Dzisiaj mam ochotę być dobrym człowiekiem. Ta ochota wypływa gdzieś spomiędzy róż w niebieskich wiadrach, a goździków w wiadrach pomarańczowych. Czy jest coś mechanicznego w pomarańczu tychże wiader? Nie, nic takiego tam nie ma, pomyślał Artur, o którym nikt nigdy nie nakręci kinowych filmów.
- Zaraz zamykamy – powiedział uprzejmym tonem do młodej kobiety, która zapytała go, czy kwiaciarnia będzie czynna jeszcze o osiemnastej? Artur zwrócił uwagę na pieprzyk obok grubych ust, a znamię, poetycko figlarnie, z domieszką bezwstydu, zaatakowało mu wyobraźnię, mokrym skojarzeniem. Daj mi possać! Jak ona pięknie idzie na szpilkach… Obserwował kobietę jeszcze przez chwilę, kiedy rozczarowana zatrzymała się na przejściu ulicznym, poprawiła torebkę, wyjęła telefon, aby sprawdzić godzinę i rzuciła włosami na bok, w odruchu posiadanym od dzieciństwa.
- Dzień dobry. Wiem, że pan już zamyka, ale ja nie zamierzam kupować kwiatów – pan w starym stylu, naprawdę w meloniku, poważnie w szalu, skrzyżowanym na kamizelce w szpic, rzekomo przeznaczonej tylko dla brytyjskiego lorda, zdawał się przesadzać z garderobą. Wiosna nie rozpieszczała, owszem, słonecznymi dniami tego roku, lecz i tak szal na kamizelce pana w starym stylu, nieodparcie sugerował, że jednak powinno być trochę zimniej.
- Więc czego pan chce? - zapytał Artur, licząc pionowe bruzdy na policzkach nietypowego klienta.
- Chcę, by pan wyprowadził mi na spacer psa, po godzinie osiemnastej. Mieszkam na Grota, przyzwyczaiłem go do wieczornych spacerów na wałach, a moja żona ma dzisiaj drugą zmianę w pracy. Sam nie mogę z nim iść, pilna sprawa... Płacę pięćdziesiąt złotych, proszę się nie obrażać na mnie za tą propozycję. Do tego zaskarbi pan sobie moją wdzięczność, co jest może staromodnie powiedziane, lecz może okazać się przydatne. Zgoda? Ach właśnie! Nazywam się Jan Pomadka, miło mi pana poznać!
- Artur Frat, cała przyjemność po mojej stronie. Zasadniczo psiarzem nie jestem, ale idę wieczorem na wały, jak by pan odgadł. Czemu nie? - Artur był często pochopny w zachowaniu, zupełnie jak dziecko, które zobaczyło klocki Lego na wystawie I ciągnie babcię za suknię, do pustawego sklepu, gdyż ma diablo drogie towary. Jeszcze się okaże, kim jest ten dziadek z Grota, pomyślał sobie, pławiąc się w poczuciu małej adrenaliny, ciekawości, przygody choćby najdrobniejszej, z braku wielkich spraw do przeżycia.
Przecież ten pies może mnie nie zaakceptować, przyszło mu na myśl dopiero wtedy, gdy wchodził na ulice Grota, od strony piekarni Bardaka, zwanego Mistrzem, nie wiadomo czemu.
- Zimny akceptuje nieznajomych, nie jest agresywny- Pomadka umiał widocznie czuć emocje innych ludzi. Czekał na Artura przed odrapaną kamienicą, schowaną za zbyt wysokim żywopłotem. Jakaś ciekawska pani uchyliła okno na pietrze, po czym narzuciła im się, udając troskę o sąsiada.
- Idzie pan spacerować, panie naczelniku? Przypilnuję rabatki, przypilnuję I zadzwonię żonie, w razie czego. - kobieta zmierzyła, ba, przewierciła Artura spojrzeniem na wylot, uśmiechnęła się, rozciągając wąsko pomalowane usta, uniosła kciuk w geście zapewnienia o najlepszym porządku. Artur zainteresował się psem, reprezentującym mieszankę dalmatyńczyka z rasą o dłuższej nieco sierści. W istocie był spokojnym psem. Nawet nie szczeknął, widząc nieznajomego, a machać ogonem nie chciało mu się, lub nie czuł takiej potrzeby.
- Tak, idę spacerować. - Artur zauważył, że Pomadka odpowiedział sąsiadce z niechęcią w głosie. Raczej jej nie lubił, co zaraz zresztą potwierdził. - Panie Arturze, Zimny ma w obroży telefon z nawigacją. Potrafi szybko biegać, a mi szkoda jest stracić tego wiernego psa. Udziela mi się jego spokój, prawda Zimny? Idźmy wiec, na te nasze wały!
Pomadka głaskał Zimnego. Sąsiadka zamykała okno, wybierając na telefonie numer do żony Pomadki. Kilka ulic dalej, młoda kobieta przed lustrem pogłaskała pieprzyk, obok grubych ust i rzuciła włosami na bok, w odruchu posiadanym od dzieciństwa. Żona Pomadki, za biurkiem w drugim końcu miasta, odebrała telefon od sąsiadki. Sąsiadka informowała po sąsiedzku, że mąż poszedł na spacer z Zimnym, w towarzystwie młodego mężczyzny. No tak, pomyślała Irena Pomadka, pewnie to jego kolejny dawny student. Dla przezorności uruchomiła aplikację Endomondo. Zimny chodzi, mówiła informacja nad zdjęciem mapki Google, z namiarem gps. To oszustwo wzdrygnęła się Pomadkowa. Jak można rejestrować psa na portalu społecznościowym dla aktywnych ludzi? Nie lubiła tych ekscentrycznych rys na pełnej kultury, równowagi I rozwagi osobowości Jana Pomadki.
- Wejdź kociaku – kobieta z pieprzykiem koło grubych ust otworzyła domofonem Pomadce, a ten poczuł wdzięczność do losu, czasem tak skąpego dla starszych panów, że mieszkaniowy burdelik mieścił się na piętrze poniemieckiej willi, z podwórkiem zarośniętym zdziczałym, zaniedbanym ogrodem. To tak, jak by można całkiem, chociaż tylko na godzinę, powędrować do innego świata.
- Grajmy więc ! - Pomadka rzucił sto pięćdziesiąt złotych na stolik, obok planszy do gry w warcaby, którą tradycyjnie prostytutka przygotowała przed wizytą Jana Pomadki. - Kupiłaś kwiaty dla mojej żony?
- Kwiaciarz zamykał już o osiemnastej, więc nie kupiłam. Lodzika? - prostytutka nie lubiła się tłumaczyć, a zwłaszcza wypowiadać prawdy, jako profesjonalistka kurewskiego fachu. Szybko więc uciekła w zawodowstwo, pytając Pomadkę o konkrety.
- Szkoda… - westchnął były naczelnik Pomadka. Były naczelnik gminy, jeśli idzie o ścisłość, znowu miał w głowie natrętny obraz wróżącej Cyganki, która doradzała mu grę nago z kobietą w warcaby. Naga gra miała go uchronić przed dziedzicznym u Pomadków rakiem. By dopełnić czymś treść wróżby, opłaconą przez Pomadkę solidnym zwitkiem banknotów, Cyganka zakazała mu osobistego kupowania małżonce kwiatów.
Przesunęli piony po planszy. Żona Pomadki, Irena w biurze, posunęła się o kilka maili w dodatkowych pracach biurowych, które musiała nadrobić po godzinach. Zimny pobiegł, skacząc w psi kłus, kwiaciarz Artur musiał go gonić, lecz przecież to on pozostał do dziś rekordzista liceum, w sprincie na sześćdziesiąt metrów. Z tego względu pogoń za psem nie sprawiła mu dużego problemu, lecz pchnęła nagle, krzesząc iskry rozrusznikiem adrenaliny.
Adrenalina, podniecenie, bodźce, cos niegrzecznego, lub coś nagłego w artyzmie psychologicznym. To nakaże się zerwać, skoczyć, odrzucić maskę, plunąć na tarczę! Wtedy ja, Artur Frat, nagle zaczynam żyć! Muszę się tym nasycić, zanim przyjdą nostalgia z depresją…
- Powiadają mądrzy ludzie, że człek zaśnie w twojej budzie. - Zimny tańcował na łapach przed gęstymi zaroślami przy końcu wału powodziowego, a chrapliwy głos należał do absolutnie stereotypowej Cyganki. Cyganka, ubrana w kwiecistą suknię, którą wyplątywała z zarośli, nie trzymała w ręku talii kart. Miała za to sporą butelkę miotacza gazu, którą wycelowała w psa.
- Nawet nie próbuj ! - krzyknął Artur, łapiąc Zimnego za obrożę, z której pokrowca spikerka Endomondo powiedziała, że czas został automatycznie zatrzymany.
- W życiu trzeba się bronić. Broń się, młody kawalerze. Uważaj na kurwę z pieprzykiem wyżej wargi… Kwiatów jej nie sprzedawaj. Teraz zabierz psa. Przeszkodził mi w sraniu, a ja bardzo lubię oddychać nad rzeką.
- Przeszkodziłaś nam w biegu – Artur wyjął własny gaz, pomarańczowa flara żelu z plaśnięciem przecięła pomarszczoną twarz Cyganki. Cyganka zawyła, skuliła się, wpadła, w nadrzeczne chaszcze kaszląc, płacząc I wściekle zawodząc coś, w języku ichnim, po cygańsku. - Dawaj, Zimny!
Pobiegli po zielonej trawie. Irena Pomadka zerknęła kontrolnie na mapkę Endomondo męża, gdzie kropka gps wolno oddalała się od nadrzecznych wałów. Wracają, pomyślała z troską o to, by maż z psem, bezpiecznie wrócili do domu. Jan Pomadka zaskoczył prostytutkę. Po trzeciej, wygranej partii, postanowił ja pocałować, lecz opanował się w połowie pocałunku, odskoczył od niej bliżej drzwi.
- Jeszcze bym żonę zdradził – ocknął się zmieszany-Może się pani ubrać. Do następnego razu, miłego wieczoru życzę.
Wtedy coś naszło prostytutkę, a ściślej to naszła ja myśl o kwiaciarzu, z którym kojarzył jej się ten dziwny, stary pryk od gry w warcaby. Poczuła w kwiaciarzu coś ukrytego, coś, co chciała obwąchać, poczuć, skonsumować to, lub pozwolić się skonsumować mu, bez zapłaty. Postanowiła go poderwać.
- Jakaś cygańska kurwa atakuje nad rzeką! - powiedział Artur do napotkanego patrolu Straży Miejskiej- Chciała gazować mi psa…
- To pies Pomadki – przytomnie zauważył strażnik, wysoki I bardzo chudy, z przystrzyżonym wąsikiem.
- Pomadka, Pomadka… jest szwagrem naszego komendanta? - drugi ze strażników, niski, gruby, o jowialnej twarzy, ze śmiesznie rzadkimi brwiami, zapytał jeszcze przytomniej.
- Jasne, że jest. Gdzie ta Cyganka? Sama, z kimś? - wysoki podjął decyzję, dotyczącą dalszej interwencji.
- Sama jest- potwierdził Artur, błędnie, o czym się zaraz strażnicy przekonali, wzywając posiłki do grupki wzburzonych Cyganów. Cyganie znaleźli się na wałach nie wiadomo skąd, Pomadka wracał z mieszkaniówki okrężnymi uliczkami, a kiedy Artur zwracał mu psa, Irena Pomadka wysłała ostatniego maila w biurze. Za zarobione pięćdziesiąt złotych, Frat doładował konto w telefonie. Uruchomił aplikacje Facebook. Aplikacja zaproponowała mu do znajomych Kinkę Malinkę, z rozkosznym pieprzykiem nad pełnymi ustami. Kinka Malinka, nudząca się po ostatnim kliencie na fejsie, zobaczyła zaproszenie od kwiaciarza, uznała to za znak, co podyktowała jej intuicja. Przyjmując zaproszenie Artura, oddaliła od siebie miły zawrót głowy.
- Zimny polubił mojego dawnego studenta – powiedział żonie Jan Pomadka, głaszcząc psa po miękkiej sierści.
Udany dzień miał się ku końcowi. Kiedy wszyscy zrobią swoje, to Słońcu nie żal płynąć do snu.
Udany dzień
2Pierwsze zdanie dobre - pierwsze dobre zdania są ważne, więc plus za to. Ale zaraz potem...
Ogólnie duża porcja absurdu, groteski i tak dalej - nie w moim stylu, więc się nie wypowiadam na temat treści. Wypowiem się tylko na temat formy - a formie jeszcze, jak widać powyżej, jednak sporo brakuje. Po wielokrotnym, porządnym przeszlifowaniu jednak tekst nie byłby zły - zakładając oczywiście, ze ktoś lubi absurd i tego typu klimaty.
Nie zaskakuj czytelnika. Spomiędzy róż w niebieskich wiader, czytelnik spodziewa się kropki, a tu... spomiędzy róż, a goździków. Nie, to nie działa.
I zaczynam się bać. Czyżby kolejny artystowski tekst na wery? Święty Ignacjuszu, oby nie...
Znak zapytania nie potrzebny. MBSZ.
przecinek ostatni sio.
Czy on ją zna, że wie, że ten odruch jest od dzieciństwa? Narrator wydaje się przejmować punkt widzenia Adama, więc w takim wypadku wydaje mi się to niezgrabnością.
"Zdawał się"? Dla mnei niezręczne.
Przecinki to tutaj wyglądają na powstwiane losowo. To "owszem" też wydaje się niepotrzebne i wstawione burzy rytm zdania.
tę.
I z małej litery. Ze zdania wynika, że dziecko ciągnie babcię, gdyż ma diablo drogi towary... kto? Dziecko? Babcia? Nie zaskakuj czytelnika.
Za duży przeskok czasu i miejsca.
Pogoń pchnęła nagle?
Ogólnie duża porcja absurdu, groteski i tak dalej - nie w moim stylu, więc się nie wypowiadam na temat treści. Wypowiem się tylko na temat formy - a formie jeszcze, jak widać powyżej, jednak sporo brakuje. Po wielokrotnym, porządnym przeszlifowaniu jednak tekst nie byłby zły - zakładając oczywiście, ze ktoś lubi absurd i tego typu klimaty.
Udany dzień
3Lubię zaskakiwać, czy też bawić się absurdami. Nie potrafię robić niczego według szablonu. Wolę też artystów od rzemieślników.
Dziękuję za krytyczne uwagi
Postaram się, by zaowocowały jakoś.
Dziękuję za krytyczne uwagi

Udany dzień
4A ja lubię absurd i też wolę artystów od rzemieślników, natomiast nie lubię twierdzenia "jestę artystę, więc mogę".
Przyznam bez bicia, że zaczęłam od komentarzy, a potem miałam cichą nadzieję, że tekst okaże się gniotem i będę mogła sobie sama przybić piątkę.
I teraz mam problem...
Nie zrozum mnie źle. Są babole. Są rzeczy do dopracowania. Interpunkcja leży. Tekst nie jest wybitnym artystycznym arcydziełem. Ale jest niezły. Albo inaczej - subiektywnie mi się podoba, żeby nie było. Jest jednak sporo do dopracowania.
Przede wszystkim problem sprawia znalezienie granicy między bezsensami zamierzonymi a niezamierzonymi. Chociażby taki narrator. To, że jest trzecioosobowy to jeszcze nie wszystko, bo warto jednoznacznie dać do zrozumienia, co on wie i czyje wrażenia opisuje. Jak słusznie zauważył szopen, jeśli trzyma się myśli, wiedzy i wrażeń Artura to nie może wiedzieć, czy gest odrzucania włosów był charakterystyczny dla kobiety, którą Artur widzi pierwszy raz w życiu. Nie mówię, że jak narrator raz się przyczepił do Artura to musi już z nim być do końca. W takim tekście jak najbardziej może zmieniać nosiciela, ale z sensem, wyraźnie. Tak, żeby każdy dowolnie mały fragment był spójny.
Ochota wypływająca spomiędzy róż mi się spodobała. Ochota wypływająca spomiędzy róż a goździków też by mi się spodobała. Nie przekonuje mnie natomiast ochota wypływająca spomiędzy róż i tu fragment tekstu dość długi, by wyprzeć z głowy to "pomiędzy" i pomarudźmy jeszcze trochę, albowiem przejaskrawiony przykład pozwala lepiej zobrazować, o co chodzi, a goździków. I tak, naprawdę w pierwszym czytaniu niebieskie wiadro wystarczy, żeby goździki były zaskoczeniem.
Nadal nie jestem pewna, czy pan Artur chciał ssać barabulę nad wargą pani prostytutki.
Poza tym nie mogłam się oprzeć czytaniu tego jako: "Los jest czasem tak skąpy dla starszych panów, że mieszkaniowy burdelik mieści się na piętrze poniemieckiej willi". Ja wiem, że "że" dotyczy wdzięczności, ale mimo wszystko znów tekst się zacina, prowadzisz czytelnika na manowce. Znów pytanie - tak miało być?
Przyznam bez bicia, że zaczęłam od komentarzy, a potem miałam cichą nadzieję, że tekst okaże się gniotem i będę mogła sobie sama przybić piątkę.
I teraz mam problem...
Nie zrozum mnie źle. Są babole. Są rzeczy do dopracowania. Interpunkcja leży. Tekst nie jest wybitnym artystycznym arcydziełem. Ale jest niezły. Albo inaczej - subiektywnie mi się podoba, żeby nie było. Jest jednak sporo do dopracowania.
Przede wszystkim problem sprawia znalezienie granicy między bezsensami zamierzonymi a niezamierzonymi. Chociażby taki narrator. To, że jest trzecioosobowy to jeszcze nie wszystko, bo warto jednoznacznie dać do zrozumienia, co on wie i czyje wrażenia opisuje. Jak słusznie zauważył szopen, jeśli trzyma się myśli, wiedzy i wrażeń Artura to nie może wiedzieć, czy gest odrzucania włosów był charakterystyczny dla kobiety, którą Artur widzi pierwszy raz w życiu. Nie mówię, że jak narrator raz się przyczepił do Artura to musi już z nim być do końca. W takim tekście jak najbardziej może zmieniać nosiciela, ale z sensem, wyraźnie. Tak, żeby każdy dowolnie mały fragment był spójny.
Ochota wypływająca spomiędzy róż mi się spodobała. Ochota wypływająca spomiędzy róż a goździków też by mi się spodobała. Nie przekonuje mnie natomiast ochota wypływająca spomiędzy róż i tu fragment tekstu dość długi, by wyprzeć z głowy to "pomiędzy" i pomarudźmy jeszcze trochę, albowiem przejaskrawiony przykład pozwala lepiej zobrazować, o co chodzi, a goździków. I tak, naprawdę w pierwszym czytaniu niebieskie wiadro wystarczy, żeby goździki były zaskoczeniem.
Nadal nie jestem pewna, czy pan Artur chciał ssać barabulę nad wargą pani prostytutki.
Wdzięczność wobec losu, nie do losu.
Poza tym nie mogłam się oprzeć czytaniu tego jako: "Los jest czasem tak skąpy dla starszych panów, że mieszkaniowy burdelik mieści się na piętrze poniemieckiej willi". Ja wiem, że "że" dotyczy wdzięczności, ale mimo wszystko znów tekst się zacina, prowadzisz czytelnika na manowce. Znów pytanie - tak miało być?
Udany dzień
5Cześć! Przeczytawszy
Będę się wypowiadawszy teraz.
"Wiosna tego roku nie rozpieszczała słonecznymi dniami, owszem, lecz szal na kamizelce pana w starym stylu i tak nieodparcie sugerował, że powinno być trochę zimniej."
Ale oczywiście jak uważasz, to tylko rada.
Dobra, mała rzecz, a rozpisałem jak gupi
Nie wiem, czy zatrybiłeś, o co mi chodzi
ale ogólnie coś z tym zdaniem warto zrobić.
Szkoda, że takie formatowanie nie najlepsze, ale w moim przypadku ukryło ono (tzn. widziałem je, ale nie zwracałem uwagi) błędy typu nie za dobrze przemyślane rozmieszczenie akapitów lub zła interpunkcja; zła była nawet w takim sensie, że często spodziewałem się kropki, a był przecinek. Ale no trudno, nie mam żalu, bo ostatecznie fajna historia, podoba mi się. Chciałbym przeczytać, jak to się rozwinie.

Spróbuję to zdanie nieco "ulepszyć" (bo trochę źle się je czyta) ale nie bij, nie jestem w tym zbyt dobry.
"Wiosna tego roku nie rozpieszczała słonecznymi dniami, owszem, lecz szal na kamizelce pana w starym stylu i tak nieodparcie sugerował, że powinno być trochę zimniej."
Pomadka - co byłoby zresztą doń podobne - mógłby w tym miejscu dać jakieś zdanko typu: "Mój pies, rozumie pan." bo nie wiem jak inni, ale ja dopiero po dłuższej chwili zrozumiałem, że tu mowa o psie. W końcu ma niecodzienne imię

Ale oczywiście jak uważasz, to tylko rada.
Nie wiem, czy nie powinno być "pchnęła GO/NIM". Nie wiem, czy zaimek jest konieczny, ale chyba nie zaszkodzi. Z samym faktem, że pogoń kogoś pchnęła nie mam za bardzo problemu (choć miło by było, gdyby pchnęła go jakoś konkretniej - np. do czegoś, pchnęła naprzód, pchnęła szybciej... z drugiej strony on był już w biegu, więc wyobrażam sobie to jako takie nagłe nitro). Ważniejsza sprawa dotyczy podkreślonego - pogoń skrzesała iskry rozrusznikiem adrenaliny, zamiast np. pogoń skrzesała iskry adrenaliny (czyli bez rozrusznika) które moim zdaniem byłoby lepsze i spróbuję wyjaśnić czemu. Krzesanie iskier to czynność, której nie wykonuje się byle czym. Gdy słyszymy, że ktoś krzesze... rozrusznikiem - sam rozumiesz, nawet w metaforze to brzmi dziwnie. Co innego, kiedy jakiś mechanizm sypie, wyrzuca, wypluwa, emituje czy puszcza iskry, albo po prostu iskrzy, a co innego, kiedy krzesze. Krzesanie jest czymś zwykle zamierzonym (krzesiwem, krzemieniem i pirytem), a przynajmniej naturalnym (np. przy ostrzeniu). Rozrusznik jak pluje skrami, to raczej ma awarię - a ja zgaduję, że chodziło o coś innego, o to, że on właśnie tak działa, stary może ten rozrusznik, ale jak iskry lecą, to dobrze, to zatrybił.
Dobra, mała rzecz, a rozpisałem jak gupi


Tu mam mętlik i w sumie nie wyniosłem nic ze zdania (zwłaszcza ostatniego nie łapię). Może dlatego, że dalej:
jest tak, jakby Artur mówił do siebie, więc w sumie nie wiem, czy nie zaczęło się to wcześniej - tylko że nie wiem gdzie, w którym miejscu. Może to by coś zmieniło, gdybym wiedział, był uprzedzony? To mówi (to zacytowane) narrator czy to mówi już Artur? A raczej myśli, nie mówi.
Szkoda, że takie formatowanie nie najlepsze, ale w moim przypadku ukryło ono (tzn. widziałem je, ale nie zwracałem uwagi) błędy typu nie za dobrze przemyślane rozmieszczenie akapitów lub zła interpunkcja; zła była nawet w takim sensie, że często spodziewałem się kropki, a był przecinek. Ale no trudno, nie mam żalu, bo ostatecznie fajna historia, podoba mi się. Chciałbym przeczytać, jak to się rozwinie.
Udany dzień
6To nie był zbyt udany tekst.
Kilka przebłysków miałem, ale to wszystko. Potraktuję go szkoleniowo i na tym niechaj się jego rola zakończy. Żeby wyjaśnić- nie choruję na samoza***ebistość, więc za artystę się nie uważam. Lubię ludzi takich, którzy maja " to coś" szczególnego, niemożliwego do wyuczenia na uczelni, czy gdziekolwiek.
Dziekuję za zainteresowanie moim tekstem i serdecznie pozdrawiam!
Kilka przebłysków miałem, ale to wszystko. Potraktuję go szkoleniowo i na tym niechaj się jego rola zakończy. Żeby wyjaśnić- nie choruję na samoza***ebistość, więc za artystę się nie uważam. Lubię ludzi takich, którzy maja " to coś" szczególnego, niemożliwego do wyuczenia na uczelni, czy gdziekolwiek.
Dziekuję za zainteresowanie moim tekstem i serdecznie pozdrawiam!
Udany dzień
7Błędy to sprawa drugorzędna, do poprawienia.
Piękny, soczysty tekst.
DUZY TALENT, gratulacje!!!!
Piękny, soczysty tekst.
DUZY TALENT, gratulacje!!!!
Udany dzień
8Piękny ten tekst to nie jest... ale ma w sobie to coś - jednak wymaga gruntownego przeorania. I żadne tam szkolne pisaniny, siadasz i poprawiasz = to krok ku doskonałości 

Jak wydam, to rzecz będzie dobra . H. Sienkiewicz
Udany dzień
9Kurde, podoba mnie się. Jest w tym COŚ.
Ale, żeby za różowo nie było...
2) kamera jest na Arturze, a on nie może tego wiedzieć. Poza tym, drugie pół w sumie zbędne.
No i jeszcze ogonki, przecinki, myjnia z woskowaniem.
Ale dobre to.
Ale, żeby za różowo nie było...
kropka, nie pytajnik.
Ale że pieprzyka? Wisz, skojarzenia powinny wchodzić jak zimna wódka, a nie "o co chodzi". Osobiście nie kupuję ssania pieprzyka.
Tu masz wtręt teraźniejszego pośród przeszłego.
1) odrzuciła, chyba że zrywa ze łba perukę
2) kamera jest na Arturze, a on nie może tego wiedzieć. Poza tym, drugie pół w sumie zbędne.
Pisałeś z telefonu? Android lubi wwalić wielkie I w środku zdania.
Od "po czym" zbędne, opisane w ciągu dalszym.
Zgubiłeś podmiot, wychodzi że Artur był spokojnym psem.
To zdanie w sumie besęsu (chociaż endomondo ma swoje miejsce w fabule). "ma wprawdzie GPS w obroży, ale szybko biega, a wolałbym uniknąć szukania". Czy cuś.
wywal "domofonem" i też zagra.
Tu też wywal "Jana Pomadki", wszak wiadomo kto intra muros.
Znaczy - kto miał być nago? Zdanie sugeruje że on, potem masz "może pani się ubrać".
WTF iz Irena w biurze?
Masz to dwa razy w tekście. Cyganki - Cyganka.
Połowa pocałunku to jak prawie ciąża albo prawie dziewica.
No i jeszcze ogonki, przecinki, myjnia z woskowaniem.
Ale dobre to.
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze
Udany dzień
10Na tym polu chyba mam talent równy zeru, a pomroczności nijak nie rozświetlę

Odkąd zamieszczam teksty gdziekolwiek, odtąd wiem, że wymagają przeorania, woskowania, poprawy z czyszczeniem. Usiłuję to czynić. Równie dobrze mógł bym sterować reaktorami

Added in 2 minutes :[/color]
Misieq79 pisze: Kurde, podoba mnie się. Jest w tym COŚ.
Ale, żeby za różowo nie było...
kropka, nie pytajnik.
Ale że pieprzyka? Wisz, skojarzenia powinny wchodzić jak zimna wódka, a nie "o co chodzi". Osobiście nie kupuję ssania pieprzyka.
Tu masz wtręt teraźniejszego pośród przeszłego.
1) odrzuciła, chyba że zrywa ze łba perukę
2) kamera jest na Arturze, a on nie może tego wiedzieć. Poza tym, drugie pół w sumie zbędne.
Pisałeś z telefonu? Android lubi wwalić wielkie I w środku zdania.
Od "po czym" zbędne, opisane w ciągu dalszym.
Zgubiłeś podmiot, wychodzi że Artur był spokojnym psem.
To zdanie w sumie besęsu (chociaż endomondo ma swoje miejsce w fabule). "ma wprawdzie GPS w obroży, ale szybko biega, a wolałbym uniknąć szukania". Czy cuś.
wywal "domofonem" i też zagra.
Tu też wywal "Jana Pomadki", wszak wiadomo kto intra muros.
Znaczy - kto miał być nago? Zdanie sugeruje że on, potem masz "może pani się ubrać".
WTF iz Irena w biurze?
Masz to dwa razy w tekście. Cyganki - Cyganka.
Połowa pocałunku to jak prawie ciąża albo prawie dziewica.
No i jeszcze ogonki, przecinki, myjnia z woskowaniem.
Ale dobre to.
Dzięki za szczegółowe uwagi. Zapewniam, że wszystkie wezmę pod rozwagę.
Dziękuję wszystkim za lekturę i komentarze!