Zbrodnia i sen

1
Na katedrze stał tomik mordercy. Oparty o metalowy pręt biurowej lampki, prezentował zewnętrzne walory. Środek białej okładki anektowały trzy czarne litery tytułu. Równie intensywnie, ciut niżej, czerń znaków tworzyła literacki pseudonim ich zioma spod celi.
– Panowie, do piór! Warto! Wiem, że wydawnictwo zaproponowało Andrzejowi wydanie kolejnej książki. W necie egzemplarze „Nocy” chodzą za trzysta, a nawet trzysta pięćdziesiąt złotych. Nobliści mogą o takich kwotach tylko pomarzyć. Miłosz i Szymborska odpadają w przedbiegach. Sława i kasa jest na wyciągnięcie ręki, leniwa, klaso trzecia.
– Pani profesor, a o czym pisać? Zresztą my ledwo wyrabiamy się z tym, co pani nam zadaje na weekend – jęknął Marek, syn Jeremiego. – Pracujemy od szóstej do drugiej, obiad na kuchni, kwadrans na ogarnięcie i prowadzą nas do szkoły.
– W dni robocze nawet nie łapiemy się na spacerniak, a na celi światło gaszą o dwudziestej trzeciej! – Markowi przyszedł w sukurs Antoni, syn Ryszarda, skazany za powieszenie brata.
– Okey, ale weźcie pod uwagę, że mało który literat utrzymuje się z pisania. Większość pracuje, w dodatku mają rodziny na głowie i podatki do odprowadzenia. Musi być skądś brana kasa i na waszą naukę. Ja tu nie pracuję charytatywnie, ponadto, jak dobrze wiecie, stawka za godzinę w kiciu jest o połowę wyższa. Ejże, panowie, przecież pisarzom na wolności o wiele trudniej znaleźć czas! A wydają systematycznie, niektórzy nawet dwie książki w roku.
– Pani zawsze musi nam wypominać bycie na garnuszku, tfu, porządnych obywateli?! – z irytacją w głosie odezwał się, jak zawsze bez wstawania z ławki, nadpobudliwy, chudy rudzielec, który tak przedstawił się na pierwszej lekcji: – Jerzy, syn Romana, nieuleczalny kleptoman. Proszę nie zostawiać nic na biurku.

Kusiłam, zawalając długi, czarny blat tym co potrzebne i niepotrzebne do zajęć. A skórzanej torebki po prostu wstyd mi było zabierać na przerwę. Docenili ryzyko, nasze relacje od początku określiłabym jako zadowalające. Mogłam im nawrzucać, byle za prawdę. Nigdy nic nie zginęło. Honor skazanych i katedra, taa, dobry tytuł na powieść – przemknęło przez głowę.
– Jerzyk, możesz społeczeństwu spłacić dług wartościową książką! – drążyłam temat, dalej sytuując go w kategorii: terapia wzmacniająca.
– Nie opłaca się – warknął. Jedna powieść, jeszcze nie sława. A do siedzenia nad tysiącem kartek cierpliwości nie mam. Nie ten mental, pani.
– Jedna dobra powieść lepsza od kilkudziesięciu wymęczonych i za chwilę zapomnianych. Pamiętacie z gimnazjum „Buszującego w zbożu” Salingera? Albo „Wichrowe Wzgórza” Bronte? A na pewno, bo gorąca dyskusja tu była, szokującą relację piętnastoletniej Christianny „My, dzieci z dworca ZOO”, spisaną przez dziennikarzy. Wszyscy ci pisarze są autorami jednej książki. Ostatnio czytany przez nas Dostojewski ma też niewiele powieści w dorobku. Panowie, kto sprawdzi ile?

Jakże przyjemnie dla belferskiego ucha zaszeleściły kartki podręczników.
– Dziesięć! – krzyknął Antek, aktualny prymus.
– No widzisz Jerzy? – raptem dziesięć, a sława wieczna. A najbardziej znana to?
Niemal wszystkie ręce podniosły się do odpowiedzi. Dwa tygodnie temu miałam pietra, przystępując do analizy „Zbrodni i kary”. Niepotrzebny stres, poszło jak w normalnej szkole. Wiedzieli, czym jest dobro i zło. Żaden nie próbował usprawiedliwiać Raskolnikowa, przynajmniej w mojej obecności.
– Dzisiaj kończymy omawianie, a pod koniec zajęć poznacie temat podsumowującej rozprawki, uwaga, do oddania najpóźniej za tydzień, czyli w kolejny czwartek.
Cichy jęk rozległ się po sali, lecz żaden głośno nie zaprotestował. Wiedzieli, że testy i pisanie prac traktowałam śmiertelnie poważnie, jak absolutnie konieczny trening przed biegiem do maturalnej mety.
– Przemku, podejdź tablicy.
Najstarszy uczeń w klasie, siwiejący syn Adama, pięćdziesięciolatek, szybko podniósł się z krzesła. Sam z siebie nigdy nie zabierał głosu, wyłącznie groźba jedynki aktywizowała jego narządy mowy, ale pisał chętnie i o niebo staranniej ode mnie.
Do końca odsiadki brakowało mu dekady. I raczej nie miał szans na wokandę ze względu na drastyczność popełnionej zbrodni. Zadźgał i poćwiartował swoją dziewczynę, kiedy odeszła, by związać się z innym.
Miał zawsze chłodne spojrzenie, zdystansowane. Teraz z kredą w dłoni spokojnie stał przed tablicą. Chwile mijały, a Przemo nie reagował, cisza go nie deprymowała. Android, nie człowiek, kuźwa. Przewracałam więc dalej kartki rozkładu nauczania, udając, że szukam tematu dzisiejszej lekcji.
– Pisz! Motyw snu w „Zbrodni i karze” – rzuciłam z wyczuwalną irytacją w głosie. Może ostry ton, a może nieprzychylne spojrzenie, jakie mu posłałam, sprowokowały pytanie:
– Chce pani wiedzieć, o czym ja śniłem po wszystkim?
Oczy miałam pewnie jak spodki, bo uśmiechnął się nieznacznie i szybko omiótł spojrzeniem pozostałych czternastu kolegów.
– Wy też chcecie? Mam mówić?

Tu się nie mówiło o swoich czynach skutkujących wyrokiem, co najwyżej z rzadka rzucało cyfrą paragrafu. Długo nie wiedziałam, zresztą wiedzieć nie chciałam, za co siedzą. Znajomość ich przewin i zbrodni akurat nie ułatwiała nauczania, wręcz odwrotnie. W szkole za murami osadzeni pragnęli normalności, zatarcia piętna czynów choćby na kilka godzin. My z wolnego świata też. Niepisany, wewnętrzny regulamin był honorowany przez obie strony. Jedynie gady, tak między sobą określali mundurowych, nie stosowały się do niego, informując, kogo przyszło uczyć.
Ściszyłam głos:
– Naprawdę chcesz, Przemku?
– Tak.
– Chuju złamany, nie będę tego kurwa słuchał! – wrzask, przewrócone krzesło i huk kopniakiem zatrzaskiwanych drzwi określiły stopień wzburzenia kleptomana, który po pijaku zabił troje dzieci, wjeżdżając na przystanek.
Oniemiałam, do tej chwili w mojej obecności żaden nie pozwolił sobie na wulgaryzm lub samowolne wyjście z klasy. Wahałam się, czy mam biec za uciekinierem, czy bez zawiadamiania oddziałowego normalnie, jakby nic wyjątkowego nie zaszło, kontynuować lekcję.
– Pani się nie denerwuje, odpali się w kiblu i wróci – powiedział, podnosząc krzesło zbiega, najmłodszy w klasie, dziewiętnastoletni Adrian, syn Krzysztofa, mój nowy uczeń. Drugą klasę ukończył w zakładzie poprawczym o zaostrzonym rygorze.
– Adrian, sprawdź, gdzie poszedł i zaraz mi tu wracaj! – poleciłam, zdenerwowana niczym debiutantka w roli wychowawcy.

Chłopak wybiegł, a Przemo usiadł. Miałam nadzieję, że po gwałtownej reakcji Jerzego przeszła mu ochota na zwierzenia. Zresztą... bałam się również własnych emocji, rzuciłam więc szybko:
– Kto przypomni treść pierwszego snu Raskolnikowa?
Chyba pierwszy raz od ponad dwóch lat Przemysław, syn Adama, podniósł rękę do góry.
– To była najgorsza rzecz, jaka mnie w życiu spotkała, wie pani, jak to jest bać się zasnąć?
Milczałam. Bez pardonu wrzucił nas w ciszę nasyconą obawą i chorą ciekawością. Odwlekając decyzję, patrzyłam na zakratowane okno osłonięte blendą. Szarość powoli wytrącała lęk.
– Nie wiem, powiedz, ale...
– Spokojnie, nie powiem tego, czego akurat się pani boi. Kiedy skończyłem z Elwirką, zadekowałem się na daczy byłego szefa. Wyleciał z żoną na dwa miesiące do Stanów. Na legalu wszedłem, bo dał klucze, abym podlewał grządki. Wcześniej zgromadziłem żywność, kilka wagonów fajek i trochę wódy. Miałem tam spędzić kilka dni, aż do czasu wywiezienia z kraju przez starego kumpla, tirowca. Był w szoku, kiedy zapukałem w nocy i powiedziałam, że Elwirę w końcu zabiłem. Ale zrozumiał, jego też zdradziła i rzuciła kobieta, wcześniej czyszcząc wspólne konto do zera. Suka nie żona. Przez kilka lat pocieszałem, jak umiałem. Silny chłop, a wpadł w deprechę. Leczył się u psychiatry, sam by nie poszedł, rodzina go zmusiła, dwa razy targał się na życie.
Niestety, oznajmił, że tym razem kurs do Mediolanu miał mieć dopiero pod koniec miesiąca, a nie jak w każdy poniedziałek. Zmienili mu grafik. Na daczy miałem więc spędzić dodatkowych trzynaście dni. Spakował mi całe żarcie, jakie miał w domu. Umówiliśmy dzień i godzinę spotkania niedaleko od jego bazy przeładunkowej. Była blisko, niecały kwadrans drogi od daczy. Z Mediolanu chciałem polecić do Tunezji, gdzie mieszkał brat mojego wujka, a stamtąd...
Przerwał, bo do klasy wszedł Adrian z kciukiem podniesionym do góry.
– Juras powiedział, że zaraz wróci, a oddziałowego nie ma na korytarzu – uspokoił.

– Stamtąd więc zamierzałem przedostać się do RPA. Czyli na drugi koniec świata. Naiwny to był plan, teraz wiem. Pierwszego wieczoru nie mogłem zasnąć, przewracałem się z boku na bok. O trzeciej w nocy oczy zaczęły się kleić, padłem na wyro. Dwie godziny później byłem strzępem samego siebie. Innym człowiekiem. Ćwiercią samego siebie. Serce mi waliło, ręce drżały, dziwne myśli kłębiły się w głowie.
Sen był straszny. Przeraził. Ale to tylko sen, wiadomo – mara, tak wtedy pomyślałem. Bałem się bardziej tego, że już znaleźli Elwirę i mnie szukają. Piłem i nie pamiętam, kiedy ponownie zasnąłem. Kilka godzin na pewno minęło.

Sen wrócił. Znowu wychodziłem z mojego mieszkania na ciemną klatkę. Wyszedłem na pustą ulicę. Dotarłem na przystanek, i tak jak poprzednio od razu podjechała piątka. Nikogo w środku nie było. Wsiadłem i zaczęło robić się dziwnie. Autobus stanął przy parkowej fontannie, a z tego miejsca jest może ze sto metrów do domu matki Elwiry, tak prosto przez park. Kierowca kazał wysiąść. Autobus zniknął, jakby wyparował.
Chciałem uciec znaną mi alejką, lecz nogi mnie nie słuchały. Same szły do tego domu. Usiłowałem skręcić, wejść na trawnik lub przynajmniej się zatrzymać, ale byłem bezwolnym, sterowanym robotem. Próbowałem też siąść, klęknąć, byle nie dopuścić do powtórki okropnej sceny, bo już widziałem werandę i postać siedzącą na wózku.
Matka Elwiry od czasu wypadku, w którym zginął jej mąż, była sparaliżowana od pasa w dół. Elwirka namawiała mnie, abym sprzedał mieszkanie i się do nich wprowadził. Nie chciałem tego robić przed ślubem, teraz żałuję, to mogło się inaczej, dobrze skończyć.
Kiedy stanąłem na werandzie, ona patrzyła na mnie bez wyrzutu, ale z tak ogromnym smutkiem, że bolało mnie wszystko, normalnie rozrywało od środka. Ze wszystkich sił starałem się odwrócić głowę. Na nic, jakby mi ją ktoś włożył w imadło. Nawet powiek nie dało się zamknąć. Mogłem tylko patrzeć prosto w jej bezradne oczy. Ani na bok, ani do góry. Nigdzie, tylko w te wielkie, czarne oczy.

Zamilkł. Przejechał obiema rękami po wciąż bujnej czuprynie, nasyconej srebrnymi nitkami. Zaraz potem pojawił się charakterystyczny dźwięk wyłamywanych palców, niczym seria szybkich i krótkich strzałów.

– I po każdym zaśnięciu mój koszmar się powtarzał. Bez zasypiania wytrzymałem tylko dwie doby. Po raz pierwszy od wielu lat zacząłem się modlić, ale niczego to nie zmieniło. Wariowałem, tłukłem głową w ścianę. Te blizny – odsłonił rękaw koszuli – są mi pamiątką.
Dziesięć dni po śmierci Elwiry, o szarym świcie poszedłem tam z własnej woli, już nie we śnie, na żywca. Chciałem matkę Elwirki błagać o wybaczenie. A gdy dotarłem, nikogo nie było, parę razy obszedłem wszystkie okna, później długo waliłem w drzwi.
Zauważył mnie sąsiad i zadzwonił po gliny. Było bezpardonowe trzeźwienie i zeznania na dołku. I wielka ulga. W areszcie sen mi odpuścił i nie pojawił się od pierwszej nocy za kratami. Mam nadzieję, że już nigdy. Na rozprawie ani razu nie spojrzałem na matkę Elwiry, nie byłem w stanie, przeprosiłem ją, patrząc w okno.
Ja wiem, za co tu jestem, godzę się na wszystko, zasłużyłem. Zakaszlał. Mogę wyjść do toalety, pani profesor?
– Idź.
W drzwiach zderzył się z Jerzym, prowadzonym przez oddziałowego.
– A ten miał pani zgodę na wyjście z klasy? – zapytał mundurowy, wskazując na Jurka.
– Miał panie oddziałowy, miał.
– Jest prośba. Mogłaby pani skończyć lekcję już teraz? Szef dzwonił, że jestem potrzebny do zmiany na wejściu. Jutro mogę ich odprowadzić pół godziny później.
– W porządku, mi pasuje. A wy – zwróciłam się do klasy – sami zrobicie notatkę o snach Raskolnikowa, sprawdzę!
Wiedziałam, że nie ocenię tych notatek. Niespisana opowieść syna Adama zadziałała na pewno mocniej, niż by to zrobił, mógł zrobić, najstaranniej omówiony wątek oniryczny „Zbrodni i kary”. Z tą pewnością, kiedy ucichły ich kroki, zamykałam na klucz wysoką kratę.

Zbrodnia i sen

2
Dość sprawnie napisany tekst, wchodzi bardzo ładnie. Przykuwa też uwagę realiami i pomysłem: szkoła dla więźniów, tego jeszcze nie grali (tzn na pewno grali, ale temat mało zużyty).

Niespecjalnie wiarygodna była dla mnie opowieść zabójcy. Z jednej strony budujesz atmosferę, jakby to miało być dramatyczne wyznanie, ujawnienie tajemnicy tłumionej przez lata, a syn Adama (celowy dobór imienia?) opowiada drętwo i gładko, jakby relacjonował wycieczkę na grzyby. Zero stylizacji języka i nie mam tu na myśli tego, że każdy więzień musi sypać funflami i innymi takimi, ale o zwykłą wypowiedź żywego, czującego człowieka, któremu niespecjalnie zależy na zgarnięciu nagrody mówcy roku.

No i podsumowanie... Moim zdaniem dość naiwny i mało kreatywny pomysł. Ma sens, jest to wszystko spójne i ładnie domknięte, ale przeczyta się i zaraz zapomni.

Zbrodnia i sen

3
Pomysł nie mój, samo życie w ok. 80%. Postaci zmienione (Adam - tak, celowy dobór imienia), żeby ewentualnie nikt się nie odnalazł. Sen, tomik, lektura, przebieg lekcji - już nie.
MargotNoir pisze: Zero stylizacji języka i nie mam tu na myśli tego, że każdy więzień musi sypać funflami i innymi takimi, ale o zwykłą wypowiedź żywego, czującego człowieka, któremu niespecjalnie zależy na zgarnięciu nagrody mówcy roku.
Aż tak? Pisząc monolog, byłam przekonana, że robię z Przema: mówcę -prymitywa:)
Pięknie dziękuję za oceniający komentarz, fajnie, że jesteś. Lubię czytać Twoje opinie. Wchodzisz głęboko w tekst.

_____
Czemu nie ma na Wery edycji własnego tekstu?
Czytnęłam i zauważone chwaściory niniejszym wyrywam:
Wrotycz pisze: – No widzisz Jerzy? – raptem dziesięć, a sława wieczna. A najbardziej znana to?
Wrotycz pisze: A skórzanej torebki po prostu wstyd mi było zabierać na przerwę.
Wrotycz pisze: Docenili ryzyko, nasze relacje od początku określiłabym jako zadowalające.
Wrotycz pisze: – Przemku, podejdź tablicy.
Wrotycz pisze: pojawił się charakterystyczny dźwięk wyłamywanych palców, niczym seria szybkich i krótkich strzałów.
Autor się kaja i przeprasza. Usprawiedliwić go może jedynie czas pisania.

Zbrodnia i sen

4
Wrotycz pisze: Czemu nie ma na Wery edycji własnego tekstu?
Czytnęłam i zauważone chwaściory niniejszym wyrywam:
To pomaga, bo jak ci wytkną błędy, to je zapamiętasz. Pozwala to, a właściwie zmusza do PORZĄDNEGO sprawdzenia tekstu przed opublikowaniem. :)
Zajęło mi z rok, żeby to zrozumieć, ale koniec końców, pozwala nie wychylać się z tekstem naszpikowanym babolami. :)

Zbrodnia i sen

5
tomek3000xxl pisze: To pomaga, bo jak ci wytkną błędy, to je zapamiętasz. Pozwala to, a właściwie zmusza do PORZĄDNEGO sprawdzenia tekstu przed opublikowaniem
Racja, że też na to nie wpadłam.
tomek3000xxl pisze: Zajęło mi z rok, żeby to zrozumieć, ale koniec końców, pozwala nie wychylać się z tekstem naszpikowanym babolami.
Jasne, takie wychylanie jest wysoce naganne.

Zbrodnia i sen

7
Wrotycz pisze: Czemu nie ma na Wery edycji własnego tekstu?
Otóż jest:
po trzecie - masz z pięć minut po opublikowaniu , na ewentualne znalezienie i poprawienie błędów. Literówki zdarzają się każdemu.

Czemu "po trzecie"? Ponieważ:
po pierwsze - masz opcję "zapisz jako szkic" - co pozwala, nim jeszcze opublikujesz, przechować go na jakiś czas, by na przykład następnego dnia przyjrzeć mu się jeszcze raz.
po drugie - zawsze możesz jeszcze wybrać opcję "podgląd", by przejrzeć tekst jeszcze przed opublikowaniem.

:)
"Im więcej ćwiczę, tym więcej mam szczęścia""Jem kamienie. Mają smak zębów."
"A jeśli nie uwierzysz, żeś wolny, bo cię skuto – będziesz się krokiem mierzył i będziesz ludzkie dłuto i będziesz w dłoń ujęty przez czas, przez czas – przeklęty."

Zbrodnia i sen

8
Ciekawy temat, tekst czyta się gładko. To pierwsze wrażenie. Drugie, niestety, nie jest już tak korzystne. Trochę przekombinowany i niezgrabny początek:
Wrotycz pisze: Na katedrze stał tomik mordercy. Oparty o metalowy pręt biurowej lampki, prezentował zewnętrzne walory. Środek białej okładki anektowały trzy czarne litery tytułu. Równie intensywnie, ciut niżej, czerń znaków tworzyła literacki pseudonim ich zioma spod celi.
"Tomik mordercy" może oznaczać przede wszystkim, że tomik jest własnością mordercy, nie zaś, że został przez mordercę napisany. To zbyt niejasne połączenie. Z końcówki natomiast wynika, że to znaki miały swojego zioma spod celi. W tym fragmencie nie ma nikogo innego, do kogo można by odnieść zaimek "ich".
W dalszej części nie ma ewidentnych kiksów (w każdym razie, ja nie dostrzegłam), jest natomiast ujednolicenie języka narratorki i mężczyzny opowiadającego swój sen. Rzecz nie w uproszczeniu zdań, ale w ich superpoprawności. Język jest starannie wyczyszczony, gładki. Nie chodzi mi o to, żeby ów morderca mówił gwarą więzienną, bo i po co? W tak długiej wypowiedzi powinny się jednak pojawić jakieś cechy indywidualne, a przede wszystkim - składnia i rytm charakterystyczne dla języka mówionego. Może spróbuj powiedzieć głośno (ale nie przeczytać napisany już tekst), to wszystko, co Przemek mówił nauczycielce.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Zbrodnia i sen

9
Rubia pisze: W tak długiej wypowiedzi powinny się jednak pojawić jakieś cechy indywidualne, a przede wszystkim - składnia i rytm charakterystyczne dla języka mówionego.
Racja. MargotNoir też skrytykowała brak stylizacji, a na czym winna przede wszystkim polegać, właśnie mi uświadomiłaś. Nie uprawiam głośnego czytania swoich tekstów, ale zacznę. Dziękuję za wskazówki.

Rubio, litości:), związek 'tomik mordercy' kwestionowałby lub wykluczył autorstwo, gdyby zdanie, w którym jest umieszczone, było wypowiedzeniem izolowanym.
Czyli, gdyby po nim zabrakło informacji o literackim pseudonimie mordercy: uczniu narratora, czy też o rodzaju więzi łączącej kryminalistę z bohaterami opka. A co najważniejsze, powiedz mi, jaki byłby sens fragmentu, w którym narrator uprawia terapię wzmacniającą, sytuując Andrzeja – mordercę w roli poczytnego i kasowego autora tomiku. Nauczyciel zachęcałby uczniów do pisania, gdyby tomik, przynoszący sławę, nie wyszedł spod ręki ich zioma - mordercy?
Ślicznie dziękuję za głębszy, purystyczny namysł, ale zastanawiam się, jak bez holistycznego spojrzenia można czytać np. kryminały lub teksty, gdzie brak łopatologii. Toż to prawdziwa męka dla czytacza!:)
I jeszcze jedno rzecz w obronie tego związku. Mówi się (lub piszę): np. książka Mroza, tomik Krynickiego, bajki Romeckiego, drabble Brata_Ruiny - bo ta konstrukcja składniowa jest utartym frazeologizmem (na bazie elipsy), jednoznacznie od dawien dawna odczytywanym.
Lopatologiczne ujęcie: na półce w Empiku stoi książka napisana przez Mroza; stoi tam również tomik, którego autorem jest Krynicki – funkcjonuje w naszej polszczyźnie, pełna zgoda, ale domyślnie jednoznaczna konstrukcja: np. baśnie Andersena, powieść Prusa, obraz Dalego, film Kieślowskiego jest o wiele częściej używana.
Okey, powiesz, że autor-morderca nie jest znany czytelnikowi, to prawda, lecz, jak wyżej zaznaczyłam, niepewność nie ma racji bytu, kiedy czytelnik przejdzie do kolejnych zdań.

b) "(…) czerń znaków tworzyła literacki pseudonim ich zioma spod celi."
Racja, nie ma odniesienia do zaimka w zdaniach poprzedzających. Znajduje się on zaraz pod tą przekombinowaną frazą, tj. w kwestiach nauczycielki, Marka i Antoniego.

Bardzo Ci dziękuję za komentarz, konkretny i inspirujący:)

___________
P.Yonk pisze: po trzecie - masz z pięć minut po opublikowaniu , na ewentualne znalezienie i poprawienie błędów. Literówki zdarzają się każdemu.

Czemu "po trzecie"? Ponieważ:
po pierwsze - masz opcję "zapisz jako szkic" - co pozwala, nim jeszcze opublikujesz, przechować go na jakiś czas, by na przykład następnego dnia przyjrzeć mu się jeszcze raz.
po drugie - zawsze możesz jeszcze wybrać opcję "podgląd", by przejrzeć tekst jeszcze przed opublikowaniem.
Co za bogactwo możliwości:) Dziękuję za info.
tomek3000xxl pisze: Ty tak na poważnie, czy ironizujesz, bo ja zawsze ironizuje, to nie wiem, kiedy inny ironizują? :hm: :)
Na poważnie, ja zawsze jestem chodzącą powagą.

Zbrodnia i sen

10
Wrotycz pisze: Rubio, litości:), związek 'tomik mordercy' kwestionowałby lub wykluczył autorstwo, gdyby zdanie, w którym jest umieszczone, było wypowiedzeniem izolowanym.
Czyli, gdyby po nim zabrakło informacji o literackim pseudonimie mordercy: uczniu narratora, czy też o rodzaju więzi łączącej kryminalistę z bohaterami opka. A co najważniejsze, powiedz mi, jaki byłby sens fragmentu, w którym narrator uprawia terapię wzmacniającą, sytuując Andrzeja – mordercę w roli poczytnego i kasowego autora tomiku. Nauczyciel zachęcałby uczniów do pisania, gdyby tomik, przynoszący sławę, nie wyszedł spod ręki ich zioma - mordercy?
Ja naprawdę nie wiem, jaki byłby sens fragmentu, w którym narrator uprawia terapię wzmacniającą, sytuując Andrzeja... itd. Rozpoczynając lekturę Twojego opowiadania, nic nie wiem również ani o terapii wzmacniającej, ani o samym Andrzeju. Jakim Andrzeju?
Widzę zdanie, że stał tomik mordercy. Na katedrze, oparty o pręt lampy. Dla mnie są to na razie zdania izolowane, czyli pozbawione jakiegokolwiek kontekstu, gdyż ten pojawia się dopiero potem. Nie mam pojęcia, gdzie stoi katedra (dla mnie to element sali wykładowej), nie wiem, kto widzi ten tomik, lampę, katedrę. nie mam pojęcia o miejscu akcji, czasie, narratorze. To jest zupełnie inna sytuacja niż wówczas, gdy stoję w czyimś domu i na półce widzę tomiki Mroza. Bo gdybym widziała tomiki dziadka - to już trafiłabym na niejednoznaczność: a może dziadek kolekcjonuje jakąś serię tomików?
To dla Ciebie, jako autorki, miejsce akcji i jego bohaterowie są znani od początku, nawet przed napisaniem pierwszego zdania. Dla mnie, jako czytelniczki, nie. To się wyjaśnia dopiero w kolejnym akapicie.
Wrotycz pisze: Ślicznie dziękuję za głębszy, purystyczny namysł, ale zastanawiam się, jak bez holistycznego spojrzenia można czytać np. kryminały lub teksty, gdzie brak łopatologii. Toż to prawdziwa męka dla czytacza!:)
A i owszem, przyznaję się: jako czytacz prymitywny i pozbawiony obycia z literaturą wyższej klasy w tekstach pożądam głównie łopatologii. Holistyczne czytanie pozostawiam miłośnikom ezoteryki. Gwarantuję, że więcej nie trafisz na moje komentarze pod swoimi tekstami. Nie będę Cię narażać na wysiłek tłumaczenia, jak mam je rozumieć. Dziękuję za wykład, jak należy czytać.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Zbrodnia i sen

11
Ja chyba wiem: od lewej do prawej.

Przepraszam za złośliwość, ale Rubia ma rację. Czytając pierwsze zdanie nie wiemy, co jest w drugim. Nie da się objąć całego tekstu myślą na raz, wczytać go sobie tak, jak Trinity wczytuję sobie jak pilotaż helikoptera i potem korzystać z niego na wyrywki. Oczywiście po przeczytaniu całości można uznać, że jakieś tam zdanie sens miało, ale to już nie zmieni faktu, że czytając je pomyśleliśmy "cholera, to nie ma sensu".
Tomik mordercy to drobnostka, ale rzeczywiście niejasna.

Oczywiście można stosować zabieg polegający na tym, że w tekście pojawia się zdanie czy stwierdzenie, które da się zrozumieć dopiero poznawszy dalszą część tekstu, ale po pierwsze warto to robić świadomie i w jakimś celu, a po drugie trzeba najpierw zdobyć zaufanie czytelnika, pokazać mu "wiem, co robię, daj się poprowadzić, poczekaj; czujesz teraz dokładnie to, co chciałem, żebyś czuł i to się opłaci, bo gdy zrozumiesz, zrobi to na tobie wrażenie".

Zbrodnia i sen

12
Nie wiedziałam, że przedstawianie swoich racji, obrona założeń tekstu jest tak niemile widziana, a wręcz skazuje na komentatorski ostracyzm:(

"Charty poszły w las" - no bożżż, jakie charty, czyje psy, liściasty las czy iglasty, o której porze dnia, kto je zauważył, kto wypuścił...

Spokojnie, można porzucić czytanie po pierwszej linijce, jeżeli przed informacją: "tomiki dziadka stały na półce" nie pojawi się jego drewniany dom na wzgórzu, na zielono wymalowana weranda, zamknięte/otwarte drzwi, korytarz zachlapany krwią, etc. etc.
Jeden lubi powoli pogrążać się wolno, z całym bogactwem detali, naszkicowanych w 1. zdaniu relacji... i okey.

Ja preferuję inne teksty i nie mam z tego powodu poczucia obciachu.

Jeszcze raz dziękuję za komentarze, Rubio.
MargotNoir pisze: Oczywiście można stosować zabieg polegający na tym, że w tekście pojawia się zdanie czy stwierdzenie, które da się zrozumieć dopiero poznawszy dalszą część tekstu, ale po pierwsze warto to robić świadomie i w jakimś celu
Naprawdę nie zainteresował Cię "tomik mordercy" ? Hm.
MargotNoir pisze: , a po drugie trzeba najpierw zdobyć zaufanie czytelnika, pokazać mu "wiem, co robię, daj się poprowadzić, poczekaj; czujesz teraz dokładnie to, co chciałem, żebyś czuł i to się opłaci, bo gdy zrozumiesz, zrobi to na tobie wrażenie".
Tutaj? Zero szans.

Zbrodnia i sen

13
Wrotycz, ja lubię początki proste, jednoznaczne, wręcz prymitywne, zrozumiałe dla każdego. Nie żądałam od Ciebie, żebyś rozbudowywała wstęp i cokolwiek do niego dodawała, to są wyłącznie Twoje złośliwości. Ja starałam się wyłuskać maksimum informacji z tych trzech zdań, które napisałaś. I tyle. Nie lubię przeinaczania moich intencji, przedstawionych, bardzo możliwe, w sposób mało holistyczny. Holistycznie, to mogłam czytać "Grę w klasy", z pełną świadomością, że to eksperyment literacki. Twojego opowiadania do takowych nie zaliczam. Dlatego nie będę kontynuować dyskusji. A zanim ogary poszły w las, Żeromski przerabiał początek "Popiołów" wielokrotnie, co było zresztą widać na rękopisie wyłożonym niegdyś w Muzeum Literatury. Walczył o siłę przekazu i trafność sformułowań sam ze sobą, nie przerzucał odpowiedzialności na czytelników.
Ja to wszystko biorę z głowy. Czyli z niczego.

Zbrodnia i sen

14
Może i zainteresował, ale zdaje się, że głównym argumentem na jego obronę było "później to jest wyjaśnione".

Zauważyłam starcie "tekst czyta się po kolei" versus "tekst czyta się holistyczne" i postanowiłam wtrącić swoje trzy grosze zajmując stanowisko, że jednak po kolei, bo na holistyczne czytanie najtęższa głowa nie jest przygotowana. Taki już charakter i pisma, i mózgu, i czasu. Tego nie obejdziesz, a przynajmniej nie w tekście napisanym klasycznie, linijka po linijce, bez hiperlinkow i jakiejś cyberprzestrzennej struktury.
Łopatologii mogę nie lubić, w pewnych kwestiach się z Rubią nie zgadzać, ale test składa się z wyrazów ułożonych w określonej kolejności, które czytelnik poznaje w tejże kolejności.

Gdyby argument na obronę tomiku mordercy brzmiał "to miało być niejasne i zainteresować", dyskusja pewnie wyglądałaby inaczej.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron