Uwaga! Spoiler!Bardzo Was proszę o pomoc, bo już nie mam siły do tego fragmentu. Przepisałem to już dwanaście razy, na różne sposoby i cały czas brzmi kwadratowo. Próbuję na siłę wcisnąć tzw. "rozterki moralne" głównego bohatera. Nie wychodzi. WSZELKA krytyka mile widziana.
1. Rachunek wyników.Pociąg leniwie toczy się w kierunku stacji. Koła nieśpiesznie wybijają nierówny rytm. Stukstuk…stuk-stuk...stuk…stuk. Coraz wolniej, niczym słabnące serce umierającego. Rąbek białego całunu tańczy na uwięzi, uniesiony podmuchem wiatru. Delikatnie zaczepiam płótno o haczyk pod szeroką deską. Ostatni. Reszta jest gotowa. Czekają, ułożeni równiutko w szeregu, na powrót do domu. Spokojni, cierpliwi. Tuzin ciał pod białymi płachtami, na otwartej platformie wagonu.
– Ej, Młody! Podrapiesz mnie po dupie?
Ryba siedzi oparty o słupek barierki i macha do mnie kawałkiem cienkiej listewki. Lewa ręka, to jedyna kończyna, którą może wejść w interakcję ze światem. Reszta jest unieruchomiona, w taki czy inny sposób, opatrunkami, drewnianymi łubkami lub gipsowym pancerzem. Prawe ramie dodatkowo podtrzymuje stelaż, stabilizujący złamany obojczyk, pod kątem prostym do tułowia. Z tą listewką wygląda trochę, jakby ludzik ze starej reklamy opon, chciał się nauczyć grać na niewidzialnych skrzypcach. Spoglądam na niego uważnie, kręcę głową i dobitnie akcentuję słowa:
– Nie Ryba, NIE BĘDĘ cię drapał po dupie.
Zniecierpliwiony odwracam się w kierunku stacji. Na peronie zebrał się tłum mieszkańców Ołowianego Miasta. Lista zabitych i rannych poszła przez radio jeszcze wczoraj, ale na twarzach maluje się ten szczególny rodzaj wstydliwie ukrywanej nadziei: „A może nie?”, „Może pomyłka?”, „Może jednak przeżył”. Wzdycham ciężko i opuszczam głowę.
– Młody! Weźże się no! – Ryba nie daje za wygraną. – Toż to sam się przecież nie wykręcę. Wiesz jak to wszytko swędzi na tym upale? – dodaje niemalże płaczliwie.
Mój brak reakcji musi go nieźle wkurzać, bo po chwili uderza w tony świętego oburzenia:
– Toż to ta młodzież dzisiejsza! Pizgnąć komu granatem pod nogi to każden jeden umie, ale bliźniemu ulżyć w cierpieniu to już nie ma komu! Przecież bym cię nie prosił, jakbym sam…
– Ryba! – wydzieram się, bo mnie zagotowało. – Przeprosiłem cię!? Przeprosiłem!
Czwartą godzinę mi tu siedzi i jęczy. W lazarecie nie będzie jechał, bo mu tam duszno. Ze mną musiał, bo wie że może żerować na moim poczuciu winy.
– Flaszkę na zgodę postawiłem?! Postawiłem! Jak tak bardzo chcesz to cię mogę w tę dupę kopnąć! Chcesz!?
Wzdycha, odwraca wzrok ciężko obrażony i burczy pod nosem.
- Nie… nie chcę!
Pokiereszowany pociąg pancerny wtacza się na peron. Z towarowych platform i wagonów pasażerskich stalowego lewiatana wyskakują w biegu co bardziej niecierpliwi. Wojownicy padają w ramiona bliskich, biorą na ręce dzieciaki, młodsi całują namiętnie swoje dziewczyny. Ci starsi zresztą też. Okrzyki radości, salwy śmiechu. „Merykrismas, łor iz ołwer” – tak to chyba leciało. Tylko nasza platforma zatrzymała się w bańce ciszy i smutku. Wyciągam z kieszeni zmiętą kartkę. Wzdycham ciężko i dopiero po chwili mogę spojrzeć w oczy ludzi zebranych na peronie. Przełykam ślinę, zagryzam wagi i zeskakuję na beton.
– Grabarz. – Wskazuję na pierwsze w szeregu ciało.
Trzy postacie odłączają się od tłumu i cichutko suną do platformy. Chuda kobieta w średnim wieku, ubrana w czarną sukienkę, podchodzi do ciała. Kładzie drżącą rękę na płachcie okrywającej głowę poległego. Usta wykrzywia jej grymas bólu, a z gardła wydobywa się stłumiony skowyt rozpaczy.
„Nie mogę” – czuję że się zaraz rozkleję. Jakby za krtań złapała mnie zimna, stalowa obręcz. Próbuje odczytać na głos następne imię z kartki, ale dźwięk nie wychodzi przez zaciśnięte skurczem gardło. Odchrząkuję głośno i ukradkiem przecieram oko.
– Siwa. – Udaje mi się wreszcie wykrztusić.
Wysoki, starszy mężczyzna bez prawego przedramienia, zatrzymuje się o krok przede mną. Bystre, niebieskie oczy patrzą łagodnie z pokrytej zmarszczkami, brodatej twarzy. Siłą woli zmuszam się, żeby nie spuścić wzroku.
– Dzięki. – Lekko skłania głowę.
„Za co!” – natrętna myśl wrzeszczy mi pod czaszką. „Za to, że rozpętałem wojnę? Że ci przeze mnie córkę zabili?! ZA CO TY MI DZIĘKUJESZ?!”. Starzec uśmiecha się do mnie smutno i zdrową ręką zagarnia okryte białym całunem ciało dziewczyny na kikut prawej. Prostuje się bez wysiłku i przytula je do piersi. Patrzę za nim jak odchodzi z ciałem Wojowniczki w ramionach i czuję, że mi miękną nogi.
– Młody! Ej, Młody!… - Ryba wyciąga rękę po kartkę. – Dej mi to. Ty se dychnij.
Krzywi się robiąc zachęcającą minę.
– To trza na szybko, bez pitolenia. – Łapie za kartkę, rozprostowuje na zagipsowanej nodze, odchrząkuje i zaczyna czytać gromkim głosem:
– Numer trzy: Wilku! – Odrywa wzrok od listy i uśmiecha szeroko do czterech wyrostków nerwowo przestępujących z nogi na nogę przy krawędzi peronu.
– Powiedzta matce, że ojciec był kawał twardego skurwela! Czołgiem mu musieli perdolnąć żeby się przekręcił! – rzuca, kręcąc przy tym głową z podziwem.
Najmłodszy z chłopców cicho pochlipuje, ale zaraz dostaje kuksańca w ucho od któregoś z braci. Pozostali patrzą hardo dookoła, uśmiechając się z dumą. Dwóch najstarszych bierze deskę i unoszą ciało ojca w ostatnią podróż.
– Pulpet, cho no tu! – Ryba przywołuje ręką najmłodszego.
– Masz! – Wciska mu w rękę wojskowy bagnet, kładzie dłoń na ramieniu i spogląda głęboko w oczy.
– Po ojcu, żebyś pamiętał. – Ociera mu kciukiem łzę z policzka. – No, nie maż się już. I zmykaj. – Klepie go lekko w głowę na rozpęd, a młody pociąga nosem i od razu rusza w pogoń za braćmi. Ryba prostuje się i podnosi kartkę w wyciągniętej ręce.
- Numer cztery: Karuzel! – Macha ręką w stronę dwóch kobiet stojących z boku. – Pani Chmielecka, pani nie płacze. Toż normalna rzecz, że na wojnie….
… dalej nie słucham. Wbijam głowę w ramiona, a wzrok w ziemię i szybkim krokiem ruszam na koniec składu, zebrać swoje graty z ostatniego pasażerskiego. Wskakuje na pierwszy schodek i … prawie wpadam na Konstancję.
– Cz-cześć – rzucam półgębkiem, próbując przepchnąć się koło niej do środka wagonu.
– No cześć - odpowiada powoli, patrząc na mnie cierpko i przekrzywiając głowę na bok. – Myślałam, że zajdziesz na chwilę.
– Musiałem pomyśleć. – Uciekam wzrokiem, zagryzam usta i bezwiednie drapie się za uchem.
– Całą drogę? – Krzyżuje ramiona na piersi i opiera się o framugę, blokując przejście.
– Tak wyszło…
– Aha – prycha pogardliwie, odbija się od ściany i rusza w dół, po schodkach.
Próbuję zejść jej z drogi, ale i tak dostaję twardym naramiennikiem w szczękę. Nie za mocno. Tak: „akurat”, żebym wiedział że nie jest między nami ok. Dziewczyna rusza przez peron, nie zaszczycając mnie więcej ani jednym spojrzeniem. Dołącza do grupy młodziaków, świętujących zwycięstwo na środku stacji. Chwilę patrzę w ślad za nią, jak łapie podaną przez kogoś butelkę, pociąga solidny łyk i zaczyna skandować razem z resztą, jakieś buńczuczne hasła o odwadze, sile i „że nas nikt nie pokona”. Dostała co chciała. Jest teraz pełnoprawnym członkiem Drużyny. Wzdycham ciężko i ładuję się do wagonu. Kilku Ołowianych szybko i sprawnie rozładowuje towar, podając skrzynki i paczki tragarzom przez okna i drzwi wagonu. Z ostatniego przedziału wychodzi Maroszek prowadzony przez Sztygara i pana Tadka.