późno, by je odpędzić, więc poddałam się. W ten sposób spędziłam cały ranek leżąc na tapczanie, patrząc się w sufit i zastanawiając się, jak przeżyję kolejne dni.



Okazały się takie, jak przewidywałam – straszne. Cały czas spędziłam nasłuchując, czy ojciec nie wchodzi na piętro. Okropnie się bałam, że stanie przede mną i zobaczy w moich oczach, co zamierzam. Nie chciałam nawet myśleć, co by się wtedy stało. Nie mogłam liczyć na anioła, bo skoro powiedział, że zjawi się za dwa dni, to tak się właśnie stanie. On zawsze dotrzymywał złożonych obietnic.

Jeszcze bardziej unikałam jakichkolwiek spotkań z rodziną. Byłam pewna, że każdy już podejrzewa, co poradził mi Sean, i że planują, jak mnie powstrzymać. Z biciem serca słuchałam ulubionej stacji radiowej ojca, by mieć pewność, że mecz nie zostanie odwołany z jakichś dziwnych przyczyn, które wskazywałyby tylko na to, że mam wielkiego pecha.

Jednak w ciągu tamtych nieprzyjemnych dwóch dni, nic szczególnego się nie wydarzyło. Bałam się bardziej, niż to wszystko było warte. Ojciec odwiedził mnie tylko raz, by znów powiedzieć mi, że wkrótce się ze mną policzy. Chciałam mu odpowiedzieć, że to ja z nim się policzę, ale w ostatniej chwili zrezygnowałam. I chyba dobrze się stało, bo nie wyglądał na kogoś, kto nie mówi poważnie. Widziałam złowrogi błysk w jego lewym oku. Chodziłam z kąta w kąt, nie mogąc znaleźć sobie miejsca po tym wydarzeniu, ale czas płynął, aż nadszedł dzień wyjazdu.



Od bladego świtu mama pakowała walizki, a tata pomagał Sheili wybrać to, co najważniejsze, gdyż chciała zabrać ze sobą całą kolekcję lalek Barbie i książek o Kubusiu Puchatku.

- Ale ja bardzo je lubię – tłumaczyła się.

Z niepokojem przyglądałam się całemu przedstawieniu, co chwila zerkając na ojca. Jednak on nie wykazywał najmniejszego zainteresowania moją osobą, czasami tylko uśmiechał się sympatycznie, po czym wracał do pracy. Byłam nieziemsko zdziwiona jego zachowaniem, zwłaszcza, że zdawał się być miły nawet, kiedy byliśmy poza zasięgiem wzroku mamy. Nie mogłam już myśleć, że traktuje mnie jak swoje dziecko tylko na pokaz. W ogóle nie przypominał człowieka, który przepełniony pożądaniem odwiedzał mnie w nocy. Ten fakt sprawiał, że bałam się jeszcze bardziej, przewidując najgorsze.

Pożegnanie mamy i Sheili obyło się bez zbędnych emocji. Ojciec umieścił torby w bagażniku naszego forda, a ja posadziłam siostrę w foteliku. Patrzyła na mnie, jak na potwora, który chce zrobić jej krzywdę, ale nie zwróciłam na to większej uwagi.

- Mam nadzieję, że poradzicie sobie bez pani domu i małego wesołka – powiedziała mama z uśmiechem i wsiadła do auta. Wyglądała przepięknie w delikatnych promieniach słońca, zupełnie jak anioł.

- Jasne, żabko – odparł tata i objął mnie ramieniem. – Lucy mi pomoże.

Puścił do mnie oczko, byłam tego pewna!

- Bawcie się dobrze – krzyknął jeszcze za odjeżdżającym samochodem, po czym zwrócił się do mnie. – No, moja mała. Nie ma co tak stać. Chodźmy do domu.

Byłam pewna, że zaraz rzuci się na mnie, jak dzikie zwierzę, ale on skierował się w stronę kuchni, jak gdyby nigdy nic. Całkowicie skołowana, czym prędzej uciekłam do siebie. Nie mogłam zrozumieć, co się dzieje, dlaczego tata zachowuje się tak dziwnie. Dopiero po chwili dotarło do mnie, że takiego go chciałam. Miłego, opiekuńczego i… normalnego. Nienawidziłam bestii, która w nim siedziała i czyhała na mnie, gdy była głodna. Zwątpiłam, czy powinnam pochopnie podejmować decyzję o zabiciu go. Jednak wieczorem zjawił się Sean, nie dając mi więcej czasu do namysłu. Spojrzeliśmy na siebie w milczeniu, jakby słowa wcale nie były potrzebne.

- Chodźmy, Lucy, już czas – odezwał się po chwili.

Nie miałam odwagi powiedzieć mu, że może lepiej byłoby poczekać z tym wszystkim do jutra. Posłusznie wzięłam tabletkę do ręki i ruszyłam za aniołem. Po schodach zeszliśmy prawie bezszelestnie, tak samo pokonaliśmy drogę do kuchni. Sean wszystko przewidział doskonale, na stole rzeczywiście stał kubek z gorącą herbatą, którą tata przygotował sobie wcześniej. Wyciągnęłam rękę, by wrzucić do niego tabletkę, ale…

- Sean – wyszeptałam. – Ja… tata był dzisiaj bardzo dobry dla mnie, może się zmienił. Może nie powinnam tego robić…

Anioł szeroko otworzył oczy ze zdumienia i jakby zastygł w bezruchu. Chciało mi się płakać, że go zawodzę, ufałam mu przecież. Tylko ten jeden raz pomyślałam, że jego decyzja może być niewłaściwa.

- To mój tata – dodałam cicho.

- I twój kat, Lucy – wyszeptał Sean, dotykając mojego policzka. – Wiem, że to może być dla ciebie trudne, ale nie masz wyjścia. To twoja jedyna szansa.

- Może jest jakieś inne rozwiązanie – bardziej zapytałam, niż stwierdziłam.

- Nie ma – głos anioła brzmiał łagodnie, ale i stanowczo.

Nie zdążyłam mu odpowiedzieć, bo oboje usłyszeliśmy charakterystyczny dźwięk rozpoczynającej się reklamy. „Przerwa w meczu”, pomyślałam z przerażeniem. I tak, jak przewidywałam, ojciec wstał i ruszył do kuchni po swoją herbatę. Spanikowałam. Zaczęłam szukać jakiegokolwiek schronienia, czegoś, co mogłoby uratować mnie przed ojcem. Nerwowo rozglądałam się po pomieszczeniu, prawie szlochając. Nagle Sean mocno chwycił mnie za ramiona i potrząsnął lekko.

- Lucy, uspokój się – mówił szybko i niespokojnie, jakby zbliżanie się ojca również go przerażało. – Chcesz żyć normalnie? Chcesz, by twoja męka się wreszcie skończyła? Chcesz być dobra, a nie taka, jak ON?

- Tak – pisnęłam wreszcie.

- To do dzieła, Lucy! Na Boga! Nie mamy czasu!

Rozumiałam to i zrobiłam, co anioł mi kazał. Tabletka w sekundę rozpuściła się w gorącym płynie, nie pozostawiając po sobie śladu. To mnie nieco uspokoiło.

- O, Lucy – usłyszałam głos taty, który właśnie zjawił się w progu. – Jesteś głodna?

- Eee… - zająknęłam się. – Nie, ja tylko… chciałam wziąć coś do picia.

W biegu złapałam butelkę z wodą i pognałam po schodach na górę. Czułam na sobie wzrok ojca, który zapewne nie wiedział, co się ze mną dzieje. A właściwie to powinien wiedzieć, że się go boję po tym, co mi robił wiele razy.

Zamknęłam się w pokoju, dysząc ciężko. Na szczęście ojciec nie mógł mnie gonić, bo w telewizji zaczęli nadawać drugą połowę meczu. Mogłam więc być spokojna, że siedzi na kanapie i popija swoją herbatę. Przylgnęłam plecami do drzwi i wtedy zdałam sobie sprawę, że zapomniałam o Seanie. Ogarnął mnie ogromny strach. Co się stanie, jeśli został na dole i ojciec go zobaczył? A może mój biedny przyjaciel siedzi gdzieś pod stołem i czeka aż po niego przyjdę? Nie mogłam zwlekać, musiałam mu pomóc. O wiele mniej ostrożnie, niż wcześniej zbiegłam po schodach, prosto do kuchni, nie zwracając nawet uwagi, co robi tata. Sprawdziłam każdy zakamarek, ale anioła nigdzie nie było.

- Zniknął – powiedziałam sama do siebie, stojąc na środku pomieszczenia. Okna były zamknięte, nie mógł więc uciec tą drogą. – A może anioły mają większą moc, niż myślałam?

żeby nie kusić losu, a tym bardziej ojca – gwałciciela, postanowiłam jak najciszej wymknąć się z powrotem do siebie. Zanim jednak doszłam do połowy salonu, gdzie stał telewizor, rozległ się głośny krzyk.

- Lucy! – wrzeszczał tata dziwnym głosem. – Lucy, Lucy…

Bałam się spojrzeć na niego, jednak zwykła, dziecięca ciekawość okazała się silniejsza. Leżał na kanapie, wyciągając do mnie spracowane dłonie w bezsilnym geście. Zupełnie jak małe dziecko, które chce do mamy. Jego oczy były zaczerwienione – wyglądał naprawdę, jak diabeł. Najpierw wykrzykiwał moje imię, potem zaczął chrypieć, aż w końcu zamilkł, ale wciąż wpatrywał się we mnie martwymi oczyma. Nie mogłam tego znieść, zaczęłam biec.

- Heeej, dokąd to? – tuż przed schodami znów usłyszałam jego głos, powolny i jakby rozciągnięty. Wszystko wokół niego wirowało, czyniąc obraz mało wyraźnym. Wyglądał, jakby unosił się nad ziemią w nienaturalnym ułożeniu ciała, z wciąż otwartymi oczami bez życia. Ze strachu osunęłam się na ziemię, zrobiło mi się słabo. Ojciec zbliżał się do mnie, lecąc w powietrzu. Chyba zemdlałam.



Kiedy się ocknęłam, dochodziła północ. Mój rodziciel leżał na kanapie. Z pewnością był martwy, co do tego nie miałam wątpliwości. Przez moment nie wiedziałam właściwie, co się stało, ale kiedy dotarło to do mnie, nie czekałam – pobiegłam do pokoju. Tam rzuciłam się na łóżko i zakryłam głowę poduszką. Na nic się to zdało, wciąż słyszałam JEGO głos: „Jeszcze się z tobą policzę! Jeszcze się z tobą policzę!”

- Sean, gdzie jesteś? – zapłakałam.





* * * * *





„Z raju do piekieł”







Tygodniowe wakacje spędzone w Tajlandii, minęły niezwykle szybko dla małej Amy i jej mamy – Rebeki. Mimo pewnego żalu, że beztroski czas dobiegł końca, wracały do domu wypoczęte i przepełnione radością, wspominając przeżyte chwile: kąpiele w krystalicznie czystym morzu, wygłupy na piasku i piesze wycieczki wśród przepięknych krajobrazów. Były zachwycone tym, co zobaczyły po raz pierwszy w życiu. O rozłożystych palmach i ogromnych wydmach nie było nawet mowy w małym miasteczku, gdzie mieszkały.

- Skoda, ze Alice nie mogła pojechać z nami – powiedziała Amy, kiedy zapadło dłuższe milczenie.

- Kotku – odparła Rebeka. – Mówiłam ci przecież, że Alice nie zdała egzaminów w szkole.

- I dlatego została w domu ?

- Tak, dlatego. Nie miała innego wyjścia i musiała się dobrze nauczyć, żeby przejść do następnej klasy.

- Acha – dziewczynka wydawała się zrozumieć. – Ale i tak skoda, bo nie widziała, jak pływam.

Rebeka zaśmiała się serdecznie z odpowiedzi córki. Lubiła jej dziecięce rozumowanie, które często wywoływało uśmiech na twarzy każdego człowieka. Spojrzała z miłością w jej zielone oczy i zaczęła zastanawiać się, jak wyglądało jej życie, zanim narodziła się Amy. Dziewczynka wniosła do rodziny mnóstwo energii i optymizmu, którym potrafiła zarazić niemal wszystkich. Była całkowitym przeciwieństwem swojej siostry, z natury cichej i spokojnej, raczej niezwracającej na siebie uwagi. Wydawało się, że potrafi być w kilku miejscach na raz. „żywe srebro”, zwykli nazywać ją ludzie, nie bez powodów. Kilka razy zdarzyło się, że biegając po salonie strąciła kryształowe naczynia, które z hukiem rozbiły się o podłogę. Poza tym, nie sprawiała żadnych problemów. Mimo swej żywiołowości, była grzecznym i dobrze wychowanym dzieckiem.

Rebeka pomyślała, że powinna być zadowolona z posiadania takich córek, jak Amy i Alice. I w istocie była. Razem z mężem, dumnie obserwowali, jak dorastają, stają się rezolutne i urodziwe. Nic nie wskazywało na to, że ich starsze dziecko będzie miało problemy w szkole, które zaczęły się zaraz po drugim semestrze w pierwszej klasie gimnazjum. Nagle, do dobrych ocen dziewczyny dołączyły jedynki oraz pojawiły się uwagi na temat jej lenistwa i obojętnego podejścia do nauki. W ten sposób doszło do problemów ze zdaniem do następnej klasy. Rebeka próbowała rozmawiać z córką, jednak to nie przynosiło efektów, wręcz przeciwnie – prowadziło do kłótni i nieporozumień. Mimo to, Alice była przykładną nastolatką, której pozazdrościć mogła niejedna matka.



Krajobrazy w szybkim tempie przesuwały się za oknem samochodu. Dla małej Amy stawały się coraz bardziej znajome i raz po raz wołała: „Mamo, popats, byliśmy tu z tatą.” Albo: „Pamiętas, jak psyjechaliśmy tutaj na piknik?”. Rebeka odpowiadała krótko „tak”, lub „nie” i pogrążała się we własnych rozmyślaniach. Zastanawiała się, czy jej mąż, Ryan, poradził sobie z pogodzeniem domowych obowiązków i pracy. Martwiła się też, czy Alice wystarczająco dużo czasu spędziła nad książkami, przygotowując się do poprawy egzaminów. Była osobą niezwykle wrażliwą i troskliwą. Zawsze gotowa do pomocy, często zapominała o swoich potrzebach. Czy była szczęśliwa? Z pewnością tak. Mimo że całe życie poświęciła mężowi i dzieciom, czuła się spełniona. Również zawodowo. Od wielu lat pracowała w domu opieki społecznej jako kierowniczka działu, zajmującego się przyznawaniem zasiłków biednym rodzinom. Od najmłodszych lat marzyła o tym, by pracować dla społeczeństwa, a jej zajęcie, dawało taką możliwość.



Po wielogodzinnej podróży, matka z córką w końcu dotarły na miejsce. Amy zaklaskała w dłonie na widok bramy wjazdowej, dość charakterystycznej dla tej części miasta. Prezentowała się bardzo skromnie na tle bogato zdobionych bram innych domów. Rebeka zaparkowała samochód przed drzwiami garażu i wyszła na zewnątrz. Obeszła auto, by pomóc córce wydostać się z fotelika. Dziewczynka kręciła się w nim niecierpliwie, małymi rączkami próbując samodzielnie rozpiąć pasy.

- Spokojnie, Amy – zaśmiała się Rebeka na widok nieudolnych ruchów dziecka. – Mama właśnie idzie ci pomóc.

Dziewczynka uspokoiła się nieco, jednak po nerwowym rozglądaniu się wokoło, można było poznać, że nie może się już doczekać wejścia do domu.

Kiedy Rebeka rozpięła pasy bezpieczeństwa i wyciągnęła córkę z samochodu, ta, nie oglądając się za siebie, pobiegła w stronę mieszkania.

- Będę pielsa – zawołała radośnie.

Rebeka odprowadziła ją wzrokiem i zabrała się za zamykanie auta. Później, powolnym krokiem ruszyła za Amy. Nie spieszyła się, chociaż bardzo tęskniła za domem. Obawiała się powrotu po tygodniowej nieobecności. Mimo że nie był to długi okres, kobieta nie przywykła do samotnych wyjazdów bez męża. Dotąd wszędzie jeździli razem.

- Mamo, idzies? – z lekko uchylonych drzwi wyłoniła się główka Amy. Dziewczynka nie weszła do mieszkania, ukryła się tylko za kotarą powieszoną tuż za drzwiami wejściowymi z zamiarem przestraszenia rodzicielki.

- Tak, tak – odparła Rebeka cichym głosem. Coś niepokojącego zaprzątało jej myśli. Przystanęła i nakazała córce iść samej, tłumacząc się jakimiś dokumentami, których rzekomo zapomniała zabrać z samochodu. W rzeczywistości chciała poukładać w głowie wszystkie sprawy, które nie dawały jej spokoju. Ze zdziwieniem stwierdziła jednak, że nie potrafi jednoznacznie określić swoich obaw. To było coś, czego nie wiedziała. Coś, co właściwie wcale nie musiało się wydarzyć. Strach przed nieznanym. W istocie, powrót do domu z samotnych wakacji w Tajlandii, był pierwszym takim wydarzeniem.

- Co się ze mną dzieje? – zapytała, spoglądając na swoje odbicie w bocznym lusterku bordowego pojazdu. – Rebeka, weź się w garść!

Zanim zdążyła dodać cokolwiek innego, usłyszała najpierw krzyk, a zaraz potem głośny płacz Amy. Nie zastanawiając się ani chwili, co sił w nogach pobiegła do domu. Wszystko wydawało się być w porządku i tylko nieustający szloch zdradzał, że coś jest nie tak, jak powinno. Rebeka ostrożnie weszła do salonu, gdzie zastała córkę, siedzącą przy kanapie i męża, drzemiącego na niej przy włączonym odbiorniku telewizyjnym. Akurat nadawano jakiś program dla rajdowców. Kobieta rozejrzała się wokoło – zupełnie nic nie wyglądało niepokojąco. Pochyliła się nad córką i przytuliła ją do siebie.

- Słoneczko, co się stało? – zapytała łagodnym głosem. – Uderzyłaś się?

Dziewczynka przecząco pokręciła głową, a paluszkiem wskazała na śpiącego ojca i ponownie zaniosła się głośnym płaczem. Coś nieopisanego wstrząsnęło Rebeką. Nie mogła myśleć racjonalnie.

- Tatuś śpi, kochanie – wyszeptała, właściwie nie wiedząc, czy sama w to wierzy.

- To dlacego nie wstaje? – wychrypiała Amy.

- Na pewno jest po prostu zmęczony. A teraz idź szybciutko do Alice i przywitaj się z nią, a mamusia w tym czasie obudzi tatę, dobrze?

- Mhm – zgodziła się mała i pobiegła po schodach do pokoju siostry.

Rebeka powoli, jakby bojąc się uczynić gwałtowniejszy ruch, przysunęła się do Ryana i dotknęła jego twarzy. Przeraźliwy dreszcz przeszedł całe jej ciało, a zimny pot zaczął skraplać się na czole. „To niemożliwe”, powtarzała w myślach rozpaczliwie. „To niemożliwe”!

Twarz Ryana była zimna jak lód, Rebeka dopiero wtedy dostrzegła, że był też blady bardziej niż kiedykolwiek. Zerwała się na równe nogi, nie mogąc dłużej znieść tego widoku. W panice, nie miała pojęcia, co powinna zrobić. Odruchowo chwyciła za telefon i wystukała numer pogotowia ratunkowego. Zdając sobie sprawę, że to nie ma sensu, cicho szeptała: „Boże, spraw, żeby nie było za późno.”



W tym czasie Amy zapukała do pokoju starszej siostry. Po krótkiej chwili drzwi otworzyły się.

- Amy? – w progu stanęła Alice, przecierając zaspane oczy. – Już jesteście?

Mała dziewczynka nie potrafiła wydusić z siebie ani słowa. Wpatrywała się w siostrę szeroko otwartymi oczyma, zaciskając drobne piąstki. łzy wciąż spływały po jej policzkach, a piegowata buzia przybrała bordowy kolor. Obie stały naprzeciw siebie i milczały przez chwilę. Alice ze zdziwieniem obserwowała roztrzęsioną siostrzyczkę, nadal nie wiedząc, co się dzieje.

- Powiedz coś, Amy! – nie wytrzymała wreszcie. – Co się stało?

- Tatuś… - zaczęło dziecko, po czym wyrzuciło z siebie potok urywanych zdań. – Tatuś śpi… Ja nie wiem, co… Ja tylko chciałam go psytulić, a on… Alice, on nie chciał… Tak mocno spał, ale on… Mamusia tam jest…

- Spokojnie, Amy – Alice objęła małą ramieniem. – Uspokój się i powiedz mi, co się stało, bo nic nie rozumiem.

Dziewczynka starała się zdusić szloch i wyjaśnić całą sytuację. W końcu jej się udało.

2
Mam nadzieję, że to nie koniec, bo jestem głęboko rozczarowany. Brakuje puenty, historia po prostu gaśnie. Ten kawałek niczym nie zaskakuje, nie wnosi nic nowego, akcja rozwija się w sposób obrzydliwie banalny, wręcz usypiający.

3
To nie jest koniec.

I tego właśnie się bałam. że ciężko mi będzie przedstawić to, co chciałam w opowiadaniu.

Dodane po 2 minutach:

Skończony mam jeszcze jeden rozdział.



„Orzeczenie”





W samo południe, barczysty mężczyzna zadzwonił do drzwi niewielkiego domku na przedmieściach. Był to detektyw Smith, słynący z zaufania swoich klientów i niezwykle skutecznych metod działania. Za nim, na podjeździe stała karetka pogotowia i dwa radiowozy. Przed bramą wjazdową zdążyli już zgromadzić się ciekawscy, których zwabiły głośnie syreny policyjne. Trzech mężczyzn w białych kitlach, wyskoczyło z ambulansu i podbiegło do drzwi. Po chwili w progu pojawiła się drobna kobieta z zapuchniętymi od płaczu oczami, rozczochranymi włosami i rozpaczą wymalowaną na bladej twarzy.

- Czy pani Rebeka Braun? – zapytał detektyw, zerkając na niewielką karteczkę, którą trzymał między palcami lewej dłoni. – Wzywała pani pogotowie?

- Tak, proszę – odpowiedziała kobieta drżącym głosem. – Szybko, tędy.

Rebeka prawie biegnąc, zaprowadziła pracowników pogotowia do salonu, gdzie bez życia leżał jej mąż. Za nimi pomaszerowali policjanci ze Smithem na czele.

Lekarze, nie zwlekając, zajęli się ofiarą. Sprawdzili puls, rozchylili powieki. Nie mieli żadnych wątpliwości – Ryan był martwy od co najmniej kilku godzin, a szansa na uratowanie go już dawno minęła.

- Bardzo mi przykro, pani Braun – powiedział jeden z lekarzy. – Obawiam się, że pani mąż nie żyje.

Rebeka bez świadomości osunęła się na podłogę. Pracownicy pogotowia natychmiast ocucili ją i zaaplikowali środki uspokajające, po czym podeszli do zmarłego, by zabrać go do prosektorium. Kobieta nie potrafiła znieść tego widoku. Zerwała się na równe nogi i z prędkością światła znalazła się przy Ryanie. Całowała go po twarzy bez wyrazu, ściskała jego dłonie i szeptała do ucha słowa pełne miłości. W salonie zapanowała konsternacja. Lekarze pogotowia zastygli w bezruchu, a policjanci zdecydowali, że powinni się wycofać, po czym opuścili mieszkanie. Tylko detektyw Smith zachował zimną krew.

- Pani Braun – powiedział łagodnie. – Wiem, że jest to dla pani bardzo trudne, ale…

- Nic pan nie wie! – wykrzyknęła Rebeka ze złością. – Nic pan nie rozumie!

- Proszę się uspokoić, pani Braun – detektyw starał się mówić najspokojniej, jak potrafił. – Nic nie może przywrócić życia pani mężowi, jednak zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wyjaśnić sprawę jego śmierci.

- Myśli pan, że to ma jakiś sens? – płakała kobieta. – On nie żyje! Mój ukochany mąż umarł, kiedy ja byłam na wakacjach. Pan nie może wiedzieć, co ja teraz czuję!

Detektyw Smith miał duże doświadczenie w wydarzeniach takich, jak to. Mógł wydawać się bezduszny, jednak w głębi serca zawsze czuł żal, kiedy przychodziło mu zająć się sprawą zgonu kogoś, kto miał rodzinę. Przez lata swojej pracy, był świadkiem wielu łez, rozpaczliwych krzyków i problemów z uspokojeniem krewnych ofiary. Nauczył się ukrywać swoje emocje tak skutecznie, że często nazywany był człowiekiem bez serca. Niektórzy tylko dostrzegali, na jego twarzy pokerzysty, oczy przepełnione smutkiem. „W moim zawodzie, nie mogę okazywać uczuć”, myślał Smith, gdy kolejny raz usłyszał od kogoś, że ma serce z kamienia. Tylko on wiedział, co dzieje się w jego duszy, więc starał się puszczać złośliwe uwagi mimo uszu. Tę umiejętność dopracował do perfekcji.

- Wiem, co pani czuje, pani Braun – powiedział detektyw po chwili milczenia. Nie wiedział, czy robi dobrze, otwierając się przed obcą kobietą, jednak Rebeka wzbudzała w nim silniejsze uczucia. W swej karierze widział już wiele kobiet, reagujących na śmierć bliskiego tak, jak ona, jednak w tym wypadku coś mocno ścisnęło go za serce.

- Proszę mi wierzyć, wiem, co pani czuje – dodał raz jeszcze, patrząc Rebece w oczy.

- Nie może pan tego wiedzieć! – kobieta wciąż krzyczała gniewnie. – Nie ma pan żony, ani dzieci. Nigdy pan nie zrozumie, co czuje zrozpaczona żona. Nigdy!

Smith posmutniał wyraźnie. Obrazy z przeszłości piętrzyły się przed jego oczami, uderzały brutalnie do głowy, nie pozwalając się odpędzić. Widział swą ukochaną małżonkę na łożu śmierci i dwóch synów, wiezionych do prosektorium. Nie mieli szans na przeżycie, kiedy w ich mercedesa wjechała rozpędzona ciężarówka. Michelle, jego żona, długo walczyła o życie, jednak przegrała zaciętą bitwę. Detektyw był pewien, że nie chciała zwyciężyć. Niekompetentni lekarze bez ogródek wyznali jej, że chłopcy umarli na miejscu. Ta wiadomość sprawiła, że kobieta wolała odejść. Poddała się, zostawiając Smitha samego na świecie. Pełnego żalu i nieopisanej wściekłości. Przypominał sobie teraz, jak ścigał kierowcę tira, który uciekł z miejsca wypadku. Nie było to właściwie takie trudne – kraksa pozostawiła wiele śladów na masce ogromnego volvo.

- Proszę pani, ja też straciłem kogoś bardzo mi bliskiego – zaczął mówić detektyw. – Wiele lat temu, moja żona…

Nie dokończył. Na schodach zamajaczyły dwie dziewczęce postaci.

- Mamo? – jęknęła Alice, po czym w kilka sekund znalazła się przy ojcu. – Tato! To nie prawda!

Głaskała go po włosach, po twarzy, po rękach. Krzyczała do niego, że ma się natychmiast obudzić i nie stroić sobie z niej żartów. Nie chciała uwierzyć, że odszedł na zawsze i nigdy już, nie zabierze jej ze sobą na ryby, czy wycieczkę za miasto. W głębi duszy modliła się, by Bóg zmienił zdanie i przywrócił ojcu życie.

Rebeka poczuła, jak żal mocniej jeszcze ściska jej serce. Zrozumiała, że rozpacz nie pomoże jej dzieciom. Musi wziąć się w garść i być twarda dla dwóch dziewczynek, które silnie emocjonalnie były związane z Ryanem. Nagle zapragnęła wyprzeć wrodzoną wrażliwość i stać się silną kobietą, która będzie wstanie być oparciem dla córek. Pomyślała nawet, że dla nich, jest to większa tragedia. W rzeczywistości, wszystkie cierpiały tak samo.

Odeszła kilka kroków od męża, ciągnąc za sobą płaczącą Alice. Tonem nie znoszącym sprzeciwu, nakazała jej iść do swojego pokoju i nie wychodzić stamtąd, dopóki nie dostanie pozwolenia. Miała też zabrać ze sobą Amy i zająć ją czymś, by fatalna sytuacja nie odbiła się trwale w jej psychice.

Ciężko opadła na fotel, gdy dziewczynek nie było już w salonie. Rękami zakryła twarz, kuląc się w sobie. W tym czasie detektyw Smith dał znak lekarzom, by wynieśli ciało, po czym podszedł bliżej do kobiety. Cieszył się w duchu, że nie musiał opowiadać jej historii swego życia, która wciąż powracała w bolesnych wspomnieniach. Był wdzięczny córkom Rebeki, że nie pozwoliły mu dokończyć.

- Pani Braun – powiedział, kładąc rękę na ramieniu kobiety. – Zrobię wszystko, co w mojej mocy, by wyjaśnić przyczyny śmierci pani męża.

- Dziękuję – tylko tyle zdołała odpowiedzieć, pogrążona w rozpaczy. – Dziękuję…



Detektyw wraz z kilkoma pracownikami policji, przeszukali całe mieszkanie, nie wchodząc jedynie do pokoju dzieci. Ku swojemu zaskoczeniu, nie znaleźli nic, co w jakikolwiek sposób pomogłoby w rozwiązaniu zagadki. Zajrzeli w każdy kąt, nie pomijając nawet lodówki i podłogi pod dywanem. Zrezygnowani policjanci zaczęli spisywać protokół, nie patrząc rozczarowanej Rebece w oczy. Jedynie detektyw wydawał się wciąż wierzyć, że w mieszkaniu znajduje się jakaś wskazówka.

- Pani wybaczy, pani Braun – powiedział cicho. – Ale chciałbym zadać pani kilka pytań.

- Słucham – kobieta czuła, że nie ma już nic do stracenia.

- Czy pani mąż miał jakieś uzależnienia? Pił alkohol albo brał narkotyki?

- Nie, brzydził się takimi rzeczami. Zawsze powtarzał, że to najgłupsza rzecz, jaką można robić w życiu…

- Rozumiem. Może zna pani jego kolegów, z którymi pani mąż miał problemy i którzy mogliby chcieć się na nim zemścić?

- Nie sądzę, detektywie – Rebeka nie zastanawiała się nad sensem zadawanych pytań. – Ryan był pogodnym mężczyzną, miał wielu przyjaciół, z którymi ja też miałam dobry kontakt. Wszystkich znaliśmy od lat i nie wierzę, żeby chcieli pozbyć się mojego męża. To niemożliwe.

- W takim razie… - Smith podrapał się za uchem. – Niech pani mi powie, jak długo była pani poza domem?

- Wyjechałam na wakacje z córką, równo tydzień temu. Kiedy wróciłam, zastałam… - kilka łez znów zaczęło spływać po policzkach kobiety.

- Przepraszam bardzo, że panią męczę – detektyw nie czuł się dobrze, widząc, że jego pytania doprowadzają Rebeką do płaczu. – Staram się po prostu dojść do tego, co stało się podczas pani nieobecności. Niech mi pani powie. Była pani na wakacjach tylko z jedną córką?

- Alice musiała zostać w domu, by przygotować się do poprawy egzaminów. Wakacje mieliśmy opłacone, więc Ryan nalegał, bym jechała sama. Boże, gdybym ja wtedy wiedziała… Nigdy bym się na to nie zgodziła.

Rebeka nie zdawała sobie sprawy, dlaczego w oku detektywa pojawił się dziwny błysk. Nie zastanawiała się, co Alice robiła w chwili śmierci własnego ojca, jak to się stało, że nawet o tym nie wiedziała.

- No cóż, pani Braun – Smith pozbierał swoje rzeczy z zamiarem opuszczenia mieszkania. – Jeśli coś odkryjemy, damy pani znać. Tymczasem pani i pani dzieci mogą potrzebować pomocy psychologa. Mogę przysłać do pani dobrego lekarza, oczywiście, jeśli pani tego chce.









Reszta jest w zarysie. Brak weny twórczej?

4
Zanim zacznę cokolwiek przyczepię się do angielskich imion. Po co one? Jeżeli już ich używasz pisz wszelkie napisy z ulotek również po angielsku, albo idź za ciosem i napisz całe opowiadanie w tym języku. Dziwna moda, wyjątkowo niezrozumiała dla mnie.



Pomysł:3=

Cóż, bez rewelacji w tej kwestii. Jest kilka błędów logicznych. Choćby taki: skoro wakacje żony trwały tydzień, a córka uśmierciła ojca w dzień jej wyjazdu to zwłoki powinny być na jakimś etapie rozkładu. Powinno się go czuć - chociaż to wszystko zależy od temperatury, wilgotności powietrza itp. Jednak tydzień to długi okres czasu i coś powinno być widać. Zapoznaj się z tym co się dzieje z ciałem po śmierci, zrozumiesz o co mi chodzi.

Styl:3-

Również jak pomysł - mogłoby być lepiej. Jak dla mnie zbyt słabo. Rozmowy - zwłaszcza ta w prosektorium - są sztuczne do bólu. Więcej emocji. Jedyna rada - pisz więcej, a będzie lepiej z każdym opowiadaniem.

Schematyczność:3

Błędy: ominięte

Ocena ogólna:3-/2+




Ogólnie jest średnio. ćwicz, pisz - nic więcej nie mam do powiedzenia.



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

5
Obawiam się, że jestem zmuszony zgodzić się z Weberem.

Opowiadanie było suche, a miejscami sztuczne aż do bólu.

Fabuła, jak już wspomniano, nudna i przewidywalna.

Styl pozostawia wiele do życzenia.

Sporo błędów logicznych, między innymi ten, który wymienił Weber.

No i te nieszczęsne angielskie imiona. Rzadko się tego czepiam, ale teraz chyba nadszedł czas żeby podnieść głos:

Co to ma znaczyć!!??

Czyżby angielskie imiona były lepsze niż polskie?

Co skłania ludzi do umiejscawiania akcji swoich historii w Stanach zjednoczonych?



Ehh. Coś złego zaczyna się dziać z literaturą. I przyznam, że mnie to boli.



Pozdrawiam.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”