Mnich

1
Była listopadowa niedziela, późno wieczorem. Ja, czyli obywatel sierżant Kazimierz Marczewski, oraz mój podwładny, obywatel starszy posterunkowy Waldemar Czechejko zbliżaliśmy się właśnie do końca służby, gdy nagle do naszego posterunku Milicji Obywatelskiej w Małkini Dolnej wpadł zdyszany obywatel.

Był nim postawny mężczyzna, w średnim wieku, w czarnej kufajce z kożuszkiem, na głowie miał charakterystyczną brązową czapkę z nausznikami. Rozpoznaliśmy w nim Walentego Gościniaka, mieszkańca naszej wsi. Z jego twarzy biło ogromne przerażenie, pomieszane niemalże z obłąkaniem. Mówił coś bez składu i ładu, nie mogąc opanować nerwów. Poderwaliśmy się na równe nogi, usiłując zrozumieć, co Walenty chce nam powiedzieć. Czechejko starał się go uspokoić, ja natomiast, próbowałem wydobyć od niego jakieś w miarę sensowne zeznania.

Po około dwudziestu minutach Walenty zaczął dochodzić do siebie a jego relacja zaczynała nabierać jakiegoś sensu.

- Panie władzo, jakeśmy jechali, ja z moją kobyła, przez ten most na naszej rzeczce, coś mnie zarzuciło wozem. Więc ja prrr do mojej i jołem się oglądać, co też mnie tak pchnęło. Patrzę w lewo, patrzę w prawo. ślipia wywracam w te i wewte i niczego nie widzę. Myślę, co to za czary do diabła wyczyniają czy jak? żem sobie pomyślał, że to nijak tylko przywidziało mi się! Więc kobyle cugle popuściłem i dalej i wio! A tucim nie ujechałem nawet kilka kroków, znowu coś jakby mnie szarpie. Myślę se czort jaki na mnie następuje! Licho jakieś potężne! Nic tylko dałem stamtąd szybkiego drapaka.. Myślę se na milicje pojadę i jak nic się wyspowiadam, bo to w końcu nasza władza ludowa nie? Kto inny jak nie oni takie sprawy zna i je rozwiąże?

- I słusznie sobie pomyśleliście obywatelu Gościniak – odezwał się mój podwładny Czechejko. - Chyba w duchy nie wierzycie, co? Toż to ludowe zabobony. Władza ludowa od dawna stara się wyplenić wam z głów takie pierdoły!

- Obywatelu starszy posterunkowy przywołuję was do porządku! - zaooponowałem natychmiast. Władzą ludowa to wy się nie zajmujcie! Zostawcie to wyższym czynnikom państwowym. Zajmijcie się Walentym i jego zeznaniami.

- Tak jest obywatelu sierżancie! Już się przywołuje do porządku! Ale jak słyszę takie brednie to mnie…

- Czechejko!

- Tak jest! Już milczę! Buzia na kłódkę! Morda w kubeł! Koniec!

Boże miłosierny, jakiego durnego bałwana mi przysłali! Nie dość, że siedzę na takim zadupiu to jeszcze ten kretyn! – pomyślałem.

Jednak w miarę jak Walenty kończył swoją niesamowitą historię, radykalnie zmieniłem zdanie. To on jest największym debilem w naszej wiosce! Mój starszy posterunkowy to przy nim pikuś. Co on nam za farmazony wciska?

- No Walenty, tak was słucham i słucham i moim własnym uszom nie wierzę! Mówicie, że widzieliście jakiegoś mnicha, który z boku, znienacka popychał wasz wóz, raz z lewej a raz z prawej? A jak ten mnich wyglądał? Opiszcie!

- No ja żem już mówił. Był taki wielki i wyglądał jak mnich!

- To już wiemy Walenty! Ale jak wyglądał ten mnich?

- No… jakem mówił. Na głowie miał kaptur i takie ślipia wpatrzone we mnie! Tak nimi błyskał w te i wewte! Na okrągło!

- Przed chwilą mówiliście, że nie mogliście w tym mroku rozpoznać jego twarzy? Czy tak?

- No ja żem mówił…

- A teraz mówicie, że oczami błyskał! Wiecie co Walenty, zdecydujcie się wreszcie do jasnej cholery! Bo mnie zaraz krew zaleje! Ja jestem osobą na stanowisku i nie mam czasu na takie żarty! Jak nie zaczniecie składać spójnych zeznań to ja się klnę na tych waszych wszystkich świętych, że ja zaraz będę na was tak oczami świecił, że was przewierci na połowę!

- Ale panie sierżancie… no, co pan… panie władzo… ja prawdę mówię! Niech mnie Bóg z jasnego nieba… jak kłamie!

- No Walenty dosyć tej zabawy! Idźcie już sobie i nam takimi duperelami głowy nie zawracajcie!

Wtedy uznałem sprawę za załatwioną. Chłop się uchlał i coś mu się przywidziało. Bzdury jakieś plecie trzy po trzy – pomyślałem.

Jednakże w ciągu następnych kilku dni, zupełnie dla nas niespodziewanie, podobne zeznania zaczęły się mnożyć. Potwierdziło je jeszcze kilka osób we wsi. Wszyscy jak jeden mąż wskazywali to samo miejsce i czas zdarzenia. Nowo wybudowany mostek na naszej rzeczce Wistulce oraz godziny późno-popołudniowe, zawsze po zmroku.

Na wspólnej bojowej naradzie w składzie: my - to znaczy ja, obywatel sierżant Kazimierz Marczewski oraz mój podwładny, obywatel starszy posterunkowy Waldemar Czechejko, postanowiliśmy wspólnie i w porozumieniu udać się na zwiad. Było kwadrans po osiemnastej wieczorem 27 listopada 1972 roku, jak zapisałem później w swoim służbowym notatniku. Wyruszyliśmy spod naszego posterunku nowo otrzymanym Gazem 69 produkcji radzieckiej. Zatrzymaliśmy auto kilkadziesiąt metrów od nowo zbudowanego mostku na Wistulce. Zgasiliśmy silnik i zaczęliśmy obserwować podejrzaną okolicę.

Po około pół godzinie oczekiwania nagle ogarnęło mnie bardzo dziwnie uczucie. Jakby w pobliżu ktoś się do nas skradał. W pewnym momencie obecność jakiejś niewidzialnej osoby krążącej wokół naszego radiowozu stawała się już wręcz nie do zniesienia. Momentalnie zrobiło mi się bardzo zimno. Od stóp do głów przeszedł mnie okropny dreszcz. Przypomniałem sobie jak kiedyś moja babcia często opowiadała mi o swoim zmarłym mężu, który często odwiedzał ją we śnie. Bała się tych nocy a szczególnie tego przenikającego zimna oraz nieznośnego uczucia jego obecności. Tak właśnie wygląda powiew śmierci Kaziu - mawiała. Teraz odczuwałem to samo.

- Czechejko czy czujecie to, co ja?- zapytałem mojego kompana.

- Nie wiem, co obywatel sierżant czuje, ale wydaje mi się, że czujemy to samo. Czy możemy już wracać? Chyba tą sprawę powinnyśmy zlecić wyższym organom.

- Nie pleć głupot Czechejko! Zajmiemy się tym sami, ale inaczej, od strony taktyczno-teoretycznej. Musi być jakieś racjonalno–materialne wyjaśnienie tego zjawiska. To tylko nasza wyobraźnia. Ruszamy!

Jednak, aby ruszyć z miejsca należało najpierw zapalić silnik.

- Co jest do cholery! – samochód milczał jak zaklęty.

- Kurwa znowu się zalał! Dalej odpalaj! Kuurwaa! Co jest do ciężkiej Anielki?! - świeżo zakupiony Gaz jawnie odmawiał posłuszeństwa. Nie pomogły groźby ani prośby. Trzeba było przełamać strach i wysiąść z auta.

- Czechejko ubezpieczajcie mnie z latarką. Ja zajrzę do gaźnika.

- Tak jest obywatelu sierżancie!

Jak na złość, maska też się zacięła. Nie mogłem jej otworzyć. Szarpałem i ciągnąłem. Wszystko na nic.

- Może na pych? Ja popchnę obywatelu sierżancie - nieśmiało zaproponował Czechejko.

- Gdzie leziesz baranie! Gdzie się chowasz? Z przodu mi jesteś potrzebny a nie z tyłu! Choć tu z tą latarką!

Dalsze zabiegi otwarcia maski nie przyniosły skutku. W ferworze walki z klapą radiowozu milicyjnego, zapomniałem już kompletnie o ogarniającym mnie wcześniej strachu. Skupiłem się tylko na próbach odhaczenia zaczepu przytrzymującego klapę silnika. Po dłuższej bezskutecznej szamotaninie poddałem się i walnąłem mocno pięścią w maskę. Nadal nic. Odszedłem kilka kroków od wozu. Postanowiłem trochę odsapnąć. Gdy nabierałem nowych sił i pomysłów, usłyszałem nagle lekki zgrzyt. Odwróciłem się w kierunku Gaza i zorientowałem się, że maska nie stawia już oporu. Lekko i samoistnie uchyliła się sama. Niepewnie otworzyłem ją i zacząłem grzebać w gaźniku. Po chwili zorientowałem się jednak, że wszystko z nim jest w porządku i to nie on jest przyczyną naszego przymusowego postoju.

- Czechejko pchaj!- wrzasnąłem do starszego posterunkowego.

Wrzuciłem dwójkę, przekręciłem stacyjkę i znowu wydarłem się na mojego podwładnego.

- Mocniej! Nie masz pary w dupie! Pchaj!

W końcu zaskoczył! Jak cudownie gra silnik Gaza 69 radzieckiej produkcji. Co za cudowny stukot! Niewątpliwie ten wóz był jedną z bardziej wymiernych korzyści przyjaźni polsko - radzieckiej.

Kurwa, co znowu! – nagle krzyknąłem do siebie. W wozie zgasły światła. Nijak nie mogłem ich zapalić Zdyszany Czechejko wskoczył do środka ciężko klnąc pod nosem.

- Możemy jechać nawet bez świateł – zaproponował obywatel starszy posterunkowy. Byle do przodu – dodał ściszonym już głosem. Obaj mieliśmy dosyć tego miejsca. Po powrocie na komisariat postanowiliśmy, że zbadamy sprawę bardzo gruntownie.

Rozpoczęliśmy śledztwo zakrojone na szeroką skalę. W powiatowej bibliotece znaleźliśmy książkę o podaniach miejscowej ludności. Natknęliśmy się w niej na legendę o przeklętym mnichu, która to miejscami pokrywała się z zeznaniami naszych świadków. Według niej w XIII wieku na tych ziemiach znajdowało się opactwo benedyktyńskie. Pewnemu mnichowi imieniem Bartłomiej, po jego tajemniczej śmierci (prawdopodobnie popełnił samobójstwo topiąc się w Wistulce), odmówiono chrześcijańskiego pochówku. Od tego czasu błąkał się po okolicy nie mogąc zaznać spokoju. To był już jakiś trop, co prawda chrześcijański, ale zawsze. Chociaż z drugiej strony wierzyć w takie „prawdy objawione”? Ale cóż na razie nie ma inne go wyjścia. To jedyny punkt, od którego można rozpocząć śledztwo.

- Nareszcie mamy jakiś punkt zaczepienia Czechejko! - rzekłem poruszony do mojego podwładnego.

- Ale co my zrobimy obywatelu sierżancie?

- Jak to co? Zatrudnimy do śledztwa egzorcystę.

- Ego, co?

Egzorcystę! Co Czechejko, nie mieliście w podstawówce religii?

- Nie miałem. Przecież religia to opium dla mas! Tak uważał towarzysz Stalin.

- Czechejko nie plećcie bzdur! Towarzysz Stalin został potępiony na XX Zjeździe. Czy ktoś potępiał religie na XX Zjeździe?!

- No nie…, ale…

- Bez gadania posterunkowy! Jedziemy na plebanię.

Księdza egzorcysty nie było na miejscowej plebanii, więc pojechaliśmy po niego do najbliższego miasta wojewódzkiego. Gdy przedstawiliśmy mu całą sytuację, nie był zachwycony.

- Proszę pana księdza, jak nam pan nie pomoże, to my będziemy często nawiedzać pańską parafię! My wiemy, co wy tam szykujecie! Sabotaż władzy ludowej! Po za tym zawsze możemy was zamknąć za szerzenie zabobonów.

- Posterunkowy Czechejko! Wzywam was do porządku!

Czy ten baran nie może, chociaż przez chwilę przestać kłapać dziobem? – pomyślałem mocno zirytowany.

- Tak jest! Już milczę!

- Egzorcyzmy odprawia się na konkretniej osobie. Ja nie mogę odprawiać ich bezosobowo – ksiądz mocno zaprotestował.

- Proszę księdza, niech ksiądz nie utrudnia śledztwa! Proszę z nami!

- Skoro to konieczne, panowie milicjanci to trudno.

Pojechaliśmy wraz z egzorcysta w miejsce dziwacznych wydarzeń. Ksiądz wyjął krzyż.

- Panowie to miejsce jest przeklęte, ten most trzeba przenieść gdzie indziej.

- Jak to gdzie indziej?

- Czy pan ksiądz nie przesadza? Raczy pan kwestionować plany władzy ludowej?

- Czechejko jak Boga kocham! – zaraz jednak zorientowałem się, że nieźle chlapnąłem. Taka wpadka przed podwładnym!

- Obywatelu sierżancie… Wy też? Chyba w te cuda nie wierzycie?

- Skąd obywatelu starszy posterunkowy. Ja tak tylko. Tak się mówi. Zresztą, co wam do tego! - Kto tu jest wyższy rangą?!

- Obywatel sierżant!

- Właśnie! Zatem wydaje wam polecenie służbowe. Zamknąć się!

- Tak jest, obywatelu sierżancie!

- No, więc wracamy do sprawy. Sugeruje ksiądz, że mam uwierzyć, iż tutaj straszy i z tego powodu mamy przenosić most?

- Panowie milicjanci najlepiej by było… Mówię to od strony duchowej… Tutaj działają niezbadane siły nieczyste. Bardzo silny i negatywny wpływ na to miejsce ma jakaś zbłąkana dusza. Dusza, która będąc jeszcze w ludzkim ciele musiała ciężko zgrzeszyć.

- Dobrze to my już lepiej księdza odwieziemy na plebanie. Dziękujemy za taką pomoc. Jeszcze się zgłosimy.

Następny klecha, który udaje debila, żeby dać mu spokój – pomyślałem. Moja irytacja przechodziła już w lekkie wkurwienie. Jednak, co ciekawe, jak odwoziliśmy duchownego do domu Gaz, o dziwo, sprawował się bez zarzutu.

To pewnie przez obecność osoby duchownej - wywnioskowałem. W takim myśleniu utwierdził mnie jeszcze fakt, iż wówczas wyjątkowo nie szwankowała skrzynia biegów. Do tej pory zawsze miałem problemy z zacinającą się trójką, a wtedy wchodziła nawet bez najmniejszego zgrzytu.

Następnego dnia mieliśmy udać się ponownie na miejsce tych niewytłumaczalnych zdarzeń, gdy na komisariacie zadzwonił telefon.

- Obywatel sierżant Marczewski? – donośny głos zabrzmiał ze słuchawki. łącze z powiatem.

Wówczas dowiedziałem się, że jest polecenie „z góry”, aby oddać naszego nowego Gaza na przegląd techniczny. Na miejscu dowiedzieliśmy się, co naprawdę tutaj się dzieje.

W powiatowej stacji diagnostycznej MO panował duży ruch. Przed garażem, w którym wykonywano badania diagnostyczne, stało już kilka milicyjnych samochodów z całego powiatu. Gdy do niego wszedłem, zwróciłem się od razu do znajomego mechanika.

- Czołem Rysiek! Orientujesz się może, co tu jest grane?

- Czołem! A co? Nic nie wiesz?

- Nie! A co jest? Mieliśmy małe kłopoty z łącznością, a po za tym jestem bardzo zajęty, cały czas pracuję nad rozwikłaniem bardzo tajemniczej i mocno podejrzanej sprawy.

- Więc słuchaj – Rysiek ściszył głos. Podobno kilka dni temu jakiś ruski generał jechał jednym z naszych wozów, spadł z jakiegoś mostu, gdzieś tu w okolicy i się zabił. Podobno miał nieźle w czubie. Podobno, ale to tajemnica! Stąd ten cały cyrk, z tymi przeglądami wszystkich naszych wozów. „Góra” tuszuje sprawę zwalając winę za ten wypadek na jakieś usterki techniczne, że to niby seryjny defekt doprowadził do tego wypadku. Teraz rozumiesz? Ale morda w kubeł, bo wiesz…, jakby, co to nic nie wiesz!

- Jasne! – odpowiedziałem.

Wpadłem w zadumę. To rzucało całkiem nowe światło na nasze dochodzenie. Swoją drogą to ciekawe, nie wiedziałem, że ruscy generałowie też maja dusze?! – pomyślałem. Ksiądz jednak miał racje. Tylko, czemu nawet po śmierci ten ruski generał, prześladuje naszych boga ducha winnych obywateli? Zamiast spokojnie smażyć się w piekle przysparza nam tylko dodatkowej roboty. Przez niego cała wieś nie może spać spokojnie. A my musimy walczyć z jakimiś duchami!

Po około dwóch godzinach radiowóz był gotowy do odbioru.

- Chłopaki, ale wam się trafił wybrakowany model tego Gaza. Nowe to a takie awaryjne. Elektryka do dupy! Zapłon spieprzony! Wszystko wybrakowane! Ogólnie mówiąc chujówka.

Po tych słowach Ryśka, wszystko stało się już dla mnie zupełnie jasne.

- Widzisz Czechejko?- zwróciłem się zadowolony do podwładnego. śledztwo zakończone. Sprawa się sama rozwiązała. Zawiniła szwankująca technika i wybujała ludzka wyobraźnia.

- A mnich? Co z nim?

- Jaki mnich?! Obywatelu straszy posterunkowy! Wam też się na mózg rzuciło? Też widzieliście ducha? Wy też ulegliście zbiorowej histerii! Ruskiego generała mylicie z mnichem?! Ja rozumiem, że można wierzyć we władzę ludową, mogę zrozumieć także to, że radziecki generał może być dla was krzewicielem waszej religii – komunizmu, tak samo jak mnich chrześcijaństwa, ale nie mogę pojąć jak można ich ze sobą pomylić? Przecież to wrogowie klasowi!

- Ale jak to? Jaki generał?

- No jak to jaki? Ten, co się za mnicha podaje!

- Obywatelu sierżancie melduje, że nic nie rozumiem!

- A co tu jest do rozumienia??? – My nie jesteśmy od myślenia, ale od służenia! Są takie rzeczy, które nie śniły się nawet marksistowskim filozofom.

2
Ja, czyli obywatel sierżant Kazimierz Marczewski, oraz mój podwładny, obywatel starszy posterunkowy Waldemar Czechejko zbliżaliśmy się właśnie do końca służby, gdy nagle do naszego posterunku Milicji Obywatelskiej w Małkini Dolnej wpadł zdyszany obywatel.
UHM!


Po około dwudziestu minutach Walenty zaczął dochodzić do siebie, a jego relacja zaczynała nabierać jakiegoś sensu.

bo to w końcu nasza władza ludowa, nie?

- I słusznie sobie pomyśleliście, obywatelu Gościniak

- Tak jest, obywatelu sierżancie! Już się przywołuje do porządku! Ale jak słyszę takie brednie to mnie…

- To już wiemy, Walenty! Ale jak wyglądał ten mnich?



- No, Walenty, tak was słucham i słucham i moim własnym uszom nie wierzę! Mówicie, że widzieliście jakiegoś mnicha, który z boku, znienacka popychał wasz wóz, raz z lewej, a raz z prawej? A jak ten mnich wyglądał? Opiszcie!

- No, ja żem mówił…

- A teraz mówicie, że oczami błyskał! Wiecie co, Walenty, zdecydujcie się wreszcie do jasnej cholery! Bo mnie zaraz krew zaleje! Ja jestem osobą na stanowisku i nie mam czasu na takie żarty! Jak nie zaczniecie składać spójnych zeznań, to ja się klnę na tych waszych wszystkich

- No, Walenty dosyć tej zabawy! Idźcie już sobie i nam takimi duperelami głowy nie zawracajcie!

Bała się tych nocy, a szczególnie tego przenikającego zimna oraz nieznośnego uczucia jego obecności.

- Czechejko, czy czujecie to, co ja?- zapytałem mojego kompana.

Chyba tą sprawę powinnyśmy zlecić wyższym organom.
Tę.


- Co jest, do cholery! – samochód milczał jak zaklęty.

- k***a, znowu się zalał! Dalej odpalaj! Kuurwaa! Co jest, do ciężkiej Anielki?!
Kurwa wielką literą. I po co ta cenzura...?


- Tak jest, obywatelu sierżancie!

- Czechejko, ubezpieczajcie mnie z latarką. Ja zajrzę do gaźnika.

Z przodu mi jesteś potrzebny, a nie z tyłu!

- Czechejko, pchaj!- wrzasnąłem do starszego posterunkowego.

- Mocniej! Nie masz pary w dupie! Pchaj!
Tu by przydał się pytajnik.


k***a, co znowu! – nagle krzyknąłem do siebie. W wozie zgasły światła. Nijak nie mogłem ich
Wielka litera!


Nijak nie mogłem ich zapalić. Zdyszany Czechejko wskoczył do środka ciężko klnąc pod nosem.

Od tego czasu błąkał się po okolicy, nie mogąc zaznać spokoju. To był już jakiś trop, co prawda chrześcijański, ale zawsze. Chociaż z drugiej strony wierzyć w takie „prawdy objawione”? Ale cóż, na razie nie ma inne go wyjścia. To jedyny punkt, od którego można rozpocząć śledztwo.



- Nareszcie mamy jakiś punkt zaczepienia, Czechejko! - rzekłem poruszony do mojego podwładnego.

- Ale co my zrobimy, obywatelu sierżancie?

-Egzorcystę! Co Czechejko, nie mieliście w podstawówce religii?



- Czechejko, nie plećcie bzdur! Towarzysz Stalin został potępiony na XX Zjeździe. Czy ktoś potępiał religie na XX Zjeździe?!

- No nie…, ale…

- Bez gadania, posterunkowy! Jedziemy na plebanię.
Przecinek po wielokropku...?! O.O


Sabotaż władzy ludowej! Po za tym zawsze możemy was zamknąć za szerzenie zabobonów.

- Posterunkowy, Czechejko! Wzywam was do porządku!
Poza łącznie.


- Panowie, to miejsce jest przeklęte, ten most trzeba przenieść gdzie indziej.



- Czechejko, jak Boga kocham! – zaraz jednak zorientowałem się, że nieźle chlapnąłem. Taka

- Dobrze to my już lepiej księdza odwieziemy na plebanie. Dziękujemy za taką pomoc. Jeszcze się zgłosimy.

- Obywatel sierżant Marczewski? – donośny głos zabrzmiał ze słuchawki. łącze z powiatem.

a po za tym jestem bardzo zajęty
łącznie.


wiesz…, jakby, co to nic nie wiesz!
Daruj z przecinkami po wielokropkach.


Nowe to, a takie awaryjne.

Widzisz, Czechejko?- zwróciłem się zadowolony do podwładnego. śledztwo zakończone. Sprawa się sama rozwiązała. Zawiniła szwankująca technika i wybujała ludzka wyobraźnia.

- A co tu jest do rozumienia??? – My nie jesteśmy od myślenia, ale od służenia! Są takie rzeczy
Niech mnie ktoś oświeci, to jest poprawnie?





Pomysł: 5-

Ciekawe, nie powiem ^^



Styl: 4

Czyta się całkiem nieźle, ale w kilku miejscach zgrzytało i zapomniałeś o sierżancie Kazimierzu ;D



Błędy: 3-

Za zabicie swojej interpunkcji ^^



Schematyczność: 4+

milicja obywatelska, chłopi, duch. Nie tak źle :wink:



Ocena ogólna: 4-



Podobało mi się.

<idzie bawić się w Ciocię Winky gdzie indziej>



Test, cenzura się robi automatycznie na forum. :P - ciocia Winky, która przyjdzie pobawić się tutaj później
Are you man enough to hold the gun?

3
Dzięki wielkie, za tak wnikliwą analizę, tej mojej, nieszczęsnej interpunkcji. :)



Cieszę się, że opowiadanie sie podobało! :D Pozdrawiam!

4
Rzeczywiście pomysł dość ciekawy, ale - jak dla mnie - napisane jest słabo. I nawet nie chodzi o błędy, których jest całkiem sporo, ale o styl. Czegoś mi w tym brakowało, jakiejś takiej realności.

czy mi się podobało, chyba tak - ale na twoim miejscu dopracowałabym ten tekst



pomysł: 4+

styl: 4-

schematyczność: 4+

błędy: 3-

Ogólnie: 3



pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".

"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".

- Nieśmiertelny S.J. Lec

5
Dzięki za opinie.



Możesz napisać, jakie tutaj według ciebie, są jeszcze błędy, oprócz tej nieszczęsnej ortografii?



Pozdro
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”

cron