Szóste imię (kryminał historyczny) fragment

1
Po tym jak napisałem coś dłuższego, ośmielę się użyć słowa książkę, tak polubiłem jej bohatera, że rekreacyjnie postanowiłem napisać z nim coś jeszcze. Przedstawiam Wam początek tego owocu:



śledztwo będzie dla nas rozrywką.

„Zabójstwo przy Rue Morgue”, Edgar Allan Poe



Strumień światła latarki wyłowił z ciemności źródło przeraźliwego płaczu. Maleńka istotka płci żeńskiej klęczała nad ciemnoszarą cuchnącą breją i rozpaczliwie odganiała głodne szczury. Gdy mężczyzna w płaszczu podszedł do niej, syknęła, złowrogo błyskając oczami, w których od dawna mieszkał strach i rękami chciwie zagarnęła do siebie szczątki.

- To twoja mama? – zapytał. Na starej, pomarszczonej twarzy pojawił się dobrotliwy uśmiech.

Dziewczynka dostrzegła przy pasie kaburę i złagodniała. Widać, była już wystarczająco duża, by pojąć, że osobie noszącej broń na wierzchu należy się bezwzględne posłuszeństwo.

Oficer bez śladu obrzydzenia objął brudną dziewczynkę, czując pod palcami wszystkie jej kości i podprowadził do stojącego najbliżej funkcjonariusza. Młody chłopak z granatowej policji skrzywił się nieco na jej widok, lecz nie chcąc narazić się przełożonemu, delikatnie położył ręce na jej ramionach.

- Weźcie ją na komendę, umyjcie i nakarmcie. Gdy ustalimy tożsamość jej matki – mimowolnie spojrzał na zwłoki – ktoś zajmie się znalezieniem jej krewnych. Jeśli ich nie będzie miała, oddacie ją do lebensbornu. Jasne?

Młody funkcjonariusz kiwnął głową i wyprowadził z pomieszczenia dziewczynkę.

Zapaliły się następne latarki. Pokój niegdyś był salonem, teraz zieloną sofę, stolik, oraz lustro z pozłacaną oprawą przykrył kurz. Kominek przypominał potwora z rozdziawioną paszczą, czekał, aż ktoś rozpali w nim ogień. Droga porcelana w przeszklonej meblościance straciła swój połysk i teraz wyglądała na kupioną u pierwszego lepszego tragarza. Całemu pomieszczeniu z kąta przypatrywał się konik na biegunach, biedna, wychudzona szkapa, której od dawna żadne dziecko nie dosiadało. Wszystko to zdawało trwać w oczekiwaniu na powrót właścicieli.

Szczury uciekły przed obcasami butów. Smród był znośny, dzięki grudniowym mrozom ciało rozkładało się powoli. Wnętrzności, teraz wyglądające jak pomarszczony papier toaletowy pochlapany barszczem, walały się rozrzucone dookoła, a krew tworzyła na podłodze ogromną plamę, która zdążyła już zaschnąć i stracić swój żywy odcień. Teraz była to tylko mdła czerwień. Brzuch i pierś kobiety były rozerwane i rozciągnięte jak tusza wołowa na rzeźnickich hakach. Oczy zastygłe w wyrazie przerażenia wpatrywały się w sufit.

Latarki ujawniły dalszy element makabrycznej scenerii. Tuż nad kominkiem widniał napis stworzony z czerwonych znaczków, które nie sposób było odczytać. Wyglądały jak zlepki kresek. Nie było wątpliwości, że krew posłużyła za atrament.

- Ten sam tekst – skwitował ktoś. – Tym razem kobieta, przedtem mężczyzna. Gdzie tu logika?

- Ktoś najwyraźniej widzi w tym sens – powiedział bardziej do siebie niż do innych Dirk Galen.

Do pomieszczenia wpadł ten sam młody człowiek, który przed chwilą wyprowadził dziewczynkę.

- Inspektorze Galen – zwrócił się do podstarzałego oficera – przyjechały posiłki, mają przeszukać kamienicę?

- Od piwnic po kominy. Jeśli znajdą coś ciekawego, niech tego nie ruszają.

Dirk Galen podszedł do okna i spojrzał przez brudną szybę na kamienice, wyglądające jak wyszczerbione rzędy brudnych kłów potwora. Lodowaty księżyc z wysokości doglądał swego królestwa, napełniając go białym światłem, krystalicznie czystym jak oczy diabła. Obrzydliwe to miasto, pomyślał oficer. Stał tak przez chwilę, a jego ludzie zgodnie z rozkazem biegali po domu szukając daremnych śladów. Prawdę mówiąc, Dirk Galen wątpił, by cokolwiek znaleźli. Jeśli już dziewięć razy ON nie pozostawił tropów, czemu miałby to zrobić teraz? Inspektor odwrócił się twarzą do napisu. On tyle musiał znaczyć, nie bez powodu widniał przy każdych zwłokach. Z reguły jest tak, że seryjny morderca najbardziej pragnie ujęcia, zostawia w tym celu jakieś wskazówki. Napis jest elementem gry, swoista kostka, według rzutów której policjanci mają się poruszać.

Starego oficera z zamyślenia wyrwały spojrzenia jego podwładnych, które zdawały się pytać „co dalej?”. Przybrał poważny wyraz twarzy i zacisnął pięści.

- Muszę natychmiast porozmawiać z von Frankeneggem, panowie. Zmuszę go, żeby jeszcze tej nocy oficjalnie poprosił V Departament Reichssicherheitshauptamt o przysłanie tu kogoś. Bo my sami sobie nie poradzimy. Możemy tylko czekać na błąd psychopaty, ale na to sobie pozwolić nie możemy.

Gdy Galen przerwał, zobaczył, że wszyscy zebrani w pokoju patrzą na niego z ciekawością.

- Panowie – ciągnął – naprawdę bardzo się staraliście, ale to nas przerosło. Jak myślicie ile jeszcze takich zwłok znajdziemy? Pięć, dziesięć? Nie możemy dopuścić, by sprawca pozostał nieuchwytny.

- Von Frankeneggan może się nie zgodzić na pańskie żądania, inspektorze. – Odezwał się któryś z policjantów.

Galen pokiwał głową w zadumaniu.

- Może, ale dobrze wie, że jest niewłaściwą osobą na stanowisku komendanta, więc mnie posłucha. Zależy mu, by nie było więcej trupów. Niezależnie od liczby codziennie zabijanych komendantura nie zniesie faktu, że ktoś robi to samo za ich plecami i nie wpisuje w akta. W końcu porządek być musi. – Rzucił ironicznie. – No i jeszcze trzy ofiary, to Niemcy.

Guwernantka, żona urzędnika i architekt. Galen, jego otoczenie i dowództwo wiedziało o tym fakcie, jednak społeczeństwo miasta zostało poinformowane, że wśród zabitych nie ma żadnych przedstawicieli narodu panów. Prawda mogłaby wywołać wzrost morale u konspiratorów. Władcy świata padają ofiarą nieuchwytnego.

Inspektor od samego początku przypuszczał, że sprawca morduje, by poczuć władzę, mieć w rękach czyjeś życie i przerwać je, tak jak to robi Bóg. Nie był to jednak żaden trop, zbyt wielu jest takich.



Samolot nie napotkał żadnych turbulencji, monotonność lotu jednak niezmiernie nużyła Kaleva, który nie lubił podróży, zwłaszcza powietrznych. Zbierało mu się na sen, choć nie pamiętał, czy kiedykolwiek spał za dnia. Usprawiedliwił się tym, że zachód był już bliski. Przed chwilą pilot poinformował go, że wylądują jeszcze przed zmierzchem, na lotnisku będą już na niego czekać oficerowie lokalnej policji. Von Frankeneggan chciał pewnie, by Kalev jeszcze dziś obejrzał miejsce, gdzie wczoraj znaleziono rozprute zwłoki kobiety.

Przebudowany do transportu ważnych osobistości bombowiec sunął po ołowianym niebie, pod sobą mając ośnieżone pola.

Kalev wolno zamknął powieki. Nie zasnął jednak, a myślał o dzisiejszym poranku, kiedy w trybie pilnym, został zawezwany do gabinetu szefa Piątego Departamentu w gmachu Głównego Urzędu Bezpieczeństwa Rzeszy (RSHA), Arthura Nebe, jak słusznie przypuszczał, po nowe rozkazy. Nebe był wtedy wpatrzony w kartotekę Kaleva, który liczył, że przełożony wreszcie się odezwie, bo nie lubił dowiadywać się o nowym zadaniu z pisemnej odprawy. Nebe, po dokładnym przestudiowaniu personaliów, w końcu przemówił:

- Kriminalkommissar Kalev Reimers, urodzony w Haapsalu, Estonia, w rodzinie Niemców bałtyckich. Wie pan, że pańskie imię pochodzi z mitologii fińskiej?

Stojący przed biurkiem Kalev skinął głową.

- Rodzice mi o tym wspominali.

Zawsze zaskakiwała go erudycja Nebe’a, który z wykształcenia był prawnikiem, a w młodości o mało co nie został teologiem. Trudno sobie wyobrazić, co sprawiło, że dostał się do gabinetu szefa Piątego Departamentu w RSHA.

- Tak więc, panie Reimers - ciągnął komendant - jest pan jednym z naszych najlepszych śledczych. Wiem, dziś wigilia, jednak mamy ważną sprawę. Nieciekawe rzeczy dzieją się w Warszawie. W bardzo brutalny sposób zginęło już dziesięć osób, ostatnia ofiara została znaleziona zeszłej nocy. Ba, jedna z ofiar to nawet znajomy Alberta Speera, architekt z Organizacji Todt. Zbrodnie są dokonywane w sposób bardzo drastyczny, zresztą później się pan o tym przekona. Sprawca na pewno jest psychopatą, bo pozostawia na miejscu zbrodni jakieś zaszyfrowane zapiski. Sprawę prowadzi warszawski wydział Kripo, ale nic wskórać nie zdołał. O pomoc poprosił mnie osobiście tamtejszy dowódca policji i SS. Twierdzi, co prawda, jakoby śledztwo postępowało, ale ja wiem swoje, to ich przerosło. Mają problem i wstydzą się przyznać, licząc może, że zabójca zaprzestanie działalności. My jednak na to pozwolić sobie nie możemy. Wyszły przecieki do zagranicznej prasy, między innymi brytyjskiej i francuskiej.

Kalev nie ukrywał, że zdziwił go ten fakt. Do tej pory myślał, że Polska jest krajem, w którym podobne sensacje przemijają bez rozgłosu.

- Nie wiem, panie Reimers, jak to możliwe, ale widać zachodnie brukowce, mają lepiej rozwiniętą sieć informacyjną, niż nasz wywiad wojskowy. Sam pan widzi, tego jest za wiele, chcę, by ta sprawa została zakończona i ufam, że pan temu podoła.

Kalev przytaknął. Czując od strony ściany portretowy wzrok Hitlera i Rosenberga, skupił się na kwiatach w doniczkach za biurkiem szefa. W międzyczasie weszła niezbyt ładna sekretarka, by postawić przed nimi herbatę. Nebe jej podziękował, a ona uśmiechnęła się pożółkłymi zębami.

- Zrobię, co w mojej mocy. Kiedy wyruszam?

- Dziś popołudniu. Na miejscu wszystko jest już przygotowane. Dostanie pan wsparcie miejscowych organów Kripo, zostanie panu również przydzielony tłumacz, starzy porucznik Ostrzewski z policji granatowej. Komenda Kripo twierdzi, że to zaufany człowiek, myślę, że w tej kwestii się nie mylą.

Nebe przyjaźnie spojrzał na Kaleva, poczym wyciągnął spod biurka butelkę z wodą i podszedł do roślin na parapecie.

- Sprzątaczki w ogóle nie wiedzą jak je podlewać. Cieszę się, skoro jest wszystko jasne. Przed panem leży teczka, są tam ważne informacje, oraz plan działań, które liczymy, że pan podejmie. Proszę się jednak tym nie zrażać i tak ma pan bardzo wiele swobody. Kalevie Ramieres, śledztwo jest wasze.

śledztwo jest moje, to moja działka, mój fach. Za to mi płacą.

Bombowiec obniżył lot. Znów przed Kalevem pojawił się drugi pilot, tym razem trzymał jakiś pakunek, na którym spoczywała czapka z uśmiechniętą trupią czaszką.

- Po wylądowaniu proszę się w to przebrać. Mam nadzieję, że będzie pasować.

Kalev skrzywił się wyraźnie na widok munduru.

- Wolałbym nie.

- Przykro mi. - Drugi pilot miał zupełnie pobawioną emocji twarz, mówił jakby nie widział rozmówcy. – Takie są przepisy. Na terenach okupowanych wszyscy funkcjonariusze Kripo winni nosić mundury SS.

Oficer westchnął, przyjmując od pilota ubranie. To będą najdziwniejsze święta w jego życiu.



Gdy drzwi się otwarły, Kaleva uderzył podmuch piekielnie zimnego powietrza. Słyszał, że w Polsce zimy są chłodne, ale nie przypuszczał, że aż tak. Słońce już zaszło i jedynie lampy przy pasie oświetlały jego twarz, którą mróz natychmiast pomalował na czerwono. Zaczął powoli schodzić schodkami w kierunku dwóch czarnych aut, na tle których stały, niewidoczne w blasku reflektorów postacie. Dwie z nich, wysunięte do przodu, stanowiły swoisty komitet powitalny.

Kalev w samolocie miał dosyć czasu, by przestudiować akta od Nebe’a. Wiedział z nich, kto będzie na niego czekał na warszawskim lotnisku. Ten nieco wyższy, lekko zgarbiony mężczyzna po jego lewej to zapewne inspektor Dirk Galen, stary oficer z zawodowej armii Republiki Weimarskiej, który obecnie pracował w policji kryminalnej, zresztą mając parę sukcesów na koncie. Ten drugi to oczywiście sam oberfuhrer Ferdynand von Sammern-Frankenegg, dowódca warszawskiego SS i policji.

Kalev, czując się aż nadto źle w mundurze, stanął naprzeciw szefa policji. Przełknął głośno ślinę i pozdrowił go:

- Chwała Hitlerowi.

Oberfuhrer, mężczyzna o lalusiowatym wyglądzie, cały drżący na wietrze, odsalutował mu. Von Frankenegg miał opinię kobieciarza i lekkoducha i nie mógł budzić swą osobą większego zaufania. Nieudolnie starał się ukryć niezadowolenie wynikające z faktu, że RSHA przysłało na jego teren kogoś z zewnątrz.

Policjant skierował spojrzenie na starego oficera, któremu aura zdawała w ogóle nie przeszkadzać. Patrzył na Kaleva przyjaźnie, poczym uśmiechnął się po momencie ciszy.

- Dobry wieczór – powiedział.

Kalev odpowiedział mu tym samym. Uścisnęli sobie dłoni. Następnie Kalev poznał starszego porucznika Ostrzewskiego, który miał być jego tłumaczem. Polak mówił zadziwiająco dobrze po niemiecku, jednak miał wyraźnie odmienny akcent. Kalevowi to jednak nie przeszkadzało, sam mówił z lekkim ugrofińskim akcentem.

- Proszę nie zwracać uwagi na mój wiek – dodał Galen. – Skoro przysłało pana RSHA, musi pan być lepszy od nas wszystkich.

- Na czas śledztwa będzie pan mieszkał w mojej willi – wtrącił von Frankenegg. Widać było, że mu się to nie uśmiecha. – Ma pan oczywiście zapewnianą ochronę.

- To dobrze. Jechowi są wszędzie.

Oberfuhrer przyjrzał się głupkowato. Kalev rzucił mu radosne spojrzenie.

- Och, to taki nasz wewnętrzny język. W Urzędzie Bezpieczeństwa tak nazywa się ludzi, którym może zależeć na śmierci jego funkcjonariuszy.

Von Frankenegg wzruszył ramionami, w myślach mówiąc sobie, że Reimers to Estończyk, być może oni są tacy dziwni.

- Czy zechce pan obejrzeć miejsce ostatniej zbrodni? Ja rozumiem, że dziś jest wigilia...

Policjant zapewnił, że mu to nie przeszkadza i najlepiej od razu weźmie się do pracy.

- Podoba mi się pana podejście i entuzjazm. Proszę więc wsiadać. – Galen wskazał luksusowy samochód. – W razie czego, służę radą.

Kalev przyjrzał się porucznikowi. Wyglądał na kogoś, komu można zaufać, sprawiał jak najbardziej przyjazne wrażenie, co w strukturach wojska i policji jest rzadkością.

- Cieszyłbym się, gdyby towarzyszył mi pan podczas całego śledztwa.

Galen uprzejmie się zgodził.



Sufit w piwnicy zamkniętej restauracji trzeszczał złowieszczo. Między pustymi beczkami po winie raj znalazły sobie pająki, utkawszy misterne firany. Lampa naftowa rzucała blask w stęchłym i nieruchomym powietrzu. Uczucie było dziwne. Wydawało się, że kamienną podłogę pokrywa warstwa mgły. Mury chłonęły mróz z zewnątrz i napawały nim wnętrze. Drewniane schody zatrzeszczały. Gestapowiec stojący pośrodku piwnicy podniósł głowę na widok wchodzącego mężczyzny.

- Herr Hallervorden, proszę mi wytłumaczyć, czego Ahnenerbe może ode mnie chcieć.

Hallervorden, postawny człowiek o sylwetce starzejącego się atlety, nie zamierzał odpowiedzieć na to pytanie.

- Wesołych świąt – odrzekł ironicznie. – Proszę tylko uważać ze świeczkami na choince, tak łatwo o pożary. A drogi są ośnieżone, straż mimo najlepszych chęci może nie dojechać.

- Do rzeczy. – Zniecierpliwił się gestapowiec.

- Wedle życzenia. Zdaje się, że ktoś sprawia wam problem. Czyż przynajmniej dziesięć osób nie padło ofiarą wyjątkowo brutalnych mordów? Powiedzmy, że jestem ciekawski i chcę w tej sprawie zasięgnąć języka. Konkretnie u pana.

Jego rozmówca pokręcił głową.

- Przykro mi, nie mogę nic na ten temat powiedzieć. Dobrze panu radzę, niech lepiej Ahnenerbe wróci do studiów nad kulturą, a nie miesza się w policyjne sprawy.

Hallervorden zlustrował funkcjonariusza Geheimes Staatspolizei. Pewnie syn właściciela ziemskiego, który w innym świecie nie wystawiałby głowy zza radła i sochy. Oni wszyscy tacy są, wystarczy, że skończyli elementarną szkołę, „Mein kampf” nauczą się na pamięć.

- Myślę, że pan wie, iż zarówno Gestapo jak i Ahnenerbe maja jednego zwierzchnika. Spróbujmy się dogadać, Herr scharfuhrer. Dostanie coś pan w zamian.

Gestapowiec musiał się namyśleć. Nie wiedział, kim do końca był Hallervorden, być może nawet posiadał naukowy tytuł. Ahnenerbe, czyli Dziedzictwo przodków, zostało powołane do istnienia przez Reichsfuhrera i działało w strukturach SS. Zajmowali się badaniem germańskiej kultury, składali się głównie z naukowców, którzy większość życia przesiedzieli nad książkami, toteż nikt specjalnie się nimi nie interesował. Wiadomo jednak, że ta organizacja była oczkiem w głowie co ważniejszych osobistości, bo dostarczała im rzekomych dowodów na wyższość narodu niemieckiego. Zdecydowanie lepiej mieć ich po swojej stronie.

Scharfuhrer przerwał ciszę:

- Dobrze, ale to zostanie między nami.

- Ma pan moje słowo.

Gestapowiec opowiedział wszystko, co wiedział. Na koniec zapytał, po co Ahnenerbe te informacje. Jego rozmówca uśmiechnął się szyderczo i odpowiedział:

- Miesiąc temu na obrzeżach miasta miał miejsce wypadek więźniarki. Takiej, jaką wy używacie, jednak tamta nie była oznakowana, a szofer nie miał żadnego munduru. Została zaatakowana, pewnie omyłkowo, przez partyzantów. Transportowana osoba zbiegła.

Przytaknął. Faktycznie, takie zdarzenie miało miejsce.

- Nawet nie wiecie, co się wtedy dokładnie wydarzyło, zwłaszcza że kierowca i konwojent zginęli. Jak pan myśli, kogo szukam i czemu wypytywałem o tego mordercę?

Scharfuhrer zastanawiał się przez moment, aż jasna jak słońce myśl zapłonęła mu w mózgu.

- Ten zabójca i wasz więzień...

śmiech Hallervordena nie dał mu skończyć.

- Nie zastanawia się pan, czemu wszystko to teraz mówię, choć wcześniej byłem taki tajemniczy? – Powiedziawszy to, przywołał do piwnicy nieznajomego mężczyznę, który prowadził skrępowanego w nadgarstkach młodzieńca, wyglądającego na Polaka, albo żyda.

Gestapowiec pytająco patrzył na swojego rozmówcę, który wymownie milczał krzywiąc usta w uśmiechu.

- Proszę mi dać swój pistolet, Herr scharfuhrer. – Gdy funkcjonariusz nie posłuchał, Hallervorden powtórzył żądanie, aż zacisnął dłoń w skórzanej rękawicy na rękojeści P-38. Następnie strzelił z pewnej odległości dwukrotnie w pierś Polaka. Grzecznie oddał broń oniemiałemu oficerowi.

- Niech pan trzyma tę broń mocno w dłoni. – Mówiąc to, stanął nad trupem i wyjął zza pazuchy polski pistolet Vis. Wycelował w krtań gestapowca. Następnie rozwiązał zwłoki Polaka i zostawił przy nich Visa.

Naprzeciw siebie leżały dwa trupy: oficera Tajnej Policji Państwowej i kogoś, kto mógł być tylko polskim partyzantem. Oboje ściskali w dłoniach swoje bronie i każdy znawca wydałby ekspertyzę, że scharfuhrer strzelił pierwszy, a jego przeciwnik w przedśmiertnym zrywie zdołał jeszcze nacisnąć spust.



Noc była w pełni, gdy Kalev Reimers i Dirk Galen stali osamotni pod murami kamienicy. Z zewnątrz wyszedł Ostrzewski i zamknął wielkie drzwi wejściowe. Oddał klucz Kalevowi, poczym odszedł.

- Wesołych świąt! – zawołał za nim policjant. Polak odwzajemnił pozdrowienie, znikając w wąskiej uliczce.

Porucznik Galen już od dłuższego czasu nie wypowiedział ani słowa. Kalev o nic go nie wypytywał, choć ciało zostało wyniesione przed jego przybyciem, mógł sobie wyobrazić makabryczne zdarzenia, jakie miały miejsce na trzecim piętrze budynku, który stał pusty od czasów, gdy lokatorzy, żydzi, zostali zabrani do „ziemi obiecanej”. Wokoło było pełno takich opuszczonych miejsc, należy dodać do tego jeszcze kanały pod Warszawą, poplątane jak labirynt Mionotaura. Zabójca miał aż nadto miejsc do dokonywania mordów.

- Pan twierdzi, iż badania wskazują, że dokonał tego gołymi rękami? – ciszę przerwał Kalev.

- Wiem, że to nieprawdopodobne, ale nie ma śladu użycia jakichkolwiek narzędzi. Wygląda to tak, jakby zrobił dziurę tuż pod szyją, wsadził tam dłonie i po prostu rozerwał. Doprawdy, nie wiem, ile musiał mieć siły. A czy pan jest pewien, że napis na ścianie jest po hebrajsku?

Kalev wolno kiwnął głową.

- Napis jest niewyraźny, ale można rozpoznać charakterystyczne pismo. Mój szef, Arthur Nebe, zna ten język, widziałem kiedyś u niego słownik. Oczywiście w swym osądzie mogę się mylić, jednak sprawdzić nie zaszkodzi. Może to być również arabski, bardziej prawdopodobne wydaje mi się jednak, że to hebrajski. Zresztą jutro przyprowadzę tu jakiegoś żyda i wszystko się wyjaśni.

- Czyli zabójca może być żydem?

- Zbyt pochopny wniosek. Skoro nazista Nebe zna ten język, to chyba najlepszy dowód, że każdy może nim operować. A jeśli zabójca jest Polakiem i nauczył się tylko pisać to jedno zdanie, by nas zmylić?

Galen zgodził się milczeniem. Obaj mieli zamiar zostawić ten dzień za sobą, ale nadal stali w miejscu.

- Chcę go złapać jak najszybciej – dodał Kalev. – Najlepiej od razu. Ukrócę chorą krucjatę tego szaleńca.

Znów zapanowała długa cisza. Siarczysty mróz rozhulał się po ulicach. Gdzieś w oddali miauczał kot skazany na śmierć z zimna. Mróz, bezlitosny zabójca na usługach Matki Natury.

- Jest pan pewien? – Galen zapytał z dziwnym błyskiem w oku.

- Czego?

- że chce go pan złapać. Czyż przypadkiem nie jest inaczej? Nie woli pan, by on mordował w nieskończoność, by pogoń za nim trwała wiecznie. Fakt, w końcu się panu znudzi, wtedy pan uzna, że można z nim raz na zawsze skończyć. Ale teraz... żal by go było ująć od razu. Proszę nie zaprzeczać, pan jest policjantem z powołania, jak zdążyłem się zorientować. Ten zawód dostarcza tyle radości, prawda? Niech więc on działa, niech zabawa trwa.

Kalev nic nie mówił. Być może dlatego, że stary inspektor trafił w sedno. Policjant wyobraził sobie moment ujęcia sprawcy, umieszczenia go w pociągu do obozu i powrocie do Berlina. Koniec zawsze jest nieciekawy, najwięcej emocji dostarcza dążenie do niego.

- Wynika z tego, że w swej pracy kieruję się tylko własnym dobrem – zauważył tonem ni to przeczącym, ni potwierdzającym.

- Widział pan kiedyś piec krematoryjny?

Kalev zaprzeczył.

- Ja widziałem – ciągnął Galen. – Piec, którego jedynym celem jest utylizacja ludzkich ciał. Ktoś go zaprojektował, ktoś bardzo mądry, po szkole inżynierskiej. Czym ten ktoś się kierował? Czy gdy urzeczywistniał swój plan na desce kreślarskiej, myślał o dobru narodu? O Rzeszy, która dzięki niemu pozbędzie się żydów? Nie, ten ktoś robił to dla swojej chwały, taką miał ambicję, chciał stworzyć piec do palenia zwłok i nie obchodziło go, czy będą go używać, czy nie. Wszystko, co człowiek robi, sprowadza się do jednej rzeczy: do siebie i własnych odczuć.

- Po co pan mi to mówi?

- żeby pan się nie uważał za walczącego ze złem. Pan tylko spełnia własne pragnienia. Mało jest czynów, które robi się bezinteresownie, o ile w ogóle istnieją. Nawet śmierć Jezusa była chłodnym wyrachowaniem. Proszę mi wierzyć, ja kiedyś myślałem, że jestem nazistą. Porwały mnie te szumne hasła, dałem się oczarować powiewającym na wietrze flagom, marszowemu rytmowi bijących bębnów. Dobro ojczyzny, rasy, wyższe cele i inne takie pierdoły. Ale wtedy nie byłem szczęśliwy. Byłem tylko głupi. Bo te wszystkie „wyższe wartości” są jedynie źródłem smutku, poczucia zmarnowania. Na samym szczycie piramidy wartości należy ustawić siebie, wtedy wszystko staje się piękne i wspaniałe. I tylko dzięki temu człowiek ocaleje, podniesie się z klęski.

Oboje wsiedli wreszcie do samochodu. Ustalili, że Galen odwiezie Kaleva do willi szefa warszawskiej policji. Czekał ich długi przejazd przez pogrążone w białym mroku miasto. Blaski ulicznych latarni znikały za kurtyną coraz mocniej sypiącego śniegu. W domach paliły się światła, cienie mieszkańców tańczyły w oknach, jakaś ręka kładła na parapecie okruszki chleba dla zmarzniętych ptaków. W większości rodzin kończyły się wigilijne wieczerze. Były to kolacje jak co roku: ludzie spędzali je z najbliższymi, w cieple domowego ogniska. Tylko do stałych modlitw o szczęście i zdrowie dołączyła jeszcze jedna prośba – żeby oni stąd poszli.

Co jakiś czas pojawiały się puste budynki, stojące w całkowitych ciemnościach, gdzie drzwi do mieszkań zostały otwarte raz na zawsze ciężkimi butami, i w których ścianach wciąż brzmiało szczekanie wilczurów.

Tylko przez krótką chwilę jechali wzdłuż murów sławetnego getta. Wysoka ściana odgradzała od siebie dwa światy. Osoba mająca ten widok na co dzień, naprawdę mogła w końcu uwierzyć, w to co mówili Niemcy o mieszkańcach drugiej strony. Bliskość tego potwornego miejsca coś Kalevowi uświadomiła. Jak bardzo go to nie obchodzi. Odcinał się od wszelkich teorii Hitlera na temat niższych ras, gdyby choć na chwilę został wodzem tej pieprzonej Rzeszy, kazałby wszystkich uwolnić. Mógł sobie wyobrazić jak na ulicach getta SS-man, którego mundur ma na sobie, strzela do małego dziecka, tylko dlatego, że jest ono żydem. Kalev widział doskonale okrucieństwo i brutalność tego czynu. Tylko co z tego? Co to Kaleva obchodzi? Wiedział, jak złe jest jego myślenie. Tylko co z tego?

- W willi von Sammern-Frankenegga można czasem zobaczyć ciekawe rzeczy. – Z zamyślenia wyrwał go głos Galena.

- To znaczy?

Stary porucznik rzucił mu ironiczne spojrzenie.

- Jeśli nie chce się pan narazić, w sytuacji, w której zobaczy pan, że nasz oberfuhrer zamiast grzecznie spać, albo wypełniać zaległe raporty, zabawia się z dziewczynami, proszę zachować milczenie.

Kalev kiwnął głowa, na znak, że rozumie.

- Jeśli się będzie panu nudzić, mogę pokazać parę miejsc, w których się można zabawić. Dodam, że ja tam nie bywam.

- Nie dziękuję. Nie po to tu przyjechałem, poza tym również nie chodzę po burdelach.

- Wierny małżonek, czy człowiek z zasadami?

- I to i to – odparł bardzo smutno.

Kalev dziwnie się czuł w towarzystwie Dirka Galena. Niby przypadli sobie do gustu, jednak ten człowiek miał przypadłość do poruszania drażniących Kaleva tematów. W ciągu jednego wieczoru ten starzec odsłonił w nim tyle uczuć.

- Miałem kiedyś żonę. – Policjant przecisnął to w końcu przez gardło, wiedząc, że i tak kiedyś to Galenowi wyzna. – Pragnęliśmy wyjechać z Niemiec, w tym kraju ciężko nam było żyć. Sami nie wiedzieliśmy, co gorsze: twarz Adolfa w każdej gazecie, czy ludzie wokoło, którzy całkiem zatracili swój charakter i jednostkowość, modląc się do fuhrera. W końcu nadarzyła się okazja, by wyemigrować do Ameryki. – W oczach pojawiły się łzy. – Byłem nawet gotowy zrezygnować z pracy w policji.

Dirk Galen zwolnił, chyba specjalnie, bo dojeżdżali już do willi oberfuhrera.

- Ustaliliśmy – Kalev kontynuował – że ona pierwsza pojedzie do Nowego Jorku, załatwi wszystko, bo znała angielski, potem ja miałem do niej dołączyć. – Zrobił przerwę na bardzo długi oddech. Tego już nie chciał mówić, ale musiał. Zacząłeś, to skończ. – W 1937 roku poleciała za ocean na pokładzie „Hindenburga”.

- To był jego ostatni lot, prawda? – Galen dokończył za niego.

- Zginęło jedynie trzynastu pasażerów – już nie hamował łez – i ona była wśród nich. Być może, kiedy płonęła widziała budynki ze szkła i metalu pnące się do nieba nad Manhattanem. Widziała swój wymarzony amerykański raj. Lepszy świat, bez tego całego gówna. Była tak blisko.

- Został pan w Rzeszy?

- A co miałem zrobić? Pozostałem w tym kraju, starałem się zapomnieć. Z policjanta pełnego idei stałem się tropicielem komuny i żydomasoneri.

- A jednak zachował pan indywidualność.

- Po jej śmierci, mogę już kochać tylko siebie. Tylko ja sobie pozostałem.

Dojechali. Pożegnał się z Galenem, życząc mu dobrej nocy. Padający śnieg stawał się coraz bardziej ciężki, zaczął dąć wiatr, który upodobnił Warszawę do równin północy.

Willa przywitała go ciepłą, świąteczną atmosferą. Jak na złość, kolacja jeszcze się nie zaczęła i von Frankenegg z pełnymi honorami zaprosił policjanta do stołu. Nie wypadało odmówić, więc Kalev usiadł przed górą jedzenia, tuż obok ładnej dziewczyny, która, jak okazało się w toku dalszej rozmowy, nie wiedziała, gdzie leży Estonia. W tym przebogatym salonie, pod czujnym okiem myśliwskich trofeów spoglądających ze ścian, Kalev dostrzegł żałosność całej sceny. Właściwie nie dało się określić, co jest tutaj celebrowane: chrześcijańska tradycja Bożego Narodzenia, czy też może, jak chcieli SS-mani, staronordyjskie święto Julfest, będące w rzeczywistości dniem przesilenia. Po chwili przestał zwracać uwagę na rozmowy wesołych biesiadników i pogrążył się we własnym umyśle. Nawet jakiś gruby, podchmielony jegomość siedzący naprzeciw, przestał go bawić. Uśmiechnął się. Wiatr myśli pchał jego łódź do lepszego świata. Kalev Reimers i jego własna Kalevala.





Musiało być już po szóstej rano, jednak ciemność nadal trzymała świat w objęciach. To coś gdzieś tam było. Może szykowało się do kolejnej zbrodni, albo napawało widokiem konającej zdobyczy. Kalev nie spał od godziny i starał się ukierunkować swój tok myślowy.

Ofiary to głównie Polacy, tylko trzy pochodzą z Niemiec. Właściwie cała sprawa nabrała rozgłosu, po tym jak zamordowany został architekt z Organizacji Todt, pracujący nad budową autostrady. Nawet jeśli zabójca jest znającym hebrajski żydem, to nie morduje na tle rasowym. W jaki sposób dobiera ofiary? Może jest Niemcem i poluje na Polaków, a te trzy to przez przypadek... Nie, po prostu łatwiej porwać z ulicy Polka niż Niemca, to wyjaśnia narodowość ofiar. Denaci to w większości kobiety, ale są wśród nich dwaj mężczyźni. To wyklucza mordy na tle seksualnym. Znowu, wygodniej jest porwać kobietę, dlatego one stanowią większość w tej śmiertelnej wyliczance. To jest klucz. żadnego odgórnego sposobu działania. Wyliczanka. Nigdy nie wiesz, co wypadnie.

Wyobrażenie rozprutej na oczach córki kobiety przewijało się przed oczami Kaleva. Okrutne przestępstwo, które zburzyło ustalony porządek: tylko Niemcy mogli mordować bezkarnie i tak do tej pory było. Aż do teraz. Każdy porządek ma swojego węża wprowadzającego chaos.

Niejednemu członkowi załóg obozowych zrobiłoby się niedobrze na widok poczynań nieznanego, a mimo to Kalev nie czuł nienawiści do osoby, którą ścigał. Wręcz przeciwnie, pałał sympatią do kogoś takiego. Zakładał, że to również wielki indywidualista, wolna dusza w świecie powszechnego despotyzmu i służalności. Niezależnie od czynów, morderca pozostawał na swój sposób piękny. Tak przynajmniej myślał Kalev. Przez moment nawet żałował, że musi go złapać. Czuł się jak myśliwy, który mając na muszce niedźwiedzia, zastanawia się, czy pozbawiać życia tak piękne stworzenie. Może pozwolić mu nadal działać, nie skracać jego wolności? Nie, zarówno sprawca, jak i Kalev to drapieżniki, na polowaniu kierujące się tylko swoim interesem.

Zabójca nie stał ponad prawem, ani go nie łamał. On działał zgodnie z nim. Z prawem woli. Swojej woli. Kalev zasnął.

„On jest wolny jak Szatan, Kalevie, jak Szatan...”



Starszy porucznik Ostrzewski mimo mrozu stał na zewnątrz gmachu Dowództwa SS i Policji na Dystrykt Warszawa, by jak najszybciej spotkać się z Kalevem Reimersem, który miał się wkrótce zjawić. Boże Narodzenie, pomyślał Ostrzewski. Mimo porannych godzin warszawska ulica nie była pusta. Każdy jak najszybciej starał się załatwić swoje sprawy, by wrócić do domowego zacisza, gdzie czekała rodzina i pachnąca choinka. Porucznik rozmyślał nad tym, czy pójść do kościoła. Zdecydował, że nie pójdzie, dziwnie czułby się podczas modlitwy przed nowonarodzonym Chrystusem, będąc jednocześnie częścią aparatu policyjnego największych zbrodniarzy na ziemi.

Nie spał całą noc, jednak nie czuł zmęczenia. Był zbyt podekscytowany. Skupiając wzrok na szukających pożywienia wróblach, starał się rozmyślać nad bardzo ważną sprawą. Nad ranem, gdy tylko miał krótką chwilę odpoczynku w samotności, skontaktował się z nim ruch oporu. Zawsze ten sam łącznik o nijakiej twarzy, bez znaków szczególnych, w stosunku do którego ciężko użyć innego przymiotnika niż „przeciętny”. Tym razem nie pytał o miejsca składowania amunicji, czy trasy przejazdów dygnitarzy. Chodziło mu o „agenta przysłanego z RSHA i sprawę, nad która ów osobnik pracuje”. Ostrzewski nie wyjawił jakichkolwiek informacji, choć wszystko to byłoby niezwykle kuszące dla podziemnego wywiadu. Ale nie, już wtedy postanowił, że nie wystawi Kaleva Reimersa. On był inny niż wszyscy, wspaniały człowiek, który nie ma z nazizmem nic wspólnego. Już od początku wzbudził pozytywne odczucia u porucznika. Poza tym, do cholery, w mieście grasuje psychopata, nie ma czasu na zabawy w wzajemnym przeszkadzaniu sobie! Niezależnie od tego jak podziemie będzie naciskało, Ostrzewski nie piśnie im ani słówka.

Na ośnieżonej ulicy zza zakrętu wyłonił się steyer 220 w czarnej, gestapowskiej barwie. Już jedzie, stwierdził Ostrzewski. Dłoń zacisnęła mu się w kieszeni na kartce papieru. Byli już o krok bliżej do rozwiązania sprawy. I pomyśleć, że to było takie proste. Co oni by zrobili bez tego agenta?

Wtedy stała się rzecz dziwna. Ciężarówka zjeżdżająca z trotuaru, zagrodziła jezdnie w poprzek. Szofer steyera ani nie zatrąbił, ani nie użył reflektora, który sygnalizował bezwzględne pierwszeństwo na drodze, tylko grzecznie przeczekał, aż ulica się odblokuje, mimo iż w tej sytuacji nieszczęsny kierowca ciężarówki mógłby zostać wzięty na przesłuchanie.

Ostrzewski stanął na samym krawężniku i zdjął z głowy czapkę. W opuszczonej szybie spodziewał się zobaczyć twarz Kaleva Reimersa, ale zamiast tego uśmiechnęła się do niego szyderczo lufa pistoletu maszynowego. Wróble gwałtownie wzbiły się do lotu. Gdy ciało porucznika opadało na chodnik, czarny samochód z pełną prędkością pędził wzdłuż ulicy.



Gdy Kalev przyjechał na miejsce, Dirk Galen stał nad trupem Ostrzewskiego.

Wszędzie wokoło biegali podenerwowani SS-mani, którzy już od dobrych kilkudziesięciu minut wypytywali ulicznych przechodniów. Kalev od razu zażądał od pierwszego lepszego oficera wytłumaczenia całej sytuacji. Gdy już wszystko wiedział podszedł do Galena.

- Partyzanci. – Sucho ocenił inspektor.

Kalev skrzywił się na widok zabitego, w którego brodzie i szczekach utkwiły cztery pociski.

- Polacy mieliby zabijać Polaków?

Galen wzruszył ramionami.

- To normalne, przecież on dla nas pracował, był więc zdrajcą.

- Ale skąd partyzanci wzięliby samochód używany przez nas? – Reimers nie dawał się przekonać. – Proszę mnie posłuchać, Dirk. – Pierwszy raz zwrócił się do niego po imieniu. – Ja w Berlinie czytałem wiele na temat działań partyzantów i ta akcja odbiega od ich metod znacznie. W taki sposób być może zaryzykowaliby zamach na kogoś bardzo ważnego, na przykład na naszego oberfuhrera, ale zdrajców załatwiają inaczej. Po prostu wchodzą do ich domów i wykonują wyrok. Nie podejmują przy tym żadnego ryzyka własnego. Teraz mamy do czynienia z kimś innym.

- Tak czy inaczej, sprawą zajmie się ktoś inny. Chyba nie muszę panu przypominać, jaki my mamy cel.

Kalev zadumał się. Ostrzewski został przydzielony jemu na wyłączność, w kwestii tajemniczego zabójcy wiedział wiele. Może to był powód? Dosyć zabawnie wyglądało, że trup trzymał rękę w kieszeni. Reimers skorzystał z chwili, w której nikt nie patrzył i sięgnął po dłoń zmarłego. Oprócz tego, że była zimna, zauważył trzymaną w niej kartkę papieru. Rozłożył i przeczytał. Przeczytał drugi raz, potem trzeci. Niemożliwe. Pewna myśl wyklarowała mu się w umyśle, zaczęła wręcz parzyć neurony w mózgu.

- Dirk, chodź tu! – zawołał.

- Tak?

- Czy porucznik Ostrzewski otrzymał od pana jakieś rozkazy wczoraj?

- Tak, miał się zająć odcyfrowaniem tekstu pozostawionego przez zabójcę. Tak jak pan kazał.

- To znaczy?

- Miał sprowadzić do tego przynajmniej dwóch żydów. Sam pan twierdzi, że to hebrajski.

Kalev nagle poczuł falę gorąca mimo niskiej temperatury.

- Czy on się tym zajął?

- Nie wiem, ale Ostrzewski zawsze był zdyscyplinowany i nie ociągał się.

Tak, to musiało być to. To wydawało się zbyt oczywiste, że polski policjant zginął w momencie, w którym miał w kieszeni coś takiego.

- Proszę. – Reimers podał Galenowi kartkę. Były na niej zapisane trzy linijki. Pierwsza stanowiła oryginalny zapis w hebrajskim, druga była napisana po polsku. I wreszcie ostateczne tłumaczenie na niemiecki:

Me szóste imię brzmi Victoria.

2
Cholera... przeczytałem :)



Bardzo, ale to bardzo dobre!



Jest dużo chaosu, który w niczym nie przeszkadza na szczęście.



Opowiadanie ma dobry smaczek ( chociaż brakuje jakieś "iskry", która zaostrzałby akcję ). świetnie spisują się wszelakie niemieckie nazwy no i najważniejsze - umieszczenie ich w Polsce ogarniętej wojną. Opisy zbrodni nie są przekonywujące, za to nadrobiłeś wszelkimi innymi opisami ( kominki, latarki itd - z łatwością mogłem to sobie wyobrazić.



Zabójstwo gestapowca w piwnicy jest jakby.. skrócone..? Musiałem z trzy razy przeczytać, aby się nie zgubić i to posklejać. Rozumiem domysły i tajemniczość, ale jakby jest... pokrojone na wspak. ( Chociaż, jak już je rozszyfrowałem to mi się podoba!.





A teraz błędy:. W wielu zdaniach mysli bohatera i ich opisy zakańczasz przecinkiem, zamiast myślnikiem. Przez to ciężko się czyta.



Jest też parę "krzaczków" w stylu:


Kalev nie ukrywał, że zdziwił go ten fakt.


Kalev nie ukrywał zdziwienia tym faktem. - widzę to w ten sposób. Wiele zdań masz skonstruowanych w podobny sposób.



Ale przyznam, że mimo długiego tekstu wciągneło!
„Daleko, tam w słońcu, są moje największe pragnienia. Być może nie sięgnę ich, ale mogę patrzeć w górę by dostrzec ich piękno, wierzyć w nie i próbować podążyć tam, gdzie mogą prowadzić” - Louisa May Alcott

   Ujrzał krępego mężczyznę o pulchnej twarzy i dużym kręconym wąsie. W ręku trzymał zmiętą kartkę.
   — Pan to wywiesił? – zapytał zachrypniętym głosem, machając ręką.
Julian sięgnął po zwitek i uniósł wzrok na poczerwieniałego przybysza.
   — Tak. To moje ogłoszenie.
Nieuprzejmy gość pokraśniał jeszcze bardziej. Wypointował palcem na dozorcę.
   — Facet, zapamiętaj sobie jedno. Nikt na dzielnicy nie miał, nie ma i nie będzie mieć białego psa.

3
Alan, to jest bardzo dobre!



Czytało się fajnie, nie odczułam chaosu, o którym pisał Martinius. Moim zdaniem wątki zostały zgrabnie przeplecione.



Przemyślenia Kaleva na temat nazizmu - troszkę dziwnie się to czytało. Uczyniło go to takim typowo białym bohaterem.

Jego spostrzeżenia zdawały się być... zbyt polskie?



Końcówka - stokrotne dzięki za to, że Kalev nie złapał mordercy, pozwalając mu jednym tchem wypowiedzieć motyw, podczas gdy obaj mierzą do siebie z broni. Nie cierpię monologu sprawcy na koniec :)



Jeszcze mała uwaga:


rozpaczliwie odganiała głodne szczury
Wyeliminuj przysłówki. Właściwie nie są potrzebne.



Należy się piątka, Alan. Dobra robota.

4
Cóż, brachu, nie mam dobrych wieści... Musisz niestety zacisnąć zęby, zapomnieć o marzeniach zostania kosmonautą czy strażakiem. Trudno się mówi - nie każdy robi to, co chce. Ty będziesz pisarzem.



Opowiadanie bardzo ładnie skonstruowane, niesztampowe ujęcie postaci, wiarygodna fabuła. Czy trzeba czegoś więcej? Owszem, trzeba! Trzeba pokazać miejsca w taki sposób, by przenieść tam czytelnika, żeby poczuł zapach, mróz, żeby czasem przeszły go ciarki. I zrobiłeś to! Czy trzeba czegoś jeszcze? Owszem. Ważne są realia, nazwiska, dialogi itp. I tego również nie zabrakło w Twoim tekście.



Więc, jak już nadmieniłem, czeka Cię droga do piekła. Nie masz wyboru. Talentu nie wolno zmarnować. A warsztat i styl? Są niewielkie potknięcia, ale nie psują odbioru i łatwo je wyeliminować.



Trzymaj się!

5
Przemyślenia Kaleva na temat nazizmu - troszkę dziwnie się to czytało. Uczyniło go to takim typowo białym bohaterem.
Dałaś mi, łasic, tym komentarzem trochę do myślenia, bo Kalev w zamierzeniu nie miał być całkowicie dobry. Nie żeby od razu Brudny Harry, ale na pewno nie miał być biały. Zawsze wręcz myślałem, że takich bohaterów się będę wystrzegał, a tu sam takiego zrodziłem :D

Pewnie Kalev pojawi się w jeszcze paru moich tekstach, nie będę go już na siłę odczłowieczać, ani poddawać procesowi odwrotnemu do denazyfikacji (choć on od samego początku miał być swoistym przeciwieństwem nazizmu, być może stąd jego polskość), ale w przyszłości dwa razy się zastanowię, czy nowo wykreowany bohater nie przypomina zbytnio rycerza na białym koniu.



No i oczywiście dziękuję za pozostałe komentarze.

6
Wiesz w czym tkwi problem? W tym, że lubię czytać Twoje opowiadania, bo dotykasz tematów, które mnie interesują, a przynajmniej dobierasz scenerię, która mnie zaciekawia.



W tym przypadku nie było inaczej. Skojarzyło mi się lekko z "Vaterlandem", ale tam historia biegła dużo wolniej, u Ciebie jest inaczej. Tempo opowiadania jest wręcz mordercze, to nawet dobrze. I najważniejsze - tam otoczenie było opisane wręcz perfekcyjnie, człowiek mógł sobie wyobrazić budynki, przedmioty. Tutaj potraktowałeś to trochę sucho, na szybko, poświęcając się bardziej na samej fabule niż na polaniu ją lukrem, którą niewątpliwie są opisy.



Poprzednicy mają rację, Kalev wydaje sie zbyt podobny do Polaków. Możesz to jednak łatwo rozwiązać dopisując w pewnym momencie jakieś kontakty z Polakami podczas, których przesiąkł ich ideologią. Jednak rób jak chcesz, wiem, że i tak będzie to dobre posunięcie.



Używasz czasem dziwnego szyku zdań, trochę to drażni. Jednak w trakcie czytania się o tym zapomina, tak mocno wciąga opowiadanie. Było kilka potknięć, ale nie skupiłem się zbytnio na ich wyłapywaniu.



Nie będę się zbytnio rozpisywał. Czekam na więcej. Zabieraj się więc za pisanie!



Pozdro.
Po to upadamy żeby powstać.

Piszesz? Lepiej poszukaj sobie czegoś na skołatane nerwy.

7
Dziękuję.

Vaterlandu nie czytałem, może nawet lepiej, bo pisząc ten tekst, mógłbym mieć wrażenie, że powielam opowieść Harrisa i może przekształcałbym fabułę wbrew sobie :D . Co do Kaleva i Polaków coś się wymyśli.

Jeszcze raz dziękuję.
ODPOWIEDZ

Wróć do „Opowiadania i fragmenty powieści”