W stronę Marcela Prousta - spacer
Zamglony sierp księżyca widoczny przez gałęzie pozbawione osłony przypomniał mu inny czas i miejsce. Nie pamiętał - gdzie to było. Może tego samego wieczoru w innym rejonie miasta lub w tej samej okolicy, ale dawno temu? Na chwilę oderwał myśli wędrujące spiralnie wokół jednego motywu. Niebo przybierało tło zaparowanej szyby.
Krajobraz odpowiadał przestrzeni jego wnętrza - nic pewnego i jasnego. Nie był w stanie wydobyć z umysłu nic ponad jeden wątek. Reszta była dla niego tak samo niedostępna jak głębia morska - tajemnicza.
Nie pamiętał - kim jest i czego poszukuje. Wciąż przemierzał te same zakątki, choć za każdym razem zdawały się mieć odmienny charakter, nabierały nowego wymiaru. Sądził, że one dadzą mu świadectwo, potwierdzenie czegoś, co było w nim niejasne. Tak bardzo chciał sobie przypomnieć, pamiętać - czas jednak zanadto oddalił obrazy i dźwięki przechowywane zbyt długo w najgłębszych pokładach jestestwa. Może jednak nie chciał pamiętać, a raczej zatuszować przed sobą całą przeszłość, o której i tak niczego nie wiedział?
Nie mógł być pewny niczego. Już sam zapominał, co chciał odnaleźć. Może w rzeczywistości nic takiego nie istniało, czego należałoby poszukiwać.
Pragnienie spełnienia było równe pragnieniu nienasycenia. Pamięć wspomnień nie obowiązywała na opustoszałej ulicy. Mógł iść przed siebie bez lęku, że za chwilę z mroku wyłoni się twarz, przed którą należałoby rozliczyć się z przeszłości.
światło księżyca wilgotną poświatą zgaszonego błękitu obejmowało przydrożne krzewy, otulało pnie samotnych o tej porze drzew i kolistymi liźnięciami spoczywało na szybach i dachach - punktowo, gdzie padało spojrzenie. Był w tym kosmiczny taniec człowieka z księżycem, mistyczna muzyka gwiazd ledwie widocznych spoza chmur przygrywała do walca.
Mężczyzna rozłożył ramiona w charakterystycznym geście, niby obejmując partnerkę i postąpił kilka tanecznych kroków. Obcasy zazgrzytały po wilgotnym żwirze, by zatrzymać się w krótkim uniesieniu na palcach. Płynny ruch obrotu - poły płaszcza rozchyliły się i poszybowały w górę. Cień przytrzymywany siłą światła do stóp wykonał długi posuwisty krok do przodu, na chwilę zatrzymał się i cofnął w głębokim ukłonie - tak pożegnał swą tajemniczą partnerkę, z którą chwilę wirował w zwodniczym tańcu półsennym - półrzeczywistym, jeszcze przez moment trzymał jej dłoń na wysokości piersi i schylał głowę w niemym pocałunku.
Uśmiech nikłą kreską przesunął się po wychudzonej twarzy jakby w cieniu przypomnienia, że niegdyś wiele wieczorów jego stopy wybijały rytmiczne takty i kroki po parkiecie błyszczącym kryształowymi kandelabrami. Jego ramię obejmowało smukłe talie baletnic, a atłas rękawiczki spoczywał na fraku mocno wciętym w pasie. Z niespodziewaną przykrością potrząsnął głową, pragnąc pozbyć się dźwięków napływających doń z odmętów czasu.
Kim był? Sam tego nie wiedział. Sceny pojawiały się tak mgliste i krótkotrwałe, iż trudno je było pochwycić i zrozumieć sens przesłanki. Wraz z nimi pojawiały się dźwięki i głosy, których nie rozpoznawał. Nie czuł potrzeby zgłębiania napływających epizodów - męczyły tylko i wywoływały ogólne rozchwianie.
Poczuł, że jest zbyt daleki od reminiscencji. Obecność, czymkolwiek była, jawiła się jako sens przeczuwany, ale bardziej namacalny niż cokolwiek przedtem. Nie wiedział, skąd wyszedł i dokąd zmierza, nie uznawał też w sobie, by miał być potrzebny cel przechadzce. To równie mało istotne, jak deszcz, który rozpadał się nieoczekiwanie i dzwonił o kołnierz płaszcza, spływał strużkami po włosach i twarzy.
Chciał przylgnąć do momentu, jak przylega się do skóry brzozy. Wyprzeć wszystkie inne wrażenia, aby móc przechować teraźniejszość. Wciąż poszukiwał możliwości zatrzymania tego, co jest mu dane na chwilę. Nie znał lepszego sposobu jak wchłonąć w siebie wszystkie napływające bodźce i stworzyć oddzielny obraz żywo poruszający się w pamięci.
Jego życie składało się z widoków połączonych kolażem, momenty zdawały się być podobne jak dwie krople wody - jeden przywodził na pamięć drugi. Z przyjemnością myślał, że udało mu się odnaleźć pęknięcie w czasie, by móc przedostawać się do dowolnego miejsca i chwili. Będąc tu i teraz, mógł jednocześnie przebywać w przebłysku minionym, wiedząc jednocześnie, że podobny nastąpi w przyszłości. Jedyne, co mu doskwierało - to samotność, nikogo nie mógł zabrać na tę podróż w czasie, było to niemożliwe - ludzie są zbyt odmienni.
Czym była jego samotność? Czy rzeczywiście doskwierała? Nie - nosił w sobie rozległy pejzaż mentalny, trudność polegała zgoła na czym innym. To brak cudzego rozeznania i niemoc ujawnienia, z czym obcował na co dzień. Na opór napotykał nawet sam, chcąc poddać studium własną osobowość, ciągle wymykającą się jak cień ujrzany kątem oka, a czego wprost uchwycić nie sposób. Ten jeden wątek stale powracał jak fraza Vinteuila, gdy patrzył na księżyc.
Przyśpieszył spacer w ustającym deszczu. Powietrze przesycone czystością łagodziło oddech nocy senny jak aura wąskich uliczek. Potrzebował czegoś odmiennego.
Fraza nadbiegała amplitudą drgań i rwała się na chwilę, by wybuchnąć wzmożonym akordem wspomnienia. Ozon powietrza drażnił nozdrza i przedostawał się pod czaszkę u nasady nosa. Park nasączała atramentowa cisza gęstniejąca w dalszych partiach.
Szedł aleją spokojnym równym krokiem, jedynym skojarzeniem z realnym światem były pasma ciężkiego światła przesączającego się z trudem przez cienie gałęzi przeplatane smugami mgły falującej płynnie po nocnym parku. Niepostrzeżenie znalazł się na granicy jasnego kręgu latarni opasującym pałac a mroku za plecami. Poczuł to jako dwa oddzielne, choć zazębiające się w niewytłumaczalnym połączeniu, światy. Cofnął się mimowolnie na chwilę, by gwałtownie wkroczyć w świat odmienny od tego, w którym przebywał, a który pozostawiał za sobą. Jego wydłużony cień ostro zarysował się na klombach i alejach, tnąc je w poprzek, kładł ostre przebarwienia.
Zdumiony obserwował przemieszczający się cień jakby w oderwaniu i niezależnie od niego, jakby jemu nieprzynależny, lecz innej istocie, wydał się nieproporcjonalny i drapieżny - nieprzystający do niepozornej postury właściciela.
Chcąc uspokoić na chwilę niebezpieczeństwo rozdwojenia usiadł na ławce i przymknął oczy. Rozparty wygodnie w pozornej bezczynności, pozwolił myślom na wewnętrzną wędrówkę.
Czemu tu przyszedł? Jeszcze raz wyobrażenie przesunęło się po spacerze, pragnąc sprawdzić miejsce każdego wrażenia, upewnić się co do właściwej lokalizacji i zachowania bodźców w odpowiednim punkcie umysłu.
Perspektywa wnętrza stawała się coraz bardziej przejrzysta i czytelna, rozszerzała się i zagarniała w siebie zewnętrzne przejawy bytu. Pozbywając się natłoku i nacisku ze strony innych, czuł się w końcu sobą. Mógł pozwolić myślom na swobodny przepływ, czerpanie ze źródła siły ukrytej w metafizycznych wzlotach duszy. Tego właśnie potrzebował, to dawało mu potrzebną satysfakcję i poczucie wartości. Cokolwiek myślano o nim, było to jedynie zewnętrznym impulsem, który przestał na niego oddziaływać, gdy zrozumiał swoją odmienność. Już to nie pozwalało mu na kontakty - nawet, jeśli ich pragnął. Nie nazywał tego indywidualizmem, ale znał swoją przestrzeń lepiej niż ktokolwiek inny.
Uniósł się z wilgotnej ławki, by móc zaspokoić potrzebę ruchu. Zataczał krąg po kręgu wokół klombów, wciąż większe i większe, aż powrócił do świata mroku, gdzie nie sięgało światło. Zatrzymał się z wahaniem, jakby stanął nad przepaścią. Zmagały się w nim dwie przeciwstawne siły - ta, która pragnęła jasności i ta, która chętnie skryłaby się w ciemności, by stać się na powrót nierozpoznawalną.
Wiedział, że będzie musiał wrócić, opowiedzieć się jednoznacznie po jednej z tych stron, choć było to trudniejsze niż zazwyczaj. Nie było żadnego zazwyczaj, zawsze przechylał się niebezpiecznie w jedną ze stron, by znów po chwili wychylić się w przeciwną. Nie było żadnego zazwyczaj, co na stałe zatrzymałoby go w jednym ze światów. Przebywanie w jednym z nich było ponad jego siły tak samo jak przechylanie się dramatyczne to w jeden to w drugi. Nie mogąc znaleźć dla siebie stałego miejsca, ciągle musiał wędrować, przemieszczać się w pragnieniu niezaspokojonych pożądań i stale nie mogąc spełnić żadnego z nich. Nie pragnął już spełnień - poszukiwanie będące domeną stało się jedynie przyzwyczajeniem.
Zdecydowanie zagłębił się w ciemności, wchłaniając je w siebie wraz z wilgocią, która osiadała na twarzy i dłoniach tiulową mgiełką. To była jak ochłoda, jak oczyszczenie z uciążliwych refleksji. Okrywały go ciemności, stawał się bezimienny, niezauważalny dla postronnego obserwatora. Poczuł to w sobie na kształt maski - twarzy bez wyrazu, za którą ukryty jest cały świat człowieka.
Ukończono – Lubartów, 12-12-2006
anakuk
2
No cóż.
Przymiotniki na przymiotnikach. Barokowe opisy i poplatana narracja.Nikłość fabuły w stosunku do narracji jest tutaj błędem. To jest opowiadanie. Chyba, że autor zmierza w kierunku blog - stylu i chce zamęczać czytelnika, grzębiąc paluchem w swojej jaźni i głębi psychologicznej. Wiele feralnych zbitek słownych i porównań. Nie twierdzę że to jest zły tekst. Zapytuję tylko po co komu takie rozwazania? Jaki ma to wpływ na czytelnika?
Zapewne tekst nie jest bełkotem. Jest dobrze zbudowany i zapięty. Jest masa ciekawych przenośni i skierowanych do wrażliwego czytelnika. Czy jednak jest to uczta czytelnicza? Czy może tylko wprawka i zabawa w puzle? Nie wiem.
Widać dobry potencjał autora i umiejętność w posługiwaniu się słowem.
Przymiotniki na przymiotnikach. Barokowe opisy i poplatana narracja.Nikłość fabuły w stosunku do narracji jest tutaj błędem. To jest opowiadanie. Chyba, że autor zmierza w kierunku blog - stylu i chce zamęczać czytelnika, grzębiąc paluchem w swojej jaźni i głębi psychologicznej. Wiele feralnych zbitek słownych i porównań. Nie twierdzę że to jest zły tekst. Zapytuję tylko po co komu takie rozwazania? Jaki ma to wpływ na czytelnika?
Zapewne tekst nie jest bełkotem. Jest dobrze zbudowany i zapięty. Jest masa ciekawych przenośni i skierowanych do wrażliwego czytelnika. Czy jednak jest to uczta czytelnicza? Czy może tylko wprawka i zabawa w puzle? Nie wiem.
Widać dobry potencjał autora i umiejętność w posługiwaniu się słowem.
- Twój brat tam siedzi? - spytał jakiś kolega.
- A co?
- Nic. Cała podłoga we krwi...
- A co?
- Nic. Cała podłoga we krwi...
3
"To jest opowiadanie." - Nie, to nie jest opowiadanie, ale refleksyjna miniatura literacka. Nawiązanie do "W poszukiwaniu straconego czasu" M. Prousta.
"[...] grzębiąc paluchem w swojej jaźni i głębi psychologicznej." - Owszem, chciałam zamieszać.
"Zapytuję tylko po co komu takie rozwazania? Jaki ma to wpływ na czytelnika?" - Cóż, na to czasem potrzeba czasu i empatycznego odbioru.
"Widać dobry potencjał autora i umiejętność w posługiwaniu się słowem." - A za to dziękuję.
Pozdro, Kmiotek
"[...] grzębiąc paluchem w swojej jaźni i głębi psychologicznej." - Owszem, chciałam zamieszać.
"Zapytuję tylko po co komu takie rozwazania? Jaki ma to wpływ na czytelnika?" - Cóż, na to czasem potrzeba czasu i empatycznego odbioru.
"Widać dobry potencjał autora i umiejętność w posługiwaniu się słowem." - A za to dziękuję.
Pozdro, Kmiotek
4
Zapomniałaś dodać: moim zdaniem. Ewentualnie: w zamyśle.anakuk pisze:"To jest opowiadanie." - Nie, to nie jest opowiadanie, ale refleksyjna miniatura literacka. Nawiązanie do "W poszukiwaniu straconego czasu" M. Prousta.
Z jednym się zgodzę - owszem, to jest miniaturka. I nic więcej. Oczywiście, moim zdaniem.
Sugestie pokazujące czytelnikowi jego miejsce, są niezwykle cenne. Praca autora wymaga docenienia, skoro zadał sobie trud przelania myśli na papier. A że czytelnikom brak czasu i empatycznego podejścia? Niedouczone głąby, pewnie sądzą, iż Proust to marka pasty do butów!
Jestem z Tobą! Sugeruję też, byś z góry sygnalizowała, jakich opinii oczekujesz.
Dlatego wklejam niewielką cząstkę zauważonych (moim zdaniem) potknięć. Bez komentarza. Wiesz lepiej. Cóż Cię może obchodzić opinia czytelnika, który zatrzymał się w rozwoju na poziomie... (wpisać epitet).
Niepostrzeżenie znalazł się na granicy jasnego kręgu latarni opasującym pałac a mroku za plecami.
Jego wydłużony cień ostro zarysował się na klombach i alejach, tnąc je w poprzek, kładł ostre przebarwienia.
Zdumiony obserwował przemieszczający się cień jakby w oderwaniu i niezależnie od niego, jakby jemu nieprzynależny, lecz innej istocie, wydał się nieproporcjonalny i drapieżny - nieprzystający do niepozornej postury właściciela.
Chcąc uspokoić na chwilę niebezpieczeństwo rozdwojenia
Jeszcze raz wyobrażenie przesunęło się po spacerze
Zataczał krąg po kręgu wokół klombów, wciąż większe i większe, aż powrócił do świata mroku, gdzie nie sięgało światło
Pozdrawiam serdecznie!To była jak ochłoda, jak oczyszczenie z uciążliwych refleksji.
5
Hmm, miniaturka? Hmm...
Na chwilę zapomnę o błędach i nie będę sprawdzał tekstu pod kątem wyszukiwania ich. Powiedzmy, że nie chce mi się albo jeśli wolisz nie znalazłem żadnego. Przynajmniej po jednym przeczytaniu w notatniku. Tak jak lubię.
Mówisz rozważania? Tak widzę tam je. Jednak cóż z tego? Gdzie fabuła, która utrzymałaby czytelnika przy tekście? Sam popełniałem kiedyś takie "błędy" - Ty nie musisz ich tak nazywać. Takie suche myśli drażnią czytelnika, nawet jeśli jest wrażliwy, empatyczny, bardziej emo niż twardy czy uzdolniony artystycznie. Ja lubię czasem przeczytać ciąg rozważań ukrytych w delikatnej formie. Powtarzam ukryte. To nie restauracja, bo jeśliby tak było to ten tekst (sama stwierdziłaś, że opowiadaniem nie jest) jest zupą, której nigdy nie kupię. Raczej.
Sprawnie posługujesz się słowem. Prawda, temu nie zaprzeczę. Czasem jednak się gubisz, a przynajmniej pozwalasz czytelnikowi, by się zgubił pośród Twoich rozważań. Odnajduje się potem, ale sam fakt zagubienia trochę przeszkadza. Zapewniam Cię. Mówi to człowiek, który nie raz musiał odnaleźć się na nowo, czy to w życiu czy to czytając jakieś opowiadanie.
Przyznam rację Jerzemu, zbyt wiele tu przymiotników. Bardzo prawdopodobne, że to one nadają w pewien sposób ton suchości. Może mi się wydaje, w końcu jestem tylko szarym czytelnikiem.
Przyznam się do grzechu: nigdy nie czytałem Prousta. Usłyszałem o nim w momencie czytania komentarza do jednego z moich starych tekstów. Jednak nawet wtedy nie pomyślałem nawet przez chwilę żeby sięgnąć po jakieś jego dzieło. Może kiedyś.
Kończę, nawet nie wiem czy powyżej jest coś napisane z sensem. Wybacz, po prostu pozwoliłem się ponieść rozważaniom, jeśli nie im to na pewno muzyce płynącej ze słuchawek.
Pozdrawiam. Do przeczytania.
Na chwilę zapomnę o błędach i nie będę sprawdzał tekstu pod kątem wyszukiwania ich. Powiedzmy, że nie chce mi się albo jeśli wolisz nie znalazłem żadnego. Przynajmniej po jednym przeczytaniu w notatniku. Tak jak lubię.
Mówisz rozważania? Tak widzę tam je. Jednak cóż z tego? Gdzie fabuła, która utrzymałaby czytelnika przy tekście? Sam popełniałem kiedyś takie "błędy" - Ty nie musisz ich tak nazywać. Takie suche myśli drażnią czytelnika, nawet jeśli jest wrażliwy, empatyczny, bardziej emo niż twardy czy uzdolniony artystycznie. Ja lubię czasem przeczytać ciąg rozważań ukrytych w delikatnej formie. Powtarzam ukryte. To nie restauracja, bo jeśliby tak było to ten tekst (sama stwierdziłaś, że opowiadaniem nie jest) jest zupą, której nigdy nie kupię. Raczej.
Sprawnie posługujesz się słowem. Prawda, temu nie zaprzeczę. Czasem jednak się gubisz, a przynajmniej pozwalasz czytelnikowi, by się zgubił pośród Twoich rozważań. Odnajduje się potem, ale sam fakt zagubienia trochę przeszkadza. Zapewniam Cię. Mówi to człowiek, który nie raz musiał odnaleźć się na nowo, czy to w życiu czy to czytając jakieś opowiadanie.
Przyznam rację Jerzemu, zbyt wiele tu przymiotników. Bardzo prawdopodobne, że to one nadają w pewien sposób ton suchości. Może mi się wydaje, w końcu jestem tylko szarym czytelnikiem.
Przyznam się do grzechu: nigdy nie czytałem Prousta. Usłyszałem o nim w momencie czytania komentarza do jednego z moich starych tekstów. Jednak nawet wtedy nie pomyślałem nawet przez chwilę żeby sięgnąć po jakieś jego dzieło. Może kiedyś.
Kończę, nawet nie wiem czy powyżej jest coś napisane z sensem. Wybacz, po prostu pozwoliłem się ponieść rozważaniom, jeśli nie im to na pewno muzyce płynącej ze słuchawek.
Pozdrawiam. Do przeczytania.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
7
Zamglony sierp księżyca widoczny przez gałęzie pozbawione osłony przypomniał mu inny czas i miejsce.
zdecydowanie pozytywnie na czytelność tekstu, wpłynęłaby drobna korekta tego zdania. - Zamglony sierp księżyca, widoczny przez pozbawione osłony gałęzie, przypominał...
przy okazji... te gałęzie bez osłony brzmią trochę głupio, lub bezsensownie.
przestrzeni? co to jest przestrzeń wnętrzaKrajobraz odpowiadał przestrzeni jego wnętrza
Ozon powietrza drażnił nozdrza
przeczytałam, ale było to równie męczące jak cały dzień w pracy. Nawet najważniejsze przemyślenia, genialne myśli i odkrywcze idee, muszą być przedstawiony czytelnikowi w taki sposób, aby w połowie lektury nie wyskoczył przez okno. Trzeba dać mu oddech, przplatać rozważania z jakąś fabułą. Niestety twoje rozważania jakoś do mnie nie trafiły - albo ich nie zrozumiałam. Trochę zbyt dużo używasz określeń, przez co niektóre zdania stają się nieczytelne, ale piszesz całkiem dobrze

pozdrawiam serdecznie
Lan
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec