Biðröð Mistaka [SCIENCE-FICTION]

1
PROLOG

2158 rok
W dzisiejszych czasach możliwe, że czerwiec

,,OGŁOSZENIE Z PLANETY HELLAR
Niezidentyfikowani przestępcy uprowadzają młodych mieszkańców w okolicach Stanu Hvítur.
Czy to kolejna porażka ze strony władz Hellar? Środki bezpieczeństwa obejmujące każdego mieszkańca nie są na tyle obiecujące, jak się wszystkim wydawało. Według mediany, ofiarami zostają najczęściej młodzi ludzie, w przedziale wiekowym osiemnaście - dwadzieścia pięć lat.
Odkąd garstka ludzi skolonizowała naszą małą, acz piękną planetę, przeróżne sekty próbują zdobyć władzę i powiększyć grono swoich wyznawców. Według relacji obywateli, celem złoczyńców jest pokazanie dominacji nad resztą ludzkiej rasy — tak, aby w świecie powróciła surowa, totalitarna władza, jaką znamy z Ziemskiej historii II Wojny Światowej (…)’’
Redaktor, trzymając w potężnych dłoniach gazetę, po raz setny czytał nagłówek, który zaproponował do druku. Ze zmarszczonego czoła strużkami leciał pot. Wstał powoli i ruszył w stronę łazienki — dość biednie się prezentującego, acz zadbanego pomieszczenia, w którym dominowała brudnoszara barwa. Nie było się czemu dziwić. Hellarczykowie nie byli bogatymi ludźmi, ponieważ na ich małej planecie panowała ogromna susza, a co za tym szło, bieda. Umył twarz zimną wodą, aby się orzeźwić. Miał wrażenie, że z przejęcia dostał gorączki. Żaden artykuł nie przyniósł mu do tej pory tyle stresu po opublikowaniu — obawiał się agresji ze strony czytelników. I wcale nie chodziło o zwyczajnych mieszkańców Hellar.
„Kto wie? Może i jego będą chcieli porwać za spopularyzowanie ich działań? Władze zaczną w końcu węszyć, przez co przestępcy są narażeni na szybką porażkę.’’, nękały go myśli. Cóż, biznes to biznes. Pocieszył się, że mógłby na tym dużo zarobić. Złe myśli nagle odpłynęły w dal.
Z nieco lepszym nastrojem wrócił do gabinetu. Po chwili zobaczył, że lampka na holoplayerze — urządzeniu odtwarzającym hologram — zaczęła świecić bladym światłem. Przycisnął czerwony przycisk umieszczony na środku metalowej obudowy komputera. Nad sprzętem wyświetliła się postać znajomego reportera. Mężczyzna ubrany w kapelusz wyglądał na dość przejętego.

— Szefie, jest problem. — Z podłączonych głośników wydobył się niewyraźny dźwięk. Na bladej twarzy młodego mężczyzny odbił się strach. — Proszę odtworzyć kolejną wiadomość, którą przesłała mieszkańcom Wielka Rada Państwowa. Podobnież nie dotarła do okolic Hvítur, w którym pan się znajduje. Są problemy z zasięgiem. Przesłałem więc jeszcze raz, na wszelki wypadek. No i — zdjął kapelusz — składam kondolencje.

Telegram zniknął.
„Jak to, wiadomość od Wielkiej Rady Państwowej? I jakie kondolencje, do cholery?’’, rozmyślił się.
Od dobrego czasu władze Hellarskie nie wysyłały żadnych wiadomości. Ostatnio, było to wtedy, gdy ostrzegano mieszkańców przed ogromną suszą i śmiertelnymi udarami. Raz na parę, w okolicach lata Hellar stawało się piekłem.
Wiadomości najczęściej wysyłane były przez holoplayery, które zastępowały radia. Cóż, nie były one najlepszej jakości, często traciły zasięg, lecz czego można było się spodziewać w tych czasach, gdzie w każdym zakątku panował głód i bieda, spowodowana przede wszystkim suszą?
Ponownie nacisnął przycisk. Jego dłonie zaczęły mimowolnie drżeć.
Słuchał nieco zniekształconego przez przetwornik głosu ministra spraw obywatelskich. Wydawał się niepokojący. Serce redaktora biło z każdym wymówionym słowem coraz szybciej. Poczuł, jak krew odpływa mu z twarzy, zaś później, jakby ktoś zgniatał jego głowę, niczym plastikowy kubek. Wielka Rada Państwowa postanowiła w końcu zareagować na sytuację porywania młodych ludzi, głównie dlatego, iż właśnie zostały porwane kolejne ofiary...
Nie to jednak było wiadomością, która tak poruszyła redaktora, a to, że jedną z tych ofiar był jego syn.
ROZDZIAŁ I
Na jeden z wielkich wieżowców wspinał się mężczyzna. Twarz miał zakrytą, jedynie w mroku można było dostrzec jego lateksowe rękawiczki oraz haki służące do wspinaczki. Zmęczony, choć zmobilizowany, nie przestawał piąć się do celu. Wiedział, że miał do wykonania misję. Był jedynie bezdusznym stworzeniem, dla którego liczyło się tylko zrealizowanie brudnej roboty, kończącej się zaspokojeniem jego potrzeb.
W końcu dosięgnął dachu budynku. Zaczepił hak i wsunął się na górę. Głęboko sapał ze zmęczenia. Ukucnął, aby choć na chwilę odsapnąć, a na beton kapały krople potu. Miał ochotę odpocząć nieco dłużej, choć wiedział, że to niemożliwe w obecnej sytuacji. Mógłby za to zostać wyrzucony na zbity pysk.
Światło księżyców odbijało się na jego sylwetce. Twarz miał niewidoczną — połowa była zakryta odrażającą, skórzaną maską, zaopatrzoną w długie kolce. Białka jego oczu nabiegły krwią, a na czole można było zauważyć charakterystyczną bliznę, przykrytą kosmykami brunatnych włosów. Ubrany był w czarny strój wojskowy, na której widniały plamy dawno już zakrzepniętej krwi.
Poddał się urokowi pełni księżyców, długo się w nie wpatrując. Gwieździste niebo ukazywało tym razem wszystkie pięć satelitów.
Miał jednak podzielną koncentrację, a co za tym szło, dobry słuch. Usłyszał dźwięk chrupania piachu. Ktoś zbliżał się w jego stronę. Złoczyńca sięgnął powoli po pistolet, mocno zaciskając palce na uchwycie. Po chwili usłyszał męski szept:
— Łap go.
Przestępca natychmiast zaczął uciekać. Zgrabnie przeskakiwał z budynku na budynek. wykonywał zwinne salta. W ten sposób dał władzom do zrozumienia, iż nie mają z nim najmniejszych szans. Usłyszał dźwięk strzelania. Przyspieszył biegu, słysząc kolejne dwa strzały. A później znikł.
Mężczyźni wydali zduszony okrzyk. Trzymali w drżących od adrenaliny rękach pistolety. Wróg był petardą.
Uciekinier zawiesił się na jednej z ścian koło okna, nasłuchując, czy nikogo nie ma w pobliżu. Usłyszał dziwne piski, wydobywające się z jego saszetki. Przeklął pod nosem, całym sobą usiłował je przytłumić, choć na nic się to nie zdało. Włożył rękę do torebeczki i zacisnął kciuk na głośnikach.
Po chwili zauważył cienie przebiegających w pobliżu umundurowanych mężczyzn, próbujących zlokalizować, gdzie mógłby uciec przestępca.
— Słyszysz coś? — mruknął jeden do drugiego.
— Znowu zaczynasz wariować, Tim? — towarzysz prychnął głośno. — Skurczybyk uciekł, i koniec. Zresztą, nie pierwszy w tym miesiącu. Jedyne co nam się udało to obudzić połowę miasta. — odparł, pełen złości i machnął dłonią, dając znać swojemu wspólnikowi, że dalsze poszukiwania zdają się na nic.
Stali tak jeszcze chwilę, nasłuchując, aż w końcu stracili nadzieję i odeszli. Gdy byli wystarczająco daleko, złoczyńca wyjął z nerki wydający pisk sprzętu GPS.
— Ach, tu jesteś… — mruknął. — Moja nagrodo.
Następnie przycisnął do ściany kolisty obiekt, obrócił go, a zawiasy okna puściły. Wciąż słyszał dźwięk wydawany przez sprzęt nawigacyjny. Znów się zawiesił. Otworzył sakiewkę, aby wyjąć baterię. Rękawiczki nie ułatwiały mu sprawy. Miał mało czasu, a ofiara mogła się obudzić w każdej chwili. Warknął zirytowany i rzucił GPS-em o ziemię.
Wszedł do pomieszczenia i nieszczęśliwie uderzył się o szafkę stojącą pod oknem. Serce podskoczyło mu do gardła. Młoda dziewczyna leżąca w łóżku jedynie obróciła się na drugi bok i przytuliła się mocniej do swojej poduszki.
Mężczyzna rozejrzał się po pokoju. Mrok okalał całe pomieszczenie, poza kawałkiem ściany, na którym odbiło się światło z księżyca. Wisiała tam tablica korkowa, na której zawieszone były zdjęcia dziewczyny z przyjaciółmi czy jej samej z olimpiad i konkursów. Na większości fotografii trzymała puchary i medale, uśmiechając się szczerze do obiektywu.
Złoczyńca wyjął z sakiewki strzykawkę. Powoli zbliżył się do dziewczyny, odgarnął jej włosy z szyi. Następnie wbił grubą igłę w szyję ofiary, powoli wstrzykując serum. Teraz nie powinna się obudzić. Szturchnął nią. Ta ani drgnęła, śpiąc jak zabita.
Wziął dziewczynę na siebie i przerzucił przez ramię. Sięgnął po dezynfikator, i oczyścił pomieszczenie ze śladów, które po sobie pozostawił. Użył do tego specjalne urządzenie naręczne, zwane też slangowo wypalaczem. Cały proces polegał na tym, że światło wykrywało DNA swojego właściciela i wypalało je w ułamku sekundy.
Przycisnął mocno do siebie ofiarę i wyskoczył z okna. Kolejna misja została wykonana poprawnie.
Odwinął rękawiczkę i popatrzył na swój zegarek naręczny, dzięki któremu szef mógł go znaleźć, a sam przestępca mógł również wysłać sygnał do innych swoich współpracowników, z którymi miał połączenie. Nacisnął jeden z dwóch guziczków, mając nadzieję, iż sygnał tym razem nie zerwie połączenia. Zegar wskazywał dokładnie pierwszą w nocy, a jego wspólnicy, którzy mieli po niego podjechać, spóźniali się. Zirytowany tym faktem, nie miał innego wyjścia, jak czekać.
Zaczął się zastanawiać nad tym, jaką nagrodę otrzyma od szefa za uprowadzenie tak młodej kobiety. Tak, to było jedynym sensem jego życia, uprawianie przestępczości. Nie miał rodziny, był samotny, wycofany i każdy go nienawidził. Być może dlatego, że w swojej Sekcji najlepiej znał się na swoim fachu oraz nie obchodziło go nic innego, prócz dobrze wykonanej roboty i dostania wynagrodzenia. Każdy był zazdrosny, gdyż chciał mieć jak najlepszą rangę.
Usłyszał znany mu warkot silnika samochodu. Popatrzył za siebie i zauważył pięciu współpracowników ubranych podobnie jak on sam. Mieli wojskowe, czarne kostiumy, maski i odstraszali swoim unikatowym stylem. Jak gdyby niby nic, głośno się śmiali i pili alkohol. Czuć było z odległości kilometra.
— Wskakuj na tyły, a laskę zostaw w bagażniku. — Kierowca zdjął maskę z ust.
Mężczyzna nic nie odpowiedział. Zniesmaczony włożył dziewczynę do samochodu, a następnie zamknął klapę bagażnika. Po chwili rzucił ostatnie, obojętne spojrzenie na resztę towarzystwa, odwrócił się i zaczął się oddalać od samochodu. Na zachowanie mężczyzny wspólnicy zareagowali drwiącym śmiechem i niemiłymi epitetami skierowanymi w jego stronę. Samotnik nie miał zamiaru siedzieć w jednym, ciasnym pomieszczeniu z konkurencją, wysłuchując ich głupich rozmów.
Cóż, musiał wrócić na piechotę. Jak zawsze.
Dlaczego to robił? Dlaczego nie mógł znaleźć sobie innej pracy? Nękany za młodu, nie mógł znieść faktu, że miałby być od kogoś gorszy. Wybrał więc przestępczość, ostatnio dość spopularyzowaną na biednej planecie Hellar. Został niewolnikiem swojego szefa, marionetką ze wszczepionym chipem w skórę, aby jego pan zawsze mógł go znaleźć. Złoczyńca uprowadzał, gdyż Sekta z której pochodził, zajmowała się analizowaniem i wyodrębnianiem pożądanych cech z rozbudowanego DNA, które posiadali nieliczni mieszkańcy, zwani Bhēkanami. Coraz więcej osób było ofiarami mutacji, które sprawiały, że ludzie ci posiadali większy intelekt czy nadludzką siłę. Przeróżnych zdolności było od groma. Jednak, do tej pory nie było wiadomo, co sprawiało, że ktoś został obdarzony takim związkiem.
Naukowcy pracowali nad idealnym DNA, dzięki któremu mogliby zdobyć władzę nad całym Hellar, używając swoich nadludzkich sił.
Sekcja, w której zajmował posadę przestępcy oferowała naukę walki, samoobrony oraz obsługi broni za pomoc w uprowadzeniu, bądź kradzieży trudno dostępnych substancji czy sprzętu laboratoryjnego. Tylko w jakim celu? Po prostu chciał być silniejszy i potężniejszy od innych ludzi, zdobyć sukces, sięgnąć po władzę.
Po jego rozwiniętych umiejętnościach fizycznych można było wywnioskować, że nie krótko pracuje jako złoczyńca. A dzięki temu, jego pewność siebie wzrosła. Jednocześnie został najlepszym z całej sekty.
Rozmyślając o wspaniałej nagrodzie pieniężnej, jaką dostanie i będąc z siebie dumnym, zaczął zastanawiać się nad dziewczyną. Według danych w dokumentach, które dostał od szefa, ofiara była idealnym dawcą, aby cechował się lepszą orientację w terenie. Dziewczyna również posiadała pamięć fotograficzną, na tyle rozwiniętą, że w wyobraźni mogła przywołać każde wspomnienie, które chciała, a po zamknięciu oczu zobaczyć je jak na obrazku. Mężczyzna pożądał tej umiejętności, jak żadnej innej. Miał więc nadzieję, że dostanie choć ćwiartkę zawartości tej cechy w pigułce. Mógłby dzięki temu ułatwić sobie pracę. Na samą myśl o takiej premii przeszły go przyjemne dreszcze. Szybko dotarł na teren wyżyn. Rozszerzył szczelinę między dwoma kamieniami i wystukał kod do wejścia. Po chwili pod jego nogami rozstąpił się grunt, a brunet zaczął spadać.
W tym momencie niemożliwe było uszkodzenie sobie czegokolwiek, gdyż bronił od tego napór powietrza, który wypychał do góry ciało. Przemieszczał się w dół jak za sprawą niewidzialnej windy.
Kiedy pojawił się na samym dole, przywitał go chemiczny zapach, wydobywający się z jednej z sal laboratoryjnych, w których analizowano i prowadzono się eksperymenty z DNA Bhēkanów. Część bazy, w której się znajdował, była korytarzem, prowadzącym do wielu gabinetów i pokoi. Wyglądała dość przeciętnie. Słabe oświetlenie odbijało się od szaroburych, gołych ścian, a podłoga obłożona była wypolerowanymi kafelkami.
Po chwili usłyszał stukot obcasów. Zapewne był to profesor Grzyb, który zawsze wychodził ze swojego gabinetu, aby powitać złoczyńców. Była to klimatyzowana sala z uprowadzonymi, którzy znajdowali się w śpiączce. W takim stanie naukowcom łatwiej było przeprowadzać na nich eksperymenty.

— Dobra robota, Aldar. Jestem zadowolony, że misja została jak zawsze poprawnie wykonana. Dziewczyna jest właśnie przygotowywana na operację. — Siwy mężczyzna uśmiechnął się na widok złoczyńcy i przyjacielsko poklepał go po plecach. — Tak myślałem, że wrócisz sam.

Aldar jedynie popatrzył na niego i skinął głową w podziękowaniu, ze względu na to, że przez ustną maskę nie mógł nic powiedzieć. Zresztą, nosił ją praktycznie cały czas, przede wszystkim aby uniknąć z kimkolwiek kontaktu. Jego nienawiść do większości społeczeństwa była ogromna.

— Masz. — Profesor Grzyb podał mu klucze z numerkiem.

Aldar spojrzał pytająco na starszego mężczyznę, następnie przeniósł wzrok na drewniany breloczek z wyrytą liczbą osiemnaście.

— Szef zdecydował, że zostaniesz tymczasowo wysłany na oddział stróżujący — wyjaśnił. — Nie martw się, podwyższymy ci pensję.

Aldar był zaszokowany. On i oddział stróżujący? Myślał, że ta robota należała wyłącznie do naukowców. Najwyraźniej, ilość uprowadzonych ofiar ostatnio na tyle się zwiększyła, że sekcja postanowiła zatrudnić pracujących w niej złoczyńców.

— Twoim poddanym, na tym etapie, będzie młody chłopak o imieniu Killian, na którym dość niedawno została przeprowadzona operacja. Bądź dla niego wyrozumiały.

— Nie mam zamiaru opiekować się jakimś kundlem! — Zdjął maskę i zgromił wzrokiem profesora.

— Ciszej! Jest noc — szepnął. — W takim wypadku szef nie będzie miał zamiaru cię utrzymywać. — Uśmiechnął się, wiedząc, że doskonale manipuluje swym pachołkiem.

Złoczyńca nic nie odpowiedział. Założył ponownie maskę, gwałtownym i agresywnym ruchem wyrwał klucze z rąk naukowca. Był okropnie zmęczony i czuł się niedoceniony. Nie wiedział, po jaką cholerę został tu wysłany. Czyżby zrobił coś złego i zawiódł swojego szefa? Przecież jest najlepszym złoczyńcą, mógłby się tym zająć młodszy i mniej wykwalifikowany przestępca, a nie on! Był wściekły do szpiku kości. Niewolnicy kojarzyli mu się z brudnymi, cofniętymi w rozwoju podludźmi, którzy co każdą noc krzyczeli, aby ich wypuścić. Nie mógł jednak odmówić. W innym wypadku, szef wyrzuciłby go na zbity pysk. ,,Jak mu tam… Killian? Doprowadzę go do porządku. Będzie milczał jak zaklęty’’, pomyślał.
Zszedł do podziemi, gdzie znajdowali się więźniowie. Poczuł wilgoć w powietrzu, zrobiło mu się duszno. Ściany i podłoga zbudowane były ze starych cegieł. Nie cierpiał tego miejsca. Znalazł drzwi, włożył w nie klucze i obrócił je. Skrzydło wejścia otworzyło się automatycznie i zaskrzypiało. Mężczyzna wszedł do środka. Rozejrzał się po pomieszczeniu, jego oczom ukazał się blondwłosy, młody chłopak, o jasnej karnacji. Miał nie za chudą sylwetkę, lecz o długich, szczupłych nogach. Jego zielone oczy przepełnione były strachem. Przypięty kajdankami do ścian wpatrywał się pełen braku nadziei w Aldara.

— Czego wy ode mnie chcecie?! — krzyknął przestraszony ze łzami w oczach. — Pieniędzy!? Dam ci! Dam ci wszystko! Ale litości, wypuść mnie! Obiecuję, mój ojciec wycofa ten artykuł, który napisał!

Mężczyzna przez dłuższą chwilę wpatrywał się w oczy niewolnika. Były takie niewinne, pełne strachu i bezradności. Miał ochotę zaśmiać mu się prosto w oczy. Widywał ten obraz tak często, i za każdym razem go satysfakcjonował. Słysząc żałosne prośby kierowane w jego stronę, sięgnął po łańcuch wiszący na ścianie i walnął nim chłopaka, on zaś krzyknął z bólu.
Tak, Aldar niewątpliwie był urodzonym sadystą.
Złoczyńca poczuł błogostan z dominacji nad więźniem. Nie mogąc się powstrzymać, zadał mu kolejny cios. Wydawało się to niegodziwe, ale nie dla tak zepsutego człowieka jak on.

— Zlituj się, panie — dodał po cichu chłopak. — Jestem głodny i spragniony. Cholernie chce mi się pić! Zlituj się, zrobię wszystko, ale nie głódź mnie!

Opanował się przed kolejnym uderzeniem.
„Jak głodny, poczeka”, pomyślał zirytowany. Miał zamiar wrócić do swojego pokoju, aby się położyć, jednak... po chwili zaczął czuć wyrzuty sumienia. Z tego, że tak niegodziwie się zachował wobec niewinnego człowieka, i ze względu na to, że mimo jego próśb, nie wysłuchał go. Próbował wybić je sobie z głowy. Co się z nim dzieje? Przecież powinien myśleć tylko o sobie. To był grunt przetrwania takich bezlitosnych ludzi jak on. O, nie! Nie! Nie ma prawa współczuć komukolwiek. Co miałby zrobić? Uzmysłowił sobie, że za dobrą opiekę nad niewolnikiem może dostać większą pensję. Tak przynajmniej było w przypadku naukowców. Dostawali podwyżki.
Aldar wyszedł bez słowa i zamknął drzwi na klucz.
Westchnął i z niechęcią ruszył w stronę spiżarni, znajdującej się piętro wyżej. Było to ciemne, brudne miejsce, które przypominały do złudzenia lochy. Sam był głodny, ale zignorował to. Często się głodził, aby nie stracić kondycji, co było głupie i nielogiczne. Niestety, nie dla złoczyńcy bez jakiegokolwiek wykształcenia. Wziął kilka kromek chleba i nalał do szklanej butelki wodę. „Powinno wystarczyć”, uznał.

— Co ty tu robisz? — Przed nim pojawił się opasły mężczyzna.

Po białym fartuchu i goglach założonych na oczy, Aldar zdał sobie sprawę, że był to zapewne jeden z naukowców. Nigdy nie widział go na oczy. Co chwila zatrudniano coraz to nowszych geniuszy zła. Ten nie wyglądał jednak tak przeraźliwie, mimo tego, że chciał pokazać swoją odwagę.
Miał bardzo skandynawskie rysy twarzy i jasne, rzadkie włosy, przez które prześwitywała łysina. Okrągłe okulary w grubej oprawce co chwila spadały z cienkiego nosa.
Złoczyńca wskazał brodą na półkę z chlebem i obrócił się w stronę drzwi. Złoczyńcy mieli zakaz wchodzenia do spiżarnii, gdyż należała ona jedynie do naukowców. Takie bezsensowne zasady wprowadził szef.

— Zdejmij tą maskę, gówniarzu i zacznij ze mną normalnie rozmawiać! Co to ma być? Co to za brak kultu… — Nie dokończył, gdyż Aldar nagle przywarł go do ściany.

Głęboko oddychał, wpatrując się wielkimi, zmęczonymi oczami w przestraszonego naukowca. Miał na dzisiaj dość czyichś narzekań. Tak, nienawidził krytyki rzucanej w swoją stronę z całego serca, a zwłaszcza, gdy wracał z trudnej i wymagającej poświęcenia czasu misji, po której pożądał jedynie pochwał.
Zdał sobie jednak sprawę, że to co robi, może mieć pewne nieprzyjemne konsekwencje. Emocje natychmiast opadły. Puścił gwałtownie naukowca, ze złożonymi rękami w pięści przeszył go wzrokiem.
Okularnik nic nie powiedział. Drżał i z szeroko otwartymi ustami śledził wzrokiem Aldara. Złoczyńca wziął prowiant i skierował się do drewnianych drzwi. O tak, dzisiaj mu się oberwie, jak nigdy, gdy szef się o wszystkim dowie. Cóż, nie będzie to jego pierwszy, ani ostatni raz.
Przynajmniej jedynym plusem tego dnia było to, że udało mu się uprowadzić całkiem niezłą sztukę. Bądź co bądź, jest to praca niezwykle oddziaływująca na psychikę, która mimo pozorów, uzależnia złoczyńców od tego. W końcu, z tego żyli, dzięki temu wspinali się po szczeblach sukcesu, gdzie na samej górze czekała ich władza i pieniądze… Tak przynajmniej przewidywał ich szef, wybitny naukowiec.
Aldar wrócił się do lochów. Miał nadzieję, że to będzie już koniec dzisiejszych zadań, które miał wykonać. Musiał sobie przyznać, że był potwornie zmęczony i potrzebował snu. Nie ukazywał tego, jednak przez to zaczął odreagowywać złością. Otworzył ponownie drzwi i wszedł do pomieszczenia, w którym niewolnik zmuszał się do zaśnięcia.
Kopnął go w kostkę, aby więzień wstał. Chłopak zerwał się gwałtownie i ze strachem spojrzał na stojącego nad nim Aldara. Mężczyzna kucnął, rozpiął mu kajdany na jednej ręce i dał jedzenie. Młodzieniec rzucił się na pokarm jak wygłodzone zwierzę i zaczął szybko jeść. Najwidoczniej był tu naprawdę długo trzymany.

— Dziękuję ci bardzo, myślałem, że umrę z głodu! — mówił z pełną buzią. — Uwolnisz mnie? – zapytał niepewnie. – Co ja tu robię? Czemu nie odpowiadasz na moje pytania? — niecierpliwił się. — Halo?

Nic nie usłyszał w odpowiedzi. Aldar wstał i ruszył do wyjścia, nie reagując na zaczepki ze strony chłopaka.
***

Do ciemnego pokoju wszedł wysoki mężczyzna z grubym notesem, który trzymał w chudych dłoniach. Gabinet był małym, ciasnym pomieszczeniem, w którym znajdowała się sterta przeróżnych papierów, gazet i map z przyczepionymi do nich zdjęciami. W powietrzu unosił się dym tytoniu.

— Mam zlecenie od szefa — oznajmił.

Katrina odstawiła papierosa do popielniczki, popatrzyła na swojego wspólnika z dezaprobatą, zdjęła zgrabnie nogi z blatu i wzięła w ręce zlecenie. Miała przykrótkie, czarne włosy i drobną, wychudzoną twarz. Jej oczy były pełne znudzenia. Mimo tego, robiła wrażenie pewnej siebie. Zaczęła błądzić wzrokiem po kartce, a po chwili pokręciła głową.

— Czekaj, mam być szpiegiem, tak? — Prychnęła śmiechem. — Naprawdę, jeszcze interesuje szefa IV Sekcja Laboratoryjna, która i tak za nami nie przepada, a ostatnimi czasy nie chce z nami współpracować?

— Szef im nie ufa. — Ciemnowłosy mężczyzna złożył ręce. — Robią nas w osła.

— W jaki sposób? — zaciekawiona, uniosła brew.

— Zobacz, proszą nas o wszystko, a potem nie oddają, świnie — zadeklarował Michael. — Próbki DNA, które mieli oddać już trzy miesiące temu. Po prostu nas okradają!

— Ach! Michael... — Kobieta nie wyglądała na zainteresowaną. — Nie dziwię im się. Podobnież krążą już o nas niemiłe plotki, że uprowadzamy ludzi do badań. Dlatego wszyscy się odwracają. Nie chcą ryzykować.

Sekcja Laboratoryjno-Zaopatrzeniowa zajmowała się nie tylko prowadzeniem badań i mutacją DNA, ale również porywaniem oraz przetrzymywaniem ludzi Bhēkan. Znane sekcje Zaopatrzeniowe były tylko dwie. Pierwsza to ta, do której należeli między innymi Katrina i Aldar. Nikt jednak nie ma dowodów, że nią są. Druga to ta, działająca na usługi wielu małych Sekcji Laboratoryjnych, zwana potocznie Czarną Sektą.

— Katrina, czy ty nie rozumiesz, że oddaliśmy im więcej, niż myślisz? — zdenerwował się. — Ostatnio to jedynie my z nimi współpracujemy, choć aktualnie żadna sekcja poza nami tego nie robi, bo wszyscy chcą mieć jak najwęższe grono. Dzielą się teraz na cholerne grupki. Każdy głupi wie, że Sekcja VI to zdrajcy i kradzieje. I pijacy. Bo każdy kradziej to przecie pijak! Nadszedł czas, aby zająć się tą sprawą i zobaczyć, co knują te skurczybyki za naszymi plecami! Zapewne połowa naszego towaru została sprzedana, a oni myślą, że my o tym zapomnieliśmy. A nie tak się umawialiśmy.

Kobieta nic nie odpowiedziała, jedynie pokręciła głową i westchnęła.

— Ty jesteś najlepszym pionem na tę robotę — dodał. — Przypominasz kobietę, która tam pracowała. — Dał jej dokumenty pewnej kobiety.

Wyglądała bardzo podobnie, jak Katrina. Miała ciemne włosy, mocne rysy twarzy i zadarty nos. Jedyne co je różniło to kolor oczu — kobieta ze zdjęcia miała morskie tęczówki, gdy Katrina ciemnozielone.

— Faktycznie, nie połapią się. Skąd wiadomo, że już tam nie pracuje? — zapytała.

— Zerwała umowę. Mamy dostęp do ich komputerów. Wypisała się dobre dwa lata temu, i z tego co wiem, prowadzi własną działalność. Katrina, musisz tam iść. Może coś na nas planują, nie wiemy tego...

Katrina podrapała się po brodzie. Nie wiedziała, czy pomysł by się udał. Ona i szpieg? Nie sądziła, aby nadawała się na tą robotę. Nie mogła jednak odmówić siłom wyższym.

— Powiedz szefowi , że nie ma sprawy, jeśli załatwi mi moc superszybkości — targowała się. — Ostatnio gliny mnie prawie dogoniły i gdyby nie moje umiejętności brazylisjkiego jiu-jitsu, byłabym w czarnej dupie.

— Ależ spokojnie, Katrina! — uśmiechnął się. — Aldar to załatwi. Przecież jest psem naszego szefa, zrobi dla niego wszystko za darmo.

— Mam odruchy wymiotne, gdy o nim wspominasz. Jest tak żałośnie skonstruowany. Nie cierpię go. — Przewróciła oczami. — Powiedz szefowi, że się nad tym zastanowię.

Mężczyzna pokręcił głową i zaśmiał się pod nosem. Jego plan się udał.

Biðröð Mistaka [SCIENCE-FICTION]

2
Niestety nie jest dobrze.
Masz sporo kiksów, niezręczności językowych i po prostu błędów stylistycznych. Siękoza - w tekście jest ponad 100 "się". Do tego fabuła się rwie jak mokra bibuła. Niechże wypunktuje niektóre błędy.
Kochanov pisze: Według mediany, ofiarami zostają najczęściej młodzi ludzie
Zbędne. A jeśli się uprzesz na medianę, to właściwym sformułowaniem będzie "mediana wieku ofiar to..."
Kochanov pisze: Odkąd garstka ludzi skolonizowała naszą małą, acz piękną planetę
To brzmi jakby był potomkiem tubylców sprzed kolonizacji
Kochanov pisze: Hellarczykowie nie byli bogatymi ludźmi, ponieważ na ich małej planecie panowała ogromna susza, a co za tym szło, bieda. (...) Ostatnio, było to wtedy, gdy ostrzegano mieszkańców przed ogromną suszą i śmiertelnymi udarami. Raz na parę czego?, w okolicach lata Hellar stawało się piekłem.
Czyli susza jest stale czy raz na parę cosiów?
Kochanov pisze: „Kto wie? Może i jego będą chcieli porwać za spopularyzowanie ich działań?
To jest 1-os więc nie "jego" a "mnie"
Kochanov pisze: w każdym zakątku panował głód i bieda, spowodowana przede wszystkim suszą?
I trzeci raz o głodzie, suszy, biedzie i halucynacjach z niedożywienia.
Kochanov pisze: Twarz miał zakrytą, jedynie w mroku można było dostrzec jego lateksowe rękawiczki oraz haki służące do wspinaczki.
1) czyli w dziennym świetle haki i rękawiczki były niewidoczne? 2) Powodzenia we wspinaniu w lateksowych rękawiczkach :D
Kochanov pisze: Miał jednak podzielną koncentrację, a co za tym szło, dobry słuch. Usłyszał dźwięk chrupania piachu
1) umknął mi związek koncentracji z doskonałym słuchem. 2) Co robi chrupiący piach na dachu wielkiego wieżowca?
Kochanov pisze: Przestępca natychmiast zaczął uciekać. Zgrabnie przeskakiwał z budynku na budynek. wykonywał zwinne salta.
Wielki wieżowiec. Przeskakuje na sąsiednie wieżowce (z saltem!). W sumie, takie postaci przewijają się przez scifi ale ich ksywy kończą się na -man i są tzw superbohaterami.
Kochanov pisze: Gdy byli wystarczająco daleko, złoczyńca wyjął z nerki wydający pisk sprzętu GPS.
— Ach, tu jesteś… — mruknął. — Moja nagrodo.
Następnie przycisnął do ściany kolisty obiekt, obrócił go, a zawiasy okna puściły.
Zara zara, czyli on wspinał się na niewłaściwy budynek, uciekał przed policją skacząc po kolejnych i w efekcie po długim hycaniu i kicaniu przypadkiem znalazł się na tym właściwym? :D
Kochanov pisze: Odwinął rękawiczkę i popatrzył na swój zegarek naręczny, dzięki któremu szef mógł go znaleźć, a sam przestępca mógł również wysłać sygnał do innych swoich współpracowników, z którymi miał połączenie.
To zdanie to klasyczny ( nie jedyny w tekście) przypadek łopatologii. Skoro pod rękawiczką (lateksową) to zdziwiłbym się gdyby był tam zegarek kieszonkowy lub budzik marki "Ruhla". Opis co robi zegarek jest absolutnie zbędny, albowiem w następnym zdaniu piszesz co robi zegarek.
Kochanov pisze: Przycisnął mocno do siebie ofiarę i wyskoczył z okna. Kolejna misja została wykonana poprawnie.
No OK, a jak wylądował nie robiąc doppelkleksa na asfalcie?
Kochanov pisze: Tak, to było jedynym sensem jego życia, uprawianie przestępczości. Nie miał rodziny, był samotny, wycofany i każdy go nienawidził.
Tu parskłem
Kochanov pisze: nie obchodziło go nic innego, prócz dobrze wykonanej roboty i dostania wynagrodzenia.
Pod koniec jest uwaga "gupi Aldar robi za darmo"
Kochanov pisze: Według danych w dokumentach, które dostał od szefa, ofiara była idealnym dawcą, aby cechował się lepszą orientację w terenie. Dziewczyna również posiadała pamięć fotograficzną
Jaki sens przekazywać takie info chłopakowi od mokrej roboty? Żeby w razie wpadki wyśpiewał na przesłuchaniu? Przyprowadź dziewczynę, nie zadawaj zbędnych pytań. Kropka.
Kochanov pisze: Wybrał więc przestępczość, ostatnio dość spopularyzowaną na biednej planecie Hellar. Został niewolnikiem swojego szefa, marionetką ze wszczepionym chipem w skórę, aby jego pan zawsze mógł go znaleźć.
To po co mu zegarek?
Kochanov pisze: Zapewne był to profesor Grzyb, który zawsze wychodził ze swojego gabinetu, aby powitać złoczyńców.
Czy ci złoczyńcy myślą/mówią o sobie per "złoczyńcy"?
Kochanov pisze: Nie mogąc się powstrzymać, zadał mu kolejny cios. Wydawało się to niegodziwe, ale nie dla tak zepsutego człowieka jak on.
Tedy komu wydawało się to niegodziwe, skoro nie jemu?
Kochanov pisze: Po białym fartuchu i goglach założonych na oczy, Aldar zdał sobie sprawę, że był to zapewne jeden z naukowców. (...) Okrągłe okulary w grubej oprawce co chwila spadały z cienkiego nosa.
Jeżeli założył okulary na gogle to nie dziwota ze spadają.

Oj, dużo pracy przed Tobą.
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze

Biðröð Mistaka [SCIENCE-FICTION]

4
Cześć, tak na szybko, zmieniłbym w :
„Kto wie? Może i jego będą chcieli porwać za spopularyzowanie ich działań? - na : ...za ujawnienie ich działań.

Sądzę, że kiedy dziennikarz ujawnia opinii publicznej jakieś zło, to jednak go nie popularyzuje.

Pozdrawiam.

Biðröð Mistaka [SCIENCE-FICTION]

5
AndrzejQ pisze: Cześć, tak na szybko, zmieniłbym w :
„Kto wie? Może i jego będą chcieli porwać za spopularyzowanie ich działań? - na : ...za ujawnienie ich działań.

Sądzę, że kiedy dziennikarz ujawnia opinii publicznej jakieś zło, to jednak go nie popularyzuje.

Pozdrawiam.
Ok, dzięki, każda mała poprawa jest kluczem do sukcesu! :D

Biðröð Mistaka [SCIENCE-FICTION]

6
Cześć. Przeczytałem połowę na razie.

Strużkami LECĄCY pot jest raczej niemożliwy fizycznie u człowieka (nadto chodziło raczej o lejący, o wodzie przyjęło się mówić, że leci, ale to w przypadku kranu np. i raczej kolokwialnie). Ale już na przykład „płynący pot” (zatem w domyśle płynący po czymś – po twarzy np.) to już co innego.
Kochanov pisze: Raz na parę, w okolicach lata Hellar stawało się piekłem
Czegoś brakuje.
Kochanov pisze: jedynie w mroku można było dostrzec jego lateksowe rękawiczki oraz haki służące do wspinaczki.
Konstrukcja „jedynie w mroku...” sugeruje, że mrok jest warunkiem do ujrzenia tych rękawiczek. Chyba nie o to chodziło, co? :)
„W mroku można było dostrzec jedynie...” - prędzej o to.
Kochanov pisze: Zaczepił hak i wsunął się na gorę.
Jaki hak? Gdzie? Nie był to przypadkiem hak z liną? To może niech wejdzie po tej linie? Czy cuś.
Kochanov pisze: Gwieździste niebo ukazywało tym razem wszystkie pięć satelitow.
I wszystkie były w pełni??
„Tym razem” czy po prostu dziś?
Kochanov pisze: Przyspieszył biegu, słysząc kolejne dwa strzały
Nie jestem polonistą, ale źle mi to brzmi. „Przyspieszył w biegu” znam, „przyspieszył bieg” też wydaje się sensowne. A tak jak stoi w tekście – mam wątpliwości.
Kochanov pisze: Wróg był petardą.
Hehe :D Dobre. Ale hardkorem byłoby lepsze :P
Kochanov pisze: Przeklął pod nosem, całym sobą usiłował je przytłumić
Czy można całym sobą przytłumić, powiedzmy, dzwonienie telefonu? Całym sobą, powtarzam.
Rozumiesz, co mam na myśli?
Kochanov pisze: dalsze poszukiwania zdają się na nic.
Zdadzą się.
Kochanov pisze: Następnie przycisnął do ściany kolisty obiekt, obrócił go, a zawiasy okna puściły.
Ejże, była ściana, a raptem okno?
Kochanov pisze: Rękawiczki nie ułatwiały mu sprawy.
Uuu, to amator.
Kochanov pisze: Szturchnął nią.
Ją.
Kochanov pisze: Wziął dziewczynę na siebie i przerzucił przez ramię.
Jedno albo drugie. (lepiej drugie)
Kochanov pisze: Każdy był zazdrosny, gdyż chciał mieć jak najlepszą rangę.
Czytam i już od jakiegoś czasu mam główny zarzut do tekstu. Nie jest dobrze napisany, jego szczytem jest tzw. poprawność, z którą też różnie bywa (spokojnie, każdy ma prawo do błędów). Postanowiłem wyszczególnić sobie powyższe zdanie, bo dość dobrze oddaje ducha tekstu, konkretniej – stylu, w jakim piszesz. Jest prosty, rzeczowy, bez zbędnych ozdobników, spoko. Jednak czuć od niego, że autor jest młody i początkujący. Widać to w takiej właśnie za daleko posuniętej prostocie chociażby. Powyższe zdanie jest wybitnie nieliterackie i to jeszcze nie problem, gdyby nie fakt, że takie zdania przeważają. Suche relacje bez odrobiny polotu to w zasadzie już zarzut w tekście literackim (podkreślam ten epitet). Niby wszystko gra, a jednak nie czyta się tego z przyjemnością, nie tak pisze się opowieści. Tekst jest poza tym mało przekonujący, zwłaszcza w poważniejszych momentach (ucieczka „złoczyńcy” chociażby), a umówmy się, że odbiorca powinien niejako „kupić” przedstawiony świat i historię, które powinny budować poczucie jak największego realizmu (od czego, oczywiście, są wyjątki, nie tyczy się to również elementów fantastycznych, a przynajmniej nie tak rygorystycznie). Wiadomo, że to jedna z cech dobrego tekstu. Tutaj często czuje się zawód.
Kochanov pisze: Mieli wojskowe, czarne kostiumy, maski i odstraszali swoim unikatowym stylem.
Brakuje jeszcze: byli napakowani i cool, a gdybyś ich zobaczył, opadłaby ci szczęka.
Rozumiesz? :) Z całą życzliwością to mówię. W książce takie wyrażenia (o ile to nie komedia) rażą, takie informacje nie mogą być nachalne, bo biją wówczas taniochą; najlepiej, jeśli zostawić takie oceny (bo „unikatowy styl” to już ocena) czytelnikowi, ewentualnie przemycić je jakoś sprytniej.
W sumie to właśnie o to chodzi w pisaniu. Właśnie dlatego pisarstwo jest Sztuką. Oczywiście nie ma co się przejmować, to jest wszystko do nadrobienia ;) Pomimo minusów, których ci trochę wypisałem (a ciągle jestem w trakcie czytania) jeszcze nie wypowiedziałem się o pomyśle, a na razie nie powiem, żeby tekst odrzucał, raczej zaciekawia. Zobaczymy, co tam uknułeś.
Kochanov pisze: włożył dziewczynę do samochodu, a następnie zamknął klapę bagażnika
Niby wszystko okej, a jednak ten bagażnik trochę znikąd. Zamiast włożył ją do samochodu, ułożył/zmieścił ją w bagażniku i zamknął klapę – już by było lepiej. Starałeś się pewnie uniknąć powtórzeń (tak jak z tą ścianą i oknem) ale no właśnie, trzeba się czasem trochę poszarpać z tworzywem (językiem), żeby wyszło dobre zdanie.
Kochanov pisze: że ktoś został obdarzony takim związkiem.
Co oznacza w tym kontekście „związek”?
Kochanov pisze: Po prostu chciał być silniejszy i potężniejszy od innych ludzi, zdobyć sukces, sięgnąć po władzę.
No widzisz. Takie zdania mile widziane w konspekcie, w streszczeniu, a i to na kolanie pisanym. W samym opowiadaniu to już jest po prostu niskich lotów pisanina :(
Nie pomyśl, że się mądrzę, ja też piszę słabo, zaufaj mi jednak, że książki wręcz pożeram, a opinię jakoś przekazać muszę, nie? Czasem nie da się swoich wrażeń wyrazić lepiej.
Kochanov pisze: Po chwili pod jego nogami rozstąpił się grunt, a brunet zaczął spadać.
Zrobię sobie tutaj przerwę, ale wrócę. Zobaczymy, jak przyjmiesz komentarz, może dalszy będzie zbędny, bo np. nie zgadzasz się z moimi wnioskami czy coś. Różnie bywa :) Poradzę tylko jeszcze na koniec, że „mężczyzna” zasługuje na imię, ten wyraz za często się powtarza, nie zaszkodziłyby inne określenia.

Pozdro, kolego! Nie jest źle.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”