***
Obudził się obolały i zziębnięty, z uczuciem lęku. Balansował na granicy między jawą, a snem. Powieki mu ciążyły, zamykały się i otwierały. Świat wokół był niewyraźny, wzrok go zawodził. Widział tylko mrok i od czasu do czasu blade wstęgi światła. Spróbował wstać, ale ciało zaprotestowało. Leżał na wilgotnej ziemi w pozycji trupa, z jedną ręką przy boku, a drugą na piersi. Krople wody kąpały z sufitu na jego zakrwawioną twarz. Huczało mu w głowie, tępy ból rozsadzał czaszkę.
Obudził go hałas, dźwięk rozmów, dobiegający gdzieś niedaleko i ciężkie stalowe kroki. Krzyknął, ale zachrypnięty głos utonął w łomocie zamykanych drzwi. Nasłuchiwał, ale po chwili już nic nie zakłócało ciszy. Przetoczył się na brzuch, ciało zaprotestowało, ale wytrzymał ból. Wsparł się na dłoniach i kolanach, trwał tak, przez pierwszy oddech, potem następny. Głowa zwisała mu luźno między ramionami, a ręce drżały. Był słaby. Opadł na przedramiona, czołem dotknął wilgotnej podłogi. Dreszcze nie ustępowały, targały ciałem, a żołądek skurczał się i rozkurczał. W końcu poddał się, zwymiotował, odetchnął, a potem zwymiotował raz jeszcze. Osunął się na żółtą breję. Ciałem targały spazmy, oczy zaszły łzami, krztusił się, aż do omdlenia.
Obudził się w kałuży wymiocin, czując palący ból w piersi. Otaczała go ciemność, cisza oraz cztery, wilgotne ściany lochu. Był sam z własnymi myślami i strachem, zamknięty, zhańbiony i pokonany.
Podniósł się z grymasem bólu na twarzy. Jęcząc, wsparł się na dłoniach i kolanach. Wisiał z twarzą kilka centymetrów nad ziemią nad żółtą breją. Czuł smród, przyprawiający o zawrót głowy. Ciałem znów targnęły konwulsje. Zacisnął zęby. Walczył, ale ból i żołądek były silniejsze. Zwymiotował.
- Boże! - jęknął.
Cieniutki pisk wyrwał się z między zdartych strun. Brzmiał jak pisk szczeniaka tuż po urodzeniu. Cichy i bezradny. Kręciło mu się w głowie. Ręce uginały się w łokciach, przybliżając twarz do ziemi i wymiocin. Smród. Ból. Złość. To ostatnie dało mu sił. Odepchnął się i runął na plecy, tracąc oddech. Znów zemdlał.
Sen trwał długo, a przynajmniej takie odniósł wrażenie. Ciało jakby bolało go mniej. Przetoczył się na bok i usiadł, tylko na tyle było go w tej chwili stać. Był słaby i kręciło mu się w głowie. Żołądek kuł, a powieki ciążyły jakby ważyły tonę, z trudem był w stanie utrzymać otwarte oczy. Oparł plecy o ścianę odrazu tego żałując. Koszula przesiąkła wodą, zimno zaatakowało skórę i jego ciałem wstrząsnął dreszcz. Chciał się odsunąć, ale ból i zawroty nie pozwoliły się ruszyć. Trwał tak, w bezruchu otępiały bólem zastanawiając się co dalej. Czy czekał go stryczek? A może obetną mu głowę? Był gotów, choć liczył, że dana mu będzie następna szansa. Król Arowhan nie słyną z wyrozumiałości, ale przecież był jego synem. Ojciec go wysłucha.
Był słaby, a myśli odpływały do krainy snów za każdym razem, gdy przymykał powieki. Bał się zasnąć, bo w śnie mogła przyjść śmierć, a nie chciał umierać zhańbiony. Pragnął jeszcze jednej szansy. Niczego więcej, tylko szansy na odkupienie winy.
Obudził go dotyk, ciepły i delikatny. Kobieta o bladej skórze i złotych włosach upiętych w koński ogon, klęczała przy nim. W ręku trzymała szmatkę, którą obmywała mu rany na twarzy. Jej niebieska sukienka lśniła w blasku świec. Wyróżniała się na tle czarnej kamiennej podłogi i szarych wilgotnych ścian. Była jak anioł, który zstąpił do piekła otoczony niebiańskim blaskiem.
Był tam ktoś jeszcze, stał w progu oparty o framugę, ale światło raniło oczy Arkana i nie widział zbyt dobrze. Odarty z godności, półnagi i bezbronny przypatrywał się piękności o rubinowych oczach. Kobieta była piękna, a on brudny i śmierdzący z resztką wymiocin na koszuli i ustach. Czuł wstyd. Chciał się odsunąć albo przynajmniej osłonić twarz, złapać jej delikatną dłoń nim ta zetrze szmatką resztki zaschniętej mazi z jego ust. Nie był w stanie się ruszyć. Mógł tylko patrzeć spod przymrużonych powiek, jak kobieta płuczę szmatkę w misie z wodą i ściera kolejne warstwy brudu. Syknął z bólu, gdy szmatka napotkała rany na szczycie czoła. Rana była głęboka, krew sączyła się po policzku, kapała na jego podartą koszulę. Dłoń kobiety zamarła w powietrzu razem ze szmatką tuż obok jego twarzy. Zapach jaśminu i rumianku był przyjemny i kojący.
Kobieta uśmiechnęła się, chcą go uspokoić i wtedy je zobaczył. Kły wystające poza krawędź ust. Arkan otrzeźwiał jak na komendę. Cofną się, mocno odpychając kobietę, która w jednej chwili straciła równowagę i oparła dłoń o krawędź misy. Woda z chlustem wylała się na podłogę. Arkan wzdrygnął się, czując ostre ukucie w krzyżu, świat nagle zawirował mu przed oczami, by po chwili znikać za czarną kurtyną. Zemdlał z bólu.
Gdy się obudził kobiety już nie było, drzwi były zaryglowane, a jego ponownie otaczał mrok. W celi był sam, a jedynym towarzyszem rozmów był umysł, który podsuwał wizje przyszłości, która nie mieniła się w jasnych barwach. Odpychał od siebie myśl, że znajduje się w Riwensal w mieście wampirów. Było to nie możliwe. A jednak, to co widział przed paroma minutami, było prawdziwe. A może nie? Sam już nie wiedział, co myśleć.
Niewygoda i półmrok pogłębiały strach przed tym, co czaiło się za zamkniętymi drzwiami. I choć wiedział, co to takiego usilnie to wypierał. Łatwiej było łudzić się, wmawiać sobie, że to tylko żart dowódcy Gerarda, albo któregoś z kolegów z oddziału. W końcu często się nad nim znęcali i robili mu głupie żarty.
Rozejrzał się po celi, szukając dowodu, że jest w domu w królestwie Arowhan. W pomieszczeniu nie było okna czy szczelin w ścianie przez które mógłby zajrzeć i sprawdzić gdzie jest. Wnętrze było ubogie, kamienna prycza po lewej stronie od drzwi, kilka haków wybitych w ścianę, kilka łańcuchów i wiadro na ekskrementy. W powietrzu unosił się delikatny zapach świec.
Za czysto na królestwo Arowhan, za przyjemny zapach jak na królestwo Riwensal, pomyślał. Ale co on wiedział o lochach miasta wampirów? Tylko tyle co usłyszał od innych żołnierzy. Czy historię były prawdziwe? Czy rzeczywiście ściany, podłogi i sufity pokrywały wnętrzności i krew? Teraz w to wątpił.
Odetchnął, musiał jeszcze raz wszystko dobrze przeanalizować.
W domu za okrycie rodziny hańbą nie czekało go nic dobrego. Prawo jasno określało co się stanie jeśli nie dotrzyma słowa danego królowi i Bogu. Przysiągł zemstę za śmierć matki – królowej Arowhan – i przysięgał przynieść głowę króla wampirów na srebrnej tacy. Nie wywiązał się ani z jednej ani drugiej przysięgi. Czekała go śmierć przez ścięcie głowy lub powierzenie, oczyszczająca jego duszę i ciało z hańby.
W królestwie wampirów też czekała go śmierć. Choć Król wampirów zapewne wykorzysta cennego jeńca i nie pozbawi go życia, a przynajmniej nie od razu. Najpierw przy użyciu hipnozy, której śmiertelnik nie mógł się oprzeć, zmusi go do wyjawienia tajemnic, a potem...
„Boże! Dopomóż” myśl, że wampiry rozerwą go żywcem, po tym jak powie im wszystko było gorsze od śmierci przez ścięcie czy powierzenie. Zapisałby się w historii Arowhan jako zdrajca, co było gorsze od hańby.
Decyzję podjął szybko, i choć nie był pewny na sto procent coś wewnątrz podpowiadało mu, że nie miał zwidów i kobieta, którą widział, która myła jego ciało była wampirzycą. Był w królestwie Riwensal, a to oznaczało, że miał szansę na zemstę.
Musiał tylko uciec.
Decyzję podjął szybko, i choć nie był pewny na sto procent coś wewnątrz podpowiadało mu, że nie miał zwidów i kobieta, którą widział, która myła jego ciało była wampirzycą. Był w królestwie Riwensal, a to oznaczało, że miał szansę na zemstę.
Musiał tylko uciec.
***
O ucieczce mógł na chwilę zapomnieć, brak okien, drzwi zaryglowane od zewnątrz, brak narzędzi do ich otwarcia. Musiałby być magikiem, żeby się stąd wydostać.
Westchnął, musiał uzbroić się w cierpliwość. W końcu wampiry po niego przyjdą, a wtedy musiał być gotów. Miał tylko jedna szansę. Skupił się na sobie. Był ranny, choć niepoważnie. Lewa skroń pulsowała boleśnie, syknął, gdy przycinął do skóry palce. Odruchowo cofnął dłoń, zaciskając w niemym bólu zęby. Krew pociekła strumieniem po policzku i brodzie. Widział niewyraźne, ale na tyle by dostrzec duże krople krwi skapujące z czubków palców na ziemię. Krew sączyła się strumieniem z głębokiej rany tuż nad okiem, zalewała mu twarz i wdzierała się do ust - czuł cierpki smak. Jeszcze raz dotknął rany, ale tym razem ostrożniej, pod palcami wyczuł nić, coś gęstego i lepkiego. No tak, kobieta założyła szafy, które on zerwał.
Podciągnął kolana do brody, ale nagły ból kostki zmusił go do wyprostowania nogi. Omal nie zemdlał, gdy przez prawą nogę przetoczył się ostry ból. Z gardła wyrwał mu się cichy jęk, a później kolejny, gdy spojrzał w dół. Stopa była spuchnięta, obdarta ze skóry na długości od dużego palca po kostkę, a trzy najmniejsze palce nie miały paznokci. Oparł głowę o ścianę i zamknął oczy. Łzy spłynęły mu po policzku, ale od razu je wytarł zabrudzonym rękawem koszuli. Nie chciał okazywać słabości, nie teraz, gdy tkwił w lochu Riwensal. Odetchnął, żeby uspokoić oddech i przyzwyczaić się do bólu. Bol w końcu ustąpił i wtedy spojrzał raz jeszcze. Cienka warstwa czegoś śliskiego pokrywała stopę od łydki aż po palce. Skrzywił się. Po cholerę go leczą, skoro i tak go zjedzą?
„ O mój Boże!” Naszła go straszliwa myśl. Szybko odepchnął ją w mrok. Było to irracjonalne, ale nie niemożliwe, a jednak nie chciał w to uwierzyć.
Od wieków do Świątyni Światła nie docierały żadne sygnały świadczące o tym, żeby król Riwensal zmienił człowieka w wampira.
- Poczekają, aż boska woda straci moc i wtedy... - Potrząsnął głową przeganiając myśli. – Nie. Nie zrobi tego... Chyba, że...
Ależ był głupi. Był łowcą, boskimi wojownikiem – idealnym kandydatem na szpiega, który pod urokiem króla wampirów wykona każdy jego rozkaz.
Ocena sytuacji, tym miał się zająć. Odgonił złe myśli. Prędzej się zabiję niż dopuści by zrobiono z niego posłuszną krwiożerczą marionetkę.
Stopa bolała go jak diabli, ale na szczęście kości były całe, nie miał żadnych złamań, a przynajmniej nic nie znalazł ani też nie wyczuł. Po za głęboką raną nad lewym okiem, reszta ciała nie wyglądała źle, kilka niegroźnych ran, głównie otarć. Może nie był gotów ruszyć na kolejną bitwę, ale w razie potrzeby był w stanie się bronić, a przynajmniej próbować.
Przytrzymując się ściany, wstał z ziemi wyłożonej kamienną kostką z czarnego granitu. Utykając doczłapał się do drzwi. Noga bolała jak diabli, ale nie chciał tracić cennego czasu na czekanie, aż opuchlizna zejdzie, na tyle, że bez przeszkód będzie mógł oprzeć ciężar ciała na stopie. Musiał jak najszybciej znaleźć sposób, żeby się wydostać. Ostatni raz pił boską wodę tuż przed bitwą. Miał co raz mniej czasu.
Z uchem opartym o drzwi, nasłuchiwał przez około pięć minut. Poza własnym przyśpieszonym oddechem nie słyszał nic niepokojącego ani też nic, co mogłoby świadczyć o obecności innych więźniów. Był sam, ta myśl przepełniła go lękiem. Złapał klamkę i szarpną, po korytarzu przebiegł zgrzyt, gdy zasuwa uderzyła o zapadkę blokującą zamek. Drzwi ani drgnęły.
- No cóż - mruknął pod nosem. Musiał spróbować, nawet za cenę zwrócenia na siebie uwagi.
Rozejrzał się po celi, szukając czegoś, co dałby radę wykorzystać do otwarcie zamka. Rozstawa między prętami był na tyle duży, że bez trudu dałby radę przecisnąć rękę. Było dość miejsca na kilka drobnych manewrów. Nie był wybredny, wystarczyłby mu drutu, patyk, nawet kość byłaby dobra.
Jednak w brew opowieściom w celi zamku Riwensal, poza wilgocią na ścianach, było czysto. Kostka z czarnego kamienia była zamieciona i umyta, a po ścianach nie lała się krew, nie spływały wnętrzności, a w powietrzu nie unosił się zapach gnijących resztek. Po piętnastu minutach szukania, dał za wygraną. Usiadł w miejscu, w którym przyszło mu się obudzić. Patrzył pustym wzrokiem na drzwi, przez kratę widział tylko kawałek czystej białej ściany i żelazny kinkiet, w którym tkwiła w na wpół spalona świeca. Cisza napawała go lękiem gorszym od tego który czuł, gdy włóczył się w nocy po lasach Arowhan. W mocnej ciszy nie raz doświadczył uczucia głodu, strachu i samotności. Znał je aż za dobrze. Podczas szkolenia na łowcę był w miejscach, gdzie nawet szczury się nie zapuszczał. Gdzie smród przenikał każdy skrawek ciała, drażnił nozdrza, że co kilka minut zbierało się na wymioty. Gdzie samotność doskwierała tak bardzo, że co drugi uczeń tracił rozum. Wytrzymywał zimno, smród i głów, robił to dla takich chwil jak ta, by nie dać się złamać, by nie pokazać słabości ani strachu wrogowi, którym gardził.
Oplótł się rękami. Ręce trzęsły mu się z zimna i strachu. Drzwi do celi otworzyły się ze zgrzytem i do środka weszły trzy osoby. Jeden z wampirów stanął przy drzwiach, drugi wszedł do środka, oparł się o ścianę. Krzyżując ręce na piersi i nie spuszczając z Arkana wzroku dał znać młodej kobiecie, by weszła.
Dziewczyna wyglądała na dwadzieścia pięć lat, choć prawda była tak, że mogła mieć równie i dobrze nawet kilka stuleci. Ubrana była w ciemno brązową suknię za kolano, przewiązaną w pasie białym fartuchem. Do tego kozaki na płaskiej podeszwie. Włosy koloru złota upięte w kański ogon, przerzucony przez ramię sięgał za biust. Oczy koloru nieba przyciągały spojrzenie. Weszła, w rękach trzymając tacę z jedzeniem. W pomieszczeniu rozszedł się zapach pieczonego kurczaka i słodkiej bułki. Kobieta przykucnęła przy Arkanie, położyła tacę na ziemi, przysunęła ją bliżej, ale on nawet na nią nie zerknął, choć był głodny i spragniony. Kobieta przez chwilę wpatrywała się w niego. Skrzywiła się, gdy dostrzegła zerwane szwy. Wyciągnęła rękę ku Arkanowi, ale ten cofnął się gwałtownie.
- Spokojnie nic ci nie zrobię – szepnęła i odgarnęła z twarzy Arkana kilka przyklejonych do rany kosmyków włosów.
Arkan syknął z bólu.
- Wybacz, jeśli sprawiłam ci ból – powiedziała - nie chciałam - dodała to tak łagodnie, że Arkan przez chwilę zaczął wątpić, czy na pewno był w lochach Riwensal.
Kobieta wyszła z lochu, by po chwili wróciła z misą wypełnioną wodą. Arkan z trudem przełknął ślinę. Kobieta uśmiechnęła się do niego, po czym odwróciła wzrok i jak gdyby nic zanurzyła szmatkę w wodzie.
- Proszę! Pozwól mi pomóc – powiedziała niespodziewanie – pozwól mi oczyścić rany, za nim wda się infekcja.- Uśmiechnęła się łagodnie, obnażając kły.
- Nie wasz się mnie tknąć, Suko! – wydusił Arkan.
Uśmiech z twarzy dziewczyny zniknął, a w oczach pojawił się smutek. Westchnęła i zerknęła na wampira opartego o ścianę. Mężczyzna nie spuszczał z oczu Arkana.
- Wygrałeś Ariwarze – powiedziała.
Arkan spojrzał niepewnie na w stronę wampira stającego przy ścianie, a potem przeskoczył spojrzeniem na drugiego, który opierał się ramieniem o framugę drzwi.
- Mówiłem ci! To łowca, z takimi nie ma co się cackać – powiedział Ariwar idąc w stronę Arkana.
- Dla mnie to przestraszone dziecko – odparła ze smutkiem wampirzyca.
- Dziecko, któremu jak dasz nóż, to poderżnie ci gardło.
- Proszę! Ariwarze bądź delikatny, on już dość przeszedł – zdążyła powiedzieć kobieta, zanim Ariwar z całej siły postawił więźnia do pionu. Arkan syknął z bólu.
- Ariwarze! – krzyknęła kobieta, łapiąc mężczyznę za przegub.
Arkan jęknął, gdy wampir z całej siły uderzył nim o ścianę i zacisnął na gardle ręce na tyle słabo, że mógł złapać oddech. Wampir próbowała spojrzeć mu w oczy, ale Arkan przejrzał jego zamiar. Odwrócił wzrok przed hipnotyzującym spojrzeniem, uderzał dłońmi o przedramię wampira, kopnął obolałą nogą, ale Ariwar złapał go wolną ręką za kostkę i ścisną. Arkan krzyknął, po policzkach popłynęły mu łzy.
- Ariwarze przestań, robisz mu krzywdę.
- Szczeniak sam się prosi.
- Obiecałeś mi.
Arkan słyszał krzyk kobiety, który dobiegał jakby za ściany. Był bliski omdlenia, gdy uścisk na szyi i obolałej kostce nagle zelżał.
- Psujesz mi zabawę Korin – powiedział śmiejąc się Ariwar. - Ale niech ci będzi. - Puścił więźnia, a ten runą jak kłoda pod jego nogi.
Ariwar przyklęknął przy Arkanie i uniósł mu głowę, tak by ten spojrzał mu głęboko w oczy. To nie było zwykłe spojrzenie, to paraliżowało, nakazywało słuchać, zmuszało do posłuszeństwa. Arkan starał się oprzeć, ale był za słaby. Ariwar nie dał mu odwrócić wzroku. Wystarczył tylko jeden szept i odpłynął. Gdy się ocknął po wampirach nie było śladu, był sam, a obok niego leżała taca po brzegi wypełniona jedzeniem.
(...)