Kombinujesz w tym swoim pisaniu w (moim zdaniem) ciekawych kierunkach. Natomiast to nie są kierunki łatwe, a ten, który obrałeś sobie w tym tekście jest z gatunku naprawdę trudnych. I na razie ta trudność, obawiam się, Cię pokonała. Mój komentarz będzie głównie skupiony na krytyce, niemniej nie chciałabym Cię zniechęcić. Ani do dalszych prób, ani do autokrytycyzmu w nich. Bo moim zdaniem jest u Ciebie potencjał, ale wymaga jeszcze solidnego oszlifowania.
No to teraz do tekstu.
Na początek trochę o samym zamyśle opowiadania, bo w moim odczuciu z niego wynika sporo problemów tego tekstu.
Opowiadanie skupiające się tylko na tym, że ktoś mówi coś o sobie, dzieli się swoją wizją świata, przeżyciem, relacją ze światem siłą rzeczy wymaga wyrazistego narratora (i w tej jego wizji/przeżyciu itd., i językowo).
I tu w samej postaci narratora mam pierwszy problem, bo trochę nie czuję, co tak naprawdę powinno mnie w jego egzystencji zainteresować. Jest jedna rzecz: te uśmiechy do niego kierowane, i do nich zaraz wrócę. Poza tym mamy dość standardowy obrazek zblazowanego faceta, niby to zdystansowanego, obserwatora rzeczywistości. Trochę czujemy jego poczucie wyższości, ale też bez przesady. Coś tam gada, że ma inne wartości, ale nie wiemy czy tylko tak gada, czy serio, bo tak naprawdę mało o nich mówi (ja na przykład mu nie uwierzyłam, że jest taki inny od tłumu - to nie musi być problem tekstu, w końcu możemy się oprzeć na niewiarygodnym narratorze, ale pytanie, czy taki był Twój zamysł).
To jest bardzo utarty schemat. Zblazowany, babiarz, krytyczny względem społeczeństwa, nie przywiązuje się, trochę pije. Filmowo. Taki detektyw trochę zatruty goryczą życia, czy antihero, co to taki nieidealny, ale jednak intrygujący. To jest schemat, który można doskonale wykorzystać w fabule, ale w moim odczuciu jako jedyna oś tekstu to trochę za mało.
Wydaje mi się, że tu byłby potencjał w tych posyłanych mu uśmiechach. W jakimś pokazaniu ich źródła albo jakiegoś przewrotnego wpływu, albo jakiegoś wpływu na różne relacje bohatera. W zbudowaniu jakiejś ciekawej sceny wokół tego...
Tymczasem jest trochę tak, jakbyś o tym zapomniał. Najpierw mocne słowa w 1. części ("Brzemię to stawało się jednak niczym w obliczu tego co czułem, gdy w stronę mojej twarzy padał nieznajomy uśmiech, padało machnięcie ręką, często połączone z pewnym siebie "hej"."), potem jakaś kontynuacja w części 2., a potem 3 zupełnie w oderwaniu.
Sama część trzecia jest ogólnie chyba najbardziej oklepana. Trochę jakby zaznaczenie body countu bohatera i jego niezdolności do przywiązywania się było jakieś obowiązkowe dla takich postaci. Nie jest. I tu, moim zdaniem, mało wnosi.
Teraz trochę o języku, kompozycji, innych technikaliach.
Tekst się niestety kiepsko czyta. Mam wrażenie, że w wielu miejscach chcąc uczynić styl narratora oryginalnym, specyficznym dla niego, trochę gubisz poprawność, melodię i zgrabność tekstu.
Nie będę robiła łapanki zdanie po zdaniu, ale spróbuję nakreślić kilka problemów, opierając się na początku.
Głoguś pisze: (pt 15 gru 2023, 21:12)
Każda postać mijana przeze
mnie na ulicy patrzyła się na
mnie przychylnym okiem, dającym do zrozumienia, że jestem przez społeczeństwo akceptowany.
Mnie to nie cieszyło. System wartości prezentowany przez to, co chciało
mnie w swoje szeregi przyjąć był inny od tego, co uważałem za jakkolwiek wartościowe.
Narracja pierwszoosobowa ogólnie nie ułatwia unikania zaimkozy. Ale tutaj, idąc w taki sztuczny ton wypowiedzi, tylko sobie utrudniłeś. Uproszczenie eliminuje problem niemalże automatycznie (przykład na szybko, na pewno nieidealny, ale dla zilustrowania możliwości):
"Każdy mijany człowiek patrzy na mnie przychylnym okiem. Daje do zrozumienia, że jestem akceptowany przez społeczeństwo. Nie cieszy mnie to, nie podzielam jego systemu wartości".
A dlaczego mówię, że ton Twojego narratora jest sztuczny? Przez takie "opisywanie naokoło" tego, co bohater widzi, doświadcza. "każda postać" "to, co chciało mnie w swoje szeregi przyjąć", "każda z jednostek". To wszystko można podmienić pojedynczymi słowami, odchodząc od takiej pompatyczności. I w niektórych przypadkach naprawdę warto (o tym zaraz).
Głoguś pisze: (pt 15 gru 2023, 21:12)
Każda z jednostek, która miło na mnie spoglądała - czy to dziewczyna, którą uważałem za ładną przyjaciółkę, zdolną do intymniejszej relacji, czy lekko śmierdzący alkoholik, proszący o pieniądze, - była w czymś do siebie podobna.
Zaznaczę, że nie chodzi mi o to, by zupełnie rezygnować z oryginalności, patosu, nawet jakiegoś świadomego łamania zasad językowych. Twój narrator ma prawo mówić/myśleć inaczej. Kiedy jednak jest to ciągłe, traci swoją siłę, a robi się męczące. I tak się stało tutaj. Zamiana zwyczajnego "wszyscy" na "każda z jednostek" nie buduje specjalnie Twojego narratora, nie mówi o nim niczego szczególnego. Rozpycha natomiast tekst i sprawia, że patos, który gdzie indziej mógłby czytelnika uderzyć, zdąży się zrobić śmieszny.
"Zdolność do intymniejszej relacji" brzmi jak jakaś diagnoza lekarska albo psychologa sądowego. W kontekście tego, że chodzi o przyjaciółkę, z którą bohater czasem sypia, jest przesadzona i sprawia wrażenie, że autor nie do końca panuje nad językiem.
Głoguś pisze: (pt 15 gru 2023, 21:12)
Co prawda, każda z nich dążyła do indywidualności, każda z nich posiadała jakieś ja, ale jednocześnie była częścią zbiorowości, w której pełniła jakąś funkcję. Różnica polegała na tym, że one się na to zgadzały. Bycie córką, synem, ojcem, matką, siostrą czy bratem stawało się czymś codziennym, czymś niezwykle lekkim, mimo, że niosło na sobie wielką, jak dla mnie, odpowiedzialność.
Tutaj mamy fragment, który ma podkreślić różnicę w tym, jak narrator postrzega siebie względem innych. Zaznaczył nam wcześniej, że ma inny system wartości. I oczywiście nie musi tego systemu od razu tłumaczyć, ale trochę próbuje, a trochę mówi o niczym.
Po pierwsze, mam wrażenie, że za dużo mamy tu ogólników.
Jakieś ja,
jakaś funkcja (tu dodam, że raczej powinna być liczba mnoga, bo te funkcje, które dalej wymieniasz często ma się narzucone od razu po kilka na raz np. córka i siostra),
czymś codziennym,
czymś lekkim...
Na ogólnikach trudno zbudować obraz przeciwieństw. Narrator przecież też ma "jakieś ja" i "jakąś funkcję". Tylko "się nie zgadza". Czyli, jak rozumiem, nie wchodzi w narzucone sobie role (np. syna), ale w gruncie rzeczy nawet nie wiemy, czy to ważne i co z tego wynika (ew. dlaczego to ważne).
Za ogólnie, czegoś tu brakuje.
Głoguś pisze: (pt 15 gru 2023, 21:12)
Brzemię to stawało się jednak niczym w obliczu tego co czułem, gdy w stronę mojej twarzy padał nieznajomy uśmiech, padało machnięcie ręką, często połączone z pewnym siebie "hej". Nie chcę tutaj sugerować, że to moje ja było aspołeczne. Wręcz przeciwnie [...] Dlatego "hej", usłyszane od kobiety, z którą spędziłem ostatnią noc zawsze wprowadzało mnie w osłupienie. A tych "hej" padało wyjątkowo dużo.
Jak sobie spojrzymy na ten fragment, to da się zauważyć pewien problem z równowagą. Zaczynamy patetycznie "brzemię [...] w obliczu tego, co czułem" (spodziewamy się co najmniej, że bohater czuł, jak świat mu się rozpada, jak chwyta go panika albo ekscytacja, albo...), a kończymy dość przyziemnie "zawsze wprowadzało mnie w osłupienie".
Czyli wychodzi nam taka konstrukcja: "Odpowiedzialność towarzysząca byciu synem, bratem, ojcem była niczym w obliczu tego, że gdy do mnie machano, wpadałem w osłupienie". No brzmi to komediowo. Głównie przez ten patos na początku.
Głoguś pisze: (pt 15 gru 2023, 21:12)
Powód tej bezsenności był dla mnie jasny. Stres spowodowany byciem. A raczej - bycie spowodowane stresem. Gdyby nie wszystkie rzeczy, które mnie stresują, a zatem mnie w jakiś sposób z tym światem wiążą, pewnie bym już nie żył. Ale jestem.
A tu powiem, że akurat mi się podoba. Dałoby się jeszcze wygładzić, pewnie uniknąć trochę "mnie", ale te fikołki, moim zdaniem, zagrały fajnie.
Tylko, właśnie, fajny fikołek jest fajny, gdy cały tekst nie próbuje fikać. A zaraz w kolejnym zdaniu mamy znów potężny nadopis bardzo prostej sceny:
Głoguś pisze: (pt 15 gru 2023, 21:12)
Unoszący się w mojej łazience dym pochodził z papierosa, którego właśnie paliłem.
Czytelnikowi nie ma co mówić takich domyślnych oczywistości. Gdyby dym pochodził z papierosa, który znacznie wcześniej wypaliła tu kochanka bohatera, to może warto by było wspomnieć. Ale skoro piszesz, że dym pochodzi z papierosa, to człowiek wie, że ten papieros jest właśnie palony. Nie ma co tego rozwijać.
Co więcej początek tej części można by sprowadzić do "Lubiłem stać w łazience z zapalonym szlugiem", wciąż nie tracąc nic ze sceny. Fakt, że w tym momencie dym wypełnia łazienkę się czytelnikowi sam wyobrazi.
Gdybyś wchodził głębiej w opis tego dymu, skupiał się na zmysłach czy coś, to ok, można rozgrzebywać. Ale jeśli chodzi tylko o to, że bohater pali, a dym jest, to nie warto przegadywać tekstu.
Tu się zatrzymam, bo mam wrażenie, że zacznę się powtarzać.
Ogólna porada brzmi: kombinuj, ale uważaj, żeby nie przekombinowywać. Utrzymanie nieco bardziej zwyczajnego tonu narracji pozwala wybrzmieć tym ważnym elementom i chroni od śmieszności i pewnej niespójności między doborem środków stylistycznych a siłą przekazu. Pamiętaj, że nie każda indywidualna cecha narratora jest równie ciekawa (nawet, jeśli na etapie twórczym się taka wydaje). Nie każda jego myśl zasługuje na szeroki, rozbudowany opis.
Powodzenia w dalszych pracach
