JAD ZIEMI [sensacyjno-obyczajowa]
“…i wtedy ziemia plunęła jadem trującym, o zapachu dziegciu i siarki, jadem co zatruł wodę i wszelkie w niej życie zamarło. A potem nadszedł ogień, a z nim dzień Sądu Ostatecznego, a wierni w trwodze wołali o przebaczenie…”Rozdział 1
Przyjazd po latach
Przed barem “Nadmorski” stał sportowy motocykl, a wewnątrz siedział jego właściciel. Barman nalał do szklanki sok pomarańczowy i postawił na stoliku. Oprócz nich w barze nie było nikogo.
Motocyklista o twarzy ogorzałej od wrześniowego słońca i wiatru, miał na sobie dobrze spasowany, czarny skafander. Wyglądał zawadiacko, w płynnych i spokojnych ruchach czuć było krzepkość i siłę. Młody barman pomyślał, że przypomina mu trochę Daniela Craiga.
- Znasz Ingrysa? - zagadnął motocyklista.
Ten uśmiechnął się pewnie.
- Jasne. Kto go nie zna?
Motocyklista wziął krótki łyk soku i odstawił szklankę.
- Potrzebuję się z nim spotkać. Nie ma go w domu, nie odbiera telefonu.
Barman pokiwał głową dając do zrozumienia, że wie o co chodzi.
- Oni teraz często wypływają z “pierwszakami” na kilka dni. Na dorsza.
Motocyklista spojrzał uważniej na barmana.
- Ingrys porzucił sieci?
- Sieci się już nie opłacają. Teraz kasę robi się na połowach turystycznych. Ingrys kupił dwa kutry, zatrudnił kolegów, a sam pływa na swoim, największym. Tamci biorą do siebie szarych, a Ingrys platynowych.
Motocyklista nie bardzo rozumiał. Barman zauważył i pospieszył z wyjaśnieniem.
- Szarzy to przeciętniacy. Przyjeżdżają po przygodę ale liczą każdy grosz. Parkują citroeny, beemwu i tanie mercedesy. A platyna to już wyższa półka. Tam już są inne wymagania, inne portfele, inna rozmowa. I Ingrys bierze ich do siebie, bo ma porządny kuter, prawie jak jacht. No i umie się z nimi dogadywać.
- Więc nie wiadomo, kiedy wróci.
Barman spojrzał porozumiewawczo i dosiadł do stolika.
- Byli tu dwa dni temu. Siedzieli do północy. Trzech takich, co to z daleka widać, że pierwszy raz idą w morze. Klienci Ingrysa, nie inaczej. Wszystko nowe, czapki z daszkiem czyste, tiszerty wyprasowane, zapach Diora. Zajechali merasiem na wypasie, terenowym, srebrnym, dwie bańki na kołach jak nic. Chłopaki przed trzydziestką. Gruba forsa.
Na moment zamilkł i spojrzał z niechęcią w stronę baru, przy którym co dzień musiał stać.
- No i pili do północy. A jak już byli wstawieni, to zaczęło się przechwalanie, kto większą rybę złowi przez te trzy dni rejsu. No więc będą jutro.
Motocyklista zmienił temat.
- Masz coś do jedzenia?
Barman rozłożył ręce.
- Przykro mi. Kucharz skończył pracę z końcem sezonu. Tylko paluszki i chipsy.
Motocyklista położył na stole banknot i wyszedł.
* Na horyzont naszedł wał ciemnych chmur, a wiatr od morza zaczął się wzmagać. Niósł ze sobą orzeźwiającą bryzę i ślizgiem po wydmach wdzierał się pomiędzy ukryte za nimi niskie, nadmorskie zabudowania.
Pod jego naporem, pozamykane powszechnie liche kramy, w lato tętniące życiem, a teraz jakby niczyje, jedne bujały się, inne, co porządniej zbudowane, stawiały opór, w stoickim spokoju oczekując kolejnego sezonu.
Właściwością miasteczka Ypsen była nagła cisza, która z początkiem września każdego roku, jakby za sprawą jednego kliknięcia, następowała w zamian przychodzącego równie nagle, z początkiem wakacji, sezonowego, letniego zgiełku.
Pozostawały wówczas tylko niedobitki studentów beztrosko koczujących w namiotach, pojedynczy starsi ludzie z kijkami do nordic walking będący na rehabilitacji “w zdrowym, nadmorskim klimacie”, grupki dzieci z zielonych szkół z regionów kraju, gdzie “nie ma takiego powietrza jak tutaj” oraz weekendowi turyści przybywający tu na rowerach lub rodzinnie samochodami z pobliskich miast. Dla nich, nieregularnie i tylko w te dni, w które się opłacało, funkcjonowało na spowolnionych obrotach kilka kafejek i bar, a co niektórzy drobni handlarze, czy to z nudy, czy z konieczności, wystawiali na głównym deptaku gadżety niesprzedane w minionym sezonie. Naturalnie całorocznie i bez przerwy otwarte były co niektóre małe sklepy spożywcze oraz niezmiennie, od ponad ćwierćwiecza, sklep rybny i tawerna przy przystani rybackiej.
Lars pamiętał tę aurę ciszy i spokoju, z szumiącym w tle morzem i świeżością wrześniowych poranków, z prawie bezludnymi uliczkami należącymi tylko do niego. Niegdyś, w chwilach samotności, gdy wchodził w dorosłe życie przytłoczony wielkomiejskim życiem, nachodziły go wspomnienia z tego błogiego okresu niewinności, kiedy to życie w sennym Ypsen, u boku dziadka, było wszystkim co miał i czego potrzebował. Wspomnienia nadmorskiej sielanki działały kojąco, ale pozostawiały po sobie smutek za minionym - smutek, z którego zdołał oswobodzić się dopiero wówczas, gdy wielkie miasto wchłonęło go na dobre.
Zaparkował motocykl przed tawerną i wszedł do środka. [...]