Siostra Judith Ives była idealną pielęgniarką. Taką wersję potwierdziłaby każda osoba, która miała okazję znaleźć się pod jej opieką. Niestety, większość z nich nie żyła na tyle długo, aby dzielić się tą informacją. Umierali spokojni i szczęśliwi – pomyślała Judith i uśmiechnęła się.
Chwyciła parasolkę, poprawiła długi, czarny płaszcz, po czym ruszyła w stronę drzwi. Przed wyjściem spojrzała w lustro. Zmęczenie paru ostatnich dni zaczynało odciskać swój ślad na jej twarzy w postaci ciemnych półkoli pod oczami. Mimo to wciąż wyglądała bardzo młodo. Wiele osób zazdrościło jej z tego powodu. Judith uwielbiała widzieć to w ich spojrzeniu. Moment, w którym zdawali sobie sprawę, że są od niej w jakiś sposób gorsi. Niemalże wybrakowani. Było to dla niej jak narkotyk. Napędzało ją i motywowało.
Kobieta wyrwała się z zamyślenia, po czym opuściła mieszkanie. Taksówka czekała na nią na ulicy, tuż pod blokiem. Kierowca wzdrygnął się, gdy wsiadła do pojazdu.
– Dzień Dobry, Philipie – powiedziała. Mężczyzna nie spojrzał jej w oczy gdy odpowiedział. Judith poczuła dreszcz przechodzący przez całe ciało. Charakterystyczne poczucie wyższości sprawiło, że krew zabuzowała jej w żyłach, całkowicie przeganiając resztki zmęczenia.
Judith milczała przez resztę drogi. Przyglądała się mijanym budynkom, ale nie poświęcała im zbyt wiele uwagi. Myślami była już w ośrodku „Złoty Dąb”, domu spokojnej starości oraz miejscu jej pracy. Wyobraziła sobie dźwięk, jaki wydawała maszyna, gdy zwiększała dawkę morfiny oraz wzrok jej pacjentów, kiedy powoli odpływali. Zauważyła, że nerwowo stuka paznokciami o obicie siedzenia i natychmiast przestała.
Taksówka zatrzymała się przed budynkiem. Kierowca nie zgasił silnika, a Judith wiedziała, że chce jak najszybciej odjechać. Podała mu odliczoną kwotę, po czym opuściła pojazd.
– Do zobaczenia jutro – powiedziała, zanim zatrzasnęła drzwi. Kierowca uśmiechnął się nerwowo, a następnie odjechał. Judith nie wątpiła w to, że następnego dnia ponownie pojawi się pod jej blokiem mieszkalnym. Był ku temu jeden, prostu powód. Bał się jej zbyt bardzo, żeby tego nie zrobić.
Judith spojrzała na drzewa rosnące w parku otaczającym miejsce jej pracy. Potężne dęby, od których wzięła się nazwa ośrodka, szumiały cicho. Ich gałęzie były ostatnią rzeczą, jaką widzieli pacjenci Judith. Drzewa były milczącymi strażnikami jej mrocznego sekretu. Kobieta wzięła głęboki oddech, a następnie z precyzją doskonaloną przez lata, ukryła swoje prawdziwe oblicze pod maską uśmiechu. Pokonała kamienne stopnie i weszła do budynku.
Powitał ją znajomy zapach lekarstw. Recepcjonistka o dźwięcznym imieniu Shirley pomachała jej na przywitanie i wróciła do wypełniania formularzy, piętrzących się przed nią. Judith zdjęła płaszcz, a następnie wygładziła swój strój . Spięła włosy i podbiła swoją kartę pracowniczą.
– Judith! – usłyszała za sobą wołanie, w momencie, gdy ruszyła na obchód pierwszego piętra. Odwróciła się na pięcie. W jej stronę zmierzała Gerta Holler, przełożona pielęgniarek ośrodka. Towarzyszył jej młodzieniec, którego Judith nie rozpoznawała.
Jego twarz nie zdradzała żadnych emocji, a chód był spokojny, elegancki. Idąca obok niego Gerta wyglądała jak marionetka, której splątały się sznurki. Judith czekała cierpliwie, aż do niej dotrą.
– O co chodzi? – zapytała.
Gerta wskazała na stojącego obok młodzieńca.
– To jest Corwin, nasz nowy wolontariusz. Będzie ci dzisiaj pomagał.
Judith powstrzymała grymas.
– Nie potrzebuję pomocy. Może zamiast tego przydzielisz go do kogoś młodszego. Mniej…doświadczonego.
– Moja decyzja jest ostateczna. Nie zapominaj, że jestem twoim szefem.
– Dobrze – odpowiedziała Judith, walcząc, żeby zachować neutralny wyraz twarzy. Nienawidziła, gdy ktoś zwracał się do niej w taki sposób. Gerta uśmiechnęła się po czym odeszła, zostawiając Corwina i Judith samych. Kobieta westchnęła.
– Chodź za mną, nie odzywaj się niepytany. Rozumiesz?
Corwin spojrzał jej prosto w oczy.
– Oczywiście, Judith – odpowiedział. Jego głos był głęboki, zupełnie inny niż się spodziewała. Sprawił, że jej własne imię zabrzmiało obco. Odwzajemniła jego spojrzenia. Mogła zobaczyć swoje odbicie w czarnych oczach chłopaka. Z każdą chwilą czuła się coraz bardziej niepewnie. Było to dla niej zupełnie nowe doświadczenie i bynajmniej, nie było one przyjemne. Zaczerpnęła gwałtownie powietrza, a Corwin odwrócił wzrok.
Judith zamrugała kilkakrotnie, następnie ruszyła przed siebie, starając się nie zwracać uwagi na to, że nie była w stanie słyszeć kroków, podążającego za nią chłopaka.
*
Judith Ives śniła. Stała boso na trawniku przed domem spokojnej starości „Stary Dąb”. Niebo było ciemne, nie świeciła ani jedna gwiazda. W oddali usłyszała grzmot. Nagle, stojące nieopodal drzewo poruszyło się. Nie był to ruch wywołany wiatrem. Gałęzie wyglądały jakby coś tchnęło w nie życie. Wystrzeliły w stronę Judith i owinęły wokół jej ciała. Chciała krzyczeć, ale nie była w stanie. Gałęzie zaciskały się coraz mocniej, siła wypychając powietrze z jej płuc.
Ziemia pod drzewem pękła, a spod jego korzeni wyleciał czarny ptak. Wylądował na gałęzi znajdującej się na poziomie oczu Judith. Kruk obserwował jak kobieta walczy o swój ostatni oddech. Następnie zatopił swój dziób w jej prawym oku. Zdążyła zobaczyć krew spływającą po czarnych piórach, zanim wszystko pogrążyło się w ciemności.
*
Judith otworzyła oczy, gwałtownie nabierając powietrza. Sięgnęła w prawo i zapaliła stojącą obok łóżka lampkę. Na plecach czuła zimną stróżkę potu. Zazwyczaj nie pamiętała swoich snów, a już na pewno nie tak wyraźnie. Miała wrażenie jakby wciąż tkwiła w duszącym objęciu drzew.
Wstała z łóżka i przeszła do niewielkiej łazienki. Wrzuciła przepoconą koszulę nocną do pralki, po czym weszła pod prysznic. Odkręciła zimną wodą i stała bez ruchu, a jej ciało pokryło się gęsią skórką. Zakręciła wodę, następnie wyszła z kabiny. Spojrzała w nieduże lustro wiszące na ścianie.
– To był tylko sen – powiedziała do siebie. Jej prawe oko było całkowicie przekrwione.
*
Dźwięk budzika wyrwał Judith z niespokojnego półsnu. Zeszłej nocy była zbyt poruszona, żeby zasnąć, więc zrobiła sobie herbatę i usiadła przed telewizorem. Na kilka godzin przed świtem zmęczenie wygrało jednak z lękiem, a Judith przymknęła oczy. Tym razem obyło się bez koszmarów.
Kobieta nacisnęła czerwony guzik na pilocie i wyłączyła telewizor, przerywając tym samym prezenterowi pogody w pół zdania. Dopiła zimną już herbatę, po czym zaczęła szykować się do pracy. Przed wyjściem spojrzała w lustro. Jej oko wyglądało zupełnie normalnie. Judith nie mogła uwierzyć, że koszmar tak bardzo wytrącił ją z równowagi. Odgarnęła kosmyk włosów z twarzy, a następnie opuściła mieszkanie.
Na zewnątrz czekał na nią kolejny szok. Miejsce, w którym zawsze czekała taksówka było puste. Judith była wściekła. Nie mogła w to uwierzyć. Sfrustrowana ruszyła w stronę przystanku autobusowego, kiedy nagle tuż obok niej zatrzymał się czarny samochód. Okno od strony pasażera obniżyło się i kobieta mogła zobaczyć siedzącego za kierownicą Corwina. Judith poczuła nieprzyjemny dreszcz.
– Potrzebujesz podwózki? – zapytał chłopak.
Judith chciała odmówić, tak jak odmawiała wielu osobom, za każdym razem kiedy nie miała na coś ochoty, ale nie była w stanie. Zamiast tego po prostu skinęła głową i wsiadła do samochodu. Drogę do ośrodka pokonali w milczeniu. Na miejscu, Corwin wysiadł szybko po czym otworzył jej drzwi. Poczekał, aż wysiądzie, a następnie zamknął samochód.
– Co sądzisz o tych drzewach, Judith? – zapytał znienacka Corwin, kiedy szli w stronę ośrodka. Kobieta spojrzała na rosnące w oddali dęby i mimowolnie zadrżała na wspomnienie koszmaru.
– Zwykłe drzewa, nie ma w nich nic wyjątkowego – odparła, siląc się na spokojny ton.
– Osobiście uważam, że są piękne. Uwielbiam słuchać jak szumią. Kto wie jakie sekrety mogłyby nam zdradzić, prawda?
Judith skinęła głową z uśmiechem i przyśpieszyła kroku.
*
Corwin towarzyszył jej na każdym kroku. Sprawiał, że kwestionowała swój każdy ruch. Nie mogła tego wytrzymać. Tego poczucia bezsilności graniczącego z nieuzasadnionym lękiem. Dlatego podczas przerwy obiadowej wymknęła się na 3 piętro ośrodka, przeznaczone dla pensjonariuszy potrzebujących medycznego sprzętu. Weszła do pokoju 309 i bezgłośnie zamknęła za sobą drzwi.
Na łóżku koło okna leżał starszy mężczyzna. Z jego ciała wychodziła sieć rurek podłączonych do stojących obok maszyn. Ciszę zakłócał jedynie dźwięk ich pracy.
– Dzień dobry, panie Parrish – powiedziała Judith, zbliżając się do łóżka. – Jak się pan dzisiaj czuje? Mężczyzna spojrzał na nią, a w jego oczach zobaczyła wyraz zrozumienia. Wiedziała, że dojrzał kryjącą się pod jej maską prawdę. Widział czającą się w niej ciemność.
Judith drżała z podniecenia, gdy wyciągnęła rękę w stronę maszyny dostarczającej morfinę. Wzięła głęboki oddech i nacisnęła guzik zwiększający dawkę leku. Patrzyła jak twarz leżącego przed nią mężczyzny rozluźnia się, a jego wzrok staje coraz bardziej nieobecny. Wiedziała, że jest nieostrożna, ale jej żądza wzięła górę nad rozsądkiem. Potrzebowała tego. Musiała coś kontrolować. Ponownie wcisnęła guzik, dostarczając tym samym śmiertelną dawkę morfiny. Ben Parrish zapadł w sen, z którego miał się już nigdy nie obudzić.
Judith oddychała ciężko. Jej ciało zalało znajome uczucie spełnienia. Właśnie wtedy usłyszała za sobą trzask zamykanych drzwi. Z bijącym sercem wybiegła na korytarz. Rozglądała się dookoła, czując rosnącą panikę. Korytarz był pusty. Mimo to Judith miała nieodparte wrażenie, że ktoś jej się przygląda. Pobiegła w stronę windy, zostawiając drzwi do pokoju 309 szeroko otwarte.
*
Z pracy wyszła punktualnie o 17. Corwin ponownie zaproponował jej podwózkę, ale tym razem odmówiła. Zamiast tego skorzystała z autobusu. Była tak roztrzęsiona, że nawet nie zwracała uwagi na pozostałych pasażerów.
W mieszkaniu ściągnęła buty i rzuciła płaszcz na podłogę. Z szafki nad zlewem wyciągnęła butelkę szkockiej, po czym napełniła szklankę po sam brzeg. Chwilę później musiała to zrobić ponownie. Alkohol otumanił jej umysł na tyle, że była w stanie się uspokoić. Odetchnęła głęboko i wyciągnęła spinkę z włosów, pozwalając im opaść na ramiona. Przeszła do sypialni, gdzie padła na łóżko. Zmęczenie z całego dnia oraz alkohol sprawiły, że już po chwili była pogrążona w głębokim śnie.
*
Tym razem sceneria snu była inna. Judith stała na cmentarzu. Z każdej strony otaczały ją nagrobki. Podeszła do jednego z nich. Napis na kamiennej tablicy głosił:
Judith Ives
MORDERCZYNI
Kobieta cofnęła się z krzykiem i potknęła o nagrobek stojący za nią. Upadek sprawił, że przez chwilę nie mogła oddychać. Z nieba sfrunął kruk, lądując na nagrobku z jej imieniem. Ptak przyglądał jej się uważnie. Morderczyni – Judith usłyszała głos dochodzący jednocześnie znikąd i napierający z każdej strony.
– Przestań! – krzyknęła w stronę kruka.
Morderczyni! – głos przybierał na sile.
– NIE! – Judith za wszelką cenę starała się go zagłuszyć. Kobieta rozrywała skórę paznokciami w bezskutecznej próbie ucieczki przed koszmarem. Po jej rękach spływała krew.
Morderczynimorederczynimorderczyni….
*
Ostry dźwięk dzwonka wyrwał Judith ze snu. Rozejrzała się po swoim mieszkaniu, oddychając ciężko. Sięgnęła po leżący niedaleko telefon i zamarła. Na jej ręce widniały głębokie szramy od paznokci.
– Co się ze mną dzieje? – zapytała sama siebie. Telefon nie przestawał dzwonić. Na wyświetlaczu widniał numer ośrodka. Judith odebrała.
– Gdzie ty się podziewasz? – głos należał do Gerty.
– Jeszcze w domu. Nie najlepiej się dziś czuję.
– Nic mnie to nie obchodzi. Przyjeżdżaj jak najszybciej.
Judith rozłączyła się nie odpowiadając i wściekle odrzuciła telefon. Podeszła do szafy, wyciągnęła czarny sweter z długimi rękawami. Założyła go, a następnie poprawiła kilkakrotnie upewniając się, że całkowicie zasłania rany na jej rękach. Tuż przed wyjściem wypiła kubek ciepłej kawy, obiecując sobie, że w drodze do domu kupi pigułki nasenne.
*
W momencie, gdy Judith przekroczyła próg ośrodka, w oddali rozległ się pomruk nadchodzącej burzy. Shirley spojrzała na nią z uśmiechem.
– Wygląda na to, że zdążyłaś w ostatniej chwili.
Judith uśmiechnęła się nerwowo.
– Nie wiesz może dlaczego Gerta jest dzisiaj taka podenerwowana?
Twarz recepcjonistki pociemniała.
– Nie słyszałaś? – dziewczyna machnęła ręką. – Oczywiście, że nie słyszałaś. Przecież dopiero przyszłaś. Ben Parrish zmarł wczoraj.
Judith powstrzymała westchnienie ulgi. Gerta prawdopodobnie zamartwiała się liczbą papierkowej roboty związaną ze zgonem pensjonariusza. Poczuła przyjemny dreszcz rozchodzący się po jej ciele na samo wspomnienie ostatnich chwil starszego mężczyzny. Mało brakowało, a nie usłyszałaby tego co mówi do niej Shirley.
– Do tego dochodzi cała ta sprawa z policją. Gerta ma naprawdę dużo na głowie.
– Policją? – zapytała, siląc się na spokojny głos.
Recepcjonistka pochyliła się w jej stronę. Judith mogła wyczuć jej różane perfumy, ale powstrzymała grymas. Dziewczyna zdawała się nie zwracać uwagi na jej wewnętrzną walkę. Kontynuowała przyciszonym głosem.
– Wszyscy myśleli, że to niefortunna awaria sprzętu medycznego, ale ktoś złożył anonimowy donos, że to było zamierzone. Jakim potworem trzeba być, żeby zrobić coś takiego?
– Tak…to straszne – powiedziała niewyraźnie Judith, czując jak krew odpływa jej z twarzy. Zrobiła kilka niepewnych kroków w stronę wyjścia, następnie rzeczywistość rozmyła się, a ciemność wyszła jej na spotkanie. Judith Ives zemdlała.
*
Świadomość wracała powoli. Jako pierwszy dotarł do niej zapach świeżo zaparzonej kawy. Powoli otworzyła oczy. Z zaskoczeniem odkryła, że znowu jest w swoim mieszkaniu. Jej wspomnienia były zamazane. Pamiętała rozmowę z recepcjonistką, a potem…ciemność. Zemdlała? To niemożliwe. Te koszmary naprawdę zaczynają mi się dawać we znaki¬ – pomyślała. Nagle jej uwagę przyciągnął dźwięk dochodzący z kuchni. Odwróciła się, a z jej ust wyrwał się cichy okrzyk. Corwin opierał się o blat, a w ręce trzymał kubek z kawą. Patrzył jej prosto w oczy.
– Co ty tutaj robisz? – zapytała, przeklinając się w duchu za niepewny ton głosu.
– Ktoś musiał odwieźć cię do domu po tym jak zemdlałaś. Jak się czujesz?
Judith chciała się go jak najszybciej pozbyć. Nie wiedziała jak to wyjaśnić, ale nie mogła znieść jego obecności w jej domu.
– Czuję się świetnie – wymusiła uśmiech. – Możesz już iść.
Corwin puścił to zapewnienie mimo. Podał jej szklankę z wodą i niewielką tabletkę.
– Powinno pomóc na ból głowy. Masz szczęście, że nie uderzyłaś się mocniej podczas upadku.
Judith udała, że bierze tabletkę i upiła łyk wody ze szklanki. Corwin przyglądał jej się z ciekawością. Poczekała, aż odwróci wzrok, żeby ukryć pigułkę między poduszkami kanapy.
– Teraz naprawdę możesz już iść – powiedziała, przerywając ciszę.
Corwin patrzył na nią jeszcze przez chwilę, a następnie ruszył w stronę drzwi.
– Naprawdę powinnaś wziąć to lekarstwo. Pomoże ci na sen. Wyglądasz jakbyś go potrzebowała. – powiedział i wyszedł z mieszkania, nie czekając na odpowiedź. Judith wstała z kanapy, wolnym krokiem zmierzając do łazienki. Opłukała twarz zimną wodą, a gdy spojrzała w lustro z jej ust po raz kolejny wyrwał się cichy okrzyk. Jej odbicie spływało krwią. Lustrzana Judith uśmiechnęła się kpiąco.
– Morderczyni! – krzyknęła.
Judith wydała z siebie okrzyk i uderzyła pięścią w taflę lustra, które rozprysnęło się w każdą stronę. Kobieta osunęła się na podłogę nie zwracając uwagi na krwawiącą rękę.
*
Obudziła się kilka godzin później na zimnej podłodze łazienki. Wstała powoli i na próbę ruszyła ręką, co wywołało falę bólu. Otworzyła niewielką białą szafkę, z której zwisały resztki lustra i wyciągnęła gazę oraz bandaż. Przeszła do kuchni, gdzie oczyściła ranę ze wszystkich odłamków, a następnie wylała na nią odrobinę alkoholu. Po chwili zastanowienia upiła spory łyk z butelki. Z zabandażowaną dłonią wróciła na kanapę, gdzie w towarzystwie dźwięków płynących z telewizora pogrążyła się w niespokojnym śnie.
*
Judith stała w miejscu, które przypominało dom luster, który kiedyś odwiedziła jako młoda dziewczyna. Wiedziała, że to kolejny sen, ale nawet ta świadomość nie pozwoliła jej się obudzić.
– Morderczyni! – skandowały jej odbicia, ich głos zwielokrotniony w nieskończoność.
Jedno po drugim, Judith zaczęła rozbijać lustra. Zaślepiona wściekłością i strachem nie zwracała uwagi na krew spływającą jej po rękach.
– Niech to się wreszcie skończy! – krzyknęła.
Nagle dom luster zniknął, a ona ponownie stała na trawniku przed „Starym Dębem”. Po raz kolejny gałęzie wystrzeliły w jej stronę i po chwili znowu walczyła o każdy oddech. Tym razem kruk ograniczył się tylko do roli obserwatora, patrząc na nią w sposób, który wiedziała, że powinna znać. Zanim jednak zdążyła sobie przypomnieć, wszystko ogarnęła ciemność.
*
Judith Ives obudziła się z krzykiem. Przez chwilę rozglądała się w panice po mieszkaniu, ale po chwili jej serce zaczęło zwalniać. Spojrzała z niesmakiem na bandaż, który przez noc nasiąkł krwią. Przeszła do kuchni i szybko zmieniła opatrunek. „Stary Dąb” był ostatnim miejscem, w jakim chciała teraz przebywać, ale wiedziała, że nie powinna teraz wzbudzać podejrzeń. Jej praca musiała być bez zarzutu. Założyła czyste ubrania, narzuciła czarny płaszcz i wyszła z domu, celowo nie patrząc w lustro.
Milczała przez całą drogę, co taksówkarz przyjął z ulgą. Kiedy zbliżała się w stronę wejścia mogła usłyszeć dźwięk kolejnej burzy. Drzewa poruszały gwałtownie na wietrze, a Judith zadrżała na wspomnienie koszmaru z ostatniej nocy. Już w momencie przekroczenia progu wiedziała, że coś jest nie tak. Gerta czekała na nią przy recepcji.
– Miło z twojej strony, że się pojawiłaś. – W jej głosie było coś dziwnego. Niepewność? Strach?
Judith zbliżyła się powoli.
– Czemu miałam się nie pojawić? – zapytała, zmuszając się do uśmiechu, jednocześnie przyglądając się uważnie swojej szefowej.
– Słyszałam, że wczoraj zemdlałaś. Martwiłam się. – To było oczywiście kłamstwo, o czym Judith doskonale wiedziała. – Czy wszystko w porządku?
– Tak – odparła spokojnie. – Ostatnio kiepsko sypiam. To pewnie dlatego. Czy to wszystko? – zapytała, kiedy jej szefowa wciąż nie ruszała się z miejsca.
– Dobrze, że pytasz, potrzebuję przejrzeć zawartość twojej szafki.
Coś zdecydowanie było nie tak. Judith odwróciła się na pięcie, żeby opuścić budynek, ale jej drogę zastąpiło dwóch mężczyzn w policyjnych mundurach.
– Obawiam się, że będziemy musieli nalegać – powiedział jeden z nich.
Cała czwórka przeszła razem do strefy dostępnej tylko dla personelu. Przez całą drogę Judith powtarzała sobie w myślach, że przecież nie ma się o co martwić. Co prawda mogli znaleźć jej odciski palców na maszynie, ale to nie było nic dziwnego. Była jedną z wielu pielęgniarek, które miały do niej dostęp. Kiedy dotarli na miejsce była odrobinę spokojniejsza. Wykręciła sprawnie kod i otworzyła szafkę po czym odsunęła się, żeby zrobić miejsce policjantom. Jeden z nich założył rękawiczki i zaczął przeglądać zawartość szafki. Włożył rękę do kieszeni jej białego kitla, a na jego twarzy pojawił się wyraz zadowolenia. Wyciągnął rękę, w której teraz trzymał pasmo siwych włosów przewiązanych wstążką. Gerta głośno wciągnęła powietrze i szybko odsunęła się od Judith, która nie mogła uwierzyć w to co widzi.
– Lubimy przetrzymywać pamiątki, co? – powiedział policjant, patrząc na nią z obrzydzeniem. – Skuj ją – powiedział do kolegi, który natychmiast wypełnił jego polecenie.
– To nie moje. Ktoś mnie wrabia! – krzyczała Judith, szarpiąc się. – To Corwin! To jego sprawka. – powiedziała, patrząc na Gerte, która popatrzyła na nią jak na wariatkę.
– Ten wolontariusz? Przecież on był tutaj tylko jeden dzień.
Judith przestała się szarpać. Patrzyła pusto na swoją szefową.
– Nie… – zaczęła cicho. – Przecież odwiózł mnie wczoraj do domu.
– Shirley odwiozła cię do domu. Była przy tym jak zemdlałaś. Pamiętasz?
Judith Ives zaczęła się śmiać. Śmiała się tak długo, aż jej śmiech zamienił się w charkot.
Gerta patrzyła na nią z przerażeniem w oczach.
– Musimy jeszcze przepytać resztę personelu. Czy jest miejsce, w którym możemy ją zamknąć do tego czasu? – zapytał jeden z policjantów.
– Tak, oczywiście, zaprowadzę panów do mojego gabinetu. – odpowiedziała niepewnie Gerta i ruszyła szybkim krokiem, nie oglądając się za siebie.
*
Judith siedziała na krześle z rękami spiętymi za plecami kajdankami. Patrzyła na zdjęcie stojące na biurku. Przedstawiało ono Gerte i jej męża, stojących na jachcie. Małżonkowie wyglądali na szczęśliwych. Judith zrobiło się niedobrze.
Spojrzała za okno. Na szybie pojawiały się pierwsze krople deszczu. Gałąź drzewa obijała z trzaskiem o okiennice. Dźwięk ten sprawił, że w głowie Judith zrodził się zalążek planu. Wystarczyło tylko, że uda jej się pozbyć tych kajdanek. Wzięła głęboki oddech i złapała kciuk prawej ręki. Zacisnęła zęby, a następnie mocno pchnęła. Usłyszała dźwięk kości wyskakującej ze stawu, a po jej ciele rozeszła się fala bólu. Krzyknęła cicho, po czym szarpnęła ręką. Centymetr po centymetrze uwolniła dłoń z kajdanek. Nie tracąc czasu podeszła do okna i otworzyła je.
Burza rozpoczęła się na dobre. Deszcz sprawiał, że ledwo widziała zarys gałęzi. Wiedziała jednak, że to jej jedyna opcja. Starała się odrzucić wspomnienia koszmarów, które zaczęły zalewać jej umysł ze wzmożoną siłą. Przełożyła jedną, a następnie drugą nogę przez okno i stanęła na gzymsie. Oceniła odległość i stwierdziła, że bez problemu może dosięgnąć gałęzi. Już po chwili przesuwała się na czworakach po przemoczonej korze, w duchu dziękując za to, że gałąź jest taka szeroka. Odgarnęła mokre włosy z twarzy i właśnie wtedy dojrzała siedzącego niedaleko kruka. Ptak patrzył na nią z ciekawością. Judith była tak zaaferowana, że nawet nie zauważyła kiedy jej szal zaplątał się w jedną z gałęzi. Sięgnęła ręką, żeby go uwolnić, kiedy nagle poczuła, że traci równowagę. W panice uchwyciła się mocniej zranioną ręką. Ból wrócił ze zdwojoną siłą, a ona automatycznie zwolniła uścisk i zaczęła spadać. Poczuła jak szal zaciska się mocniej na jej szyi.
Kruk wydał z siebie gardłowy dźwięk. Judith Ives była martwa.
*
Wiele osób uważa, że w momencie śmierci całe życie przemyka człowiekowi przed oczami. W przypadku Judith Ives wyglądało to odrobinę inaczej. Na początku otaczała ją ciemność. Mrok tak nieprzenikniony, że miała wrażenie jakby nie istniało nic poza nim.
Jednak po chwili ciemność rozproszyła się, a ona stała w słabo oświetlonej alejce. Od razu wiedziała, że to jedynie wspomnienie. Wspomnienie z dnia, kiedy miała 7 lat. Dnia, kiedy zobaczyła jak mężczyzna zostaje zamordowany. Teraz ponownie mogła zobaczyć moment, w którym zamaskowany rabuś raz za razem wbija nóż w swoją ofiarę. Jednak zamiast fascynacji, którą ta scena wzbudziła za pierwszym razem, poczuła lęk. Następnie jej ciało wygięło się w bólu. Na różowej sukience w kropki, którą miała na sobie pojawiły się ciemnoczerwone plamy. Zrozumiała, że czuje dokładnie to, co mężczyzna leżący kilka metrów dalej w kałuży własnej krwi.
Wizja rozmyła się i już po chwili Judith stała w salonie swojego starego domu. Była teraz nastolatką. Pokój wypełniał miarowy szum. Na łóżku przy oknie leżała starsza kobieta. Jane Ives, jej babcia. Judith wiedziała co to za wspomnienie. Ruszyła w stronę łóżka. Chciała się powstrzymać, ale nie mogła. Była jedynie obserwatorem. Jej babcia ściągnęła maskę tlenową i uśmiechnęła słabo.
– Wszystko w porządku. Tak będzie lepiej. Tylko ty możesz mi pomóc.
Judith wiedziała, że to nieprawda. Czuła strach staruszki, jakby był jej własnym. Obserwowała jak jej ręka zmierza w stronę maszyny dostarczającej tlen. Nacisnęła guzik i w pokoju zapadła cisza. Jej babcia walczyła o każdy oddech, a ona sama czuła jak coraz bardziej brakuje jej tlenu. Oczy starszej kobiety stały się szkliste, a Judith znowu wpadła w ciemność.
*
Wizje zmieniały się coraz szybciej. Uczucia strachu oraz bólu zlewały się w jedną.
– WYSTARCZY! – krzyczała przez łzy Judith. Wspomnienie za wspomnieniem kobieta była zmuszona do przeżywania śmierci każdej ze swych ofiar.
*
Judith po raz kolejny otwierała drzwi do pokoju 309. Nie próbowała już z tym walczyć. Całkowicie poddała się wizji. Podeszła do łóżka, na którym leżał Ben Parrish. Ponownie zobaczyła wyraz zrozumienia w jego oczach i mogła odczuć w pełni strach starca.
Sięgnęła do maszyny dostarczającej morfinę. Wzdrygnęła się, gdy poczuła działanie leku. Zalało ją poczucie paniki, gdy Ben Parrish zdał sobie, że niedługo umrze. Chwilę potem był martwy. Tym razem jednak wizja nie rozmyła się. Judith po raz kolejny usłyszała trzask zamykanych drzwi. Spojrzała za siebie. Nie była sama. W pokoju stał Corwin. Z jego pleców wyrastała para kruczoczarnych skrzydeł.
– To ty zadzwoniłeś na policję – powiedziała.
Corwin skinął głową.
– Nadszedł czas, żebyś umarła. Myślę, że to rozumiesz.
Nie odpowiedziała.
– Musimy iść, Judith.
Kobieta podeszła do niego i pozwoliła mu otoczyć się skrzydłami. Świat po raz kolejny pogrążyła ciemność.
*
Judith Ives stała w pokoju pełnym ludzi. Wszyscy gromadzili się wokół leżącej na łóżku młodej kobiety. Jej ciało było wychudzone. Oddychała z trudem.
Judith podeszła bliżej. Nikt nie zwrócił na nią uwagi. Nikt poza chorą kobietą. Spojrzała na nią i uśmiechnęła się. Był to uśmiech pełen ulgi. Judith Ives pochyliła się i złożyła pocałunek na jej czole, tym samym odsyłając jej duszę na spoczynek. Odebrała komuś życie, tak jak to robiła wielokrotnie podczas swojego życia.
Tym razem nie poczuła nawet cienia satysfakcji. Czuła jedynie smutek.
Anioł Śmierci [fantasy] [zakończone]
2Najpierw ogólnie.
Po pierwsze, dłuży się straszliwie. Całą historię bez straty dla fabuły dałoby się opowiedzieć (nawet nie powiem upchnąć) w połowie objętości. Przyczyny tego są dwie, nadmiar słów w opisach zwany przez nas wodolejstwem oraz zbędne dla fabuły wątki.
Np po co taksówkarz? Żeby pokazać że boi się Judith i boi się nie przyjechać(i w sumie dlaczego?)? Żeby raz nie przyjechał i wpakował ją do autobusu? W autobusie nic się wszak nie dzieje.
Po drugie, zajechałeś spojlerem w pierwszym akapicie. Judith wykańcza pacjentów DPSu. A czy fajniej by nie zagrało gdybyś zrezygnował z tego akapitu i - tak jak zrobiłeś - po prostu sączył tego plot twista powoli?
A teraz po kolei.
Podsumowując, temat zarżnięty w paru miejscach. Gdyby sny Judzi pojawiały się bez spojlera an początku, puenta nr 1 (Judith ich zabija), nr 2 (ale są jej za to wdzięczni) i nr 3 (nie idzie do piekła tylko dostaje etat po tamtej strony) wybrzmiałyby smaczniej.
Po pierwsze, dłuży się straszliwie. Całą historię bez straty dla fabuły dałoby się opowiedzieć (nawet nie powiem upchnąć) w połowie objętości. Przyczyny tego są dwie, nadmiar słów w opisach zwany przez nas wodolejstwem oraz zbędne dla fabuły wątki.
Np po co taksówkarz? Żeby pokazać że boi się Judith i boi się nie przyjechać(i w sumie dlaczego?)? Żeby raz nie przyjechał i wpakował ją do autobusu? W autobusie nic się wszak nie dzieje.
Po drugie, zajechałeś spojlerem w pierwszym akapicie. Judith wykańcza pacjentów DPSu. A czy fajniej by nie zagrało gdybyś zrezygnował z tego akapitu i - tak jak zrobiłeś - po prostu sączył tego plot twista powoli?
A teraz po kolei.
Wszystkie zdania poza pierwszym albo wałkują ten sam temat, albo są zbędne fabularnie (bo poczucie wyższości Judith nie opiera się li tylko na wyglądzie, a w całym tekście wychodzi chyba tylko przy przedstawieniu jej Corwina). Poza tym imponowanie wyłącznie tym, że Rydwan Czasu pieprznął delikatniej jakoś mi nie pasuje w środowisku w którym liczy się jednak wiedza i umiejętności.
Poważnie, Dom Spokojnej Starości i wszyscy na morfinie? Czy leżących bez morfiny zostawała w spokoju (a ból fizyczny to tylko jeden z aspektów cierpienia). A "maszyna" czyli pompa z morfiną to ustrojstwo wielkości butelki od piwa i nie wydaje z siebie WZIUUUUUUUU jak zwiększa przepływ.Kingsleigh pisze: Judith milczała przez resztę drogi. Przyglądała się mijanym budynkom, ale nie poświęcała im zbyt wiele uwagi. Myślami była już w ośrodku „Złoty Dąb”, domu spokojnej starości oraz miejscu jej pracy. Wyobraziła sobie dźwięk, jaki wydawała maszyna, gdy zwiększała dawkę morfiny oraz wzrok jej pacjentów, kiedy powoli odpływali. Zauważyła, że nerwowo stuka paznokciami o obicie siedzenia i natychmiast przestała.
Obstawiam jednak sufit.
1) okna nie ma? 2)Azaliż Alexander Graham Bell jeszcze nie wynalazł?
Jakoś nie gra mi to zdanie
A nie że zgon naturalny? "Niefortunna awaria" oznacza zgon nagły, a to oznacza śledztwo.
Tak, wasz areszt śledczy na komendzie. Rozumiem że jest ci to potrzebne do zgonu Judzi ale kupy się nie trzyma.
Kolejny deus ex
No w życiu bym na to nie wpadł.
Wątek morderstwa bym wywalił jako fabularnie zbędny. Babcia - OK chociaż zakręcenie kranika to długa śmierć. O ile, bo babcia i tak zdjęła maskę.
Podsumowując, temat zarżnięty w paru miejscach. Gdyby sny Judzi pojawiały się bez spojlera an początku, puenta nr 1 (Judith ich zabija), nr 2 (ale są jej za to wdzięczni) i nr 3 (nie idzie do piekła tylko dostaje etat po tamtej strony) wybrzmiałyby smaczniej.
Ostatecznie zupełnie niedaleko odnalazłem fotel oraz sens rozłożenia się w nim wygodnie Autor nieznany. Może się ujawni.
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze
Same fakty to kupa cegieł, autor jest po to, żeby coś z nich zbudować. Dom, katedrę czy burdel, nieważne. Byle budować, a nie odnotowywać istnienie kupy. Cegieł. - by Iwar
Dupczysław Czepialski herbu orka na ugorze
Anioł Śmierci [fantasy] [zakończone]
3Powiem tak:
Pomysł nawet niezły. Naiwny, ale nadałby się na gotyckie, lovecraftowskie opowiadanie.
Drugim plusem jest brak jakichś ewidentnych byków językowych, bywa nawet nieźle, aczkolwiek momentami przeszkadza bardzo monotonny rytm zdań o podobnej długości, ubóstwo słownictwa i prostota opisów.
Teraz minusy.
Przede wszystkim postać.
Odbieram ją jako żałosną dziewczynkę z manią wielkości i jakimiś bliżej nieokreślonymi problemami emocjonalnymi, których rozwiązać nie próbuje, bo... nie wiadomo, czemu.
I jako postać negatywna, którą mamy gardzić i z której mamy się śmiać byłaby nawet niezła, wszak pełno takich ludzi chodzi po świecie (ba, niektórzy z nich nawet zostają seryjnymi mordercami), tylko, że ta cała otoczka lęku, godności, poważania otaczającą panią Judith trochę mnie dziwi.
OK, rozumiem, że to jej urojenie, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że może nie do końca taki był zamysł (chociażby absurdalny wątek taksówkarza - jego sobie Judith chyba nie uroiła, a zatem o co chodzi?). A może autor chciał pokazać postać charyzmatyczną i budząca lęk? Jeśli tak, to się nie udało.
Druga sprawa to realizm. Nie wierzę, żeby dało się tak łatwo ukryć wielokrotne zabójstwa; że nikt nie sprawdza zużycia morfiny i przyczyn śmierci - nawet w takim przybytku. A może zwłaszcza w takim przybytku, gdzie o chętnych do eutanazji nietrudno, a skoro - jak się domyślam - w Twoim świecie jest ona nielegalna, każdy zgon z przedawkowania morfiny pociągnąłby za sobą dochodzenie i próbę dojścia, który lekarz/pielęgniarz wziął w łapę za ułatwienie pacjentowi samobójstwa.
No i są też małe babolki w stylu wypowiedzi pani szefowej "Nie zapominaj, że jestem twoim szefem". Właśnie tak dzieci wyobrażają sobie relacje podwładnych z niesympatycznymi szefami. Dorośli się tak nie zachowują. Drugim jest sama podróż do domu po omdleniu. Przyznaję, że przeskakiwałam fragmenty tekstu więc może było tam jakieś wspomnienie o pigułce gwałtu podanej pani Judith i mi ono umknęło, ale jeśli go nie było i naprawdę wyobrażasz sobie, że po omdleniu nieprzytomnego poszkodowanego zawozi się do domu to... Wiedz, że nie.
Mieszasz też narratorów. Na samym początku trzeciosobowy mówi coś o Judith, a potem okazuje się, że jednak to ona to o sobie pomyślała (w trzeciej osobie?).
Pomysł nawet niezły. Naiwny, ale nadałby się na gotyckie, lovecraftowskie opowiadanie.
Drugim plusem jest brak jakichś ewidentnych byków językowych, bywa nawet nieźle, aczkolwiek momentami przeszkadza bardzo monotonny rytm zdań o podobnej długości, ubóstwo słownictwa i prostota opisów.
Teraz minusy.
Przede wszystkim postać.
Odbieram ją jako żałosną dziewczynkę z manią wielkości i jakimiś bliżej nieokreślonymi problemami emocjonalnymi, których rozwiązać nie próbuje, bo... nie wiadomo, czemu.
I jako postać negatywna, którą mamy gardzić i z której mamy się śmiać byłaby nawet niezła, wszak pełno takich ludzi chodzi po świecie (ba, niektórzy z nich nawet zostają seryjnymi mordercami), tylko, że ta cała otoczka lęku, godności, poważania otaczającą panią Judith trochę mnie dziwi.
OK, rozumiem, że to jej urojenie, ale nie mogę się oprzeć wrażeniu, że może nie do końca taki był zamysł (chociażby absurdalny wątek taksówkarza - jego sobie Judith chyba nie uroiła, a zatem o co chodzi?). A może autor chciał pokazać postać charyzmatyczną i budząca lęk? Jeśli tak, to się nie udało.
Druga sprawa to realizm. Nie wierzę, żeby dało się tak łatwo ukryć wielokrotne zabójstwa; że nikt nie sprawdza zużycia morfiny i przyczyn śmierci - nawet w takim przybytku. A może zwłaszcza w takim przybytku, gdzie o chętnych do eutanazji nietrudno, a skoro - jak się domyślam - w Twoim świecie jest ona nielegalna, każdy zgon z przedawkowania morfiny pociągnąłby za sobą dochodzenie i próbę dojścia, który lekarz/pielęgniarz wziął w łapę za ułatwienie pacjentowi samobójstwa.
No i są też małe babolki w stylu wypowiedzi pani szefowej "Nie zapominaj, że jestem twoim szefem". Właśnie tak dzieci wyobrażają sobie relacje podwładnych z niesympatycznymi szefami. Dorośli się tak nie zachowują. Drugim jest sama podróż do domu po omdleniu. Przyznaję, że przeskakiwałam fragmenty tekstu więc może było tam jakieś wspomnienie o pigułce gwałtu podanej pani Judith i mi ono umknęło, ale jeśli go nie było i naprawdę wyobrażasz sobie, że po omdleniu nieprzytomnego poszkodowanego zawozi się do domu to... Wiedz, że nie.
Mieszasz też narratorów. Na samym początku trzeciosobowy mówi coś o Judith, a potem okazuje się, że jednak to ona to o sobie pomyślała (w trzeciej osobie?).
Anioł Śmierci [fantasy] [zakończone]
4Dobry wieczór.
Przyciągnął mnie tytuł i już się ucieszyłam, że będzie strasznie, że będę czytać przez palce, z zamkniętym okiem, nerwowo obgryzając paznokcie... Niestety w kilku pierwszych zdaniach dokładnie wyjaśniłeś kim jest Judith i co robi. Tak samo było z brązowookim wolontariuszem i nawiązaniem do kruka, cichym chodzeniem. W związku z czym łatwo się domyślić kim jest owa persona. Dajesz wskazówki, super, ale strasznie ładujesz nimi po oczach. Opowiadanie jest dość przewidywalne i długaśne, a przeskoki czasowe, robią wrażenie strasznie pociętego tekstu.
Mimo to czytało się całkiem fajnie i dość płynie...
No, to ja się na wymądrzałam, a jak opublikuje swój tekst to wszyscy będą się zwijali ze śmiechu, jakich kwiatków tam nasadziłam.
Pozdrawiam i życzę weny.
Przyciągnął mnie tytuł i już się ucieszyłam, że będzie strasznie, że będę czytać przez palce, z zamkniętym okiem, nerwowo obgryzając paznokcie... Niestety w kilku pierwszych zdaniach dokładnie wyjaśniłeś kim jest Judith i co robi. Tak samo było z brązowookim wolontariuszem i nawiązaniem do kruka, cichym chodzeniem. W związku z czym łatwo się domyślić kim jest owa persona. Dajesz wskazówki, super, ale strasznie ładujesz nimi po oczach. Opowiadanie jest dość przewidywalne i długaśne, a przeskoki czasowe, robią wrażenie strasznie pociętego tekstu.
Mimo to czytało się całkiem fajnie i dość płynie...
No, to ja się na wymądrzałam, a jak opublikuje swój tekst to wszyscy będą się zwijali ze śmiechu, jakich kwiatków tam nasadziłam.
Pozdrawiam i życzę weny.