Pilchy ( fragment dłuższej całości )

1
(...)Grabella wysiadł z samochodu i zatrzasnął za sobą drzwi. Nawet nie obejrzał się w stronę uprzejmego kierowcy, który zabrał go pod Lwówkiem na okazję. Wolność dusiła go, straszyła przestrzenią, odbierała więzienny rytm tak samo monotonny, jak oferujący poczucie bezpieczeństwa. Tutaj, w małej wiosce Klecza, nic już nie otaczało go murem, a nagłe uczucie bezradności, jakiegoś bliżej nieznanego dotąd lęku, odbierały mu rezon i dawną pewność kroku. Im bliżej rodzinnych Pilchowic, tym bardziej to narastało, tym więcej dławiło, mdliło, paraliżowało. Zaszczekał gdzieś pies, Grabella spróbował odpalić papierosa, lecz złamał go, a zapalniczka wypadła mu z ręki, na stary poszarpany wyrwami asfalt wiejskiej uliczki.
— Papierosa, he?— odezwał się ktoś, kogo Grabella wcześniej nie zauważył. Kilka kroków obok drogi, na przewróconym, kamiennym słupku pozostałym po dawnym ogrodzeniu, siedział człowiek wyraźnie pokrzywdzony przez los. Nazbyt wydłużoną twarz wykrzywiał głupkowatym uśmiechem, co podkreślało jego ułomność. Grabella od razu skojarzył, że musi to być któryś z pensjonariuszy DPS w pobliskim Nielestnie. Człowiek obok budził w nim czujność, ale też przypominał o więziennym dzieleniu w potrzebie.
— Zapalić chcesz? — zapytał wariata, wskazując palcem na przełamanego papierosa. Wariat przytaknął głową. Grabella podniósł dwie ułamane połówki, podał jedną z nich wariatowi. Ten zaskoczył go, wyjmując z kieszeni bluzy zabytkową, złotą zapalniczkę na benzynę. Pierwsza myśl-skąd to czubek ma? Grabella włożył do ust swoją część papierosa i pochylił się w stronę wariata, żeby ułatwić mu przekazanie ognia.
- Mówią na mnie Babaj i nie widziałem niczego, co różne durnie opowiadajo(1). - Wariat przedstawił się, przy okazji nakreślając Grabelli opinię środowiskową na własny temat.
- Marek jestem - Grabella podał mu rękę. Babaj uścisnął mocno, co cechuje wielu żylastych, zaprawionych w pracy fizycznej ludzi. Zaraz po zapoznaniu Babaj wyjął zza słupka butelkę, napełnioną pod korek czerwonym płynem. Marek Grabella odetchnął. Porządny łyk alkoholu był dla niego najbardziej sprawdzonym antidotum na gonitwę myśli, która ogarniała go od pierwszego kroku za bramę kryminału. Wariat Babaj okazał się zbawcą w tej sytuacji. W kieszeni złotówka, do domu jeszcze daleko, tam ukryta gotówka jest, lub nie ma jej, a mózg szaleje, nie dając człowiekowi wytchnienia.
- Pij Marek - Babaj podał mu butelkę. Jestem w takim szoku, że napiłem się dopiero tutaj, pomyślał Grabella, wlewając malinowy płyn do gardzieli. Wino malinowe własnej roboty... To jest romans smaku z dziełem butla o grubym szkle, wciśniętego w wiklinowy kosz, napchany sianem z trawy koszonej w pobliżu malinowych zarośli. Tak można poetyzować na temat wina pitego przez Grabellę.
- Dobre jak skurwysyn. - Świeżo oswobodzony kryminalista był daleki od poetyzowania. Oddał butelkę Babajowi, wyraźnie ucieszonemu, że jego trunek posmakował nowemu znajomkowi.
Spadła pierwsza kropla deszczu.

- Pada... - mruknał do siebie niezadowolony Mieczysław Baśnicz, zamykając okienko w pokoiku poddasza nieczynnej stacji Pilchowice Nielestno. Zerknął na portret Stalina, który straszył spod gwoździa, na dawno nieodnawianej ścianie tchnącego stęchlizną mieszkanka, które Baśnicz dzielił z pluskwami i pająkami. Upierał się też przy łączeniu wszystkich światowych proletariuszy, po wsze czasy. Stąd portret Stalina niczym obrączka na palcu. Jeśli ktoś wierzy, to na zawsze, utwierdził się myślą Baśnicz. Ktoś zapukał do drzwi mieszkania. Baśnicz wyszedł z pokoju i odsunął nogą taboret w kuchni, która również odgrywała rolę łazienki i po trosze graciarni, do kompletu. Otworzył drzwi. Za progiem stała pani Wams, trzymająca świecę w prawej ręce.
- Sprząta pan kościół w tym miesiącu? - zapytała raczej retorycznie, bo Baśnicz odpowiedział pewnie pytaniem:
- Czy kiedykolwiek odmówiłem sprzątania kościoła? My, ludzie wierzący, musimy przecież trzymać się razem.

Jechały równym tempem, nie ścigając się niepotrzebnie. Minęły stacyjkę kolejową, kilka pierwszych zabudowań Nielestna i naprzeciwko pałacu, pełniącego od lat rolę Domu Pomocy Społecznej, skręciły w lewo na most, prostopadły do rzeki Bóbr. Ot, dwie poukładane rowerzystki, ubrane w kolorowe legginsy i sportowe koszulki, opinające trenowane ramiona. Ala i Marta, bo tak miały na imię dwie czarne na węgiel brunetki, nigdy nie jeździły w kaskach, uznając je za nieznośnie niewygodne. Z tego powodu ktoś, kto zobaczył je jadące, mógł pomyśleć, że mają identyczne kity podobnie lśniących, prostych i długich włosów. One same oceniały się, czy może komplementowały czule, ściślej oceniwszy anatomię:
- Kocham cię, moje... ty bezdupie ... - powiedziała Ala, oparłszy rower o kamienny, pokutny krzyż na rozstaju dróg, kiedy pokonały podjazd do Kleczy od strony Nielestna.
- Nigdy ci nie... nie wypomnę... płaskości deski- dyszała Marta, opierając rower na nóżce, vis a vis krzyża, przy kolorowo i dziko zarośniętej łace. Pocałowały się czule, rower Marty wpadł w rów, jak by ktoś go nagle pchnął.
- Duchy?
- Dupa raczej, nie duchy!
Całowały się grzesznie, niecnie, czule, tęsknie, pod dolnośląskim niebem, w miejscu dawnej zbrodni, rozgrzane wysiłkiem, mając za krzyż pokutny własną oryginalność. Kropił deszcz, miksując się z kroplami potu na ich rozgrzanych ramionach.
- Jedna baba drugiej babie wcale nie wsadziła grabi... ii ! - Ktoś ryczał, zawodził, usiłując śpiewać. Kobiety odskoczyły od siebie. Od strony pobliskiej Kleczy zataczali się dwaj mężczyźni.
- Babaj znowu pije, pani opiekunko... - powiedziała Marta ze złośliwym uśmiechem, obserwując grymas niezadowolenia, wpełzający na usta kochanki.
- Zobaczymy wieczorem, kto kogo o coś będzie prosił? Dzisiaj twoja kolej, dzisiaj ja zapinam kajdanki! - Ala odgryzła się, wchodząc w buty surowej pani profesor.
Pijani kompani podeszli już bardzo blisko. Zawiało etylowym rozpasaniem wolności, które kocha na ludowo, uwodzi dziko, odstręcza wysublimowanych estetycznie. Marta z Alą były wysublimowane, w odróżnieniu od Marka Grabelli:
- Rycerz z Lipy wita piękne pipy! - Próbował szarmancko się ukłonić, ale wyszedł z tego zatoczony piruet, przerwany wyjściem zza pobliskiego drzewa nieoczekiwanego gościa. Nieoczekiwany gość zgrabnie wyskoczył na drogę, podtrzymał upadającego Grabellę i wywołał mimowolny okrzyk u obu zmieszanych sytuacją kobiet.(...)

(1) Słownictwo oryginalne.

Pilchy ( fragment dłuższej całości )

2
Wydaje mi się, że mam do czynienia z fajnym kawałkiem prozy. Czytałbym.
No ale jednak nie w tej postaci.

Cofnąłem się, popatrzyłem na inne wpisy Autora, bo zaciekawiło.
Jest problem, jest.
Byłoby daleko idącą niegrzecznością silić się na poważne analizy psychologiczne na podstawie literek, no ale mamy pewną opcję ratunkową, mianowicie typologię newcomerów, która sama się robi, gdy wystarczająco długo poobserwować zjawisko.
Z tego punktu widzenia jesteś Czarusiem ze Skazą. Ostatni tego typu, którego pamiętam, zmienił się szybko w Rasowego Pieniacza, tłumacząc wszystkim, że szkolne błędy to styl jego pisania.
Już tłumaczę. Skaza główna to - widoczna według mnie - potrzeba uznania, podrzucająca dowcipne odpowiedzi na zastrzeżenia recenzentów. Skaza mniejsza to (deklarowana przynajmniej) świadomość, że technikalia są Twoją słabą stroną. Czarowanie zaś odchodzi w miejscu, gdzie stwierdzasz, iż może - może! - nauczysz się redagować własne teksty. Kiedyś.

Wróćmy do Pilchów.
Pisałeś gdzieś o kwestii ogonków i innych drobiazgów, jakich nie zauważasz. No więc zapis dialogów to nie jest drobiazg.
JacekG pisze: - Pij Marek - Babaj podał mu butelkę.
Sprawdź, gdzie jest błąd.
Fakt, żelaznych reguł edycji tekstu nie ma, ale zobacz na dalszy ciąg w tym akapicie:
JacekG pisze: - Marek jestem - Grabella podał mu rękę. Babaj uścisnął mocno, co cechuje wielu żylastych, zaprawionych w pracy fizycznej ludzi.
a także tu:
JacekG pisze: — Zapalić chcesz? — zapytał wariata, wskazując palcem na przełamanego papierosa. Wariat przytaknął głową. Grabella podniósł dwie ułamane połówki, podał jedną z nich wariatowi.
i tu:
JacekG pisze: - Pij Marek - Babaj podał mu butelkę. Jestem w takim szoku, że napiłem się dopiero tutaj, pomyślał Grabella, wlewając malinowy płyn do gardzieli.
aż się prosi o przeniesienie rozpoczętej kwestią dialogową narracji do kolejnego akapitu. Zwłaszcza w tym ostatnim przypadku, gdzie masz również cięcie, związane z przeniesieniem się narratora na ramię Grabelli.
W tym zaś dialogu
JacekG pisze: - Sprząta pan kościół w tym miesiącu? - zapytała raczej retorycznie, bo Baśnicz odpowiedział pewnie pytaniem:
- Czy kiedykolwiek odmówiłem sprzątania kościoła? My, ludzie wierzący, musimy przecież trzymać się razem.
wyszedł uroczy babol, bowiem okazuje się, że pytanie retoryczne to takie, na które odpowiada się pewnie innym pytaniem.
Teraz inne babolki.
JacekG pisze: Tutaj, w małej wiosce Klecza, nic już nie otaczało go murem, a nagłe uczucie bezradności, jakiegoś bliżej nieznanego dotąd lęku, odbierały mu rezon i dawną pewność kroku.
Z tym "krokiem" ubaw jest czasem spory, bowiem z uwagi na wieloznaczność użycie go bywa mocno ryzykowne. Tutaj, w odniesieniu do absolwenta Uniwersytetu Więziennictwa szala wyraźnie się przechyla.
JacekG pisze: Grabella podniósł dwie ułamane połówki, podał jedną z nich wariatowi.
Yhy. Jedno dopowiedzenie za daleko. Trzech połówek podnieść nie mógł, bo chodziło o fajki, nie o gorzałę. "Obie" - uszłoby.
JacekG pisze: To jest romans smaku z dziełem butla o grubym szkle, wciśniętego w wiklinowy kosz, napchany sianem z trawy koszonej w pobliżu malinowych zarośli. Tak można poetyzować na temat wina pitego przez Grabellę.
Taa? Weź to przeczytaj. Malinowe brednie.
Przy bliższym oglądzie różnych takich z dziedziny frazeologii czy zaimków ujawnia się sporo. Bardzo sporo. To jest po prostu niedbałość i brak procedury sprawdzającej.

Ale wiesz co?
Czyta się. Widać potencjał opowiadacza, widać, że miejscami - czy to w narracji, czy to w dialogach - niesie flow. Fajny jest brak lęku przed dłuższą wypowiedzią na jednym oddechu, przed rozwinięciem myśli bez ujadania kropki, przekonanej o swojej własnej doniosłości. Dla mnie stempel zaawansowania w istotę twórczości pisanej.
To
JacekG pisze: Próbował szarmancko się ukłonić, ale wyszedł z tego zatoczony piruet, przerwany wyjściem zza pobliskiego drzewa nieoczekiwanego gościa. Nieoczekiwany gość zgrabnie wyskoczył na drogę, podtrzymał upadającego Grabellę i wywołał mimowolny okrzyk u obu zmieszanych sytuacją kobiet.
bardzo mi się podobało. Właściwie użyte powtórzenie znaaacznie podnosi iloraz inteligencji tekstu. Zawsze.

Jeśli skończysz kokietować, a zaczniesz ryć w swoich tekstach, będzie dobrze.

Pilchy ( fragment dłuższej całości )

3
Leszek Pipka pisze:Wydaje mi się, że mam do czynienia z fajnym kawałkiem prozy. Czytałbym.
No ale jednak nie w tej postaci.

Cofnąłem się, popatrzyłem na inne wpisy Autora, bo zaciekawiło.
Jest problem, jest.
Byłoby daleko idącą niegrzecznością silić się na poważne analizy psychologiczne na podstawie literek, no ale mamy pewną opcję ratunkową, mianowicie typologię newcomerów, która sama się robi, gdy wystarczająco długo poobserwować zjawisko.
Z tego punktu widzenia jesteś Czarusiem ze Skazą. Ostatni tego typu, którego pamiętam, zmienił się szybko w Rasowego Pieniacza, tłumacząc wszystkim, że szkolne błędy to styl jego pisania.
Już tłumaczę. Skaza główna to - widoczna według mnie - potrzeba uznania, podrzucająca dowcipne odpowiedzi na zastrzeżenia recenzentów. Skaza mniejsza to (deklarowana przynajmniej) świadomość, że technikalia są Twoją słabą stroną. Czarowanie zaś odchodzi w miejscu, gdzie stwierdzasz, iż może - może! - nauczysz się redagować własne teksty. Kiedyś.

Wróćmy do Pilchów.
Pisałeś gdzieś o kwestii ogonków i innych drobiazgów, jakich nie zauważasz. No więc zapis dialogów to nie jest drobiazg.
JacekG pisze: - Pij Marek - Babaj podał mu butelkę.
Sprawdź, gdzie jest błąd.
Fakt, żelaznych reguł edycji tekstu nie ma, ale zobacz na dalszy ciąg w tym akapicie:
JacekG pisze: - Marek jestem - Grabella podał mu rękę. Babaj uścisnął mocno, co cechuje wielu żylastych, zaprawionych w pracy fizycznej ludzi.
a także tu:
JacekG pisze: — Zapalić chcesz? — zapytał wariata, wskazując palcem na przełamanego papierosa. Wariat przytaknął głową. Grabella podniósł dwie ułamane połówki, podał jedną z nich wariatowi.
i tu:
JacekG pisze: - Pij Marek - Babaj podał mu butelkę. Jestem w takim szoku, że napiłem się dopiero tutaj, pomyślał Grabella, wlewając malinowy płyn do gardzieli.
aż się prosi o przeniesienie rozpoczętej kwestią dialogową narracji do kolejnego akapitu. Zwłaszcza w tym ostatnim przypadku, gdzie masz również cięcie, związane z przeniesieniem się narratora na ramię Grabelli.
W tym zaś dialogu
JacekG pisze: - Sprząta pan kościół w tym miesiącu? - zapytała raczej retorycznie, bo Baśnicz odpowiedział pewnie pytaniem:
- Czy kiedykolwiek odmówiłem sprzątania kościoła? My, ludzie wierzący, musimy przecież trzymać się razem.
wyszedł uroczy babol, bowiem okazuje się, że pytanie retoryczne to takie, na które odpowiada się pewnie innym pytaniem.
Teraz inne babolki.
JacekG pisze: Tutaj, w małej wiosce Klecza, nic już nie otaczało go murem, a nagłe uczucie bezradności, jakiegoś bliżej nieznanego dotąd lęku, odbierały mu rezon i dawną pewność kroku.
Z tym "krokiem" ubaw jest czasem spory, bowiem z uwagi na wieloznaczność użycie go bywa mocno ryzykowne. Tutaj, w odniesieniu do absolwenta Uniwersytetu Więziennictwa szala wyraźnie się przechyla.
JacekG pisze: Grabella podniósł dwie ułamane połówki, podał jedną z nich wariatowi.
Yhy. Jedno dopowiedzenie za daleko. Trzech połówek podnieść nie mógł, bo chodziło o fajki, nie o gorzałę. "Obie" - uszłoby.
JacekG pisze: To jest romans smaku z dziełem butla o grubym szkle, wciśniętego w wiklinowy kosz, napchany sianem z trawy koszonej w pobliżu malinowych zarośli. Tak można poetyzować na temat wina pitego przez Grabellę.
Taa? Weź to przeczytaj. Malinowe brednie.
Przy bliższym oglądzie różnych takich z dziedziny frazeologii czy zaimków ujawnia się sporo. Bardzo sporo. To jest po prostu niedbałość i brak procedury sprawdzającej.

Ale wiesz co?
Czyta się. Widać potencjał opowiadacza, widać, że miejscami - czy to w narracji, czy to w dialogach - niesie flow. Fajny jest brak lęku przed dłuższą wypowiedzią na jednym oddechu, przed rozwinięciem myśli bez ujadania kropki, przekonanej o swojej własnej doniosłości. Dla mnie stempel zaawansowania w istotę twórczości pisanej.
To
JacekG pisze: Próbował szarmancko się ukłonić, ale wyszedł z tego zatoczony piruet, przerwany wyjściem zza pobliskiego drzewa nieoczekiwanego gościa. Nieoczekiwany gość zgrabnie wyskoczył na drogę, podtrzymał upadającego Grabellę i wywołał mimowolny okrzyk u obu zmieszanych sytuacją kobiet.
bardzo mi się podobało. Właściwie użyte powtórzenie znaaacznie podnosi iloraz inteligencji tekstu. Zawsze.

Jeśli skończysz kokietować, a zaczniesz ryć w swoich tekstach, będzie dobrze.
Na taką opinię czekałem.
Mimowolnie uświadomiłeś mi, że piszę tak, jak żyję od czterdziestu jeden lat. Czaruś ze Skazą... Wiesz, ile w tym jest? Bardzo wiele. Tak, piszę by zyskać czytelnika. Tak, lubię szaleć dla poklasku. Często za bardzo niósł mnie w życiu flow. Bywałem Rasowym Pieniaczem. Cena to alkoholizm, samotność, frustracje, zwykłe poczucie przykrości. Zupełnie tak, jak byś był zły, bo zatańczyłeś pirueta krzycząc "Oto, jak tańczę!".
Nie piję już od dawna. Wisi to jednak nade mną. Ćwiczę na siłowni, jeżdżę na rowerze, oczywiście rysując mapki w Endomondo. Mam udany związek z kobietą. Szukam jeszcze jednej odpowiedzi na jedno pytanie. Czy moje pisanie ma sens? Przybliżyłeś mnie znacznie do mety z odpowiedzią. Dziękuję, Leszku Pipka.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”