Rozdział I
Spokojne, nocne niebo nad Athred rozjaśniła łuna. Początkowo mała, jasna plama na tle nisko wiszących chmur stopniowo zaczęła rosnąć. Zaniepokojony sokół przyglądał się dziwnemu zjawisku. Zauważył swym czystym wzrokiem stróżki dymu daleko na horyzoncie.
Zerwał się do lotu i poszybował w przeciwnym kierunku. W gnieździe czekała rodzina…
Umierające miasto Mazarrbul opanował pożar. Wojska Ligi nacierały przez liczne wyłomy w murze, więc nie znalazł się nikt, kto mógłby go ugasić. Mieszkańcy biegali w zamieszaniu nie wiedząc, gdzie szukać ocalenia. Ostatni mężczyźni zdolni nosić broń zostali zebrani na rynku i skierowani do miejsc, gdzie toczyły się najzaciętsze walki. Kobiety, zrozpaczone utratą bliskich i nieszczęściem jakie dotknęło Mazarrbul, załamywały ręce.
Po swojej stronie mieli jedynie sprawiedliwość. Większość tych niewinnych ludzi czekała zagłada. Wojska Ligi Tross nie oszczędzały nikogo w tej wojnie.
W ogólnym zamieszaniu nikt nie zwrócił uwagi na samotna postać tulącą do piersi zawiniątko. Postać przebiegła szybko na druga stronę ulicy i kurczowo trzymając zawiniątko pobiegła w dół ku tej części miasta, gdzie mur wciskał się pomiędzy rzekę, a zbocze dużego wzgórza. W tej straszliwej godzinie nikt nie rozpoznawał królowej Alianny, ubranej w zgrzebny płaszcz kapturem naciągniętym na głowę tak, że zasłaniał większość twarzy. W pewnej chwili dziwne zawiniątko zaczęło kwilić i zanosić się płaczem. Królowa przytuliła je do piersi i pobiegła dalej drogą.
W końcu dobiegła do muru. Zdawał się być zapora nie do pokonania na drodze Alianny. Dzielna kobieta wiedziała jednak co robić. Podbiegła do muru, nacisnęła ręką na kamień Ukhr i wypowiedziała zaklęcie władcy. Zarys ukrytych drzwi na krótką chwilę rozbłysnął, po czym wrota ustąpiły i otwarły przed królową drogę ucieczki. Wybiegła na brzeg rzeki, gdzie w łodzi czekał wysoki mężczyzna.
- Już pora Ultarze… Wojska Ligi lada chwila wedrą się do miasta – podała zawiniątko, które okazało się być niemowlęciem. – Zaopiekuj się Zei. Gdy przyjdzie czas, powróci i odbierze dziedzictwo…
- A ty, królowo? – zielone źrenice zabłysły na chwilę w ciemności.
- Mój los już się dopełnił. Zostanę ze swoim ludem. Poza tym ktoś musi zamknąć przejście. Bywaj…Niech gwiazdy was poprowadzą…
Postać w szarym płaszczu z kapturem zniknęła w cieniu pod murami miasta. Nikt już nigdy nie zobaczył dzielnej królowej Alianny. Zaginęła w niepamięci tak jak wspaniałe miasto Mazarrbul i straszny kataklizm, który je unicestwił.
łódź z mężczyzną i niemowlęciem na pokładzie odbiła od brzegu. Ultar ostatni raz spojrzał na konające miasto, po czym silnymi ruchami wioseł skierował łódź w górę rzeki, w stronę widocznych na horyzoncie gór. Dziecko, które częściowo oswobodziło się ruchami rączek z zawiniątka przestało płakać i z zaciekawieniem przyglądało się gwiazdom widocznym spoza chmur. Ultar uśmiechnął się delikatnie i nakrył dziecko narzutą, aby nie zmarzło. Eremita rozmyślał w tej chwili nad przyszłością Zei. Brnąc pod prąd łódka zniknęła w zmroku tej upiornej nocy.
Rozdział II
Z tarasów Ing-Zarrad rozciągał się rozległy i piękny widok. Siedziba wykuta we wnętrzu wierzchołka góry pozwalała uświadomić sobie ogrom otaczającego świata. Ultar rozejrzał się wokoło. Wszędzie gdzie tylko wzrok sięga widać skaliste , postrzępione granie górskich łańcuchów. Zamyślił się, lecz po krótkiej chwili zadumy wyrwał go cichy, starczy głos.
- Miło cię znowu widzieć w Ing-Zarrad. Pewnie ciekawi cię jak sobie poczyna Zei. To zdolny chłopak. – starzec o długich siwych włosach i lekko przygarbionej sylwetce poklepał Ultara po plecach – Pewnie nie możesz się doczekać kiedy wreszcie pojedzie z tobą.
- Wcale mi do tego nie spieszno. Ale to dobrze że się uczy. Kiedyś mu się przyda…
- Pójdę po Zei. Ucieszy się na twój widok.
Starzec, którym był Zirrat, ojciec Zakonu Jedynego, odszedł zostawiając Ultara sam na sam z myślami. Jego serce skrywało tajemnicę tak straszną i mroczną, że wiele razy spędzała sen z powiek. Była właściwie sensem istnienia całego zakonu. Zapoznanie z nią było to jeden z elementów szkolenia, lecz Ultar nie był pewien czy chłopiec już wie. Postanowił, że nie zacznie tematu jeśli chłopiec albo mistrz nie powiedzą pierwszego słowa.
Przerwał rozmyślanie bo do sali wszedł właśnie Zirrat prowadząc chłopca o jasnych włosach, wieku około piętnastu lat.
- Ultar! Wróciłeś! – zawołał Zei ściskając z całych sił swego opiekuna. – Nie mogłem się doczekać kiedy wrócisz. Zobacz co potrafię! – w wyciągniętej dłoni pulsowała mała świetlista kula energii.
- Dość Zei. Nie popisuj się. To dopiero mały krok w zrozumieniu energii drzemiącej w świecie – skarcił łagodnie chłopca mistrz, po czym dodał nachylając się nieznacznie do Ultara – Niebywałe… Na tym poziomie adepci nie potrafią jeszcze nawet nadać mieczowi aury…
- Sam się tego nauczyłem! – pochwalił się chłopiec.
- Acha… Czyli na mojej lekcji na temat sił natury bawiłeś się energią… Nieładnie.
*********************************************************
- Nie było to nic specjalnego, że możni tego kraju zbuntowali się przeciw władzy. Tak działo się od najdawniejszych czasów. Król panował, narzucał daniny, zobowiązania, a możnymi tolerowali to aż do czasu. Tak było i w tym przypadku. Mimo to tym razem możni posunęli się za daleko. Był między nimi znany mag- Agnus de Quenti. Był biegły w swej sztuce i miał wiele wspaniałych osiągnięć... Aż do czasu, gdy przez nierozważne zachowanie otworzył wrota Agar-Umroth. żaden z magów nie odważył się na coś takiego nigdy w historii. Ale zarozumiałość Agnusa nie miała granic. Wrota te umożliwiły przenikanie świata demonów do świata rzeczywistego. Działo się to zawsze, lecz w śladowych ilościach... Tym razem miało być inaczej. Agnus spowodował zachwianie struktury wrót i z każdą chwilą przenikanie światów wraz z rozpadaniem się wrót zwiększa się. Nadejdzie dzień w którym wszelkie bariery które stały na straży porządku przestaną istnieć. A wtedy świat zmieni się na zawsze nie do poznania. Agnus, gdy ujrzał to co znajdowało się za wrotami oszalał i rzucił się z wieży w swoim zamku. Rozum pomieszał mu się od zgrozy i okropności, które czyhały za wrotami...
Mijają lata a czas zgrozy nadchodzi i niebawem zaleje nasz świat niczym wezbrana fala powodzi. Ludzie i inne rasy zapomną co to śmiech i będą tylko jęczeć i zawodzić. Nasz zakon który istniał odkąd dotarły do mnie te straszne wieści, ma za zadanie przygotować was na spotkanie hord demonów, nieumarłych, i innych stworzeń, których imiona boję się wymówić. Gdy nadejdzie czas, wyruszycie aby poprowadzić być może nie równą lecz sprawiedliwą walkę. Mam nadzieję, że będzie wam dane dożyć dni szczęśliwości. To wszystko co chciałem wam przekazać. Dziękuję za wysłuchanie. Możecie odejść.
Zirrat skończył mówić i wyszedł z sali, zostawiając młodych sam na sam z myślami.
***********************************************************************************
Następnego dnia Zei i Ultar cały czas spacerowali razem i rozmawiali. Było o czym. Ostatni raz Ultar był w klasztorze przed czterema laty. Zei miał wtedy osiem lat i wiele z tamtego spotkania zapomniał. Wypytywał Ultara o jego wyprawy, które wzbudzały niepohamowaną ciekawość chłopca. Wiedział, że jego opiekun odbywa bardzo dalekie podróże, i przeżywa wiele przygód, ale za każdym razem był zaskoczony, że niechętnie o nich wspomina.
- Co mówił wczoraj Zirrat?- zapytał zaciekawiony Ultar.
- To dziwne. Mówił coś o demonach, że przybędą żeby zniszczyć świat, i my jesteśmy szkoleni po to, żeby temu zapobiec... Co o tym sądzisz? trudno mi w to uwierzyć.
Ultar chwilę milczał, po czym odpowiedział chłopcu:
- Chciałem ci powiedzieć już wczoraj, ale nie byłem pewien czy mistrz już wtajemniczał was... To wszystko co mówił to nie bajki do straszenia rozwydrzonych bachorów. Dla tego mało mówię o tym co robię na wyprawach. Ja ukończyłem to szkolenie bardzo dawno temu. Na samym początku istnienia zakonu. Ale jestem starszy niż myślisz... Niedługo będziesz mógł mnie zastąpić.
- Ale ja nie chcę cię zastępować. Chcę podróżować z tobą. Na pewno jeszcze nie jedno przeżyjemy razem.
- Któż to wie? Nawet ja nie wiem wszystkiego- zaśmiał się do chłopca. Nie chciał dawać mu powodu do zmartwień. Wiedział, że jeszcze nie raz będzie sie musiał martwić. Już teraz demony zaczęły się pojawiać o wiele częściej niż to bywało dawniej. A dawnych uczniów zakonu ubywało każdego roku. Juz niewielu Ultar spotykał z tych, którzy razem z nim ukończyli szkolenie. A tych którzy jeszcze trwali ludzie nie tolerowali i odnosili się z widocznym dystansem. Nazywano ich zwyczajnie Strachami i przeważnie nie odzywano się do nich bez powodu. W dużej mierze było to spowodowane wyglądem. Każdy Strach miał bladą cerę, przeważnie ciemne włosy i fioletowe tęczówki. A to sprawiało, że wyróżniają się z tłumu Dla Zei zbliżał się czas ostatecznej inicjacji. To właśnie pod jej wpływem każdy wojownik Mazzarbul zmieniał się do postaci powszechnie znanej światu. Chłopców zabierano do specjalnej sali, do której dostęp miał tylko Wielki Mistrz. Nikt dokładnie nie wiedział co działo się w sali. To co wiedziano było tylko mętnymi wspomnieniami Mazzarbul. Wszyscy domyślali się, że uczniowie poddawani sa działaniu magii czerpanej z natury. Reszta stanowiła element ściśle strzeżonej tajemnicy. Wiadomo było, że efektem ostatniej próby była zmiana w wyglądzie zewnętrznym, wydatnie zwiększony refleks, zdolność widzenia w ciemności, umiejętność ponadludzkiej koncentracji i możliwość posługiwania się pewnymi rodzajami magii. Resztę umiejętności każdy wojownik zdobywał na szlaku. Nawet w czasach spokoju znajdowało się zajęcie dla Strachów. Choć demony i demonoidy pojawili się dopiero od niedawna, to strzygi, wampiry i utopce pojawiały się dość często już wcześniej.
Ultar przebywał jeszcze w Ing-Zarrad przez dwa dni. Rozmawiał z mistrzem o Zei i ciężkich czasach jakie nastały. Mistrz wyraźnie cieszył się z napływu nowych kandydatów na wojowników, ale martwił się ich przyszłością. Nie przedstawiała się w jasnych barwach. Tak, tak…- powiadał- dobrze wiesz Ultarze, na jakie niebezpieczeństwa wysyłam tych młodych chłopców. To już nie to co kiedyś. Dawniej wystarczyło jak uczeń wiedział, że na utopca trzeba zaczaić się w wodzie i przywiązać czymś do brzegu. A teraz? Nadchodzi czas miecza i łez. Nie wiem ilu z nich przeżyje…
Ultar odszedł do siebie, zastanawiając się nad Zirratem. Mistrz nigdy jeszcze tak wyraźnie nie rozmawiał o swych zmartwieniach z nikim. Zawsze starał się pokazywać jako twardy i doświadczony przez życie nauczyciel. No cóż. Jak widać czasy rzeczywiście się zmieniały. Nie zastanawiając się już dłużej Ultar poszedł do swego pokoju. Zapadł w sen pełen płonących miast i ginących dzieci.
*********************************************
Procesja dziesięciu zakapturzonych postaci bezgłośnie poruszała się po pustych korytarzach Ing-Zarrad. Pierwszy z nich trzymał na rękach bezwładną postać, zupełnie nagą. Na najniższej kondygnacji skręcili w ostatnie drzwi. Schody wydawały się ciągnąć w nieskończoność. Sięgały do korzeni gór. Wielka sala wypełniona była zapachem, którego nie dawało się określić. Na środku sali znajdował się wykuty z jednego kawałka skały olbrzymi stół, pokryty wokół runicznymi znakami. Była to słynna sala przemiany, w której dokonywała się ostateczna inicjacja adeptów Ing-Zarrad. Miejsce jeszcze za panowania ostatniego króla Imperium Trivialli znane było z niespotykanej nigdzie indziej mocy pochodzącej z serca ziemi. Potrafiła uleczyć wiele chorób, takich jak Tyfus, czy wrzody dymienicze. Ale ludzie zapomnieli o tym uświęconym miejscu, zaprzątnięci myślą o wojnie, która położyła kres wspaniałemu królestwu sprawiedliwego króla obdarzonego długowiecznością… Od wojny, głodu i zarazy wymierały całe pokolenia i nikt już nie pamiętał o miejscu Mocy Ziemi, a nawet dla czego ludzie ze sobą walczą. Właśnie w Tych czasach zamętu na domiar złego stało się oczywiste, że niedługo oprócz zarazy świat zaleje inna plaga- demony. W tym czasie Zirrat wraz z grupą Ludzi i Golemów odnalazł źródło Mocy. Wykuli w górze wspaniały pałac. Wyciosali w skale wspaniałą komnatę w miejscu źródła Mocy. W grocie wykuto również kamienne łoże, a golemy ozdobiły je runicznymi zaklęciami. Gdy wszystko było już gotowe, Zirrat odprawił Ludzi i Golemy z zapłatą, a sam zamknął się na wiele lat w Ing-Zarrad jak sam nazwał to miejsce. Jak się okazało wiedział od początku o wydarzeniach z odległych stron. Wiedział o Agnusie i jego badaniach. Gdy znów otwarły się wrota Ing-Zarrad, było to już zupełnie inne miejsce. Zirrat nie czekając długo zaczął ściągać młodych chłopców do swojej siedziby i szkolić ich w sobie tylko znanej sztuce. Po szkoleniu adepci Ing-Zarrad posiadali umiejętności, których nie posiadał żaden śmiertelny człowiek. Potrafili rzucać zaklęcia, odczyniać uroki, a także całkowicie panować nad własnym ciałem. Mieszkańcy okolic bali się adeptów Ing-Zarrad, lecz zaczęli korzystać z ich usług. Zaowocowało to wykończeniem kilku znanych wilkołaków i utopców oraz odesłaniem jednego demona tam skąd przybył. Zirrat postanowił, że działalność trzeba rozszerzyć i wydał polecenie aby Strachy, jak nazywano ludzi z Ing-Zarrad rozproszyli się i wędrowali po wszystkich krainach, pomagając ludziom. Rozeszli się, każdy w swoją stronę… Zirrat szkolił nowych adeptów, licząc się z nieuniknionymi stratami. Przewidział, że niewielu z nich powróci. I niewielu powróciło. Był między nimi Ultar-Zedius. Po powrocie pomagał Zirratowi w szkoleniu nowych Strachów, ale po pewnym czasie znowu wyruszył na szlak.
W tym czasie wybuchła wielka wojna o tron imperium. Król Aegreg, który tyle lat rządził Triviallą zmarł, a jego jedyny syn był niemowlęciem. Wojska hrabiego Atry obległy stolicę królestwa. Miasto zamieniło się w jedną wielką pożogę. Królowa zamknęła się w pałacu, a żołnierze musieli na własną rękę bronić murów lub zdezerterować. Ultar widział łunę na niebie jeszcze na długo przed dotarciem do przystani. Była zamknięta z jednej strony skalną ścianą a z drugiej cyklopowym murem miejskim. Czekał dwa dni w przystani, aż w noc dnia trzeciego zobaczył wreszcie osobę na którą czekał. Widział się jeszcze przed tygodniem z królową, która darzyła go przyjaźnią. Oboje wiedzieli, że wojska Atry zbliżają się do stolicy. Wiedzieli również, że mały Zei nie zasługuje na śmierć w płomieniach. Dlatego nie zdziwił go widok postaci w płaszczu biegnącej od strony murów miejskich, trzymającej zawiniątko w ręku.
Ultar cierpiał strasznie na myśl, że musi zostawić szlachetną kobietę na pastwę bezlitosnych żołdaków. Ale nie potrafił sprzeciwić się królowej. Musiał spełnić jej ostatnią wolę. Chwilę gdy widział zapłakaną twarz królowej zapamiętał do końca życia.
Ultar po dziesięciu latach włóczęgi powrócił do Ing-Zarrad. Nie wrócił tym razem sam.
*********************************************************
Procesja zakapturzonych postaci zatrzymała się na dnie wielkiej sali. Ułożyli Zei na kamiennym łożu, które było pokryte runami i ziołami, których zapach przepełniał całą salę. Zei położony na Miejscu Mocy poruszył się niespokojnie. W tym momencie runy zaznaczyły się na ciemnym, chłodnym kamieniu delikatnym niebieskim światłem. Zioła poczęły naraz usychać, a ich zapach zawisł w powietrzu niczym gęsta i lepka mgła nad łąkami. Powietrze zaczęło wibrować. Postacie ustawiły się dokoła uśpionego chłopca. Rytuał rozpoczął się.
- Pradawna Ziemio-Matko dająca życie i przynosząca śmierć…- zaintonował głęboki i zimny głos należący do Zirrat.
- Pradawna mocy starsza od gór…- zaintonowały pozostałe głosy.
Blask bijący od run wzmógł się, po czym przeszedł na ciało chłopca, pochłaniając je jakby. Zei drgnął, otworzył nagle nieprzytomne oczy i krzyknął. Jego ciało zesztywniało z bólu, wszystkie mięśnie napięły się do granic możliwości. Niebieski ogień zaczął trawić ciało i przenikać do najgłębszych zakamarków świadomości chłopca. Dziecięciu dalej grobowymi głosami nuciło zaintonowaną na początku melodię. Pod jej wpływem Zei powoli uspokoił się i zaczął miarowo oddychać. Zioła leżące na ołtarzu zamieniły się w zielone błoto, które niezauważalnym prawie ruchem zaczęło rozpełzać się po ciele Zei. Kąciki ust Zirrata uniosły się w delikatnym uśmiechu. Wszystko przebiegało prawidłowo…
Następnego dnia Zei otworzył oczy, lecz jedyne co widział to ciemność. Całe ciało przeniknięte było promieniującym, tępym bólem. Stwierdził, że nie może się ruszyć, pomimo kilku usilnych prób jego nogi i ręce odmawiały posłuszeństwa. Zrezygnowany Zei uspokoił się. Nie był pewien co się dzieje. Nie wiedział gdzie jest. Pamiętał tylko, że po ćwiczeniach wszyscy poszli do kuchni i zjedli kolację. Zei poszedł do swojego pokoju i zasnął. Obudził się w ciemności zupełnie zdezorientowany. Wszystko go bolało ale nie mógł nikomu się poskarżyć. Spróbował krzyknąć, lecz z jego ust wydobył się jedynie zachrypnięty szept. Przestraszył się swojego głosu i zrezygnował z dalszych prób wzywania pomocy.
W głębi jego świadomości odezwał się cichy szept, który po chwili stał się zupełnie zrozumiały i zdawał się mówić: „Nie bój się Zei… Nic ci się nie stanie… Ukołyszę cię do snu, a gdy się obudzisz, będziesz już kimś innym… Synu…” Błogie odrętwienie przyszło nagle. Ciało Zei automatycznie rozluźniło się i wszelka świadomość odpłynęła w nieznane strony… .
2
Powiedzmy, że ocena zależna jest od twojego wieku - jeśli masz jakieś 15-16 lat, to wszystko w porządku. Poniżej wady, które rzucały najbardziej rzuciły mi się w oczy :
- Wielki mistrz, zdolny uczeń, demony, ple, ple, ple ... było niezliczoną ilość razy.
- Nazbyt często powtarzane imię Zei - wystarczy użyć go raz na jakiś czas, by czytelnik zdołał je zapamiętać.
- Strzygi i wampiry to chyba jedno i to samo :wink:
Generalnie operujesz sporą ilością pojęć i synonimów, lecz całości brakuje tej iskierki. Może przejadła mi się formuła fantasy?
- Wielki mistrz, zdolny uczeń, demony, ple, ple, ple ... było niezliczoną ilość razy.
- Nazbyt często powtarzane imię Zei - wystarczy użyć go raz na jakiś czas, by czytelnik zdołał je zapamiętać.
- Strzygi i wampiry to chyba jedno i to samo :wink:
Generalnie operujesz sporą ilością pojęć i synonimów, lecz całości brakuje tej iskierki. Może przejadła mi się formuła fantasy?
................
4Jeśli wolno mi bronić się to powiem że nie do końca drodzy koledzy jest to oklepana opowiastka o mistrzu, zdolnym uczniu itp... Poniewarz uczniowska kariera Zei urwie się jak zepsuty film... No ale dzięki za szczerą krytykę. To ona jest nasieniem sukcesu. Kto wie
Jeśli to nie przeszkadza tow tym samym temacie dodam 3 rozdział- początek. Chcę wiedzieć czy jeszcze czegoś nie sknociłem 


"Stąpaj ostrożnie,
Stąpasz po marzeniach..."
Stąpasz po marzeniach..."
5
Początek i pierwszy zgrzyt. Skoro to jest noc to skąd te opisy? Wbrem sokolim oczom, w nocy ptak ten nie widzi.
Spokojne, nocne niebo nad Athred rozjaśniła łuna. Początkowo mała, jasna plama na tle nisko wiszących chmur stopniowo zaczęła rosnąć. Zaniepokojony sokół przyglądał się dziwnemu zjawisku. Zauważył swym czystym wzrokiem stróżki dymu daleko na horyzoncie.
Jak można zobaczyc w nocy jasna plamę mgły?
Tekst bardzo miernej próby. Taki szkolny i nisko gimnazjalny. Pełno niedorzecznych sformułowań i lapsusów. Niechlujność, czyli ogonki, literówki momentami wypatrzają sens i gramatykę.
Takie pisanko, co z literaturą nie ma nic wspólnego.
- Twój brat tam siedzi? - spytał jakiś kolega.
- A co?
- Nic. Cała podłoga we krwi...
- A co?
- Nic. Cała podłoga we krwi...
6
dobry początek: sokół obserwujący pożar, to jest to
chyba tu przemyciłeś epitet z któregoś swego wiersza...czysty wzrok? nie kumam
Po ciekawym początku jest dobrze nam znany motyw upadającego miasta i matki ratującej dziecko...nie umiem powiedzieć gdzie się z tym spotkałem, ale było tego trochę.
Nie wiem, czy czytałeś Sage o Ludziach Lodu. Motyw tam jest z grubsza podobny, a autorka świetnie gra na naszych uczuciach opisując jak mała dziewczynka ucieka z miasta ogarniętego zarazą....
Czytając o Zakonie i przemianach adeptów skojarzyło mi się z wiedźminem...chyba robie sie przewrażliwiony.
Czytelnik już o tym wie. Wcześniej wspomniałeś, że "zawiniątko kwiliło"
Bardzo prosto. Jest wielki pożar = dużo światła i te światło odbija się od cząsteczek mgły.

Zauważył swym czystym wzrokiem
chyba tu przemyciłeś epitet z któregoś swego wiersza...czysty wzrok? nie kumam
Po ciekawym początku jest dobrze nam znany motyw upadającego miasta i matki ratującej dziecko...nie umiem powiedzieć gdzie się z tym spotkałem, ale było tego trochę.
Nie wiem, czy czytałeś Sage o Ludziach Lodu. Motyw tam jest z grubsza podobny, a autorka świetnie gra na naszych uczuciach opisując jak mała dziewczynka ucieka z miasta ogarniętego zarazą....
Czytając o Zakonie i przemianach adeptów skojarzyło mi się z wiedźminem...chyba robie sie przewrażliwiony.
- Już pora Ultarze… Wojska Ligi lada chwila wedrą się do miasta – podała zawiniątko, które okazało się być niemowlęciem. – Zaopiekuj się Zei.
Czytelnik już o tym wie. Wcześniej wspomniałeś, że "zawiniątko kwiliło"
Początek i pierwszy zgrzyt. Skoro to jest noc to skąd te opisy? Wbrem sokolim oczom, w nocy ptak ten nie widzi.
Jak można zobaczyc w nocy jasna plamę mgły?
Bardzo prosto. Jest wielki pożar = dużo światła i te światło odbija się od cząsteczek mgły.
jestem, więc pisze...
Jedni myślą, że piszą. Drudzy piszą, że myślą.
Jedni myślą, że piszą. Drudzy piszą, że myślą.
7
Tekst bardzo miernej próby. Taki szkolny i nisko gimnazjalny. Pełno niedorzecznych sformułowań i lapsusów. Niechlujność, czyli ogonki, literówki momentami wypatrzają sens i gramatykę.
Takie pisanko, co z literaturą nie ma nic wspólnego.
Dziękuję za szczerą krytykę. Jest ona niezbędna na drodze do wprawy. Postaram sie doszlifować.
Mimo że jak wspomniałem wyżej, cenię szczerą krytykę to nie mogę się oprzeć wrażeniu, że początkującego w twoim pojęciu trzeba od razu zjechać. łuna powstaje na powierzchni chmur gdy odbija się od niej blask pożaru. Podejrzewam, że nie tylko sokół ale i ty zobaczyłbyś to zjawisko w nocy


"Stąpaj ostrożnie,
Stąpasz po marzeniach..."
Stąpasz po marzeniach..."
...
9Wybacz. Machnąłem się z tą ortografią...
I będę bardzo wdzięczny za pokazanie mi tych błędów.
Przeredaguję i zobaczymy co wyjdzie. Na pewno nie poddam się bo pisanie sprawia mi przyjemność. Mam również nadzieję że kiedy pokażę wersje po poprawce to nie będzie się do czego przyczepić. No a z tym stylem gimnazjalnym to szczerze nabawię sie kompleksu jakiegoś. Studiuję.
A i jeszcze jedna dręcząca mnie kwestia. Czy powinniśmy wykreować swój świat czy taki, który mało powtarza się w literaturze. :)I za co ja sie podobam?


A i jeszcze jedna dręcząca mnie kwestia. Czy powinniśmy wykreować swój świat czy taki, który mało powtarza się w literaturze. :)I za co ja sie podobam?

"Stąpaj ostrożnie,
Stąpasz po marzeniach..."
Stąpasz po marzeniach..."
10
Przeczytałem.
Krótko i na temat:
1 mocna pochwała: nazewnictwo masz wymyślne ale konsekwentne. Używasz twardych związków liter, w których Z i G to podstawa, i używasz ich cały czas. żadne inne nie koliduje z Twoim zamysłem. To ważna sprawa.
2. Błędy naprzestawne:
3. Mała niekonsekwencja:
Ja ukończyłem szkolenie bardzo dawno temu. Kiedy zakon kreślił swoje istnienie. - oznaczałoby to, że nie tylko współtworzył ten klasztor ( jak wynika z Twojego tekstu), ale ówcześnie klasztor rozpoczynał swoją misję.
4. Bardzo dużo nazw własnych i imion występuje koło siebie, wprowadzając nazewniczy chaos. Wiele z tych wyrazów dałoby się uniknąć konstruując zdania w odpowiedni sposób.
Jak zawsze - na orty nie zwracam uwagi.
Tle ode mnie.
M
Krótko i na temat:
1 mocna pochwała: nazewnictwo masz wymyślne ale konsekwentne. Używasz twardych związków liter, w których Z i G to podstawa, i używasz ich cały czas. żadne inne nie koliduje z Twoim zamysłem. To ważna sprawa.
2. Błędy naprzestawne:
chłopca mistrz? A nie lepiej napisać tak: mistrz skarcił łagodnie chłopca . lub inaczej: - skarcił łagodnie chłopca ( przecież te słowa wypowiedział mistrz, w domyśle wiadomo, że to był on. A poprawię to nawet dalej. Skarcił łagodnie? To może zwrócił uwagę w łagodny sposób? Karcenie to ogólnie dość surowa uwaga - mająca znamiona wskazania winy i ukarania.skarcił łagodnie chłopca mistrz, po czym dodał
3. Mała niekonsekwencja:
Wnioskuję, że szkolenie w zakonie trwało dosłownie nie więcej niż miesiąc? Tak? Wobec tej linijki trzeba by zastosować poprawkę słowną, aby nadać zakonowi powagę - wszak szkolenie w takim miejscu powinno trwać co najmniej lata, tak więc i wypowiedź musiałaby brzmieć nieco odmiennej:. Ja ukończyłem to szkolenie bardzo dawno temu. Na samym początku istnienia zakonu.
Ja ukończyłem szkolenie bardzo dawno temu. Kiedy zakon kreślił swoje istnienie. - oznaczałoby to, że nie tylko współtworzył ten klasztor ( jak wynika z Twojego tekstu), ale ówcześnie klasztor rozpoczynał swoją misję.
4. Bardzo dużo nazw własnych i imion występuje koło siebie, wprowadzając nazewniczy chaos. Wiele z tych wyrazów dałoby się uniknąć konstruując zdania w odpowiedni sposób.
Jak zawsze - na orty nie zwracam uwagi.
Tle ode mnie.
M
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
— Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
— Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
— Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.
12
Zdecydowanie nie wszystko spaprane, ale tekst jest - i nie ma co ukrywać - schematyczny. To, że "uczeń" będzie musiał przerwać naukę też jest oklepane. Tak naprawdę jednak nie chodzi o poszczegóne wątki, gdyż każdy z nich mógłby być podstawą dobrego nowatorskiego tekstu. Chodzi o połaczenie tych wątków - i nazbyt rzucającym się w oczy podobieństwem do wiedźmina.
zdcydowanie popracowałabym na twoim miejscu nad opisami i taką ogólnąich lekkością i płynnością. Używaj mniej szyku przestawnego. Jak wspomniał Martinius zdecydowany plus za "sposób" wymyślania nazw.
Pomysł: 3
Styl:3
Schematyczność: 2+
Błędy: 3
Ogólnie: 3
Na razie niezbyt mi się podoba, ale myślę, że jak dopracujesz ten tekst, trochę pozmieniasz to może z tego wyjść całkiem przyjemn powieść.
pozdrawiam
zdcydowanie popracowałabym na twoim miejscu nad opisami i taką ogólnąich lekkością i płynnością. Używaj mniej szyku przestawnego. Jak wspomniał Martinius zdecydowany plus za "sposób" wymyślania nazw.
Pomysł: 3
Styl:3
Schematyczność: 2+
Błędy: 3
Ogólnie: 3
Na razie niezbyt mi się podoba, ale myślę, że jak dopracujesz ten tekst, trochę pozmieniasz to może z tego wyjść całkiem przyjemn powieść.
pozdrawiam
"Rada dla pisarzy: w pewnej chwili trzeba przestać pisać. Nawet przed zaczęciem".
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
"Dwie siły potężnieją w świecie intelektu: precyzja i bełkot. Zadanie: nie należy dopuścić do narodzin hybrydy - precyzyjnego bełkotu".
- Nieśmiertelny S.J. Lec
13
Zacznijmy od początku.
Pierwszy rozdział długości jednej strony. Przynajmniej na oko tak mi się wydaje. Powtórzenia, choćby nazw miast czy imiona bohaterów. Bardzo wiele zdań zaczyna się na literę "W", nie jest to błąd, ale rzuca się w oczy. Póki co historia nie zachęcająca, typ opowiadań, które mnie nie "kręcą". Takie książki zazwyczaj oddaję do biblioteki lub obdarowuję znajomych.
Drugi rozdział nieco dłuższy. Milion razy więcej powtórzeń. Teraz dobijają mnie, czuć amatorem. Budowa zdań jest momentami sztuczna, na siłę. Podobnie jak historia, schematyczność widać w każdym geście bohaterów, w każdym słowie. Wszystko do tego stopnia, że zanim ktoś coś powiedział ja już wiedziałem jakie słowa wyjdą z jego ust i co się później stanie.
Niestety nie było najlepiej jeśli chodzi o styl. Wręcz bardzo słabo.
Pisz więcej, czytaj wiele.
Pozdro.
Pierwszy rozdział długości jednej strony. Przynajmniej na oko tak mi się wydaje. Powtórzenia, choćby nazw miast czy imiona bohaterów. Bardzo wiele zdań zaczyna się na literę "W", nie jest to błąd, ale rzuca się w oczy. Póki co historia nie zachęcająca, typ opowiadań, które mnie nie "kręcą". Takie książki zazwyczaj oddaję do biblioteki lub obdarowuję znajomych.
Drugi rozdział nieco dłuższy. Milion razy więcej powtórzeń. Teraz dobijają mnie, czuć amatorem. Budowa zdań jest momentami sztuczna, na siłę. Podobnie jak historia, schematyczność widać w każdym geście bohaterów, w każdym słowie. Wszystko do tego stopnia, że zanim ktoś coś powiedział ja już wiedziałem jakie słowa wyjdą z jego ust i co się później stanie.
Niestety nie było najlepiej jeśli chodzi o styl. Wręcz bardzo słabo.
Pisz więcej, czytaj wiele.
Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.
Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.