Goryle

1
Powstałe (w jeden dzień!) w wyniku chwilowej niechęci do wszystkiego co tworzę na poważnie. Sam nie wierzyłem, że skończę to opko, oderwane całkowicie od wszelkich praw, jakimi się w pisaniu rządzę, a tu proszę, nawet się dobrze przy nim bawiłem. żeby było ciekawiej, jest z nielubianego przeze mnie gatunku "śmieszneStylizowaneNaśmiertelnąPowagę." :D



********

Ten skurwiel Zero Trzy to chyba jakiś jasnowidz. Cały wczorajszy wieczór, gdy już znaliśmy rozkład obowiązków na dzisiejszy dzień, gadał, że coś złego się wydarzy i przed wyjazdem włożył sobie tyle zapasowych magazynków pod płaszcz, jakby szedł na wojnę. Dobra rada na przyszłość: ufaj przeczuciom Zero Trzy.

Jak zwykle siedziałem w trzecim i zarazem ostatnim samochodzie razem z Zero Dwa i z Zero Pięć za kółkiem, który był znany z tego, że całym wozem kręcił szybciej niż kierownicą. Na samym przodzie jechali Zero Trzy i Zero Cztery. Teoretycznie byłem dowódcą ich wszystkich. Teoretycznie, bo i tak każdy robił, co chciał. I to chyba nasza najmocniejsza strona, kompletne z nas świry, nikt nie ma pewności co możemy zrobić, skoro sami tego nie wiemy.

Nie działo się nic. Zupełnie nic. Przez kilka kilometrów nawet silnik nie zarzęził. To jest najgorsze; myślisz, że spadnie na ciebie cały nalot, a tu rutyna. Tak, tak, nasz zawód to rutyna. Właściwie nie widzę sensu naszych działań, skoro nie możemy się wykazać. O tym właśnie wtedy myślałem, gdy jechaliśmy po w miarę równej drodze, przecinającej zbożowe pola. Samo południe, pogoda jak żyleta, z odległości pół kilometra można by strzelać do królika. Była pora żniw, więc mogliśmy oglądać pracujących przy zbiórce zboża. Byli tak pochłonięci swoimi czynnościami, że nas w ogóle nie widzieli. Czasem tylko pasące się krowy sygnalizowały rykiem, iż dostrzegły samochody, choć równie dobrze mogły między sobą rozmawiać o pogodzie, lub o obecnej konstelacji planet. Choć przyznam, że im mniej ludzi na nas patrzyło tym lepiej. Droga stawała się nieco bardziej wyboista, choć nadal asfaltowa. Przed nami pojawiły się zabudowania. Parę domów na krzyż, jeden kościół, przejazd przez ten teren zamieszkany miał nam zająć najwyżej trzy minuty, potem będzie można dodać gazu. Ale w terenie zabudowanym nie, trzeba przestrzegać przepisów ruchu drogowego, bo doprawdy one są najmądrzejsze. Pierwszy raz w życiu naszło mnie pytanie, kto ustala trasy przejazdu. Od tego kogoś zależy przecież nasze życie. życie Dziadka też, ale on ogranicza się tylko do roli jakiegoś bliżej nieokreślonego, mglistego powodu, dla którego płacą nam za to, co robimy.

Gwałtowne hamowanie wyrzuciło mnie do przodu. Przód naszej bryki wbił się w tył samochodu przed nami. O mały włos, a wpadlibyśmy do rowu (a rowy na wsi czyste nie są)

Padły strzały, dwa czy cała seria, bez różnicy.

- Kurwa! – Zaklął Zero Dwa. Zły znak, Zero Dwa nigdy nie klnie.

- Wysiadka panowie, coś się wreszcie dzieje. – Wydałem rozkaz.

Już na zewnątrz kanonada wystrzałów nas ogłuszyła. Przygotowałem pistolet do strzału, kątem oka zobaczyłem, że pozostałe Zera również są gotowe do walki. Sytuacja toczyła się tak szybko, iż nawet nie wiedziałem, że to co się dzieje, to jest właśnie TO, czyli moment w którym nie możemy zawieść. Leżeliśmy w przydrożnym rowie (jak mówiłem, strasznie śmierdział) osłaniał nas samochód, przynajmniej to było po naszej stronie. Gorzej, że tylko Zero Trzy i Pięć mieli broń automatyczną.

- W aucie Dziadka nie ma nikogo z nas, jest tylko kierowca, a on w życiu nie widział broni na oczy! – wrzeszczał któryś z moich. I miał rację. Dziadek sobie nie życzył, żebyśmy z nim jechali. Szofer musiał spanikować, bo dodał gazu, ale gdy do szyby zapukały pociski, auto stanęło kilka metrów od nas. Kierowca, bałwan, wyskoczył z opancerzonej kabiny, ale kule natychmiast cisnęły jego ciałem spowrotem na siedzenie. Gdzieś na przodzie strzelał Zero Trzy, co chwila zmieniając magazynek.

- Zero Pięć! – przywołałem.

- Tak?

- Idź po Dziadka.

Ruszył z ociąganiem. Był najniższy, więc łatwiej mu było unikać kul. My wszyscy podnieśliśmy się w górę i strzelaliśmy krótkimi seriami w kierunku, z którego nadlatywały pociski wroga, choć wątpię, że kogokolwiek trafiliśmy. Napastnicy byli ukryci gdzieś za żywopłotem, po drugiej stronie ulicy. Sądząc po sile ostrzału, nie liczyli się z amunicją. Ale nasze kule zdołały ich na chwilę przytrzymać przy ziemi. Zero Pięć powrócił. Sam.

- Gdzie Dziadek?! – Na powrót schowaliśmy się za autami.

- Nie ma go.

- Co to znaczy?!

- Kierowca trup, drzwi otwarte, jego nie ma.

- Co to, czary, czy już go porwali? – Byłem wściekły jak nigdy. W dodatku na naszą osłonę spadł cały grad pocisków, który grał na metalu swoistą melodię. A że kule to nie orkiestra, więc trudno było w takich warunkach zachować spokój. Na dodatek z okolicznych domów ludzie zaczęli wyglądać, wychodzić na podwórze, zupełnie nieświadomi, że ich zaraz szlak może trafić. Boże, wszystko się partoli. Daliśmy się przydusić ogniem i jest już po sprawie. Ma ktoś białą flagę przy sobie? Tą częścią umysłu, która jeszcze nie spanikowała, starałem się ocenić sytuację: Leżeliśmy w cuchnącym rowie, od strony dupy mieliśmy jakieś domostwo, tam można było się wycofać. Spojrzałem za siebie i zbladłem. Wysoki na półtora metra płot, przyozdabiały dziury jak kratery na powierzchni księżyca. Wyobraziłem sobie siebie, skaczącego przez ten płot. Oj, wiele by ze mnie nie zostało. Jedynym wyjściem było czołganie się wzdłuż rowu, jak najdalej od tego gówna. Potem będziemy się zastanawiać nad tajemniczą dematerializacją Dziadka. Choć bez niego mogliśmy uciekać tylko na Wyspy Wielkanocne.

Ogień wroga już dawno ustał. Cwaniaki czekały, aż wychylimy głowy, ale nie z nami takie numery.

- Widzę go! – Pełen entuzjazmu głos Zero Cztery wyrwał mnie z moich taktycznych rozważań. – Dziadek tam jest!

Oniemiałem z wrażenia. Istotnie, stary chował się za półotwartą furtką do ogrodu, zaledwie pięćdziesiąt, sześćdziesiąt metrów dalej. Doskonale osłonięty, żadna kula nie miała tam szans go dostać, chyba że jakiś niesamowity rykoszet. Ze swojej pozycji widziałem, że nic mu nie ma, nawet nie zdradzał oznak paniki. Skurwysyn, większy świr ode mnie. Pewnie jak zaczęła się strzelanina, wysunął się z wozu do rowu i przeczołgał, innego wyjścia nie było. Poczuł zew okopów na starość, czy jak?

- Dobra – szepnąłem na wypadek, gdyby wróg umył dziś uszy – w takiej sytuacji zawsze robimy coś spontanicznie i wszystko nam wychodzi.

- Takie sytuacje zdarzały się tylko na naszym szkoleniu. I wtedy za kuloodporną szybą stał facet i na wielkiej tablicy pokazywał nam każdy ruch. – Zero Dwa zawsze musiał coś popsuć. Nie zwracając na jego pesymizm, mówiłem dalej:

- Zajdę ich od flanki i załatwię. Dajcie mi spluwaczkę.

Podano mi pistolet maszynowy i dwa pełne magazynki. Wziąłem też granat i wsunąłem go do kieszeni. Im zostały jeszcze dwa.

- Dobra, jak powiem JUż, rzucicie granaty, ale nie w nich, tylko tutaj, zaraz za samochodami, ma być dużo dymu. Jak wybuchną, zaczniecie strzelać, nie celujcie, tylko walcie ile wlezie.

Przygotowałem się fizycznie i psychicznie do tego, co zamierzałem zrobić. Dałem sygnał. Granaty poleciały. Słyszałem jak uderzają o asfalt. Czekałem na wybuch. Miałem jednie dwa magazynki. To jakieś sześćdziesiąt naboi, co w przeliczeniu daje sześćdziesiąt trupów. Ta myśl podniosła mnie na duchu. Huk eksplozji. Osłonięty dymem wylatuję na ulice, biegnę na drugą stronę. Wróg strzela, na oślep, ale w moim kierunku, czuję jak powietrze tuż przy moich plecach faluje od przecinających je pocisków. Przeskakuję żywopłot i rzucam granat tam, gdzie spodziewam się zobaczyć wroga. Cały czas jestem w biegu, dopadam pień wielkiego drzewa. Granat wybucha. Chyba przez chwilę słyszałem czyjś jęk boleści. Oby tak było naprawdę, o jedną lufę mniej. Cała nawałnica, ba, tornado ołowiu spadło na drzewo, aż gałęzie zadrżały. Miałem surrealistyczne myśli, że w końcu kule przebiją się przez pień i mnie dopadną. Strzały umilkły równie szybko, jak się zaczęły, rozległ się chrzest przeładowania. Teraz musiałem dobrze wykorzystać nawet ten ułamek czasu, jaki osa potrzebuje na pojedyncze machnięcie skrzydeł. Wychyliłem się zza drzewa. Zobaczyłem czterech. Pierwszy wręcz wlazł mi pod lufę, do drugiego posłałem cała serię, póki nie dostał prosto w brodę. Mógłbym podziwiać obłoczek krwi, jaki po tym trafieniu pozostał, ale błyskawicznie schowałem się znów, widząc, że dwaj pozostali mają broń ponownie gotową do strzału.

Ciekawe, ten co dostał w brodę, tuż przed śmiercią dziwnie unosił jedną rękę do góry, może chciał się poddać? No trudno...

Nagły huk nadwerężył mi bębenki.

Przez kilka sekund kucałem pod drzewem, aż w końcu odważyłem się wyjrzeć. Dwójka pozostałych napastników leżała na ziemi, mniej, lub bardziej pokiereszowana. Głównie poparzenia i paskudne, szerokie rany, w których tkwiły odłamki, tak jak rodzynki w cieście. żyli, ale ledwo. Nie miałem zamiaru ich dobijać, o nie, za bardzo się wkurzyłem, niech giną w cierpieniu. Tylko co się stało? Wyjaśniły mi to zwłoki tego zabitego wcześniej. Właściwie to co zostało (czyli niewiele) z jego ręki, którą tak dziwnie trzymał w górze, gdy jeszcze żył. On w tej dłoni musiał zaciskać granat. Zabiłbym go sekundę później, a teraz leżałbym w kałuży własnej krwi, naszpikowany odłamkami. Bo granat rzadko kiedy uśmierca od razu, chyba że trzymasz go w zębach. Ot, złośliwość rzeczy martwych.

Odrzuciłem broń, dosyć się jej dzisiaj naściskałem. Wyszedłem znów na ulicę, z zadowoleniem stwierdzając, że żaden z moich towarzyszy nie ucierpiał. I że wszyscy się śmieją. Jak to świry. Ludzie powychodzili z domostw i zaczęli klaskać. Jakaś dziewczynka podbiegła do mnie i wręczyła bukiet polnych kwiatów. Obejrzałem sobie nasze pole bitwy: Unosił się jeszcze dym z luf, wielka dziura na środku jezdni, w okolicznych domach powybijane szyby (ale chyba nikomu postronnemu nic się nie stało), ostrzał prawie całkowicie obdarł lakier z drzwi jednego z aut. Zero Cztery przyprowadził Dziadka. Ten uściskał nas po kolei, a mnie pocałował w same usta. Nie powiem, żeby było to miłe uczucie, osobiście w nagrodę wolałbym dostać premię.

Natychmiast też pojawił się problem, jak my z tej wioski wyjedziemy, bo opony pojazdów były poszarpane. Na szczęście akurat przejeżdżała jakaś zdezelowana ciężarówka. Jak się później okazało właściciel woził nią karmę dla świń. Facet cały zbladł, gdy razem z Dziadkiem usadowiłem się w kabinie. Reszta Zer wskoczyła na plandekę.

-Jedź pan przed siebie, powiem gdzie skręcić. – Rzuciłem do wciąż zdezorientowanego kierowcy i ruszyliśmy żegnani owacjami przez miejscową ludność.

Właściwie to po raz pierwszy coś takiego nas spotkało, ale każdy dzień na służbie przynosi nowe zagrożenia. Tym razem się udało, wyszliśmy bez strat własnych. No może tylko Zero Trzy się poparzył na lufie, po tym jak wystrzelał wszystkie magazynki, które ze sobą miał. Dziadek przez całą drogę był tak podniecony, że ciągle gadał. Jak już będzie w domu, to koniecznie musi sobie zwalić konia, może mu przejdzie. I kierowca ciężarówki strasznie mnie drażnił, bo za każdym razem, gdy kogoś mijaliśmy, wystawiał głowę przez okno i darł się na całe gardło: „Ludzie, wiozę Adolfa Hitlera!”.

2
Radziłbym podpytać jakiegoś fachowca o procedury CPP :)

Dodane po 3 minutach:
Navajero pisze:Radziłbym podpytać jakiegoś fachowca o procedury CPP :)


60 nabojów z pm- u = 60 trupów? Nawet jako licentia poetica nie za bardzo... Ale widać pewną sprawność warsztatową. IMO :)
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

3
przed nami. O mały włos, a wpadlibyśmy do rowu (a rowy na wsi czyste nie są)
Zgubiłeś kropkę.


wyglądać, wychodzić na podwórze, zupełnie nieświadomi, że ich zaraz szlak może trafić. Boże,
Szlag.





Hymm... Sześćdziesiąt kul = sześćdziesiąt trupów? To chyba tylko snajper ;P





Tekst mnie zaciekawił tak bardzo, że trudno było mi wyszukiwać błędy. Podobało mi się, styl gładki. Ale puenta mnie po prostu rozwaliła! XD
Are you man enough to hold the gun?

4
Hymm... Sześćdziesiąt kul = sześćdziesiąt trupów? To chyba tylko snajper ;P
Moja wina, bo w ostatecznej wersji zdanie miało brzmieć: "W porywach dobrego wiatru to będzie coś około 60 trupów.", ale tego nie poprawiłem i wyszło zbyt poważnie :D

5
Kiedy, tak czy owak - nie będzie. Z pistoletu maszynowego strzela się seriami. Najkrótsze to trzynabojowe. Jak strzelec jest asem i ma dużo szczęścia to taką serią zabije czlowieka ( nawet jak trafi to niekoniecznie, bo kamizelki kuloodporne itp.). Trafienie ( tak aby zabić) wszystkimi seriami trzynabojowymi, w walce, w ruchome, odpowiadające ogniem cele ( a jak wynika z tekstu, przeciwnicy mają nawet przewagę ogniową) to bajka. Tak więc mowy nie ma, aby z tych sześdziesięciu kul wyszło choćby dwadzieścia trupów. Namawiam ponownie do zapoznania się z regulaminami i instrukcjami dot. użycia broni, walki w terenie zurbanizowanym, procedur Close Personal Protection. Bo jeśli chodzi o to, to tekst jest dziurawy i mało wiarygodny. Oczywiście IMO :)
Panie, ten kto chce zarabiać na chleb pisząc książki, musi być pewny siebie jak książę, przebiegły jak dworzanin i odważny jak włamywacz."
dr Samuel Johnson

6
Ależ ja doskonale wiem o tym wszystkim, o czym ty mówisz i nie muszę z niczym się zapoznawać, ale jest pewna subtelna różnica między luźnym opowiadaniem, a symulatorem rzeczywistych starć. Tekst jest mało wiarygodny, bo nie o wiarygodność w nim chodziło. Poza tym akcja dzieje się podczas wojny, a walka w stylu współczesnych jednostek antyterrorystycznych nijak się ma do działań i wyszkolenia takich formacji jak np. Fuhrer Begleit Batailon czy SS. Wtedy to dopiero byłoby głupie, jakbyś to nazwał, HitlerSWAT?


Kiedy, tak czy owak - nie będzie. Z pistoletu maszynowego strzela się seriami. Najkrótsze to trzynabojowe.


Chodzi ci o to, że dobry strzelec potrafi wystrzelic taką serię, czy też może o ogranicznik długości serii? To ostatnie nie było stosowane w żadnym pistolecie maszynowym podczas wojny.



Offtop: co to strzelania, to oczywiście masz rację, policja notowała nawet przypadek kolesia z kulą w głowie, który nadal stawiał opór, toteż widać jak trudno jest czasem zabić przy użyciu broni palnej.

8
Alan pisze: Jak zwykle siedziałem w trzecim i zarazem ostatnim samochodzie razem z Zero Dwa i z Zero Pięć za kółkiem, który był znany z tego, że całym wozem kręcił szybciej niż kierownicą.
błąd logiczny, zła budowa zdania: czytelnik czyta czyta i bum "(...)Zero Pięć za kółkiem, który ("a przypadkiem nie "które"?" - zastanawia się czytelnik) (...)".
Alan pisze: Czasem tylko pasące się krowy sygnalizowały rykiem, iż dostrzegły samochody, choć równie dobrze mogły między sobą rozmawiać o pogodzie, lub o obecnej konstelacji planet.
To nie jest zabawne, właściwie dziecinnie brzmi. No, chyba że kiepski żart był zamierzony :)
Alan pisze: Choć przyznam, że im mniej ludzi na nas patrzyło tym lepiej.
A wcześniej było: "Byli tak pochłonięci swoimi czynnościami, że nas w ogóle nie widzieli." - to w końcu patrzyli, czy nie patrzyli? A może te zerkające krowy były ludźmi? (wiem, absurd, ale tak można zrozumieć). OJć... :roll:
Alan pisze: Przed nami pojawiły się zabudowania.
Może się czepiam, ale to brzmi trochę tak, jakby bohaterowie przed nosem mieli nicość i nagle bęc: zabudowania, tadam!
Alan pisze: - Wysiadka panowie, coś się wreszcie dzieje. – Wydałem rozkaz.
Dość oficjalny i grzeczny rozkaz, jak na nerwową sytuację. Nie wspomnę nawet, że tuż przed tym ktoś zaklął głośno... rozkaz lepiej już by brzmiał jako krótkie, mało inteligentne "-Wysiadać!"
Alan pisze:Leżeliśmy w przydrożnym rowie (jak mówiłem, strasznie śmierdział) osłaniał nas samochód, przynajmniej to było po naszej stronie. Gorzej, że tylko Zero Trzy i Pięć mieli broń automatyczną.
Po nawiasie przecinek.
Alan pisze: Ruszył z ociąganiem.
że niby z czym ruszył? :)
Alan pisze:Napastnicy byli ukryci gdzieś za żywopłotem, po drugiej stronie ulicy.
żywopłot to raczej kiepska zasłona... ja rozumiem, że w grach komputerowych np. płot może skutecznie chronić przed serią puszczoną z karabinu stacjonarnego, ale to jest tekst literacki, a nie gra. W sytuacji, którą opisałeś, wystarczyłoby potraktować jedną, może kilkoma seriami ów żywopłot i "geniusze", którzy się za nim ukrywają, mieli by sito z tyłków.
Alan pisze: - Co to, czary, czy już go porwali? – Byłem wściekły jak nigdy.
Niby wściekły jak nigdy, a wypowiedział się jak bohater "Smoka wawelskiego". (jakby ktoś nie zrozumiał - chodzi mi o to, że dany fragment brzmi dziecinnie).
Alan pisze: Na dodatek z okolicznych domów ludzie zaczęli wyglądać, wychodzić na podwórze, zupełnie nieświadomi, że ich zaraz szlak może trafić.
No tak - na ulicy burdel z udziałem broni maszynowej, a biedni ludzie, ciapy jedne, wychodzą nieświadomi niczego ze swych domów? Ekhm... ja bym ukrył rodzinę w piwnicy nie wystawiając nawet nosa! (tak logicznie rzecz biorąc)
Alan pisze: Wysoki na półtora metra płot, przyozdabiały dziury jak kratery na powierzchni księżyca.
Aż takie duże te dziury były? Nie no, jeżeli to żart - to kiepski jak poprzednie, jeżeli na serio - to jeszcze gorzej... I jeszcze jedno - co robi takie dziury? Broń maszynowa? Bo jakoś wcześniej nie natknąłem się na wzmianki o bazookach, laserze. Hm ? :roll:
Alan pisze: Ogień wroga już dawno ustał. Cwaniaki czekały, aż wychylimy głowy, ale nie z nami takie numery.
Rozumiem, że drużyna przeciwnika, to super snajperzy, którzy uwielbiają headshoty ?:D
Alan pisze: (...)zaledwie pięćdziesiąt, sześćdziesiąt metrów dalej.
No tak, zaledwie sześćdziesiąt metrów. Cholera, prawie, że zasięg splunięcia.

I mam uwierzyć, że podczas tej, że tak powiem "karabinierskiej orkiestry", żadna kula cwaniaczka nie trafiła. A czemuż to? Pancerna furtka? A może to ten sam gatunek żywopłotu, który tak wiernie służył wrogowi za osłonę?
Alan pisze: - Dobra – szepnąłem na wypadek, gdyby wróg umył dziś uszy – w takiej sytuacji zawsze robimy coś spontanicznie i wszystko nam wychodzi.
Sory, ale gdy czytam takie teksty, czuję smak mydła w ustach... ;)
Alan pisze: - Dobra, jak powiem JUż, rzucicie granaty, ale nie w nich, tylko tutaj, zaraz za samochodami, ma być dużo dymu. Jak wybuchną, zaczniecie strzelać, nie celujcie, tylko walcie ile wlezie.
Po pierwsze: dobra, dobra, dobra - gość się powtarza. Po drugie: no nie powiem, genialny z niego strateg, taktyka iście przemyślana i logiczna... ;)

Ufff, muszę odpocząć, idę zrobić sobie kawę... :) [/quote]

Dodane po 2 minutach:

swoją drogą są też gdzieniegdzie błędy interpunkcyjne, ale nie zwracałem na nie szczególnej uwagi. Skupiłem się na logice i "jakości zdań", jakby ktoś nie zauważył.. :)

Zaraz jadę dalej.

Dodane po 27 minutach:

Dobra, jedziem z tym śledziem.


Alan pisze: To jakieś sześćdziesiąt naboi, co w przeliczeniu daje sześćdziesiąt trupów.
Z czystej formalności to zaznaczam, inni już wytłumaczyli, gdzie tu jest pies pogrzebany :)
Alan pisze: Cała nawałnica, ba, tornado ołowiu spadło na drzewo, aż gałęzie zadrżały. Miałem surrealistyczne myśli, że w końcu kule przebiją się przez pień i mnie dopadną.
Przebiją się w końcu, powiadasz? Minigun, dajmy na to (mogę się mylić) 3000 kul na minutę, puszcza serię, której np. betonowy filar stawiałby opór dość krótko. Ty zaś prawisz o "tornadzie ołowiu", które natarło na... drzewo. Gość razczej nie zdążyłby mieć surrealistycznych myśli - po prostu poszatkowałoby go na bigos.
Alan pisze:Teraz musiałem dobrze wykorzystać nawet ten ułamek czasu, jaki osa potrzebuje na pojedyncze machnięcie skrzydeł.
Na mój rozum: dobry aparat cyfrowy nie uchwyciłby pojedynczego ruchu skrzydeł osy, na zdjęciu ukazałby się rozmazany ruch, a co z tym idzie - osa

bardzo szybko wywija skrzydłami. Aż tak krótki moment był to wykorzystania, aż tak ważny? Przecież mrugnięcie oka jest powolniejsze... oh, marudzę? Może, ale po prostu mi się to nie podoba, dziwnie brzmi. Nie pasuje na mój gust.
Alan pisze: Pierwszy wręcz wlazł mi pod lufę
Ehh - podszedł, uklęknął przed lufą i powiedział "wal mi prosto w głowę?". Po sprzęcie owych wrogich gości, wnioskuję że są dobrze wyposażonymi zawodowcami, zaś zawodowcy tak po prostu nie pakują się do odstrzału...
Alan pisze: Ciekawe, ten co dostał w brodę, tuż przed śmiercią dziwnie unosił jedną rękę do góry, może chciał się poddać? No trudno...
A nie lepiej "Tego już się nie dowiem?" czy coś w tym stylu? "No trudno" brzmi jakoś... fuj. "No trudno kochanie, znów zlałeś się w majtki, lecz nie martw się, mamusia wypierze.".
Alan pisze: Ludzie powychodzili z domostw i zaczęli klaskać. Jakaś dziewczynka podbiegła do mnie i wręczyła bukiet polnych kwiatów.
Ja nawet następnego dnia nie wychodziłbym z domu... a tu dziewczynka, full serwis, nawet kwiaty zdążyła przyszykować... nie nie Alan. Tak być raczej nie powinno.
Alan pisze: Ten uściskał nas po kolei, a mnie pocałował w same usta. Nie powiem, żeby było to miłe uczucie, osobiście w nagrodę wolałbym dostać premię.
Premią będzie randka z dziadkiem po tym, jak już posprzątają ten burdel po bitwie... :twisted: Alan, przykro mi, ale te opko im dalej, tym dziecinniejsze (a nawet głupsze :( ) mi się wydaje... wybacz, ale takie mam zdanie.
Alan pisze:Dziadek przez całą drogę był tak podniecony, że ciągle gadał. Jak już będzie w domu, to koniecznie musi sobie zwalić konia, może mu przejdzie.
Czy cały ten tekst miał być śmieszny, czy poważny - to zdanie w każdym wypadku jest niesmaczne. NIESMACZNE. Nieśmieszne. Najlepiej to wytnij, zmień, eh, zrób z tym coś!
Alan pisze: I kierowca ciężarówki strasznie mnie drażnił, bo za każdym razem, gdy kogoś mijaliśmy, wystawiał głowę przez okno i darł się na całe gardło: „Ludzie, wiozę Adolfa Hitlera!”.
"Ha ha ha" :( Koniec? Ufff, ciężko było, ale w większości dlatego, że to pierwszy tekst, który postanowiłem "rozbebeszyć" na potrzeby poprawek.



Ogólnie... jestem na nie. Piszesz w miarę dobrze. W miarę. Bo logika wielu zdań leży i kwiczy, interpunkcji nawet nie sprawdzałem, ale jak czytałem, to również widziałem błędy.

Fabuła: 2+. Ten plus za kilka momentów, w których coś się w miarę sensownie działo.

Styl: 3 Problemy z logiką zdań, akcja dzieje się jak w jakimś komiksie (bach, bach...BAAACHH...bach...KONIEC). Dialogi też momentami były nie teges - do poprawki. Nie wiem jednak, czy bierzesz ten tekst na serio, może wyszło tak nijak dlatego, że nie lubisz gatunku (jak to określiłeś) "śmieszneStylizowaneNaśmiertelnąPowagę." ?

Błędy: nie zwracałem szczególnej uwagi na interpunkcję, ortografię itp.

9
Sky... Ja się nie zgodze z częścią twoich uwag...



A wcześniej było: "Byli tak pochłonięci swoimi czynnościami, że nas w ogóle nie widzieli." - to w końcu patrzyli, czy nie patrzyli? A może te zerkające krowy były ludźmi? (wiem, absurd, ale tak
To wyjaśnia, że nie chcą, aby ktokolwiek na nich patrzył.



Może się czepiam, ale to brzmi trochę tak, jakby bohaterowie przed nosem mieli nicość i nagle bęc: zabudowania, tadam!
Wyjechali na wzgórze? ^^



że niby z czym ruszył?
Z ociąganiem. Wiesz, powoli, nie paląc się do tego...



żywopłot to raczej kiepska zasłona... ja rozumiem, że w grach komputerowych np. płot może skutecznie chronić przed serią puszczoną z karabinu stacjonarnego, ale to jest tekst literacki, a nie gra.
że napastnicy głupi są to nie nasza wina XD


Aż takie duże te dziury były? Nie no, jeżeli to żart - to kiepski jak poprzednie, jeżeli na serio - to jeszcze gorzej...
A to się nazywa porównanie, choć w tym wypadku raczej podchodzi pod metaforę...




Rozumiem, że drużyna przeciwnika, to super snajperzy, którzy uwielbiają headshoty ?Very Happy
No tak, nie mogą czekać na głowę. Poczekają, aż wyjdzie cały, bo przecież nie są supersnajperami, nie?

Właśnie. Czekasz, aż wychyli łeb i tłuczesz. Czy może lepiej walić jak idiota po osłonach, skończy ci się amunicja, a oni będą mogli cię zakłuć bagnetami, hmm?'



Przebiją się w końcu, powiadasz? Minigun, dajmy na to (mogę się mylić) 3000 kul na minutę, puszcza serię, której np. betonowy filar stawiałby opór dość krótko. Ty zaś prawisz o "tornadzie ołowiu", które natarło na... drzewo.
1. Beton jest kruchy

2. Znów metafora, zrozum, że nawet 10 karabinów nie osiągnie takiej mocy jak Minigun...

3. Drzewo jest naprawdę dobrą osłoną. Uwierz mi. za drzewem skryjesz się przed ostrzałem karabinowym, bez problemu.

4. To drzewo musi być dość tęgie, mieści się za nim wielki facet ;)



Ehh - podszedł, uklęknął przed lufą i powiedział "wal mi prosto w głowę?". Po sprzęcie owych wrogich gości, wnioskuję że są dobrze wyposażonymi zawodowcami, zaś zawodowcy tak po prostu nie pakują się do odstrzału...
Metafora...

A poza tym, chodzi o to, że jak on wyszedł zza tego drzewa (nie pogubiłem się), to po prostu miał idealnie przed sobą wroga?

Czy może wrogowie mają jakąś tajemniczą moc, która nie pozwala, aby stać naprzeciwko niego? ^^



A nie lepiej "Tego już się nie dowiem?" czy coś w tym stylu? "No trudno" brzmi jakoś... fuj. "No trudno kochanie, znów zlałeś się w majtki, lecz nie martw się, mamusia wypierze.".
Gośc jest wyrachowanym zabójcą, czemu ma się jakoś specjalnie martwić wrogiem?



Czy cały ten tekst miał być śmieszny, czy poważny - to zdanie w każdym wypadku jest niesmaczne. NIESMACZNE. Nieśmieszne. Najlepiej to wytnij, zmień, eh, zrób z tym coś!
Przepraszamy, że bohater jest prostakiem. Zwrot pieniędzy - przy kasie.





Taa, Głogowianin atakuje Głogowianina, ale Alan musiał bronić Alana.

Hmm... Na resztę cytatów Alan (autor, nie ja, nie pogubić mi się) powinien odpowiedzieć samemu...



/już mnie tu nie ma/

BTW, Sky, jutro zabiorę się za twój tekst, polowanie na Pełzocienia, ober?

/nie, to nie żadna zemsta, nie myślcie sobie/

/Serio!/

/Nie wierzycie mi?/

/A to wasz problem.../
Are you man enough to hold the gun?

10
proszę bardzo, kochany mój pogromco ogórków ! :)



tekst tak długo leżał bez oceny, że już sam w nim sporo pozmieniałem i poprawiłem, ale ok ;) tak czy siak gotowiec wyląduje tu później, więc proszę bardzo, można mnie masakrować ;p



Cytat:



"żywopłot to raczej kiepska zasłona... ja rozumiem, że w grach komputerowych np. płot może skutecznie chronić przed serią puszczoną z karabinu stacjonarnego, ale to jest tekst literacki, a nie gra."



komentarz: że napastnicy głupi są to nie nasza wina XD



Kochany mój, nie nasza wina, lecz to przecież zmniejsza wartość literacką tekstu, a po to jest te forum, by ową wartość podwyższać :) Tak samo te dziury w płocie...tak, to metafora. Metafora podchodząca pod porównanie. Niestety, metafora winna być sensowna, strawna. Czym jest metafora? Jest trikiem, który ma czytelnika zachwycić, zaciekawić. Coś jak przyprawa dodana do jedzonka. Mnie raczej nie zachwycają dziury w płocie porównane do kraterów na księżycu, nawet w tekście podchodzącym pod komizm. Co do drzewa - tu rację przyznaję. Co do "Tego już się nie dowiem". Ja tam w tym tekście wcale nie poczułem, że czytam o wyrachowanym zabójcy, prędzej o jakimś wojaku, który nie lubi jak śmierdzi w rowie i ma kiepskie poczucie humoru. Zabójca? Zabójca to ktoś, kto potrzebuje mało czasu by mordować, a nie człek, który chowa się za drzewami i zamartwia się ilością granatów w wyposażeniu.

Co do bohatera prostaka - tu też się uprę przy swoim. Skoro bohater jest prostakiem, to trzeba to jakoś zręcznie pokazać i to wcześniej - w tym wypadku pod koniec tekstu autor wyjeżdża ze zdaniem o waleniu konia. Dla mnie to złe zagranie.

Ufff, ręce mnie świerzbią.

I to nie z nerwów, lecz z chęci wypicia kolejnych kilku kaw - mam ochotę posiedzieć tu dłużej i kłócić się jeszcze o kilka innych spraw... ale dam sobie spokój. Zdrowie to podstawa, wolę się wyspać :P

Dodane po 3 minutach:

Swoją drogą, to dla mnie historyczna chwila - pierwszy raz zaciekle polemizuję tu, na forum. Ale że z tobą, głogowianinie? Nu nu :P I ty Brutusie, przeciwko mnie??? :(



Oczywiście żartuję ;)

Dodane po 3 minutach:

I jeszcze jedna rzecz przyszła mi do głowy, drogi Testudosie (tak to się odmienia? :P )



Skoro ci napastnicy są głupi, czemu bohater i jego kumple owej głupoty nie wykorzystali?? To się nazywa "niekonsekwencja" sensu danego wątku, z "Goryli" ! :D

Dodane po 35 minutach:

Och, ciągnę to i ciągnę, ale muszę jeszcze troszkę z siebie wyrzucić. Co do tej głupoty napastników - gdyby została odpowiednio wykorzystana (gdyby była zamierzona...a nie przypadkowo nakreślona przez autora), można by podczepić pod nią jakiś komizm, bardziej wczuć się w temat. Widzę w tym elemencie niewykorzystany potencjał, dlatego tak się tego wszystkiego czepiam. Drogi Tesdudosie - jestem upartym człowiekiem i trzeba naprawdę żelaznych argumentów, bym zmienił zdanie :)

Dodane po 5 minutach:

Choćby w drwieniu sobie z głupoty przeciwnika widzę większe pole do popisu (jeśli chodzi o żart, komiczność), niż w rozmowie krów dotyczącej planet, pogody, wyników "Jak oni śpiewają?" i czego tam jeszcze...



OK. OK.

Już jestem cicho.

Już idę spać.

Ale jutro na pewno dyskusja potoczy się dalej... i bardzo dobrze :)



Dobranoc wszystkim ;P



<Poszedł z uśmiechem do łoża, wdychając zapach niedawno wypitej kawy... :)>

11
Drogi SkySlayer, z większością Twoich zarzutów zgodzić się nie mogę. Ale zacznę po kolei:

Kod: Zaznacz cały

żywopłot to raczej kiepska zasłona... ja rozumiem, że w grach komputerowych np. płot może skutecznie chronić przed serią puszczoną z karabinu stacjonarnego, ale to jest tekst literacki, a nie gra. W sytuacji, którą opisałeś, wystarczyłoby potraktować jedną, może kilkoma seriami ów żywopłot i "geniusze", którzy się za nim ukrywają, mieli by sito z tyłków. 
Tak sie składa, że owa "kiepska zasłona" była tym czego alianci we Francji i Niemczech bali sie najbardziej, każdy kto żywopłot lekceważył, ginął szybciej niż Ci się to wydaje.


Alan napisał:

Czasem tylko pasące się krowy sygnalizowały rykiem, iż dostrzegły samochody, choć równie dobrze mogły między sobą rozmawiać o pogodzie, lub o obecnej konstelacji planet.



To nie jest zabawne, właściwie dziecinnie brzmi. No, chyba że kiepski żart był zamierzony
Nie widzę w tym nic dziecinnego, ale o gustach się nie dyskutuje, więc uszanuję Twoje zdanie.


Alan napisał:

Choć przyznam, że im mniej ludzi na nas patrzyło tym lepiej.



A wcześniej było: "Byli tak pochłonięci swoimi czynnościami, że nas w ogóle nie widzieli." - to w końcu patrzyli, czy nie patrzyli? A może te zerkające krowy były ludźmi? (wiem, absurd, ale tak można zrozumieć). OJć...
To proste, nikt na nich nie patrzy, więc bohater jest z tego zadowolony i stwierdza fakt, że w ich zawodzie rozgłos nie jest porządany.


Alan napisał:

Ruszył z ociąganiem.



że niby z czym ruszył?
"Ruszył się z ociąganiem, to znaczy, grymas niechęci skrzywił jego twarz, jakby wysyłano go na front, z wielkim marudzeniem podniósł najpierw jedną kończynę dolną, potem drugą i powtarzał te czynności, aż dotarł do celu" Tak bardziej Ci pasuje? :wink:


Alan napisał:

(...)zaledwie pięćdziesiąt, sześćdziesiąt metrów dalej.



No tak, zaledwie sześćdziesiąt metrów. Cholera, prawie, że zasięg splunięcia.

I mam uwierzyć, że podczas tej, że tak powiem "karabinierskiej orkiestry", żadna kula cwaniaczka nie trafiła. A czemuż to? Pancerna furtka? A może to ten sam gatunek żywopłotu, który tak wiernie służył wrogowi za osłonę?
żadna pancerna furtka, tylko proste prawo fizyki, wg którego przedmioty o dużej gęstości (np. furtka) nie pozwalają nam przez nie patrzeć. Wróg może stać 5 metrów od Ciebie, a i tak nic mu nie zrobisz, jeśli nie będziesz go widział.


Alan napisał:

Cała nawałnica, ba, tornado ołowiu spadło na drzewo, aż gałęzie zadrżały. Miałem surrealistyczne myśli, że w końcu kule przebiją się przez pień i mnie dopadną.



Przebiją się w końcu, powiadasz? Minigun, dajmy na to (mogę się mylić) 3000 kul na minutę, puszcza serię, której np. betonowy filar stawiałby opór dość krótko. Ty zaś prawisz o "tornadzie ołowiu", które natarło na... drzewo. Gość razczej nie zdążyłby mieć surrealistycznych myśli - po prostu poszatkowałoby go na bigos.
Rozumiem, że w grach komputerowych drzewa ścinasz jedną serią z kałacha? Patrz to, co mówił Tes ( i prosze, w miejscu, w którym mowa o ręcznej broni maszynowej, nie dawaj za przykład miniguna, bo to jest dopiero dziecinada, brzmi to, jakbyś w przerwach między weryfikowaniem grał w Quake :wink: )


Alan napisał:

Dziadek przez całą drogę był tak podniecony, że ciągle gadał. Jak już będzie w domu, to koniecznie musi sobie zwalić konia, może mu przejdzie.



Czy cały ten tekst miał być śmieszny, czy poważny - to zdanie w każdym wypadku jest niesmaczne. NIESMACZNE. Nieśmieszne. Najlepiej to wytnij, zmień, eh, zrób z tym coś
Nie piszę opowiadań dla zakonnic, toteż wszelakiego rodzaju zniesmaczenia są jak najbardziej mile widziane.


Zabójca? Zabójca to ktoś, kto potrzebuje mało czasu by mordować, a nie człek, który chowa się za drzewami i zamartwia się ilością granatów w wyposażeniu.


Pod warunkiem, że on pierwszy zaatakuje, a nie na odwrót.





Będę bezczelny i zweryfikuje Twoją weryfikacje. Czepiasz się metafor. Ma Ci się prawo nie podobać metafora, ale Twoje czepianie się jest bezpodstawne. Jak na przykład pisze gdzieś "słońce wyszło zza chmur", to ta metafora jest wg Ciebie be?, bo słońce nie może przecież wyjść, musiałoby wtedy ubrać buty, przyczesać fryzurę, musiałoby mieć nogi, i jeszcze musiałoby zamknąć za sobą drzwi. Generalnie mam wrażenie, że Ty więcej w życiu przeczytałeś naukowych opracowań, niż książek fabularnych (a chyba tak nie jest?), bo chcesz by ten teksty był potwornie suchy, zupełnie jak sprawozdanie.

Drogi SkySlayer, jesli masz coś jeszcze do powiedzenia, to nie krępuj się i wal śmiało.

Ps. Dziękuję Tesowi za obronę i jednocześnie przepraszam go, bo poniekąd przeze mnie musiał podjąć dyskusje ze swojakiem.

12
Alanie, to żadna bezczelność, masz prawo nie zgadzać się z moim zdaniem i dobrze, że takową niezgodę ujawniasz. Po pierwsze: teksty traktujące o broni i realiach bliskich rzeczywistości to nie moja działka, stąd może złe podejście. Jednak... (uparty Sky...)

Zauważ, że metafora "Słońce wyszło zza chmur", to metafora dość powszechna, więc uważam ją za kiepską kontrę co do mych zarzutów - jestem pewien, że taki zawodowy krytyk spojrzałby ze zdziwieniem na dziury w płocie, zrównane z tymi nieszczęsnymi kraterami na księżycu... o ile pamiętam to jedyna metafora, jakiej się uczepiłem, tak więc nie denerwuj się. Po prostu takie jest moje zdanie.

Wcale nie chcę by ten tekst był suchy... dla mnie już był, gdy go czytałem - ale może to kwestia gustów, może powinienem siedzieć cicho.

Naukowe opracowania? Nie, nie czytam takowych. Za to jestem człowiekiem, który potrafi uczepić się każdego szczegółu, tak więc nawet jak nie mam racji, to trza przecierpieć moje prawienie ;)

Co do Testudosa - Alanie, ja i Tes żyjemy w zgodzie. W życiu bym na niego ręki nie podniósł (Tes, ty na mnie również nie? Prawda? :P). Tak więc "bez nerw". Ludzie kochani, po to jest Weryfikatorium, byśmy dyskutowali i uczyli się od siebie wielu nowych rzeczy. Alanie - w większości (ale tylko w większości przyznaję ci rację, przesadziłem nieco ze swoim czepialstwem :)

Tes, żeby Alan się nie martwił, że się z tobą zgryzłem, czy coś, dasz sobie postawić kolejkę Ogórków? Jak brat z bratem ;p

13
Miło, że nie widzisz tego za bezczelność, bo już sie bałem. I pamiętajcie z Tesem, że ogórki muszą być czymś podlane :D

14
Spoko, będzie Ogórkowa impra full serwis :P

Dodane po 2 minutach:

Właściwie to i tobie, Alanie, chętnie postawię zgrzewkę Ogórków 8)

15
To jak Sky, koniec z weryfikowaniem po 21? :D



Dobra, wszystko wyjaśnione, gotowe i załatwione.
zdziwieniem na dziury w płocie, zrównane z tymi nieszczęsnymi kraterami na księżycu...
Ale to jest bardzo ładne porównanie. Kratery na księżycu są duże i przypominają otwory... A więc...

Zresztą, nie dyskutujmy znowu ;P


Tes, ty na mnie również nie? Prawda? Razz)
Ja?! Nie, gdzie tam... :twisted:



Ruszajmy zdobywać inne lądy! Ogórki takoż!
Are you man enough to hold the gun?
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”