Opowiadanie zainspirowane snem. Dodałam to i owo, ale sens ogólnie nie uległ zmianie.
***
"Wielki Brat patrzy"
Dominika więcej uwagi poświęcała kopaniu kamieni, niż otaczającym ją widokom. W tym momencie nie mogła dostrzec w wiośnie niczego cudownego. Gdyby tylko ten wiejski krajobraz stopniowo ginął we mgle, a pobliski las tonął w szaroburych liściach… Jesień jest prawdziwie uroczym, melancholijnym czasem. Kiedy za oknem pada deszcz, lepiej knuje się przeciwko nauczycielce, przez którą będzie musiała spędzić najbliższe popołudnia razem z podręcznikiem do chemii.
Gdy przystanęła na chwilę, żeby zawiązać sznurówkę, zobaczyła, że tą samą polną drogą, podąża za nią kilka osób w białych strojach. Szybko odwróciła wzrok. Jeżeli okaże się, że są to starsze panie, wracające z popołudniowej przechadzki lub kościoła, na pewno zagadną Dominikę. Będzie musiała odpowiadać na ich pytania dotyczące szkoły i razem z nimi wychwalać cudowną pogodę. Nie miała na to najmniejszej ochoty. Pośpiesznie wstała i przyspieszyła kroku.
— Zaczekaj! — zawołał ktoś z tyłu. Był to niewątpliwie głos mężczyzny. — Zatrzymaj się, ale to już!
Dziewczynie serce zaczęło mocniej bić. To na pewno nie są stare gospodynie. Spojrzała przez ramię i ze strachem stwierdziła, że ci z tyłu za nią biegną. Któryś z nich krzyczał coś, ale nie rozróżniała słów. Przeczucie podpowiedziało jej, że znajduje się w niebezpieczeństwie. Nie zważając na nic, zeszła z drogi na polanę i pobiegła łąką w stronę lasu. Ciężka torba z książkami obijała się o plecy, utrudniając ucieczkę, więc Dominika bez namysłu ściągnęła ją i rzuciła na ziemię. Na jej nieszczęście, zajęło to też trochę czasu i spowolniło bieg. Odwróciła się i z przerażeniem stwierdziła, że mężczyźni nadal ją gonią.
Zachowała się niezwykle głupio, biegnąc w stronę lasu, jednak gdy podejmowała tą decyzję, długo się nad nią nie zastanawiała. Nie znajdzie tam żadnego człowieka, który mógłby jej pomóc. W końcu się zmęczy, oni ją dopadną… a potem? Nadaremnie starała się odrzucić od siebie wszystkie wizje tego, co mogą z nią zrobić. Przekroczyła linię drzew. Czuła krew nieznośnie dudniącą w uszach, bicie serca, które widocznie chciało rozerwać jej pierś i krtań. Biegnąc na oślep nie patrzyła pod nogi, dlatego nie minęło dużo czasu, kiedy potknęła się o wystający korzeń. Padła twarzą do ziemi. Nie miała siły, żeby się podnieść. Zresztą, czy kilka kroków coś zmieni?
Po pewnym czasie uniosła się niepewnie na rękach, zaintrygowana panującą ciszą i tym, że jak dotąd nic się nie stało. Rozejrzała się dookoła i z ulgą stwierdziła, że była jedyną osobą na polanie. Trwała tak jeszcze kilka chwil obserwując ścianę lasu od każdej strony, jednak nic się nie wydarzyło. Odetchnęła głęboko i odgarnęła jasnobrązowe włosy z twarzy. Chyba powinnam iść do psychiatry, pomyślała. Może to schizofrenia? Tak, to na pewno schizofrenia. Wiedziałam, że prędzej czy później będę miała jakieś objawy. To było tak realne, słyszałam ich…
Zamknęła oczy i przytuliła głowę do ziemi, czując na twarzy łaskotanie traw. Czekała kilka chwil, aż oddech się wyrówna. Nagle ciszę przerwał odgłos kroków, który rozlegał się niedaleko niej. Dominika krzyknęła głośno.
— Nie, nie, nie! — załkała i zasłoniła się rękami. — Zostawcie mnie! Błagam!
Nie stało się nic oprócz tego, że ktoś dotknął jej dłoni i wyszeptał tuż nad uchem:
— Spokojnie. Ostatnią rzeczą jakiej mógłbym pragnąć, byłoby wyrządzenie tobie krzywdy.
Dominika spodziewała się ochrypłego żądania, lecz mężczyzna wypowiadający te słowa, miał ciepły głos. W końcu zmusiła się, by otworzyć oczy. Gdy to zrobiła, krzyknęła jeszcze głośniej niż poprzednio. Młodzieniec, który się nad nią pochylał wyglądał jak łukasz z trzeciej „C”. Te same brązowe oczy, gęste brwi, wąskie usta, ciemne sięgające ramion włosy. Tylko jeden szczegół się nie zgadzał. Głos nie należał do chłopaka, w którym Dominika podkochiwała się od długiego czasu, a który mimo jej starań, uparcie nie zwracał na nią żadnej uwagi. Miał na sobie białą szatę przepasaną w pasie srebrną szarfą. Tuż za nim stało kilkunastu mężczyzn, ubranych tak samo jak on.
— Nazywam się Gabriel. To są moi przyjaciele — powiedział łukasz i wskazał inne postaci ubrane w biel. — Jesteśmy tu, żeby ci pomóc.
Panowie psychiatrzy? Parsknęła śmiechem na tę myśl. Przywołała się do porządku, już coraz poważniej rozważając to, czy naprawdę coś nie tak jest z jej głową. Zamrugała kilka razy. łudziła się jeszcze, że całe zdarzenie jest tylko wytworem chorego umysłu, dodatkowo niszczonego ostatnio przez szkolne obowiązki.
— Przybyliśmy tu z woli Najwyższego, który pragnie, abyś wyprostowała swoją ścieżkę — powiedział łukasz, który był Gabrielem, albo na odwrót. W tej chwili dziewczyna nie widziała żadnej różnicy.
Nie miała też pojęcia, co powiedzieć. Strach, zaskoczenie a teraz także rozbawienie spowodowane widokiem łukasza ubranego w coś, co przypomniało koszulę nocną jej babci – to wszystko razem tworzyło niezwykłą mieszankę uczuć. W dodatku to coś, lub ktoś, kto wygląda jak łukaszl, a co nim na pewno nie jest, próbuje jej wmówić, że jest aniołem, chociaż wiadomo, iż aniołowie nie mają w zwyczaju urządzać po lasach gonitw za nastoletnimi pannami.
— Dostałem polecenie — kontynuował Gabriel — aby wraz z moim zastępem złożyć ci wizytę. Bóg twierdzi, że dopominasz się o kilka drobnych wskazówek z naszej strony.
— Nie potrzebuję pomocy — burknęła. — Tym bardziej od kogoś, kto… kto…
— Ależ rozumiem twoje skrępowanie! — przerwał z uśmiechem, który zapewne miał wzbudzić zaufanie Dominiki. — Nie martw się. Prawie każdy, kogo odwiedzam, tak reaguje. To oczywiste, że głęboko wierząca osoba ucieszyłaby się z naszego spotkania. Ludzie odwracający się od Stwórcy uważają naszą wizytę za coś niezwykle przykrego. Sądzą, że przybywamy tylko po to, aby ich ukarać.
— Co to wszystko ma znaczyć? — zapytała drżącym głosem. — Kim jesteście? łukasz, robisz sobie ze mnie jakieś żarty?
— Nie jestem nim. To, że przyjąłem postać tego śmiertelnika nie jest przypadkiem, ale potwierdzeniem moich słów. Przecież jako aniołowie, wiemy o tobie wystarczająco wiele.
— To nieprawda — wyszeptała. — Nie wierzę…
Dziewczyna poczuła nieznośnie pieczenie w kącikach oczu. Nagle odniosła wrażenie, że jest taka naga. To okropne uczucie wiedzieć, że ktoś mógł znać jej sekrety i uczucia, które tak skrzętnie ukrywała przed światem. Jeszcze bardziej przerażające było to, iż tym kimś byli słudzy Boga. Wymruczała coś cicho o tym, że ma w nosie taką pomoc.
— Jak śmiesz wątpić w nieomylność boskich osądów! — wykrzyczał jasnowłosy anioł, stojący po lewe stronie Gabriela. — Ty, która jesteś grzesznicą, masz jeszcze odwagę zachowywać się tak niegodnie w obecności nas, którzyśmy oglądali oblicze Boga!
— Spokojnie, Zacharaelu! — wyszeptał Gabriel.
— Ta śmiertelniczka, która od lat ucieka przed spowiedzią i mszą, ma odwagę zachowywać się tak haniebnie nawet przy nas! Gabrielu, jak możesz jej to puścić płazem?!
Dominika chętnie nazwałaby Zacharaela fanatykiem religijnym, jednak to określenie nie pasowało do żadnego anioła. Gabriel natomiast udawał, że nie słyszał pytania towarzysza, tylko zwrócił się do dziewczyny:
— Dominiko, zapamiętaj sobie, że On — wskazał ręką na niebo — patrzy. Cały czas cię obserwuje. Nie schowasz się przed nim nawet w najciemniejszym kącie. Ciemność nie stanowi dla Niego żadnej przeszkody, gdyż to on jest stwórcą wszystkiego.
— Czuję się, jakbym była w „Big Brotherze” — wyszeptała i dopiero po chwili zdała sobie sprawę, że Gabriel na pewno nie wiedział o istnieniu takiego czegoś (chyba, że dosłyszał modlitwę jakiejś kobiety, która w akcie rozpaczy na jeden dzień przed castingiem prosiła gorąco Stworzyciela o przyjęcie do programu).
Dziewczyna musiała przyznać, że wizja aniołów popijających piwo i oglądających telewizję z kapciami na nogach, była bardzo rubaszna i nie miała nic wspólnego z jej dotychczasowymi wyobrażeniami. Nie, oni na pewno nie oglądają telewizji.
Gabriel uśmiechnął się lekko. Dziewczyna kątem oka zauważyła, jak do jednego z aniołów podeszła sarna i teraz łasi się o jego nogi niczym oswojone, domowe zwierzątko. Młodzieniec pogłaskał ją po lśniącej sierści. łania zapewne zamruczałaby z przyjemności, gdyby tylko była kotką.
— Tak, moja droga — zaczął Gabriel. — Ziemski świat, na który jesteś tymczasowo skazana, można porównać do ogromnego reality show. Główne role grają w nim ludzie, którzy do pewnego momentu nawet nie zdają sobie sprawy z tego, że ktoś może śledzić każdy ich krok. Dzisiejszego dnia miałaś po prostu pecha (albo i szczęście. Zależy od której strony by na to patrzeć), ponieważ Wielki Brat przełączył kanał akurat na ciebie i zobaczył krótki reportaż, z którego dowiedział się o tobie wielu ciekawych rzeczy. Najważniejsze jest to, iż uznał, że masz duże szanse na zostanie naprawdę dobrym człowiekiem. Popracujesz trochę i będzie naprawdę spoko.
Dominika słysząc ostatni wyraz wypowiedziany przez Gabriela nie mogła powstrzymać śmiechu. Zacharael spojrzał na nią z zdegustowaniem.
Reality show? Reportaż? Wielki Brat? Słownictwo Bożego Wysłannika sprawiło, że dziewczyna po ataku śmiechu otworzyła szerzej oczy ze zdumienia. Piękne zdania wypowiadane przez anioła uroczystym tonem w połączeniu z młodzieżowym slangiem powodowały, że cała sytuacja wydawała się być jeszcze bardziej absurdalna. Przecież aniołowie nie mogą posługiwać się takimi zwrotami! Powinni być staroświeccy, używać mnóstwa niezrozumiałych archaizmów, mieć złotą aureolę nad głową i białe skrzydła.
A może naprawdę ci młodzieńcy siadają raz za czas przed telewizorem i śledzą wieczorne wydanie „Faktów”?
— Nie oglądamy telewizji w takim sposób jak robisz to ty — powiedział Gabriel, zupełnie jakby czytał w myślach dziewczyny. — Musimy być na bieżąco z tym, co dzieje się wśród naszych owieczek, żeby lepiej je zrozumieć i nie wyjść przed nimi na nieuków. Jak moglibyśmy prawić ludziom kazania, skoro nie wiemy, w jakim świecie żyją?
Dominika uznała, że Gabriel nie oczekuje odpowiedzi.
— Najlepiej już w najbliższy pierwszy piątek — rzekł anioł — idź do spowiedzi, a zapewniam cię, że z Bożą pomocą i czystym sercem wszystko pójdzie ci lepiej.
— Sądzę, że nie będziesz więcej grzeszyć, gdy wiesz już, że ktoś patrzy na ciebie z góry — wtrącił Zacharael.
— W każdym razie już teraz zacznij myśleć o przyszłości — ciągnął Gabriel. — Byłoby mi przykro, gdybyś zbłądziła i nie trafiła do Nieba. Zostawię ci anioła stróża, tak na wszelki wypadek. Tamten poprzedni ma do wypełnienia inne zadania, zresztą i tak nie sprawował się zbyt dobrze. Bądź pewna, że Zacharael nie spuści z ciebie oka i w razie czego pomoże. — Spojrzał uprzejmie na dziewczynę i jej stróża. — Nie martw się, wszystko będzie dobrze.
To jakiś żart?, pomyślała z żalem. Dlaczego akurat ten upierdliwy pryk? Przecież to jakiś fanatyk! Skaranie boskie!
— Nie myśl sobie, że nie słyszałem tego o fanatyku! — powiedział podniesionym głosem Zacharael.
Więc to, że przedtem Gabriel zaczął mówić o telewizji, nie było przypadkiem. On znał jej myśli. Najprawdopodobniej wszyscy ją słyszą…
— Jeśli nie będziesz już wywijać żadnych numerów, zastanowimy się nad nagrodą — powiedział Gabriel i mrugnął do niej. — Może porozmawiam z tym uroczym młodzieńcem, którego ciało pozwoliłem sobie pożyczyć na czas naszego spotkania. Kto wie, co jeszcze się wydarzy? — Odchrząknął. — To zbieramy się do innych potrzebujących.
Pstryknął palcami i polanę zalało tak oślepiająca światło, że dziewczyna była zmuszona zamknąć oczy. Gdy tylko czarne plamki przestały latać jej przed oczami, zobaczyła, że jest na polanie sama. Sarna umknęła w popłochu między drzewa. Dominika zamrugała kilka razy, po czym spojrzała w górę i na własne ramię, jakby spodziewając się, że miniaturowy Zacharael będzie na nim siedział.
Kij i marchewka?, pomyślała z rozbawianiem. A niech to! Dla łukasza będę nawet osłem!
Wielki Brat patrzy
1czas poplątał kroki; jest łagodny i beztroski
ma zielone kocie oczy, tak samo jak ty
ma zielone kocie oczy, tak samo jak ty