Temat: Pierwszy rozdział powieści fantasy (obowiązkowy element: karczma)
Limit znaków: min 10k max 20k
Termin nadsyłania tekstów: 15 listopada
Sposób oceniania: Użytkownik przyznaje 0-3pkt w każdej z trzech kategorii: Fabuła, Warsztat, Wrażenie Ogólne
Oceniać można przez tydzień od wstawienia, tak więc w tym przypadku ostateczny termin wystawienia oceny to 22 listopada 2020.
Po tym czasie temat zostanie zamknięty, a punkty podliczone.
[15 listopada] Adrianna vs P.Yonk
2TEKST I
Dawno, dawno temu. Tak dawno, że nawet najstarsze drzewa w lesie nie pamiętają. A nawet jeśli pamiętają, to nie wiadomo, czy zechcą wam opowiedzieć. Bo wiecie, ludzie to nie słuchają. A jeśli co usłyszą, to zaraz zapomną. Jeśli nie zapomną, to nie wiadomo czy zrozumieli. A choćby słuchali, pamiętali i rozumieli, to i tak nie mają potem komu opowiedzieć, bo wiecie, ludzie to nie słuchają...
Drzewa, te najstarsze, znajdziesz w środku puszczy. Stoją dumne, podobne gigantom pradawnym. Gałęzie do Słońca wznoszą, światłem się karmiąc. A długimi korzeniami wodę spijają z najczystszych, głęboko pod ziemią płynących strumieni. Do których nikt inny nie sięgnie. Gdy wiatr zawieje, szumią w odpowiedzi. Czasem zaś skrzypią w środku. Same z siebie.
Niektórzy wierzą, że mądrość wielką skrywają. Większą niż wszystkie ludzkie księgi. Jeśli chcesz skosztować jej odrobinę, usiądź w cieniu któregoś – jesionu najlepiej, bo skore do gadania są – oprzyj głowę o pień i słuchaj. I czekaj cierpliwie. Nie tam pięć minut, nie parę godzin, nawet nie dni. Musisz lata całe. Niektórym wystarczy kilka, jeśli mają szczęście. Innym, cóż, życia nie wystarczy...
Na początku jest trudno. A to mrówki oblezą i wszystko będzie swędzieć. A to srak optaczy. A to deszcz spadnie. A to zima przyjdzie. Lecz jeśliś cierpliwy, wola twa niewzruszona, pewnego dnia usłyszysz. Będziesz myślał, że zdaje ci się tylko. Że to własnego umysłu majaki. Ale, wierzaj mi, to drzewo mówi do ciebie. Tak, jak do mnie mówiły.
Dziś wam opowiem, com własnym uchem od jednego drzewa usłyszał. A było to tak: Dawno, dawno temu. Tak dawno, że najstarsze drzewa w lesie nie pamiętają...
***
Za górami, za lasami, gdzieś w jednej z tych dolin spokojnych między wzgórzami rozciągniętych, była sobie wioska. W niej zaś trzech braci mieszkało, razem z czwartym, przyrodnim, którego Sierotą nazywali. Sierota kiedyś nosił inne imię, ale to było tak dawno, że nie pamiętał ani on, ani nikt we wsi.
Bracia gardzili przyrodnim, dokuczali bez ustanku. Traktowali jak sługę, parobka na posyłki i wyręczali się nim przy każdej okazji.
— My do lepszego życia jesteśmy stworzeni — tłumaczyli. — A ty masz szczęście, że u nas mieszkać możesz. Taki twój los.
Sierota więc robił to, czym bracia gardzili. Chlewy, stajnie i obory czyścił. Świnie karmił, krowy wyprowadzał, konie oporządzał. I co tam gospodarz powinien.
Ubrania po braciach nosił, w których już nie chcieli chodzić. Rósł szybko, a ciężka praca utwardziła ciało, lecz nie serce. Kiedy mógł, pomagał sąsiadom. Nigdy potrzebującego z pustą gębą nie zostawił. A słabszego nie pozwolił skrzywdzić.
Smutny jednak chodził, bo tęsknił za swą matką, choć ledwie ją pamiętał. I gdy nikt nie patrzył, opłakiwał cicho. Na los żalił się w myślach, że gdyby matki mu nie odebrał, jego życie inaczej by teraz wyglądało.
Najstarszy z braci posłany był do szkoły przy klasztorze. Na klechę miał się sposobić.
— Ludzie za gadanie bajek płacić Ci będą. Będziesz miał wszystkiego pod dostatkiem. — Tak mu ojciec gadał.
Uczył się kiepsko. Ksiąg mądrych czytać nie lubił, ale przed ludźmi mądrego udawał. W końcu księdzem został, a potem proboszczem. Ludzie do niego po łaski chodzili, prezenty niosąc, niby z wdzięczności. Bo niewdzięczników z niczym odsyłał. Ciężkiej pracy nie znał.
Średni tylko o jedzeniu myślał i życiu hulaszczym. Tłusty i leniwy był. Chciwy i bezwzględny. Terminował u rzeźnika, a gdy ten umarł, przejął jego rzeźnię. Krótko po tym inne rzeźnie poznikały z okolicy. Gospodarze prowadzili bydło i trzodę, by szynki, schaby wędzone, kaszanki i kiełbasy najróżniejsze robił. Słono płacić sobie za to kazał, a i nakraść potrafił, bezczelnie kłamiąc, że to chochliki, co pewnie mu się w kominie zalęgły. A co zarobił, to w wyszynkach zostawiał.
Najmłodszy każdej pracy unikał. Zawsze wygodnie chciał żyć. A co mu się podobało, po to sięgał i to sobie brał, by za chwilę, znudziwszy się, szukać czego innego. Nikomu jednak nie oddawał, co mu zbywało. Gromadził tylko coraz więcej i więcej. Szybko poznał takich jak on i podróżnych na traktach począł napadać, rabując nierzadko dobytek czyjegoś życia. Jego serce szybko stało się twarde jak nóż, który stale przy sobie trzymał. Litości nie miał dla nikogo. Ani starego, ani młodego. Bogatego czy biednego na jedno. Bali się go wszyscy.
Pewnego dnia Sierota podsłuchał swoich braci, jak prawili nad czymś:
— W księgach tak napisali — mówił najstarszy: — “Pojawia się raz na siedemdziesiąt siedem lat. Zawsze w równonoc jesienną”. To za siedem dni od dziś. “Wtedy, gdy światy ludzi i duchów dzielić będzie cienka granica. Kto odważnie tam wnijdzie, temu prawo do życzenia przysługuje.”
— Ludzie powiadają — wtórował średni — że dziewoje najpiękniejsze tam usługują z ochotą wielką, niczego nie odmawiając.
— Władzy nad ludźmi bym zażądał — kontynuował pierwszy. — Co rozkażę, to uczynią.
— ...a zgrabne takie, o piersiach pełnych, złotych włosach. I jadło wszelakie na złotych tacach. W szafirowych pucharach wina najprzedniejsze.
Najmłodszy niczego nie mówił, lecz gdy o złocie usłyszał, oczy mu zabłysły. Pomyślał tedy: “Głupcy. Kiedy tylko pomogą mi wynieść te skarby, braci się pozbędę, a sam księciem zostanę. Ludzie będą się kłaniać przede mną i robić co każę”.
— Niech nas Sierota do drogi szykuje, byśmy na czas dojechali — zdecydowali.
Zawołali brata, by zrobił, co powiedzą. Furę ma przygotować oraz prowiant na drogę. O świcie wyruszyć zamierzają, a on ma gospodarstwa pilnować pod ich nieobecność.
Chłopak głowę tylko pochylił. Gospodarstwem i tak on się tylko zajmował, a nigdy nie będzie jego. Zasmucił się nie pierwszy raz, na tę niesprawiedliwość, lecz serce myśl mu przeniknęła, że gdyby na tę wyprawę się wybrał, może czas się cofnąć uda? Może matkę do żywych przywrócić zdoła i los jego magicznie się odmieni?
Sprawdził więc, czy buty jeszcze dobrą podeszwę mają, kaftan ciepły z wełny założył. Jesień przecież, chłodne wieczory. Do torby skórzanej wcisnął linę, koc, kilka płatków suszonego mięsa i trzy srebrne dukaty, które zarobił przy żniwach, sąsiadom pomagając, a których bracia skonfiskować nie zdążyli.
Nazajutrz, gdy słońce było już wysoko na niebie, bracia wsiedli na furę i pojechali. Zaś Sierota za nimi ruszył, kryjąc się po rowach i krzakach.
Trzy dni jechali, nie spiesząc się zbytnio. Czwartego dnia dobiegły ich jęki jakieś. Zatrzymali się i rozejrzeli, aż nieopodal drogi dół zobaczyli, a w środku karła. Rude włosy, krótkie nogi i ręce. Leży i jęczy i stęka głośno:
— Oj, oj. Olaboga! — wołał. — Ludzie pomóżcie! Zbóje mnie obili i do doła wrzucili. Trzy dni tu leżę, sił już nie mam.
Skrzywił się na to najmłodszy z trójki braci:
— Zbóje powiadasz. A nie drażniłeś ich czasem? Hardyś pewnie i z drogi im nie zszedłeś, co?
— Od Boga karę otrzymałeś — zawyrokował od razu najstarszy. — Jesteś wynaturzeniem, obrazą boskiej doskonałości. Rude włosy, krótkie nogi. Niedorobiony człek. Diabelska podróbka. Ukorz się, a może z litości Niebo skróci twe cierpienia.
To rzekłszy, odwrócił się i odszedł, a bracia za nim na furę i w dalszą drogę. Gdy zniknęli za zakrętem, do dziury podszedł Sierota, który wszystko słyszał. Wyciągnął z torby linę, przywiązał do drzewa i zszedł na dno dziury, by karła na plecach swoich wyciągnąć. Paskiem suszonego mięsa nakarmił i srebrną monetę podarował. Karzeł wzruszony jego dobrocią, sięgnął po jeden z kamieni rozsypanych dookoła i powiedział:
— To nie jest zwykły kamienień, tylko ruda żelaźna. Sam ją wydobyłem. Gdy zbóje zobaczyli, że nie złoto wiozę, wściekli się straszebnie. Konia zabrali, wóz zniszczyli, a mnie do doła wrzucili. Kamieni brać nie chcieli. Gdyby tylko wiedzieli — zaśmiał się. — Z tej rudy kowal mógłby im noże wykuć, jakich świat nie widział. Ostre a twardsze i lżejsze od innych.
— Dziękuję — odparł Sierota, bryłę rudy do torby chowając. — Lecz muszę już dalej w drogę ruszać, jeśli chcę by mój los się odmienił.
— To jeszcze coś ci powiem. Los swój sam kształtować musisz. Nikt inny mocy takiej nie ma.
— Naprawdę? Ja twój odmieniłem, zaprzeczysz?
Nic na to karzeł nie odrzekł. Uśmiechnął się tylko.
Wieczorem piątego dnia, bracia spotkali na drodze kobietę brzemienną, której dziecię na świat wyjść postanowiło, gdy w drodze była, do rodzenia niegotowa. A w tej okolicy wilki grasowały.
— Błagam! — wołała. — Umiłujcie, Panie, bym w lesie rodzić nie musiała.
Ale bracia nie zamierzali nawet przystanąć:
— Żaden mąż, żony brzemiennej, samej nie posłałby do lasu. A skoro tu jesteś, znaczy nie masz męża. A i pewnie oddajesz się innym za pieniądze. To teraz krzyż swój dźwigaj — burknął najstarszy, z odrazą wzrok odwracając.
— Ulitujta się! Pomóżcie niewieście w błogosławionym stanie! — wołała.
— Błogosławiony stan twój właśnie minął. — odparł.
Dał znak i bracia odjechali.
Kiedy nadszedł Sierota, ulitował się nad biedną. Natychmiast koc wyciągnął, by na ziemi nie leżała. Postawił szałas i rozpalił ogień, by wilki odstraszyć, których wycie coraz bliższe się zdawało. Czuwał noc całą. A nad ranem kobieta urodziła.
Dym z ogniska gęsty, wysoko się unosił. Dzięki temu mąż kobiety wkrótce ją odnalazł. Oboje śmiali się i płakali ze wzruszenia. By odwdzięczyć się za pomoc, na posiłek Sierotę zaprosili, ale odmówił:
— Spieszę się za braćmi. Zdążyć muszę przed jutrzejszym zachodem słońca.
Spojrzał mężczyzna na chłopaka i mówi:
— Jestem kowalem, jak mogę się tobie odwdzięczyć?
Pomyślał chłopak i bryłę rudy wyciągnął z torby:
— Co możesz z tego zrobić?
Kowal przyjrzał się uważnie i rzekł:
— To naprawdę dobra ruda żelazowa. Z tego jednego kamyka mogę tylko gwóźdź zrobić. Ale będzie twardy i ostry. Nie stępi się i nie wygnie przy wbijaniu.
Zgodził się na to chłopak. Poszli więc do kuźni. Kowal zakasał rękawy i od razu wziął się do roboty. Sierota, mimo zmęczenia przyglądał się uważnie, bo wszystko było dlań nowe i ciekawe. A że pojętny był i chętny do nauki, po chwili już pomagał. Południe nastało, gdy kolec na palec długi był gotowy. Młodzian podziękował i do torby gwóźdź spakował. Żegnać się już zamierzał, a tu kowal jeszcze zagaduje:
— Przyglądałem się tobie, gdy pracowaliśmy. Nie wyglądasz mi na głupca ani złego człowieka. Nie chciałbyś u mnie terminować?
— Chciałbym, lecz nie mogę. Gdyby tylko los mi inny przypadł...
— Tylko ty możesz swój los odmienić, nikt nie ma takiej mocy — odpowiedział Kowal.
Zastanowił się chłopak, bo już drugi raz to słyszał, ale odparł:
— Jakiż mamy wpływ na decyzje losu? Gdybym nie spotkał twojej żony, pewnie już byś jej żywej nie zobaczył. Jak mógłbyś to zmienić? — Pokręcił głową. — Muszę już iść. Długa droga, a niewiele czasu zostało. Nadarzyła się okazja, z której chcę skorzystać.
Pożegnali się i chłopak popędził za swoimi braćmi. Wieczorem ich dogonił, choć nie wiedział tego od razu. Najpierw bowiem usłyszał kwik świni. Zdziwiony przystanął, rozejrzał dookoła, a pod drzewem stado warchlaków biegało, kwiląc żałośnie. Po chwili dostrzegł przyczynę. Ich matka do gałęzi za tylną nogę przywiązana była. “Widocznie w sidła wpadła” — pomyślał.
Podszedł bliżej, a gdy ujrzał przerażenie w oczach zwierzęcia, nie zastanawiał się długo. Przeciął sznur i uwolnił lochę. Wstała niepewnie. Spojrzała z wdzięcznością na chłopaka, tak mu się przynajmniej wydawało. A potem kuśtykając, otoczona swoimi dziećmi, skryła się w krzakach. Sierota przyglądając się jak odchodzą, nie zauważył, że ktoś podszedł go od tyłu. Poczuł tylko uderzenie w łeb.
Kiedy się ocknął, wisiał głową w dół, uwiązany do gałęzi.
— Wypuściłeś nasze jedzenie — odezwał się najmłodszy brat — to teraz sam je zastąpisz.
— Z drugiej strony — wtrącił się średni — takiś wychudzony, że pewnie się tobą nie najemy.
Bracia zarechotali.
— Nie wiedziałem, bracia, że to wasza świnia — wyjęczał Sierota. — Żal mi jej było.
— Pozbawił żeś nas posiłku! — wrzasnął brat rzeźnik.
— Złamałeś nasze wyraźne polecenie — odezwał się wreszcie najstarszy. — Okazałeś nieposłuszeństwo, jak pierwsi ludzie Bogu. Widać, żeś pod kontrolą diabła. Powisisz tutaj trochę i niech Niebo zlituje się nad twą, bękarta, duszą.
— Może go wypatroszyć? — zapytał najmłodszy z braci.
— To nie prosiak! — oburzył się brat klecha. — Zostawmy. Odetniemy, gdy będziemy wracać. Może więcej krwi do głowy napłynie i rozum mu przywróci. Ale obić można, przyspieszy krwi krążenie.
Ucieszyli się bracia, najmłodszy i średni, że mogą komuś ból sprawić. Wzięli tęgie kije i tłukli Sierotę, aż przestał się ruszać. Wtedy najstarszy kazał szykować się do dalszej drogi, która coraz bardziej kamienista i nierówna tak, że furą niepodobna było jechać. Rozprzęgli więc konie i na nich tylko pojechali.
“Czy mogę sam, mocą własną, swój nieszczęsny los odmienić?” — rozmyślał Sierota. — “Albo myślą samą, zerwać krępujące mnie więzy? Uzdrowić ciało światłem słońca? Zaczerpnąć sił jak wodę ze strumienia? Popędzić na wietrze, niczym ptak, by prześcignąć braci?”
Zatopiony w malignie, nie był świadom tego co się wokół działo. Leczy zmysły powoli do niego wracały. Pierwsze poczuł stłuczone żebra. Potem głowę. Wreszcie mięśnie, obite jak słoma bijakiem. Aż wreszcie usłyszał mlaskanie i charkanie, kwikiem przerywane. Posmutniał jeszcze bardziej, myślał bowiem: “O to jak mi przyszło skończyć. Jako karma dla dzikich świń. Widocznie taki mój los...”
Ale wtedy usłyszał mowę ludzką:
— A obudźże się chłoptasiu, obudź. Do żywych wracaj.
Głos był dziwny, skrzeczący jak starej wrony. Obawiając się, że całkiem zmysły stracił, Sierota otworzył oczy, by zobaczyć, czy to świnia gada, czy już umarł całkiem i duchem jest. Lecz miast ryja świńskiego, nad sobą ujrzał twarz dziewczęcą, łagodną i jasną, jakby ducha czystego z Nieba wysłanego.
— Umarłem już? — zapytał strwożony. — Anioła, swego stróża widzę?
Zaśmiała się dziewczyna szczerze. A jej śmiech, Sierocie, ze środkiem lata się skojarzył i wiatrem w koronach świerków i zapachem jabłek. I miejscem, którego nie pamiętał, ale od zawsze znał i do którego tęsknił...
A gdy śmiać się skończyła, zawołała babkę:
— Babciu, chłopca obudziłaś, ale w głowie coś mu się poprzestawiało. Mówi, że anioły widzi.
Spojrzała babka na leżącego, oceniała przez chwilę i ręką machnęła:
— Eee, nic mu nie jest. Za trzy dni już skakać będzie.
— Za trzy dni? Jak długo tu leżę?
— Tutaj to z pół nocy będzie — odpowiada Babka. — A ile wisiałeś, to nie wiem. Elżunia o zmierzchu Cię znalazła. Zeszło nam cię tutaj przenieść.
— Dziękuję wielce. — Spojrzał Sierota na dziewczynę.
— A, nie! — Zaśmiała się panna. — Ja jestem Hanka. Elżunia to ta locha z gromadką warchlaczków.
— Na... Naprawdę?
— Musiałeś wpaść jej w oko, bo wiesz, ona nieszczególnie lubi obcych.
Sierota zaśmiać się próbował, ale żebra zabolały. Zakasłał tylko. Po chwili zapytał:
— Do wieczora daleko, aby?
— A gdzie to młodzieńcowi spieszno? — zagadała Babka.
— Za braćmi muszę. Nie wiem gdzie, ale to coś, co los mój może odmienić.
Spojrzała Babka z powagą i rzecze:
— Na hultaja nie wyglądasz, a widmowej karczmy szukasz? Mocniej w łeb musiałeś dostać, niźli pierwej myślałam. — Wzruszyła ramionami. — Jeśli tak ci śpieszno za iluzją gonić, krótszą drogę mogę wskazać, bo wiem dokąd pojechali. Dzień drogi gdyby biec, a ty ledwie siedzieć możesz.
Zebrał się w sobie Sierota, na nogi wstał i twardym głosem oświadczył:
— Nic mnie nie odwiedzie, bym z jedynej szansy zrezygnował, coby życie mogła odmienić.
— Jedynej? Może zły nie jesteś. Ale głupi i ślepy chyba. Znam ja zioła różne, tylko żaden z głupoty nie leczy — rzekła. — Przypadek beznadziejny.
I poszła zioła przekładać, nucąc coś pod nosem, a potem na głos śpiewając:
Między niebem a piekłem, wśród słynnych bezdroży,
Które lotem starannie pomija duch boży,
Stoi karczma, gdzie widma umarłych opojów
Święcą tryumf swych szałów pijackich i znojów.
Które lotem starannie pomija duch boży,
Stoi karczma, gdzie widma umarłych opojów
Święcą tryumf swych szałów pijackich i znojów.
Hanka nic nie rzekła, tylko głowę zwiesiła, by włosami spąsowiałe lica ukryć. A Sierota podziękował pięknie, torbę na ramię zarzucił i ruszył w drogę, stękając z cicha. Głos zielarki niby słaby, lecz słowa piosenki jak serce dzwonu, obijały się po głowie.
I są w karczmie grajkowie, stłoczeni w kapelę,
Co dbają o pląs cieniów i o ich wesele,
A grają im takiego szczękacza - brzękacza,
Że karczma z tancerzami w otchłań się zatacza.
Co dbają o pląs cieniów i o ich wesele,
A grają im takiego szczękacza - brzękacza,
Że karczma z tancerzami w otchłań się zatacza.
Wieczór był blisko i ścieżkę babki coraz trudniej było dojrzeć. A gdy noc pochmurna i ciemna nadeszła, przestał widzieć cokolwiek. Mroźny wiatr się zerwał, ciało chłopaka owionął, aż ten skulił się, kaftan naciągać mocniej próbował. Z ust para zaczęła uchodzić. Zląkł się w duszy: “Czyż przed samym końcem, mam ponieść porażkę? Nie może to być! Boże, jeśliś sprawiedliwy i miłosierny, jak w kościołach gadają, to ulituj się na sierotą, który cudu Twego szuka” — modlił się w sercu.
Prawie stracił nadzieję, już poddać się zamierzał, lecz dobrze babka drogę wskazała. Bo tu nagle las się skończył jak nożem cięty. Dalej tylko trawa i trzy skały jak palce olbrzyma, ku niebu sięgające. Tuż pod nimi karczma z bali drewnianych stoi, niska, strzechą kryta. Zielona poświata od niej bije, a ze środka skoczna muzyka dobiega, ale dziwna jakaś. Zgrzytliwa i jęcząca, chichotami zagłuszana i śpiewem i krzykiem. Północ wybiła, a w środku jakby zabawa dopiero się rozkręcała.
Przy karczmie para koni. Parskały niespokojnie, uszy kładły, kopytami przebierały. Uspokoiły się nieco, gdy chłopaka rozpoznały.
“Bracia już w środku” — myślał. — “Może i ja wejść jeszcze zdołam?”
Podszedł bliżej do wejścia, ale wtedy siła go jakaś odepchnęła. Spróbował mocniej naprzeć, lecz im bardziej naciskał, tym większy opór napotykał. Począł nogami kopać i pięściami bić, pchać i taranować, ale jak przejść nie mógł, tak nie mógł. Już mu rozpacz w duszę zaglądała, gdy przypomniał sobie nagle o kowala dziele.
Wyciągnął gwóźdź z torby, zacisnął mocno w dłoni, jeszcze duchy dobre o pomoc poprosił i z całych sił uderzył. I nagle ...pyk. Karczma zniknęła, jakby bańką mydlaną była. Bez żadnego dźwięku. Pękła iluzja i przepadła. Nastała cisza. Chłopak zemdlony padł.
Ocknął się następnego dnia, gdy Słońce było już wysoko. Wstał, rozejrzał się dookoła. Ani karczmy, ani głazów nie zobaczył. A po braciach tylko konie zostały. Pasły się teraz spokojnie opodal. Podszedł, poklepał po szyjach:
— To, co teraz poczniemy? — pytał. — Dokąd się udamy? Chyba przyjdzie mi jednak u kowala terminować. A ta Hania, to gdybym taką za żonę miał...
Wrócił więc Sierota, najpierw do zielarki, bo mu jeszcze rany doskwierały. Ale głównie, by się z Hanią rozmówić.
Całą zimę tam spędził. A kiedy wiosna przyszła i poczuł się lepiej, a Hanka przychylność okazała, poszedł terminować u kowala. Ten uczył go jak syna, wszystko przekazując, co sam o kowalstwie wiedział. Tak Sierota stał się Kowalem.
Rudę do kuźni dostarczał karzeł. A co z niej wykuli, to lżejsze, ale i mocniejsze było. Przez co kuźnia sławę zyskała. Roboty im nie brakowało.
Młodym los dwójkę dzieci podarował. Albo sami się postarali, kto wie? I choć nie zawsze tak dobrze im się układało, to pamiętali, by dbać o siebie i innych dookoła. Bo ten, kto dobry jest dla ludzi, ten przyjaciół ma wszędzie. A z przyjaciółmi łatwiej kowalem swego losu zostać.
***
— I cóż rzec więcej powinienem? — Kończy dziad opowieść. — Że na ich weselu byłem? Bo byłem. Że wino i miód piłem? Bo piłem. Ale to dopiero początek historii. Lecz co było dalej, to na kiedy indziej opowieść. Dziś już iść muszę.
Ukłonił się nisko i odszedł.
— Czemu ty im takie bajki opowiadasz? — spytał młodzieniec bajarza, gdy od słuchaczy odeszli — Przekręciłeś wszystko.
— Ty to wiesz i ja wiem, a ludzie nie słuchają. Chcą tylko w coś wierzyć. Mówię więc tak, by zrozumieli. A trzeba nam szybko ich przygotować na to, co nadchodzi.
— Plagi Trzech Braci masz na myśli?
— Ludzie nazwy nadają, by mniej się bać.
— Nadal uważam, że ludzie powinni wiedzieć, a nie wierzyć w jakieś bajki. Wiedza jest jak ten gwóźdź żelazny, który przebija bańkę iluzji.
— Dokładnie, Wasza Miłość. Nie inaczej. — przytaknął starzec.
— I co? To wszystko? Jużeś się ze mną zgodził? To wiesz co, masz nowe zadanie. Chcę, byś to wszystko spisał. Dokładnie tak, jak było.
— Stanie się jak zechcesz, Królu mój.
— Ty się nie nabijaj dziadku. I możesz przestać tak mnie tytułować, gdy jesteśmy sami?
*w utworze wykorzystano fragmenty wiersza Karczma B. Leśmiana============================================================================
TEKST II Rozdział 1. Powrót
Uderzenie zimnego wiatru wdarło się do gospody przez uchylone drzwi. Siedzący najbliżej nich mężczyzna wzdrygnął się, żgnięty wiosennym chłodem w spocony kark i zerknął odruchowo przez ramię. Zamarł, szturchnął łokciem siedzącego obok kompana. Za ich wzrokiem powędrowały spojrzenia kolejnych gości, których w „Otwartym Domu” nigdy nie brakło.
Veldah lubił poczucie, że do sławy tej gospody się przyczynił. Teraz jednak, wodząc wzrokiem po zatłoczonej głównej izbie, minę miał nieco skwaszoną. Choć w pokojach gościnnych i wspólnych sypialniach miejsca było i dla solidnego orszaku szlacheckiego, krasnolud obawiał się, że tym razem dla niego może go zabraknąć. Nie uśmiechał mu się nocleg w szopie czy u jakiegoś chłopa w pobliskiej wsi. Jak zwykle, gdy Resa wzywała na wyprawę, pogoda była fatalna.
Ściągnął skórzane rękawice i ruszył w stronę odgrodzonego niskim murkiem pieca, przy którym krzątały się młode dziewki służebne. Złapał się na tym, że wypatruje wśród nich Seldy, choć ta, jak nie do zdarcia by nie była, przez dwadzieścia lat musiała się postarzeć. Jeśli jeszcze żyła… Wzdrygnął się i odepchnął zbędne myśli. Ludzie usuwali mu się z drogi. Choć niski, gdy szedł, dominował nad otoczeniem. Szerokie barki przykryte ciężkim, bogato wyszywanym płaszczem, ciemne, powłóczyste szaty i broda pobrzękująca ozdobami z żelaza i kwarcu wzbudzały podziw i niepokój. Ogolona na łyso głowa pokryta bliznami zdradzała awanturniczy żywot, a migające wśród dostojnego tańca materiałów bursztynowe berło rozpalało wyobraźnie prostych, a tym uczonym wiele mówiło o pozycji maga.
Zza drzwi prowadzących do kuchni wychynęła przygarbiona kobieta z siwymi włosami zaplecionymi w gruby warkocz.
– Veldah! – wykrzyknęła radośnie.
Choć przez ostatnie dwie dekady Selda zmieniła się znacząco, nie straciła zaraźliwej wręcz energii i tej szczególnej serdeczności, którą witała przyjaciół. Krasnolud zaśmiał się, szybko obszedł dzielący ich murek i uścisnął poznaczone latami pracy dłonie kobiety.
– Jak się cieszę, że w dobrym zdrowiu cię widzę!
– Jeszcze nie raz zobaczysz. Nie tak łatwo mnie zmóc – odparła słowami, które mogłyby być jej zawołaniem rodowym. – No, pierwszy kielich to ze mną wypijesz – zarządziła, sięgając po dzban miodu.
Najchętniej by ją przytulił jak za dawnych lat, ale teraz godność nie przyzwalała.
Siedząca w zacienionym kącie kobieta obserwowała cierpliwie krasnoluda. Choć czekała już wiele godzin, nie zamierzała przerywać mu powitania z dawną przyjaciółką. Spokojnie pociągnęła ostatni łyk wina. Za kolejne, szczęściem, już on miał zapłacić. Kiedy obrócił się wreszcie twarzą ku izbie, uniosła rękę w powitalnym geście. Ruszył w jej stronę, zostawiając Seldę, skamieniałą nagle w poczuciu winy. Nie rozpoznała Resy wcześniej, gdy ta prosiła o najtańszą strawę i napitek, choć znały się sprzed lat. Sama wojowniczka żalu o to nie miała. Ilekroć patrzyła w lustro, nie mogła uwierzyć, że jest tą samą kobietą, która przed dwiema dekadami opuszczała „Otwarty Dom” piękna i młoda, otoczona weselnym orszakiem. Szczęściem biedne, awanturnicze życie rzadko stawiało na jej drodze lustra.
Veldah wcisnął się na wolne miejsce na ławie, naprzeciw dawnej towarzyszki broni. W przeciwieństwie do Seldy znał zmienione oblicze kobiety. Zapadniętą prawą powiekę, kryjącą pusty oczodół i potężną bliznę zniekształcająca połowę twarzy od łuku brwiowego po podbródek. Wiedział, że te straszliwe ślady były drobnostką w porównaniu do koszmaru, jaki wówczas przeszła Resa. Dobrze pamiętał, jak z Laiem rozpaczliwie wyrywali przyjaciółkę z rąk śmierci. Udało się, ale ten zryw przed piętnastu laty był ich ostatnim wspólnym. Potem każdy poszedł swoją drogą. Veldah z listów jedynie wiedział, że pozbawiona majątku i pozycji Resa odrzuciła pomoc Laia i samotnie próbowała się odkuć. Było trudniej niż się spodziewała. Intryga męża obróciła przeciw niej nie tylko dawnych podkomendnych, ale także możnych i lud. Mieczem wciąż potrafiła udowodnić swoją wartość, więc nie przepadła, ale nigdy już nie dorosła do swej dawnej legendy.
Wymienili uśmiechy i ciepłe powitania. Krasnolud rozlał miód do kubków i zaciągnął się głębokim, korzennym zapachem, szczypiącym gdzieś głęboko, z tyłu gardła.
– Jakby czas się zatrzymał – westchnął.
Resa pokiwała głową. Piła ostrożnie. Alkohol po skromnym posiłku nie przyjmował się już tak dobrze jak kiedyś.
– Dla ciebie na pewno – rzuciła, mierząc spojrzeniem krasnoluda.
Rysy trochę mu zgrubiały, jakby przykurzone czasem, poza tym jednak niewiele się zmienił.
– Jak się miewają królewscy magowie w Migne? – zagaiła.
– Spokojnie, bardzo spokojnie. Przedstawiłem ostatnie swoje prace Arcymagowi i na tym, myślę, koniec. Dwie dekady katalogowania wiedzy to i tak dość. Poproszono mnie, bym został doradcą przy Czcigodnych. Myślę, że przyjmę ten zaszczyt.
– Ale póki co wciąż próbujesz opanować tych rozwydrzonych sztubaków, żeby sobie wzajem nie popalili bród?
Resa roześmiała się na samą myśl. Opowieści Veldaha o nierównych zmaganiach z tyleż uzdolnionymi, co nieposkromionymi uczniami nie raz rozjaśniały jej dzień. I przed laty, kiedy były nieodzownym fragmentem wieczornych rozmów i później, przesyłane od czasu do czasu w listach. Tym razem jednak krasnolud zamiast wziąć się ochoczo do opowieści, zmarkotniał nieco.
– Ech, nie, to już nie. – Otarł usta. – Wiesz, nowe idzie. Wciąż uczę historii i rozszyfrowywania starych pism, ale słuchają jedynie z szacunku. Nawet Arcymag upomniał mnie, bym nie był nazbyt… gorliwy.
– Nie rozumiem…
– Dla tych uczniów to ja teraz stary rupieć jestem. Ja i moja magia. Teraz wszyscy chcą wszystko szybko i najlepiej od razu widowiskowo. Magia Czerpana ze Źródeł taka nie jest. Więc wszyscy teraz Splatają. Szybciej, łatwiej, widowiskowe efekty. Ot, zamiast wyciągać z trzewi świata, wtłaczać w formy, sycić, robisz dwa machnięcia rękami, łapiesz nici mocy, które w powietrzu latają i rach-ciach, kula ognia! I teraz każdy tak… Po co mają się uczyć Czerpania, po co mają studiować stare pisma formiczne, jeśli to wszystko i więcej mogą Spleść. I to bez długich studiów! Najzdolniejsi w dekadę osiągają to, czego ja się kiedyś uczyłem pół wieku.
Resa oparła się wygodniej o ścianę, pogładziła pod stołem rękojeść miecza.
– Słyszałam o odkryciach Traheny, ale nie myślałam, że to aż tyle zmieniło.
– Ostatnio wszystko stanęło na głowie. To, co dekadę temu było potęgą, teraz nagle jest „starą magią”. Dlatego myślę, że odejdę z Migne. Szkoda trochę, ale cóż… wezwaniom z Olden się nie odmawia.
– Zapewne… Ale najpierw moje wezwanie.
Veldah otworzył usta, by odpowiedzieć, ale Resa uciszyła go ruchem dłoni. Wskazała na zmierzającą w ich stronę Seldę, dźwigającą misę najlepszego jadła, jakie wychodziło z kuchni „Otwartego Domu”. Kobieta postawiła parującą strawę na stole i spłoszonym spojrzeniem objęła wojowniczkę.
– Wybacz mi, kochana, że nie poznałam – rzuciła cicho. – Zabiegana, nie pomyślałam. Trza było rzec słowo, droga moja, byś tu tak o kubku marnego wina nie siedziała.
– A, dajże spokój. Nie lubię robić kłopotów – mruknęła Resa.
Krasnolud zabrał się dziarsko do jedzenia, dając kobietom czas na powitanie i krótką rozmowę. W myślach ciągle obracał odpowiedź. Nie wyobrażał sobie odmówić przyjaciółce spotkania, ale nie widziało mu się ruszać z nią na wyprawę. Czasem żałował, że o jego pozycji decyduje już raczej przeszłość niż bieżące dokonania, ale spokój mu odpowiadał. Gdyby znów trzeba było walczyć o losy królestwa, nie zawahałby się, ale poszukiwanie guza dla garści złota czy zaszczytów już go nie nęciło. Kiedy jednak Resa, pożegnawszy Seldę, zwróciła znów ku niemu twarz, zdecydował się wymigać od jednoznacznej odpowiedzi.
– Co do twojego wezwania, to zdaje się i tak ze szczegółami poczekamy na Laia?
Zdumiało go, gdy pokręciła głową.
– On przyjedzie dopiero jutro. Z tobą pierwszym chciałam porozmawiać.
– O nie… Sekrety? Resa, wiesz, że ja nie umiem takich rzeczy…
– Będziesz musiał się nauczyć.
– Ależ to wykluczone!
– Będziesz musiał – powtórzyła, rzucając przed krasnoluda pomięty kawałek pergaminu. – Tu chodzi o życie.
Veldah ostrożnie rozchylił rogi arkusza. Starczył mu rzut oka, by poznać skromne pismo elfa. Na treść nawet nie musiał patrzeć. Złożył z westchnieniem i oddał list kobiecie.
– Dostałem to samo. Znaczy… Ze mną też się pożegnał.
– Musimy to zatrzymać. Musimy go uratować.
– Resa, tego się nie da zatrzymać! – wybuchnął. – Ja wiem, że to straszne, ja też nigdy nie myślałem, że dotknie to kogoś mi bliskiego! Ale prawda jest prosta: elfy też umierają! Elfy mają swój czas Powrotu i niestety czas Laia wybił za naszego życia. I nic nie możemy zrobić, tak jak nie powstrzymamy śmierci stuletniego człowieka.
Mówił głośniej niż należało, ale chciał wyrzucić z głowy wszystkie wątpliwości, które atakowały, gdy tylko wracał myślami do tej sprawy. Nie po to spędził dziesiątki godzin w bibliotece, przedzierając się przez elfie pisma traktujące o Powrocie, by znów przeżywać te same rozterki. Resa przyjęła jego reakcję spokojnie, wręcz obojętnie. Poczekała, aż złapie oddech, napije się miodu, wreszcie podjęła:
– Też to wszystko słyszałam, też to wszystko znam. Ale jeśli mówię, że musimy go uratować, to znaczy, że wiem, co trzeba zrobić. Tylko to niebezpieczne. Może nawet trudniejsze niż misja, której się podjęliśmy ćwierć wieku temu. I Lai, w tej chorej rezygnacji – szarpnęła ze złością list – nie pozwoli nam dla siebie ryzykować.
– Może należy uszanować jego wolę, Resa? Ma osiem wieków za sobą, może to za wiele?
Zacisnęła pięści.
– Aż tak bronisz swojego spokoju? – syknęła. – On umiera!
– Aż tak pragniesz kolejnej przygody?!
Spięli się jak koty gotowe do skoku. Kiedyś skończyłoby się to awanturą, bo oboje byli gwałtownikami, ale czas nieco stępił im zęby. Resa zaklęła, zerwała się z ławy i… zaraz na nią opadła.
– Osiem wieków to na pewno za wiele, by przyjechać we właściwy dzień – wycedziła, pochylając głowę. – W takim razie, błagam, chociaż mi nie utrudniaj.
Elf szedł powoli między ławami, popychany przez nieźle już zawianych gości, zagubiony, jakby senny. Veldahowi starczył jeden rzut oka, by wiedzieć, że nie będzie Resie niczego utrudniać.
– Wybaczcie mi to spóźnienie – zaczął Lai, z lekkim ukłonem. – Chyba przeliczyłem się z siłami.
Resa i Veldah wymienili niespokojne spojrzenia. Czy to była zwykła pomyłka, czy umysł elfa gasł? Jego głos brzmiał dziwnie – jakby dochodził z daleka.
– Skoro jesteśmy tu wszyscy, trza rzecz opić! – wydusił z siebie Veldah.
Potrzebował choć na chwilę odejść, odetchnąć radosną atmosferą „Otwartego Domu”. Rzucił się ochoczo pomagać Seldzie, która musiała wytoczyć ze składziku kilka beczek wina.
– Izby wam pewnie trzeba – zagaiła, nie odrywając się od pracy. – Troje was będzie?
– Jak za starych, dobrych czasów. Znajdziesz nam jakiś kąt?
Spojrzał nieco niepewnie w kierunku wspólnej izby, w której ledwo dało się przejść tak, by nie nadepnąć na czyjeś posłanie.
– Żartujesz?! Jak kiedyś powiedziałam, że zawsze tu na was miejsce będzie czekało, tak jest. Choćby tu książęce weselisko było, zawsze wam ciepły pokój wyporządzę.
– Oj, nie gniewaj się. Tyle lat minęło, bym nie pomyślał...
– Ty już lepiej nie myśl – burknęła Selda i poczęła tłumaczyć, gdzie mają się udać na spoczynek.
Krasnolud zerknął szybko po składziku, w którym stali i upewniwszy się, że świadków nie ma, uścisnął starą przyjaciółkę.
– Ech, nawet nie wiesz, jak dobrze cię posłuchać – westchnął. – A teraz iść muszę. Dajże jeszcze z dzban miodu.
Gdy wrócił do głównej izby, jego dawni towarzysze broni dyskutowali cicho. Przyjrzał się im z daleka. Od Resy, choć skrzywdzonej przez życie, wciąż biła siła. Lai zaś zmienił się przerażająco. Kiedyś Veldah mawiał, że choćby elf przebrał się w strój żebraczy, obrósł czyrakami i wyłysiał, twarz zawsze zdradzi jego tytuł staroksiążęcy. Teraz zdradzała co najwyżej starość. Skóra na niegdyś pięknym obliczu nie pomarszczyła się wprawdzie zbytnio, ale wyblakła i przypominała bibułę, pod którą biegły sine żyłki. Oczy zmętniały, brązowe włosy zszarzały i luźno związane przypominały wiecheć słomy. To, co na kartach elfickich ksiąg brzmiało pięknie w swej melancholii, przybierało w rzeczywistości żałosne kształty. Veldah sklął się w myślach za naiwność.
Gdy Lai napisał, że jego Powrót się rozpoczął, krasnolud z całych sił pragnął wierzyć, że przyjaciela czeka dobry los. Że śmierć elfów jest łaskawa. Żadnych drgawek i zdychania w zaszczanym barłogu. Żadnego przerastania skałą, która wpierw zamyka w nieruchomym pancerzu ciała, by dopiero na koniec odebrać rozum. Elf, którego czas się kończył, słabł wprawdzie fizycznie, ale nie żałował tego. Codzienność mu obojętniała, traciła barwy i przerastała goryczą. Ruszał więc do Pierwotnego Drzewa, stawał przed długimi, krętymi schodami oplatającymi olbrzymi pień i rozpoczynał swój Powrót. Szedł, aż szum liści i śpiew ptaków usypiały go w końcu. I tam, ukołysany wśród konarów, zostawał na zawsze. Zrastał się z drzewem, stawał jedną z tysięcy gałęzi, które rozpościerały ochronny parasol nad świętą doliną.
Teraz, gdy Veldah patrzył na pozbawioną mimiki twarz przyjaciela i rezygnację bijącą z jego przygarbionych ramion, czuł, że wszystko się w nim buntuje. Przecież to Lai miał ich wszystkich przeżyć! To elfy umiały przez kolejne wieki żegnać odchodzących bliskich. One trwały, inni umierali. A jeśli ginęły, to z mieczem w ręku, z przyjaciółmi u boku! Veldah nie mógł przełknąć, że ktoś, kto wraz z nim stawiał czoła najgorszym koszmarom, umrze w goryczy i smutku, ślepy na piękno świata, który bronił.
– To nieuczciwe – burknął do siebie krasnolud.
– Nie, Lai, już ci kiedyś powiedziałam – perorowała ostro Resa, gdy Veldah dosiadł się z powrotem do stołu. – Doceniam dobre chęci, ale nie chcę twojego złota, ani…
– Wysłuchaj mnie do końca – westchnął elf. – Pamiętam dobrze twoją odmowę, ale teraz sytuacja się zmieniła. – Oparł łokcie na stole, nachylił się w stronę kobiety. – Ja odchodzę. To kwestia miesięcy, może roku czy dwóch. Tak naprawdę chwili. Po mnie zostają ziemie, pałace, kuźnie, skarbce.
Veldah uścisnął mocno nadgarstek Resy, która już bliska była wybuchu. Lai powoli mówił dalej.
– To, co leży w Pierwotnej Dolinie i na terenach Isilethin jest rodowe i tego los jest oczywisty. Lecz moje majątki nad jeziorem Ezeme to inna sprawa.
– Lai, po raz ostatni powtarzam, nie chcę od ciebie niczego!
– Ale ja czegoś od was chcę – warknął elf i przez moment zabrzmiał władczo jak kiedyś. Zaraz znów jednak zapadł się w sobie i ciszej kontynuował: – Ta część mojego majątku to pokłosie naszych wspólnych walk. Zdobyliśmy to razem…
– Podzieliliśmy się uczciwie. To moja wina, że zaufałam niewłaściwemu mężczyźnie i wszystko straciłam.
– Nie zgadzam się, ale to nieważne. Chciałbym, żeby to do was, obojga, wróciło, gdy ja odejdę. Wiem, Veldah, że w Migne wiele cię już nie czeka. Wiem, Resa, że nie będziesz w stanie wiecznie się tułać. Chciałbym, żebyście przejęli moje majątki nad Ezeme. Dla siebie i dla mnie… Chcę mieć pewność, że nie pójdą na zmarnowanie.
Veldah schylił głowę i kątem oka spojrzał na Resę. „Co teraz mu powiesz?” – rzucił w myślach. Kobieta przełknęła z trudem ślinę, zamrugała nerwowo jedynym okiem, po czym ujęła dłoń przyjaciela.
– Przepraszam, jak zwykle zbyt wyrywna jestem. Zrobimy, co będziemy mogli, żeby ułatwić ci to wszystko, ale… ten ostatni raz to ja was potrzebuję. Ciebie, nie twojego majątku niestety.
– Resa, chciałbym ci pomóc, ale dla mnie czas przygód się skończył.
– Bez ciebie i dla mnie lada moment się skończy – wydukała.
Lai skamieniał, Veldah zaś odwrócił twarz. Nie chciał przeszkadzać Resie, ale jej kłamstwa, na granicy szantażu, wzbudzały w nim obrzydzenie, którego nie potrafił ukryć.
– O czym ty mówisz? – spytał cicho elf.
– Chodźcie może lepiej do izby. Nie każdy powinien to usłyszeć.
W zaciszu ciepłego, ciasnego pokoiku podjęła opowieść, którą przed laty, gdzieś wśród mroczny lasów Fary, snuł Lai. Malowała obrazy bogów opuszczających ten świat, by tworzyć kolejne. Rzucających się w ciemność trwającą gdzieś za jego krańcami. Opowiadała o Ostatniej Bogini, która zakochana w tym, co stworzyła, ociągała się z odwrotem. Zapłaciła za to najwyższą cenę. W Kryształowych Górach ją i towarzyszący jej orszak duchów opadł mróz, jakiego nie sposób sobie wyobrazić.
– Zostali tam na zawsze. Uwięzieni głęboko w trzewiach lodowców, zatrzymani w czasie. Razem z nimi utkwiła tam magia, jakiej ani Czerpiący, ani Splatający nigdy nie dosięgną. Magia zdolna płoszyć samą śmierć, rozplatać więzy najpotężniejszy klątw.
– To legenda, w którą już nawet moi dziadowie nie wierzyli – odezwał się Lai.
– Co najmniej raz na wiek jacyś mądrale wypuszczali się w góry, by uwolnić choćby najsłabszego ducha i posiąść jego tajemnice – przypomniał Veldah, szarpiąc w zamyśleniu brodę. – I wszyscy wracali z niczym. Ci, którzy wrócili, oczywiście.
– Wiem, że byli tacy, którzy nie wrócili z niczym – odparła Resa.
Veldah nadstawił już ucha, bo nie brzmiało mu to na kolejne kłamstwo, ale Lai wtrącił, zmęczonym głosem:
– Nawet jeśli, jaki to ma związek z tobą?
Kobieta przesunęła palcami po bliźnie szpecącej twarz.
– Najpierw zaczęłam gorzej widzieć. Teraz coraz gorzej słyszę na prawe ucho – zaczęła cicho. – Byłam w Afimie i w Olden u Czcigodnych… Ta skaza się obudziła. Rozrasta się. Już nie starczy, że zabrała mi jedno oko. Zabierze mi sprawność, rozum, życie. Semah dostanie, czego chciał.
Veldah pochylił nisko głowę, by ukryć zmieszanie. Lai milczał, wpatrzony w Resę tym zamglonym spojrzeniem. Nie sposób było poznać, co się dzieje w jego głowie. Ona zaś kontynuowała:
– Zaczęłam szukać wyjaśnień, bo kolejni uczeni tylko rozkładali ręce. Takiej skazy jeszcze nie widzieli. Nie mogli uwierzyć, że te rany zadał mi człowiek. I w końcu znalazłam wyjaśnienie. Semah krótko przed Upadkiem szukał złota w Górach Kryształowych. Wówczas był jeszcze nikim. Wrócił już jako wojownik, którego poznaliśmy. Rozumiecie? Wiecie, co tam znalazł?!
– Resa… To tylko twoje przypuszczenia – odparł ostrożnie Veldah.
– Ale to moja ostatnia szansa! Proszę was… Nikt inny ze mną nie wyruszy w taką podróż. Choćbym rzuciła mu pod nogi całe twoje złoto, Lai. Sama nie dam rady. Wiem, że to wiele, wiem, że to ryzykowne, wiem, że nie jesteśmy tym, kim dwadzieścia lat temu, ale…
Pochyliła głowę. Czuła, że nie musi mówić więcej. Lai mógł nie pragnąć już świata dla siebie, ale wciąż jeszcze pamiętał, ile ten świat znaczy dla innych.
Leżąc na ciepłym posłaniu i nasłuchując miarowego oddechu przyjaciela, Veldah bił się z myślami. Elf spał jak kamień na sienniku obok. Czy mieli prawo zabierać mu spokojną śmierć i zmuszać go do wyprawy ponad siły? W pogoni za nadzieją, która mogła okazać się złudna? Sam krasnolud był gotów ryzykować życiem choćby dla tego cienia szansy. Im dłużej patrzył na Laia, tym bardziej pragnął pokłócić się o niego z losem.
„Ale przecież on nie da rady” – wymawiał sobie, a potem dodawał zaraz – „Ale przecież my nie damy rady bez niego”.
Przewracał się z boku na bok, klnąc w duchu swoje niezdecydowanie. Może powinien rano porozmawiać na osobności z Laiem? Tylko co zrobi, jeśli elf obróci się na pięcie i wróci do domu? Będzie czekał na list, w którym przeczyta o śmierci przyjaciela? Pojedzie sam, by zamarznąć jak te wszystkie duchy czy ich poszukiwacze? Wyrwał spod głowy poduszkę i przycisnął ją do twarzy.
– Jestem na to wszystko za stary! – jęknął, nieświadomy, że słowa wyrwały mu się z ust.
– Ja też – padło z głębi izby. – Ale nie mamy wyjścia. On nie zasłużył na taki koniec.
Krasnolud uniósł głowę i spojrzał na wspartą na łokciu kobietę. Śpiący między nimi Lai nawet nie drgnął. Z legendarnej czujności, która sprawiała, że nocami nie potrzebowali wyznaczać sobie wart, nie pozostało nic.
============================================================================
[15 listopada] Adrianna vs P.Yonk
3Chciałbym i to bardzo napisać, że TAK, ale z ust wyrywa się tylko NIE.
Tekst pierwszy wprowadza nas w tekst monologiem, co to drzewa mogą a czego nie potrafią, więc durni ludzi odbierający świat na innych częstotliwosciach nigdy się z nimi nie dogadają. Później mamy kopciuszka, któremu wyrusł siusiak i teraz musi znosić towarzystwo wrednych braci vel ciemiężycieli. Dziewczynek zwany Sierotą był jednak nie lada Terminatorem sam wszystko robił, a po godzinach urzędowych pomagał sąsiadom za darmo. Pewnego dnia fura, skóra i komóra miały odmienić jego życie na zawsze, choć zaczęło się od małego melodramatu, bo trzech gnojków nie zamierzało go ze soba zabrać na tajemniczą wyprawę. Szli przez kilka dni spotykając to różne cyrkowe postaci, nie podejrzewając nawet jakie to niebezpieczne z uwagi na wilki, które tam grasowały...
Sierotkowi, który miał na drugie Empatia, a z ust wylewały się całe masy koktajlu zwanego Litością nie przeszkodziło nawet to, że przyrodni bracia chcą go zeżreć, wieszając na drzewie jak źle wyżniętą parę portek.
Nie będę dalej spojlerował, więc resztę trza se doczytać.
Tak czy siak tekst mnie wcale nie zauroczył i średnio rozbawił, a, że jest wrednym grubasem, to autorowi napisze tylko... mogłeś się lepiej postarać.
Fabuła - 1
Warsztat - 1.5
Wrażenia ogólne - 0.5
Tekst drugi
Miał być, chwytający za serce ubaw i uczta czytelnika a wyszedł z tego dramat psychologiczny. Ktoś, kiedyś śpiewał Show must go on, ale mój software widać jest nie kompatybilny z tym, co chciał przekazać autor i zamiast miło spędzonego czasu wyszło; teraz, kiedyś - dziś, wczoraj plus krasnoludzko - elficka psychologia dla myślących inaczej.
Skoro to miała być zabawa i relaks przed czymś poważniejszym, to dla mnie zabrakło tej zabawy słowem i pomysłu.
- Trzech kolesi w psychiatryku. Jeden myśli, że jest krasnoludem, drugi elfem... itd.
- Reżyser teatralny kompletuje obsadę do filmu dla dorosłych, który kręci w tajemnicy w lesie i zamiast aktorów złażą się...
Fabuła - 0.5
Warsztat - 2
Wrażenia ogólne - 1
Tekst pierwszy wprowadza nas w tekst monologiem, co to drzewa mogą a czego nie potrafią, więc durni ludzi odbierający świat na innych częstotliwosciach nigdy się z nimi nie dogadają. Później mamy kopciuszka, któremu wyrusł siusiak i teraz musi znosić towarzystwo wrednych braci vel ciemiężycieli. Dziewczynek zwany Sierotą był jednak nie lada Terminatorem sam wszystko robił, a po godzinach urzędowych pomagał sąsiadom za darmo. Pewnego dnia fura, skóra i komóra miały odmienić jego życie na zawsze, choć zaczęło się od małego melodramatu, bo trzech gnojków nie zamierzało go ze soba zabrać na tajemniczą wyprawę. Szli przez kilka dni spotykając to różne cyrkowe postaci, nie podejrzewając nawet jakie to niebezpieczne z uwagi na wilki, które tam grasowały...
Sierotkowi, który miał na drugie Empatia, a z ust wylewały się całe masy koktajlu zwanego Litością nie przeszkodziło nawet to, że przyrodni bracia chcą go zeżreć, wieszając na drzewie jak źle wyżniętą parę portek.
Nie będę dalej spojlerował, więc resztę trza se doczytać.
Tak czy siak tekst mnie wcale nie zauroczył i średnio rozbawił, a, że jest wrednym grubasem, to autorowi napisze tylko... mogłeś się lepiej postarać.
Fabuła - 1
Warsztat - 1.5
Wrażenia ogólne - 0.5
Tekst drugi
Miał być, chwytający za serce ubaw i uczta czytelnika a wyszedł z tego dramat psychologiczny. Ktoś, kiedyś śpiewał Show must go on, ale mój software widać jest nie kompatybilny z tym, co chciał przekazać autor i zamiast miło spędzonego czasu wyszło; teraz, kiedyś - dziś, wczoraj plus krasnoludzko - elficka psychologia dla myślących inaczej.
Skoro to miała być zabawa i relaks przed czymś poważniejszym, to dla mnie zabrakło tej zabawy słowem i pomysłu.
- Trzech kolesi w psychiatryku. Jeden myśli, że jest krasnoludem, drugi elfem... itd.
- Reżyser teatralny kompletuje obsadę do filmu dla dorosłych, który kręci w tajemnicy w lesie i zamiast aktorów złażą się...
Fabuła - 0.5
Warsztat - 2
Wrażenia ogólne - 1
[15 listopada] Adrianna vs P.Yonk
4Tekst 1
P.Yonk
Fabuła - 2
Warsztat -2
Wrażenia ogólne -3
Tekst 2
Adrianna
Fabuła -2
Warsztat -3
Wrażenia ogólne -2
P.Yonk
Fabuła - 2
Warsztat -2
Wrażenia ogólne -3
Tekst 2
Adrianna
Fabuła -2
Warsztat -3
Wrażenia ogólne -2
No one said that would be easy.
[15 listopada] Adrianna vs P.Yonk
5Ja się wypowiem, ja. Wiadomka, największy fan PRPF i gatunku w ogóle. Czyli przyjdzie mi łatwiej niż innym pozytywne nastawienie 
No to chciałem oświadczyć, że ta bitwa jest bardzo <długie szukanie właściwego przymiotnika> SYMPATYCZNA. I tego przymiotnika prosiłbym nie deprecjonować, gdyż mało tego, że Szanowni Autorzy nie pozostawili mnie – jako Czytelnika – obojętnym, to jeszcze konotację ma owo określenie jednoznacznie pozytywne.
I zeznaję całkowicie poważnie i szczerze, co łatwo sprawdzić, gdyż w powyższej opinii nie pojawia się żadna wzmianka o reklamie Apartu.
Tekst pierwszy.
Pan Tarantula, o wiele mnie wzrok nie myli.
Fabuła – 3
Warsztat – 2,5
O, tu trzeba coś. Tekst mianowicie przepatrzony, ale nie całkiem dokładnie. Drobne potknięcia widzę, że choćby szyk przestawny we wstępie trochę nachalny, gdzieś zaimek dzierżawczy nie taki, albo malutkie powtórzenie. Za to stylizacja bardzo poprawna, bez udziwnień, prosto i ładnie.
Wrażenie ogólne – 3
Nic złego nie widzę w wykorzystaniu najbardziej korzennych archetypów, bo, jak zwykle w takich przypadkach, chodzi o poziom wykonania, a ten jest satysfakcjonujący. Bardzo mi się podobało objechanie bramki z karczmą, twórcze i inteligentne. No i wszechobecność humoru w tekście.
Tekst drugi.
Pani Kozica Czy tam Inny Parzystokopytny z Awataru.
Fabuła – 3
Warsztat – 3
Solidnie. Bardzo solidnie. Wszystkie atrybuty gatunku jak trzeba. Imiona (zawsze mnie uśmiechają) proste i niewydumane. Dobry styl, tu i ówdzie sugerujący epickość, tu i ówdzie skupiony na szczególe.
Wrażenie ogólne – 2,5
Dość zdumiewające, albowiem szybko, od wejścia krasnoluda się zaciekawiłem, co będzie dalej. Czyli wciągnęło. Postacie ciekawe, trochę psychologii i dobre ustawienie warunków wyjściowych, zapowiadające spore możliwości.
Za co minusik? Ano, nie jestem fanem hollywoodzkiego kodeksu i – choć rozumiem konieczność zawieszenia niewiary by wejść w konwencję – ta księżniczka-wojowniczka mnie ugryzła.
Drugi zarzut – znacznie poważniejszy
- to brak porządnego grupowego mordobicia, a przynajmniej próby sił z jakimś kmiotem. No przecież to niezbędna przyprawa PRPF w karczmie, nie?
A co do bitwy, to doceniam brak spiny, tej, która gubi młodych, zapalczywych fantastów, która powoduje powstawanie napuszonych (za granicą śmieszności) wydmuszek z bombastycznymi wizerunkami bohaterów i takimiż dialogami.
Lajk. Bezwględnie. W obu przypadkach.
A to się porobiło...

No to chciałem oświadczyć, że ta bitwa jest bardzo <długie szukanie właściwego przymiotnika> SYMPATYCZNA. I tego przymiotnika prosiłbym nie deprecjonować, gdyż mało tego, że Szanowni Autorzy nie pozostawili mnie – jako Czytelnika – obojętnym, to jeszcze konotację ma owo określenie jednoznacznie pozytywne.
I zeznaję całkowicie poważnie i szczerze, co łatwo sprawdzić, gdyż w powyższej opinii nie pojawia się żadna wzmianka o reklamie Apartu.
Tekst pierwszy.
Pan Tarantula, o wiele mnie wzrok nie myli.
Fabuła – 3
Warsztat – 2,5
O, tu trzeba coś. Tekst mianowicie przepatrzony, ale nie całkiem dokładnie. Drobne potknięcia widzę, że choćby szyk przestawny we wstępie trochę nachalny, gdzieś zaimek dzierżawczy nie taki, albo malutkie powtórzenie. Za to stylizacja bardzo poprawna, bez udziwnień, prosto i ładnie.
Wrażenie ogólne – 3
Nic złego nie widzę w wykorzystaniu najbardziej korzennych archetypów, bo, jak zwykle w takich przypadkach, chodzi o poziom wykonania, a ten jest satysfakcjonujący. Bardzo mi się podobało objechanie bramki z karczmą, twórcze i inteligentne. No i wszechobecność humoru w tekście.
Tekst drugi.
Pani Kozica Czy tam Inny Parzystokopytny z Awataru.
Fabuła – 3
Warsztat – 3
Solidnie. Bardzo solidnie. Wszystkie atrybuty gatunku jak trzeba. Imiona (zawsze mnie uśmiechają) proste i niewydumane. Dobry styl, tu i ówdzie sugerujący epickość, tu i ówdzie skupiony na szczególe.
Wrażenie ogólne – 2,5
Dość zdumiewające, albowiem szybko, od wejścia krasnoluda się zaciekawiłem, co będzie dalej. Czyli wciągnęło. Postacie ciekawe, trochę psychologii i dobre ustawienie warunków wyjściowych, zapowiadające spore możliwości.
Za co minusik? Ano, nie jestem fanem hollywoodzkiego kodeksu i – choć rozumiem konieczność zawieszenia niewiary by wejść w konwencję – ta księżniczka-wojowniczka mnie ugryzła.
Drugi zarzut – znacznie poważniejszy

A co do bitwy, to doceniam brak spiny, tej, która gubi młodych, zapalczywych fantastów, która powoduje powstawanie napuszonych (za granicą śmieszności) wydmuszek z bombastycznymi wizerunkami bohaterów i takimiż dialogami.
Lajk. Bezwględnie. W obu przypadkach.
A to się porobiło...
[15 listopada] Adrianna vs P.Yonk
6Otóż to! Też jestem pozytywnie wstrząśnięta. No bo żeby PRPF? Tak? To tak się da?Leszek Pipka pisze: (śr 18 lis 2020, 00:14) Lajk. Bezwzględnie. W obu przypadkach.
A to się porobiło...

Zacznę od tekstu drugiego, bo czytałam go jako pierwszy.
Tekst II
Zainteresowało. Wciągnęło. Zrobiło to, co PRP zrobić powinien. Pokazało świat, bohaterów, Sprawę. Jestem pełna podziwu, bo misja, elf, krasnolud, karczma... OMG. Schemat zrealizowany. A nudno nie jest. Podoba mi się ta Sprawa. Podoba mi się ta misja. Przeczytałabym tę PF.
Fabuła: 3
Kupuję.
Warsztat: 2
Ten fragment jest zdecydowanie do poprawki. Chyba najsłabszy w całym tekście:
Ogólne wrażenia: 3ithi pisze: (ndz 15 lis 2020, 17:31) Gdy Lai napisał, że jego Powrót się rozpoczął, krasnolud z całych sił pragnął wierzyć, że przyjaciela czeka dobry los. Że śmierć elfów jest łaskawa. Żadnych drgawek i zdychania w zaszczanym barłogu. Żadnego przerastania skałą, która wpierw zamyka w nieruchomym pancerzu ciała, by dopiero na koniec odebrać rozum. Elf, którego czas się kończył, słabł wprawdzie fizycznie, ale nie żałował tego. Codzienność mu obojętniała, traciła barwy i przerastała goryczą. Ruszał więc do Pierwotnego Drzewa, stawał przed długimi, krętymi schodami oplatającymi olbrzymi pień i rozpoczynał swój Powrót. Szedł, aż szum liści i śpiew ptaków usypiały go w końcu. I tam, ukołysany wśród konarów, zostawał na zawsze. Zrastał się z drzewem, stawał jedną z tysięcy gałęzi, które rozpościerały ochronny parasol nad świętą doliną.
Teraz, gdy Veldah patrzył na pozbawioną mimiki twarz przyjaciela i rezygnację bijącą z jego przygarbionych ramion, czuł, że wszystko się w nim buntuje. Przecież to Lai miał ich wszystkich przeżyć! To elfy umiały przez kolejne wieki żegnać odchodzących bliskich. One trwały, inni umierali. A jeśli ginęły, to z mieczem w ręku, z przyjaciółmi u boku! Veldah nie mógł przełknąć, że ktoś, kto wraz z nim stawiał czoła najgorszym koszmarom, umrze w goryczy i smutku, ślepy na piękno świata, który bronił.
– To nieuczciwe – burknął do siebie krasnolud.
Tekst I
Jasny gwint! Transowa baśń terapeutyczna! Bardzo dobrze zbudowana! Niezbyt, co prawda, to widzę jako PRPF (chociaż kto wie, końcówka sugeruje, że można by wyprowadzić stamtąd jakiś dalszy ciąg, niemniej wydaje mi się to karkołomne) ale jako zamknięta całość - świetna. To wbicie gwoździa w kulminacyjnym punkcie - i z mojej podświadomości wypływa dziki wrzask: Nie tylko karczma, bracia też byli iluzją, nie było ich, nigdy ich nie było! A jeśli nie było, to co mi właściwie do tej pory przeszkadzało?

Fabuła: 2
Ale tylko ze względu na założenie, że miał być PRPF. Gdyby to miało być zamknięte opowiadanie, dałabym 3.
Warsztat: 2
Są potknięcia, ale jaka piękna i skuteczna struktura!
Ogólne wrażenia: 3
Oczywiście nieunikniona metafora, węgorz lub gwiazda, oczywiście czepianie się obrazu, oczywiście fikcja ergo spokój bibliotek i foteli; cóż chcesz, inaczej nie można zostać maharadżą Dżajpur, ławicą węgorzy, człowiekiem wznoszącym twarz ku przepastnej rudowłosej nocy.
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
Julio Cortázar: Proza z obserwatorium
Ryju malowany spróbuj nazwać nienazwane - Lech Janerka
[15 listopada] Adrianna vs P.Yonk
7To ja króciuteńko, bo w zasadzie mogłabym się podpisać pod poprzednimi postami.
Tekst 1 - bardzo podoba mi się koncepcja gawędzenia z drzewami na początku. Poczułam się tak, jakby ktoś mi opowiadał to PRF, a nie jakbym je czytała... Napisane dobrze, lekko, jakoś tak "po swojsku", bez fanfaronady.
Fabuła: 2,8
Warsztat: 3
Wrażenia ogólne: 3
Tekst 2 - ujmujące portrety psychologiczne postaci. Bije z tego tekstu jakaś zaduma, głębia... Coś jakby "patrzysz w otchłań, i ona patrzy na ciebie", nawet nie wiem, jak to ująć, ale byłam przez większą część tego PRF zahipnotyzowana językiem, emocjami. Ten rozdział jest chyba najbliższy tej fantastyce, którą lubię.
Fabuła: 3
Warsztat: 3
Wrażenia ogólne: 3
Brawo dla Państwa Autorów!
Tekst 1 - bardzo podoba mi się koncepcja gawędzenia z drzewami na początku. Poczułam się tak, jakby ktoś mi opowiadał to PRF, a nie jakbym je czytała... Napisane dobrze, lekko, jakoś tak "po swojsku", bez fanfaronady.
Fabuła: 2,8
Warsztat: 3
Wrażenia ogólne: 3
Tekst 2 - ujmujące portrety psychologiczne postaci. Bije z tego tekstu jakaś zaduma, głębia... Coś jakby "patrzysz w otchłań, i ona patrzy na ciebie", nawet nie wiem, jak to ująć, ale byłam przez większą część tego PRF zahipnotyzowana językiem, emocjami. Ten rozdział jest chyba najbliższy tej fantastyce, którą lubię.
Fabuła: 3
Warsztat: 3
Wrażenia ogólne: 3
Brawo dla Państwa Autorów!
Istnieje cel, ale nie ma drogi: to, co nazywamy drogą, jest wahaniem.
F. K.
Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/
F. K.
Uwaga, ogłaszam wielkie przenosiny!
Można mnie od teraz znaleźć
o tu: https://mastodon.social/invite/48Eo9wjZ
oraz o tutaj: https://ewasalwin.wordpress.com/
[15 listopada] Adrianna vs P.Yonk
8Mam kłopot.
Tekst pierwszy, Pająka, nie jest tekstem fantasy. Baardzo w każdym razie bym dyskutował nad jego przynależnością gatunkową.
Bitwa jest wyrównana, bo to, co Pająk traci na kulturze słowa (nad stylem to by wypadało popracować jeszcze
), wyrównuje fabułą, u niego jest pewna całostka, gdy u Adrianny to ledwie zarys, rzeczywiście wstęp, choć za to portrety psychologiczne bardzo zacne.
Sprawiedliwie będzie dać po 8 punktów każdemu
Niemniej, poza oceną, istotne jest co innego: łamiąc konwencję pojedynku, zadaję sobie pytanie, czy czytałbym dalej, gdyby autorzy ciągnęli swe opowieści? I odpowiedź brzmi tak: te teksty są dobre, ale ja za fantasy czy baśniowymi przypowieściami nie przepadam, za stary już na to jestem
ale jest jedna rzecz, o której bym czytał na pewno. Adrianno, masz tam element, który mnie skrobnął niezwykle mocno - pomysł na sposób, w jaki elfy umierają. Jeśli to Twój patent, gratuluję, zazdroszczę i domagam się rozwinięcia 
Tekst pierwszy, Pająka, nie jest tekstem fantasy. Baardzo w każdym razie bym dyskutował nad jego przynależnością gatunkową.
Bitwa jest wyrównana, bo to, co Pająk traci na kulturze słowa (nad stylem to by wypadało popracować jeszcze

Sprawiedliwie będzie dać po 8 punktów każdemu

Niemniej, poza oceną, istotne jest co innego: łamiąc konwencję pojedynku, zadaję sobie pytanie, czy czytałbym dalej, gdyby autorzy ciągnęli swe opowieści? I odpowiedź brzmi tak: te teksty są dobre, ale ja za fantasy czy baśniowymi przypowieściami nie przepadam, za stary już na to jestem


Mówcie mi Pegasus 
Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak

Miłek z Czarnego Lasu http://tvsfa.com/index.php/milek-z-czarnego-lasu/ FB: https://www.facebook.com/romek.pawlak
[15 listopada] Adrianna vs P.Yonk
9Test I:
Fabuła: 2
Warsztat:3
Wrażenia ogólne:2.
Nie pasuje mi, że miał być pierwszy rozdział, a wyszła skończona całość. Ponadto, mieszany styl. Wypowiedzi Hanki brzmią całkiem współcześnie. No i te coachingowe wstawki... No, jakoś nie
Tekst II:
Fabuła: 3.
Warsztat: 2
Wrażenia ogólne: 2,5
Fabuła interesująca, spójna, świat wydaje się dopracowany - widać ze wzmianek. Co do warsztatu, przeszkadzała mi dosłowność - oczekiwałabym jednak bardziej subtelnego przedstawienia psychologii bohaterów. Ale, ogólnie, czytałabym dalej
Fabuła: 2
Warsztat:3
Wrażenia ogólne:2.
Nie pasuje mi, że miał być pierwszy rozdział, a wyszła skończona całość. Ponadto, mieszany styl. Wypowiedzi Hanki brzmią całkiem współcześnie. No i te coachingowe wstawki... No, jakoś nie

Tekst II:
Fabuła: 3.
Warsztat: 2
Wrażenia ogólne: 2,5
Fabuła interesująca, spójna, świat wydaje się dopracowany - widać ze wzmianek. Co do warsztatu, przeszkadzała mi dosłowność - oczekiwałabym jednak bardziej subtelnego przedstawienia psychologii bohaterów. Ale, ogólnie, czytałabym dalej

"ty tak zawsze masz - wylejesz zawartośc mózgu i musisz poczekac az ci sie zbierze, jak rezerwuar nad kiblem" by ravva
"Between the devil and the deep blue sea".
"Between the devil and the deep blue sea".
[15 listopada] Adrianna vs P.Yonk
10Tekst I
Uczucia mieszane. Bo o drzewach i mądrości wieków i ptasich odchodach. Chyba nie w mój gust to trafia. Stylizacja językowa całkiem dobrze wyszła. Niemniej to przypowieść raczej, niż początek powieści.
Fabuła: 1,5
Warsztat:2
Wrażenia ogólne:2
Tekst II
Porusza poważny temat. Melancholijne. Podobało mi się zderzenie wyobrażenia z realiami śmierci. Myślę, że czytałabym dalej. Ale mała dynamika akcji, potrzebowałabym czegoś więcej niż rozmów i przemyśleń bohaterów?
Fabuła: 2
Warsztat:2
Wrażenia ogólne:2,5
Uczucia mieszane. Bo o drzewach i mądrości wieków i ptasich odchodach. Chyba nie w mój gust to trafia. Stylizacja językowa całkiem dobrze wyszła. Niemniej to przypowieść raczej, niż początek powieści.
Fabuła: 1,5
Warsztat:2
Wrażenia ogólne:2
Tekst II
Porusza poważny temat. Melancholijne. Podobało mi się zderzenie wyobrażenia z realiami śmierci. Myślę, że czytałabym dalej. Ale mała dynamika akcji, potrzebowałabym czegoś więcej niż rozmów i przemyśleń bohaterów?
Fabuła: 2
Warsztat:2
Wrażenia ogólne:2,5
[15 listopada] Adrianna vs P.Yonk
11Też mam kłopot, jak i Romek. No ale spróbujemy...
Tekst I
Pierwszy problem jest taki, że tekst nie spełnia wymogu gatunkowego - nie jest to fantasy. Problem drugi - tak naprawdę nie jest to też pierwszym rozdziałem powieści, bo jego faktyczną treścią jest opowiadanie (przypowieść?) o Sierocie. I to opowiadanie samo w sobie jest generalnie w porządku (po przyzwyczajeniu się do maniery narracyjnej, bo z początku - szczególnie w pierwszym fragmencie, tym przed gwiazdkami - męczyła mnie okrutnie), no tylko niestety już całościowo tekst w większości nie spełnia wymogów bitwy
Tego właściwego pierwszego rozdziału zostało w tekście w zasadzie kilka linijek, na samym końcu - i przyznam się, że właśnie tę historię przeczytałabym znacznie chętniej, nawet pomimo maksymalnej skrótowości dialog pomiędzy dziadem i królem jest wciągający i intrygujący. No i jeszcze na plus - fajne, nieoczywiste użycie motywu karczmy.
Ocena
Fabuła: 1,5
Warsztat: 3
Wrażenia ogólne: 1,5
Ogółem: 6
Tekst II
Tutaj natomiast warunki gatunkowo - rekwizytowe wypełnione są w 100%
Jest i pierwszy rozdział, i fantasy, i karczma - w ujęciu, którego najbardziej się można było spodziewać, widząc tematykę bitwy. Stylistycznie - a co ja ci mam powiedzieć innego, Autorko, niż po raz tysięczny, że twój sposób opowiadania wielbię i czczę?
Potoczyście, soczyście, samo dobre - a już opis elfiej śmierci po prostu piękny (i w treści, i w formie). Podobają mi się też portrety psychologiczne postaci, jest w nich taka fajna prawdziwość. Natomiast z minusów - koszmarny natłok nazw własnych, w takiej króciźnie ciężko jest to ogarnąć, bo nie ma kiedy się do nich przyzwyczaić.
Ocena
Fabuła: 2
Warsztat: 3
Wrażenia ogólne: 2,5
Ogółem: 7,5
Tekst I
Pierwszy problem jest taki, że tekst nie spełnia wymogu gatunkowego - nie jest to fantasy. Problem drugi - tak naprawdę nie jest to też pierwszym rozdziałem powieści, bo jego faktyczną treścią jest opowiadanie (przypowieść?) o Sierocie. I to opowiadanie samo w sobie jest generalnie w porządku (po przyzwyczajeniu się do maniery narracyjnej, bo z początku - szczególnie w pierwszym fragmencie, tym przed gwiazdkami - męczyła mnie okrutnie), no tylko niestety już całościowo tekst w większości nie spełnia wymogów bitwy

Ocena
Fabuła: 1,5
Warsztat: 3
Wrażenia ogólne: 1,5
Ogółem: 6
Tekst II
Tutaj natomiast warunki gatunkowo - rekwizytowe wypełnione są w 100%


Ocena
Fabuła: 2
Warsztat: 3
Wrażenia ogólne: 2,5
Ogółem: 7,5
Dobra architektura nie ma narodowości.
s
s
[15 listopada] Adrianna vs P.Yonk
12Przedpiścy tak dokumentnie oba teksty zanalizowali, że zupełnie nie mam nic do dodania merytorycznie. Nawet względem subiektywnego wrażenia Leszek mnie wyprzedził - oba są właśnie sympatyczne, może tylko lekko przyprószone listopadową melancholią (II szczególnie). Aczkolwiek ja w tym widzę też trochę problem. W obu brakuje mi trochę jakieś dynamiki, kopa z półobrotu, który wrzuciłby mnie w resztę książki. I nie mówię to o mord obiciu, ale pewnym zawiązania supełka, który później będziemy przez te kolejne rozdziały rozplątywać. Bo wszak miał być to PRPF, a wyszyły sympatyczne przypowiastki, stanowiące (dla mnie) niemal zamknięte konstrukcje.
Tekst I
Fabuła: 2.5
Warsztat: 2
Wrażenia ogólne: 2
Ogółem: 6.5
Tekst II
Fabuła: 2
Warsztat: 2.5
Wrażenia ogólne: 2.5
Ogółem: 7
Tekst I
Fabuła: 2.5
Warsztat: 2
Wrażenia ogólne: 2
Ogółem: 6.5
Tekst II
Fabuła: 2
Warsztat: 2.5
Wrażenia ogólne: 2.5
Ogółem: 7
[15 listopada] Adrianna vs P.Yonk
13Tekst 1
Fabuła - 2,3
Warsztat - 2,4
Wrażenia ogólne - 2,6
Ładne to i poczciwe. I czytable. Znaczy przyjemne w odbiorze, czytaniu, ten tekst jest naprawdę dobry. Oba teksty są dobre, składne i 'miłe' w odbiorze z mojej strony. Mimo że krócizny, to takie krócizny czyta się z przyjemnością. Godna opowiastka bitwy literackiej na Wery
. Styl mnie nie gryzł, dobrze się czytało. Pasuje mi taki układ, dogadałbym się z autorem. No i biorę, że jest to fantasy, przecież pojawiają się kowale, królowie. Tego dziś nie ma
. I wszystko widziałem oczyma świata fantasy, nie barwami naszych polskich wsi
.
Tekst 2
Fabuła - 2,8
Warsztat - 2,6
Wrażenia ogólne - 2,8
No, myślałem, że poprzeczka jest zawieszona wysoko, ale ten tekst swobodnie sobie poradził z poziomem bitwy i szczerze nie czytałem dawno tak dobrej bitwy. W króciakach ciężko zawrzeć wiele, co ujmie, natomiast tutaj wszystko rośnie schematem, ale nie, nie: miałem pierwsze zdanie napisać, że oryginalnie. Tak, czasem bawią mnie opinie o karczmach i oklepanych schematach. Ale tutaj tekst rośnie. Na wejściu krasnolud, powitanie, przysiadnięcie (sic!) do jednego stołu, potem intryga, kwestia śmierci Elfa, wyciągnięcie reki, aż wreszcie odczuwa się emocje. I co najważniejsze, krótki taki tekst, a bohaterowie już 'przedstawieni'. Już jest ich zarys, sposób bycia, charakterystyka. Nie znamy szczegółów zalet i wad, ale tak szybko dało się wyłożyć na tacy kilka postaci i je dobrze zarysować. I tego można pozytywnie zazdrościć. Było lepiej niż w poprzednim. I ten tekst jest bogatszy językowo. Niby pierwszy rozdział, ale zamknięty. I wielkie pole do kontynuacji, ale chyba typowej powieści fantasy. Tyle że napisanej na wysokim poziomie, patrząc na zdolności autorki
.
Dobrze przygotowane teksty do bitwy, nie ma śladów nieschludności.
A oceny z dziesiętnymi (zaokrągliłem po wyliczeniach do trzech miejsc po przecinku po długiej i czasochłonnej aproksymacji wszystkich zależnych, co by było sprawiedliwie dla tekstu, bo ocena 0-3 jest bardzo wąskim spektrum, więc musiałem poszerzyć skalę za pomocą lupy). Powodzenia w liczeniu.
Fabuła - 2,3
Warsztat - 2,4
Wrażenia ogólne - 2,6
Ładne to i poczciwe. I czytable. Znaczy przyjemne w odbiorze, czytaniu, ten tekst jest naprawdę dobry. Oba teksty są dobre, składne i 'miłe' w odbiorze z mojej strony. Mimo że krócizny, to takie krócizny czyta się z przyjemnością. Godna opowiastka bitwy literackiej na Wery



Tekst 2
Fabuła - 2,8
Warsztat - 2,6
Wrażenia ogólne - 2,8
No, myślałem, że poprzeczka jest zawieszona wysoko, ale ten tekst swobodnie sobie poradził z poziomem bitwy i szczerze nie czytałem dawno tak dobrej bitwy. W króciakach ciężko zawrzeć wiele, co ujmie, natomiast tutaj wszystko rośnie schematem, ale nie, nie: miałem pierwsze zdanie napisać, że oryginalnie. Tak, czasem bawią mnie opinie o karczmach i oklepanych schematach. Ale tutaj tekst rośnie. Na wejściu krasnolud, powitanie, przysiadnięcie (sic!) do jednego stołu, potem intryga, kwestia śmierci Elfa, wyciągnięcie reki, aż wreszcie odczuwa się emocje. I co najważniejsze, krótki taki tekst, a bohaterowie już 'przedstawieni'. Już jest ich zarys, sposób bycia, charakterystyka. Nie znamy szczegółów zalet i wad, ale tak szybko dało się wyłożyć na tacy kilka postaci i je dobrze zarysować. I tego można pozytywnie zazdrościć. Było lepiej niż w poprzednim. I ten tekst jest bogatszy językowo. Niby pierwszy rozdział, ale zamknięty. I wielkie pole do kontynuacji, ale chyba typowej powieści fantasy. Tyle że napisanej na wysokim poziomie, patrząc na zdolności autorki

Dobrze przygotowane teksty do bitwy, nie ma śladów nieschludności.
A oceny z dziesiętnymi (zaokrągliłem po wyliczeniach do trzech miejsc po przecinku po długiej i czasochłonnej aproksymacji wszystkich zależnych, co by było sprawiedliwie dla tekstu, bo ocena 0-3 jest bardzo wąskim spektrum, więc musiałem poszerzyć skalę za pomocą lupy). Powodzenia w liczeniu.
Pisarz miłości.
[15 listopada] Adrianna vs P.Yonk
14Wrażenia pisane w trakcie czytania i po czytaniu.
T1
Bajkowy początek, zalatujący sztampą. Bo ludzie to nie słuchają, tylko wszystko, co wokół. Inwersji sporo, dziwnie to brzmiało. Zdania bez czasowników - spoko, bo nie było ściany tekstu, ale dziwnie. Długi wstęp, w którym niewiele jest. Ale łapie uwagę. Z kolei początek po *** już mnie zniechęca.
Pamięć. Może to opowieść o pamięci?
Ciekawe, że orzeczenia przeważnie masz na końcu.
Stylizacja stylizacją, ale dialogi to masz takie momentami, że mi się nie chce w nie wierzyć.
Zaraz. Ksiądz, rzeźnik, bandyta. Srebrne dukaty przy żniwach? Bogata wieś.
Zdziwię się, jeżeli zakończenie opowieści realizującej schemat Kopciuszka, dobrego Samarytanina, opowieści z Harry'ego Pottera i innych bajek, będzie nieoczywiste.
Ta narracja Yody męcząca się robi.
Dobra, był zwrot, ale był też happy end. Gdyby to był pierwszy rozdział PF, to powiedziałeś za dużo. Zbudowałeś napięcie, a przekłucie karczmy spuściło parę. I co, w kolejnych rozdziałach mam słuchać bajań o tym, jak mu się dobrze żyło jako kowalowi?
Dopowiadanie o wiedzy przebijającej bańkę iluzji - NIE. Po co? Co ja głupia jestem, że musisz mi tłumaczyć? Dopowiadanie jest złe. Mogłam sobie wsadzić mnóstwo rzeczy pod ten gwóźdź i pod tę karczmę, a wcześniej pod umoralniające sentencje, a tak puf!
Jest potencjał, ale jest i sztampa, którą można jeszcze ograć. I to okropne dopowiadanie. I niebezpieczeństwo bajek - jeżeli to nie będzie książka o bajaniu lub o tym bajarzu/młodzieńcu, to o czym? Co obiecujesz, a co faktycznie nam potem przedstawisz? Jakie konsekwencje ta bajka będzie miała później? Dlaczego przyroda pojawiła się na początku i zajęła kilka akapitów, a potem już jej nie było? Po co to wszystko było?
Podobał mi się obraz karczmy, która okazała się "nadmuchana" i pękła od gwoździa. ALE za szybko. To można ładnie podprowadzić. Gadasz wcześniej strasznie dużo, a tu nagle przyspieszasz i taki ładny obrazek ściskasz do kilku zdań. Co? Znaki się skończyły? Szkoda.
Ach, jeszcze ten męczący Yoda. Jako stylizacja ok, ale tę stylizację można rozwinąć, żeby orzeczeń ciągle na końcu nie być musiało. Uatrakcyjnić to można.
T2
Karczma w pierwszym zdaniu. Uderzenie wiatru przez uchylone drzwi? To słabe jakieś. Może jest mocniejszy obraz? Typu, że drzwi się otwierają z łoskotem. Bo "uderzenie" przez "uchylone" to nic nie robi prawie. Jak uderza, to niech huknie.
Dobrze, że "powłóczyste szaty", a nie "spojrzenie"...
No fantasy to tutaj na pełnej kurze. Krasnoludy, blizny i spotkanie w karczmie. Jak jeszcze na koniec ruszą na wyprawę, to krzyknę "bingo!". Tolkienowsko bardziej.
Nie wiem, czy otwieranie książki sceną z długimi dialogami dziś złapie uwagę. Bo niby czytam, a gdzieś się po tym tekście ślizgam. Bardzo dużo informacji, dla mnie nawet to jest zbyt informacyjne. Gdzie emocje?!
"Tu chodzi o życie" - no, nareszcie jakaś stawka.
Krasnoludy i elfy... no, bingo się zapełnia...
Typowe "wezwanie do wyprawy", potem odrzucenie wyzwania, potem pojawi się nowa informacja albo mentor i krasnolud podejmie wyzwanie... chyba że coś mnie zaskoczy?
Ładne jest to, że oni są wszyscy starzy, u schyłku. To jest coś nowego.
I znów stawka wzrosła - bohaterka umiera! Egoistycznie chce ratować siebie. Git.
Mimo że to jest takie informacyjne, suche wręcz momentami, jest sceną/scenami, w których się je i gada (jedzenie spoko, tylko co było w tej strawie??? jak pachniała?
), sztampowy elf, krasnolud i wojowniczka (człowiek?), że pewnie wyruszą na tę wyprawę, by się ratować... to ładne jest to, że to jest wyprawa mająca ocalić ich przed śmiercią. Że to są cienie bohaterów. Tylko jak to potem rozegrać w całości, żeby cienie nie odbywały podróży typowych młodych bohaterów, tylko żeby tacy umierający bohaterowie zupełnie inaczej przeżywali tę podróż. Bo z tą śmiercią, przemijaniem i poświęcaniem czegoś dla czegoś innego można zagrać. To może być ciekawe. Ale nie musi. Takie niebezpieczeństwo.
Podsumowanie:
W T1 narracja leci, choć powtarzalność frazy Yody mnie męczyła. Bajka bajką, ale co mnie to obchodzi, czemu ma mnie to obejść? Nie wiem, ale dobrze by się było w książce tego dowiedzieć w miarę szybko. To, że jest to bajka bajarza, na dodatek fałszywa, daje narracji możliwości - można poruszać się między bajkami, a rzeczywistością, a rzeczywistością narracji, lasem... można budować szkatułki, które dadzą dużo znaczeń. Dopowiadanie sensów bardzo na nie. Ładna pękająca karczma. Nie wiem, do czego to zmierza i o czym to jest (jako całość). I to niekoniecznie dobrze.
W T2 język jest dużo lepszy, ale strasznie informacyjny, momentami leci Tolkienem. Przez to, że narrator jest wszystkowiedzący, to ta ewentualna żonglerka narracjami nie będzie taka płynna, a raczej matematyczna. Nie było tu na razie dla mnie żadnego obrazu, który by mi się pojawił w głowie i "coś mi zrobił". Ładne to, że oni wszyscy (mam nadzieję, że krasnolud również, co się okaże później) umierają. I że próbują walczyć z tym, co nieuniknione, co jest odwiecznym ludzkim pragnieniem. I można tu napakować dużo rzeczy egzystencjalnych. Super, że wszyscy mają skazę starości. Spodziewam się, do czego to wszystko zmierza i jak będzie napisane (jako całość). Chciałabym zaskoczeń.
Ocena:
T1: (Pająk)
Fabuła - 1,1
Warsztat - 1,7
Wrażenia Ogólne - 1,4
T2: (Ada)
Fabuła - 1,0
Warsztat - 2,6
Wrażenia Ogólne - 2,1
T1
Bajkowy początek, zalatujący sztampą. Bo ludzie to nie słuchają, tylko wszystko, co wokół. Inwersji sporo, dziwnie to brzmiało. Zdania bez czasowników - spoko, bo nie było ściany tekstu, ale dziwnie. Długi wstęp, w którym niewiele jest. Ale łapie uwagę. Z kolei początek po *** już mnie zniechęca.
Pamięć. Może to opowieść o pamięci?
Ciekawe, że orzeczenia przeważnie masz na końcu.
Stylizacja stylizacją, ale dialogi to masz takie momentami, że mi się nie chce w nie wierzyć.
Zaraz. Ksiądz, rzeźnik, bandyta. Srebrne dukaty przy żniwach? Bogata wieś.
Zdziwię się, jeżeli zakończenie opowieści realizującej schemat Kopciuszka, dobrego Samarytanina, opowieści z Harry'ego Pottera i innych bajek, będzie nieoczywiste.
Ta narracja Yody męcząca się robi.
Dobra, był zwrot, ale był też happy end. Gdyby to był pierwszy rozdział PF, to powiedziałeś za dużo. Zbudowałeś napięcie, a przekłucie karczmy spuściło parę. I co, w kolejnych rozdziałach mam słuchać bajań o tym, jak mu się dobrze żyło jako kowalowi?
Dopowiadanie o wiedzy przebijającej bańkę iluzji - NIE. Po co? Co ja głupia jestem, że musisz mi tłumaczyć? Dopowiadanie jest złe. Mogłam sobie wsadzić mnóstwo rzeczy pod ten gwóźdź i pod tę karczmę, a wcześniej pod umoralniające sentencje, a tak puf!
Jest potencjał, ale jest i sztampa, którą można jeszcze ograć. I to okropne dopowiadanie. I niebezpieczeństwo bajek - jeżeli to nie będzie książka o bajaniu lub o tym bajarzu/młodzieńcu, to o czym? Co obiecujesz, a co faktycznie nam potem przedstawisz? Jakie konsekwencje ta bajka będzie miała później? Dlaczego przyroda pojawiła się na początku i zajęła kilka akapitów, a potem już jej nie było? Po co to wszystko było?
Podobał mi się obraz karczmy, która okazała się "nadmuchana" i pękła od gwoździa. ALE za szybko. To można ładnie podprowadzić. Gadasz wcześniej strasznie dużo, a tu nagle przyspieszasz i taki ładny obrazek ściskasz do kilku zdań. Co? Znaki się skończyły? Szkoda.
Ach, jeszcze ten męczący Yoda. Jako stylizacja ok, ale tę stylizację można rozwinąć, żeby orzeczeń ciągle na końcu nie być musiało. Uatrakcyjnić to można.
T2
Karczma w pierwszym zdaniu. Uderzenie wiatru przez uchylone drzwi? To słabe jakieś. Może jest mocniejszy obraz? Typu, że drzwi się otwierają z łoskotem. Bo "uderzenie" przez "uchylone" to nic nie robi prawie. Jak uderza, to niech huknie.
Dobrze, że "powłóczyste szaty", a nie "spojrzenie"...

No fantasy to tutaj na pełnej kurze. Krasnoludy, blizny i spotkanie w karczmie. Jak jeszcze na koniec ruszą na wyprawę, to krzyknę "bingo!". Tolkienowsko bardziej.
Nie wiem, czy otwieranie książki sceną z długimi dialogami dziś złapie uwagę. Bo niby czytam, a gdzieś się po tym tekście ślizgam. Bardzo dużo informacji, dla mnie nawet to jest zbyt informacyjne. Gdzie emocje?!
"Tu chodzi o życie" - no, nareszcie jakaś stawka.
Krasnoludy i elfy... no, bingo się zapełnia...
Typowe "wezwanie do wyprawy", potem odrzucenie wyzwania, potem pojawi się nowa informacja albo mentor i krasnolud podejmie wyzwanie... chyba że coś mnie zaskoczy?
Ładne jest to, że oni są wszyscy starzy, u schyłku. To jest coś nowego.
I znów stawka wzrosła - bohaterka umiera! Egoistycznie chce ratować siebie. Git.
Mimo że to jest takie informacyjne, suche wręcz momentami, jest sceną/scenami, w których się je i gada (jedzenie spoko, tylko co było w tej strawie??? jak pachniała?

Podsumowanie:
W T1 narracja leci, choć powtarzalność frazy Yody mnie męczyła. Bajka bajką, ale co mnie to obchodzi, czemu ma mnie to obejść? Nie wiem, ale dobrze by się było w książce tego dowiedzieć w miarę szybko. To, że jest to bajka bajarza, na dodatek fałszywa, daje narracji możliwości - można poruszać się między bajkami, a rzeczywistością, a rzeczywistością narracji, lasem... można budować szkatułki, które dadzą dużo znaczeń. Dopowiadanie sensów bardzo na nie. Ładna pękająca karczma. Nie wiem, do czego to zmierza i o czym to jest (jako całość). I to niekoniecznie dobrze.
W T2 język jest dużo lepszy, ale strasznie informacyjny, momentami leci Tolkienem. Przez to, że narrator jest wszystkowiedzący, to ta ewentualna żonglerka narracjami nie będzie taka płynna, a raczej matematyczna. Nie było tu na razie dla mnie żadnego obrazu, który by mi się pojawił w głowie i "coś mi zrobił". Ładne to, że oni wszyscy (mam nadzieję, że krasnolud również, co się okaże później) umierają. I że próbują walczyć z tym, co nieuniknione, co jest odwiecznym ludzkim pragnieniem. I można tu napakować dużo rzeczy egzystencjalnych. Super, że wszyscy mają skazę starości. Spodziewam się, do czego to wszystko zmierza i jak będzie napisane (jako całość). Chciałabym zaskoczeń.
Ocena:
T1: (Pająk)
Fabuła - 1,1
Warsztat - 1,7
Wrażenia Ogólne - 1,4
T2: (Ada)
Fabuła - 1,0
Warsztat - 2,6
Wrażenia Ogólne - 2,1
Dzwoń po posiłki!
[15 listopada] Adrianna vs P.Yonk
15Autorstwo PRPFów jest oczywiste, a że już jestem spóźniony, to tylko podam szybko oceny 
Tekst 1
Fabuła - 1,5
Warsztat - 2
Wrażenia ogólne - 2,6
Suma: 6,1
W tekście karczma rzeczywiście jest dość pretekstowa, bo bohater nawet nie zdołał do niej wejść. Forma baśniowa nie zachwyca, ale jako prolog pisany z przymrużeniem oka sprawdza się nadspodziewanie dobrze. Czytałbym dalszy ciąg, bo wierzę autorowi, że ciekawie by to rozwinął, świadomie idąc na początku w banał i igrając z konwencją.
Tekst 2
Fabuła - 2,2
Warsztat - 1,7
Wrażenia ogólne - 2
Suma: 5,9
Trochę mi się podoba, a trochę nie. Początek jest przyciężki informacjami, gdy trzeba podać te wszystkie opisy, imiona, nazwy własne. Ale potem już wchodzi opowieść i czyta się lepiej. A sama historia jest na tyle typowa, ale z mniej powszechnym podejściem, że raczej czytałbym dalej. Bo jest wyprawa, drużyna i prastara magia, ale też głębsze światotworzenie i dekady doświadczeń postaci i różne podejścia do upływu czasu. Ale do pełnej oceny potrzebowałbym jeszcze jednego rozdziału, bo nie wiem czy styl i podejście do tematu rzeczywiście by mi podeszło.

Tekst 1
Fabuła - 1,5
Warsztat - 2
Wrażenia ogólne - 2,6
Suma: 6,1
W tekście karczma rzeczywiście jest dość pretekstowa, bo bohater nawet nie zdołał do niej wejść. Forma baśniowa nie zachwyca, ale jako prolog pisany z przymrużeniem oka sprawdza się nadspodziewanie dobrze. Czytałbym dalszy ciąg, bo wierzę autorowi, że ciekawie by to rozwinął, świadomie idąc na początku w banał i igrając z konwencją.
Tekst 2
Fabuła - 2,2
Warsztat - 1,7
Wrażenia ogólne - 2
Suma: 5,9
Trochę mi się podoba, a trochę nie. Początek jest przyciężki informacjami, gdy trzeba podać te wszystkie opisy, imiona, nazwy własne. Ale potem już wchodzi opowieść i czyta się lepiej. A sama historia jest na tyle typowa, ale z mniej powszechnym podejściem, że raczej czytałbym dalej. Bo jest wyprawa, drużyna i prastara magia, ale też głębsze światotworzenie i dekady doświadczeń postaci i różne podejścia do upływu czasu. Ale do pełnej oceny potrzebowałbym jeszcze jednego rozdziału, bo nie wiem czy styl i podejście do tematu rzeczywiście by mi podeszło.