Daedun - wersja poprawiona

1
Daedun

Noc kiedy kalendarzowa zima ustępuje wiośnie była chłodna, ale mimo temperatury bliskiej zamarzaniu wody i ubrania jedynie cienkiej szaty oraz sandałów, ciało Daeduna było mokre od potu. Wielogodzinne stanie w miejscu na wysłużonych sześćdziesięcio pięcio letnich nogach blisko ogniska, rzucenie setek zaklęć w tym kilku naprawdę potężnych oraz nieustanne pozostawanie w maksymalnym skupieniu doprowadziły go do granic wytrzymałości. Od nadludzkiego wysiłku fizycznego i psychicznego nie zemdlał tylko dzięki kilkunastu miksturom magicznym wypitym przez ten czas. Nekromanta wiedział, że magiczna energia zdobyta dzięki esencjom zniknęła już z jego organizmu. Starał się nie myśleć o tym. Będąc tak blisko realizacji swojego planu, nie mógł sobie pozwolić na dekoncentrację. Nie teraz. Nie w takiej chwili. Nie kiedy od nieśmiertelności dzieliły go jedynie minuty.
Od pięciu dekad przygotowywał się rok po roku, godzina po godzinie, minuta po minucie na ten dzień, na tę chwilę. Przez ten czas przejechał konno cały cywilizowany świat a nawet kilka razy zawędrował na ziemie nie zamieszkane przez ludzi. Stawiał czoło najprzeróżniejszym trudnościom: głodował, walczył, zdobywał wiedzę oraz umiejętności, zdradzał, knuł i mordował, niezliczoną ilość razy narażał się na śmierć. Od ponad dziesięciolecia wysłuchiwał tyrad króla Edwarda i nagan naczelnego czarodzieja królestwa, arcymaga Ispeliana. Z pokorą znosił obelżywe uwagi wypowiadane przez najwyższego kapłana w królestwie Tokariiw, oraz durne pytania królowej Anny. Przez ten czas nieustannie walczył na wielu pałacowych frontach aby utrzymać się na dworze. Jego motywacja została zwiększona kiedy Anna urodziła bliźnięta. W tamten letni dzień osiem lat temu, patrząc na nowo narodzonych członków rodziny królewskiej, był pewien że kiedyś jego wielki plan zostanie zrealizowany. Kilka tygodni przed porodem, wskutek paru niefortunnych zbiegów okoliczności miał się pożegnać z życiowym marzeniem, lecz narodziny Eryka i Anastazji rozbudziły w nim nowy entuzjazm z niespotykaną dotąd mocą.
Deadun przerwał wypowiadanie kolejnej z wielu inkantacji widząc jak bulgocząca w kotle, gęsta, zielona mikstura zaczęła zmieniać barwę na coraz jaśniejszy odcień, a następnie z seledynowego przeszła w bardzo jasny żółty. Czarodziej pozwolił sobie na chwilę rozprężenia, nawet delikatnie się uśmiechnął, co zawsze przychodziło mu z trudem. Spojrzał na stojącą nieopodal niego klepsydrę i po raz dwunasty dostrzegł jak dolna jej połowa jest w znacznej większości wypełniona wodą. Niecałe pół doby od rozpoczęcia rytuału, praca nad magicznym specyfikiem docierała do finału. Nekromanta złapał kilka głębszych oddechów, dał swojemu bardzo szybko bijącemu sercu minutę na odpoczynek, po czym w skupieniu zabrał się do końcowego etapu tworzenia magicznej mikstury. Na lewo od ognia i kociołka leżeli spętani Eryk i Anastazja. Obydwoje w południe zostali uśpieni za pomocą czaru, aby nie rozpraszać Daeduna. Pochylił się nad chłopakiem, szepnął zaklęcie a ten powoli otworzył oczy. Drugi królewski syn, starszy od swojej bliźniaczej siostry o kilka minut, zaspanym wzrokiem pobłądził po nocnym, upstrzonym gwiazdami niebie a następnie spojrzał na nekromantę. Ten bez słowa wstał i chwiejnym krokiem podszedł do powozu którym przyjechał na tą leśną polanę razem z porwanymi królewskimi pociechami.
-Daedunie czemu jestem związany? Co się dzieje? Pomóż mi, strasznie zmarzłem.
Czarodziej opierał się plecami o powóz i odpoczywał. Na moment pociemniało mu przed oczami z wysiłku. Nie pierwszy raz w trakcie warzenia specyfiku ale tym razem trwało to dłużej. Czyżby tak to się miało skończyć? Mam umrzeć z wycieńczenia i zostać zapamiętanym jako nieudolny szaleniec? Na miejscu woźnicy leżał worek. Pogrzebał w nim i wyciągnął łyżkę stołową o zaostrzonym, oszlifowanym końcu, po którym dla pewności przejechał po raz setny palcem aby jeszcze raz upewnić się, iż został odpowiednio zmodyfikowany. Tymczasem Eryk próbował ze wszystkich sił wyswobodzić się z ciasno zawiązanej liny.
- Uwolnij mnie! Rozkazuje ci! Słyszysz głupi staruchu? Ja, twój książę wydaję ci rozkaz uwolnienia mnie i mojej siostry!
Głupi gnojek, jest taki młody ale władczy ton ma już wyćwiczony niemal do perfekcji. Z obojętną miną spoglądał na drugiego w kolejce do objęcia tronu, męskiego potomka króla Edwarda, jeżdżąc przy tym nieustannie kciukiem wokół naostrzonego czubka sztućca. Czuł jak jego serce zwalnia, powraca powoli do swojego naturalnego rytmu uderzeń.
- Nie wiedziałem, że z wiekiem ludzie głupieją tak bardzo. Chcesz przeciąć linę za pomocą łyżki? Pięknie, będę w takim razie tu leżeć do rana.
- Istotnie, masz rację mój książę. - Tytuł wypowiedział z drapieżnym uśmieszkiem i złośliwością w głosie. - Przy pomocy tej łyżki, ciebie i twoją siostrę nie uwolniłbym zbyt prędko, chociaż z tym rankiem trochę przesadziłeś. Widzisz, tak się składa, że łyżka o której rozmawiamy została przeze mnie naostrzona dzięki czemu jej koniec jest niczym sztylet - kucnął przy Eryku i zbliżył skradzioną z królewskiej srebrnej zastawy łyżkę do jego oczu, żeby lepiej mógł obejrzeć jego dzieło - Rozumiem twoją pytającą minę i śpieszę z wytłumaczeniem. Właśnie jestem w trakcie przyrządzania pewnego specyfiku...
- Robisz magiczną miksturę? - Rozkochane w magii i czarodziejskich sztuczkach dziecko na moment zapomniało o swojej sytuacji i z zaciekawieniem zaczęło wsłuchiwać się w słowa starca jakby ten miał mu zdradzić największą i najpilniej strzeżoną tajemnicę na świecie.
- Ależ mój książę jest bystry. - Maskując wobec chłopca swoje brutalne zamiary, przybrał przyjacielski ton w którym młodzieniec nie umiał wychwycić ironii. - To jest a raczej za chwilę będzie bardzo ale to bardzo potężna magiczna mikstura. Tak cudnej, magicznej, niedostępnej, zapomnianej i niewyobrażalnie mocnej, nasz świat nie widział jeszcze nigdy. Przez prawie całe swoje życie szukałem składników i czekałem na idealną do jej stworzenia chwilę. Wielką wagę przykładałem do jakości produktów mających mi dać upragnioną esencję i mając na względzie równie wysoką jakość przedostatnich jej części, wyszlifowałem starannie tą oto łyżeczkę z królewskiej srebrnej zastawy, aby za jej pomocą, najdokładniej jak to tylko możliwe wydłubać twoje lewe oko i prawe oko twojej siostry.
Na ostatnie słowa czarodzieja, Eryk zareagował z lekkim opóźnieniem. Jego dziecinna fascynacja tajnikami magii przyćmiła nieco zdolność logicznego myślenia i zdziwiona mina oraz pytanie o to czy naprawdę zamierza pozbawić go oka, pojawiły się dopiero potem.
- Niestety tak się niefortunnie dla ciebie Eryku złożyło, że dwa przedostatnie składniki to muszą być gałki oczne bliźniąt w których płynie co najmniej szlachecka krew, a jeszcze lepiej jeśli jest to krew królewska. Tak w ogóle mikstura którą właśnie produkuje oraz niesamowite efekty jakie daje po wypiciu to bardzo ciekawy i obszerny temat, jednak czas nagli i z jego braku nie mogę już powiedzieć nic więcej.
Solidnie związany królewski syn w akcie desperacji zaczął się trząść i ruszać głową na widok łyżki celującej w jego oko. Daedun w obawie przed jej uszkodzeniem chwycił wolną ręką twarz chłopaka a na małej klatce piersiowej położył kolano.
- Daedunie proszę! Nie rób tego!
Nekromanta nie zwracał uwagi na słowa Eryka. Skoncentrował się tak mocno, że przez chwilę dla jego świadomości naprawdę nie istniało nic więcej poza wykonywanym zadaniem. Kilka uderzeń serca później trzymał w swojej dłoni ludzkie oko. Chłopiec wrzeszczał z całych sił. Był tak głośny, że obudził magicznie uśpioną Anastazję. Daedun nie miał zamiaru dyskutować z księżniczką, która była jeszcze bardziej rozpieszczona niż jej brat, więc szybko przystąpił do pracy. We dwójkę byli nie do zniesienia, a czarodziej potrzebował teraz ciszy. Nie chcąc korzystać z nadwątlonej magicznej energii na uspokajanie okaleczonych dzieci, wsadził im w usta kawałki szmat po czym stanął ponownie przed kociołkiem. Pewnym głosem zaczął wypowiadać magiczną formułę. Po kilku linijkach tekstu wrzucił do środka dwoje oczu, lewe błękitne i prawe zielone. Nie przestając mówić, patrzył jak mikstura zmienia barwę z jasnej żółci na jasny pomarańcz. Kiedy kolor mikstury ustabilizował się, starzec podszedł do Eryka, przyklęknął przy jego nogach, wyciągnął zza pleców prosty sztylet i za jego pomocą uwolnił nogi chłopaka z więzów. Mimo tego, musiał zmusić swoje nie najmłodsze ciało do wysiłku, ponieważ po tak wielu godzinach skrępowania i leżenia na ziemi, Eryk nie był w stanie przejść kilku metrów. Kiedy obaj stali już przy kociołku, Daedun bez żadnego słowa przyłożył sztylet do szyi więźnia i zdecydowanym ruchem przeciął mu tętnice. Krew bluznęła obficie, stając się kolejnym składnikiem powstającego eliksiru. Anastazja patrząc na makabryczną scenę jednym okiem, nieudolnie próbowała wyswobodzić ręce i nogi. Przerażona jak nigdy wcześniej w swoim życiu wierzgała ile sił. Serce waliło jej z ogromną prędkością kiedy to ona stanęła przed kociołkiem w miejscu, w którym przed chwilą stał jej nieżyjący już brat. Zanim zdołała zrobić coś lub pomyśleć o czymś co mogłoby uratować jej życie, poczuła zimne ostrze na skórze szyi, następnie gorący płyn rozlewający się po jej ciele i tryskający do naczynia a potem była już tylko ciemność.
Daedun rzucił bezceremonialnie ciało dziewczynki na zwłoki jej brata. Mikstura zmieniała kolory w szybkim tempie kiedy czarodziej wypowiadał mroczne słowa w języku o którego istnieniu wiedziało niewielu a jeszcze mniej rozumiało go w mowie lub piśmie. Płyn co sekundę mienił się różną barwą, korzystając z całej palety od czerni bezksiężycowej nocy po biel dziecięcych zębów. Wypowiadane słowa stawały się coraz głośniejsze. Pot zalał całą twarz nekromanty, szczypał go po oczach jednak on ani na ułamek sekundy nie stracił skupienia. Czując jak płyn w kociołku zaczyna nabierać magicznych właściwości, delikatny uśmiech wypełzł na jego twarz bez udziału świadomości. Mroczna, czarodziejska energia zaczęła coraz szybciej wydobywać się z kotła i zalewać okolicę. Niczym niewidzialna mgła, pochłonęła Daeduna, zwłoki dzieci, konie, wóz i najbliższe drzewa. Niewidzialna siła, niewykrywalna przez żaden zmysł, którą poczuć mogą jedynie istoty parające się magią lub stworzone za jej pomocą. Ognisko powoli dogasało ale starzec nie przejął się tym zbytnio. Kilka linijek tekstu dzieliło go od urzeczywistnienia swojego najskrytszego marzenia i dogasające płomienie na tym etapie produkcji nie liczyły się już zbytnio. Magiczna moc eliksiru rosła bardzo szybko, nekromancie zdawało się, że jeszcze moment i będzie można jej dotknąć niczym ubitej ziemi, drzewa, skały lub metalu. Na moment przed końcem inkantacji, Daedun już nie wypowiadał a wykrzykiwał słowa, a niewielkie rzeczy jak na przykład oszlifowana łyżka, sztylet lub kamyczki na ziemi zaczęły drgać i delikatnie ruszać się. Kiedy padło ostatnie słowo eliksir przybrał jednolity, pomarańczowy kolor. Nekromanta głęboko odetchnął, otarł pot z oczu i czoła a następnie wrócił do wozu po worek. W trakcie tego bardzo krótkiego spaceru odczuł niebywałe zmęczenie. Kiedy produkcja magicznej mikstury dobiegła końca a on sam mógł nareszcie odetchnąć, kiedy wszystkie wypite eliksiry utraciły swą moc, kiedy nie musiał już ciągle myśleć o kolejności wykonywanych rzeczy, o tym który składnik ma być dodany jako następny ani jakie zaklęcie ma zostać wypowiedziane, kiedy cała skomplikowana procedura dobiegła nareszcie końca, cały ten nadludzki wysiłek dał o sobie znać. Zdziwiło go, że samo wyciągnięcie pucharu i napełnienie go miksturą stanowi nie lada wyzwanie. Ręce mu drżały i dopiero za trzecim razem udało mu się wypełnić naczynie po brzegi. Podszedł do najbliższego drzewa, usiadł na ziemi, oparł się o wielką roślinę plecami a puchar położył obok aby eliksir nieco ostygł. Wlepił wzrok w dogasający żar pod kociołkiem i pozwolił aby jego myśli błądziły sobie beztrosko, bez udziału jego woli.
Ze snu wyrwały go odgłosy zbliżających się kopyt. Zanim jeszcze zdążył szeroko otworzyć oczy, dłonią już wymacał puchar. Był letni. Cholera, musiałem zasnąć na chwilę. Niewielka polana w środku lasu którą obrał na miejsce stworzenia eliksiru była kompletnie ciemna. Księżyc i gwiazdy zostały przysłonięte przez grube chmury a pod kociołkiem już nic się nie żarzyło. Niezidentyfikowani jeźdźcy byli coraz bliżej. Nie tracąc już ani chwili Daedun sięgnął po puchar i wlał w siebie jego zawartość. Bezwonna mikstura okazała się paskudna w smaku. Musiał użyć całej mocy swojej woli aby jego życiowe marzenie nie zostało wyplute. Po opróżnieniu naczynia, wyjrzał zza drzewa ale na leśnej ścieżce nie zobaczył jeszcze żadnych pochodni ani innych źródeł światła lecz nadal w jego uszy wpadał regularny odgłos końskich kopyt. Nagle uznał, że coraz trudniej nabrać mu powietrza w płuca. Pierwszy, drugi, trzeci raz spróbował złapać głębszy oddech jednak nie dało to żadnych rezultatów. Już zabierał się do kolejnej próby głębokiego wdechu gdy nagle jego wnętrznościami targnął potworny ból. Daedun błyskawicznie zgiął się w pół i położył dłonie na brzuchu. Odniósł wrażenie jakby w jego ciele zaczął szaleć huraganowy wiatr. Gdyby obok stał jakiś człowiek i zapytałby go co czuje to odpowiedziałby, że najprawdopodobniej jego nerki zamieniły się miejscami z wątrobą, jelita z żołądkiem a serce z płucami. Leżał na trawie w pozycji embrionalnej. W pewnym stopniu był przygotowany na ból towarzyszący trwającej przemianie ale nie podejrzewał aż tak wielkiego natężenia. Nagle wygiął ciało o sto osiemdziesiąt stopni, gdy wzdłuż całego kręgosłupa poczuł niby miliony rozżarzonych do białości igieł kujących jego kręgi. Pot ponownie zalewał mu oczy, jednak wszechobecny ból i niemożność zaczerpnięcia oddechu całkowicie zagłuszały ten dyskomfort. Coraz to nowsze fale cierpienia atakowały różne organy nekromanty a on dawał ponosić się każdej z nich, tak że ten sam stojący obok człowiek pomyślałby iż rzucający się na wszystkie strony starzec opętany jest przez co najmniej tuzin demonów z najgłębszych czeluści piekła. Daedun przewracał się z lewego boku na prawy, raz leżał na brzuchu, uderzenie serca później lądował na plecach. Targał długie, siwe włosy oraz brodę, wbijał paznokcie w leśną ściółkę i cały czas próbował krzyknąć lecz to ostatnie było nieosiągalne. Nie mógł wydać żadnego dźwięku poza ledwo słyszalnym świstem i rzężeniem. Wielki strach zajrzał mu w oczy, kiedy to dopadła go myśl, że ani nie umrze, ani jego stan się nie polepszy, lecz reszta jego życia będzie wyglądała dokładnie tak jak wygląda w obecnej chwili. Za każdym razem, kiedy w tym groteskowym tańcu jego wzrok padał na zwłoki dzieci, żałował, że tak szybko wydłubywał im oczy. Gnojki! Głupie zasrane bachory nie cierpiały nawet ułamek tego co ja! Po minucie piekielnych mąk która to zdawała się magowi godziną, jego ciało przestało rzucać się na wszystkie strony a oczy przesłoniła mu doskonała ciemność.

Daedun - wersja poprawiona

3
Enigmato87 pisze: Daedun

Noc kiedy kalendarzowa zima ustępuje wiośnie była chłodna, ale mimo temperatury bliskiej zamarzaniu wody i ubrania jedynie cienkiej szaty oraz sandałów, ciało Daeduna było mokre od potu.
Toporny wstęp. "Mimo temperatury bliskiej zamarzaniu wody" brzmi moim zdaniem koszmarnie. Skróć to zdanie i nie udziwniaj.
Enigmato87 pisze:Od pięciu dekad przygotowywał się rok po roku, godzina po godzinie, minuta po minucie


... sekunda po sekundzie... Przeczytaj to na głos. Czujesz jak to brzmi? Wystarczy samo "pięciu dekad"

Enigmato87 pisze:Czarodziej pozwolił sobie na chwilę rozprężenia, nawet delikatnie się uśmiechnął, co zawsze przychodziło mu z trudem. Spojrzał na stojącą nieopodal niego klepsydrę i po raz dwunasty dostrzegł jak dolna jej połowa jest w znacznej większości wypełniona wodą. Niecałe pół doby od rozpoczęcia rytuału, praca nad magicznym specyfikiem docierała do finału.
Masz manię precyzyjnego odliczania czasu w tekście. Zupełnie niepotrzebnie. Przez to rozwlekasz czas i zalewasz czytelnika detalami, które w ogóle go nie interesują. Gdyby wywalić to całe "minutowanie" w tekście to zostałoby bardzo niewiele treści.
Enigmato87 pisze:Drugi królewski syn, starszy od swojej bliźniaczej siostry o kilka minut, zaspanym wzrokiem pobłądził po nocnym, upstrzonym gwiazdami niebie a następnie spojrzał na nekromantę.
Minutowanie.
Enigmato87 pisze:-Daedunie czemu jestem związany? Co się dzieje? Pomóż mi, strasznie zmarzłem.
Jakbym był związany to raczej bym się bał i na pewno nie zadawał takich idiotycznych pytań.
Enigmato87 pisze:- Uwolnij mnie! Rozkazuje ci! Słyszysz głupi staruchu? Ja, twój książę wydaję ci rozkaz uwolnienia mnie i mojej siostry!
To brzmi tak głupio, że aż niewiarygodnie.
Enigmato87 pisze:- Niestety tak się niefortunnie dla ciebie Eryku złożyło, że dwa przedostatnie składniki to muszą być gałki oczne bliźniąt w których płynie co najmniej szlachecka krew, a jeszcze lepiej jeśli jest to krew królewska. Tak w ogóle mikstura którą właśnie produkuje oraz niesamowite efekty jakie daje po wypiciu to bardzo ciekawy i obszerny temat, jednak czas nagli i z jego braku nie mogę już powiedzieć nic więcej.
Solidnie związany królewski syn w akcie desperacji zaczął się trząść i ruszać głową na widok łyżki celującej w jego oko. Daedun w obawie przed jej uszkodzeniem chwycił wolną ręką twarz chłopaka a na małej klatce piersiowej położył kolano.
Czy królewski syn już wie, co to jest szlachecka krew? Królewska? Co to jest mikstura? Z jednej strony bardzo traktujesz dojrzale (powiedzmy) chłopaka, a z drugiej strony z jego ust padają aburdalne kwestie, takie jak...
Enigmato87 pisze:- Daedunie proszę! Nie rób tego!
Tu zacząłem gorąco kibicować Daedunienowi.
Enigmato87 pisze:Nekromanta nie zwracał uwagi na słowa Eryka.
Ja też już przestałem.
Enigmato87 pisze:Skoncentrował się tak mocno, że przez chwilę dla jego świadomości naprawdę nie istniało nic więcej poza wykonywanym zadaniem.
I liczeniem.
Enigmato87 pisze:Na moment przed końcem inkantacji, Daedun już nie wypowiadał a wykrzykiwał słowa, a niewielkie rzeczy jak na przykład oszlifowana łyżka, sztylet lub kamyczki na ziemi zaczęły drgać i delikatnie ruszać się.

Zdanie koszmarek. Przeczytaj na głos.
Enigmato87 pisze:Pierwszy, drugi, trzeci raz spróbował złapać głębszy oddech jednak nie dało to żadnych rezultatów. Już zabierał się do kolejnej próby głębokiego wdechu gdy nagle jego wnętrznościami targnął potworny ból.
Zbierają się gazy?
Enigmato87 pisze:Daedun błyskawicznie zgiął się w pół i położył dłonie na brzuchu.
Ciąża?
Enigmato87 pisze:Odniósł wrażenie jakby w jego ciele zaczął szaleć huraganowy wiatr.
Jednak gazy!
Enigmato87 pisze:Gdyby obok stał jakiś człowiek i zapytałby go co czuje to odpowiedziałby, że najprawdopodobniej jego nerki zamieniły się miejscami z wątrobą, jelita z żołądkiem a serce z płucami.
Niestety, obok nie stał żaden człowiek. Zupełnie serio w takiej sytuacji opisać to w stylu: "zawył, czując jak okropny ból wykręca jego wnętrzności" czy coś w tym stylu. Konstrukcja z serii "gdyby ktoś go widział/ słyszał/ etc." jest koszmarkiem, który rzadko się sprawdza.
Enigmato87 pisze:Coraz to nowsze fale cierpienia atakowały różne organy nekromanty a on dawał ponosić się każdej z nich, tak że ten sam stojący obok człowiek pomyślałby iż...
Niestety, tam dalej nie stał żaden człowiek.
Enigmato87 pisze: Gnojki! Głupie zasrane bachory nie cierpiały nawet ułamek tego co ja! Po minucie piekielnych mąk która to zdawała się magowi godziną, jego ciało przestało rzucać się na wszystkie strony a oczy przesłoniła mu doskonała ciemność.


Co za zakończenie...

Powiedz mi proszę, bo z tego co czytam to jest poprawiona wersja, więc to upoważnia mnie do większej surowości. Wszak tekst był już poprawiany... Bo był, prawda? Mam wrażenie, że na chybcika naniosłeś kosmetyczne zmiany, a większą część uwag życzliwych użytkowników wywaliłeś do kosza. Nie chciało Ci się nawet zrobić akapitów. Dla mnie to wygląda tak, jakbyś najpierw odwalił tekst, dał do weryfikacji, a potem wrzuciłeś jeszcze raz, nieznacznie zmieniony, oczekując pochwał w stylu "Nooo, poprawiłeś i teraz to już fabuła broni się sama!"

Nie broni się. Bez niepotrzebnych wyliczanek nie byłoby tutaj połowy objętości tekstu. Samo opowadanie jest napisane raczej prostym, szkolnym językiem, na co wskazują różne dziwne zabiegi takiej, czy innej natury. Jeśli masz mniej, niż szesnaście lat to tekst powiedzmy "ujdzie" jako wykrywacz min (radziecki). Pozbieraj uwagi z tej "wersji" i poprzedniej, przeczytaj za tydzień na głos to co napisałeś i sam zobaczysz, co jest nie tak. Jeśli czytasz na głos kilka zdań i brzmią zbyt długo, a przy tym absurdalnie (Lovecraft się nie liczy) to znaczy, że coś jest nie tak. Sama przemoc jest groteskowa i nieumiejętnie podana; taka trochę dorosłość/ odbarwianie fantastyki na siłę (to samo zresztą i ja popełniam; jeśli czytałeś "Przeklętego" to zauważysz, że sam czasem robię słabe zabiegi z serii "koń się zesrał"). Takie błędy są zrozumiałe, ale weź pod uwagę, że trzeba się tego nauczyć. Przed Tobą wciąż jeszcze droga. Raczej długa.

Czytało się ciężko, bo tekst jest niechlujny, ale coś czuję, że to wina wieku.

Pozdrawiam,
T.
Bo lubię pisać.

Daedun - wersja poprawiona

4
Sama fabuła wydaje mi się być dość ciekawa. Lubię negatywne postaci, lubię postaci wyraziste. Gdybyś dopracował postać nekromanty, poprawił dialogi i inaczej poprowadził tekst (przecinki i te sprawy, oraz ogólny styl pisania), myślę że mógłbyś napisać coś fajnego. Na tę chwilę - ciężko się to czyta, ponieważ tekst skacze z akcji na akcje i właściwie ciężko się połapać o co w nim chodzi.

Pamiętaj także, iż książka to nie gra komputerowa, ani film. Tutaj obowiązują inne zasady, a nieustanne zabijanie potworów niczym w Diablo czy Baldur's Gate - szybko się znudzi.
Enigmato87 pisze: Nie tracąc już ani chwili Daedun sięgnął po puchar i wlał w siebie jego zawartość.
Bardziej niż w siebie, myślę że wlał zawartość w swoje gardło :)
Enigmato87 pisze: Bezwonna mikstura okazała się paskudna w smaku. Musiał użyć całej mocy swojej woli aby jego życiowe marzenie nie zostało wyplute
To jest ciekawie pomyślane i zabawne, ale słabo napisane. Zamysł mi się podoba, wykonanie - nie.
Enigmato87 pisze: Daedun błyskawicznie zgiął się w pół i położył dłonie na brzuchu. Odniósł wrażenie jakby w jego ciele zaczął szaleć huraganowy wiatr. Gdyby obok stał jakiś człowiek i zapytałby go co czuje to odpowiedziałby, że najprawdopodobniej jego nerki zamieniły się miejscami z wątrobą, jelita z żołądkiem a serce z płucami
Może by użyć innego sformułowania - np "gdyby ktoś zapytał co czuje, odpowiedziałby" - słowo go jest tutaj zupełnie zbędne, ponieważ w całym fragmencie mowa wyłącznie o nim.
Enigmato87 pisze: Solidnie związany królewski syn w akcie desperacji zaczął się trząść i ruszać głową na widok łyżki celującej w jego oko. Daedun w obawie przed jej uszkodzeniem chwycił wolną ręką twarz chłopaka a na małej klatce piersiowej położył kolano.
- Daedunie proszę! Nie rób tego!
Dialogi kuleją, niestety, zupełnie. Za dużo także w tekście jest tego Daeduna - cały czas jest o nim mowa, więc nieustanne powtarzanie jego imienia jest zbędne.

Fabuła może być naprawdę dobra i Twój zamysł wydaje się ciekawy, ale styl pisania i wielokrotność powtórzeń, przeskoki w tekście, sprawiają że musisz nad tym jeszcze trochę popracować.

Daedun - wersja poprawiona

5
Cześć.
Rzeczywiście - choć nie szczególnie przeszkadza w czytaniu, da się dostrzec regularne potknięcia w interpunkcji (jak to kto zauważył). Padło tam też "tą" zamiast "tę", co przewrażliwieńcy mojego pokroju wyłapią, zdarzyły się i inne literówki, ale to tyle z ewidentnych uchybień, reszta zarzutów, jakie bym miał, są raczej subiektywne, żaden też nie jest jakiś mocny. Szczególnie, imho, powagi odbierały opisy kolorków mikstury. Jest to mało istota kwestia, rozumiem, że gdzieś sił twórczych musiałeś zaoszczędzić, i to dlatego nic ciekawego z miksturą się nie działo; zmiana koloru jest na poziomie gumisiów i chciałoby się widzieć na jej miejscu coś bardziej przemawiającego do wyobraźni, sugestywnego, może nawet fascynującego. Ale no nie jest to wielkie fe. Ujdzie.
Z pozytywów: dobrze się czyta, płynnie. Jak dla mnie tekst wymaga sporych cięć, ale w przewadze jest okej, dobrze wyważony. Najgorzej jest na końcu, bo jak wcześniej zdarzały się niezręczne opisy, tak połowa ostatniego akapitu już jest ich pełna. Np. gdyby ktoś stał obok i zapytał... albo to wygięcia ciała o 180 stopni... lub co najmniej tuzin demonów. Być może to wciąż jest ocena do bólu subiektywna, ale cóż, tutaj wyjątkowo się te opisy, imho, nie udały. Ktoś tam też słusznie wytknął zamarzanie wody - to jest bardzo dobry przykład, jak potrafisz zepsuć opis. Spokojnie, każdy to robi, każdy w inny sposób. Sęk w tym, że my sami tego nie widzimy. Gdyby było inaczej, byśmy tak nie pisali, nie? Był po prostu mróz. I choć woda zamarza w temp. 0 stopni w skali Celsjusza, wspominanie o tym przy opisie jest właśnie taką niezręcznością jak kopanie piłki tyłem, piętami - da się zrobić i może to nawet dać efekty, ale... sam rozumiesz.
Zawiódł mnie brak jednoznacznej puenty, choć nie wiem, czy tekst nie jest aby częścią większej całości. Jest? Jeśli to samodzielne opowiadanie, to poległo. Ale jeśli urywek powieści, to co innego. Ciekawe, co się tutaj święci.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”