1
Mimo dymu łatwo jest wyłapać cudze spojrzenie, zwłaszcza wtedy jeśli potrzebujesz powiedzenia. To przymierze, pakt. Jesteś tutaj, między nami, widzimy cię, muzyka z głośników zakłóca myśli, ale ty istniejesz. Wśród tłumu ludzi, którzy przyszli ot tak, żeby wypić piwo. Swoją obecnością wywołuje się obecność innych, bez twojego wzroku badającego ich twarze byliby nic nie znaczącymi drobiazgami. Ty sprawiasz, że zaczynają się liczyć, ich przyjście do Belfastu stało się faktem zauważonym, zbadanym przez wytrawne oko znawcy, zmierzone od góry do dołu i ocenionym w skali od 1 do 10. Teraz przed nami otwierają się nowe możliwości, możemy zagrać w bilard piłkarzyki lub rzutki. Każda z tych gier oprócz wzrostu paska zapotrzebowania na rozrywkę, jak u Simsów, podnosi też wskaźnik samooceny. Wychodzisz na środek i zbierasz na siebie zainteresowanie gapiów rozproszone po całym lokalu. Figura, wymiary, twarz. śmichy- chichy, bardzo dobrze nam tutaj, bawimy się świetnie, potrafimy czerpać z życia pełnymi garściami.



Stop. Co ja tu robię? To samo co oni, podłapuję grę i wciskam enter. To coś tak naturalnego, jak zamówienie kolejnego piwa. Marta nie pije, bo prowadzi samochód, a jej brat siedzi przy sąsiednim stoliku. Jak dobrze, że nie mam brata. A może i źle, bo w młodym wieku kształtuje się charakter i schematy relacji z innymi ludźmi. Kiedy w dzieciństwie bawisz się z dziadkiem w szachy, trudno później zostać królową imprezy. Na szczęście te braki można szybko nadrobić, jeśli jest tylko wewnętrzny impuls zaistnienia. Cholerna potrzeba powiedzenia: „ Eloo, to jaaaa”. Więc jestem i bawię się rewelacyjnie.



Ewka, obok to fatalny towar. Przychodzę z nią tutaj, bo tylko ona, spośród moich koleżanek może zostawać do późna. To przykre, że nie mogę z nią porozmawiać o niczym. Nawet plastiki przebijają ją w rozmowie. No bo zawsze jakaś nowinka kosmetyczna czy coś. A tutaj nic, zero przekazu w słowach, jakichkolwiek informacji. Siedzimy obok siebie i raz na pięć minut zapytamy: „No, co tam?”. Typowy zapychacz miejsca obok, żeby nie wyglądać na dziwaka, zajmującego samotnie krzesło. Nigdy wcześniej nie urodziła się osoba tak całkowicie bezbarwna, pozbawiona nawet zarysu osobowości, własnego zdania i gustu. Chodzący szkielet obleczony mięśniami i skórą, człowiek nic, smuga dymu uformowana w ludzką postać. Przyjaźnimy się już miesiąc i dobrze wychodzi nam nasza symbioza. Już nie dziwię się sobie, dlaczego to ciągnę, przecież mam racjonalne powody. Mogą one śmieszyć lub zażenować, doskonale zdaję sobie z tego sprawę, co i tak nie zmienia niczego. Stare śmieci, czas płynie dalej, uśmiecham się, dużo dzisiaj ludzi, w końcu sobota.



Ta opowieść robi się coraz bardziej nudna, a twarze zmieniają się w zmęczone worki. Uzależniona od innych tkwię w jednym punkcie, a światła automatów z grami migają w prędkością światła, drwiąc z mojej stagnacji. Pomyślałam, że gdyby ktoś był spalony, zachwyciłyby go te neony, barwne iskry ze świata pieniędzy i hazardu. Mini las vegas, dreszcz emocji i adrenalina. Szansa na wygraną jest mała, ale są tacy, co liczą na swojego szczęście, może uwierzyli w opowieść rodziców, że urodzili się w czepku. Ja nie czerpię z mądrości starszych. Ja, Ja, Ja. To, co mi mówią, weryfikuje później babka, obracając wszystko o 180 stopni i odsłaniając prawdę, która umknęła gdzieś w środku opowieści. Wierzę obcym ludziom, reżyserom, pisarzom na spotkaniach autorskich, którzy bez zobowiązań relacjonują, jak to w życiu bywa, a jak nie, różne takie mądre zdania. Im nie zależy, żeby mówić prawdę, ale po co mieliby kłamać. Są wolni od ciężaru macierzyństwa, my, którzy słuchamy ich w uprzejmym uśmiechem nie liczymy się wcale, nie trafiamy do cv, nam można powiedzieć wszystko i nie wydarzy się zupełnie nic. Tak jak teraz. Nie nudzisz się, jak tam?



Nie rozumiem i nigdy chyba tego nie rozumiem, jak można ubrać się w dżinsy i białą koszulę a do tego adidasy. Nie pojmuję celu pokazania się w zmechaconym swetrze. Przecież liczy się pierwsze wrażenie, jedno lustrowanie i już wiesz, czy jeszcze spojrzysz w tamtym kierunku po raz kolejny. Nigdy nie uśmiechnę się do gościa w adidasach. Jak mnie to wkurwia, że oni odbierają mi tlen, zabierają przestrzeń życiową, chodzą obok i myślą, że są fajni. A ja wiem, że nie są i nigdy nie będą, bo w mózgu mają pozamykane pewne przegródki, uniemożliwiające im awans.



Matka Boska pewnie nade mną płacze z góry i wtedy pada deszcz.

Teraz wreszcie złapała zima. Po raz pierwszy od paru miesięcy widzę śnieg, a przecież jest luty. W pokoju nie mogę otworzyć okna, bo zmarzną uprawy i nie będzie plonu. Więc duszę się w ciasnocie małej klitki bez powietrza i marzę o cieple, słońcu i lecie. O czasie, który upałem roztopi pozamarzane zamki do drzwi i oślepi szeroko otwarte oczy. Kiedyś będzie przepięknie, kiedyś będzie wspaniale. Dzisiaj obudziłam się z bólem głowy i wiem, że zaczynam od początku. Nowy rok rozpocznie się datą 17-go lutego, a ja jestem noworodkiem, istniejącym od pięciu godzin, geniuszem, który mimo krótkiego stażu, wie więcej niż jego mali rówieśnicy, krzyczący w ramionach zapobiegliwych matek. Na nowej drodze życia lepiej wyjść z założenia, że ludzie są z natury dobrzy czy źli? Myślę, że są całkowicie nijacy. W tej szarości można się zupełnie zatracić i zniknąć. Z każdym rokiem coraz nas mniej, krótkie dystanse wydłużają się w nieskończoność, od pokoju do pokoju, byle się nie zasapać. Mam kaszel i pluję do szklanki obok po soku, bo nie mam motywacji, żeby dojść do łazienki. Komputer chodzi 24 godziny na dobę, uspokajają mnie jego szmery bardziej niż melisa. Takie statyczne obrazki przeplatane dniami- wybuchami, jak to powiedziała Dżefko, raz na tarczy, raz pod tarczą. Zespół WBiA śpiewa: „życie nabiera kolorytu prosto z domu big brothera”, bardzo spodobał mi się ten tekst. Ja, Ja, Ja.

Niedziela przynosi poranne lenistwo w pokoju i wieczorne lenistwo w Belfaście. Facet Dżefka pobiera ode mnie złotówkę za szatnię, zapomniał, że nie raz ratowałam go fajką. Ludzie są jednak z natury źli. Nie zamawiam nic, siadam, Ewka coś tam gada, że zimno na dworze, (...) nie wiem, że palce jej odmarzły, musi być chyba z 13 na minusie. Uśmiecham się jakoś tak samoistnie i bez powodu, nie ma to nic wspólnego z dobrym nastrojem, grymas banana wniknął w mięśnie twarzy i zniekształcił ją w upiorną maskę, która mimo wszystko podoba się i nikt nie zauważa grozy sytuacji. Dreadsquad panem sytuacji. Ludzi coraz więcej, człowieka coraz mniej. Ktoś się do nas przysiadł, bo zabrakło wolnych stolików i opowiada o zainteresowaniach. Ewka słucha uważnie i wbija w niego to swoje spojrzenie, podobne do wzroku psa Haskie, który zapatrzył się w kość.

Do naszego nowego przyjaciela dosiada się drugi i już wiem, że niepotrzebnie wychodziłam z domu, teraz nastanie mój koniec. Widzę Proroka nowego roku, licząc od 18-go lutego. A może mi się zdaje? Coś jednak musi być nie tak, bo paraliżuje mnie strach. Moje milczenie przybiera zupełnie nową formę. Wtedy było dobrowolne, wyrażało lekceważenie i złość. Teraz wciska mnie w fotel i odbiera prowadzenie. Przegrałam na starcie, odwracam krzesło tyłem do stołu i udaję, że oglądam bilard. Szkoda tylko, że nikt nie gra. Tamci patrzą na mnie jak na wariatkę, a Prorok nie musi nawet patrzeć, żeby widzieć. Biorę głęboki wdech, powracam do pozycji wyjściowej i z pięknym uśmiechem pytam Ewkę: „ No i co tam?”.



To trochę jak w komedii, którą rozumieją jedynie jej twórcy, chyba że wmontują w odpowiednich momentach salwy śmiechu, żeby każdy załapał, kiedy ma wybuchnąć entuzjazmem. Czas wariuje, widzę wyraźnie jak ruchy innych zamierają, zagęszczone powietrze tworzy wokół nas przezroczyste kokony jak łożyska w brzuchu matki. Jedna osoba po drugiej przybiera postawę embrionalną, a niesamowitej długości pępowina łączy każdego z Prorokiem. Moja jest najcieńsza, nic dziwnego, że zrywa się po chwili. Jestem poronionym płodem, który już nigdy nie zobaczy światła słonecznego. Od teraz tylko cienie, pół-cienie i muzyka z głośników, której nikt nie słucha, bo nie ma wytworzonych organów słuchu. To dopiero pierwszy tydzień. Prorok wciąż siedzi przy naszym stoliku, karmiąc zgromadzonych blaskiem. Z jego ust wydobywa się uzdrawiająca mantra. Pod przymkniętymi powiekami tworzy odległe raje naszych niespełnionych marzeń. Mam ochotę go zabić, rzucić w nim czymś, zanim aniołowie zagrają na trąbce i wszyscy wokoło, łącznie z Ewką dostąpią wniebowstąpienia. On jest jak Jezus z obrazu Carravagia, przyszedł do knajpy, żeby nawracać grzeszników. Może trochę więcej tutaj patosu i błyskotek. A ja?



Ja, Ja, Ja?



Bezsilnie zagryzam wargi do krwi i gdy kropla spada na podłogę, wszystko wraca do normy. Prorok już chyba wyszedł ze swej roli, bo opowiada o zainteresowaniach i pyta, czy chcę browara. Dotykamy się ponownie wzrokiem i nie czuję nic. Ludzie dokoła emanują ledwo zauważalną efemeryczną poświatą. Z każdym oddechem pełnym papierosowego dymu jasność maleje, a krew na nowo staje się piwem. Akt dobiega końca, światła gasną, niech ci się przyśnią skrzydlate aniołki. Mnie nie przyśni się nic i nic już nie zobaczę, bo w pępku mam otwartą dziurę, z której wylatują flaki. Nie trzeba wkładać palca w ranę, żeby uwierzyć. Matka Boska pewnie nade mną płacze z góry i wtedy pada deszcz.

Dodane po 2 minutach:

*caravaggia

*husky
Co możesz wiedzieć o życiu, jeśli nigdy się nie biłeś?

2
Mhm, witam. No to zaczynamy.



Tekst, rozumiem, ma zabarwienie persychologiczne*, bo oddaje myśli bohatera/rki. Wszelkie porównania, metafory i inne skomplikowane środki stylistyczne wypadają wcale nieźle. Dzięki temu można wczuć się w postać, skojarzyć słowa z myślami, wesoło rozsianymi po ogromnych polach umysł. Wyobraźnia płata cuda.

Minus - spójrz na to forum. Jakiekolwiek inne persychologiczne opowiadanie charakteryzuje się tym samym. Nie wybijasz się ponad tłum innych persychologów, a to ma swoje źródła.

Styl stylem, bo jest dobry. Przecież nie chodzi o to, by styl był naj-idealniejszy. Takie całkowicie wystarczy. A problemem, że się tak wyrażę, problematyka. Tak właściwie nie wiem, o czym jest ten tekst. Takie luźne przemyślenie, tak? Pomysł i morał, dorosła bajka otoczona tymi magicznymi środkami "styl."?



Jak na razie, na mnie wrażenie zrobiły jedynie psychologi, oddające jakąś konkretną sytuację - trudną sytuację, szarpnięcie za akcję i wyrwanie kawału mięsa. Dajmy na to, o śmierci ojca.

A ów persychologizm ma wprawdzie warsztat na 5, ale brak pomysłu, kierunku. Rozumiesz? Oczywiście, to moje zdanie, primo, a może taki był plan - popracować nad warsztatem, secundo. W takim razie tekst spełnia swoją rolę świetnie.



Dostrzegłem parę intów, niegroźnych. Mówię - stylistyczne, ortograficznie, et cetera, nie masz się czego obawiać. Razi mnie brak pomysłu (a może - czytelniejszego pomysłu). Możliwe też, że w swoim zapatrzeniu nie dostrzegłem tego, co ważne, a jeśli tak - przepraszam za niepotrzebne słowa.



Pozdrawiam

Leiner
Obrazek



Cause I am my enemy

The water's up to the knee

I never wanted nothin' from you

Yes, I do; Yes, I do

My engine's runnin' on dry

My head's so fucked up inside

Shut up

I know

I said so...

3
Oto cała Ty - nienazwana, niewyjęta, nieschematyczna, niepokorna, niepospolita. Jak zwykle dobrze się czyta, z łatwością przenosisz czytelnika w klimaty i miejsca zarysowane ledwie konturowo, pozwalasz mu słuchać, bez narzucania się z własnymi, przyciężkimi przemyśleniami.



A historia, jakich wiele, każdy choć raz doświadczył podobnych wrażeń, poczucia wyalienowania i niepewności. Cóż, wszyscy jesteśmy aktorami, jedni grają lepiej, inni gorzej... :wink:



Trzymaj się!

I pisz!!!

I odwiedzaj nas częściej!

4
Co by tu rzec... Jacek ma rację. Trudno opisać, co tworzysz, ale trafiasz do czytelnika.



No, ok. Trafiasz przynajmniej do mnie.



Wydaje mi się (bo nie wiem, czy kiedykolwiek zetknęłam się z jakąś Twoją wypowiedzią dotyczącą tego, co jest dla Ciebie priorytetem w pisarstwie, co chciałabyś poprawić), że styl nie jest tu najważniejszy, ale przemyślenia, trochę forma...



Brakuje Ci śladowych ilości przecinków i myślę, że ten "caravaggio" powinien mieć "C".



Wracając do wrażeń - znamy treści, znamy, ale przedstawione w taki sposób zyskują na oryginalności, czymś przyciągają.



Tak, przemyślenia bez szczególnej fabuły wychodzą Ci lepiej.



Pozdrawiam.



I, by tradycji nie stało się zadość: "ZGADZAM SIę Z JACKIEM W KWESTII ODWIEDZIN!".



O. Dziękuję Państwu.

5
Fabuły jako takiej brak, więc wypowiedź na ten temat zbędna.



Styl dobry, ale nie porywający. Jak na tego typu tekst wystarczająco dobry. Co z reszta już podkreślono.



Błędy są, ale nie jakieś rażące. Sam robię ich sporaśnie wiec nie będę cię ganił.



Schematyczność... niestety takich opowiadań jest sporo, coraz więcej. Twój tekst nic nowego do gatunku nie wnosi i zanika gdzieś w tym gąszczu podobnych mu prac.



Ogólnie jest dobrze warsztatowo. Porządny styl i solidna, przemyślana oprawa. Ale poza tym nic szczególnego. A szkoda.



Pozdrawiam.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.

„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.

"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”