Hmmm...nie wiem, czy już mogę tu zamieszczac. Przedstawiłem się tam, gdzie wszyscy...to chyba...wio z moją bryczką? Mogę?
To już koniec-powiedziała cicho-odchodzę. Nie spojrzała na niego nawet przez chwilę. Z pochyloną głową i wzrokiem wbitym w ziemię, stała bez ruchu, pozwalając, by lekki zefir bawił się jej złocistymi włosami, które spłynęły do przodu, skrywając częściowo twarz. Dłonie splecione w uścisku, co chwilę gorączkowo tarły się i z powrotem zwierały. Słońce z wolna chyliło się ku horyzontowi, a ciemnoczerwone promienie padały wprost na twarz szczupłego młodzieńca, stojącego tuż obok niej. Jego twarz zastygła w oszołomieniu, oczy szeroko wpatrywały się w dziewczynę przez pryzmat łez, które błyszczały w kąciku oczu. Lekko rozwarte usta drżały, jakby chciał coś wyrzec, lecz coś mu na to nie pozwalało. Na przemian rozluźniał i zaciskał pięści. Nie mógł uwierzyć w te słowa, nie potrafił. Dotychczas wszystko było tak piękne, a teraz...teraz, w ciągu kilku sekund, stracił wszystko.
-Ja tak nie potrafię-głos dziewczyny zaczął drżeć- nie mam już sił, nie mogę. Nigdy nie byłeś cały mój. Za każdym razem, gdy cię widziałam, gdy mówiłam do Ciebie, słuchałam, czułam, jakbyś coś ukrywał, jakbyś nie chciał wszystkiego powiedzieć, jakbyś bał się mi zaufać. Gdy przymykałeś oczy, mając mnie w ramionach, czułam się nieswojo. Nie oczekuje, że zrozumiesz, ale nawet gdy byliśmy blisko, czułam, jakby cię nie było przy mnie. Nie mogłam tego znieść. żegnaj.
Złociste kosmyki przesunęły się na bok, ukazując perliste łzy, które spływały po gładkiej cerze policzka. Docierały do krańca brody i skapywały na zieloną bluzkę, tworząc drobne, ciemnozielone plamki. Dziewczyna ostatni raz spojrzała na tego, który kiedyś był dla niej wszystkim, odwróciła się i pobiegła po gęstej trawie w stronę pobliskiej ścieżki, grzebiąc dawne dni nowymi krokami.
-Nie odchodź-wyszeptał niewyraźnie chłopak-nie idź... nie zostawiaj mnie, proszę- - wyciągnął rękę w kierunku oddalającej się postaci, wciąż szepcząc. Sylwetka dziewczyny była już tylko niewyraźną plamą, a on wciąż powtarzał te same słowa. Gdy tylko znikła, osunął się na kolana i zapłakał. Gorące łzy spadały na ziemię wraz ze spazmami przeszywającymi ciało młodzieńca. Ręce bezwiednie zsunęły się wzdłuż ciała, wypuszczając na wiatr całą radość i szczęście. Nie odchodź- mantra straconej miłości.
„Ma róża straciła kolor, opadły czerwone płatki na ziemię, zdeptane przez czas zostały, wyblakły”.
„Różo, różo! Gdzie jesteś? Gdzie skrywasz swe piękno i urok, różo! Będę Cię szukał, mój kwiecie szczęścia.”
W nabożnym milczeniu przemierzał długie korytarze spowite gęstym mrokiem. Blade światło z trudem wydzierało ciemności kolejne fragmenty zakurzonych czarnych, marmurowych płyt. Oświetlało ściany, które zdobiły barwne kobierce, i nagie ludzkie czaszki. Po chwili wszystko znów tonęło w morzu czerni. Ostrożnie nabierał powietrza do płuc, by po chwili je wypuścić. Robił to powoli i z namysłem, jakby bał się zbudzić czające się wokół tajemnice. Dźwięk stawianych kroków roznosił się echem i znikał w ciemnych czeluściach. W otulonych ciszą katakumbach, nawet tak delikatny dźwięk, wydawał się być przenikliwym jazgotem. Krople potu toczyły zacięte bitwy na zmarszczonym czole, a długie, czarne włosy falowały w powietrzu. ściągnięta twarz nie wyrażała żadnych emocji. Skupiona, skamieniała. Ledwo widoczne źrenice świdrowały przestrzeń, wyszukując choćby najmniejszych oznak życia. ściśnięte, bladoczerwone wargi tkwiły bez ruchu, a świst powietrza, wychodzącego z nozdrzy, subtelnie je muskał. Płomień bijący z półtorametrowej, ociosanej laski odgrywał swe przedstawienie w szaleńczym tańcu miłości. Wzmocnił ucisk na trzonku laski i szedł powoli naprzód. Obojętnie mijał leżące na drodze skruszone czasem kości oraz te, które lśniły, jakby były starannie obgryzione. Nie zatrzymywał się ani razu, nie mógł, musiał tam dotrzeć.
Przeszedł przez ozdobny portal i wszedł do przestronnej sali, która mogła kiedyś służyć za królewską jadalnię. Pośrodku ustawiony był długi stół, na którym stały liczne dzbany, ozdobne wazy, złote talerze i sztućce. Wzdłuż obu stron stołu ciągnęły się rzędy krzeseł, na których siedziały jakieś postaci. Widział tylko kontury. Podszedł parę kroków i skierował laskę do przodu, tak, aby światło rozproszyło mrok. Na talerzach leżały zgniłe kawałki mięsa, pleśń pokryła owoce, mrowie białych robaków wiło się ruchliwie w jedzeniu, ucztując. Poprzewracane puchary wylały swą zawartość na obrus, tworząc szkarłatne plamy, przypominające krew. Upiorna biesiada trwała. Dziesiątki odartych ze skóry ciał walało się po pomieszczeniu. Twarze wykrzywione w grymasie bólu starały się znaleźć pomoc, wlepiając puste spojrzenia w sklepienie. Ręce bezwładnie zwisały z oparć krzeseł, kołysząc się w rytmie dawnego oddechu. Z rozprutych brzuchów wypływały wnętrzności, tworząc wymyślne wzory i kształty na marmurowej posadzce. Niektóre zwłoki miały pokaźne dziury w klatkach piersiowych po stronie serca. Skierował się w stronę końca stołu, gdzie na obitym zamszem tronie spoczywały zwłoki arystokraty. Diadem wciąż dumnie tkwił na trupiej głowie zbroczony czarnymi plamami krwi. Usta wykrzywiły się w groteskowym uśmiechu. Wyszeptał parę słów i ciało zajarzyło się błękitnym światłem. Przez chwilę salę wypełnił blask poświaty, ukazując całą krasę pomieszczenia. Milczące cienie kołysały się na pustych ścianach, co jakiś czas splatając się w uścisku, po czym odskakiwały na nowe miejsca w szybkim piruecie. Mężczyzna machnął kosturem. światło zgasło, a ciało zniknęło. Diadem uderzył głucho o ziemią, powodując ogromny hałas, odbił się kilka razy i zatrzymał u stóp bruneta. Podniósł go i oglądał przez chwilę. Dwie pojedyncze wstęgi srebra zaokrąglały się delikatnie do środka i rozdwajały się, by następnie znów złączyć i wystrzelić mnogością linii, tworząc zawiłe wzory. Zwieńczenie stanowiła figurka kryształowego sokoła z rozpostartymi skrzydłami na kształt litery „V”. Lewe skrzydło było ułamane, a dziób pokryty czarną mazią. Odłożył znalezisko na skraj stołu i ruszył zdecydowanym krokiem ku ścianie. Położył dłoń na zimnych, idealnie równych kamieniach i przymknął oczy. Stykająca się ze ścianą ręka zaczęła pulsować mdłym światłem. Coś skrzypnęło i na płaskiej powierzchni pojawiła się szpara, która zaczęła się z wolna rozsuwać, poszerzając otwór. Wciąż nie otwierał oczu. Gdy dźwięk rozsuwających się wrót ucichł, powieki uniosły się z powrotem do góry. Stał przed półtorametrową wyrwą, za którą czekała tylko ciemność. Nagle otworzył usta, jakby chciał coś powiedzieć, lecz w ostatniej chwili się powstrzymał. Oczy zrobiły się żywsze i wyraźniejsze, a oddech stawał się coraz szybszy. Wbiegł bez wahania, a mrok radośnie przyjął go w swe ramiona. Od strony stołu rozległy się ciche jęki i odgłosy szurania, lecz on ich już nie słyszał.
2
Możesz waćpan, możesz, tylko raczyłbyś oprócz tytułu gatunek podaćDarkface pisze: Hmmm...nie wiem, czy już mogę tu zamieszczac. Przedstawiłem się tam, gdzie wszyscy...to chyba...wio z moją bryczką? Mogę?

Tak być powinnoDarkface pisze: To już koniec - powiedziała cicho. - Odchodzę.

Ojojoj... zaczyna sięDarkface pisze: (...) oczy szeroko wpatrywały się w dziewczynę przez pryzmat łez, które błyszczały w kąciku oczu.

Po "potrafię" kropka. Potem "głos" z dużej litery. Tak samo "nie".Darkface pisze: -Ja tak nie potrafię-głos dziewczyny zaczął drżeć- nie mam już sił, nie mogę. Nigdy nie byłeś (...)
Kropka po "odchodź", "wyszeptał" z dużej litery, "nie" też z dużej"...Darkface pisze: -Nie odchodź-wyszeptał niewyraźnie chłopak-nie idź... nie zostawiaj mnie, proszę-
Skoro takie głośne są te jego kroki, to na cholerę przejmuje się oddychaniem? Ekhm. Błąd logiczny.Darkface pisze: Ostrożnie nabierał powietrza do płuc, by po chwili je wypuścić. Robił to powoli i z namysłem, jakby bał się zbudzić czające się wokół tajemnice. Dźwięk stawianych kroków roznosił się echem i znikał w ciemnych czeluściach.
A nie lepiej po prostu: "Przeszedł przez ozdobny portal do przestronnej sali (...)" ?Darkface pisze: Przeszedł przez ozdobny portal i wszedł do przestronnej sali (...)

Albo coś ze mną nie tak, albo teksty, które dzisiaj czytam, jakoś nie trzymają się kupy. Zupełnie nie zrozumiałem, jaki związek ma pierwsza część tekstu z drugą :?:
Opisy wychodzą ci nieźle, dobrze władasz językiem i za to masz u mnie plus ale fabuła (o ile jest tu jakaś fabułą)... no cóż. Przeczytałem i jutro nie będę nawet tego pamiętać. Chyba że pokażesz dalsze fragmenty i wtedy będzie wiadomo o co w tym wszystkim chodzi

3
SkySlayer pisze:
Możesz waćpan, możesz, tylko raczyłbyś oprócz tytułu gatunek podać![]()
Hmm nie jestem do końca pewien gatunku, ale na innym forum skomentowało to jedna osoba w taki sposób "Trochę dark fantasy, trochę science-fiction, licho z horrorem, za to jest pseudo-poetyka". Zgadzam się z tą opinią, jeśli chodzi o gatunki

Dziękuję za wytknięcie błędów. To pierwsze moje opowiadanie i nigdy do końca nie byłem pewien, jak poprawnie konstruuje się dialogi. Teraz będę wiedział

Związek z pierwszą i drugą częścią mam zamiar wyjaśnic nieco później.
I dalej: (mogę wklejac w kolejnych postach, czy mam edytowac pierwszy? Chyba, że panuje dowolnośc? )
Leżeli razem na trawie, wpatrując się w błękitne niebo, po którym leniwie płynęły małe chmury. Dookoła wrzało. Wiosna robiła porządki. Ptaki wesoło śpiewały, ganiając się po łące. Bzyczenie pszczół i trzepot motylich skrzydeł słodko rozbrzmiewał w powietrzu. Wiatr smagał ich młode twarze, a słońce przyjemnie grzało. Byli sami. Tylko oni i przyroda, która ich otaczała.
-Tak bardzo cię kocham.-Wyszeptał młodzieniec.
-Czy jesteś szczęśliwy?- Zapytała cicho, wpatrując się w błękitne oczy.
-Szczęście jest zaledwie muśnięciem w porównaniu z tym, co czuję. Dzięki tobie oddycham. Nie wiem, co bym zrobił, gdyby cię zabrakło.
-A gdyby coś mi się stało?
-Wydarłbym cię samej śmierci!
Dziewczyna wtuliła się mocno w chłopaka, uśmiechnęła i przymknęła oczy. Młodzieniec patrzył na niebo z wdzięcznością.
„Różo, już biegnę. Odnajdę cię wkrótce i znów będziemy razem.”
Schodził już chyba z godzinę po śliskich stopniach. Powietrze było przesycone wilgocią i stęchlizną. Ostrożnie stawiał każdy krok w ciemności. Na próżno starał się znaleźć jakieś podparcie, ściany były porośnięte mchem i częstokroć pokryte śluzem. Bez swojej laski był jak ślepiec. Służyła mu dobrze i był do niej mocno przywiązany. Niestety, rzucił nią w sali jadalnej, wbiegając do pomieszczenia z lustrami. Przeklinał się w myślach za pośpiech i za to, że nie mógł nic zrobić, by uwolnić Calę, jego różę. Zawsze ją budził tym słowem. Szeptał jej czule na ucho i obserwował, jak obraca się z boku na bok, leniwie przeciąga, aż w końcu otwiera oczy i wita go promiennym uśmiechem. Po chwili szamotali się razem po całym łóżku z głośnym śmiechem. Kiedyś.. Widok światła wyrwał go z roztargnienia. Podłoże było już płaskie i stabilne, a parę metrów przed nim znajdowały się drzwi. Przez wąskie szpary mógł dostrzec bijącą poświatę. Miał nadzieję, że dotarł do celu. Podkradł się i chwycił, najdelikatniej jak umiał, zardzewiałą zasuwę i powoli zaczął przesuwać ją w lewo, modląc się, by nie zaskrzypiała. Złapał się na tym, że zachowuje się jak złodziej, który właśnie zmierza po kolejny łup wśród śpiących domowników. W końcu miał zabić człowieka, tak przynajmniej myślał. Wolał nie zakładać, że jego celem jest coś znacznie potężniejszego od rudowłosej zjawy. Czarne myśli. Drzwi cicho jęknęły i puściły. Dziękował w duchu, za to, że metalowa zasuwa była jedyną przeszkodą do pokonania. Zdeterminowanego mężczyzny nie zastanowiło nawet, dlaczego zasuwa była od jego strony, jakby skryte po drugiej stronie sekrety były strzeżone nie przed ciekawskimi, lecz wręcz odwrotnie, mieszkańcy pałacu byli strzeżeni przed nimi. Przekroczył próg i znalazł się w olbrzymiej sali przepełnionej dziesiątkami wysokich i szerokich regałów zapełnionych różnorakimi księgami. Na suficie wisiało koło setki rozjarzonych żyrandoli, które oświetlały każdy zakątek pomieszczenia. Na regałach stały setki równo poukładanych ksiąg, manuskryptów, zwojów. Wyciągnął jedną z ksiąg. Była oprawiona w brązową skórę i pokryta grubą warstwą kurzu. Otworzył ją i przerzucił kilka stronnic. Były puste. Wpatrywał się przez chwilę w pergaminowe kartki, czekając na coś. Nie wydarzyło się jednak nic. Odłożył ją z powrotem na miejsce i wziął następną. Była także niezapisana. Wziął jeszcze parę innych, a gdy rezultat był taki sam, poirytowany cisnął jedną o deski regału. Księga upadła, otwierając się na oścież. Na pustych stronnicach zaczęła pojawiać się złote znaki. Przez chwilę się jarzyły, po czym zmieniały swą barwę na czarną, układając się w napis: „Szanuj przeszłość”. Patrzył z niedowierzaniem na literki, które znów zajaśniały i zaczęły tańczyć na cielęcej skórze, układając się w kolejny napis. „Zapraszam.”- Przeczytał parę razy na głos. Minął książkę i ruszył szybszym krokiem do przodu. Zostawił za sobą ostatni z regałów i przyjrzał się miejscu. Sala miała kształt ogromnego koła, a w jego środku znajdowały się półokrągłe ławy. W samym epicentrum stało masywne, dębowe biurko. Na lakierowanym blacie leżało pióro i rozwinięty zwój, który był do połowy zapisany. Po bokach walały się różne drobiazgi, a z jednej strony leżał stos ksiąg. Obrócił się w prawo i o mało nie krzyknął. Wzdłuż wysokiego regału wolnym krokiem maszerował staruszek. Pofałdowana szata ciągnęła się za nim jak ślubny welon. Szybko skoczył za najbliższy róg, kryjąc się przed wzrokiem nieznajomego. Starzec podreptał do biurka i usiadł przy nim, poprawił okulary na nosie i zajął się pokrywaniem zwoju jakimiś znakami. Miał teraz czas, by przyjrzeć się niedoszłej ofierze, o ile był to Lokaren. Staruszek sięgał mu do piersi. Długa, poskręcana broda spływała siwymi kaskadami do połowy tułowia. Burza szarych włosów okalała głowę, a twarz, naznaczona niewielką ilością zmarszczek, przybrała zadumany wyraz. Z tej odległości nie był pewien, ale wydawało mu się, że oczy starca są koloru...wiosny. Pierwszym słowem, jakie mu przyszło do głowy, była wiosna. Nie wiedział, czy to złudzenie i tylko mu się tak wydaję, ale oczy starca były jak studnia barw, które nieustannie się ze sobą mieszały. Mnogość wirujących kolorów wprawiała w zachwyt. Miał piękne oczy. Wyrwał się szybko z odrętwienia i przypomniał o swojej misji. Obnażył miecz pochwy najciszej, jak tylko potrafił i myślał nad następnym krokiem. O krok od celu, o krok od uwolnienia Cali.
-Jeśli myślisz, że zdołasz zbliżyć się do mnie choćby na metr z mieczem w dłoni, to grubo się mylisz.- Staruszek powiedział głośno, przeciągając każdą sylabę z osobna.- Nie wygłupiaj się i odłóż to żelastwo, potem możemy porozmawiać.
Zrobił tak, jak mu kazał. Wyszedł zza regału i podszedł do biurka, co rusz oglądając się za siebie, czekając na najmniejszy odgłos ruchu.
-Jesteś nieufny, Patryku.- Staruszek zwrócił się miękko do mężczyzny- Zapewniam cię jednak, że w moim domostwie nic ci nie grozi...przynajmniej do czasu, gdy ty będziesz się zachowywał, jak przystało. Chodź, siądź tutaj.-Wskazał mu krzesło, które nagle znikąd się pojawiło.
-Dziękuję, postoję.-Odparł.
-Jak wolisz.-Staruszek wrócił do swojego zajęcia.
-Szukam Lokarena, czy to ty?- Podjął na nowo rozmowę.
-Tak, tak, któżby inny? Widzisz tu jakiegokolwiek innego starca.-Uśmiechnął się ciepło.- A więc moja ukochana siostra wysłała kolejnego nieszczęśnika na zgubę? Co cię tak dziwi, Patryku?- Spytał się, patrząc mu w oczy.
-Siostra...?
-Alkonra.- Staruszek przymknął oczy-Rudowłosa piękność. Była kiedyś cudowną dziewczyną, cudowną siostrą.
-Ale...
-Nie rozumiesz. Tak, wiem.-Cichy śmiech Lokarena rozproszył ciszę- Cóż, może masz ochotę posłuchać mej opowieści. Czas tutaj nie gra roli, więc co ty na to?
Mężczyzna skinął głową.
-A więc zacznijmy.- Starzec odchrząknął, splótł dłonie i zaczął mówić- Urodziliśmy się w małej, górskiej wiosce i wiedliśmy spokojny żywot pasterskich dzieci. Nie mieliśmy bogactw, ale nie brakowało nam jedzenia ani dachu nad głową. I tak żyliśmy w idylli do czasu, gdy zjawił się pewien człowiek. Przynajmniej wtedy uważałem go za człowieka. Wiesz, teraz wydaję mi się to nawet ironiczne. Miał na sobie czarną kapotę z kapturem, spod której wystawały gęste loki, również czarne. Nigdy go nie zdjął. Tej nocy, gdy przybył, zwołano zebranie starszyzny. Rozmowy trwały przez całą noc. Potem opuścił wioskę, a przechodząc przez tłum ciekawskich gapiów, w których znajdowałem się także ja i Alkonra, upuścił medalion. Był to złoty wąż albo smok, nie wiem, nie zdążyłem się przyjrzeć. Upuścił, czy umyślnie wyrzucił, nieważne. Podniosła go Alkonra. Podbiegła do niego, pociągnęła za fałd płaszcza i wyciągnęła rączkę z medalionem. Mężczyzna pochylił się nad nią, szepnął jej parę słów do ucha, odebrał medalion i odszedł. Pamiętam, że gdy wróciła do mnie, była przerażona. Cała się trzęsła i miała nieobecny wzrok. Ciągle powtarzała, że on ją zapamięta. Nigdy nie chciała mi powiedzieć, jak wyglądała jego twarz. Po tym zdarzeniu wszystko wróciło do normy. Od czasu do czasu tylko siostra budziła się w nocy zlana potem, krzycząc, że on wróci. I tak minęło pół roku. Przez ten czas wioska kwitła, nigdy nie mieliśmy tak owocnych zbiorów, tak dobrych zarobków. Pewnego dnia ludzie się nie obudzili. Ci, którzy spędzali noc poza domem, padli na ziemię w miejscu, w którym wówczas byli. Wszyscy byli martwi. Ich ciała zaczęły się błyskawicznie rozkładać, skóra zaczęła pękać, a potem ciała stały się jakby wysuszone. Wszystko to trwało może z godzinę. Jedynymi ocalałymi byliśmy my. Wyobrażasz to sobie? Dwoje małych dzieci pośrodku dziesiątek gnijących zwłok, które walały się wszędzie. Baliśmy się, baliśmy się strasznie. Alkonra płakała. Ciągle mówiła, że mnie uratowała, bo nie chciała być sama, a mogła wybrać tylko jedną osobę. Przepraszała mnie za to, że umarli rodzice. Myślałem, że bredzi, więc starałem się ją jakoś pocieszyć. Byłem ostatnim mężczyzną w rodzinie. Mężczyzną...dzieckiem.
Oczy starca na chwilę przygasły, ale potem znów wróciły do swej dawnej formy. Kontynuował.
-Wtedy zjawił się on. Ponownie. Przemaszerował po zwłokach naszych znajomych i podszedł do nas. Spytał się, czy chcemy żyć wiecznie. Chcieliśmy, by nas stamtąd zabrał, rzuciliśmy się na niego z dziecinną ufnością, wierząc, że nam pomoże. Wtedy odsłonił twarz. Nie...-Lokaren zamilkł na chwilę-nie potrafię...nieważne.-Uciął- Wyobraź sobie istotę, która budzi grozę wśród nieśmiertelnych, wśród demonów i wszystkich nadnaturalnych bytów, więcej chyba nie muszę dodawać? Normalny człowiek popadłby w obłęd, gdyby ujrzał to, co my. Potem była tylko ciemność. Obudziliśmy się w obszernej komnacie, bogato zdobionej przez różnorakie ornamenty, rzeźby, obrazy. Zewsząd słychać było krzyki i jęki. W powietrzu czuć było żar, a powietrze aż falowało z powodu temperatury. Nie byliśmy już dziećmi. Nie myśleliśmy już jak dzieci. Nasze głowy były pełne tajemnej wiedzy. Poznaliśmy zaklęcia i uroki mogące zamienić życie dowolnej osoby w koszmar, mogące sprawić, że będzie cierpiała okrutne katusze i nie będzie mogła umrzeć. Staliśmy się potworami, bezwzględnymi monstrami, którym sprawia przyjemność ludzkie cierpienie. Nasze życie stało się koszmarem. Otrzymaliśmy nowe powłoki, nowe wcielenia. Alkonra była piękną, rudowłosą kobietą, ja- młodym, przystojnym brunetem. Nasze ciała były doskonałe, bez żadnej skazy, przynajmniej na pierwszy rzut oka. To coś przyszło do nas i wyjaśniło nam wszystko. Powiedziało, że teraz jesteśmy jego dziećmi. Uczynił nas potężnymi. Mogliśmy pstryknięciem palca niszczyć miasta, jednym oddechem odbierać życia. Mogliśmy robić wszystko, co tylko sprawiało ból i cierpienie. Był tylko jeden warunek. Potrzebna była nam krew. Bez niej nasze powłoki starzały się. Nigdy nie zapomnę, jak stałem oszołomiony, nie mogąc pojąć tego wszystkiego, tocząc bitwę z sumieniem, bojąc się siebie samego, natomiast moja siostrzyczka tylko się uśmiechnęła i wyrzekła: „Dobrze”. To był rozłam. W tej chwili pękła więź, która tak mocno nas scalała. Mijały dni, tygodnie, miesiące. Zaszyłem się na jakimś odludziu, brzydząc się tego, czym się stałem, podczas gdy Alkonra czerpała pełnymi garściami z nowego życia. Udawała się z nim, z tym czymś, na „polowania”. Tak nazywali wyprawy w poszukiwaniu ofiar. Przypadkowe osoby, które zabłądziły w lesie czy postanowiły spędzić upojną noc razem ze swoją drugą połową przy świetle księżyca, stawały się ich łupami. Ich krzyki trwały przeważnie całą noc. Mój stwórca i moja siostra rywalizowali o to, kto zada większe cierpienie ofierze. Była pojętną uczennicą. Pewnego dnia przyszli po mnie z propozycją wspólnych łowów. Okazało się, iż propozycja nie była propozycją tylko rozkazem. Sprzeciwiłem się wtedy po raz pierwszy...i po raz ostatni. Straszny był gniew naszego stworzyciela. Pałac trząsł się w posadach. Na zewnątrz panowała wichura, która łamała nawet najgrubsze drzewa i ciskała nimi w na oślep. Błyskawice zaciekle biły, o co tylko mogły. Drzewa buchały płomieniami, a po chwili tylko się dymiły, ugaszone przez porywisty wiatr. Nie wyglądało to przyjemnie. O mało nas nie zniszczył. Nie wiem, dlaczego pozwolił nam żyć...istnieć. Tamtej nocy znikł i nie wrócił już więcej. Niedużo czasu zajęło nam odkrycie faktu, że zostaliśmy uwięzieni. Nie mogliśmy opuścić tego miejsca. Niedużo czasu zajęło też mojej siostrze odkrycie tego, że może wpływać na innych ludzi, nieważne jak bardzo są oddaleni. Na ludzi takich jak ty, Patryku.
Staruszek wstał i zaczął powolnym krokiem wędrować wśród ław. Co chwilę przystawał, by przejechać dłonią po obdrapanej powierzchni, i spacerował dalej. Patryk obserwował, jak staruszek się oddala. Już miał krzyknąć, gdy tamten znów otworzył usta.
-I tak mijały lata. Dokładnie tysiąc. Alkonra zabijała kolejne pary, by przedłużyć swą młodość. Ja studiowałem kolejne księgi, łaknąc wciąż nowej wiedzy. Oboje mieliśmy to, czego pragnęliśmy. Ona swój urok i urodę, ja, spokój. Przez te wszystkie lata zaszło kilka istotnych zmian. Moje ciało się postarzało i wyglądam teraz, jak wyglądam. Co prawda proces nie zaszedł w takim tempie, jakim powinien. Jest spowolniony. Wciąż pamiętam nasze ludzkie życie i wciąż żałuję, że nie zginęliśmy razem z resztą tamtego dnia. Z Alkonrą było inaczej. Wraz z upływem lat zapomniała o swojej przeszłości. Zapomniała, kim była, zapomniała mnie. A krew okazała się nie być aż tak idealnym specyfikiem. Przypuszczam, iż widziałeś to sam.
-Dlaczego mówisz mi to wszystko?- Zapytał nieufnie.
-Ach, Patryku! Może jestem po prostu zdziwaczałym starcem, a może miałem w tym jakiś cel. Może chciałem, żeby ktoś mnie wysłuchał.
W oczach starca pojawiły się figlarne iskierki, a na twarz wpełzł nikły uśmieszek.
-Nie sądzę.- Odparł zimno.
-Skoro tak, to być może przekona cię ta wersja
Zbliżył się na wyciągnięcie ręki do Patryka, ten odruchowo się cofnął
-Jesteś tysięcznym.-Ciągnął- Już tysiąc osób przewinęło się przez tą komnatę. Każdy był przysyłany przez nią w tym samym celu. Każdego zaślepiał ból z powodu utraconego skarbu i determinacja. Zwróciłeś może uwagę na czarne lustra podczas przechadzki?- Nie czekał na odpowiedź, tylko mówił dalej- Wiesz, ile ich tam jest? Kształt sali może oszukać, ale jest ich dziewięćset dziewięćdziesiąt dziewięć. Mówi ci to coś? Te lustra zostały rozbite. Na przestrzeni tysiąca lat, każde po kolei było szklaną trumną. Po śmierci śmiałka stawały się czarne, tak jak miałeś okazję zobaczyć. Twoja Cala jest tysięczną. Ty jesteś tysięcznym! I podzielisz los całej reszty, szukając czegoś, o czym nie masz nawet mglistego pojęcia.
-Skąd wiesz?- Zapytał grobowym głosem.
-Masz zamiar mnie zasztyletować, gdy nieopatrznie się obrócę, wbijając sztylet pod serce, potem rozciąć szatę i wyrwać serce. Po czym wrócić z nim do Alkonry z nadzieją na odzyskanie ukochanej. Nie spodziewasz się tylko, że mógłbyś przynieść niewłaściwą rzecz i nie wiesz, że dla Alkonry takie pojęcia jak litość, szczerość i miłość są czymś całkiem obcym. Ona potrafi tylko mamić i zadawać ból.
Czytasz w moich myślach?- Wykrzyknął.
-Spostrzegawczy z ciebie człowiek i do tego niegłupi. Większość pędziła na mnie z uniesionym nad głową toporem czy mieczem. Jeszcze inni starali się mnie oszukać, myśląc, że dam się wciągnąć w ich durnowate gierki. Wszyscy, jak jeden mąż, nie wzięli tylko pod uwagę jednego faktu. Nie jestem człowiekiem, jestem demonem. I odczuwam szczery smutek z tego powodu.
Mierzyli się przez chwilę spojrzeniami. W końcu Patryk spuścił wzrok. Odgłos przełykanej śliny wydawał mu się zanadto głośny. Powoli uświadamiał sobie, w jak beznadziejnej sytuacji się znajduje. Gdyby Lokaren był zwykłym magiem, istniałby jeszcze cień szansy. Teraz wydawało mu się, że wszystko było bezcelowe. Cała ta podróż. Wszystkie te widoki wysuszonych bądź rozkładających się zwłok były niepotrzebne. I tak umrze. Nawet w najczarniejszych snach nie odgrywał takiego scenariusza. Jeszcze parę dni temu spoglądał na Calę, która radośnie krzątała się po ogrodzie, pielęgnując kwiaty. Promieniała uśmiechem. Biegała w podskokach, podśpiewując wesoło. Teraz znajdowała się poza jego zasięgiem. Od każdego kroku zależało, czy jeszcze ją ujrzy, a drogę zastąpił mu ten niepozorny starzec. Przeszkoda nie do przebycia. Czarne myśli.
-Patryku.-Głos staruszka na powrót przybrał ciepły ton-Skąd się biorą w tobie takie pokłady pesymizmu?- Zadrwił- Swoją drogą, wiesz, przypominam sobie, że wśród tego całego tłumu szaraków i głupców był jeden nieprzeciętny młodzian. Miał na imię August. On także pragnął mego serca, ale który go nie chciał?- Zachichotał-Ale wróćmy do Augusta. Był wyjątkowy. Płonął w nim tak silny ogień walki. Potrafił go jednak kontrolować. Starannie przemyśliwał każde słowo, nim je wypowiedział. Niczego nie robił pochopnie. Był niebywale inteligentny i sprytny, do tego posiadał ogromną wiedzę magiczną. Sztuka fechtunku była dla niego czymś tak prostym, jakby miał to już we krwi od urodzenia. Skradał się też nieźle. Wyłapałem go dopiero przy ostatnim regale, ale posiłkował się magią. Stworzył barierę, która maskowała go przed takimi intruzami jak ja.-Uśmiechnął się- Ciebie na przykład wyczułem już wtedy, gdy dotknąłeś drzwi. Ale o Auguście mowa. August, szczerozłoty chłopak! Przedyskutowaliśmy wiele godzin, miał wielkie serce. Lubiłem go.
-Co się z nim stało?- Zapytał.
-Zginął...jak inni.-Uciął starzec.
Staruszek uniósł dłoń i zaczął wodzić wskazującym palcem w powietrzu. Z koniuszka palca tryskała srebrna nić, układająca się we wzory, którymi dyrygował. Patryk wpatrywał się przez chwilę w mozaikę błękitu. Znaki znikały po jakimś czasie, rozpływając się w powietrzu. Postanowił spróbować jeszcze raz.
-A serce. Jeśli nie bije w twej piersi, to gdzież się znajduje?- Zagaił.
-Serce.-Westchnął- Chcesz wiedzieć, czym jest serce?
-Skoro i tak mam umrzeć.- Odrzekł.
-Dobrze, potraktuję to jako ostatnią posługę.-Wymusił uśmiech na twarzy-Serce jest artefaktem. Małą skrzyneczką, w której schowana jest fiolka z barwnym płynem. Serce jest pozostałością po tym, co było kiedyś Alkonrą, resztką jej człowieczeństwa. Ona nawet tego sama nie wie, zdążyła o tym zapomnieć. Dawno temu wyzbyła się własnych uczuć, odprawiając skomplikowany rytuał. Tym samym, jak też twierdziła, stała się silniejsza. Osobiście wolę pozostać przy twierdzeniu, że odebrała ostatnią rzecz, która była dla niej ważna, stając się zimną skorupą czegoś, co było kiedyś moją siostrą. Teraz chce je z powrotem, myśląc, że pozwoli jej to wyrwać się z tego więzienia i rozciągnąć swe moce nad większym obszarem. Jest taka próżna i naiwna. Nie wie, że nie ma stąd wyjścia. Będzie tu uwięziona po wieki, tak jak i ja, aż kiedyś upomni się o nas nasz stwórca.
-Naprawdę nie mogę uratować Cali?- Spytał się smutno Patryk.
Tubalny śmiech Lokarena rozległ się w całej komnacie.
-Patryku, Patryku, wciąż jeszcze masz nadzieję?- Starzec wyszczerzył zęby-Ona dołączy do dziewięćset dziewięćdziesięciu dziewięciu okruchów szkła, a sala będzie już sobie liczyć pełny tysiąc czarnych luster, a ty dołączysz do dziewięćset dziewięćdziesięciu dziewięciu zwłok i spokojnie zaczekasz, aż zgnijesz i staniesz się pyłem.
-Nie różnisz się od niej.-Rzekł smutno-Oboje nie macie uczuć.
-Chodź, Patryku, czeka cię podróż do własnej mogiły.
Starzec wyciągnął rękę w geście zaproszenia.
4
Hmm, robisz trochę powtórzeń. Niektóre słowa pojawiają się zbyt często.
Fabuła porusza się w wolnym, jednostajnym tempie. Z jednej strony drażni, z drugiej zaś nadaje lekką nutę tajemnicy.
Ogólnie nie mam zbyt wiele do zarzucenia, prócz tego, że nie zaciekawia do tego stopnia żeby chłonąć każdy kolejny fragment, który tutaj wrzucisz.
Nie przepadam za romansami, a pod taki klimat mi podchodzi opowiadanie.
Może się podobać, mnie nie bardzo.
Jednak muszę przyznać, że jest dobrze.
Pozdro.
Fabuła porusza się w wolnym, jednostajnym tempie. Z jednej strony drażni, z drugiej zaś nadaje lekką nutę tajemnicy.
Ogólnie nie mam zbyt wiele do zarzucenia, prócz tego, że nie zaciekawia do tego stopnia żeby chłonąć każdy kolejny fragment, który tutaj wrzucisz.
Nie przepadam za romansami, a pod taki klimat mi podchodzi opowiadanie.
Może się podobać, mnie nie bardzo.
Jednak muszę przyznać, że jest dobrze.
Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
5
Proszę mi wybaczyć drobny zastój, ale doszedłem do wniosku, że najlepiej będzie, jeśli sprawdzę raz jeszcze tekst pod kątem błędów, które mi wytknięto na innym forum i poprawię go, by jak najmniej raził banalnymi potknięciami i wtedy zamieszczę całość bez zbędnego cackania się w zamieszczenia fragmentów. Pozdrawiam.
6
tak sie zlozylo ze juz jestem na tym forum wiec zabralam sie za czytanie trafilo na Darkface'a przeczytalam ze tak powiem "1 czesc" z 2 tutaj ukazanych koledzy widze juz powytykali bledy, osobiscie za bardzo sie na tym nie znam ale moge sie wypowiedziec jako zwykly czytelnik wiec nie wiem co ma wspolnego ta historia rozstania z dalsza o tych trupach ale moze przeczytam dalej to sie dowiem (chyba chodzi o to ze on po ta roze potem w ta ciemnosc...) poza tym jakos w ogole nie pasuje mi "tarły sie" i "zwierały" do rąk, moze byloby lepiej... hmm sama nie wiem co brzmialoby lepiej moze "ocieraly sie o siebie"(?) i ogolnie to dalsza czesc od "w naboznym..." do "...juz nie slyszal." jest lepsza wydaje mi sie ze przy niej sie bardziej postarales a moze po prostu takie ckliwe sceny mnie oslabiaja
i nic mi sie bardzo nie rzuca w oczy oprocz powtorzen
to moze byc i strasznie nudne i nawet ciekawe zalezy jak sie rozwinie na razie mam chec przeczytac 2 czesc i chociaz troche sie przekonac jakie bedzie
ale po ciezkim dniu wybacz stac mnie tylko na tyle...pozdro

to moze byc i strasznie nudne i nawet ciekawe zalezy jak sie rozwinie na razie mam chec przeczytac 2 czesc i chociaz troche sie przekonac jakie bedzie

7
Jak wspomniał wSzarości, kolejne fragmenty jakoś od siebie odstawały.
Pomysł na historię strasznie oklepany i nudny.
Co do stylu, widać, że masz zapędy na dobrego pisarza, ale musisz znacznie więcej czytać i pisać.
Przede wszystkim musisz przeczytać te opowiadanie na głos. Możliwe, że tak jak ja zauważysz, że miejscami niektóre sformułowania się gryzą i kłują w oczy. Przez to lektura męczy zamiast cieszyć, a chwilami wyglądało to bardziej śmiesznie niż zachwycająco.
Tak jak już wspomniałem, widać, że masz sporo talentu, ale musisz ćwiczyć ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć.
Pomysł na historię strasznie oklepany i nudny.
Co do stylu, widać, że masz zapędy na dobrego pisarza, ale musisz znacznie więcej czytać i pisać.
Przede wszystkim musisz przeczytać te opowiadanie na głos. Możliwe, że tak jak ja zauważysz, że miejscami niektóre sformułowania się gryzą i kłują w oczy. Przez to lektura męczy zamiast cieszyć, a chwilami wyglądało to bardziej śmiesznie niż zachwycająco.
Tak jak już wspomniałem, widać, że masz sporo talentu, ale musisz ćwiczyć ćwiczyć i jeszcze raz ćwiczyć.
"Małymi kroczkami cała naprzód!!" - mój tata.
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)
„Niech płynie, kto może pływać, kto zaś ciężki – niech tonie.” - Friedrich Schiller „Zbójcy”.
"Zapal świeczkę zamiast przeklinać ciemność." - Konfucjusz (chyba XD)