Program wykonał nieprawidłową operację
i nastąpi jego zamknięcie.
Jeśli problem będzie się powtarzał,
skontaktuj się ze sprzedawcą.
Komunikat systemu
1
Rok dwutysięczny był rokiem „Mafiaboya”.
Miałem nadzieję, że kolejny, dwa tysiące pierwszy, będzie lepszy, ale właśnie wtedy pojawiła się „Starla Pureheart”, smarkata Anna Moore, i było jeszcze gorzej.
Krzemowa Dolina straciła wszelkie atrybuty doskonałości.
Gdy piętnastolatka pokonuje najtęższe komputerowe umysły z paru stanów, musi być źle.
Z akcentem, na ukryte w podtekście, słowo „bardzo”.
Sysop wyczuł to pierwszy.
Napisał: „Zostaliście pokonani przez dziewuchę, pany! Co za wstyd!”.
Dlatego postanowiłem zapomnieć o Defcon i CyberEthical Surfivor.
Wyłączyłem wszystkie stacje i uznałem, że dalej już nie będzie.
Łącza gier wojennych i BBS-ów na zawsze już miały pozostać nieaktywne.
Inne cyrki też. Cybercrime wygrało.
Mój pokój w piwnicy pogrążył się w ciemności.
AMD Thunderbird, sterowany przez Windows 98, stracił sieciowe łącze ze światem.
Podobnie jak Silicon Graphics Indigo 2, z systemem Irix i równie wymęczony pracą Sun Sparc 2, z systemem SunOS Unix 4.1.
Wtedy też, wydarzyło się coś jeszcze.
W połowie dwa tysiące pierwszego poznałem Leslie Cork.
Przyszła do naszego domu z takim skrępowaniem na twarzy, że nie mogłem się w niej nie zakochać.
Więc zakochałem się w trzydziestoczteroletniej Leslie Cork!
I to jaaak!... Ram, pam, pam.
Czasami robimy rzeczy, o których nawet nie wolno nam pomyśleć, a co dopiero o nich marzyć.
To właśnie była jedna z nich.
– Potrafisz to zrobić, Matthew? – spytała pani Cork.
– Może tak, może nie – odpowiedziałem swoim szczeniackim rebusem, który zawsze dotąd skutkował.
A teraz chyba przestał.
– Jeżeli to kwestia pieniędzy?... Czy czegoś w tym stylu?... – Urwała, jakby bała się, że powie za dużo.
Miała na sobie jedwabną bluzkę, a jej kształty pod tą delikatną materią były cudownie cudowne.
Teraz myślę, że specjalnie nie założyła biustonosza.
Próbowałem myśleć o czymś innym, ale naturalnie nie potrafiłem się skupić.
Kiedy masz siedemnaście lat, przestraszyć cię może dosłownie wszystko.
A namieszać, jeszcze więcej.
Niewidoczne świerszcze w mojej głowie grały coraz głośniej.
Jeszcze nie przepadłem, ale już zaczynałem pogrążać się w wirze, który miał mnie odwrócić na drugą stronę i zmienić nie do poznania.
– A może?... – zaczęła, ale szybko jej przerwałem.
– Nie. To też nie to! Po prostu coś mnie naszło, aby tego więcej już nie robić.
– Tak – powiedziała. – Czasami trzeba się zatrzymać... Choć myślę, że trzeba też potrafić przeżywać wszystko szybciej od innych. Nie uważasz? Trzeba wypalić się do ostatniego płomyka, żeby kiedyś, kiedy zabraknie nam już ochoty i umiejętności na takie samopalenie, nie żałować, że tyle w nas tego jeszcze zostało.
Ustawiłem się szerzej na swoich niespokojnych stopach, oparłem ramieniem o futrynę drzwi i ze smutkiem patrzyłem jej w oczy.
– „Co to ma być?” – Myślałem.
Wtedy ona także posmutniała.
– Dasz mi znać, jak zmienisz zdanie? Dobrze? – spytała.
– Próbuję pani wytłumaczyć, że nie zmienię.
Po raz pierwszy się uśmiechnęła.
Nie do mnie.
Raczej sama do siebie.
– Zmienisz – powiedziała głosem, który chciał nas uspokoić. – Jesteś jeszcze bardzo młody i głupi. Nie próbuj mnie żegnać. Spotkamy się szybciej, niż sądzisz.
Odeszła; wciąż stałem w drzwiach nagrzanego słońcem domu, czując znów to swoje coraz głośniejsze bicie serca, które za jakiś czas miało doprowadzić mnie na skraj przepaści, a ją wrzucić w wielką dziurę bez dna; zmęczyć życiem, sobą i innymi; zepsuć i taką zepsutą zostawić samą sobie.
Zawsze wiedziałem, że romanse są dla „klientów”, którzy nie potrafią nawet zamaskować tła swojego adresu IP.
Internet to piekło.
Tylko „spoofed” bierze wszystko.
Tak. Tak. Taaak!
2
Domyślacie się, że chciałem za nią biec, zanim dotarła do pierwszych wielkich wiązów na końcu naszej ulicy.
Domyślacie się również, że tego nie zrobiłem.
Czasami trzeba iść samemu ulicami małych miast, które zwykle prowadzą nas do naszych pustych domów. Tylko tak daje się uwierzyć, że wciąż na coś czekamy.
Pojedynczy człowiek też ma prawo poczuć się okaleczony i nieszczęśliwy.
O rany, przecież to ja byłem tym, którego właśnie kaleczono i wciągano niebezpiecznie w nieszczęścia wielkich nieszczęść! To ze mnie czyniono winnego!
Chwilę później, nad Cedarville, nadciągnęła jakaś chmura i zdrowo zlało nas deszczem.
Z całą pewnością nie był to deszcz „oczyszczenia”, ale z drugiej strony, kto to wie?
Nie potrafiłem się bać, umiałem za to wyczuwać pragnienia innych.
Socjotechnika nawet z nieudacznika uczyni wirtuoza.
Ledwie więc słyszałem ten wielki deszcz, zajęty zgłębianiem tego, co mogłem jedynie nazwać „wielkim smutkiem pani Cork”.
Ktoś ewidentnie dokonał na mnie ataku strumieniowego; wysłał miliony pakietów z fikcyjnym adresem i mój system zgłupiał do reszty.
Zostałem uziemiony na cacy.
Zastanawiałem się też, czy pani Leslie Cork udało się dojść do domu, zanim przemokła do suchej nitki.
– Jeżeli nie, to...
Myślałem o czymś jeszcze, ale o tym nie bardzo wypada mi mówić, a tym bardziej pisać.
Każdy powinien mieć w końcu jakieś swoje zagadki.
Ja miałem.
Całe tony zagadek wciśniętych pod moje długie włosy.
Następnego dnia, niby przypadkowo, natknąłem się na nią i na jej męża w markecie.
Wielki i napakowany nieziemsko mężczyzna trzymał swoją dłoń mocno na jej biodrze, zupełnie jakby w ten sposób próbował zakomunikować całemu miastu: sprzedawcom, kupującym, mnie; czyja to jest własność i, co w związku z tym, każdy z przypadkowych gapiów, powinien uczynić ze swoim wzrokiem i myślami.
On, prawdziwy pan i władca!
Silny człowiek w nieodpowiednim miejscu.
Chyba miałem ochotę go zastrzelić.
I zrobiłbym to, gdyby tylko się dało.
Potem moje myśli pomknęły w zupełnie innym kierunku i wiedziałem już, że zrobię to, o co prosiła mnie piękna trzydziestolatka, cudowna Leslie Cork.
Jeszcze tego samego wieczora obudziłem wszystkie komputery i tuż przed północą mocno tkwiłem w starym transie.
Wirtualny świat potrafi przenieść nas w zupełnie inne wymiary; potrafi też czasami obudzić drzemiące w człowieku demony.
We mnie obudził.
Od tej chwili mogłem krzywdzić ludzi bez zmrużenia oka.
Wszystko mogłem.
Owładnął mną bóg wirtualu.
Gapiąc się w pokryty kurzem monitor, sam byłem bogiem.
Byłem wszystkim, co najgorsze.
I złośliweee!
Zazdrosne, naturalnie też.
To najbardziej.
3
– Wkurzyłeś mnie już kwadrans temu, młody. Za minutę trafi mnie szlag! – wycedził przez zęby pan Cork. Trzymał w garści kaptur mojej niezniszczalnej bluzy, z głową uśmiechniętego Yoricka (lekko już wytartą) i najwyraźniej zamierzał mnie udusić. – Czego tutaj chcesz, albo raczej, czego tutaj szukasz? Nawet ślepy dostrzegłby cię za tymi krzakami. Skradasz się od godziny. O co chodzi? Potrafisz mi to wyjaśnić?
Potrafiłem. Naturalnie, że tak.
Tyle tylko, że nie mogłem mu tego powiedzieć.
Zamiast lawirować, chrząknąłem, teatralnie głośno przełknąłem ślinę i udałem, że trzęsą mi się łydki.
– Więc? - powtórzył swoje pan Cork.
– Szukam naszego psa – powiedziałem.
– Nie macie psa, młody panie MacQuarrie. Wymyśl coś lepszego. I to prędko.
– No to czekam na koleżankę – wymyśliłem szybciej, niż wypadało.
Kolejny niewypał.
Mina pana Cork wymownie o tym świadczyła.
– Długonoga Ann Witakerów mieszka akurat po przeciwległej stronie ulicy. I to zdaje się, spory kawałek drogi stąd... Skombinuj coś sensowniejszego. Postaraj się, bo naprawdę jestem wkurzony. Jasno się tłumaczę?
Samo ze mnie wyskoczyło:
– Staram się nauczyć muzyki świerszczy w pana ogrodzie. Świerszczą jak szalone. U nikogo jeszcze nie słyszałem czegoś równie świerszczowatego. Te świerszczowe świe...
Wtedy dostałem pierwszy cios w potylicę.
Drugi trafił w okolicę prawej nerki.
Zwinąłem się w pół i, aby uniknąć kolejnego, padłem kolanami w mokrą trawę.
Rosa momentalnie przemoczyła mi nogawki.
Yorick westchnął i chyba strzelił focha.
– Na teraz wystarczy – zadecydował pan Cork. – Następnym razem nie będzie już żadnej taryfy ulgowej. Pamiętaj. Wrócisz tu kiedyś, to pożałujesz. A gadka o świerszczach była głupia i płytka, wiesz? – Usłyszałem na pożegnanie. – Liczyłem na więcej. Zawiodłeś mnie, MacQuarrie. I lepiej umyj włosy. Cuchniesz capem.
4
Wróciłem minutę po jego odjeździe.
Najwyżej dwie.
Wyrwał z podjazdu z piskiem opon, pozostawiając za sobą smród palonej gumy i dużo kurzu. Bardzo dużo siwego kurzu, który opadał potem i opadał, aby w końcu opaść na szary asfalt.
Pani Leslie Cork wyszła do mnie, zanim ponownie kucnąłem za tym samym krzakiem.
Nie uśmiechała się tym razem.
Była jeszcze bardziej przerażona niż ja. Tylko że to mnie bolała obita nerka, nie ją.
– Wróciłem – powiedziałem.
– Widzę – odpowiedziała, rozglądając się dyskretnie na boki. – Nic ci nie zrobił? Winston czasami potrafi przesadzić.
Dzięki temu poznałem imię pana Cork. Winston. Na mój chory gust brzmiało całkiem, całkiem...
Pasowało do gościa jak ulał.
„Winston”, prawie jak „buldog”. Wrrr.
I do tego jeszcze ten opięty na górze mięśni mundur ochroniarza!
Istne hau hau.
„Niech mnie pan nie zjada, dobrzeee? Proszę...”.
– Nic mi nie jest. Potrzebuję dostępu do pani kompa. Jeżeli naturalnie nie zmieniła pani planów... Góra pięć minut. No, może kwadrans – dodałem, aby zabrzmiało bardziej prawdziwie i mniej samochwalczo.
Znacie kogoś, komu zależy, aby nie imponować pięknej kobiecie?
Na pewno nie.
W każdym chłopie drzemie Pan Samochwał.
– Nie zmieniłam. Możesz poczekać, aż wyprawię dzieci do szkoły?
– Wyczekałem się, poczekam jeszcze trochę. Pewnie, że tak.
– Jeżeli nie sprawi ci to kłopotu...
– Żadnego – powiedziałem szybko.
Nerka zareagowała na to nową porcją bólu, ale co tam.
Spojrzenie pani Cork było tego warte.
Jak Ona na mnie patrzyła! O rety kotlety!
Trzydzieści cztery lata i takie oczy! Coś niebywałego! Miodzio! Lukier!
Uczcie się dziewczyny.
Fatamorgana istna.
Koniec końców.
Obłęd.
Tak.
– Co za oczka! – westchnął Yorick. – Farciarz!
5
Dokładnie godzinę później, siedziałem już w rozświetlonym słońcem pokoju, przed komputerem, którego wiatrak buczał, jak śmigła zdezelowanego chinooka.
Pewnie wiecie, dlaczego buczą wentylatory w naszych komputerach? Naturalnie z powodu kurzu.
Każdy to wie.
Też się pytam!...
Mogłem zaradzić w błyskawicznym tempie, ale chyba mi się nie chciało.
A raczej na pewno. Winston Cork zasługiwał na buczący wiatrakiem sprzęt.
– Niech mu ziemia i niebo buczącymi będą... Alleluja!
Coś mi gadało, że ona też na to zasługuje.
Coraz głośniej mi gadało!
– Mam się zalogować na swoją skrzynkę? – spytała pani Cork.
– Tak byłoby szybciej i łatwiej – przyznałem.
Zrobiła to z gracją, ale i z wahaniem.
– Lepiej wyjdę – powiedziała, gdy otworzyłem pierwszy wpis.
Patrzyła wyraźnie skrępowana.
Wyszła, okradając mnie z zapachu swoich zabójczych perfum, a ja zabrałem się za czytanie.
„AmoraKisss007” (Ekstra – oceniłem. – Mamy fantazję! Gra) był w tym stukaniu naprawdę niezły.
Zaczął ostrożnie, tak jak trzeba, aby już na początku nie wystraszyć ofiary.
Było więc wolno, z błędami, doskonała imitacja amatorszczyzny; przypadkowy wpis, chcesz, to kontynuujemy; dzień, dwa przerwy, a potem kolejne: „Piszę, bo nudzi mi się”; teraz tydzień na przeczekanie: „Jesteśmy, czy nas nie ma?”; po kolejnych dwóch: „Dzisiaj w pracy, na ten przykład...” i wreszcie słodkie, ciepłe, czułe; pierwszy atak monstrum: „MYŚLISZ O MNIE?’’.
Przeliczyłem dokładnie; równe czterdzieści sześć dni od pierwszego: „Hej. Kim jesteś?”.
Niezła robota, stary. Cierpliwość jest mamusią radości.
Punkt dla ciebie.
Też o tym czytałem!
Czasami go ponosiło, ale szybko wracał do najskuteczniejszej taktyki.
„Nie nalegaj... Nie popędzaj... Nie naciskaj... Najpierw przygotuj sobie odpowiedni grunt. Już ją masz. Cierpliwości!”.
Dopiero po trzech miesiącach zdecydował się przesłać pierwsze zdjęcie.
„To ja. Sorka, że takie, ale nie jestem fotogeniczny i rzadko to robię. Wybacz. Może kiedyś...”.
Przyleciał przystojny brunet. Metr osiemdziesiąt, klata w porządku i reszta też. Gracja, szyk, stateczność. Dobre ciuchy i auto. Ładny dom z wielkim tarasem. No i ten błysk w oku!...
Wiedziałem, na co czeka i czego oczekuje.
Leslie złamała się dopiero jakieś trzy tygodnie później.
Nie, przepraszam, to było jedenaście dni, więc nawet nie dwa!
Wtedy napisała: „Może się spotkamy, AmoraKisss007? Co ty na to?”.
– „Lepiej nie, Mała. – Odpisał dwa dni później. – To nie jest dobry pomysł. Ty masz męża, a ja żonę. Wiesz, jak jest...”.
Cha, cha, cha!
Zamiast wystukać: „Pewnie! Piszesz, gdzie, i już jestem!!!”, wysłał jej kolejne zdjęcia.
Wszystkie odważne. Coraz odważniejsze.
Kusił. Chciał, aby prosiła go jeszcze bardziej.
Odpowiedziała podobnymi. I to już następnego poranka. Dokładnie o godzinie dziewiątej sześć. Pewnie obfotografowała się zaraz po odwiezieniu dzieciaków do szkoły.
Łóżko, ujęcie przy ścianie, znowu łóżko... W butach, bez, czarne koronki na obcasach...
„Widzisz, jaka jestem dla ciebie?... Cała ja. Caluuutka!”.
Bez niczego wyglądała boskooo!
Była idealnym celem.
I to spojrzenie, kiedy odsłaniała...
Kurczę!
Przestraszyła się dopiero osiem dni przed terminem pierwszej randki. Właśnie wtedy przyszła do mnie bez biustonosza pod jedwabną bluzką i poprosiła o pomoc.
Ewidentnie oznaczało to, że chce, ale, że się boi i że wciąż jeszcze myśli.
„AmoraKisss007” namieszał jej w głowie i pobudził feromony do tańca, jednak w dalszym ciągu jeszcze tego nie zrobiła.
Mam wrażenie, że chciała pozostać „czystą”.
Oj! Nie, co ja wypisuję!...
Jestem przekonany, że mu po prostu nie do końca wierzyła.
Zamierzała sprawdzić, zanim do reszty straci głowę.
Zanim TO ZROBI.
Po to byłem jej potrzebny.
Po to było to całe błyskanie cyckami i przewracanie zielonymi oczętami!
Po to!
Potrzebowała pewności, że rzuca się w ramiona przystojniaka z sieci, a nie jakiegoś zakompleksionego maminsynka, z dużym brzuchem i małym fiutkiem.
– „Jesteś jeszcze bardzo młody i głupi. Nie próbuj mnie żegnać. Spotkamy się szybciej, niż sądzisz...” – powiedziała.
Oczywiście wiedziała, że tak będzie.
6
Wyobraź sobie, że piany w wannie jest coraz mniej, a płomień waszej świecy wciąż świeci tak jasno... Wyobraź sobie, że jesteś dotykana. Możesz sobie również wyobrazić, że sama też go dotykasz. Wymył cię i ty go wymyłaś. Dotknęliście siebie wszędzie tam, gdzie każde z was chciało dotykać i być dotykanym. Wasze dłonie były bardzo ostrożne. Wyobraź, więc sobie, że mówisz „oj” i powtarzasz „oooj!”. Wyobrażaj sobie wszystko! Widzisz to już? Czujesz? Właśnie teraz całuje ci stopę. Jego usta zjadają cię powoli. Każdy palec jest jego. Wie, że chcesz mu uciec, ale lubi cię taką i chce robić to dalej, i dalej.
Oddajesz mu się z otwartymi oczami, które zamykasz jedynie wtedy, kiedy naprawdę musisz. Bo są w tobie miejsca, gdzie ukrywa się napięcie, wołanie, krzyk i sprężystość cała. Więc chwytasz go szybko za tę jego rozpaloną, mokrą głowę, przyciągasz do siebie, zaglądasz głęboko w oczy i całujesz, całujesz, całujesz! Całujesz!
Wyobraź sobie, że piana w waszej małej wannie znikła już zupełnie. Wyobraź sobie, że przytuleni do siebie macie oczy pełne jej i jego. Wyobraź sobie, że jesteś mocno kochana i że sama kochasz. A najlepiej – wyobraź sobie, że on zaraz zacznie cię zjadać. Tak to sobie wyobrażaj!
P.S.
A wiesz, co należy zrobić po przesłaniu dziesięciu tysięcy wirtualnych (ale zawsze) pocałunków?
Przeczytałem ten wpis z mocniejszym biciem serca. I nie tylko.
Ponieważ nie wszystko pojąłem za pierwszym razem, skopiowałem „Pianki” na dyskietkę, razem ze wszystkimi zdjęciami.
Ochłonę, to powrócę...
Pani Leslie Cork odpowiedziała „AmoraKisssowi” tekstem piosenki kapeli Cocteau Twins.
Na nieszczęście, tekst „Pandory” znałem na pamięć.
Nasza przestrzeń - gorąca, wielka... płonie...
Atakuje nasz dom
(jestem z nim w świetle reflektorów)
Czuję, że oszukuję, kiedy śpiewam drżąc
I rozpaczam (ale) trzymam się dla nas
(jestem w domu, nabita na kopię)
Byłam w Ferdinand - smutna - w jej domu
Przewracając się koło niej
Nakarm mnie
Udajesz
Jeśli byłabym tobą
Byłabym dla niej
Dla małego Ferdinand
Ku dobremu, ku lepszemu
Fred nie żyje
Ucieknę z dala od zapachu kawy
Czterdzieści stóp
Czterdzieści franków
Przeznaczenie ryby
Gładka ryba
Ukształtowana
Nie ma tego w żadnym
Szukałam
Nie ma
Ostatnie trzy zdania zostały celowo pogrubione.
To akurat zrozumiałem od razu.
– O jejku! – Pomyślałem. – Ma ją! Już mu nie ucieknie! Wygrałeś, „AmoraKisss”. Ja pierniczę!
7
Na wszelki wypadek zrobiłem dodatkową kopię plików, folderów i adresów.
Dopiero wtedy wrzuciłem w system Yoricka i cierpliwie poczekałem, aż się uaktywni.
Teraz mogłem spacerować po labiryncie Leslie Cork bez przeszkód.
Prościzna.
Sądziłem, że podobnie będzie z dostępem do kompa „AmoraKisssa007”, ale gość zaskoczył mnie po raz sto siódmy.
I dokonał tego w niespełna kwadrans!
– Kolejna Starla Pureheart, czy co?... Też masz piegi i pryszcze?
System przekierowywał Yoricka z serwera na serwer.
Skakaliśmy po świecie jak jojo. Najpierw Floryda, potem Wschodnia Europa, Tybet, Singapur i nieoczekiwanie bliżej – Kanada.
– No, no!... – Doceniłem.
Kiedy wydawało się, że już go dopadliśmy, obraz na monitorze Leslie Cork zafalował, piksele zatrzymały się na moment i nabrały nieprzyjemnego kontrastu.
„Zwykły spadek napięcia w sieci, panie i panowie!... Spokojnie, to nie awaria! Wciąż leci z nami pilot! Nie wstajemy z miejsc. I pamiętamy o zapięciu pasów. Pasy to taka drobnostka na wypadek, gdyby... Proszę o spokój!”.
– Kurwa! – powiedziałem. – Niech cię szlag, „AmoraKisss”!
Zamknąłem system na ostro, wierząc, że byłem wystarczająco szybki, aby mu uciec.
Yorick umknął w najciemniejszy kąt wirtualu i przyczajony czekał, aż go uaktywnię kolejną komendą.
Zaprogramowałem sztukmistrza specjalnie na takie okazje.
Miał pomagać, szukać, węszyć; miał też nie pozwolić się nikomu namierzyć, ani wykryć.
Pamiętałem, jak dorwali „Mafiaboya”.
– Ze mną nie pójdzie tak łatwo. To matematyka jest królową nauk, frajerzy! Ma-te-ma-ty-kaaa! Zakodowali?
Oprócz kluczy do wszystkich zamków, Yorick nosił ze sobą także cyfrową tarczę; cztery linijki kodu zapewniającego mu nieśmiertelność, a mi – niewidzialność.
– Gaś światło i ani mru, mru! – Nakazałem w myślach. – Koniec zabawy. Agent 007 zapodał czuja!
8
Gdy wróciłem do holu, pani Cork piła kawę i wyglądała na bardzo nieszczęśliwą.
Siorbała.
Nawet głośniej niż ja, kiedy w zapamiętaniu opróżniałem czwartego Red Bulla na festynie „Żywej historii”.
– Skończyłeś?... Już? – spytała zaskoczona.
– Prawie – skłamałem. – Muszę jeszcze tylko coś sprawdzić na swoim sprzęcie. Wieczorem będzie pani znała na bank jego prawdziwe imię i nazwisko, adres i resztę. Nawet numer butów. Dzisiaj wieczorem „AmoraKisss007” stanie się zwykłym facetem. Obiecane.
Kiwnęła głową, ale chyba bez przekonania.
Na pewno jednak nie była to radość.
Okłamywałem ją bez skrupułów.
Po co zawitała do mojego świata, strosząc się i kusząc?
No, po co?
Wyszedłem przez ogród, na wszelki wypadek zakrywając twarz włosami i nie rozglądając się na boki.
„AmoraKisss007” mógł być w końcu naszym sąsiadem.
Mógł być każdym, do licha!
9
Wytropienie kogoś w sieci to prościzna. Pod warunkiem, że ten ktoś chce być wytropiony. W przeciwnym wypadku należy być przygotowanym na najgorsze.
Rzecz jest banalna i prosta (pozornie!) – każdy komputer musi posiadać jakieś połączenie ze swoim dostawcą usług internetowych.
Każdy. Oczywistość.
Jeżeli posiada połączenie przez światłowód lub inny kabel zapewniający dużą szybkość transferu danych, wpisany w Yoricka kod lokalizacji, mógł mi bez problemu pokazać miejsce, gdzie znajduje się owa tropiona maszyna.
Jeżeli jednak komputer, jak większość maszyn osobistych, posiadał tradycyjne połączenie modemowe przez linię telefoniczną, kod Yoricka doprowadziłby mnie jedynie do dostawcy usług internetowych tropionego delikwenta.
Bu. Klapa. Bęc i pozamiatane.
Ludzie od zabezpieczeń operatora nigdy nie idą na żadne układy.
Chyba, że wie się jak ich do tego nakłonić.
Hi ha.
Przejąć root da się nad każdym sprzętem! Nawet Bóg to wie i się tego obawia.
Wytropić kogoś przez Internet można również wtedy, gdy dysponuje się nagłówkiem e-mailu lub wyszukanej w grupie dyskusyjnej wiadomości.
W tym przypadku wystarczy prześledzić zapis ścieżki, który zawiera konkretną wskazówkę, jaką drogę odbyła informacja docierając do wyznaczonego celu.
Użytkownik, który wysłał tę wiadomość znajduje się teraz na talerzu sysadmina.
Chyba, że ktoś użyje fałszywego nagłówka.
Powinienem od razu dostrzec, że nagłówek „AmoraKisssa007” jest sfingowany. Zamiast używanych w legalu tylko małych liter, dróżka internetowa tego cwaniaka zawierała litery małe i duże.
Powinienem być czujny, ale się zagapiłem i ledwo co mu umknąłem.
Dobra. Każdemu kiedyś się zdarza.
Też coś.
To przez jej nogi i siorbanie!
Właśnie tak.
Po powrocie do piwnicy natychmiast spróbowałem raz jeszcze.
Włączyłem swój niezawodny anonimizer, wpisałem adres AmoraKisssa007 i z lekkim niepokojem patrzyłem jak Yorick ponownie rozpoczął tropienie.
Lewy róg monitora wypełniła mapa świata.
Zielona krecha znów wystartowała z Florydy, pomknęła ku Wschodniej Europie, potem wyruszyła na podbój Tybetu i Singapuru by dotrzeć do Kanady, a następnie szybko powrócić do Illinois.
Ukryłeś się w Stanie Prerii, zakopałeś w Ziemii Lincolna?...
Właśnie tam pojawił się znaczek pukającego się w czerep błazna, co oznaczało, że AmoraKisssa albo nie ma On-Line, albo że cwaniak maskuje swoją lokalizację.
Obstawiałem raczej to drugie.
Błazen wciąż stukał się w czoło, gdy brzęczyk anonimizera przesłał ostrzeżenie, że ktoś próbuje mi zajrzeć pod przepocony T-shirt.
Poczekałem minutę, dwie, trzy, aby dotarł do tego samego punktu co ja. Wiedziałem co zobaczy. Ujrzy dupka, który loguje się przez ogólnie dostępny uniwersytecki terminal w Wyoming, wystarczająco daleko od Cedarville i zabójczej Leslie Cork, by uznać to za przypadek lub coś innego.
Tylko, czy na pewno?
Yorick wyprowadził mnie z błędu szybciej, niż myślałem.
Jego czterolinijkowy kod reagował błyskawicznie.
Wyrzucił nas z sieci i przesłał mi komunikat: „ESAD!”.
ESAD Yoricka oznaczało pingowanie.
Zero Zero Siedem był lepszy niż sądziłem.
Właśnie wtedy zrozumiałem, że trafiłem na Czarodzieja.
Prawdziwego Czarodzieja.
- Ja pierniczę! Ma mnie! Niech to szlag!
10
Ponieważ Leslie Cork była Cywilem (cholernie ponętnym Cywilem), należało jej pomóc.
Zrozumiałem to godzinę później, gdy mój prywatny guru SansayerOff, napisał na kanale #hack.
- Gość jest lata świetlne przed nami, RoztrwonionyNaWszystkieStrony. Używa przekaźnika łańcuchowego. Używając tego dopalacza poczty anonimowej można bezproblemowo ukryć swoją tożsamość podczas gaworków w grupach lub przy wysyłce e-maili. Jest za dobry na mnie i na ciebie. Odpuść, albo spróbuj złapać PlujkęPsujkę. Tylko ona potrafi wskoczyć komuś pod kocyk i namieszać w hormonach bez dotykania i pieszczotek. Twoja decyzja. A nawiasem, twój nick jest do bani. Wiadomo? LTW.
SansayerOff albo coś wiedział, albo chciał żebym dowiedział się tego od kogoś innego.
Nie potrafiłem się zdecydować.
Przed zapukaniem do okienka PlujkiPsujki wrzuciłem pastylkę No-Doz do środka mountain dew i trzema chaustami wlałem słodki płyn w siebie.
Odpisała dokładnie o trzeciej trzynaście.
Mogło to coś oznaczać, ale nie musiało.
Napisała:
- Albert Morris. Clusa trzydzieści dwa. Mechanik.
O czwartej trzydzieści osiem przysłała coś jeszcze.
- Uważaj!!! – ostrzegła. – Jest bardzo blisko was.
11
Szesnastego sierpnia, tuż przed dziewiątą, zadałem pani Cork pytanie:
- Gdzie umówiliście się na spotkanie?
Odpowiedziała dokładnie tym samym:
- Dowiedziałeś się czegoś? Mów, prędko!
Patrzyła na mnie wzrokiem, w którym tańczyły napięcie, nerwowość i niecierpliwość.
Wyglądała jeszcze ponętniej, niż wcześniej.
Niemożliwe?
Możliwe, szanowne panie i panowie!
- Więc gdzie? – nie uległem.
Spojrzała dziwnie wrogo, zakołysała rzęsami i biodrami, i uległa.
- W Worcester. Na placu Abrahama, tuż obok biblioteki Stewardów. Ponoć idealnie w połowie drogi między nami. Tak to sobie zaplanowaliśmy. Oboje! Żeby nie było niejasności.
„To akurat nawet by się zgadzało...” – pomyślałem, wyobrażając sobie umiejscowienie na mapie Cedarville i Clusy. – „Nie wszystko jest bajaniem nabuzowanego faceta. Dobra nasza. Gra i bzyka. No, może poza tym «oboje»...”.
- A kiedy?
- Czy to naprawdę istotne? – prychnęła, wyraźnie rozdrażniona moimi pytaniami.
- Może tak. A może nie. – Po raz drugi zastosowałem swój ulubiony zawijak słowny.
Nagrodziła mnie jeszcze wymowniejszym prychnięciem, ale w końcu powiedziała:
- W sobotę. Pomiędzy dziesiątą trzydzieści, a jedenastą. Ten, kto pojawi się pierwszy, czeka na drugiego. Kto to jest? Mów, bo zacznę piszczeć, albo wrzeszczeć!
Dla efektu, tupnęła nogą.
- Na teraz mam tylko jego nazwisko, imię, adres i wiem, gdzie pracuje.
- Naprawdę chcesz, żebym to zrobiła?! – spytała z irytacją w głosie.
„A może sobie pani piskać i wrzaskać do woli” – pomyślałem. – „Zawsze to jakaś odmiana w zwykłej monotonii sennego miasteczka. Ciekawe tylko, jak na takie zachowanie zareagował by pani mężulek-nerwusek? Hi hi”.
Zamiast mówić, podałem jej kartkę z wykaligrafowanym starannie:
„Albert Morris. Clusa trzydzieści dwa. Zachodnia dzielnica. Mechanik – specjalizacja: wielokołowce”.
Przepisywałem to trzy razy, aby wyglądało jak trzeba.
A co!... Miało być na cacy.
Z gracją, z szykiem; nic na tempo.
- Myślałam, że dasz mi coś więcej – jęknęła wyraźnie rozczarowana.
„Jestem na to za młody, psze pani!” – pomyślałem, ale powiedziałem zupełnie coś innego:
- Jego zdjęcie jest w Internecie. Zresztą nie tylko jego. Żona pana Alberta obecnie bywa utlenioną blondynką, a trójka ich dzieci uczęszcza jeszcze do szkoły. Po zalogowaniu się na Facebooka, dowie się pani reszty. Zobaczy pani dom, auto, sposób w jaki stoi, siedzi i patrzy. Jak się uśmiecha i jak żłopie piwsko na tarasie z koleżkami. Jak całuje żonkę, jak żonka całuje jego i jak całują się całą piątką. Jest tam wszystko od „a” do „z” samego. Pełna romantyka. Na drukowanie tego wszystkiego szkoda jest oczu, czasu, papieru i tuszu.
- Też tak sądzę – stwierdziła po chwili.
Patrzyła gdzieś poza mną; patrzyła i w międzyczasie nerwowo usiłowała rozsunąć zamek torebki.
Kiedy udało jej się to wreszcie, wyciągnęła z bocznej kieszonki dwa pięćdziesięciodolarowe banknoty i podała mi je z uśmiechem.
- Dziękuję, Matthew. Bardzo dziękuję.
- Przenigdy – powiedziałem i starając się nie biec, wróciłem do swojej piwnicy.
Nie krzyknęła za mną ani razu. Nie wiem, czy powinna, ale nie zrobiła tego.
Następny raz, kiedy ją zobaczyłem, rozpaczliwie wołała o pomoc.
12
Przesiedziałem w piwnicy dwadzieścia jeden godzin.
W środę rano ojciec przypomniał mi, że trzeba zrobić zakupy, żeby światło w lodówce nie było takie samotne. Wspólnymi siłami ustaliliśmy, że zakupy to specjalność kobiet i w efekcie do sklepu wyruszyła moja siostra, a jego córka.
Przez te dwadzieścia jeden godzin nawet przez sekundę nie byłem On-Line.
Kiedy wreszcie uroczyście wkroczyłem do Sieci, system poinformował, że mam cztery nieodebrane wiadomości, a w okienku Yoricka widniało wielkie i czerwone: „Mieliśmy Gościa. Twoja paniusia też. Robi się ciekawie”.
„Sprawdzałaś mnie?” – zapytałem PlujkęPsujkę. – „Naprawdę to zrobiłaś?”.
Pierwsza, druga i trzecia wiadomość były od Sansayer’aOff’a.
Wszystkie były jednakowo lakoniczne:
- Jesteś?
Czwartą napisała PlujkaPsujka.
Szło tak:
- Musimy się spotkać, RNWS. Robimy to razem, albo wcale.
Sansayer’aOff’a zignorowałem.
To on mnie sprzedał.
PlujcePsujce wysłałem:
- Wiem, że to ściema. Odezwę się, gdy odezwę.
Po dwóch minutach przyleciało:
- IDTS.
Odpowiedziałem:
- NFW.
I to zakończyło nasz dialog.
........................
(Dalej – tajne przez poufne. Lub jakoś tak. Ale proszone, więc frunie)
Kobieta między piętrami - fragment
1Wiem, że oni nigdy tego nie zrozumieją, ale pod moją maską sarkazmu wspomnienia żyją.